Witajcie
Przez święta nie miałem czasu na pisanie (wogóle wyjechalim, więc nawet komputerka nie było XD) Ale wygrzebałem dwa, stare opowiadanka... Oszlifowałem i oto one
Miłej lekturki.
------------------------------------------------------------------------------------------------
PIĘKNY DZIEŃ
Autor: Piotr Szczeponik
Jim Norland już od trzech godzin siedział w szafie. Kiwając się niczym w nagłym ataku choroby sierocej mamrotał coś pod nosem. Smród potu połączonego z fekaliami i wszechobecnym odorem śmierci już dawno przestał drażnić jego zmysł powonienia, a mokre spodnie przykleiły się do nóg. Ukrył się tutaj gdy tylko usłyszał krzyki towarzyszące strzelaninie. Zbliżały się w stronę jego domu. Od tej pory czekał, odchodząc od zmysłów w ciasnym pomieszczeniu. Gazety i telewizja już od wczoraj trąbiły o „pochodzie trupów”, widział co spotyka zdrowych, silnych ludzi z powodu najmniejszej rany i tego się właśnie bał. Psy sąsiadów już od dwóch godzin nie szczekały, od przejazdu czarnych pojazdów jedynie rozpaczliwie wyły...
Nagle ciszę zmąconą tylko jego przyśpieszonym oddechem brutalnie przerwał odgłos wyłamywania drzwi prowadzących do budynku. Jim wtulił się najmocniej jak potrafił w ścianę i starał uspokoić organizm. Niestety, zwieracze znów nie wytrzymały i pomieszczenie ponownie wypełnił gryzący zapach moczu. Norland przyłożył dłonie do ust i drżał, czując, że zbliża się nieuniknione.
Wyraźnie słyszał ciężkie kroki na klatce schodowej i powłóczenie nogami po korytarzu. Drzwi prowadzące do jego mieszkania cicho zaskrzypiały i Jima ogarnęła panika. Robił sobie wyrzuty, przeklinając w myślach swoją głupotę. Jak mógł nie zamknąć drzwi? Lecz nagle w zakamarkach jego umysłu zrodziła się słabo tląca iskierka pewności: „Przecież sprawdzałem trzy razy. Na pewno były zamknięte...” Teraz nic nie wydawało mu się pewne. Z zamyślenia wyrwał go krótki jęk istoty, która wkroczyła do jego mieszkania. Odór zgnilizny pomieszany z krwią doprowadziły Jima niemal do omdlenia. Chciał wniknąć w ścianę, mokrą już od potu, zniknąć i znaleźć się w zupełnie innym miejscu, najlepiej ciepłym i bezpiecznym. Cokolwiek było w mieszkaniu Jima zbliżało się, jakby czuło jego obecność, co nie byłoby trudne nawet dla głuchego ślepca, który z trudem kojarzyłby fakty. Smród wydobywający się z szafy był tropem niemożliwym do przegapienia. Gdy kroki urwały się przy drzwiach szafy, a Jim usłyszał szelest koszuli towarzyszący unoszeniu ramienia, zaczął cicho zmawiać modlitwę do każdego znanego mu Boga.
Nagle cienkie, zrobione ze sklejki, drzwi odskoczyły i mężczyzna zaczął krzyczeć. Krzyczał dalej, gdy zrywał się z łóżka zlany potem. Panicznie rozejrzał się po swoim, zalanym słońcem, pokoju. Budzik automatycznie uruchomił radio, gdzie akurat leciała prognoza pogody. Kobiecy głos zapowiadał w Racoon City upały, czyste niebo i niskie stężenia pyłków. Jim jednym ruchem wyłączył radio i trąc oczy powiedział sam do siebie: „Zapowiada się piękny dzień”.
Przebrał się szybko i wiążąc krawat podszedł do okna. To, co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Psy sąsiadów zaczęły szczekać... Wąską uliczką przemknęła kolumna czarnych pół-ciężarówek... Psy już nie szczekały... Wyły... Wiedział już, co go czeka. Nie oczekiwał pierwszego wystrzału... Od razu wskoczył do szafy.
KONIEC
------------------------------------------------------------------------------------------------
Wojna nigdy się nie zmienia
Autor: Piotr Szczeponik
C.G. Hicks, odziany w skórzaną zbroję, biegł przez ruiny dawniej zwane Miastem Aniołów. W jednej ręce niósł pistolet maszynowy H&K MP5, a drugą podtrzymywał rannego towarzysza. Biegł, mimo tego, że strzały umilkły już pół godziny temu. Maska tlenowa zasłaniała dolną część okrągłej twarzy. Szare oczy wyrażały szaleństwo a krótko obcięte brązowe włosy były brudne i posklejane krwią.
-Cholerni Raidersi, kto mógł to przewidzieć? –maska zniekształcała głos, wprowadzając w niego metaliczne nuty. –Tylu ludzi poszło w diabły. Ale nie martw się, Red, wyciągnę nas stąd! Wrócimy do bazy i wszystko będzie dobrze... –nagle upadł, uderzając głową o ziemię. –k***a! Nic ci nie jest, stary? –odwrócił się i zobaczył ziejącą czernią dziurę zamiast twarzy swojego towarzysza. Mężczyzna wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. –To ja cię targam aż tutaj, a ty se tak po prostu zdychasz? –odrzucił zwłoki na bok i szybko je przeszukał. –Paczka fajek i dwa magazynki do Kałasza, dzięki –poklepał swojego byłego przyjaciela po hełmie i już szykował się do dalszej drogi, gdy do ziemi przydusiła go seria z Browinga.
-k***a mać! – zaczął czołgać się do pobliskiego budynku. Osy kalibru .50 wzbijały wokół niego tumany kurzu i piachu.
Gdy już znalazł się we względnie bezpiecznym miejscu wychylił głowę przez okno. Naliczył trzech Raidersów nim trzask zamków ich broni zmusił go do ponownego ukrycia. Sam dysponował tylko starym, poobijanym MP5 i dwoma granatami. Standardowy przydział rekruta Strefy. Hicks rozejrzał się po zdewastowanym pomieszczeniu i zobaczył jedyną możliwą drogę ucieczki –schody wiodące na wyższe piętro.
-Mam nadzieję, że nie kończą się w połowie –mruknął do siebie i ruszył pochylony w ich stronę. W momencie, gdy dotarł do celu przewiesił sobie broń przez ramię i zerwał się do biegu. Docierał do półpiętra, jeszcze dwa schodki i będzie bezpieczny...
Wtedy coś metalowego odbiło się od podłogi, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się krył. Skoczył, w powietrzu pokonując resztę dystansu i padł na podłogę. Budynkiem wstrząsnął wybuch. Konstrukcja jęczała, gdy jedna ze ścian zmieniła się w stertę gruzu.
Krztusząc się pyłem, Hicks przewrócił się na plecy. Wiedział, że Raidersi zaraz wejdą do środka, choćby z czystej ciekawości.
-Wstawaj, gnojku –powiedział do siebie i zerwał się na nogi.
Po pordzewiałej drabince wszedł na sypiący się dach i rozejrzał po okolicy. W dole trzech napastników właśnie wbiegało do budynku, pozostawiając czwartego ,wcześniej ukrytego, na warcie. Trzymał karabin myśliwski. C. G. wziął rozbieg i przeskoczył na dach drugiej, niższej budowli. Niestety ten nie wytrzymał tego nagłego ataku i mężczyzna ciężko upadł piętro niżej.
-k***a raz jeszcze –wyrwało mu się, gdy starał się pozbierać. Wiedział, że łoskot towarzyszący jego upadkowi ściągnie tu wartownika. Przesunął MP5 z pleców do biodra i położył się na stercie kamieni, starając się nawet nie oddychać.
Po minucie usłyszał ostrożne kroki bandyty. Przez przymrużone powieki widział, że człowiek niósł wymierzony przed siebie karabin. Broń świetną na większy dystans, ale zupełnie nie sprawdzającą się w pomieszczeniach. Raider zobaczył Hicksa i ruszył w jego kierunku, chcąc upewnić się, czy upadek był śmiertelny, czy może jest jedynie ranny i potrzebuje pomocnej dłoni, która ukróci jego cierpienia.
Stanął nad nim tak, że C. G. czuł smród dawno niemytego ciała. Zbierało mu się na wymioty, ale skrajnym wysiłkiem woli się powstrzymał. Poczuł dotyk zimnej lufy na swoim czole. Raider nie osiągając żadnych zadowalających rezultatów kopnął mężczyznę z całej siły w nogę. Gdy nie doczekał się żadnej reakcji opuścił karabin. Wtedy MP5 Hicksa podskoczył w górę, wypluwając z siebie połowę magazynka.. Napastnik był martwy nim upadł na podłogę. Krwawy szlak dziur w jego ciele wiódł aż do roztrzaskanej czaszki.
-Spoczywaj w kawałkach, frajerze –C. G. wyszczerzył się do ocalałej części twarzy. –Ciekawe, co też mi przyniosłeś... –zajął się przeszukiwaniem zwłok Raidera. Karabin, dziesięć sztuk amunicji 7.62 mm i strzykawka z Psycho. –Głupi ćpun –narkotyk rozgniótł butem.
Po krzykach wywnioskował, że znaleźli jego drogę ucieczki. Podskoczył i wdrapał się na dach. Wziął przedostatni granat i rzucił na sąsiedni budynek. Właśnie w tym celu nie zatrzaskiwał klapy prowadzącej do środka. Czarna kula odbiła się parę razy i wpadła prosto na schody. Tym razem wybuch spowodował zapadnięcie się połowy dachu. To wyjście zostało zablokowane. Wymierzył karabin w drugie, na parterze.
-k***a mać! –ktoś jednak przeżył... –Stan ,przytargaj tu swoje tłuste dupsko i weź apteczkę! –a więc czwarty napastnik miał jakieś imię. –Szybko!! Słyszysz mnie?! –z chmury pyłu wyłoniła się sylwetka jedynego żywego bandyty.
-Ej! –Hicks krzyknął do niego i, gdy tamten popatrzył w górę, nacisnął spust. Kula przeszyła Raidersowi gardło. Charczał, starając się zatamować krwawienie z tętnicy. Padł na ziemię, topiąc się we własnej krwi.
C.G. uzupełnił magazynek i ostrożnie zszedł na dół. Nie miał zamiary potłuc się jeszcze bardziej lub, co gorsza, skręcić sobie karku. Przed dalszą drogą postanowił pogrzebać trochę w sprzęcie zabitych Raiderów. Nadzieje na zdobycie Browinga spełzły na niczym. Musiał zostać pogrzebany razem z dwójką napastników. Tymczasem na wschodzie rozległy się odgłosy strzelaniny.
-Wiec tam jesteście –uśmiechnął się z mieszaniną radości i ulgi. –Już pędzę na pomoc –poprawił MP5, wzmocnił chwyt na karabinie i pochylony pobiegł na spotkanie resztek swojego oddziału.
Koniec
------------------------------------------------------------------------------------------------
Co o tym sądzicie? Pisałem je ze dwa lata temu. Oparłem na grach, które najbardziej wpłynęły na mnie
Zapraszam do komentowania