Gra jest dobra, ale zajebiście przereklamowana. Nie nazwał bym jej trudną, ponieważ poziomem trudności niewiele odbiega od poziomu Normal gier z lat 90tych, gdzie powtarzanie walki z bossem lub poziomu kilka razy było normalką. Pierwsza połowa może sprawić kilka trudności jak np. Capra Demon, albo pułapka w formie szkieletów w Firelink Shrine, ale im dalej grałem tym walki wydawały mi się prostsze. Bed of Chaos, uważany za najbardziej trudnego i niesprawiedliwego wręcz bossa, zajął mi dwie próby (ponieważ za pierwszym razem nie zauważyłem dziury w podłodze). Podobnie Four Kings, których zatłukłem używając Quelaag's Furysword oburącz, a pierwszy raz padłem, bo mi telefon zadzwonił. Nito był żartem, Gwyn'a zakontrowałem na śmierć. Kalameet z AoA był w miarę wymagający, ale jedynie dlatego, że przez 20 minut starałem się odciąć mu ogon.
Najlepsza walka? Bolek i Lolek byli na pewno ciekawi. Z dodatku Artorias i Manus. Nie rozumiem za to podniety Sif'em.
Największy problem jednak jaki miałem z grą to niespójna geometria terenu. Nieraz potrafiłem ześliznąć się i spaść z całkowicie poziomego mostku, lewitować w powietrzu na pochyłej skarpie, nie mówiąc już o setkach strzał, które zawisły mi w powietrzu centymetry od ściany.
odkrycia taktyki na przeciwnika
90% przeciwników możesz ubić krążąc w kółko za backstabem (chyba, że biegasz z ciężkiej zbroi). Na resztę wystarczy dobra tarcza (np. taki Silver Knight Shield).