Gdy głuchą ciszę zasypiającego, rozległego lasu, przerwały dwa głośne świsty, mały ospały puchacz zerwał się nerwowo z gałęzi. Nastąpiły one w dwóch różnych miejscach, wraz z błyskiem, oślepiającym na kilka sekund ciemny, skryty las, lekko tylko oświetlany pełnią księżyca.
- Ocho! - wzbił się futrzak w powietrze, zainteresowany zjawiskiem. Podlatując bezszelestnie w stronę bliższego źródła, dostrzegł coś na dole. Zniżył się zaintrygowany, zauważając sylwetkę wielkiej, poruszającej się pół truchtem, postaci, ciągnącej za sobą niewiarygodnie olbrzymi miecz. Właśnie on przykuł największą uwagę ptaka - podleciał jeszcze niżej, aby przyjrzeć mu się dokładnie. Przez moment śledził plecy człowieka, przykryte wielkim bordowym płaszczem, namiętnie falującym za nadal szybko przemieszczającym się właścicielem. Wyglądał na kogoś bardzo ostrożnego, zdecydowanie gotowego do użycia broni. Zatrzymał się na moment, nasłuchując głuchy las. Wtem obrócił się nerwowo, dostrzegając tylko małego futrzaka, który poznał w końcu twarz anonimowego przybysza. Miała poważny, stateczny wyraz ...i spoczywające na niej ciemne okulary, co wywołało salwy śmiechu.
- Puch-uu! Puch-uuu - zarechotała sowa, uważając, mimo małego móżdżku, ciemną ozdobę za kompozycję co najmniej nie dobraną do pory dnia.
Wojownik beznamiętnie patrzył za uciekającą, wrzeszczącą sową, a gdy ta osiadła na najbliższej gałęzi, jego wzrok zwrócił się nagle wysoko ku górze. Niemal bezszelestnie przeleciała nad nimi ogromna uskrzydlona postać, kradnąc na moment dochodzące do ziemi księżycowe światło. Przybysz zareagował natychmiast, podnosząc gotowy do walki miecz, biegnąc już za swoim wrogiem. Sówka także zerwała się z miejsca i udała za swoim ulubieńcem. Zapowiadało się coś interesującego - nie mogła przegapić takiego widowiska, skoro na co dzień w lesie i tak się nic nie dzieje.
Nim dogoniła przybysza, akcja zaczęła się na całego. Działo się to na samym skraju lasu, tuż przed głębokim urwiskiem. W nocnej scenerii przepaść budziła podwójną grozę. Gdy puchacz zatrzymał się na najbliższym drzewie, dla zapewnienia sobie doskonałego pola obserwacji, średniego wzrostu zakapturzona postać okładała właśnie pięściami znanego wojownika. Nie mógł się bronić, ani dobyć zbyt wielkiego na tak bliskie starcie miecza. Widok był przerażający. Jego rywal był niesamowicie zwinny i silny. Walczył wręcz, doskonale radząc sobie z defensywą coraz bardziej zdesperowanego wielkiego samuraja.
W tym samym czasie dookoła zbierały się zastępy innych sów. Dosłownie tuzinami zlatywały się zainteresowane, podobnie jak nasz przyjaciel, zajmując dogodne pozycje obserwacyjne.
Postać w bordowym płaszczu uwolniła się na moment od serii ataków, uskakując w bok. Oponent efektownie zawirował w miejscu aby zrzucić z siebie fioletowe odzienie z kapturem, które z kolei zarzucił rywalowi na głowę na moment kompletnie go dezorientując i częstując silnym kopem w brzuch.
- Puuuchuu! - zwierzęca publika zawrzała niczym stado prawdziwych kibiców.
Wojownik odleciał kilka metrów w tył, zatrzymując się na drzewie, gubiąc po drodze miecz. W moment zrzucił z siebie płaszcz rywala i po raz pierwszy miał okazję dobrze mu się przyjrzeć. Miał wysoką, szpiczastą fryzurę i drobną, prostą grzywkę opadającą na czoło poważnej twarzy o demonicznych rysach. Był ubrany w ciemne obcisłe, skórzane spodnie. Nie miał podkoszulka; był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną. Stał przez moment w miejscu, obserwując badawczo podnoszącego się spod drzewa, wyraźnie od niego wyższego przeciwnika. Nie tylko na nim zrobił wrażenie, zważywszy że ptactwo zerwało się podekscytowane, wydzierając między sobą, jak gdyby obstawiali zakłady na swojego faworyta tej walki. Wojownicy wymienili ze sobą dwa zdania, lecz puchacz usłyszał tylko wyraz "Auron" padający z ust jego ulubieńca.
- Auron, Auron... Puu-chu! - wydobył z siebie zadowolony, uznając to za imię swojego bohatera.
Walka znów się zaczęła. Nim umięśniona postać zdążyła zaatakować, samuraj uskoczył z gracją w bok, podnosząc w trakcie leżący miecz, i zrobił olbrzymi zamach, zmuszając rywala do odskoczenia w tył. Ten zaś po raz pierwszy musiał ustąpić od ataku, na co kilka niezadowolonych sówek, zadziornie przeleciało Auronowi przed twarzą.
- Puch! - zdenerwował się kibic walczącego mieczem wojownika, zmieniając pole obserwacji.
Teraz to Auron pierwszy atakował, unosząc wysoko miecz, kierując nim we wroga. Tamten ponownie uskoczył w tył. Tym razem drobny punkt na jego czole zabłysnął ognistą poświatą, zaś on sam stał się przez moment szybszy. Bez trudu podbiegł na tyle blisko oponenta, by wyrwać mu miecz i zacząć ciąć nim nieporadnie na wszystkie strony. Gdy samuraj uchylił się przed serią ślepych ataków, rywal wbił jego oręż pionowo w ziemię i chwyciwszy oburącz rękojeści, wykonał na nim niesamowitą serię ciosów obunóż, wirując poziomo w powietrzu, mieczem tylko zabezpieczając się przed grawitacją.
- Puch, Puch! Puchu! - ponownie rozległ się wrzask zebranych wokół ptaków, zadowolonych obrotem sytuacji.
Auron ponownie upadł kilka metrów dalej, odnosząc bolesne obrażenia. Z twarzy spadły mu, i tak już potłuczone, okulary...
- Puch? - wyjąkała z siebie sówka, żałując swojego samuraja.
Umięśniony mistrz walki zniknął gdzieś z pola widzenia. Auron wstał niepewnie, mocno odczuwając skutki oberwania butami po twarzy, nie widząc nawet swojego miecza. Porozglądał się nerwowo, szukając niewiarygodnie silnego przeciwnika. Gdy puchacz zauważył go skradającego się za Auronem, gotowego do zadania znienacka ciosu, podleciał szybko nad jego głowę i wydobył z siebie, jak głośno tylko mógł:
- Puch! Auron, Auron... Pu-chuu!
Zawołany obrócił się i w moment zdołał przygotować do obrony. Oboje walczyli teraz wręcz. Zaczęła się ostra przepychanka, w wyniku której obydwaj sturlali się na krawędź urwiska. Ptaki ze wszystkich stron znów się zerwały, tworząc olbrzymie zamieszanie. Przez chwilę kibice zupełnie stracili z oczu obu wojowników. Epicentrum zamieszania nastąpiło wraz z momentem silnego wybuchu, wywołanego jakby użyciem morderczej magii, przy wielkim głazie na samym skraju przepaści. Cały zwierzyniec uciekł przerażony, bardziej przejmując się teraz palącymi, rosnącymi najbliżej źródła, drzewami, niż dwoma wariatami walczącymi między sobą z niezrozumiałych, dla wszystkich obserwatorów, powodów. Prawdopodobnie i tak już nie żyli, pochłonięci ogniem lub mroczną, kilometrową przepaścią.
Po kilku minutach pozostał tylko gasnący już ogień, oraz jedyna sowa, bezgranicznie ufająca w zwycięstwo swojego wielkiego śmiesznego samuraja. Przyuważyła wbity w ziemię miecz przybysza... A także jego samego, wyłaniającego się zza wielkiego głazu, czołgającego, pokrytego dymną sadzą, wyglądającego jak dziecko wojny.
- Puch! - zakwitował uradowany futrzak.