Nieprzenikniona ciemność paraliżowała wzrok. Żadnych odblasków, żadnych okiennic, nawet najniklejszych konturów otaczającej rzeczywistości. Chociaż niczego i nikogo nie dało się dojrzeć, ewentualny obserwator mógłby wyczuć, że w pewnej chwili na linii czasu, stało się tutaj bardzo wiele rzeczy jednocześnie. Ktoś nagle upadł na ziemię, a echo rozniosło się po pomieszczeniu, odbijając się kakofonią od odległych ścian. Oddychał ciężko i nierówno. Coś metalowego zgrzytnęło po drewnianej podłodze. Dźwiękowi zawtórowało ciche stęknięcie i kilka nieregularnych kroków. Odziane w rękawice dłonie, zaczęły wodzić po marmurowej ścianie, a każdy krok rozbrzmiewał w sali, niczym uderzenie dzwonu.
W powietrzu niósł się zapach kurzu i stęchlizny. Ten specyficzny zapach, kojarzący się z wiekowym drewnem i starymi książkami, w których już dawno pożółkły strony. Ktoś po omacku wodził palcami po grzbietach starych woluminach, starając się znaleźć drogę w ciemności. Ktoś odkaszlnął, kiedy kurz opadł z książki. Kilka niepewnych kroków i postać wyszła z mroku, stając w nikłym świetle dobywającym się zza pożółkłej okiennicy. Niebo było ciemne i bezgwiezdne, jednak światło było wystarczające by dojrzeć sylwetkę ciemnej postaci. Stała odwrócona plecami, a kaptur zarzucony na głowę zasłaniał jej twarz. Postać stała przez chwilę, obserwując nieznajomego. W końcu zacisnęła spocone dłonie na swojej broni i postawiła krok na przód.
Wzrok dalej był bezużyteczny, ale kroki stały się bardziej pewne. Postać wiedziała już, że jest w okrągłym pomieszczeniu. Ściany były zimne i gładkie, momentami palce natrafiały na drewniane ramy obrazów i gładkie lustra. Nie mogła ocenić jak daleko zaszła i ile kroków zrobiła. Wydawało się, że pomieszczenie zostało okrążone już kilka razy, jednak palce nie natrafiły dotąd na drzwi. Oddech stawał się coraz szybszy i bardziej nerwowy. Ciemność ciągle paraliżowała najważniejszy ze zmysłów, jednak w zamian, pozostałe stały się ostrzejsze i czulsze. Wydawało się, że w oddali słychać wodę, kapiącą regularnie na kamienne podłoże. A może to tylko wiatr, przemykający się odległymi korytarzami i świszczący w oknach?
Postać starała się chować w cieniu. Wysoka, gotycka okiennica, rozświetlała przestrzeń pomiędzy dwoma rzędami półek z książkami, pozostawiając ciemne mniejsza tuż przy książkach. Tajemnicza osoba dalej stała nieruchomo, a jej długi płaszcz lekko poruszał się w podmuchach z otwartego okna. Serce zaczęło bić szybciej, a drżące dłonie zacisnęły się mocniej, gotowe do ataku.
- Odłóż broń – powiedział posępny głos. Uścisk na dłoni zelżał, serce zamarło w pół uderzenia.
Mężczyzna przy oknie powoli zdjęła kaptur, odsłaniając długie, niebieskie włosy.
- Yuffie, tak? – zapytał, odwracając się powoli – Zrezygnuj ze swojego marzenia...
Dziewczyna stała w cieniu, a nóż trzymany w ręce, wypadł z jej dłoni. Mięśnie nie reagowały, jakaś nieznana siła paraliżowała każdą jej próbę wykonania ruchu.
- ...ponieważ twoje marzenie umrze dzisiaj razem z tobą.
Link zatrzymał się nagle, kiedy palce dotknęły nieznanego przedmiotu. Metalowa obręcz, przerdzewiała i wygięta, utrzymywała na pozycji podłużny, drewniany przedmiot. Link schował miecz, wyjął pochodnię z obręczy i wyważył ją w ręce. Była sucha, a on miał już dosyć ciemności. Położył tarczę na ziemi, zamknął oczy i zaczął recytować w myślach formułę zaklęcia.
Mężczyzna w płaszczu odwrócił się od okna i wolnym krokiem ruszył w stronę Yuffie. Mięśnie jej drżały, gdy trwała w nienaturalnej pozie, mogąc jedynie wodzić wzrokiem po wszechobecnych cieniach i ciemnej sylwetce, zbliżającej się z każdą sekundą. Coś błysnęło i w jego dłoni zmaterializowała się broń o długim ostrzu. Uniósł ją jedną ręką jakby nic nie ważyła. Yuffie krzyknęła przez zaciśnięte gardło, a ostrze spadło z nad głowy oponenta. Kosa wbiła się w drewnianą biblioteczkę, rozcinając książki i zatrzymując się w starym drewnie. Yuffie upadła na ziemię, przeturlała się do tyłu i stanęła na drżących nogach.
- Lepsi od ciebie próbowali – osłabiona ręka sięgnęła za plecy, wyciągając kolejny nóż. Najpłynniejszym ruchem na jaki mogła się zmusić, wyrzuciła z ręki pocisk, celując w głowę kosiarza. Coś zgrzytnęło boleśnie w powietrzu. Nóż zawisł w półmroku, kilka centymetrów od głowy mężczyzny, która pozostała niewzruszona. Yuffie wydawało się, że na jego zacienionej twarzy dostrzega złowieszczy uśmiech. Odruchowo, w porywie desperacji, skoczyła do przodu, lewą dłonią sięgając po wiszący w powietrzu nóż, jednocześnie wyprowadzając kopnięcie. Chwyciła nóż, jednak noga uderzyła w półkę z książkami, przewracając ją.
- Nie jesteś w stanie mi przeszkodzić – powiedział głos za nią. Jakaś siła złapała ją za szyję, a nacisk zaczął rosnąć z każdą chwilą. Yuffie złapała się za gardło, charcząc i próbując zmusić się do wdechu.
Kilka iskier zatańczyło między palcami elfa. Chociaż ich światło było znikome, Linkowi wydało się, że świecą niczym milion słońc. Przyłożył pochodnię do tańczącego płomienia i zasłonił oczy lewą ręką, powoli przyzwyczajając się do blasku. Po chwili podniósł wzrok, patrząc na obraz, przy którym stanął. Wysoki na kilka metrów, przedstawiał bladego mężczyznę w podeszłym wieku, wyglądającego na arystokratę. Link nie widział, czy to przez nieregularne światło pochodni, czy też przez intencję artysty, ale postać sprawiała wrażenie oschłej i surowej, niemalże demonicznej. Zdawał się też odwzajemniać spojrzenie. Link zrobił kilka kroków na lewo, obserwując inne malowidła. Na wszystkich widnieli mężczyźni z siwymi włosami, najpewniej członkowie jednej rodziny o rozłożystym i starym drzewie genealogicznym. Elf odwrócił się w końcu, oświetlając okrągłą salę, po której błądził przez ostatnich kilkanaście minut. Chociaż pochodnia płonęła jasno, druga strona wielkiego pomieszczenia dalej pozostawała w mroku. Wyglądało to na wielką salę bankietową – podłoga z wypolerowanego drewna odbijała płomień pochodni niczym zwierciadło, a wyżej na ścianach błyszczały kryształowe ozdoby, świeczniki i jedwabne girlandy. Nad środkiem okręgu widniał gigantyczny żyrandol, pełen pozłacanych ornamentów i reflektujących w promieniach pochodni klejnotów. Podziwiając jego majestat, Link dopiero po chwili, że dokładnie pod nim, na środku sali, widnieje jakaś sylwetka. Ostrożnie zbliżył się, aby odkryć ciało młodej kobiety, leżącej na plecach z głęboką raną na środku odsłoniętych pleców. Dookoła rosła plama świeżej jeszcze krwi.
- Nie zawiedź mnie przy następnej okazji – znajomy głos rozszedł się po całym pomieszczeniu, wyciągając Linka z osłupienia. Krzyknął w górę, obracając się dookoła, szukając wzrokiem mężczyzny. Wrzasnął kilka pytań, które pozostały bez odpowiedzi.