Damn... Wbiłem tutaj myśląc, że to kolejny topic do pieca i znowu komuś dam warna.... ale to chyba nie jest taki zły topic... zara się pewnie zjawi Gipsi, ucieszy się jak nie wiem, a potem zacznie się wylewać na temat CC... Jeżeli mielibyśmy coś takiego zrobić, to ja proponuję podzielić to na części.... zrobić coś w stylu "Niekończącej się opowieście", bo zapewne będzie wiele osób, które chciałoby coś od siebie dodać... ja chętnię zacznę.... chyba będzie z tego fabularyzowana solucja... ale to chyba jeszcze lepiej... może jak skończymy to dodamy do głównej do działy CC... to może ja zacznę w takim razie:
Jak to się wszystko zaczęło? Kiedy nasze losy zaczęły się splatać?
Zapewne, niemożliwe jest znalezienie odpowiedzi, z głębin straconych chwil
Ale, z pewnością, wtedy
Kochaliśmy tak wiele, tyle nienawidząc
Krzywdziliśmy innych i sami znaliśmy ból
Lecz nawet wtedy, biegliśmy niczym wiatr, a nasze śmiechy rozbrzmiewały
pod błękitnym niebem...
Winda z łuskotem zatrzymała sie na ostatnim piętrze wierzy. Glenn i Kid szybko wybiegli z niej przez otwarte drzwi i spojrzeli na stojącego w zmieszaniu Serge'a.
- Na co czekasz Serge? - spytał Glenn patrząc na niego z obawą w oczach - Już nie ma odwrotu.
- No dalej Serge, Glenn - powiedziała w końcu zniecierpliwiona Kid, po czym się odwróciła i z typową dla siebie pewnością w głosie zaczęła mówić do świata jako całości - Szykuj się Lynx, to będzie twój sądny dzień! Zacznij się modlić... nie zeby ci to miało pomóc....
Dziewczyna zaczęła się śmiać, w sposób o który nikt by jej nie podejrzewał, patrząc na, tą z pozoru niegroźną blondynkę. Serge wyszedł z windy i wszyscy razem ruszyli lewym korytarzem. Unikając walki z krążącymi i czającymi się w zaułkach strażnikami wierzy, drużyna przedarła się w końcy do niewielkiej salki, która w większości zajęta była przez dziwny mechanizm, kreujący ciemnofiletową, świecącą bryłę majaczącą w powietrzu przed towarzyszami. Bez słow Serge podszedł bliżej do maszyny i zdeaktywował ją. Świetlisty kształ rozwiał się w powietrzu niczym poranna mgła, zostawiając w oczach resztki ciemnych plam powidoku. Wyszli z pokoju, wracając do wielkiej sali, na której środku widniał dziwna platforma, teraz pokryty światłem trudnego do zdefiniowania koloru. Ruszyli na podest i stanęli w tajemniczym kręgu. Po chwili podłoga pod nimi zrobiła się ciepła i dookoła nich pojawiły się kręgi światła. W chwilę po tym poczuli, jak unoszą się z dużą prędkością ku górze, nie mając nawet czasu na zobaczenie gdzie lecę. Nagle pojawili się na podłosze, na jakimś balkonie, albo innym otwartym miejscu. Poczuli na twarzy zimny wiatr. Przed nimi widniały wielkie, bogatozdobione wrota.
- Rany - powiedziała Kid podchodząc bliżej barierki - czy to coś lata?
Faktycznie... okazało się, że unoszą się kilkaset metrów nad samą wieżą.
- Nie wiadomo, co nas jeszcze czeka, więc bądzicie w pogotowiu - powiedziała jeszcze Kid, patrząc na drzwi przed nią.
Drużyna powoli podeszła do wrót. Serge juz miał je popchnąć, kiedy poczuł w głowie ból, jakby głowa miała mu zaraz ekslodować. Obrazu, których nie znał zaczęły nieproszone napływać do jego głowy... nóż... krew.... Kid.... uśmiech.....
tu bi kontinjuł...