ARRGH.... szczyt niesprawiedliwości mnie dzisiaj spotkał na studiach. Miałem dzisiaj kolokwium z matmy i grupa, która miała przed nami, dostała zadanka, które ja bym rozwiązał w pół godziny, uwzględniając to, że byłem pierwszorzędnie zmulony i dobrych kilka minut mi zajęło przypomnienie sobie jak się dziedzine funckji sinus liczyło. Jak mówiłem, grupa pierwsza miała piardowe zadanka, a my co? Koszmary... gdzie oni mieli policzyć dziedzine jakiegoś piardowego dzielenia pierwiastów, my mieliśmy różnice funckji arcus sinus i sinus, która wychodziła cykliczna i 10 minut zastanawiałem się nad jej wzorem. Tam gdzie grupa pierwsza miała jakieś śmieszne limesy, ja musiałem liczyć granice ilorazu dwóch ciągów geometrycznych (no dobra.. to może było łatwe, ale w połowie przestawało być) i jeszcze limes z n dąrzącym do nieskończoności jakiegoś pogiętego ułamka podniesionego do potęgi n+1, z której niby trzeba wyłapać jakichś skrócony wzorek na e, ale za cholere się czegoś takiego znaleźć nie dało... jedno normalne zadanie, jakie mieliśmy, to liczenie pochodnej dwóch funkcji, ale i tak mieliśmy trudniejsze od poprzedniej grupy, bo wpierw był wielomian z sinusem, a potem logarytm naturalny z ułamka.... niech to szlag... mam nadzieje, że nie oblałem, bo będę poważnie zawiedziony.,.. damn... czemu życie poraz kolejny sobie ze mnie zakpiło...
EDIT:: To nic, że wy nie wiecie co ja pisałem.... poprostu musiałem to z siebie wyrzucić... dziękuje za uwagę/brak uwagi....