To jest kawałek mojego opowiadania pisanego z nudów na lekcjach z całego roku wiem najlepsze nie jest ale chce poznać wasze zdanie okej?
Wiatr szumiał w koronach drzew na skraju polany. Mrok swoimi szerokimi ramionami tulił do snu wszystkie żywe stworzenia które mieszkały na polanie. Gdyby nie księżyc i gwiazdy, nie było by widać tych pięknych i jakże groźnych, nocnych drapieżników. Jedno z tych stworzeń przycupnęło na krawędzi jedynego menhiru na pustej, przestrzennej polanie nieopodal i wypatrywało potencjalnej ofiary. Bystre oczy sowy śledziły cierpliwie każdy skrawek polany, aż zauważyły samotną polną mysz biegnącą do swej norki. Sowa natychmiast rozpostarła swe imponujące skrzydła ku niebu i wzbiła się z niesamowitą prędkością przecinając chłodne, nocne powietrze chwilowo balansując nad ofiarą. Nagle zaczęła pikować w dół ze świstem. Mysz nie zauważyła w porę zagrożenia i stworzonko złapane przez śmiercionośne szpony, bezradnie wymachiwała malutkimi łapkami w powietrzu. Małe serduszko biło w piersi jakby miało za chwile wyskoczyć. Sowa zadowolona z swojego łupu ponownie przykucnęła na menhirze trzymając myszkę szamoczącą się w jednym ze szponów.
Gdy znudziła się wpatrywaniem jak stworzonko rozpaczliwie walczy o swe życie, skręciła mu szyjkę i zaczęła konsumować swą zdobycz. Nagle nocny spokój przerwał głośny wybuch na przeciwlegle położonych od lasu górach zwanych "górami przeklętego".Przerażona sowa wzbiła się i szybko odleciała w stronę drzew. Raz po raz słychać było grzmoty i uderzenia na polanie gdzie niosły się z gór budząc wszystkie stworzenia z błogiego jak i niebezpiecznego snu. Polne stworzenia pouciekały do lasu szukając schronienia przed nieznanym. Stworzonka mniejsze jak i większe które znalazły schronienie lub nie jak na komęde przycupnęły wśród traw, na kamieniach,
głazach, wśród koron drzew niskich i wysokich. Żadne nie korzystało z tak wielkiej okazji by coś upolować. Wszystkie wpatrywały się w stronę gór w fascynujący taniec błysków, kakofonii dźwięków i koralów na szczycie góry przeklętego przez koło 45 min. by nagle zdominowała zupełna ciemność i cisza. Zwierzęta z niepokojem patrzyły dalej, wyczekująco, gdy jak na komęde usłyszały rozlegający się echem rozpaczliwy, pełen bólu i cierpienia głos kobiety krzyczący "NIEEEEE!!!!!..." po czym im oczom ujawnił się wielki słup białego światła rozdzierający ciemne niebo, który wydawał się biegnąc poprzez niebo, aż do krańców wszechświata na początku gruby na jakieś 30 kilometrów lecz z przerażającą szybkością rozrastał się by zakryć całe góry i sięgnąć po polane jak po swoją własność.
Cisza.
...
I co? podobało się? mam nadzieje he he