Przyznam się od razu, że zamiast czytać lektury w liceum, to ja siedziałem na SquareZonie i pisałem posty. A w gimnazjum to siedziałem przed konsolą PSX, żeby mieć o czym pisać te posty... a w podstawówce też nie czytałem bardzo dużo. Ogólnie rzecz biorąc, to lektury szkolne traktowałem jako coś, co przydarza się innym, ale nie mnie. Zawsze ktoś miał jakieś streszczenie pod ręką, a nie zapomnę akcji z końca gimnazjum, kiedy to przeczytałem opracowanie Kryżaków i obejrzałem film i znałem książke lepiej niż ktokolwiek z moich kumpli z klasy. Jeżeli jednak chodzi o książki, które czytałem lub czytać próbowałem i które mi z mózgu (i tak nie najlepszego) robiły średnio świeży jogurt, to myślę że kilka takich można znaleźć.
1. Quo Vadis - Przeczytałem jakąś 1/3 i mi się znudziła. Niby jest tam jakaś akcja i wogóle, ale dla mnie ta książka była beznadziejna.
2. Krzyżacy - Nie lubię czytać w języku archaicznym. Przczytałem pierwszy tom i z drugim dałem sobie spokój.
3. Chłopi - To nie książka, tylko obiekt psychicznych tortur. Rejmonta powininni potraktować jak zbrodniarzy hitlerowskich.... niech zczerznie w piekle za napisanie tego.... czegoś....
Zresztą prawie wszystkie książki z liceum były dla mnie nie do zniesienia. Nie macie pojęcia jak ja nienawidzę czytać o powstaniu styczniowym/listopadowym, zaborach i drugiej/pierwszej wojnie światowej. Może w innym wydaniu byłoby to ciekawe, ale wszystkie te książki były beznadziejnie pesymistyczne i ich głównym celem było pokazanie, jakie to ludzie w dawnych czasach mieli ciężkie życie (sounds familiar hehehe.... to były najwyraźniej epoki EMO). Nauczyciele języka polskiego (wszyscy) dokończyli ten koszmar, rozkłądając każdą scenę każdej książki na elementy pierwsze, za pomocą losowych elementów analizując ukryty sens i symbolikę, o której (takie miałem często wrażenie) sam autor nie miał zielonego pojęcia. Dlatego też lekcje języka polskiego do moich ulubionych nigdy nie należały i bardzo się cieszę, że więcej ich mieć nie będę....