Gra jest... Niezła. Tyle tytułem wstępu.
Początek nie wskazuje na to, że ktokolwiek będzie się przy niej dobrze bawił. Standardowy wstęp gier typu "męska przyjaźń + tragedia + porwanie ukochanej = kłopoty" i tak to zostawmy. Ogólnie nie wiem, czym się jest podniecać jeśli chodzi o warstwę fabularną całej serii. Wow. Bicz. Wow. Normalnie nie wiem, czy zdrowo myślący człowiek pójdzie na szkielety z biczem, skoro a) dobrze tym im nie zrobi i b) bicz... To i tak chyba lepsze, niż posługiwanie się książką w Portrait of Ruin na DS. Ale wracając... Lokacje są liniowo - nieliniowe. Znaczy to tyle, że przechodzimy plansze 1-6 <czy ile tego było> dowolnie, od czasu do czasu raczeni filmikami kto=z=kim=dlaczego, ale ogólnie ze sobą nie powiązanymi, więc widząc np film nr 3, nie robi nam to różnicy, jeśli nie widzieliśmy filmów 1-2. Przemierzamy absurdalnie skonstruowane lokacje w celu dostania się do bossa, a na drodze stoją nam zagadki na poziomie upośledzonego dziecka z zespołem glenna - tłumacząc na ludzki: każdy sobie z tym poradzi. No i potwory - przez całą grę nie sprawiają jakiś większych problemów, ale gdy w końcu dochodzimy do głównego niemilca, nagle mają absurdalny power up. Jeśli chodzi o grafikę - średnia, nawet jak na PS2. Napiszę więcej: ubogie lokacje wołają o pomstę do piekła! Od czasu do czasu zdarzają się jakieś perełki, w postaci bardzo fajnie stylizowanej walki z Forgotten One, ale glównie szwendamy się po tych samych lokacjach podzielonych na 7 części.
Cholera, ta fabuła... Jakby napisał ją dzieciak w przerwie na nudnawej lekcji. No dajcie spokój - idziecie przez ciemny las i nagle spotykacie staruszka, który ofiaruje wam bicz. Za darmo. Tylko mi się to wydaje dwuznaczne? I te dialogi... Bez kitu... "Zrób to! | Nie mogę! | Zrób to | robi to | Ona tego chciała". Nie byłem w stanie nie śmiać się przy scenie, w której nasz bicz jest complete. No i końcowy boss. Lekkie przegięcie. Nie mówię o Dracili, a o Death - dobrze, że przynajmniej 4444 HP ma wciąż, bo przy 6666 chyba bym pada rozwalił.
Ale fakt faktem - grać się w to chce. Tak mniej więcej 1-2 plansze dziennie. Ot, magia serii.