Witajcie. Postanowiłem pokazać wam dwa shorty, napisane na warsztaty na pewnej stronce... Pierwszy udało mi się wygrać, a w drugich narazie walczę i utrzymuję przewagę trzech punktów nad przeciwnikami... Choć jeszcze sporo może się zdażyć.
Pora na pierwszego :]
Temat: Niebo. To dobre miejsce dla naiwnych.
Ograniczenie: 5k znaków liczonych ze spacjami, zakaz nawiązywania do jakiejkolwiek religii;
Ignatius Fireblade
Pomylony pociąg „All aboard!!”
- Kim jesteś?
Tuk, tuk.
- Gdzie jestem?
Tuk, tuk.
- Jak to, jaki ja?
Tuk, tuk.
- Jestem mną.
Tuk, tuk.
- Kim… jestem?
Tuk, tuk…
Obudził się w przeraźliwie białej, metalowej tubie, rozkojarzony, pełen sprzecznych uczuć, czując się niczym osamotniony szprot w sosie pomidorowym, zamknięty w konserwie. Mijają chwile, aż wreszcie wzrok przyzwyczaja się do jasności i dostrzega obciągnięte tandetną, czerwoną namiastką skóry siedzenia oraz wiszące pod sufitem rurki. Dopiero teraz charakterystyczny smrodek uderza z całą siłą, wżerając się w każdy por skóry czy nitkę ubrania.
Jesteś w pociągu – usłyszał głos intuicji. Ten piskliwy, najcichszy, wstydzący się tego, że istnieje. Wiesz gdzie jesteś, choć nie pamiętasz jak się tu znalazłeś.
Wspomnienia również wracają. Niczym kolejkowicze, dzielnie czekając na odpowiednią chwilę. Najwyraźniej wzrok i węch były pierwsze… Bądź, najzwyczajniej w świecie, chamsko się wepchały, jak to zmysły mają w zwyczaju.
Mężczyzna gwałtownie masuje skronie, wierci się chwilę na siedzeniu, mając wrażenie, że tajemniczy ktoś przepuszcza go przez trzynaście sal kinowych, przewijając seanse na podglądzie. Odnosi wrażenie, że jest jak marionetka, poddany woli śmierdzącego pociągiem lalkarza. Dzięki temu gniew zajmuje miejsce strachu.
Tymczasem za oknem przewijają się coraz dziwniejsze krajobrazy, a każdy zdaje się być bardziej obcy. Ludzkość wspina się na sam szczyt, budynki rosną, samochody wzbijają się w powietrze oraz jakiś uczony wynajduje lek na wszelkie zło. Jednak chwilę później, widok ulega drastycznej zmianie. Olbrzymie grzyby rozjaśniają mroki nocy. To Zagłada, krocząca przez świat, niczym forpoczta Apokalipsy, niszcząca wszystko, rzucając doskonałą rasę na kolana. Ogromne miasta w jednej chwili stają się dymiącymi zgliszczami, zielone lasy – wypalonymi zapałkami, a ludzie… Ludzi już nie było.
Z trudem odrywasz wzrok od przerażających scen i dociera do ciebie fakt, że pusty wagon stał się pełny. Twymi towarzyszami podróży stały się szkielety, ramy ludzi, którzy umierali cały czas, gdy ty patrzyłeś przez okno. Niezbyt rozrywkowi, ale przynajmniej cisi. Dziwi cię kolejna myśl, dobijająca się do głowy.
Ramy, które pozwalają utrzymać formę ale ograniczają ogromny potencjał.
Patrzysz na trupy. Śmierć potrafiła zaskoczyć. Dostrzegasz karmiące matki, mechaników, listonoszy, kochanków i szaraków, przyłapanych w wychodku.
- Zastanawiasz się, co tu robisz, prawda? – męski głos, zaprawiony lekką nutą tarcia o siebie dwóch kości, rozległ się w wagonie.
- Właściwie, to nie – Nie wiesz skąd w tobie tyle sarkazmu. – Szukałem miejsca na pieprzony piknik.
- Jaki butny – odparł głos. – Nadajesz się.
- Do czego?
- Widzisz te wszystkie ciała? – zapytał, choć góry szkieletów nawet ślepiec by namacał. – To nasz ładunek, który trzeba przewieść z jednego końca na drugi.
Słówko „nasz” zabrzmiało wyjątkowo brzydko.
Świat za oknem wciąż się przesuwał, zmieniając z upadającego w umierający, a wagony stawały się coraz bardziej wypełnione.
- Jesteśmy przewoźnikami – głos kontynuował. – Odkąd tylko pamiętam, krążymy po całym globie, prowadząc dusze do źródła.
- Taki nowoczesny Charon, tak? – zapytałeś, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego się nie boisz. Stałeś tak pomiędzy truposzami, niczym ostatni sprawiedliwy, który przybłąkał się na gruzy Sodomy. Nie dość, że sprawiedliwy, to jeszcze głupi.
- Jednak ja też się męczę. Nie potrafię długo powozić bez odpoczynku, a teraz właśnie najbardziej go potrzebuję. Bardziej niż czegokolwiek innego.
- Tylko co mi do tego? – zapytałeś, jednak, w gruncie rzeczy, odpowiedź była oczywista.
- Zabrałem cię, choć nie był to jeszcze twój czas. Między innymi dlatego, że jesteś jak ja kiedyś… Całe wieki temu – głos sprawiał wrażenie zamyślonego.
- Co mi dasz w zamian? – Kolejne pytanie, lecz tym razem na odpowiedź trzeba było czekać dłużej.
- Wszystko, czego tylko zapragniesz – Gdy w końcu padła, poczułeś się, jakbyś trafił szóstkę w totka.
- Chcę dostać się do nieba – odpowiadasz bez namysłu. W końcu, co może być piękniejszego od miejsca w Raju?
- Niebo jest dla naiwnych – głos roześmiał się w dziwny, wręcz kościsty, sposób. Jak on tego dokonał? Nie wiadomo. – Ja mogę o wiele więcej. Uczynię cię panem świata, nieśmiertelnym władcą życia i śmierci – Kusił, grając na najczulszych strunach ego.
- Jak długo? – Dwa proste słowa, a przekazały wszystkie wątpliwości.
- Tylko do chwili, gdy odpocznę, obiecuję.
Nie jesteś pewny, czy możesz ufać temu komuś. Jednak nigdy nie należałeś do zbyt ostrożnych ludzi.
- Zgoda.
Drzwi odsunęły się z sykiem, ukazując kabinę maszynisty. Wypełniały ją przeróżne przyrządy, migające światełka i guziki. Zupełnie jakbyś znalazł się na planie jednego z odcinków Star Treka. Jednak rzeczą, która najbardziej przykuła twój wzrok była czapka kolejarska. Zupełnie taka jak na starych filmach. Bierzesz ją w ręce i z namaszczeniem nakładasz na głowę.
Nie potrafisz tylko zrozumieć jednego. Dlaczego czujesz się jak Herakles, nabrany przez Atlasa? I czy są gdzieś twoje osobiste Złote Jabłka?
--------
Teraz drugi;
Temat:
"Gdy miłość zapanuje nad nami,
szczęścia, miłości zaznacie,
żołnierze będą trubadurami,
lecz my w grobie będziemy, mój bracie..."
Ograniczenie formalne: narracja ze zwrotem bezpośrednim (ty, wy) do czytelnika.
Ograniczenie wielkościowe: 5000 znaków (liczone ze spacjami)
Ignatius Fireblade
Łuna „Gdy miłość zapanuje nad nami,
szczęścia, miłości zaznacie,
żołnierze będą trubadurami,
lecz my w grobie będziemy, mój bracie…”
Gdy twoje słowa wciąż wisiały w powietrzu, zapatrzyłeś się na horyzont. Z werandy domu można było zobaczyć niewielkie, gwałtownie zakończone urwiskiem wzniesienie i rozciągający się nieco dalej kontynent, będący dla nas niczym wieloryb dla rozwielitki. Tylko, że przed tobą wyrastały z ziemi krzyże, symbole śmierci naszych braci i sióstr, a ląd za cieśniną tonął w pożodze, rozjaśniając noc łuną płonących miast.
Nikt już nie potrzebował nadludzi, bohaterów. Pozwolili wam się zestarzeć, patrząc pobłażliwie, choć tłumiąc brutalnie każdy manifest inności. Ludzie byli zbyt zajęci walką między sobą, by zająć się nami tak, jak naprawdę tego chcieli.
- Wierzysz w to? – zapytałem.
- Nie wiem, bracie, naprawdę.
Nie ginęliśmy w bitwie, opierając się złu całego świata. Zdychaliśmy w łóżkach, krzesłach na biegunach, srając w wychodku. To było najgorsze. Odebrano nam całą godność, dając jednocześnie, jako rekompensatę, pełną akceptację. Świat nas poznał i postanowił ochraniać przed nami samymi.
- Widzisz co się stało, gdy zabrakło strachów na ludzi? – patrzyłeś, jak drapię się po upstrzonej brązowymi plamami łysinie.
Kiedyś panowaliśmy nad żywiołami, a dziś nie potrafimy zapanować nad zwieraczem – właśnie to powinni napisać na naszych nagrobkach.
- Jeszcze kiedyś nauczą się kochać – odpowiadasz, wpadając w nostalgiczny nastrój.
Jesteśmy niczym miotani po oceanie rozbitkowie. Wszędzie pełno wody, a i tak umieramy z pragnienia.
- Tu się muszę zgodzić. Tylko, że po nas dawno nie będzie już śladu.
Spoglądasz na prowizoryczny cmentarz. Leżący tam uczyli, poświęcali wszystko, by walczyć o raj na ziemi, wielu miało wkład w ratowanie świata, a teraz żarły ich robaki. Wspaniałe, wyjątkowe geny superbohaterów brały udział w zabawie, zwanej łańcuchem pokarmowym. Nareszcie zostali docenieni.
- Dlaczego nas odtrącili, bracie? – postawiłeś pytanie, które od dawna zadawał sobie każdy.
- Wciąż się boją – Wzdrygnąłeś się, jakbyś wcale nie oczekiwał odpowiedzi. – Szczerzą zęby, pokazują jak bardzo chcą nas polubić, a za plecami wsadzili do obozu koncentracyjnego, opatrzonego tabliczką „Witajcie w Raju”.
- Skoro zwalczyli „plagę mutantów”, to dlaczego nic się nie zmieniło? – zapytałeś.
- Ponieważ to nie my stanowiliśmy problem. Po usunięciu bohaterów i złoczyńców pozostali tylko ludzie. Nie powinni nigdy zbytnio korzystać z wolnej woli. To tak, jakby zostawić owce same na pastwisku. W końcu i tak zlecą w przepaść.
Nagle na horyzoncie wykwitł sporych rozmiarów grzyb. Po paru chwilach poczuliśmy ciepły podmuch. Wciąż potrafiłem postawić skuteczną barierę i tylko dlatego nie przerobiło nas na skwarki, a wyspę w parującą kupę skał.
- Czy ci idioci użyli broni jądrowej? – zapytałeś, choć odpowiedź była oczywista.
- Widzisz, kiedyś mój nauczyciel powiedział pewną mądrą rzecz – Odwróciłeś się, wyciągając szachownicę. – „Piekło to inni”. Stwierdził też, że to ludzie są dla siebie najgroźniejsi. Chwilę później pocisk jednego z oficerów śledczych zerwał mu głowę z ramion.
Skoncentrowałeś się, wysilając resztki zramolałego talentu, by ustawić pionki.
- Czyli zginiemy tutaj? – zapytałeś. Miałeś jeszcze dużo pytań, a czasu było coraz mniej.
- Najprawdopodobniej. Może nie dziś i nie jutro, ale jednak. Sami zbudowaliśmy sobie to miejsce, stając się więźniami własnych umysłów. Przykre, wiem, ale nasi przywódcy byli z tego dumni. Wtedy, gdy jeszcze smród zmian maskowała zapachowa choineczka.
Chwilę graliśmy w milczeniu. Wyjątkowo ci nie szło. Powieki opadały, zupełnie jakby były z ołowiu. Bez słowa przerwałeś grę, krzywiąc się z bólu.
- Chyba zjadłem coś przeterminowanego.
Wstałeś i wyszedłeś, a ja pomyślałem o tym, że od dawna już niczego nie jadłeś. Poderwałem się z miejsca, biegnąc za tobą. Wtedy coś strzeliło mi w kolanie i upadłem na podłogę. Nie mogłem wstać, byłem niczym zwierzę, na łapie którego zatrzasnęły się wnyki. Leżałem i patrzyłem, jak osuwasz się po drzwiach od łazienki.
Rozpacz ścisnęła moje gardło, a łzy zaczęły napływać do od dawna suchych oczu.
***
Stałem nad twym grobem, mój bracie i przyjacielu. Rozpamiętywałem, jak razem, ramię w ramię broniliśmy normalnych ludzi przed śmiercią, a oni nagradzali nas nienawiścią. Pamiętasz? Zastanawiam się jak wygląda to miejsce, gdzie mutanci trafiają po śmierci. Jest ono lepsze od tego, czy takie samo? A może nie ma raju dla nas, innych? Niebawem do ciebie dołączę, przyjacielu. Poczekaj na mnie. Razem odszukamy tych, co zbytnio się pospieszyli.
Odszukamy nasze ukochane.
Teraz położę się na werandzie i po prostu odejdę. Mam dość.
----------
Jestem ciekaw waszych opinii