Oto nowe opowiadanko z mojej... khem... stajni. Zapraszam do lekturki i komentowania. Mogę jedynie zapewnić was, że nie jset tak chore jak "Porwanie"
Mam nadzieję, że się spodoba.
-------------------------------
Zwykły strach
Dla Moniki...
- Tatusiu? – Agatka złapała Piotrka za rękaw. – Czy potwory istnieją? Czy wyjdą spod łóżeczka, gdy zamknę oczy? – Dziewczynka patrzyła na mężczyznę tym specjalnym wzrokiem zranionej sarenki.
- Ależ skąd, kochanie – odpowiedział Piotrek, mierzwiąc dziecku starannie uczesane, kasztanowe włosy. Gdy to robił, Agatka zawsze wybuchała śmiechem, ale nie teraz. Widać, temat był dla niej zbyt ważny. – Potworów nie ma. Przecież już ci to udowodniłem.
- Tak – Dziewczynka chwilkę się zawahała, ostrożnie dobierając słowa. – Ale wczoraj przyszedł do mnie taki wysoki pan i powiedział, żebym dziś nie zasypiała.
- Rozmawiałaś z obcym? – głos taty stał się niebezpiecznie chłodny. – Pamiętasz, co mówiliśmy z mamą?
- Tak – Agatka pokornie spuściła wzrok. – Przepraszam…
- No już – Piotrek objął córeczkę. – Ale nie rób tego więcej, proszę. Boimy się o ciebie, wiesz?
- Tak – Dziewczynka cmoknęła tatę w policzek. – Nie musisz się martwić tatusiu. Jestem już duża… Jutro będę miała aż osiem lat.
- Dość duża, by dać radę potworom? – zapytał Piotrek, komicznie ruszając brwiami.
- Tak jest! – krzyknęła radośnie. Uwielbiała numer z brwiami.
- To śpij już, brzdącu. Jutro musisz być wypoczęta.
Agatka nastawiła policzek, szykując się do codziennego cmoka na dobranoc… Był nieco szorstki, ale i tak lubiła ten zwyczaj. Tato zawsze zostawał w jej pokoju, gdy mamusia szła się kąpać. Opowiadał jej wtedy różne historyjki, a gdy była już śpiąca, wychodził, gasząc światło.
- Dobranoc – powiedziała, po czym szeroko ziewnęła.
- Pchły na noc – odpowiedział Piotrek, to również był ich mały zwyczaj.
Agatka trochę bała się potworów spod łóżka, ale skoro tatuś powiedział, że da sobie z nimi radę…
Ostrożności nigdy za wiele – pomyślała rezolutnie i położyła obok siebie niewielkiego pluszowego Heffalumpa.
Dziewczynka chwilkę pokręciła się na łóżku, po czym zasnęła spokojnym, pozbawionym zmartwień i problemów, snem. Fioletowy słonik patrzył prosto przed siebie, broniąc Agatki przed wszelkim nocnym złem.
Gdy Piotrek położył się do łóżka, jego żona już tam była… Czekała na dobranocną porcję czułości. Cóż, może dziecko nieco zmąciło tę stronę ich związku, ale nie przejmowali się… Od urodzenia Agatki byli sobie jeszcze bardziej bliżsi. Natomiast, gdy dziewczynka zasypiała… co tu dużo tłumaczyć? Uważali jedynie, by sprężyny w materacu nie skrzypiały zbyt głośno.
Mężczyznę obudził chłód podłoża. Rozchylił powieki i od razu zrozumiał, że nie jest tam, gdzie zasypiał. Leżał na sterylnie białych kafelkach, a parę centymetrów nad jego nosem unosiła się czarna mgła, która przypominała Piotrkowi jak parę lat temu katował pierwszą część gry Silent Hill. Chciał wyciągnąć rękę, poczuć ciemność pod palcami, zagłębić się w czarną materie i wyrwać się z dziwnego snu, ale ciało nie reagowało na rozkazy mózgu. Pomyślał, że gdyby mógł spojrzeć w dół ciała, to zobaczyłby tabliczkę z napisem Strajk okupacyjny.
- Co jest, kurnasz? – zapytał… Mężczyzna wolał takie coś od głupiego „ossochosi?”.
- Czołem, cwaniaku.
Piotrek usłyszał w głowie dziwny, przyprawiający o ciarki głos i wiedział, że śni.
- Nie byłbym tego taki pewien, spryciarzu.
Murowane, że sen… Nikt nie potrafi czytać w myślach, bo to byłoby… paranienormalne.
- Jaki pewny, popatrz go – Znów ten głos, ale tym razem ociekający ironią. – Wstań, mam dość patrzenia w głupią mgłę.
Mężczyzna poczuł, że czucie powraca do jego ciała, rozchodząc się po nim razem z krwią. Znów mógł się poruszać, ale tym razem nie był taki pewien, czy chce. Wreszcie coś szarpnęło go za ubranie i Piotrek zanurzył się w ciemność. Przed oczami wirowały przeróżne wizje sennych koszmarów. Twarzą wpadł w sen z ogromnym pająkiem, zabijającym kury na grzędach, tułów przeleciał przez marę o seryjnym mordercy niewinnych rabatek jakiejś baby, nogi natomiast wystraszyły roztargnionego potwora ze snu małego chłopca.
Gdy Piotrek wynurzył się z mgły, jego oczy zaatakował blask śnieżnobiałego korytarza. Mężczyzna skrzywił się, nie potrafiąc zaakceptować tak nagłego przeskoku.
- Nie dość, że za bardzo pewny siebie, to jeszcze taki delikatny – roześmiał się ktoś, kto wcześniej mówił do głowy Piotrka. Tym razem głos pokonywał nieco dłuższą drogę, docierając do mózgu przez uszy.
- Kim jesteś?
- Wszyscy tacy sami, doprawdy… aż wstyd. Jestem prawowitym Władcą Snów, który został wykopany ze stanowiska przez głupiego satyra – Gorycz lała się ze słów istoty szeroka rzeką. – Stwierdził, że moje koszmary są głupie i wyrzucił mnie tu, razem z nimi… Widziałeś je, prawda?
Piotrek patrzył się na przybysza z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia… Ktoś wyrwał go ze snu i rzucił w dziwne miejsce, pozbawiając nawet czasu na przebranie się, więc siedział w spodniach od piżamy i podkoszulku. Sprawcą całego zamieszania był dziwny, włochaty stwór z czerwoną kokardką, zawiązaną na czubku długiego nochala. Wyglądał, jak rudowłosa odmiana Tego z Rodziny Adamsów. Tylko, że zamiast ciemnych okularów miał nos.
- Masz mnie natychmiast wypuścić z tego miejsca – warknął Piotrek, nagle nabierając pewności siebie.
- Daj mi dokończyć, bo inaczej pożałujesz, bucu – istota odparła, używając tonu, który wykluczał sprzeciw. – Najpierw, chciałbym się przedstawić. Nazywam się Tumorous i od niepamiętnych czasów sprawowałem pieczę nad snami w tej części wszechświata.
- A co mnie to…
- CISZA! – Tumorous ryknął potężnym głosem. – Daj mi dokończyć, bohaterze, ostrzegam cię – Stwór milczał, czekając na odpowiedź Piotrka, a gdy ta nie nadeszła, ciągnął dalej, wyraźnie zadowolony. – Widać, że pojąłeś, cudownie. Energia stworzyła mnie, bym stał się Panem Snów i prawdziwie ukochałem to zajęcie. Starałem się dzielić nocne marzenia sprawiedliwie, po równo… Wszystko było dobrze, póki mój podwładny, Pan Koszmarów nie zdecydował, że ma ochotę na awans w hierarchii.
Wyglądało na to, że biurokracja dotarła już wszędzie…
Co za głupi sen… Chyba zjadłem coś nieświeżego. Winogrona? – myślał leniwie, już wcale się nie obawiając.
- Czyżbyś mnie lekceważył, śmiertelniku? Zatem teraz słuchaj dokładnie, bo chodzi tu o życie twojej córeczki.
Te słowa spowodowały, że Piotrek momentalnie się najeżył. Jeśli ktoś grozi jemu, to trudno, ale każde złe słowo skierowane przeciwko jego rodzinie… Wypowiadający je mógł się oficjalnie czuć się martwy.
- Ty owłosiony gnojku – warknął mężczyzna, zaciskając pięści ze wściekłości. Mimo tego, że we śnie nie dzieją się takie rzeczy, krew pociekła spomiędzy pobielałych palców.
- Uważaj, uważaj, tępaku – Tumorous roześmiał się, samą siłą woli zmuszając Piotrka do rozwarcia palców.
Wewnątrz dłoni widniało osiem krwawiących półksiężyców. Mężczyzna wciąż dyszał wściekłością, ale nie mógł nic zrobić. Czucie ponownie opuściło ciało, tym razem zabierając ze sobą głos.
- Ostrzegałem. Jesteś niespokojny, więc od razu przejdę do sedna, omijając historię... co prawda lubię ją, ale na opowiadanie dwustu tysięcy lat mej kariery może zabraknąć nocy – Tumorous roześmiał się głośno. – Ten dupek, którego imienia nie wymienię, zamienił mnie w tego potwora – warknął, poruszając nosem – samemu zamieniając się we mnie. Teraz skazał niezliczone rzesze na cierpienie w koszmarach. Potrzebuję ciebie, by to odmienić.
Piotrek odzyskał głos… Tumorous chciał, by mężczyzna zadał pytanie.
- Dlaczego właśnie ja? Przecież ja nawet nie wierzę w te brednie.
- Właśnie dlatego… Powiedziałem, że to dotyczy również twojego dziecka, prawda?
Wreszcie sens dotarł do mężczyzny. Stwór nie groził Agatce, on go ostrzegał.
- To ty byłeś tym wysokim mężczyzną?
- Tak… starałem się ostrzec wszystkie dzieci w tym samym momencie… Zużyłem większość pozostałej mi mocy, ale prawie mi się udało – Głos Tumorousa wypełniał autentyczny smutek. – Dlaczego wybrałem ciebie? Bo zobaczyłem, że dla córeczki zrobisz wszystko. Zrozum, jeśli ci się nie powiedzie, ona będzie najbardziej cierpiała.
- Co mam zrobić? – Piotrek nie miał zamiaru dłużej zwlekać.
Drzwi więzienia Tumorousa zamknęły się za mężczyzną z suchym trzaskiem, po czym zaczęły rozwiewać. Na ten widok, przez myśli Piotrka przegalopowały podejrzenia o zasadzkę, podstęp i cała gama sposobów, na które będzie mógł pozbawić Stwora głowy… Wtedy się zaczęło.
Biały korytarz zaczął pokrywać się wypełnionymi rdzawą substancją bąblami… do złudzenia przypominała krew… Czarna mgła pod nogami stała się lepka, tłamsząca i groźna. O ile koszmary Stwora były niegroźne i czasami wręcz… śmieszne, to te tu zdawały się groźne i doprowadzające nawet najodporniejszych do nocnego moczenia. Światło na końcu stało się ciemnością. Piotrek wtedy zrozumiał, że znalazł się po drugiej stronie lustra.
Pan Koszmarów przemienił jasne ściany pogody ducha i nadziei w coś odrażającego, ociekającego rdzawym płynem,. Nagle coś chwyciło mężczyznę za nogi i pociągnęło w dół. Piotrek już nie pamiętał mantry, mającej pomóc w uświadomieniu sobie, że to tylko sen… Ta rzeczywistość stała się częścią również i niego samego.
Leciał przez ciemność. Dawno stracił orientację, zapomniał gdzie jest góra, a gdzie dół. Czuł, jak mrok Koszmarów pcha ku niemu lepkie macki, jak wyciąga siły, pozostawiając jedynie pustkę i obojętność. Widział, jak dzieci były mordowane przez rodziców i jak pociechy cięły członków rodziny. Patrzył na zakopywane żywcem zwierzęta i noworodki topione w sadzawkach. Wszystkie patologie tego świata przewijały się przez umysł mężczyzny, mieszając zmysły, wypychając z pamięci każde wspomnienie łączące się z radością i bezpieczeństwem. Piotrek nie pamiętał jak długo spadał, z resztą nic go to nie obchodziło. Nic… nie widział powodu, dla którego miałby walczyć o siebie, o powrót do rodziny, do Moniki, do Agatki.
Wtedy, gdzieś daleko przed nim, zamajaczyła czerwona plama błony, zasłaniającej wyjście z dziwnego miejsca. Uderzył stopami w coś twardego. Znów był w korytarzu. Cały, choć zataczający się z powodu ostrych zawrotów głowy.
- O żesz k***a – wysapał, starając się ze wszystkich sił powstrzymać dobijającego się do wyjścia pawia.
Cienie za Piotrkiem zafalowały, poczęły się przemieszczać, znacząc drogę szarymi ścieżkami śluzu.
- Co? – pokonując opór zmęczonego ciała, mężczyzna odwrócił się i wybałuszył oczy ze zdziwienia.
Korytarz ożył, zbierając się w dużą kulę cienistych ciał. Sylwetki przewijały się po powierzchni sfery, jęcząc i wyciągając w stronę Piotrka łapy, zaopatrzone w groźnie wyglądające pazury. Kula zaczęła z wolna toczyć się wzdłuż przejścia, chcąc dorwać żywego. W miarę, jak okrągła czerń zmniejszała dystans, cienie stawały się coraz bardziej zuchwałe. Coraz dalej sięgały łapskami, jęk zamieniał się w świdrujący uszy wrzask, a sama sfera nabierała prędkości. Piotrek nie pamiętał, kiedy rozkazał ciału wstać i uciekać… był pewien, że gdyby rozkaz wyszedł z mózgu, ciało wypięło by się na niego, tak samo, jak przy spotkaniu Tumorousa. Żyły i tętnice pompowały czystą adrenalinę, napędzając mięśnie i dopuszczając do głosu najpierwotniejszy z instynktów – przetrwania.
Jednak ciemność była coraz bliżej. Mężczyzna czuł szpony, targające powietrze tuż za jego plecami i cuchnący oddech na karku, a drzwi, jedyne wyjście z koszmaru wcale nie miały zamiaru się przybliżyć.
Po sekundzie, pierwszy cios sięgnął celu, rwąc materiał i ciało, odsłaniając mięso i pozrywane żyły. Piotr ryknął, starając zmusić się do szybszego biegu. Niestety, nic to nie dało, kula coraz bardziej zbliżała się do mężczyzny. Pazury szarpały mięso, rozlewając ciepłą, świeżą krew, kły zatapiały się w przegubach i kolanach, powoli zmierzając do gardła. Nagle, ciemność połknęła go całego, lecz tym razem nie było ona bierna, jak koszmary wcześniej. Tym razem większość prawego boku została oderwana jednym szarpnięciem, a ciemnoczerwone szramy mnożyły się w postępie arytmetycznym.
Ostatnim zrywem nadziei rzucił się do przodu, pokonując początkowy opór cieni. Pazury orały mu twarz, kły ślizgały po gardle, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia. Jednak Piotrek nadal przedzierał się do przodu, wciąż w kierunku czerwonej błony. Najpierw z ciemności wynurzyła się twarz, później ramiona… Mężczyzna ociekał własną krwią, sączącą się z niezliczonych ran, ale wreszcie udało mu się dopaść do drzwi.
Sfera Cieni odstąpiła, jakby odbijając się w przeciwną stronę.
- Wejdź – zadudnił głos Pana Koszmarów.
Błona rozstąpiła się, wpuszczając Piotrka do środka.
Mężczyzna znalazł się z powrotem w więzieniu Tumorousa.
- Co się dzieje? – Mimo tego, że ciało dało sobie radę, umysł wciąż nie potrafił wyrwać się ze szponów koszmarów.
- Taki jesteś tępy, tak? – Stał przed nim nie kto inny, jak właśnie Stwór Tumorous. – Naprawdę nie zrozumiałeś, że to była najzwyklejsza pod księżycem próba? Chciałem sprawdzić, czy jesteś godzien, stanąć przed wielkim Panem Koszmarów – mną!
- Nie rozumie, po co ci jestem… Na jaką cholerę mnie tu ściągnąłeś? – Piotr mocno się zniecierpliwił, ale tak naprawdę, czuł coraz większy, irracjonalny strach.
- Myślisz, że ja wiem, po co Tumorous cię tu ściągnął? To albo największy geniusz, albo idiota… Może ciągnął słomki i padło na ciebie?
- Przecież to ty jesteś Tumorous! – krzyknął mężczyzna, przybliżając się do Stwora o krok.
- Ja? Chcesz powiedzieć, że jestem Władcą Snów? – roześmiała się istota. – W tej kwestii się zgodzę.
- Ty gnojku – warknął Piotr.
Więzienie zafalowało, a w Stworze zaszła dziwna, niemal niezauważalna przemiana.
- Dlaczego się tak do mnie odzywasz? – istota zapytała, nie kryjąc oburzenia. – Ściągnąłem cię tutaj, dając możliwość ochronienia własnej córeczki… a ty mi się tak odwdzięczasz.
- Kim ty, do ciężkiej cholery, jesteś?! – krzyknął Piotr.
- Już ci mówiłem, jestem…
Pomieszczenie znów zafalowało, a w Tumorousa wkradła się jakaś ciemność.
- Władcą Snów, głupi śmiertelniku! – warknął Stwór.
Mężczyzna nie wytrzymał i rzucił się na włochatą postać. Ten nagły atak zaskoczył Stwora. Piotr dopadł do przeciwnika i uchwycił się jedynego miejsca, które nie było pokryte włosami – nosa. Tumorous zajęczał i błyskawicznie odwrócił się do tyłu, chcąc strząsnąć z siebie śmiertelnika.
- Nie będziesz groził mojej córce! – krzyknął mężczyzna i ze wszystkich sił szarpnął za czerwoną kokardkę z czubka nosa.
Materiał nie wytrzymał i Piotr wylądował w rogu pomieszczenia, ściskając czerwony pasek.
- Gnojuuuu…! – jęczał Tumorous, gdy światło, wspólnie z cieniami, zaczęło opuszczać jego ciało.
Włochata sylwetka skryła się w jasnej eksplozji, a w powietrze wyfrunęły niezliczone miliony rudych kłaków. Siła wybuchu targnęła ciałem mężczyzny, odbijając go parę razy od podłogi i waląc nim o sufit. Wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło… Piotr leżał, otulony szarym pyłem snów, starając się ze wszystkich sił pozostać przytomnym.
- Dzięki, śmiertelniku – To musiał być Tumorous.
- Ty skończony dupku – Tym razem odezwał się Stwór.
Gdy Piotrek uniósł głowę, zobaczył coś niecodziennego. Nad nim stał wyprostowany mężczyzna, ubrany jedynie w nieskazitelnie białą togę. Jego długie, brązowe włosy opadały poskręcanymi falami na ramiona… niestety, twarz pozostawała zakryta świetlistą poświatą. Obok, zgięty wpół, klęczał demon. Satyr, posiadający tułów człowieka, a nogi kozła. Czoło zdobiły mu dwa, zakręcone rogi, wyrastające spośród burzy kruczoczarnych włosów.
Później cały obraz się rozmył, a Piotr najzwyczajniej zasnął.
Mężczyzna obudził się wśród znajomych zapachów i wrażeń. Pod sobą czuł białe, świeżo uprane prześcieradło, a obok siebie słyszał regularny, spokojny oddech Moniki. Wrócił do domu… ta szalona, pozbawiona sensu podróż trwała jedynie pół nocy… Piotrek okręcił się na łóżku i spojrzał na żonę. Dopiero teraz w pełni zrozumiał, jak bardzo ją kochał, zauważył jak jest piękna… Tyle rzeczy nie potrafił dostrzec, zdawały się takie codzienne, zwyczajne, na miejscu.
Usiadł na skraju łóżka, spoglądając na fosforyzującą tarczę elektronicznego zegara. Była druga w nocy. Poczuł nieodpartą potrzebę zaglądnięcia do pokoju Agatki. Pokonując korytarz, dostrzegał kolejne szczegóły, jakie do tej pory trwały ukryte. Piękno tapety, komponujące się z nią zdjęcia, stary zegar, głośno odmierzający czas. Drzwi do pokoju dziewczynki ozdobione były plakatami idoli młodzieży i kreskówek.
Dziewczynka spokojnie spała w łóżeczku, wyglądała jakby od zaśnięcia wcale się nie poruszyła. Wtedy Piotrek poczuł na sobie przeszywający wzrok pluszowego słonika.
Jak to możliwe? – pomyślał.
Choć przez ostatnią wycieczkę mało rzeczy pozostawało poza jego definicją możliwości i prawdopodobieństwa.
Wyciągnął rękę i chwycił Heffalumpa za uniesioną do góry trąbę. Siadł w wiklinowym krześle pod oknem i położył skarb córeczki na kolanach.
- Słuchaj, mały – zaczął przemawiać do słonika szeptem. – Dziś poznałem dwóch, bardzo niemiłych panów.
W czarnych kropeczkach oczu pluszaka dostrzegł błysk zrozumienia.
- Widzę, że wiesz o kogo chodzi – poczochrał słonika za uszkami i momentalnie poczuł się głupio. – Dlatego muszę powierzyć ci jedną misję… Taką, jaką spełniał mój misiek, gdy sam byłem dzieckiem.
Mógł przysięgnąć, że maskotka lekko skinęła główką.
- Broń mojej małej, błagam cię – ostatnie słowa Piotrek wyszeptał do ucha słonika.
Odłożył fioletowego obrońcę tam, skąd go wziął. Agatka, jakby przez sen wyczuwając pluszowego przyjaciela, mocno go przytuliła.
- Śpij dobrze, kochanie – Mężczyzna cmoknął dziewczynkę w policzek i wyszedł, cichutko zamykając drzwi.
Lecz, gdyby przyjrzał się dokładniej, zobaczył w jednym z kątów dwie, okryte mgłą, sylwetki.
- Widzisz, bracie – powiedział dziwnym, niesłyszalnym dla śmiertelnych, głosem Tumorous. – Nasz młody ojciec zrozumiał to, co chcieliśmy mu przekazać.
- Czy aby na pewno? – zapytał Suoromut, Pan Koszmarów.
- Och, szczegółów pewnie nie pojął, ale grunt, że nauczył się jak bronić małej Agatki.
- Czy masz pewność, że wyrośnie z niej nasza następczyni?
- Kto wie, bracie. Kto wie…
---------------------------