Rozdział IV
Powieki Siriela uniosły się w górę, gdy do jego uszu dobiegł stukot kropli deszczu, tłukących się w drogę ponad jego głową. Spojrzał w górę, by ujrzeć nad sobą właz do kanału i podniósł się z ziemi. W cale nie uśmiechało mu się polowanie pośród strug zimnej wody, sączącej się z czarnego nieba. Miał jednak tę świadomość, że deszcz utrudni pościg żołnierzom zakonu, przez co miał nad nimi przewagę. Siriel stał jeszcze chwilę, bijąc się z własnymi myślami. W końcu jednak, naciągnął kaptur na głowę i wspiął się, po lekko przeżartej już rdzą drabince, prowadzącej do włazu. Pchnął masywną, stalową klapę do góry i do kanału ściekowego zaczęły dostawać się lodowate kropelki wody. W mgnieniu oka zalały one całą twarz wampira, który wykrzywił swe blade oblicze w grymasie złości. Szybko podciągnął się i wylazł z kanału, by natychmiast przemoknąć do suchej nitki. Na próżno byłoby szukać miejsca na jego ciele, które nie ociekałoby wodą. Ruszył więc pędem w stronę ściany najbliższego budynku i w niesamowitym tempie wspiął się na dach, korzystając niemal ze wszystkich parapetów, czy pęknięć w ścianie. Stanął na szczycie jednej z ponurych kamienic, jakich pełno było w tym mieście i wciąż moknąc rozglądnął się wokół siebie, obejmując wzrokiem tyle, ile tylko był w stanie. W końcu, zupełnie bezszelestnie odbił się od dachu kamieniczki, chwilę później lądując na następnej, by znów przeskoczyć na kolejną. Odbijał się tak od kolejnych budynków, niemalże nie dotykając ich pokryć. Człowiek, gdyby to zobaczył, z pewnością stwierdziłby, że Siriel po prostu latał. W końcu wampir wylądował, na którymś z dachów i ociekając wodą spojrzał w dół. Jego oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, wciąż wpatrując się w jeden punkt, a wargi mimowolnie rozwarły się, by po chwili wykrzywić się w nienaturalnym uśmiechu. Wreszcie jego największe marzenie może się ziścić. Wreszcie może zabić Iroela, stąpającego teraz powoli po brukowanej drodze, nic nie robiącego sobie ze spadających nań zimnych kropel. Wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy nawiedził dom, stojącego teraz nad nim wampira. Ten sam płaszcz, te same srebrne guziki, ten sam melonik, ta sama, jasna, strzecha na głowie – tak, to bez wątpienia był legendarny wampir. Siriel wydobył swój mithrilowy miecz, wciąż nie mogąc uwierzyć w szczęście, jakie go spotkało. Nie zwykł ufać w to, że istnienieje zjawisko, zwane zbiegiem okoliczności, lecz teraz po prostu nie miał innej możliwości. Z resztą, nawet się nad tym nie zastanawiał i po prostu skoczył w dół, by zamordować swego najbardziej znienawidzonego wampira. Szybował w dół, trzymając swój miecz oburącz. Wiatr zdmuchnął mu z głowy kaptur, toteż jego włosy natychmiast nasiąknęły wciąż lecącą z nieba wodą. Do jego uszu zaczęły dobiegać jakieś słowa, jednak zanim zrozumiał co oznaczają, jego oprawca sprzed lat błyskawicznie się odwrócił. Wyciągnął do przodu swą lewa rękę i natychmiast wystrzeliła zeń smuga bladego światła, trafiając nadlatującego Siriela prosto w twarz. Ten odruchowo zamknął oczy, jednak magiczne światło bez problemu przeniknęło przez jego powieki wywołując ogromne cierpienie. Wszędzie wokół niego było tylko to przeklęte światło, zadające mu tak ogromny ból. Myślał już, że to jego koniec i ta przeokropna jasność nigdy go nie opuści. Jednak w końcu jego ciało uderzyło o mokrą od deszczu kostkę brukową. W końcu światło zniknęło i Siriel mógł otworzyć oczy bez żadnej obawy. Podniósł się z ziemi i spojrzał w stronę Iroela. Ten, jak gdyby nigdy nic, powrócił do swego spaceru, odwracając się plecami do napastnika. Ogromna frustracja wręcz rozpierała odzianego w czerń wampira. Podniósł z ziemi miecz, który wypadł mu z ręki, gdy został trafiony zaklęciem i trzymając go w prawej dłoni ruszył w stronę legendarnego krwiopijcy. Nie zwracał już uwagi na to, czy porusza się cicho czy nie. Spływająca po uliczce woda głośno chlapała, gdy tylko but Siriela o nią uderzał. W biegu bez przerwy mrugał oczami by pozbyć się, mieniących się różnymi kolorami, plam powidoku wciąż przesłaniającymi mu obraz. Był coraz bliżej i bliżej, aż w końcu znalazł się na tyle blisko Iroela, by zadać cios. Zamachnął się i gdy mithrilowe ostrze już miało sięgnąć szyi wampira, ten z niewiarygodną szybkością odwrócił się i chwycił przeciwnika za przegub swą lewą ręką. Prawą dłoń zaś, zacisnął na gardle napastnika, bez problemu unosząc go w górę. Siriel stracił grunt pod nogami i możliwość zaatakowania swego wroga. Czuł coraz mocniej zaciskającą się na jego szyi dłoń. Usiłował wyrwać się z owego żelaznego uścisku jednak wszystkie próby spełzły na niczym. W końcu zebrał się w sobie by spojrzeć Iroelowi w oczy, z taką nienawiścią, na jaką był w stanie się zdobyć. Ku swemu zdziwieniu, stwierdził, że wampir w meloniku w cale nie odwzajemnia tego typu spojrzenia. Wręcz przeciwnie. Spoglądał na niego z wymieszaniem zadowolenia i zaskoczenia zarazem.
Oddział Aragonesa mozolnie tułał się po wąskich uliczkach Lemborgu, bez większych nadziei na odnalezienie swego celu. Wiedzieli, że zbliżanie się do gabinetu generała Getsa, bez dobrych wieści, byłoby fatalnym pomysłem. Uznali, ze nawet gorszym niż poszukiwanie ubranego na czarno mordercy, pośród strug zimnego deszczu. Pracownicy zakonu ochrzcili rzeczonego zabójcę niezwykle wymownym mianem łowcy wampirów. Szukając go teraz we czwórkę, żołnierze szli powolnym krokiem, brnąc przez kolejne opustoszałe ulice. Woda bębniła w ich potężne pancerze, jednocześnie wsiąkając w bordowe peleryny i mrożąc twarze. Cały kwartet, a w szczególności Dulkadir, którego rany się jeszcze nie zagoiły, był w tak podłych nastrojach, że nie odzywali się do siebie ani słowem. Czekali z utęsknieniem, aż w końcu będą mogli powrócić do swych suchych i ciepłych kwater. Gdy tak szli, przemierzając kolejne ciemne i mokre uliczki, dostrzegli błysk światła, rozrywający wszechogarniającą noc i rozpościerający wokół siebie potężną magiczną aurę. Czwórka wampirów syknęła i wszyscy pozasłaniali sobie oczy rękami. Jednak nie uchroniło ich to przed magicznym światłem, które na ich szczęście zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
-Lepiej to sprawdźmy – zakomenderował Aragones, ściągając z pleców swój dwuręczny miecz.
-Tak jest! – odpowiedział ochoczo Blitz, ładując kuszę. Był członkiem zakonu zaledwie przez półtorej roku, jednak jego zdolności strzeleckie i zamiłowanie do walki sprawiły, że został powołany do poszukiwania łowcy wampirów.
-Nareszcie coś zaczyna się dziać! – dodał Sivias, ziewając teatralnie. Znany był z tego, iż nigdy nie traktował niczego na poważnie, tak samo jak nigdy nie przykładał się specjalnie do tego co robił. Mimo to jednak, ze świecą trzeba by szukać kogoś, kto w sztuce posługiwania się mieczami, był odeń lepszy. Jego niesamowita szybkość połączona ze świetną techniką, pozwoliły mu dojść do perfekcji w walce sejmitarami. Podobnie jak reszta, swoją broń wyciągnął też Dulkadir. Ten olbrzym, który wyróżniał się nie tylko aparycją a również nieziemską siła, nie był typem dużo mówiącego osobnika, toteż zachował ciszę i ruszył biegiem za trójką Kompanów. W ciągu krótkiej chwili dotarli do wąskiego zaułka, z którego dobiegło do nich ta tajemnicza, magiczna jasność. Ujrzeli tuż przed sobą coś, czego nie spodziewaliby się w najdziwniejszych snach. Stał oto przed nimi największy wróg zakonu, trzymający cieszącego się złą sławą łowcę wampirów – ich cel. Jedną dłoń zaciskał na przegubie mordercy, a drugą na jego gardle, dzięki czemu utrzymywał go w powietrzu. Iroel zdawał się ich nie dostrzegać, natomiast gniewne spojrzenie Siriela, przeniosło się z legendarnego krwiopijcy na czwórkę żołnierzy.
-Ho-ho! Co my tu mamy? Dwa największe utrapienia wampirów unicestwione w jeden dzień – powiedział Sivias, uśmiechając się szeroko, po czym dodał – chyba jedna warto było urządzić sobie ten deszczowy spacer.
-Iroel! – wykrzyknął Aragones – wiesz, że wyczarowywanie światła jest zabronione. Oddaj nam tego skurwiela, a pozwolimy Ci odejść bez poważnych konsekwencji – na te słowa Iroel wypuścił z uścisku przegub Siriela i spojrzał na swych nowych oponentów, jednocześnie stając tak, by zasłonić sobą powołanego przezeń wampira, którego gardło wciąż trzymał.
-Chcecie, to sobie go weźcie – odparł, a na jego twarz wkroczył szelmowski uśmieszek.
-Nie ma sprawy! – krzyknął Blitz i wystrzelił bełt, który ze świstem pomknął ku legendarnemu krwiopijcy. Mgnienie oka i pocisk spoczywał w wolnej dłoni Iroela, a uśmiech na jego twarzy znacznie się poszerzył. Szybko odrzucił bełt i wciąż trzymając Siriela odbił się od ziemi by po chwili wylądować na dachu najbliższego budynku. Wszyscy, włączając w to łowcę wampirów, nie mogli ukryć swego zdziwienia. Taki skok, nawet dla dziecka mroku był czymś niezwykłym, nie wspominając nawet o tym, że lecąc, ciągnął za sobą drugiego wampira. Wróg zakonu zostawił na pokryciu swe dziecko i prędko się oddalił. Gdy żołnierze otrząsnęli się z szoku, błyskawicznie zaczęli wspinać się po ścianie kamienicy, na której dachu był teraz najbardziej poszukiwany przez nich wampiry . Jednak gdy dotarli na szczyt dwójka uciekinierów zdążyła się już oddalić. Ruszyli w pościg. Co prawda nie mieli szans na złapanie Iroela, który był teraz tylko małą zieloną plamką na widnokręgu, ale wciąż była nadzieja by dorwać Siriela. Zarówno on, jak i pędzący za nim pościg, biegli co sił w nogach, nie zważając na wciąż zacinający w ich twarze deszcz. Oddział Aragonesa starał się nie spuszczać z oczu łowcy wampirów, a ten natomiast usiłował sprawić by z zasięgu wzroku nie uciekł mu Iroel. Mimo to, zielona kropka stawała się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu prawie zniknęła, gdzieś w okolicy murów miasta. Irytacja Siriela sięgała zenitu. Pozwolił sobie na porażkę. Na to by szansa, która może się nie powtórzyć, przepadła. W końcu zeskoczył w dół z jednego z dachów i poszybował w stronę okna następnego. Zbił je własnym ciałem i upadł na podłogę, kładąc się na resztkach szkła. Syknął z bólu, gdy kilka kawałków rozbitego okna przebiło jego klatkę piersiową, a parę innych pocięło twarz. Szybko podniósł się i otrzepał, po czym natychmiast przylgnął do ściany obok okna. Na jego szczęście poza nim, w pokoju nikogo nie było i modlił się w duchu by tak pozostało. Stał tak przez chwilę obok okna, przez które wlewała się coraz większa ilość wody. Słyszał bicie własnego serca, które wydało mu się hukiem tak głośnym, że można by je usłyszeć z ulicy. Ale jednak nic się nie działo. Najwyraźniej zgubił pościg…podobnie jak Iroela.