Delikatna, morska bryza łagodnie otulała skąpaną w prażącym słońcu plażę, pozwalając ewentualnym przybyszom na obronienie swoich ciał przed palącym żarem lejącym się z nieba. Ale poza nimi dwoma, na niemal idealnie okrągłej, wystającej kilka metrów nad wodę wyspie, nie mógł znaleźć się nikt obcy. Bogowie zadbali o to, by ich reprezentanci w spokoju mogli stoczyć swój pojedynek, który miał być jednym z pierwszych kroków, do spełnienia marzeń.
Do tej pory spokojnie wylegujące się na wyspie ziarenka piasku podniosły się, z wolna niesione powiewem wietrzyku. Szybowały szybciej i szybciej, aż w końcu zawirowały wokół wyspy i nagle spadły, tak jakby miotająca nimi siła niespodziewanie zamilkła. Po środku piaszczystej areny, w przyjemnym cieniu rzucanym przez jedną z palm stała dwójka ludzi, wokół których zogniskowane było zainteresowanie Bogów wszystkich istniejących światów. Gdy Sora i Fighter zmaterializowali się, tu i ówdzie dało się słyszeć jakby jęk zawodu, który Bóstwa rozciągnęły ponad plażą, przy pomocy akurat przelatujących ptaków. Gdzieś tam, skąd te potężne istoty spoglądały na miejsce nadchodzącej walki spodziewano się potężnych wojów, a dojrzały tylko dziecko z przerośniętym kluczem w ręce i najzwyczajniejszego, przeciętnego człeka, dzierżącego zwykły, niczym nie wyróżniający się jednoręczny miecz. Przez chwilę patrzyli na siebie, ale Sora nie pozwolił swojemu przeciwnikowi długo na siebie czekać. Odbił się od ziemi i jak gdyby niosła go jakaś tajemnicza siła, z gracją bajkowego Piotrusia Pana poszybował ku rywalowi. Oburącz uniósł swój ciężki Keyblade w zamachu i gdy był już niemal u celu pewnie uderzył na oponenta, jak gdyby jego mosiężna broń ważyła tyle co piórko. Ten uskoczył jednak szybkim ruchem, pozwalając by trzonek wielkiego klucza śmignął tuż obok jego głowy. Za nim zdążył skontrować, dzieciak już gładko wylądował kilka metrów dalej. Przyszła kolej na Fightera. Nie umiał latać. Był zwykłym człowiekiem, o zwykłych marzeniach, które chciał spełnić – jak to w ludzkiej naturze bywa – kosztem innych. Rozpoczął szarżę, a każdy jego mocny, ciężki krok utrwalany był wyraźnymi śladami na piasku. Uderzyli obydwaj. Ich bronie zwały się, jakoby zapaśnicy w morderczym uścisku mierzący swe siły.
Wojownik o włosach koloru świeżej pomarańczy usiłował wykorzystać swą fizyczną przewagę nad oponentem, który jeszcze nawet nie wszedł dobrze w wiek dorastania. Napiął mięśnie i całą swą moc włożył w odepchnięcie Sory, który natychmiast upadł na piach, wciąż trzymając w jednej dłoni Keyblade. Uniesione żelazo odbiło kilka promieni słonecznych, zanim uderzyło w miejsce, gdzie leżeć powinien powalony dzieciak. Tymczasem ostrze utkwiło w ziemi, a zwinny Keyblade Master bez trudu zdołał uciec od szykującego się śmiertelnego ciosu.
Przez myśl Fightera przebiegło tylko jedno słowo – niemożliwe. Sora nie mógł z taką prędkością zareagować i uciec od nadchodzącego razu. Mimo swych rozterek, odziany w skórzaną zbroję reprezentant swego Boga wyrwał miecz z podłoża i z wściekłością ponownie ruszył na swego młodocianego rywala. Sora przekonał się już, czym to może grozić i powolnym ruchem uniósł swój oręż tak, by tworzył równoległą względem ziemi linię.
-Firaga – szepnął jakby sam do siebie, a wokół wycelowanego w Figtera trzonka klucza zaczęły zbierać się iskry. Z początku małe, drobne iskierki, później przeistaczające się w całe snopy. W końcu wystrzeliła właściwa forma zaklęcia – ogromna ognista kula mknąca z zawrotną prędkością w stronę swego celu. Zaskoczony Fighter tylko cudem zdołał uniknąć ataku oczyszczającym żywiołem. W biegu odbił się od ziemi i przeturlał po nagrzanym piachu, pozwalając Firadze minąć jego ciało.
Tymczasem Sora wyczuł swoją okazję i poszybował w stronę rywala. Był coraz bliżej. Czuł, jak pęd powietrza przeczesuje mu włosy, a wiatr bezlitośnie bije w oczy, nie pozwalając ich do końca otworzyć. W końcu znalazł się u celu – jeden z pierwszych bezimiennych bohaterów w historii nie miał szansy by uskoczyć. Szarpnął się tylko na bok, sprawiając, iż opadający klucz uderzył w bark, a nie w czubek jego głowy, dzięki czemu wciąż jeszcze żył. Powietrze rozszarpał obrzydliwy, wywołujący szereg ciarek na plecach zgrzyt pękającej kości i jęk bólu, który mimowolnie wydarł się z gardła Fightera, gdy lewa ręka opadła mu bezwładnie. W desperackim ruchu spróbował jeszcze wziąć zamach prawą, ale następny cios legendarnego Keyblade’a złamał stalowe ostrze i wyrzucił je z dłoni „pomarańczowego”.
To zdawał się być koniec potyczki. Fighter jeszcze niemalże machinalnie odskoczył w tył, lecz nie na tyle daleko i sprawnie, by następne uderzenie nie było w stanie go dosięgnąć. Tym razem Sora z premedytacją atakował od dołu, trafiając oponenta w szczękę. Fontanna krwi, zmieszanej ze śliną wystrzeliła w górę, by po chwili, razem ze znaczącą większością zębów ofiary legnąć na piasku i stać się dla wyspy pamiątką po stoczonej walce. Ciało trafionego wojownika oderwało się od ziemi i poszybowało w tył, ku brzegowi wyspy, uderzając plecami o podłoże. Półprzytomny z bólu Fighter z trudem łapał powietrze i usiłował zebrać w sobie jeszcze na tyle energii, by podnieść się z gorącego od promieni słonecznych piasku i próbować się dalej bronić, kontynuując tę z pozoru bezsensowną walkę.
Sora zbliżał się powolnym krokiem do swojej ofiary, obserwując jak ta walczy z własnym organizmem, by ponownie stanąć do boju. Kiedy Keyblade Master stanął drugim woju, patrzył on na niego z pozycji klęczącej oczami, które wyrażały ból niewymierny dla żadnej skali. Resztę twarzy zasłaniał mu pot zmieszany z krwią, powoli spływający w dół, skapujący i mozolnie wsiąkający w piasek. Klucz uniósł się i zalśnił w blasku słońca, odbijając jego promieni. Zdawał się być jak gwiazda, szykująca się do tego by uderzyć w ziemię i roztrzaskać ją na drobne kawałeczki. I w istocie tak miało stać się z czaszką niedoszłej ofiary klucza, ta jednak niesiona jakimś niespodziewanym napływem sił witalnych podniosłem się z krzykiem wyrażającym więcej bólu niż woli walki. Sora wypuścił z dłoni klucz, patrząc jak bezwładnie spada on poza zasięg swego mistrza i upadł pod ciężarem dorosłego, w pełni dojrzałego napastnika, który zdawał się nie zważać na ból rozsadzający jego ciało i przeszywający je we wszystkich punktach. Fighter całym swym ciężarem i powierzchnią przycisnął do ziemi rywala i jedyną zdrową rękę wyciągnął ku jego szyi, zaciskając swe spocone palce na szyi młodziana. Keyblade Master nie był w stanie się bronić – moc jego przeciwnika była zbyt duża. Czuł, jak powietrze bezskutecznie usiłuje przedrzeć się przez ściśniętą szyję. W końcu, po krótkiej szarpaninie młodszy z wojaków padł bezwładnie i wyzionął ducha, a zaraz za nim padł Fighter w momencie tracąc przytomność