Dobra, obejrzałem wczoraj najbardziej wkurwiający serial telewizyjny w historii - Firefly.
Jest to najlepszy serial jaki widziałem od bardzo, bardzo dawna. Miałem go dawno temu ściągnąć, ale przedwczoraj dopiero miałem okazję. Jak już się zassał, to obejrzałem pilot serialu, potem drugi odcinek. Potem trzeci i tak dalej. Oglądałem ten serial ciągiem 11 godzin, więc widać, że mnie wciągnął.
Firefly to serial SF oparty na wątkach rodem z Westernów. Takiego dobrego zestawienia tych dwóch gatunków się jednak nie spodziewałem. Fabuła koncentruje się dookoła kapitana Malcolma Reynoldsa [Nathan Fillon], weterana wielkiej wojny domowej, analogii Wojny Secesyjnej (był po stronie odpowiednika Konfederacji). Po przegranej wojnie Reynolds kupuje niewielki, zdezelowany statek transportowy, za którego pomocą para się nie do końca legalnymi zadaniami, unikając Alliance (Unii), kiedy tylko się da - pomaga mu najlepsza załoga bohaterów drugoplanowych, jaką widziałem dawno temu. Aktorzy są niesamowici, a z obsady największe pole do popisu ma Summer Glau, znana z Kronik Sary Connor. Ze znanych w Polsce twarzy mamy jeszcze Morenę Baccarin (Anna, z puszczanych na TVN "Gości").
Odcinki są bardzo zróżnicowane, nie wpadają w schematy, a jeżeli już czerpią z jakiejś cliszy, to z tych najlepszych. CGI jest momentami sporo, ale nie jest nadużywane w żaden sposób, serial nie był realizowany bardzo dużym kosztem. Kreacje bohaterów są cudowne. Uniwersum wyjątkowo przekonujące, jak na taką mieszankę (realia pasowałyby do Mass Effecta, jakby się zastanowić). Cały serial jest fantastyczny.
I, jak pisałem, jest najbardziej wkurwiającym serialem w historii, ponieważ wyprodukowano tylko 1 sezon i pomimo licznych petycji do Foxa, na kontynuację się nie zanosi. Szlag człowieka trafia, jak se o tym pomyśli, że porzucono taki fajny serial...
Dobrze, że mi "Serenity" (filmowy sequel) zostało jeszcze, może obejrzę dzisiaj...