Obaj znaleźli się w kulistym pomieszczeniu o ścianach oplecionych pajęczą nicią. Mężczyzna i coś, mogące być istotą dowolnej płci, dobrze ukrytej pod spiczastym kapeluszem o szerokim rondzie i grubymi warstwami ubrań. Nakrycie głowy skrywało twarz w głębokim cieniu, z którego przebijały się jedynie dwie, żółte latarnie oczu. Dłonie, wsunięte w czerwone rękawice, były puste, a z postawy tego czegoś aż biła aura potężnej magii.
- Vivi, tak? – zapytał mężczyzna stojący naprzeciwko maga.
- Squall – usłyszał wypowiedzianą cienkim nieco piskliwym głosikiem, przypominającym bardziej dziecko niż czarnoksiężnika, odpowiedź. – To zaszczyt.
Mężczyzna nazwany Squallem był młodym, wysokim człowiekiem o brązowych, nieco zwichrzonych włosach i szramą, biegnącą przez czoło, nos i lewy policzek. Ubrany w czarne spodnie, przepasane dwoma pasami, układające się w literę „X” oraz kurtkę tego samego koloru, wykończoną futrzanym kołnierzem, skrywającą pod sobą szarą koszulkę, stał w lekkim rozkroku. Jego dłonie zaciskały się na zadziwiającej broni. Czarny uchwyt, cyngiel, srebrny bębenek, pierwotnie przypisane do rewolweru nagle przechodziły w grube ostrze, zdolne przeciąć włos w powietrzu. Mityczny Gunblade, broń unikatowa i niebezpieczna.
- Co ty nie powiesz – odburknął Squall, omiatając wzrokiem miejsce, w którym się znaleźli.
Pajęczyna sprawiała wrażenie żywej, poruszając się w jednolitym rytmie, stanowiąc lepką parodię serca. Po jej powierzchni niezliczona ilość włochatych korpusów przesuwała się bezszelestnie. Choć w tym szaleństwie była metoda. Dziwna, głęboko skryta ale kierująca ruchami owadziej hordy, przypominająca zbiorową świadomość roju.
- Nie cierpię pająków – piszczał Vivi. – Napełniają mniej obrzydzeniem.
- Zamknij się – warknął Squall, wciąż obserwując otoczenie. – Jeśli cię usłyszą, to będziemy mieli problemy.
Jak na zawołanie, pająki zebrały się w gromadę, przesuwając hordę włochatych ciałek na sklepienie. Wyglądało to tak, jakby płynna pajęcza esencja gromadziła się w naczyniu, przecząc prawom grawitacji.
Squall odskoczył, ciągnąc Viviego za kołnierz. Wtedy masa opadła z sykiem na lejowatą podłogę, rozchlapując i rozlewając na wszystkie strony. Wdzierały się do oczu, uszu, nosa i ust, odbierając siły i wolę. Spowodowały, że obaj obcy zamarli… Dwie postaci osadzone w miejscu za pomocą mentalnej sieci. Dopiero później, spośród lepkiej pajęczyny, wyłoniły się sylwetki prawdziwych wrogów. Sześć olbrzymich kształtów o niezliczonej ilości oczu, odwłokach, mogących miażdżyć skały, a każde z sześciu odnóży obwodem dorównywało młodym drzewom.
Klekotały szczękami, zbliżając się do sparaliżowanych ofiar. Skapująca z kleszczy trucizna paliła lepkie nici. Squall śledził każdy ich ruch, a gdy zbytnio się zbliżyły poczuł, że dziwna moc ciągnie go za pasy, miotając o podłoże.
- Jesteśmy kwita – mruknął Vivi, po czym wykonał w powietrzu skomplikowany gest, tworząc przed sobą tuzin lodowych pocisków.
Squall patrzył, jak magia rozrywa dwa kształty, zmieniając je w parujące korpusy.
- Nie dam się prześcignąć jakiemuś kurduplowi – westchnął, po czym złapał za uchwyt Gunblade’a.
Mężczyzna skoczył na pająki, tnąc i blokując. Nagle kątem oka zobaczył jak kolejni wrogowie wypełzają za jego plecami i wybił się w powietrze. Wykonał salto i uderzył stopami o prawą ścianę kulistego pomieszczenia. Ku jego zdziwieniu, grawitacja podążyła za nim, jednocześnie nie opuszczając pozostałych, a lepka nić trzymała mocno, nawet nie spowalniając. Squall skupił magię w dłoni, materializując nad sobą pięć meteorów. Nie rzucił ich, czekał.
Vivi uwijał się jak w ukropie, niszcząc pajęczynę i jej mieszkańców w błyskawicznym tempie. Czuł jednak, że zaczyna mu brakować magii. Ominął strumień trucizny uchylając się w prawo, dzięki czemu szczęki innego z napastników zacisnęły się za wysoko, muskając jedynie kapelusz. Mag piorunem strzaskał głowę posiadacza kleszczy, posyłając w powietrze fontannę zielonej krwi.
Czarnoksiężnik wysupłał spod ubrania mały sześcian i zgniótł go w palcach. Ochronna skorupa w mgnieniu oka otuliła wątłe ciałko, odbijając ataki napastników. Druga ręka powędrowała w ślady pierwszej, lecz wyciągnęła stożek, który po zgnieceniu otoczył Viviego błękitną poświatą. Teraz był odporny zarówno na ataki fizyczne, jak i magiczne. Czarny ogień pojawił się miedzy jego palcami, gdy zaczął szykować ostateczne uderzenie, mające zmieść zarówno pająki, jak i Squalla.
Mężczyzna dostrzegł charakterystyczne ruchy i wypuścił meteory. Śmiercionośne pociski pomknęły przed siebie, przeplatając się między sobą, tworząc skomplikowany warkocz dymu oraz iskier.
Kokonem targnęło pięć eksplozji, wyrzucając w górę pająki. Vivi nadal stał w miejscu, pisząc palcami w powietrzu błyszczące wzory. Squall odbił się i lecąc w stronę maga przyszykował miecz do cięcia. Gdy zaczynał wyczuwać charakterystyczny opór ostrza, pociągnął za spust. Wybuch wyrwał podłużną dziurę w skorupie. Osłona zareagowała, przesuwając uszkodzony fragment do tyłu.
Wykorzystał to jeden, jedyny, najmniejszy pajączek w hordzie, wsuwając się do środka przez wyrwę. Może rozmiarami nie grzeszył ale krwisty krzyż na jego odwłoku zapewniał mu pozycję na najwyższych szczeblach pajęczej hierarchii.
Vivi już miał uderzyć zaklęciem, zawierającym w sobie sens i treść czarnej magii, gdy poczuł jak szczęki pająka, po przebiciu się przez skórę rękawic, tną jego dłoń i wstrzykują truciznę.
- Tyyy – wysyczał do Squalla. Lecz tym razem jego głos wcale nie brzmiał dziecinnie. – Zdradziłeś mnie – Vivi zatoczył się w tył. Trucizna zaczynała działać.
- Nieprawda – odpowiedział mężczyzna, patrzący jak osłony czarnoksiężnika migoczą.
Pajączek pospiesznie wycofał się przez szparę w słabnących powłokach, czując, że za chwilę będzie to już niemożliwe.
- Wykorzystałem tylko sytuację, mój drogi nieboszczyku – powiedział Squall, gestem rozpraszając resztki osłon Viviego. – Tak, jak zrobię to teraz.
Pierwsze zaklęcie pozbawiło maga zdolności, drugie oszołomiło, trzecie uśpiło, a czwarte sparaliżowało. Rzucanie ich wszystkich zajęło trochę czasu, więc pozostali mieszkańcy kokonu zdążyli już się zreorganizować. Teraz tysiące oczu śledziły każdy ruch niebezpiecznych intruzów.
- Żegnaj – Squall pomachał magowi ręką. – Nie byłeś żadnym wyzwaniem.
Kopnięciem posłał sparaliżowaną sylwetkę na zaokrągloną ścianę, przylepiając ją do pajęczyny. Chwilę później Squall rozwiał się w powietrzu, a do Viviego zaczęły podchodzić pierwsze pajączki. Najpierw ostrożnie, chcąc sprawdzić reakcje osamotnionego wroga. Po chwili opadły go całą chmarą. Mag nie zdążył nawet krzyknąć, gdy setki szczęk wgryzły się w jego ciało, wysysając esencję razem z krwią.
Błąd w głosowaniu wynikający z zamknięcia głosowania po czasie. Prawidłowy wynik:
White_wizard - 6
Ignatius Fireblade - 4