Autor Wątek: Walka XI: Fighter VS Sora  (Przeczytany 1017 razy)

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Walka XI: Fighter VS Sora
« dnia: Stycznia 14, 2007, 03:52:02 pm »
Delikatna, morska bryza łagodnie otulała skąpaną w prażącym słońcu plażę, pozwalając ewentualnym przybyszom na obronienie swoich ciał przed palącym żarem lejącym się z nieba. Ale poza nimi dwoma, na niemal idealnie okrągłej, wystającej kilka metrów nad wodę wyspie, nie mógł znaleźć się nikt obcy. Bogowie zadbali o to, by ich reprezentanci w spokoju mogli stoczyć swój pojedynek, który miał być jednym z pierwszych kroków, do spełnienia marzeń.
Do tej pory spokojnie wylegujące się na wyspie ziarenka piasku podniosły się, z wolna niesione powiewem wietrzyku. Szybowały szybciej i szybciej, aż w końcu zawirowały wokół wyspy i nagle spadły, tak jakby miotająca nimi siła niespodziewanie zamilkła. Po środku piaszczystej areny, w przyjemnym cieniu rzucanym przez jedną z palm stała dwójka ludzi, wokół których zogniskowane było zainteresowanie Bogów wszystkich istniejących światów. Gdy Sora i Fighter zmaterializowali się, tu i ówdzie dało się słyszeć jakby jęk zawodu, który Bóstwa rozciągnęły ponad plażą, przy pomocy akurat przelatujących ptaków. Gdzieś tam, skąd te potężne istoty spoglądały na miejsce nadchodzącej walki spodziewano się potężnych wojów, a dojrzały tylko dziecko z przerośniętym kluczem w ręce i najzwyczajniejszego, przeciętnego człeka, dzierżącego zwykły, niczym nie wyróżniający się jednoręczny miecz. Przez chwilę patrzyli na siebie, ale Sora nie pozwolił swojemu przeciwnikowi długo na siebie czekać. Odbił się od ziemi i jak gdyby niosła go jakaś tajemnicza siła, z gracją bajkowego Piotrusia Pana poszybował ku rywalowi. Oburącz uniósł swój ciężki Keyblade w zamachu i gdy był już niemal u celu pewnie uderzył na oponenta, jak gdyby jego mosiężna broń ważyła tyle co piórko. Ten uskoczył jednak szybkim ruchem, pozwalając by trzonek wielkiego klucza śmignął tuż obok jego głowy. Za nim zdążył skontrować, dzieciak już gładko wylądował kilka metrów dalej. Przyszła kolej na Fightera. Nie umiał latać. Był zwykłym człowiekiem, o zwykłych marzeniach, które chciał spełnić – jak to w ludzkiej naturze bywa – kosztem innych. Rozpoczął szarżę, a każdy jego mocny, ciężki krok utrwalany był wyraźnymi śladami na piasku. Uderzyli obydwaj. Ich bronie zwały się, jakoby zapaśnicy w morderczym uścisku mierzący swe siły.
 Wojownik o włosach koloru świeżej pomarańczy usiłował wykorzystać swą fizyczną przewagę nad oponentem, który jeszcze nawet nie wszedł dobrze w wiek dorastania. Napiął mięśnie i całą swą moc włożył w odepchnięcie Sory, który natychmiast upadł na piach, wciąż trzymając w jednej dłoni Keyblade. Uniesione żelazo odbiło kilka promieni słonecznych, zanim uderzyło w miejsce, gdzie leżeć powinien powalony dzieciak. Tymczasem ostrze utkwiło w ziemi, a zwinny Keyblade Master bez trudu zdołał uciec od szykującego się śmiertelnego ciosu.
Przez myśl Fightera przebiegło tylko jedno słowo – niemożliwe. Sora nie mógł z taką prędkością zareagować i uciec od nadchodzącego razu. Mimo swych rozterek, odziany w skórzaną zbroję reprezentant swego Boga wyrwał miecz z podłoża i z wściekłością ponownie ruszył na swego młodocianego rywala. Sora przekonał się już, czym to może grozić i powolnym ruchem uniósł swój oręż tak, by tworzył równoległą względem ziemi linię.
-Firaga – szepnął jakby sam do siebie, a wokół wycelowanego w Figtera trzonka klucza zaczęły zbierać się iskry. Z początku małe, drobne iskierki, później przeistaczające się w całe snopy. W końcu wystrzeliła właściwa forma zaklęcia – ogromna ognista kula mknąca z zawrotną prędkością w stronę swego celu. Zaskoczony Fighter tylko cudem zdołał uniknąć ataku oczyszczającym żywiołem. W biegu odbił się od ziemi i przeturlał po nagrzanym piachu, pozwalając Firadze minąć jego ciało.
Tymczasem Sora wyczuł swoją okazję i poszybował w stronę rywala. Był coraz bliżej. Czuł, jak pęd powietrza przeczesuje mu włosy, a wiatr bezlitośnie bije w oczy, nie pozwalając ich do końca otworzyć. W końcu znalazł się u celu – jeden z pierwszych bezimiennych bohaterów w historii nie miał szansy by uskoczyć. Szarpnął się tylko na bok, sprawiając, iż opadający klucz uderzył w bark, a nie w czubek jego głowy, dzięki czemu wciąż jeszcze żył. Powietrze rozszarpał obrzydliwy, wywołujący szereg ciarek na plecach zgrzyt pękającej kości i jęk bólu, który mimowolnie wydarł się z gardła Fightera, gdy lewa ręka opadła mu bezwładnie. W desperackim ruchu spróbował jeszcze wziąć zamach prawą, ale następny cios legendarnego Keyblade’a złamał stalowe ostrze i wyrzucił je z dłoni „pomarańczowego”.
To zdawał się być koniec potyczki. Fighter jeszcze niemalże machinalnie odskoczył w tył, lecz nie na tyle daleko i sprawnie, by następne uderzenie nie było w stanie go dosięgnąć. Tym razem Sora z premedytacją atakował od dołu, trafiając oponenta w szczękę.  Fontanna krwi, zmieszanej ze śliną wystrzeliła w górę, by po chwili, razem ze znaczącą większością zębów ofiary legnąć na piasku i stać się dla wyspy pamiątką po stoczonej walce. Ciało trafionego wojownika oderwało się od ziemi i poszybowało w tył, ku brzegowi wyspy, uderzając plecami o podłoże. Półprzytomny z bólu Fighter z trudem łapał powietrze i usiłował zebrać w sobie jeszcze na tyle energii, by podnieść się z gorącego od promieni słonecznych piasku i próbować się dalej bronić, kontynuując tę z pozoru bezsensowną walkę.
Sora zbliżał się powolnym krokiem do swojej ofiary, obserwując jak ta walczy z własnym organizmem, by ponownie stanąć do boju. Kiedy Keyblade Master stanął drugim woju, patrzył on na niego z pozycji klęczącej oczami, które wyrażały ból niewymierny dla żadnej skali. Resztę twarzy zasłaniał mu pot zmieszany z krwią, powoli spływający w dół, skapujący i mozolnie wsiąkający w piasek. Klucz uniósł się i zalśnił w blasku słońca, odbijając jego promieni. Zdawał się być jak gwiazda, szykująca się do tego by uderzyć w ziemię i roztrzaskać ją na drobne kawałeczki. I w istocie tak miało stać się z czaszką niedoszłej ofiary klucza, ta jednak niesiona jakimś niespodziewanym napływem sił witalnych podniosłem się z krzykiem wyrażającym więcej bólu niż woli walki. Sora wypuścił z dłoni klucz, patrząc jak bezwładnie spada on poza zasięg swego mistrza i upadł pod ciężarem dorosłego, w pełni dojrzałego napastnika, który zdawał się nie zważać na ból rozsadzający jego ciało i przeszywający je we wszystkich punktach. Fighter całym swym ciężarem i powierzchnią przycisnął do ziemi rywala i jedyną zdrową rękę wyciągnął ku jego szyi, zaciskając swe spocone palce na szyi młodziana. Keyblade Master nie był w stanie się bronić – moc jego przeciwnika była zbyt duża. Czuł, jak powietrze bezskutecznie usiłuje przedrzeć się przez ściśniętą szyję. W końcu, po krótkiej szarpaninie młodszy z wojaków padł bezwładnie i wyzionął ducha, a zaraz za nim padł Fighter w momencie tracąc przytomność
« Ostatnia zmiana: Stycznia 14, 2007, 04:04:01 pm wysłana przez Tantalus »

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
Odp: Walka XI: Fighter VS Sora
« Odpowiedź #1 dnia: Stycznia 14, 2007, 04:09:49 pm »
Walka zamieszczona w imieniu White_wizarda, który nie mógł wrzucić jej osobiście.

   Ciemne chmury przysłoniły słońce zalewając rozległe pustkowie falą półmroku. Mieszkańcy pustyni patrzyli na to zjawisko ze zdziwieniem, czasami nawet strachem. Owszem, przez niebo zawsze przewijały się pojedyncze obłoki, ale czegoś takiego nigdy jeszcze nie było. Błyskawica przeszyła powietrze, a donośny grzmot zawtórował jej po chwili. Nawet wiatr wył bardziej złowieszczo niż zwykle.
   Na grubej zasłonie z chmur pojawiły się jasne rysy. W popękaną ziemię uderzyło jednocześnie kilkanaście piorunów, unosząc w górę kłęby pyłu. W czarnych, spalonych przez wyładowania elektryczne miejscach, tkwiło siedemnaście mieczy, których ostrza iskrzyły się jeszcze. Bronie formowały idealny okrąg, przywodzący na myśl jakąś dziwną arenę. Na ostrzu każdego z mieczy znajdowało się oko, które połyskując metalicznie, wpatrywało się w pustą przestrzeń dookoła.
   Kula jasnego światła powoli spłynęła do środka okręgu i rozproszyła się tuż po zetknięciu z ziemią. Oczy wszystkich mieczy zwróciły się na postać młodego chłopaka o dziwnie odstających kasztanowych włosach. Nosił czarną koszulkę z kapturem i krótkie spodnie, opatrzone żółtymi paskami.
   Naprzeciw niego stanął mężczyzna, mierząc w chłopaka ostrzem prostego, dwuręcznego miecza. Przeciwnik Sory nie wyróżniał się niczym. Jego wygląd był tak absurdalnie zwyczajny, że można by poddać w wątpliwość, czy tacy ludzie w ogóle istnieją.
   Sora uklęknął i przyłożył dłoń do swojego cienia. Mrok zaczął pulsować, a chłopak zanurzył w nim rękę. Cienie zaczęły oplatać jego ramię czarnymi mackami, a kiedy już wyjął rękę z objęć ciemności, jego palce zaciśnięte były na rękojeści czarnego ostrza, stylizowanego na kształt klucza.
    Wojownik popatrzył na swojego przeciwnika, unosząc lekko brew. Spokojnie chwycił miecz oburącz przy głowie i zaczął okrążać Sorę, powoli skracając dystans między nimi. Chłopak zmierzył wzrokiem oponenta i pewnie trzymając w dłoniach Obliviona, zaatakował Wojownika cięciem z góry. Ten zablokował atak, a ostrze Keyblade’u ześlizgnęło się po jego mieczu, rozrywając ciszę metalicznym odgłosem. Mężczyzna przeszedł do kontry i okręcając się wyprowadził cięcie z obrotu. Chłopak odskoczył do tyłu, a stal ledwie musnęła jego ramię. Mimo, że kropelka potu spłynęła po jego skroni, nie dał poznać po sobie zdenerwowania.
   Wojownik wykorzystał chwilę wahania przeciwnika i rzucił się na Sorę. Sfałszował cięcie od dołu i obracając się zaatakował po ukosie. Tym razem ostrze dosięgło celu. Stal pozostawiła na bluzce mistrza Keyblade’u głębokie rozcięcie, przez które zaczęła sączyć się krew. Grymas bólu wykrzywił jego twarz, a wybity z rytmu nie był w stanie zablokować się przed kolejnym atakiem, tym razem w brzuch.
   Chłopak ostatkiem sił odskoczył i wylądował kilka metrów dalej. Oparł się na wbitym w ziemię Oblivionie. Czuł, że ciało odmawia mu posłuszeństwa, a wzrok powoli zachodzi ciemnością. Przyłożył dłoń do rany i spojrzał na lepką substancję, przeciekającą mu przez palce
 „To się nie może tak skończyć”, pomyślał, czując jak uczucie bezradności powoli ustępuje miejsca dziwnemu ciepłu, rozchodzącemu się po całym ciele.
Sora wstał, chwiejąc się na nogach i wyrwał z ziemi swój Keyblade. Zamknął oczy i rozłożył ręce.
Wojownik uśmiechnął się w duchu. Wyglądało na to, że jego przeciwnik się poddał. Teraz pozostawało tylko dokończyć dzieła i opuścić to przytłaczające miejsce. Mężczyzna uniósł miecz do góry, ale zanim zdążył nawet pomyśleć o wyprowadzeniu ataku, oślepiło go jaskrawe światło. Jasność oplotła Sorę, zmieniając kolor jego ubrania na srebrzystobiały. Nitki światła powędrowały do prawej dłoni chłopaka i nakładając się jedna na drugą, uformowały drugi Keyblade, tym razem biały.
   Chłopak otworzył oczy. Nie czuł już bólu, a rana zdawała się zasklepiać coraz bardziej, z każdą przemijającą sekundą. Jego ciało unosiło się kilka centymetrów nad ziemią, jakby podtrzymywane samym światłem, a Oblivion i Oathkeeper krążyły wokół niego.
   Wojownik, w akcie desperacji, rzucił się na przeciwnika. Sora wykonał delikatny gest dłonią, a jeden z Keyblade’ów zasłonił go przed atakiem. Mężczyzna spróbował jeszcze kilka razy, ale ostrza wirujące w powietrzu były szybsze. Bezsilny, odsunął się w tył, próbując zebrać myśli. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach, zęby znaleźć wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.
   Na twarzy Mistrza Keyblade’u zagościł złowieszczy uśmieszek. Wyrzucił dłonie przed siebie, a Oblivion i Oathkeeper poszybowały w stronę Wojownika. Mężczyzna zasłonił się intuicyjnie i wykręcając się w piruecie uniknął kilku następnych cięć.
   Chciał skontrować, jednak zanim zdążył ułożyć  myślach jakikolwiek sensowny plan, poczuł ostrza przyciśnięte do obu stron jego krtani. Sora skinął dłonią, a ostrza zacisnęły się na szyi mężczyzny. Kręgosłup stawiał zaskakująco mały opór...