Autor Wątek: Walka Półfinałowa II: Nightmare VS Serge  (Przeczytany 1570 razy)

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Walka Półfinałowa II: Nightmare VS Serge
« dnia: Lipca 22, 2007, 08:32:40 pm »
Gdy poranny wietrzyk zawirował leniwie snującą się mgłą, dwie armie stanęły naprzeciwko siebie. Niezmierzone fale ludzi trwały w bezruchu, oczekując na pojedynczą komendę, która rozpocznie ich taniec ze śmiercią.
Miecze zgrzytały o tarcze, topory krzesały iskry o kamienie, cięciwy łuków skrzypiały, napinane do granic ich możliwości. Pomimo wczesnej godziny, słońce prażyło jak w najgorętsze południe. Zbroje i hełmy działały jak piec w piekarni, piekąc ciała wewnątrz siebie. Pot spływał z żołnierzy całymi litrami, zalewając oczy i nozdrza.
Jednak żaden z nich się nie poruszył. Nie wolno im było zrobić niczego bez rozkazu dowódcy. A ci stali razem z nimi w szyku, cierpiąc takie same niewygody.
Serge, młodzieniec,  przyodziany w pełną zbroję płytową i hełm, dzierżył wąskie ostrze, hartowane z jednej strony. Miecz ten, zwany kataną, został wykonany poprzez nałożenie na siebie trzech warstw metali, związanych w piekielnej temperaturze. Nic nie mogło przerwać takiego związku. Żadna siła, ani stal. Co prawda nie była to jego ulubiona broń, ale tym razem wybrał właśnie ją.
Jego przeciwnikiem był strach, zło, przyobleczone w ciało. Sam Nightmare. Istota nie nosiła zbroi, ubrana była tylko w przepaskę biodrową, podtrzymywaną przez skórzany pas. Długie włosy kolory słońca rozwiewały się na wietrze, reagując na najmniejsze ruchy powietrza. Jego jasne oczy przeczyły naturze, tak samo, jak zewnętrzne piękno. Każdy, kto bliżej poznał Nightmare’a, wiedział, że wnętrze zgniło już wieki temu. Jedynie zdeformowana ręka świadczyła o prawdziwej naturze. Przed nim, wbity głęboko w ziemię, tkwił ogromny, dwuręczny miecz, z okiem zaraz przy rękojeści.
Gdzieś w oddali zaskrzeczał kruk. Żołnierze zareagowali, jak na sygnał, ruszając do boju. Całe setki mijały dowódców, rzucając się w otwarte ramiona śmierci. Stal zgrzytała o stal, strzały cięły powietrze niczym upiorne stada ptaków. Krzyk furii, jęki ranionych i charkot umierających wypełniały okolicę. Wszystko, co mogło poddawało się instynktowi i uciekało, chcąc przeżyć.
Nagle Nightmare zaczął przemieniać się w mgłę. Niesiony wiatrem, przemieszczał się w stronę Serge’a. Gdy już był blisko, wyskoczył z obłoku, prowadząc ostrze znad głowy. Serge zablokował atak, ustawiając miecz prostopadle do uderzenia. Zetknięcie stali skrzesało fontannę iskier i spowodowało, że ziemia zadrżała.
Powierzchnia zaczynała pękać, szczeliny zmieniały się w uskoki. Odrywające się skały spadały w przepaść, niosąc ze sobą żołnierzy obu armii. Ci, w większości zajęci walką, nie zwracali uwagi na nowe, śmiertelne zagrożenie. Ludzie spadali, wciąż spleceni z sobą w bitwie. Krew brukała ziemię, jej krople leciały ku zgubie, razem z ich posiadaczami niczym czerwona mgiełka.
Nightmare spojrzał na to z obojętnością. Jego cel znajdował się tu i teraz. Żołnierze nic nie znaczyli. Za to Serge wyraźnie się podłamał. Miecz nieco opadł, jakby ramionom zabrakło sił. Usta mężczyzny otwarły się ze zdziwienia. Chwilowo się rozproszył i ten moment wykorzystał blondyn. Ciął od prawej, prowadząc ostrze na wysokości pasa. Stal przecięła pancerz przeciwnika i raniąc miękkie ciało. Niestety, zbyt powierzchownie, by zabić. Za to dostatecznie, by wybudzić z oszołomienia.
Serge okręcił się w miejscu, przysiadając. Dzięki temu mógł zaatakować ze zdwojoną siłą. Katana natrafiła na miecz Nightmare’a, zakleszczając się z nim. Potężny mężczyzna zamierzył się zdeformowaną pięścią. Jednak Serge błyskawicznie zmienił chwyt i skręcając dłonie, wyrwał miecz z rąk przeciwnika.
Blondyn zmrużył groźnie oczy, nawet nie patrząc za bronią. Zrobił krok do przodu i złapał wroga za przegub. Zaskoczony Serge nie zdążył zareagować. Nightmare pociągnął go, wyrzucając w powietrze. Wojownik zdążył tylko zamachać rękami i spadł w przepaść. Blondyn skoczył za nim, kładąc ręce przy bokach. Niczym pocisk, pomknął za wrogiem.
Wtedy To dostrzegł. Na samym dole wyzierało ogromne oko, wgapiając się w nich. Zrozumiał, że to przejście, droga do ostatecznego przeciwnika i zwycięstwa. I to Serge był bliżej. Mężczyzna leciał, mijając niemal idealnie pionowe ściany, zwężające się tym mocniej, im dalej doleciał. Jego wzrok rejestrował każdy, nawet najmniejszy odłamek skalny, wzlatujący do góry, wyrzucany siłą uwalniającego się ciśnienia. Rozżarzone do czerwoności pociski mijały ich, jakby dwie postaci nie były dość interesującym celem. Innym zagrożeniem były odłamki podłoża, spadające wraz z mężczyznami w głąb ziemi. Jednak i te nie odważyły się uderzyć w któregokolwiek z nich.
Nightmare zbliżał się do lecącego przed nim mężczyzny. Byli zbyt blisko Oka, by móc cokolwiek zmienić. Nagle blondyn dostrzegł własny miecz, wbitą w skalną ścianę. Wyciągnął rękę przed siebie i uwolniona siła nieco wyhamowała jego upadek, zmieniając kierunek ruchu. Zmierzał teraz prosto na ścianę. Wojownik złapał za rękojeść miecza, wyrywając go z uwięzi.
Serge spojrzał w górę i zobaczył przeciwnika, zbliżającego się do niego ze sporą prędkością, składając się do uderzenia. Wciąż lecąc, skręcił się, uderzając stopami o spadającą skałę. Przyjął pozycję do pchnięcia w górę. Odszukał dla stóp pewne, nie grożące utratą równowagi, oparcie i skupił się, koncentrując na jednym punkcie ciała blondyna. Gdy ten się odpowiednio zbliżył, Serge pchnął. Czas zdawał się zwalniać. Nightmare spiął się cały, wykorzystując wszystkie siły, by zmienić kierunek puszczonego w ruch ostrza. Cudem, udało się. Głownia katany przeciwnika uderzyła o płaz miecza blondyna, ześlizgując się po nim. Nightmare jednak nie przerwał uderzenia. Broń, jakby była posłuszna mu całym istnieniem, ponownie zmieniła kierunek, zmierzając prosto ku głowie Serge’a.
Nightmare uśmiechnął się, niemal widząc rozpryskującą się jak arbuz, czaszkę przeciwnika. Nie trafił. Wojownik odskoczył, lądując na innej skale, podczas, gdy ta, na której stał przed chwilą, została rozłupana na pół przez broń wielkiego mężczyzny. Nightmare stanął na jednej z połówek, bez problemu łapiąc równowagę. Serge poczuł na sobie palący wzrok niebieskich oczu, wgryzających się w niego zza zasłony włosów koloru słońca.
Poczuł, że za chwilę umrze. Jednak nie chciał poddać się bez walki. Nie pozostało wiele do Oka Bóstw. Wystarczy odbić się i polecieć w dół, zdążyć przed nim.
Nightmare, wyczuwając o czym myśli Serge, rzucił się na niego, stawiając wszystko na jedną kartę. Stal błysnęła czystą energią. Jeden cios wystarczy, by zakończyć walkę. Jednak, miast atakować, blondyn rozwiał się po raz kolejny. Zaskoczony Serge rozejrzał się, szukając celu. Jego przeciwnik znalazł się, ale za plecami mężczyzny. Silne dłonie założyły mu chwyt, niemal całkowicie unieruchamiając.
Blondyn skupił całą energię na skale pod nogami, siłą umysłu rozbijając ją na kawałki. Złożył się, znów przypominając strzałę, wypuszczoną ręką wprawnego łucznika. Ciągnął za sobą rozpaczliwie starającego się uwolnić Serge’a. Jeszcze jeden impuls energii pozwolił Nightmare’owi zbliżyć się do ściany. Blondyn poluźnił chwyt, wypuszczając już prawie zrezygnowanego przeciwnika. Przemieścił nogi na plecy przeciwnika i pchnął go z całej siły.
Serge uderzył o skalną ścianę, odbijając się od niej. Z jego ust bluznęła krew, katana wyślizgnęła z dłoni.
Nightmare odbił się od skalnego odłamka i poleciał prosto na przeciwnika, uderzając kolanami w jego plecy i dociskając do skały. Kręgosłup trzasnął, jak zapałka, hełm został zerwany z głowy, a skóra twarzy darła się o nierówności. Serge umarł, nim dane mu było wydać z siebie jęk. Skała dosłownie wyrwała mu połowę twarzy, łącznie z twarzoczaszką. Spomiędzy postrzępionych krawędzi rany wyzierała szara masa mózgu.
Blondyn zaryczał tryumfalnie, odbijając się od trupa, zmierzając prosto na spotkanie bramy do zwycięstwa. Tylko jedna postać stała na drodze do jego zwycięstwa. Jedna walka i jeden trup. Oburęczny miecz zabłysnął czystą energią. Gdy tylko Serge umarł, został pozbawiony duszy.
Nightmare był znów w pełni sił i gotów na ostateczne wyzwanie.
« Ostatnia zmiana: Lipca 23, 2007, 03:36:59 pm wysłana przez Tantalus »
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
Odp: Walka Półfinałowa II: Nightmare VS Serge
« Odpowiedź #1 dnia: Lipca 23, 2007, 10:37:50 pm »
Ptaki śpiewały wśród drzew, a czyste niebo prześwitywało przez gęstwinę liści. Udeptaną drogę tu i ówdzie oznaczały zabłocone koleiny, pogłębiane przez kolejne wozy kupieckie uczęszczające tą drogą. Daleko na horyzoncie wyrastał zamek o jasnych murach i wysokich wieżach, otoczony przez duże miasto. Tam właśnie zmierzali.
- Nie wytrzymam tego skwaru – powiedział jeden z dwóch mężczyzn, którzy wyłonili się z niewielkiego lasu, przez który przebiegała droga – Ledwo mogę już iść.
- Już niedaleko, za godzinę będziemy za murami miasta – odrzekł przyjaciel, wyglądający na nieco starszego. Obaj nosili błyszczące zbroje, a u ich pasów zwisały jednoręczne miecze. Godło przedstawiające czerwonego smoka zdobiło ich napierśnika.
- Niedaleko jest dom mojego brata – powiedział młodszy z dwójki, śniady brunet o jasnych oczach – Zatrzymajmy się tam, a ugoszczą nas piwem i jadłem.
- Skoroś taki zmęczony... – uśmiechnął się starszy z wojowników, blondyn noszący na bladej twarzy krótką brodę i wąsy – Widzę, że jeszcze nie przywykłeś do takich wędrówek o pełnym ozbrojeniu.
Droga zaczęła skręcać i opadać lekko, wchodząc do kolejnego zagajnika. Między drzewami zaczęły prześwitywać mury pierwszych zabudowań.
- Widzisz – wskazał młodszy z żołnierzy – To ich domostwo.
- Prowadź zatem.
Po chwili obaj żołnierze szli wzdłuż zewnętrznych murów posesji. Wysokie na 4 metry, odgradzały teren posiadłości od reszty lasu i drogi, a ich poszarzałe kamienie pokrywały dziko rosnące winorośle. Dopiero gdy ich oczom ukazała się drewniana brama, uśmiech zniknął z twarzy młodszego wojownika. Jedno z jej skrzydeł było na wpół wyrwane, drugie leżało w strzępach przed wejściem.
- Co?! – młodszy żołnierz zmarszczył czoło. Pomimo zmęczenia ruszył biegiem przed siebie, szybko dobiegając do wejścia. Przyjaciel ruszył za nim.

Za murami panowała absolutna cisza. Wśród rosnących tu drzew, w bezruchu trwało kilka wozów, kamienna studnia i dekoracyjny ogródek, pełen czerwonych kwiatów. Tuż przed wejściem do malowniczego dworku stały dwa marmurowe obeliski, przedstawiające ryczące lwy, skierowane głowami do siebie. Posesja była skryta wśród młodych drzewek, nadających jej pewnego uroku i roztaczających aurę spokoju. Jedynie dziedziniec tuż przed wejściem był inny niż ten, który zapamiętał młodszy żołnierz. Pokrywające go kamienie tonęły we krwi.
Starszy żołnierz dobył miecza, marszcząc czoło. Młodszy stał przez chwilę w nienaturalny bezruchu, po czym ruszył nierównym krokiem w stronę dziedzińca. Po kilku metrach ruszył truchtem, w milczeniu patrząc na przerażający widok. Około 30 osób, żołnierzy, służby, wśród nich kobiet i dzieci, leżało zmasakrowanych na środku dziedzińca. Z grozą w oczach doszukiwał się wpierw ocalałych, a później chociaż ciał, które ostały się w jednym kawałki. Zdekapitowani i rozczłonkowani członkowie jego rodziny i ich służby, pokrywali dziedziniec niemal jednolicie, tonąc we własnej krwi
- AAAAAA!!! – wrzasnął młodszy żołnierz, padając na kolana tuż przy odciętej głowie swojej siedmioletniej bratanicy. ręce mu drżały, a oczy bezwiednie krążyły po ciałach, pochłaniając ten koszmarny obraz.
- Musimy szybko biec do miasta – powiedział nerwowym głosem starszy z żołnierzy – Nasi ludzie muszą się o tym dowiedzieć, sami nie jesteśmy tutaj bezpieczni.
Młodzieniec nie słuchał. Wstał powoli, opierając drżące dłonie na kolanie, po czym załzawionymi oczyma zaczął krążyć po terenie posiadłości. Jego ręka szybko dobyła miecza, a poczerwieniała twarz i zaciśnięte zęby dawały do zrozumienia, że nie ma zamiaru zwlekać z odnalezieniem morderców.
Jak na zawołanie, ozdobne drzwi stanowiące wejście do dworku, otwarły się z potworną siłą. Wysoki mężczyzna o długich blond włosach wyszedł z nich wolnym krokiem. Chociaż jego klatka piersiowa była odkryta, nogi zakrywał niebieski, płytowy pancerz. Prawa ręka była zdeformowana, niczym łapa jakiegoś zwierzęcia lub demona, zdająca się wręcz służyć do rozrywania ciał. W lewej dłoni mężczyzna dzierżył największy miecz, jaki wojownicy kiedykolwiek widzieli. Potworna broń dorównywał wzrostem swojemu posiadaczowi, a jej ostrze nie wyglądało na zrobione z metalu. Było matowe, nieregularne, jakby wyciosane z kamienia, jednak jego najbardziej niepokojący element znajdował się blisko rękojeści – wielkie, fioletowe oko pozbawione powieki, poruszało się nerwowo, ogniskując się na chwilę na dwóch żołnierzach. Jego źrenica zwężyła się nagle.
- Ty... – zaczął młodszy żołnierz, chwytając oburącz swoją broń – TY SKURWYSYNU!!
Nie czekając na kolegę, żołnierz ruszył biegiem w stronę demona. Wielki miecz demona poruszył się błyskawicznie, niemal samowolnie, jak gdyby nie potrzebował ręki swojego pana do tego, aby zadać cios. Pomknął od dołu i nim żołnierz zdążył wymierzyć cios, ostrze zatopiło się w jego ciele tuż pod żebrami, tnąc klatkę piersiową po skosie, jak gdyby była zrobiona z powietrza. Fontanna krwi wystrzeliła z obu odciętych części żołnierza, które upadły na ziemię nieruchomo. Starszy żołnierz zamarł w miejscu, trzymając gardę.
- TWOJA DUSZA... – powiedział do niego Nightmare gardłowym, zdeformowanym głosem - ...JEST MOJA.
Demon szybkim krokiem ruszył w stronę żołnierza, po drodze depcząc rozczłonkowane ciała swoich ofiar. Mężczyzna padł na ziemię plecami, starając się odczołgać do tyłu. Miecz wypadł mu ze sparaliżowanej strachem dłoni, a twarz pobladła. Nagle długowłosy zatrzymał się i zachwiał, wydając z ust cichy jęk. Surową twarz Nightmare’a przeszył grymas bólu, a szpony demonicznej łapy, chwyciły jego głowę. Demon padł na kolano, wspierając się na swoim mieczu, którego oko, zaczęło nerwowo kręcić się i drżeć.
- U... – usta długowłosego demona drżały – Ucie.... kaj...
Żołnierz nie czekał dłużej. Zacisnął dłonie i wstał ruszył biegiem w stronę zniszczonej bramy, nie oglądając się na demona i na scenę masakry. Nightmare wstał powoli, ciężko dysząc i patrząc za uciekającym wojownikiem. Oparł się na mieczu, zaciskając zęby w bólu, walcząc ze samym sobą. Czekał, a z każdą chwilą słabła jego wola. Oko miecza spoglądało teraz na jego twarz.

Nightmare nie musiał długo czekać. Po chwili druga postać pojawiła się w zniszczonej bramie prowadzącej do posiadłości. Na jej granatowych włosach związana była czerwona bandana. Mężczyzna nie nosił zbroi, ani żadnych innych pancerzy, jedynie płócienne ubranie o wygodnym kroju i niebieskie spodnie sięgające za kolana. Przedziwna broń, wyposażona w dwa, nieregularne ostrza osadzone po obu stronach średniej długości drzewca, spoczywała w dłoni wojownika, który z wyrazem determinacji na twarzy kroczył w kierunku bestii.
- Odejdź – krzyknął blondyn. Głos załamał mu się w pół słowa, lecz zmusił swoje gardło do posłuszeństwa – Zbyt wiele osób zginęło...
Serge zatrzymał się kilka metrów od wojownika, który zachwiał się po raz kolejny. Patrzył z niepewnością, jak uzbrojoną w szpony dłonią chwyta się za twarz. Nagle, Nightmare wydał z siebie ryk, który wypłoszył wszystkie ptaki z drzew. Jego lewa ręka uniosła lekko miecz i skierowała przed siebie.
- BĘDĘ ROZRYWAŁ TWOJĄ DUSZĘ... – powiedział głos, zupełnie nie podobny do tego, który Serge słyszał przed chwilą - ... KAWAŁEK PO KAWAŁKU...
Niebieskowłosy wycofał się kilka kroków, swoją broń trzymając przed sobą w gotowości. Widział zmasakrowane szczątki ludzi, które ścieliły się za potworem, zachował jednak spokój, pewny swoich umiejętności.
Nightmare nie pozwolił mu długo czekać. Blondyn skoczył przed siebie, wyprowadzając horyzontalne uderzenie z jednej ręki, miecz zaświszczał i zmienił się w błyszczącą smugę, której Serge ledwo uniknął odskakując do tyłu. Od razy zmienił chwyt na broni i zaatakował z szerokiego wymachu, skracając dystans. Ostrze Mastermune zatrzymało się na błyskawicznie wycofanym ostrzu Soul Edge’a, a uzbrojona w szpony łapa wystrzeliła do przodu, chwytając twarz Serge’a w morderczym uścisku. Nim ten zdążył zareagować, Nightmare wykonał zamach i z potworną siłą wyrzucił Serge’a za siebie. Niebieskowłosy wylądował na dziedzińcu, spadając pomiędzy rozczłonkowane zwłoki – jego proste ubranie od razu pokryła skrzepła krew. Jakimś cudem udało mu się utrzymać swoją broń w dłoniach i teraz oparł się na niej, wstając z ziemi. Dwie głębokie rany widniały na jego obu policzkach, w miejscach, gdzie szpony potwora zatopiły się w jego ciele. Serge zacisnął zęby i wyrwał przed siebie.
Nightmare złapał miecz oburącz i pchnął, gdy przeciwnik był w zasięgu ciosu. Serge uniknął śmierci odskakując na bok, skracając dystans. Zaatakował z krótkiego wymachu, celując w twarz Nightmare’a, ten jednak bez trudu uchylił się przed ciosem, odskakując do tyłu i znów cofając miecz. Mniejsze ostrze swallowa starło się z wielkim ostrzem dwuręcznego miecza, powstrzymując kontratak, Serge zaś skoczył przed, starając się ponownie zmniejszyć dystans. Metal zgrzytnął, kiedy ostrza ścierały się ze sobą, jednak pchnięcie niebieskowłosego nie dotarło do celu. Nightmare w jednej chwili zmienił chwyt na broni, ryknął gardłowo i wykonał pełen obrót dokoła własnej osi. Serge zdążył obrócić się i zasłonić swoją bronią, jednak potworna siła potwora wybiła mu Mastermune z ręki i posłała do tyłu. Serge upadł ciężko na plecy kilka metrów dalej i przeturlał się po kamiennej dróżce. Na łokciach i kolanach pojawiły się bolesne zdarcia, a cios Soul Edge’a, który przedarł się przez gardę, zostawił na prawym ramieniu głęboką ranę wzdłuż bicepsa. Serge dyszał ciężko.
- JESTEŚ SILNY – powiedział gardłowo potwór – TWOJA DUSZA NAS NASYCI.
Gdy Nightmare zbliżył się do leżącego wciąż przeciwnika, wzniósł swój wielki miecz, ostrzem celując w jego plecy. Nim jednak miecz opadł, by przygwoździć Serge’a do ziemi, kolejny wrzask rozdarł panującą wokół ciszę.
- CIEBIE.... – wrzasnęła bestia, a jej szponiasta dłoń znowu złapała za głowę. – NIE ma...
Nightmare odtrącił miecz na bok, zakołysał się i padł na plecy, charcząc cicho. Blada dotąd twarz demona poczerwieniała nagle, żyłki zaznaczyły się na białkach jego oczu, a zęby i obie dłonie zacisnęły się w nienaturalnym skurczu. Serge złapał za swoją broń i czując, że drugiej okazji może nie mieć, skoczył do przodu, aby zadać ostateczny cios. Chwycił Mastermune nad głową i przeszył nią pierś potwora, w miejscu, gdzie powinno być serce.
- RAAAAGHH – ryknął demon, wypluwając kilka kropel krwi, czarnej niczym smoła. Podobna, gęsta posoka zaczęła powoli wyciekać z rany. Szponiasta ręka zareagowała nagle i jej dłoń zacisnęła się na ręce Serge’a, boleśnie przebijając skórę.
- Żadna BRR.. broń... – odkaszlnął Nightmare powoli, przyciągając Serge’a bliżej i patrząc mu prosto w twarz – NIEEE.. jest w stanie.... NASSS.. zniszczyć...
Jego głos zmieniał się co chwilę, a grymas potwornego bólu utrwalił się na poczerwieniałej twarzy demona. Prawa ręka wyprostowała się, uwalniając Serge’a, odrzucając go do tyłu. Niebieskowłosy zdążył wyciągnąć z piersi Nightmare’a swoją broń, której ostrze pokrywało to, co powinno być krwią. Ten jęknął głośno, wyrzucając obie dłonie na bok i wyginając nienaturalnie kręgosłup.
- CZAS NADSZEDŁ... – wrzasnął grobowym głosem, jeżącym włosy na głowie. Demon podniósł się do klęczek, po czym wstał, nienawistnie patrząc na Serge’a – ABYŚ ODDAŁ NAM DUSZĘ.
Jedno spojrzenie, jedna chwila i Serge niemal instynktownie wiedział co musi zrobić. Spojrzał na trzymany w ręku Mastermune, przypominając sobie, ile pierwotnego zła i żądzy zniszczenia drzemało ongiś w jego ostrzach. Nightmare szybkim krokiem ruszył w kierunku swojej broni, jednak przeciwnik był szybszy. Fioletowe oko, dziko kręcące się w jego ostrzu, zdążyło zogniskować się na broni Serge’a, mogąc tylko patrzeć.
- NAAAAAARRRRRR – wrzasnął demon, kiedy niebieskowłosy oburącz wbił jedno z ostrzy w sam środek oka Soul Edge’a. Wydawało się, że sam miecz wydaje z siebie jakiś cichy jęk, niknąc w gdzieś na granicy słyszalności w kakofonii ryków agonii, wydzierających się z gardła Nightmare’a. Ostrze jego broni zdawało się nagle pociemnieć, jakby straciło swój wewnętrzny blask, zaś rozdarte na dwie połowy oko pozostało nieruchome. Nightmare padł na brzuch, charcząc. Serge wyciągnął Mastermune z oka i spojrzał na niego. Wydawało mu się, że ten próbuje coś powiedzieć. Jego demoniczna ręka zaczęła nabierać normalnego koloru, jakby cofając się do korpusu, przeobrażając się ponownie. Blondwłosy resztką sił przesunął prawą dłoń po ziemi, patrząc na nią i poruszając powoli jej pięcioma palcami. Uśmiechnął się i zamknął oczy po raz ostatni.