--------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich... Dość długo niczego nie zamieszczałem, ale zapewniam was, że prac wre. Narazie skupiam się na krótkich formach, by dopracować kolejne elementy opowiadanek, ale nowa Nieruchomość wciąż się rozrasta... Tymczasem zamieszczam dwa (z tych nowych) opowiadanka, Dom w lesie i Porwanie. Zapraszam do czytania i komentowania!
-------------------------------
Dom w lesie – Ignatius Fireblade
Stałem na skraju lasu, starając się oderwać wzrok od nieskończonego muru roślinności. Czułem się wabiony, niczym mucha do miodu. Całą moją uwagę przyciągał las, ta ściana o barwie zgniłej zieleni i brązu.
Pod nogami wyczuwałem drogę z utwardzonego kamienia, nawet pomimo grubej podeszwy wojskowych butów. Dróżka biegła z ciemności w ciemność, przeszywając zielone morze na wskroś, jedynie na chwilkę przystając razem ze mną. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wcale nie sterczałem na skraju lasu, a w jego bliżej nie określonym środku. Właśnie tutaj była moja działka, mój dom, który dopiero wybuduję.
Nie namyślając się długo, wkroczyłem między drzewa, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Chciałem poczuć się bezpiecznie, odszukać oswojony kawałek nieprzyjaznej głuszy.
Każdemu mojemu krokowi towarzyszył chrzęst liści i łamanych gałązek, dłońmi ocierałem korę kolejnych drzew, odrywając jej fragmenty, znacząc na czerwono. Wszechobecny, przenikający zapach natury odurzał, ale i orzeźwiał. Gdzieś w tle majaczyły wysokie mrówcze kopce i niskie krzaczki jagód… Muszę zapamiętać to miejsce, w końcu kocham jagody. Ptaki rozśpiewały się, ukryte wśród koron drzew, witając nieznajomego. Ciekawe, czy będą równie szczęśliwe, gdy zacznę niszczyć ich domy, robiąc miejsce na mój. Setki za jeden, ale na pewno nie jeden za setki.
Drogę, którą pokonałem, znaczą dwie, odsunięte od siebie na pół metra, równoległe, białe linie. To właśnie tędy puszczę dojazd.
Pod nogami przebiegła mi ruda wiewiórka, prawie ją nadepnąłem… Trzeba będzie postawić płot po obu stronach drogi. Bezpieczeństwo zwierząt przede wszystkim.
Wreszcie stanąłem przy wykupionej działce. Duży, kwadratowy wycinek lasu, otoczony rozlewiskami. Wszędzie rośnie wysoka, sięgająca za kolana trawa. Stare, potężne drzewa dumnie przetrwały stulecia, a teraz ja je zetnę i ułożę z boku domu, na opał.
Przechadzam się, w myślach kreśląc rozkład pomieszczeń, a czerwone linie pełzną przed siebie, materializując myśli. Tu, korytarz – czerwień układa się w dwie, równoległe linie, łazienka, kuchnia, jadalnia – kwadratowy wycinek ziemi wygląda, jakby krwawił… ale to tylko ja i moje marzenia. Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz. Odchodzę w bok, rysując długi korytarz, aż stwierdzam, że wystarczy i zwieńczam go okrągłym pomieszczeniem – mój pokój. Będzie zaraz przy bagnach, ale to dobrze. Ja lubię samotność… Tylko trzeba uważać na komary… czy tu występują te krwiożercze bestie?
Przyglądam się bliżej rozlewisku. Czy może okazać się niebezpieczne? Moja działka wygląda jak półwysep, z trzech stron otoczona jest wodą. Dziwne to bagno… Czysta woda, widać dno, wcale nie muliste, a zarośnięte tą samą trawą, co las. Widzę kolejne drzewa, normalne, w końcu są tu u siebie. Jednak coś mnie niepokoi.
To nie są drzewa!
To ruiny, smutne wraki poprzednich domów, które już wrosły w ziemię i pokryły się listowiem. Otaczały mnie opuszczone resztki cudzych żyć, które zostały tu na zawsze. Ludzkie marzenia, rozpuszczone i stające się bagnem. Zwłoki, zamieniane w pokarm dla lasu.
Czy jestem skazany na to samo? Czy i moje marzenia staną się nawozem? Nie. Jakiś dom jeszcze stoi. Czarna sylwetka budowli na granicy widoczności. Stary, może wiktoriański, dom z jednym tylko oknem, a w nim zapalone światło i postać, wpatrująca się we mnie. Nagle drzewa skłoniły korony i zieleń zasłoniła mojego sąsiada. Czy to przestroga? Muszę przyznać, że poczułem ziarno strachu, zasiane we mnie przez tamten widok.
Pójdę tam i porozmawiam z nim, ale najpierw trzeba zacząć budowę. Drzewa na działce zaczęły się kurczyć, wnikając w glebę. Zdawały się krzyczeć bólu, krwawiąc żywicą przez każdą szparę w korze. Przykro mi, naprawdę, ale nie zmienię decyzji. Uśmiecham się, patrząc jak z linii zaczynają wyrastać drewniane ściany. Witam nowych przyjaciół, ale czuję bijącą od nich wrogość. Należy mi się za to, że kazałem im cierpieć. Chcą mnie zadusić, stłamsić me marzenia, ale ja się nie dam.
Obudzę się teraz. Wstanę, chwycę sztućce, jakie siostra zostawiła obok mojego szpitalnego łóżka, razem z gównianą papką, zwaną obiadem i pokażę im, że nie dam odebrać sobie moich marzeń.
Gazeta Wyborcza, 14. X. 2006
Wczoraj, w szpitalu psychiatrycznym na terenie województwa Śląskiego, doszło do masowego mordu na członkach kadry. Podczas nocnej zmiany, jeden z pacjentów wymknął się z pokoju i za pomocą plastykowego noża i widelca zamordował dziesięć osób: dwóch lekarzy, pięć sióstr, psychologa, woźnego i pracownika ochrony (emerytowany policjant). Świadkowie stwierdzili, że oprawca wypisał na ścianie, za pomocą krwi ofiar, słowa „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Następnie Piotr K. popełnił samobójstwo, [...]
-------------------------
Porwanie
Ignatius Fireblade
Alicja wybudziła się z dziwacznego snu. Śniło jej się, że idzie chodnikiem w biały dzień, a w następnej chwili trzech facetów wciąga ją do czarnej furgonetki. Wywożą za miasto, do opuszczonych ruin domu na bagnach i przywiązują do krzesła – jedynej nowej rzeczy w ich kryjówce… Później mężczyźni rozpalają ognisko i szykują sobie kiełbaski na patykach. Dziewczynie śniło się, że jej porywacze zjadają tuzin kiełbasy, wypijają beczkę piwa i kładą się spać.
Wtedy jakiś kształt wyłonił się z cienia. To coś prawie wcale nie miało twarzy… czy raczej kiedyś miało, bo teraz zastępowała ją zdeformowana, skórzana maska pokryta mięsno-kostnym gulaszem, polanym krwawym sosem. Istota lub Pysk – jak ją podświadomie ochrzciła Alicja, miała na sobie brudno-brązowe strzępki sutanny i przewieszoną przez zgniłe ramię koloratkę. To coś musiało być kiedyś księdzem… Tylko kiedy ksiądz stał się tym czymś? Pysk zgrabnie przeskoczył przez śpiących porywaczy i cicho wylądował parę kroków od nich. To zaskoczyło Alicję… potwór był przegniły, kawały zielonego mięsa z jego łydek odpadły przy lądowaniu, ukazując kłębiące się pod spodem robaki. Spod nich ziały żółte, cienkie jak papier, kości. Pomimo wrażenia kruchości, zamortyzowały chybotliwe, spróchniałe ciało. Ksiądz Pysk przysunął się do trzech mężczyzn i pochylił nad największym z nich. Resztki długich, siwych włosów opadły, zasypując śpiącego łupieżem oraz paroma białymi, tłustymi i wijącymi się larwami. Wtedy stało się coś, czego Alicja nie była w stanie przewidzieć. Pysk pękł w pasie.
Sutanna rozerwała się, ciało złożyło jak scyzoryk, a z ziejącej rany i uciekających w panice robali wyłoniła się inna postać. Tym razem to coś przypominało demona. Czerwoną, odartą ze skóry twarz zdobiły żółte, ziejące siarką szparki oczu. Ust, uszu ani nosa Alicja nie dostrzegła. Głowę z tułowiem łączyła poprzebijana przeróżnymi ostrzami szyja, z której wiecznie sączyła się posoka. Korpus pruły ostro zakończone żebra i kręgosłup, pierwotnie należący do księdza, a sutki z pępkiem spajały dwa, srebrne paciorki różańca. Bluźniercza istota trzymała jedną ręką górną część Pyska, a drugą sięgała ku twarzy śpiącego porywacza.
Najgorsza w tym wszystkim była dla Alicji świadomość satysfakcji, jaką wypełniała ją wizja szybkiego i gwałtownego zejścia trójki gnojków. Demon zdawał się wyczuwać emocje dziewczyny, gdyż odwrócił się do niej tyłem, a Pysk pokiwał do Alicji głową i wykrzywił krwawiące, zmiażdżone wargi w przerażającej parodii uśmiechu.
- Kochaaaam cieeeeee – odezwał się głosem przywodzącym na myśl wycie wiatru.
- Ja ciebie też – wymruczała cicho dziewczyna.
Pysk odwrócił się do demona i jedna z jego rąk dotknęła odartego ze skóry czoła istoty. Krwawiący twór, który wcześniej rozpruł Pyska odpowiedział, mrużąc siarkowe oczy. Schylił się jeszcze niżej i, niczym nie zapowiadając ruchu, przybił głowę śpiącego mężczyzny do gleby. Żaden odgłos nie zakłócił snu pozostałej dwójki. Demon uniósł rękę, razem ze zwisającymi z niej zwłokami. Patrzył, jak palce wychodzą przez czoło mężczyzny, a kciuk nienaturalnie poszerzył prawą dziurkę od nosa. Nagle dwa palce cofnęły się wgłąb czaszki i demon zaczął nimi poruszać, powoli wypychając gałki oczne na wierzch. Zwisająca z tyłu połowa Pyska wygięła się i rzuciła na dwie, dyndające na nerwach kulki. Przez chwilę coś chrupało i ciamkało, a gdy ksiądz wrócił na miejsce, zamiast twarzy mężczyzna miał ziejącą czernią dziurę.
Demon rzucił zwłokami daleko za zasięg wzroku Alicji i podszedł do pozostałej dwójki. Kucnął przy nich i krótko mierząc, wbił dłonie w ich oczodoły, unosząc w górę i rozkoszując się krzykami, ociekającymi agonią. Kiedy tylko zrozumiał, że ofiary opadają z sił, demon nabił ich na wystające żebra Pyska. Czarna krew porywaczy ściekała strumykami po torsie i przegniłych nogach księdza.
Po przebudzeniu, dziewczyna zrozumiała, że to nie był sen… przynajmniej nie do końca. Zgadzało się miejsce, jej, związany, stan i ognisko u stóp. Nigdzie nie było śladu trupów i demona. Naprzeciw niej siedział ksiądz, przekładając nogę na nogę. Nie był to Pysk z jej snu, ale prawdziwy, żywy kapłan w czystej sutannie i nienagannie ułożonych, ciemnych jak u kruka, włosach.
- Witaj, Alicjo – Pamiętała jego twarz… to był Jacek, ksiądz, ale wcześniej jej narzeczony.
- Przecież ty umarłeś! – wykrzyknęła, czując, że zaczyna się bać.
- Tak? – Jacek zrobił zdziwioną minę, ale zbytnio się nie przejął. – Wyraźnie nikt mnie o tym nie poinformował.
- Czego chcesz? – Źrenice dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, sprawiając, że jej oczy wyglądały jak dwie, bezdenne, studnie. Alicja nie potrafiła opanować dreszczy, targających jej ciałem. – Przecież ja… oni cię zabili…
- Oni? – ksiądz zaśmiał się cicho. – Jakież to wygodne… Zawsze są jacyś ONI. Ci gorsi, inni! My jesteśmy tu, a ONI tam. My wygraliśmy, a ONI przegrali. My lubimy to, a ONI tamto. To takie głupie, podzielać się w taki sposób.
- O co ci chodzi? – Nawet ciasne sploty sznura, krępującego jej przeguby nie pomagały Agacie w opanowaniu drżenia. Strach zmienił jej ciało w roztrzęsioną galaretę. – Pochowałam cię! – krzyknęła, choć jej głos łamał się w panice.
- Moja droga – Jacek pogładził włosy. – Nie miałaś wyjścia. Musiałaś mnie pochować… w końcu to przez ciebie wszystko się stało!
Ksiądz wstał z kamienia, ukazując Alicji szeroką szczelinę wzdłuż brzucha.
- Wiesz, to ciągle krwawi – rzucił wesoło i zaczął wodzić palcami wzdłuż poszarpanych brzegów rany. – Czuję, jak stado robali wewnątrz mnie robi sobie gniazda, a ich plugawe potomstwo przeżera tunele do spróchniałego kawałka mięsa, które kiedyś zwałem mózgiem. Do dupy, naprawdę - Jacek pociągnął skórę na twarzy, rwąc ją w paru miejscach i ukazując błyszczące żółcią szparki oczu. – Zawarłem układ z myślą o tobie, ukochana. Nie jestem już kapłanem, więc znów możemy być razem.
Alicja poczuła coś oślizgłego, oplatającego się wokół jej kostki i wspinającego się po nodze w kierunku uda i…
- Cieszysz się? – Ksiądz szeroko się uśmiechnął. Skóra nie wytrzymała, pękła, zsunęła się z twarzy Jacka.
Przed dziewczyną siedział Pysk – mara z jej snu. Alicja chciała krzyczeć, ale nagle macka rozerwała klatkę piersiową potwora i wdarła się do jej ust. Natomiast ta niżej właśnie zrywała z Alicji białe, koronkowe figi.
- Ciii, piękna – wysyczał Pysk. – Nawet nie wiesz jak przez ciebie cierpiałem. To z powodu miłości do ciebie nie potrafiłem kochać Boga! Pragnąłem tak niewiele, a nawet tego nie mogłem mieć… aż moich próśb wysłuchał anioł! Tak! – krzyczał, opluwając dziewczynę śmierdzącą zgniłymi jajami śliną, zmieszaną z krwią.
Alicja dygotała, a jej ciało oblewały coraz to nowsze fale potu. Telepały nią spazmy bólu, upodlenia i paniki. Wreszcie zwieracze nie wytrzymały i kobieta poczuła ciepły strumień, spływający po nogach. Chciała uciec, zakopać się gdzieś daleko, gdzie będzie bezpieczna… wpełznąć powrotem do łona matki.
- Boska istota pozwoliła mi tu powrócić! Zaszczepiła we mnie życie Cierpię nadal, ale to dla ciebie – potwór kontynuował bełkotliwy wywód. – Czyż nie tego pragnęliśmy? Nieśmiertelnej miłości?
Macka pełzła po nagich biodrach Alicji, zostawiając plamki śluzu na jej włosach łonowych.
- Pocałuj mnie, a tak się stanie!
Pysk wystawił w jej stronę zmiażdżone usta i wycofał z niej drugą mackę. Alicja dostrzegła tłustą, białą larwę, przewijającą się między wargami a szczątkowym nosem demona.
- Pomocy!!! – krzyknęła, ładując w to cały strach, obrzydzenie, desperację.
Jacka odrzuciło, macki ukryły się w jego potępieńczym ciele. Żółte oczy zmrużyły się jeszcze bardziej i Pysk zaczął rozglądać się dookoła.
- Co żeś uczyniła, kobieto? – warknął.
Potwora przeszył spazm, wyrywając mu z gardła przeciągły ryk bólu. Fragmenty kości, żebra i kręgosłup przebijały skórę, zapętlając się i łącząc w powietrzu, przybijając demona do ziemi.
- Nie! – krzyczał, nie zważając na strumyki krzepnącej w powietrzu krwi, cieknącej z jego pyska. – Tylko nie on!
Przez zrujnowane drzwi do środka wkroczyła wysoka postać, okryta szczelnie szarym habitem. Za nią ciągnęły się białe pasy światła, tworząc skrzydła.
- Durnie.
Alicja nie była pewna, czy słowa te padły z ust przybysza, czy usłyszała je jedynie w myślach.
- Bezkarnie wkraczać na mój teren… Wierzyć się nie chce.
Wylot kaptura skierował się na jęczącego demona. Kości opuściły cało księdza, przebijając je, wyginając i wwiercając się na powrót. Karykatura klatki uwięziła Pyska.
- Nie podchodź – Potwór chciał krzyczeć, ale jego gardło opuścił jedynie żałosny świst.
Pysk zdecydował się na ostatni, desperacki ruch. Teraz on okazał się zwierzyną, w dodatku bezbronną. Resztkami woli pchnął przed siebie dwie macki. Te wyrwały się z jego piersi, ale natychmiast zawróciły, wbijając się w oczodoły nosiciela. Ten jedynie westchnął, nie miał siły opierać się woli przybysza.
- Żałosne, ale czego innego spodziewać się po amatorach?
Jak tylko istota w szarym habicie wkroczyła do ruin domu, Alicję opuścił cały strach… widziała w nim wybawcę, anioła stróża, który przybył, by wybawić ją od demona. Teraz patrzyła na to, co zrobił z księdzem i czuła się zagubiona… Nagle przybysz przysunął się do niej i zdawkowym gestem nakazał powstanie.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś mi winna przysługę? Bardzo, bardzo dużą przysługę.
Ciało Jacka rozpłynęło się w powietrzu, tworząc obłok krwawej pary, który natychmiast został wessany wgłąb ziemi.
- Czy… jesteś aniołem, panie? – Alicja nie wiedziała co ma powiedzieć.
- Dawne dzieje – Szary kaptur nieznacznie się poruszył. – Wracając do rzeczy…
- Ale…
- Nie przerywaj – Siła woli przybysza stawała się coraz bardziej przytłaczająca. – Od wieków trwa pewna wojna pomiędzy dwoma przeciwnościami. Wszystko było dobrze, ale pewnego dnia ta dobra i prawa strona zaczęła oszukiwać. Robią świństwa, podszywając się pode mnie – Czuć było jak bardzo istota jest zniesmaczona. – To był kolejny chwyt. Poprzez tego zakochanego durnia chcieli zdobyć pewna duszę. Twoją. Ale im się nie udało. Porwali cię, torturowali twą psychikę i zmysły… Tylko, że to ja zwyciężyłem. Prześcignąłem Archanioła-Wybawiciela – Zakapturzony wręcz promieniał samozadowoleniem. – Teraz masz u mnie dług, a ja o nim nie zapomnę. Ty też lepiej pamiętaj, bo kiedyś cię odwiedzę.
- Zażądasz mojej duszy?
- Po cóż mi ona? – Przybysz był autentycznie zdziwiony. – By ją dostać, musiałbym czekać aż łaskawie zejdziesz, a przysługę mogę odebrać w każdej chwili. Co więcej, mogę cię zmusić do jej wypełnienia, a mój przeciwnik nie będzie miał nic do powiedzenia. Później możesz iść gdzie chcesz, nie dbam o to.
Istota zaczęła odchodzić, a powiewające za nią pasma skrzydeł zdawały się być… nadpalone. Wtedy Alicja zrozumiała w jakim położeniu się znalazła. Zaatakowana przez porywaczy, prawie zgwałcona przez martwego księdza i dłużna samemu Lucyferowi.
Całe zajście obserwował z daleka pewien mężczyzna. Gdy przybysz rozwiał się w porannej mgle, obserwator westchnął ciężko i rozpostarł skrzydła, naciągając łańcuchy łączące je z jego pasem. Czuł, że spoiwa krępowały go coraz bardziej… Jeszcze parę takich wpadek, a boska kara oderwie mu skrzydła i strąci na ziemię… anioł tak nienawidził tego wszechogarniającego brudu i zepsucia. Brzydził się tymi, których miał ochraniać. Następnym razem nie będzie pomyłki, będzie szybszy. Jeszcze chwilę popatrzył na uginającą się kobiecą sylwetkę i poderwał się do lotu. Czuł w ustach gorzki smak porażki. Wiedział, że czeka go kazanie i starał się ułożyć jakieś wiarygodne usprawiedliwienie.
-------------------------------