Rozdział Pierwszy
Mori szedł powoli w dół brukowanej ulicy. Mijał ludzi i budynki. Wciąż myślał o wydarzeniach z wczorajszego dnia.
- „Twój dziadek był wielkim uczonym, który przyczynił się do uratowania wszystkich istniejących światów”… To znaczy, że są jakieś inne światy? – pomyślał chłopak.
Od jakiegoś czasu patrzył beznamiętnie w niebo. Chmury płynęły wolno po aksamitnym błękicie. Słońce wychylało się dopiero zza horyzontu. Wiatr wiał lekko. Panował spokój.
- Ech… Żeby tak dziadek tu był… - westchnął chłopak uśmiechając się smutno.
Z zadumy wyrwało go bicie dzwonu. Rozejrzał się, wzrokiem poszukując ratuszowego zegara. Wskazywał ósmą.
- No nie! Znowu się spóźnię – jęknął, po czym ruszył biegiem w stronę szkoły.
Chłopak biegał całkiem szybko, jak na szesnastolatka. To dlatego, że kiedy jeszcze mieszkał z dziadkiem, ten duży nacisk kładł na jego rozwój sportowy. Mori dużo trenował – biegał, skakał, ćwiczył nawet sztuki walki. Nie wiedział dlaczego to takie ważne, i wolał o to nie pytać.
Po kilku minutach szybkiego biegu, chłopaka naszło dziwne wrażenie, że ktoś go śledzi. Zatrzymał się i odwrócił. Nie zobaczył nikogo.
- Hm… Dziwne – mruknął i biegł dalej.
Po kolejnym odstępie czasowym chłopak znów się zatrzymał. Rozejrzał się dokładnie. Krótkie cienie przedmiotów go otaczających nie wydawały się dziwne… A może?
- Co do… Przecież jest ósma rano – powiedział sam do siebie.
Jak na zawołanie cienie zaczęły się podnosić. Formowały się z nich kształty.
- Wow! – zawołał jakiś dzieciak za plecami Moriego.
Stwory, które stały przed nimi nie wyglądały jak „Wow”. Wyglądały gorzej. Były przygarbione. Miały długie szpony i czułki. Na dodatek całe wyglądały jakby… nie były do końca realne. Lotne i nieuchwytne - zupełnie jak to z czego powstały. Jeden z nich rzucił się w kierunku dzieciaka. Mori nie zastanawiając się długo zasłonił go własnym ciałem. Stwór rozdarł jego koszulę.
- Niezłe szpony – mruknął, po czym odwrócił się. – Młody wie… - zaczął, ale dzieciaka już nie było.
Znów spojrzał na bandę cieni. Stał chwilę w miejscu, tak samo jak one. Drgały lekko szykując się do ataku. Chłopak zacisnął pięści, po czym cofnął się kilka kroków. Zwykle nie uciekał z walki, lecz tym razem nie wiedział z czym ma do czynienia. Przeczuwał jednak, że nawet jego znajomość sztuk walki nie będzie miało wielkiego wpływu na żywy cień.
Siódma wieczór. Mori padł wyczerpany na łóżko w swoim pokoju. Było to pomieszczenie o dość sporych rozmiarach. Znajdowała się tu potężna szafa, która sugerowała, że jej właściciel posiada tony ciuchów. W rzeczywistości nie była nawet w jednej piątej zapełniona. Stała tu też półka na książki. Ta natomiast uginała się pod ciężarem zawartości. W wieku szesnastu lat Mori przeczytał więcej, niż niejeden trzydziestolatek. Było tu też łóżko, na którym aktualnie „odpoczywał” Mori, biurko, krzesło i dwa fotele. Ogólnie pokój wyglądał dość przeciętnie.
- Aua… - jęknął chłopak dość niespodziewanie.
Podniósł się i zajął pozycję siedzącą. Rozmasował sobie kark.
- Ech… - westchnął.
Zdarzenia dzisiejszego dnia były… co najmniej dziwne. Żywe cienie. Chłopakowi na samą myśl o nich, ciarki przechodziły po plecach.
- „O co w tym wszystkim chodzi?” – pomyślał chłopak i zamknął oczy.
- Odpowiedź jest bliżej nisz ci się zdaje… - usłyszał.
Otworzył oczy i wstał. Rozejrzał się po pokoju. Nikogo nie było.
- Ktoś tu jest? – zapytał.
Odpowiedziała mu cisza.
Cisza. Wszechogarniająca cisza. Mori bał się ruszyć, bał się nawet oddychać. Wszystko, byle tylko zachować taki spokój. Wokół panowała ciemność.
- Witaj Mori – usłyszał za sobą.
Odwrócił się powoli. Zobaczył wysokiego mężczyznę. Jego twarz była zasłonięta… czymś co mogło być czerwonymi bandażami. Chłopak przekrzywił głowę ze zdziwienia.
- Coś ty za jeden? – zapytał szatyn.
- Jestem DiZ. Przysyła mnie twój dziadek – odpowiedział nieznajomy.
Moriego zamurowało. Nie wiedział co powiedzieć, więc stał w miejscu z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Co? – wydusił z siebie w końcu.
- Tak, dobrze słyszałeś.
- To niedorzeczne! Mój dziadek… On… - chłopakowi zaczął plątać się język. Nie wiedział co mówić, a więc paplał trzy po trzy. W końcu przewrócił oczami. – A poza tym, to ja mam już tego dosyć – jęknął i odwrócił się.
Ruszył przed siebie zaciskając pięści.
- Ansem zginął ponad rok temu – usłyszał z oddali.
Zatrzymał się i nasłuchiwał.
- Wiedział, że aby ocalić światy musi się poświęcić. Oczywiście, na początku się wahał, ale wtedy pomyślał o tobie. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie tylko zginie on, ale także ty i wiele innych istnień – kontynuował.
Mori zakrył usta dłońmi. Łzy cisnęły mu się do oczu, jednak postanowił nie płakać. Czuł zawroty głowy, zachwiał się i poleciał do tyłu.
Spadał. Wydawało się mu, że tonie.
- „Poświęcił się… Dla mnie?” – myśl przemknęła przez głowę.
Zamknął oczy. Zobaczył dziadka, ze srogą miną, ale uśmiechającego się lekko. Zaśmiał się.
- Dziadku – powiedział i wyciągnął rękę.
- Rozczaruje cię. To znowu ja – usłyszał ten sam szorstki głos, którym przemawiał DiZ. Chłopak otworzył oczy. Leżał na podłodze w swoim pokoju.
- Ładnie się tu urządziłeś – powiedział DiZ.
- Co?! Co się tu dzieje do cholery!? Czy ty nie jesteś moim wytworem sennym?! – zawołał Mori włażąc na łóżko.
- Poniekąd…
- Poniekąd?! Wiesz, za bardzo to mnie ta odpowiedź nie urządza! – wrzasnął chłopak.
- Uspokój się, a wszystko ci wyjaśnię! – zagrzmiał mężczyzna. Mori spuścił głowę. Gdyby chodziło o co innego, kłóciłby się nadal. Jednak teraz informacje o dziejących się wokół niego rzeczach, były mu bardzo potrzebne.
- Dobrze… Mów – powiedział po chwili.
Mężczyzna otworzył usta, lecz w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. DiZ nie czekając na nic… Zniknął.
- I co!? To tyle!? – Mori złapał się za głowę, po czym wstał i wściekły pobiegł do drzwi. – Czego!? O… To ty – jęknął, kiedy zobaczył Alissę.
- Tak… Dlaczego dziś spóźniłeś się na lekcje? – zapytała dziewczyna, przekraczając próg.
- Um… Zamyśliłem się – odparł siląc się na obojętny ton.
- Aha… A poważnie?
Chłopak nie odpowiedział. Przez kilka chwili stali przy drzwiach, wpatrując się w siebie.
- Przysięgnij, że nikomu nie powiesz – zażądał chłopak od dziewczyny, po czym zamknął drzwi.