Czarne chmury przewijały się po niebie, poruszane zachodnim wiatrem. Zderzały się ze sobą, łączyły, a pierwsze grzmoty huczały między nimi, rozświetlając na ułamki sekund tą nienaturalną ciemność. Powietrze było ciężkie, a ciemne morze coraz obficiej oblewało plaże. Nie tylko nad nim, miała się rozpętać burza. Kolejny błysk rozświetlił plaże, jednak tym razem, nie pochodził on z chmur. Gdyby ktoś obserwował to miejsce, najpewniej nie potrafiłby określić skąd pochodziło to dziwne światło. Skądkolwiek się wzięło, razem z nim pojawiły się dwie sylwetki, odziane w czerń.
Lynx rozejrzał się dookoła. Mokry, zimny wiatr zawiał od morza, a coraz większe fale, rozbijały się z pluskiem o przybrzeżne skały. Kilkanaście metrów przed nim stał on.
- Co to za miejsce? – zapytał wysoki, siwy mężczyzna, o ciemnej karnacji, rozglądając się dookoła niespokojnie.
Lynx milczał. Nie mógł sobie przypomnieć tego, co działo się wcześniej... tylko kilka słów, obrazów, przetartych wspomnień, starych lęków i marzeń...
- Marzeń... – powtórzył cicho, przypominając sobie po co tu jest. Drugi mężczyzna uśmiechnął się nagle.
- A więc tak to ma wyglądać? – Ansem spojrzał w ciemne niebo, z którego zaczął padać deszcz. Uśmiechnął się i spojrzał w stronę przeciwnika. – Nie wiem kim, ani czym jesteś, ale tutaj, na tej plaży, zakończy się twoja historia.
Lynx zrozumiał co się dzieje. Nie miał pojęcia skąd miał tą wiedzę i to silne przeczucie, ale wiedział, że musi się mu poddać. ‘Marzenie...’ pomyślał znowu. Schylił się i podniósł z piasku swoją kosę, po czym ścisnął ją mocno w obu dłoniach. Zacisnął zęby, a podłużne źrenice rozszerzyły mu się powoli.
Czarny dym zawirował w dłoni Ansema, rozciągając się i kondensując na kształt miecza. Nie. Nie miecza, lecz czarnego klucza. Ansem uśmiechnął się i wyciągnął lewą dłoń przed siebie, a czarne cienie zaczęły pojawiać się na piasku, drżąc i nabierając kształtu. Lynx czekał na pierwszy ruch, rozglądając się bacznie. Czarne, karykaturalne postacie zaczęły wyrastać z piasku, żółtymi ślepiami wpatrując się w niego. Ubrucił się nagle, a kosa zaszumiała w powietrzu, rozcinając jedną z nich w locie. Potwór ultonił się zaraz po tym.
- Co to jest? – Lynx odskoczył do tyłu, z szerokiego wymachu rozcinając kolejne dwa demony.
- Ci, którzy nie mają serca, nie znają strachu, ani litości. Nie możesz walczyć z ciemnością – Ansem pokiwał głową, patrząc jak Lynx niszczy kolejnych heartless, wyrastając z ziemi w coraz większej ilości – Musisz się jej poddać.
’Poddać się ciemności’ pomyślał Lynx, uskakując i odbiegając do tyłu, starając się nie dać otoczyć, przez pojawiających się ze wszystkich stron wrogów. Wspomnienia, które dotąd pozostawały w cieniu, stłumione przez nieznaną moc, wróciły i siłą zajęły swoje miejsce w pamięci Lynx’a. FATE... sztorm na morzu... Miguel... wyspa o dziwnym kształcie... mechaniczne ściany... ból i strach.... Serge...
Lynx wydał z siebie ryk bólu. Kosa upadł na ziemie, a jej posiadacz złapał się oburącz za głowę, zachwiał się na nogach i przewrócił na plecy. Heartless zaczęli piętrzyć się wokół niego, otaczając, łapiąc za nogi i ręcę, przygniatając do podłoża. Ansem wolnym krokiem zaczął iść w jego kierunku. Stanął w końcu i spojrzał, na nieruchome ciało, zamknięte oczy i wraz twarzy, trudny do wyczytania z kociego oblicza.
- Nie wygrasz z ciemnością – powidział Ansem – Nawet, jeżeli chcesz zniszczyć każde zło jakie cię otacza, ciemność zawsze pozostanie w twoim wnętrzu, bez względu na to jak jesteś silny, czy jak wielką mądrość posiadłeś.
Lynx otworzył oczy. Deszcz nie przestawał padać, a postać stojąca nad nim uniosła broń. Ostatnimi siłami spróbował się wyrwać z objęć potworów, jednak cios był błyskawiczny. Czarne ostrze wtopiło się w klatke piersiową Lynx’a, który ryknął ponownie, zaciskając zęby i dłonie. Czarne smugi zaczęły unosić się z rany.
- Otwórz swoje serce! – powiedział Ansem – Przyjmij do niego ciemność... a wtedy będziesz w mojej mocy...
Lynx zamknął oczy. Broń dalej tkwiła w jego sercu, a czarne smugi zaczęły otaczać jego nieruchome ciało. Ansem zmrużył oczy, a heartless zaczęły drżeć, kiedy piasek pod ciałem Lynxa zaczął dziwnie nasiąkać ciemnością, która rozszerzała się szybko na całą plażę.
- Za późno... – Lynx otworzył oczy i spojrzał na przeciwnika – Żyję w ciemności, której nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. Forever Zero!
Ciemność zapadła wszędzie wokół. Ciemność absolutna... nie zwykły brak światła, lecz antyświatło, wszechogarniające, oszukujące zmysły. Jakaś sfera pojawiła się nagle na Lynxem, który wstał powoli. Heartless zaczęli rozpadać się na kawałki, a broń Ansema wysunęła się z ciała, nie pozostawiając żadnego śladu. Mężczyzna odskoczył, marszczą brwi i patrząc, jak kula pochałania jego sługi, wciągając ich do innego, przestrzennego wymiaru. Czerń i cisza, wszędzie dookoła... i Lynx stojący tam, rękę trzymając wyprostowaną w kierunku kuli, która zaczęła zmniejszać się powoli. Przerażająco jasna plaża, która sekundy temu wydawała się mroczna i ponura, powróciła nagle, kiedy sfera znikła, wraz ze wszystkimi heartless. Lynx chwycił broń i nie czekając na reakcje, rzucił się na Ansema. Mężczyzna cudem zablokował cios kosą, którą oponent obrócił wokół ciała, jakby nic nie ważyła. Lynx ryknął i zrobił krok w tył, odwacając kosę i atakując nią od dołu. Ansem zasłonił się i bronie zderzyły się ze szczękiem. Keyblade wyleciał w powietrze, padając kilkanaście metrów dalej na piasek, powoli zmieniając się w czarny dym, dematerializując się. Ansem padł na plecy. Lynx chwycił broń oburącz, biorąc zamach przez plecy, jak katowskim toporem mierząc w Ansema. Oponent zacisnął zęby i krzyknął, zasłaniając się lewą ręką przed nieuniknionym. Cios spadł szybko i bezbłędnie, przebijając wroga na wylot, przyszywając go do piasku na plaży. Deszcz nie przestawał padać, a piorun uderzył w rozszalałe morze. Sztorm rósł coraz bardziej, tak jak tamtego dnia. Lynx ukląkł na ziemi, dysząc ciężko, patrząc w stronę morza. Czekał.