Jak pierwszą częśc uważam za spelnienie snu o klimatycznym, dopracowanym a co najwazniejsze - oceikajacym grywalnością - snem cRPG fana, tak II mnie rozczarowała. Ale żeby nie być gołosłownym:
Pierwsza lokacja. Ja rozumiem, brak pamięci i inne takie bzdety <cholera, ile razy to już można? czy scenarzystą kończą się pomysły, czy co? w mordę...>, to można wybaczyć i wogóle... Ale co za debil wpadł na pomysł, żeby na tak olbrzymiej stacji badawczej <tak to określę>, byl tylko robot, więzień, ja i ta starucha? No do cholery, bez cholernej przesady! Rozumiem, roboty zabójcy itd, ale ciał aż tak dużo to nie widzieliśmy, również wątpię, że całą załoga poczła się "kochać". Ale dobra, po standardowym rozwaleniu naktualnego miejsca pobytu <nawiżanie do I, czy co?>, przenosimy do kolejnego pozbawionego najmniejszego sensu, miasta - i tam dwie frakcje, kolejne pierdoły w postaciach i ich osobowościach... A dialogi? Pożal się twórcy dyrektorowi! Gdzie ta swoboda, gdzie ten humor, gdzie cyniczne wypowiedzi głównego bohatera?! Cholera jasna, rozumiem, że to Star Wras i jakieś moralizatorstwo być musi, ale skoro tak się każdy podniecal tą mrocznością... To gdzie ona jest? Czy mrocznym można nazwać kogoś, kto zamiast zabić tę biawłosą panienkę z początku gry, odwraca się do niej plecami <sic>, a potem potulnie zmiata, niczym sarcony pies? Cholera jasna... To podróźowanie na pomiędzy planteami, totalnie głupi i kiepsko uzasadniony syf w fabule - poszukiwanie mistrzów Jedi, pompatyczne gadki-gównoszmatki o mocy i innych pierdołach. Ech... Nawet HK-47 stracił znacznie ze swego uroku w I <chociaż jego definicja miłości do dzisiaj budzi miły uśmiech na mej twarzy>. Doprawdy nie wiem, czym się jest tutaj podniecać. Niby to zaufanie itd - a zmusić ich to co? Nie można? I to ma być Sith Lord?! Ech... W I irytującą lokalizacją była Kysshak i te jęcząca jakby ktoś im jaja deptał włochate małpty, a w II co chwilę coś nieskazitelnie głupiego. Również irytujacy był motyw choćby odbicia siebie samego ze statku... No ja przepraszam, ale jestem Mistrzem Jedi... To raczej ten statek powinien bać się mnie, a nie moi towarzysze, których musiałem prowadzić za rączkę, jak upośledzonych starców z zespołem raka macicy. Jak dla mnie, krok w tył. A już najbardziej wkurwiajace było zakończenie. Takiego rozczarowania dawno juz nie przeżyłem przechodząc grę. W I owszem, też pozostawiało wiele do życzenia, ale czuć było tę dumę z orderu, czy tę władzę, widząc naszą niezniszczalna flotyllę. A tutaj? Albo wyruszamy statkiem pomóc Ravenowi - i żegnaj nadziejo na normalną III -, albo zostajemy na tej rozpadajacej się kupie żelaza <mnie tam to bardziej przypomina mózg ćpuna, a planteę na której walka odbiła się echem w całym Uniwersum Star Wars>. Jakby tego było, niedoprawcowane jest przekabacenie postaci złych na dobro i na odwrót. Jakoś z nieznanych mi powodów, gdy ja byłem dobry, one zle <choć początkowo też dobre> i na odwrót. A jako podsumowanie napiszę tyle - I przeszedlem około 10 razy, w tym na Hardzie, zaś II dwa razy. I dalej uwżam, że to było jedynie zmarnowanie czasu z mojej strony.