Autor Wątek: Świat Mu'a  (Przeczytany 3533 razy)

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Świat Mu'a
« dnia: Marca 22, 2007, 03:22:38 pm »
Przyznam, że ten oto przed wami zamieszczony tekst jest pisany przeze mnie dla czystego, nieskrępowanego myślą i jakimś celem relaksu, więc błędy jakieś tam w składni, inne duperele na które poza mną i wami nikt normalny przy zdrowych zmysłach nie zwróciłby jakieś uwagi. Nie wiem i nie chce wiedzieć, czy to ma jakąś fabułę, czy niesie ze sobą "przesłanie". W każdym razie:

Świat Mu'a

Rozdział 1
Świat. Ah. Świat.

     Młoda dziewczyna o kasztanowych włosach jak zwykle harowała dla swego wujaszka, który śmiał ją napastować za każdym razem, gdy schylała się przy drewnianym „kotle”, w którym prała dzień w dzień ubrania. Oczywiście nie swoje, w końcu wtedy jaki byłby to wyzysk? Dosyć młoda, niewinna taka ździebko, chociaż syn młynarza stacjonującego przy studni miałby zgoła odmienne zdanie. Rzecz można by z całą stanowczością, że teraz spocone piersi były wtedy całkiem jędrne…
     Młody chłopak szedł w pocie czoła przez polanę, nienawistnie przyglądając się otoczeniu. Ubrany w całości na czarno, z kapturem szerokim aż do barów, z przypiętymi do pasa dwoma mieczami, ocierał z potu twarz. Jakim cudem robił to wszystko jednocześnie? To jest bardzo dobre pytanie, na które nikt nie zna odpowiedzi. W każdym razie szedł sobie, wyklinając Słonce, czyste, błękitnobiałe niebo, delikatną bryzy smugę.
-   Nienawidzę Cię! – krzyknął nagle, grożąc pięścią w górę – Jak "kurczaczek" mogłeś mnie tu sprowadzić?! Ja pierdolę, czy ty zawsze musisz gadać o pogodzie?! I to takiej „ach, jak tu ładnie, jak tu ślicznie, jak tu…”
-   Zamknij się! – z nikąd rozległ się ostry, przeraźliwie znudzony i podpity głos.
     Brzmiał niczym echo pałętające się w górach pogłosu świata Gór Poronionych.
-   Jakbyś wtedy szedł razem ze mną i PODBIŁ tę wieś, gdzie stoczyłaby się EGELANCKA bitwa pomiędzy dobrem a złem, to mógłbyś wtedy narzekać, ale nie, ty mały gnojku z kompleksem Apoleona, musiałeś do cholery…
-   Tak! – krzyknął mu w wyrzucie mężczyzna, przecierając swoje gęste, długie i niewątpliwie seksowne włosy, sięgające mu uroczo do ramion.
-   To cierp! -
-   Znajdziemy sposób, byś się ode mnie odczepił, a wtedy osobiście cię zabiję! Na śmierć! -
     Nagle dostrzegł w oddali małą, nieznaną nikomu na mapach wieś. Kolejna zabita dechami dziura, ale być może znajdzie tam jakąś dochodową robotę… A nagrodę będą panie w burdelu. Z nieoczekiwanym napięciem modlił się o spełnienie swych najdzikszych snów…
     Kasztanowłosa otarła czoło z potu, wpatrując się z uśmiechem w bezchmurne niebo. Bryza masowała czule nieco zwilgotniałe piersi, zaś dźwięk muzyki dobiegający z tawerny również wpływał na nią co najmniej budująco. Delikatne rysy twarzy, ludzkie uszy, zwykła prosta dziewczyna, która dorabiała jako praczka, sprzątaczka, służąca w przybytku wujaszka. Pełny serwis! Naturalnie nie z własnej woli, co to to nie! Westchnęła w odpowiedzi na okrutny los, na jaki skazał ją los, ślepo wierząc w jego odmianę... Klepnęła się delikatnie w twarz, starając otrząsnąć z tego nonsensu myśli. Po powieszeniu wszystkich ubrań, w tym zgniłych portek swego dobrodzieja i innych, nieco obscenicznych rzeczy, wzięła pusty koszyk, wchodząc tyłem do tawerny…
     Mężczyzna szczerbił zęby w coraz szerszym uśmiechu, o ile to było w ogóle możliwe. Blada, prawie jak u albinosa skóra źle znosiła promienie słoneczne. Nie dlatego, że istniało ryzyko oparzeń, czy innych mało przyjemnych rzeczy… Po prostu nie chciał się opalić. Wyostrzone zęby w sam raz nadawały się do zatopienia w dużym, soczystym kawałku mięsa. Z reguły jednak używał ich do sprowadzenia otchłani dla wrogów, gdyż odgryzał im okazjonalnie uszy, zaś rajem dla „już nie” niewiast, podczas niewinnej zabawy ich sutkami. A tego teraz właśnie potrzebował – żarcia i seksu. Niekoniecznie w tej kolejności.
     Bela, bo tak właściwie owa niewiasta miała na imię, spojrzała na szwendające się tu i ówdzie służki. Wszystkie usługiwały jej wujowi, zamożnemu właścicielowi tawerny „Pod zwalonym koniem”. Czerpał on krocie goszcząc podróżnych pomiędzy Cina, a Kniaz – dwoma miastami, głównymi ośrodkami handlu traktu Hana, witających ze wszystkich stron Arret osobników wszelkich ras. Przybytek dzielił się na trzy główne części: frontową, w której przyjmowano gości, zwykle pijaków, czy też raczej „ciężko pracujących w pocie czoła wieśniaków”. Przychodzili każdej nocy pijąc, by zapomnieć, że piją…
     Chłopak podrzucił do góry kruczoczarną pelerynę, rozciągając się z ulgą. Doliczył się w sumie około dziesięciu budowli, w tym zapyziałego kościołka Góba, którego bóg już dawno zapomniał, że ma wyznawców na takim zadupiu. Lub pamiętać nie chciał.
-   Pierdolę, ważne, że maja tawernę. -
-   Cholerny pijak! – podsumował echo-głos – Czy ty zawsze musisz zalać się w trupa, by potem leczyć dwa dni kaca na kolejnej porcji alkoholu?! -
-   Te, stul pysk! Gdyby nie to, że muszę cię ze sobą taszczyć, nigdy bym nie sięgnął po piwo na pierwszym miejscu! -
-   Sam jesteś sobie winny! Mówiłem, pomóż mi, ale nieeeee… Ty jak zwykle musiałeś się wyłamać, chrzanić coś o wolności jednostki, i inne tego typu bzdurach. -
-   Grrrr… Zabiję cię! Przysięgam, że znajdę sposób, by się od ciebie uwolnić, a potem cię zabiję tysiąc razy i jeszcze raz dla pewności! -
-   Ta… -
     Niezrażony kolejny słowami „towarzysza”, ruszył biegiem w stronę największego budynku, którym bez wątpienia musiała być tawerna. Po cichu liczył na burdel…
     Druga część mieściła kuchnię, głównie starych bab mających najświetniejsze czasy za sobą. Wujkro, bo takie zacne imię śmiał nosić wujaszek Bely, zatrudniał je głównie nie z racji ich wyglądu, a doświadczenia. W końcu jedna stara kucharka była warta tyle, co dziesięć kelnerek. Innym, znacznie większym i bardziej przemawiających na ich korzyść faktem, był fakt, że automatycznie kelnerki zyskiwały parę punktów u nowo przybyłych gości. To *nie* była prostytucja, raczej wolny wybór. W końcu dziewczęta podczas jednej nocy zarabiały więcej. niż przez cały tydzień „normalnie”.
     Chłopak był coraz bliżej, a jego myśli coraz dalej.
     Ostatnia, trzecia część – piętro, lub jak to wolą kelnerki: pięterko. Nic ciekawego, w końcu czym różni się jedno piętro z paroma pokojami od wielu jemu podobnych? Nie wliczając rozmiarów łóżek i numerów pokoju przyporządkowanego kobietom pracy. Od pierwszego – najlepszego, aż do ósmego – najgorszego. Jako, że wujaszek to taki chciwy drań był, Beli przypadł w udziale numerek zero… Niezbadane rejony. Kasztanowłosa wyszła przez główne wejście, chcąc na chwile odpocząć po ciężkim i dobrze spełnionym obowiązku praczki. A sądząc z ilości gości, głównie ludzi, czeka ją całonocne szorowanie garów, poranne zaś podłogi. Przechodząc między zaległymi stolikami ktoś uszczypnął ją w zgrabny zadek. Nie namyślając się długo, bo wcale, uderzyła nieroztropnego wieśniaka w pysk, po czym wyszła jak gdyby nigdy nic.
     Oparła się obok drzwi wejściowych, skierowanych sprytnie na główną drogę. Po przeciwnej stronie, na ironię, został wybudowany kościół Góba, wszechpotężnej istoty dobra miłującej pokój, miłość, dobro i sprawiedliwość. Stary, zaniedbany budynek, wspomnienie ślicznego niegdyś miejsca… Wujkro postawił tawernę specjalnie na wprost, gdyż po co tygodniowej mszy, wieśniacy całymi bandami pchali się do środka, radując złotym trunkiem, lub jak to oni określali: „owocami swej ciężkiej pracy”. Nagle dobiegł ją śmiech szaleńca, postaci ubranej w całości na czarno, co w tak upalny dzień wydało jej się co najmniej nie na miejscu.
     Chłopak nie mógł pohamować radości. Nareszcie, po tylu dniach wędrówki, w końcu dotarł do swego upragnionego obiektu rozkoszy – TAWERNĘ. Dużo piwa, dużo chętnych, młodych dziewek… Nagle ktoś chwycił go za ramię.
-   Te, młody… - dwumetrowy wieśniak, widocznie szukający zaczepki – Masz piątaka? Czy wszystkie zę… -
     Nie dokończył. Złapał się za jaja, skomląc z bólu niczym małe dziecię. Chłopak chwycił go za głowę, uderzając z kolanka. Żółte, niektóre czarne zęby wyleciały przez usta, z nosa i ust wolno ciekła krew wymieszana ze łzami i glutami. Stanął mu na głowie, nie spuszczając wzorku z jakże szacownego przybytku. Cały czas się śmiał.
     Bela przyglądała się w milczeniu, podobnie jak i pozostali wieśniacy. Dwóch z nich stanęło za nieznajomym, chcąc go unieruchomić w jakikolwiek sposób. Chłopak, nawet nie zdając sobie sprawy z ich obecności, wystawił dłonie przed siebie, chcąc się nieco rozciągnąć. Uderzył obydwu z łokcia w nos.
-   Hę? – obrócił zdziwiony głowę – Oh, nic wam nie jest? -
-   Ty skur… -
     Chwycił ich za przetłuszczone włosy, zderzając obydwu twarzami. I jeszcze raz i kolejny.
-   A teraz ? - zapytał kpiąco.
     Osunęli się nieprzytomni. Westchnął zawiedziony. Spodziewał się czegoś więcej, ale w sumie czego konkretnie – nie miał pojęcia. Obrócił się na pięcie, kierując kroki ku wejściu. Nagle pierwszy z chłopów złapał go za prawą nogę.
-   Ty małe gówno! – krzyknął zirytowany, waląc wolną w przedramię – Nigdy więcej nie dotykaj BOGA! –
     Bela w wymownym geście obrzydzenia zakryła usta dłońmi. Chciała obrócić głowę, wzrok, byle tylko nie widzieć krwi, cierpienia. Nie mogła.
     Nieznajomy w końcu zaprzestał. Przedramię, a tym samym prawa ręka wieśniaka nadawała się już tylko do zmielenia i rzucenie świniom na pożarcie. Podrapał się po głowie lekko zakłopotany.
-   Ups. – podsumował. – Świat. Ah. Świat. -
     Wszedł do tawerny, mijając po drodze całkiem atrakcyjną dzierlatkę. Tylko ten strach widoczny w jej oczach... Nieważne, niedługo przemieni ją w rozkosz.
     Bela jęknęła w odpowiedzi na spojrzenie, którym obdarzył ją tajemniczy przybysz. Lewe oko czarne, prawe czerwone…

Rozdział 2
Święty świrnięty

     Promienie słoneczne wesoło odbijały się od białej, w całości pomalowanej na taki kolor farby. A wszystko po to, by jeszcze bardziej człowiek ją noszący mógł uchodzić za uosobienie świętego. Ba! Nawet prostytutki z burdelów, w których często bywał, trzymały się od niego z daleka. Co dziwne, był on dosyć przystojny: skrzyżowanie niebieskookich blondynów z muskulaturą anorektyka. Szedł od wielu godzin, taszcząc na plecach duży, dwuręczny miecz. Nikt, spośród postronnych obserwatorów, nie byłby w stanie go unieść, ale on? Co to było dla Wybrańca światła, poskramiacza ciemności i dwudziestoczteroletniego prawiczka? W końcu *skądś* czerpał tę niespożytą energię, co złośliwszy mogliby uznać za „niewyżytość seksualną”. Jako, że wyruszył na swoją krucjatę przeciwko siłą zła jakieś dwa lata temu, to nie, nie zdążył zebrać sojuszników. Czy też raczej nikt nie był na tyle nienormalny, by podróżować z kimś, kto…
-   O, ranne mrówki! – krzyknął nagle w niebogłosy, jakby znalazł ranną dziewczynę w skąpym stroju z przeciętym dekoltem – Witajcie mali przyjaciele! – pochylił się nad gromadą, która właśnie przecinała drogę, niosąc na plecach kawałki żarcia, którego pochodzenia znać *nie* chciał – Pozwólcie, że wam pomogę moli mali przyjaciele… -
     Jak pomyślał, tak zrobił, czego w dwadzieścia cztery sekundy później żałował. Jako, że ten świat nie należał do normalnych, również i takie nie mogły być przygody samozwańczego bohatera świętych sprawiedliwości świętości. I nie, mrówki *też* nie były normalne. Widząc zagrożenie w postaci wielkiej, spoconej łapy lecących z prędkością warp w ich kierunku, stado zatrzymało się jak wryte.
     Głównodowodząca mrówka rozkazała swym rodakom zatrzymać się jak wryci, po czym dała znak czułkami na głowie. Jako, że w pobliżu, które liczyło dwa metry na wschód w głąb polany, znajdowało się mrowisko, którego nasz bohater oczywiście *nie* zauważył, do ataku przyłączyli się pozostali obrońcy Królowej. Stado stopiło się w jedność, tworząc metrowego mrówkopotwora gotowego za każdą cenę bronić swego domu, ojczyzny i zapasów sfermentowanego soku z jabłek! Wybraniec upadł na plecy, patrząc i jęcząc na swą zgubę, która niewątpliwie zakończy tę tułaczkę pełnych uderzeń w pysk od każdej napotkanej dzierlatki…
     Nie namyślając się długo – w końcu stawką było *jego* życie – kopnął monstrum z buta, po czym zerwał się na równe nogi, uciekając ile pary w nogach, byle jak najdalej od potwora. Krzyczał przy tym w niebogłosy i wywijał rękoma niczym przestraszona czteroletnia chora psychicznie dziewczynka z zespołem glenna.
     Część mrówek zginęła od uderzenia, ale ci co przeżyli, na zawsze będą wspominać tę historyczną batalię, która zakończyła się kolejnym zwycięstwem mrowiska i Królowej! Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że stworzony przez nich „obrońca” miał 1 lvl…
     Wybraniec zatrzymał się dopiero dwa kilometry od miejsca zdarzenia, dzielnie przedzierając się przez porośniętą trawą drogę między łąkami. Pocił się na całym ciele, był jednak szczęśliwy: udało mu się nie zabić potwora, gdyż nie uznawał mordowania nikogokolwiek i czegokolwiek, co nie zaatakowało go pierwszym, nie będąc wcześniej sprowokowanym przez nikogo. A że pierwszy wysunął dłoń, to pomyślał - o dziwo - że mimowolnie nadał wydarzeniom pęd. Po nakreśleniu swego boskiego znaku, na swym nieboskim czole, co dla postronnych - nie obeznanych obserwatorów – wyglądało jak uderzenie się z pięści w głowę, ruszył w dalszą drogę, wspominając modlitwy swego dobrodzieja boga Góba. Choć zdrowy normalnie człowiek uznałby to raczej za samowolne pranie mózgu…
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 04, 2007, 03:59:15 pm wysłana przez qiax »

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #1 dnia: Marca 26, 2007, 04:08:08 pm »
O, widzę, że moje opowiadanie cieszy się wręcz nieprzyzwoitą popularnością...

Rozdział 3
Barman, setę dawaj!

     Bela stała przed wejściem tawerny, zastanawiając się, czego była tak właściwie świadkiem. Chłopów zabrano już dawno, jakieś pięć minut temu, ale pozostały po nich plamy krwi. Za drewnianym, dawien dawno zniszczonym płotem kościoła, pałętały się dzieci, ciekawe i głupie na tyle, by z napięciem oczekiwać tajemniczego przybysza. Paru z nich, głównie chłopców, w kółko odtwarzało scenę „walki”, która przed chwilą – jakieś osiem minut temu – miała miejsce…
     Wzdrygnęła się przerażona, łapiąc wymownie za klatkę piersiową. Serce na sekundę podskoczyło jej do gardła. Zawsze, choć nieczęsto tak robiło, gdy przez znajdujące się zaledwie metr od niej okno wylatywał chłop. Osobnik wylądował na brzuchu, z wbitymi w głowę kawałkami szkła. Nieprzytomny czekał na śmierć. W mig podbiegło do niego paru dzieciaków. Jeden z nich kopnął go w głowę, a na brak jakiejkolwiek reakcji, do cna opróżnił kieszenie. Po tym jakże szlachetnym czynie pozbawienie jegomościa uciążliwych przedmiotów, niewątpliwie stanowiących ogromny ciężar, wrócił z pozostałymi pod płot.
     Młody chłopak stał niewzruszenie, wywijając ramieniem na wszystkie strony. Dźwięk strzelających kości wypełnił tawernę, której goście pierwszy raz od jej wybudowania, w końcu zamilkli.
-   Świetnie "kurczaczek"! Pięć minut, a ty znowu musiałeś kogoś zabić! – krzyknął echo-głos.
     Westchnął. Nie z powodu kolejnego trupa, w końcu nie był to pierwszy, tym bardziej nie ostatni. Po prostu nadwyrężył przy rzucie bark. Po chwili wyciągnął z kiszeni małą, błyszczącą grudkę ziemi.
-   Barman, setę dawaj! – krzyknął, rzucając ją w stronę grubego jegomościa – I dużo żarcia! –
     Bez pośpiechu usadowił się pewnie w ciemnym rogu, zarzucając nogi na stół. Jego uwagę przykuła kasztanowłosa dzierlatka właśnie wchodząca do tawerny. Była naprawdę seksowna, choć nieco mniej od kelnerek. Nieważne, w nocy i tak wszystkie jęczały podobnie.
     Barman ugryzł małą, błyszczącą grudkę ziemi. Dopiero po tym jakże durnym, amatorom nic nie mówiącym geście, uśmiechnął się szeroko. Nieznajomy rzucił mu bowiem okruch diamentu, który był wart więcej od całej tej zapyziałej dziury, a już na pewno zebranego w piwnicy alkoholu i rozbitego w drobny mak okna, nie wliczając kobiet!
-   Bela, choć tutaj! Klient czeka! – krzyknął do kasztanowłosej.
     Ubrana na czarno postać uśmiechnęła się krzywo, obserwując ze znużeniem sufit. Dopiero po słowach grubasa bardowie na powrót wznowili melodię, zaś pozostali goście bez reszty oddali się piciu szczyn.
-   Cholera, czemu ty mnie nigdy nie słuchasz! – znowu zahuczał mu w głowie echo-głos – "kurczaczek", tyle razy ci mówiłem: nie rzucaj się w oczy, ale nie…. Bo po co?! Najprościej zabić wszystkich wokół i zwracać na siebie uwagę, tak?! –
-   Zamknij się do cholery! – krzyknął na głos, grożąc pięścią w powietrze.
-   Szlachetny panie… ? -
     Obrócił od niechcenia głowę. Kasztanowłosa stała z wykwitną butelką i kieliszkiem, niepewna zamiarów klienta.
-   "kurczaczek", w końcu! – chwycił butelkę, z niesmakiem odrywając ustami korek – Za ile żarcie? – wziął solidnego łyka.
     Bela sw osłupieniu przyglądała się gościowi. Szaleniec, prostak, pozbawiony wszelkich skrupułów morderca…
-   Przesuń się… - figlarny głos podkreślił jedynie to, co delikatne uczyniły dłonie, odsuwając ją w bok – Witaj panie… - zwróciła się do chłopaka.
     Kobietą okazała się być kelnerka, najseksowniejsza ze wszystkich. Duży dekolt, kusa spódniczka, oczy przyozdobione mocnym, czarnym tuszem. Tak jak lubił!
-   Pozwól, że się tobą zaopiekuję… - szepnęła czule, pochylając się przed nim do granic przyzwoitości.
     Nieznajomy zdjął ze stołu nogi, następnie przytulił ją mocno do siebie, usadawiając na kolanach. Długi, namiętny pocałunek był dopiero pierwszą z trzech planowanych baz… Gdy skończył, kobieta wzięła głęboki oddech, wyraźnie podniecona. W końcu mężczyzna, który wiedział czego chce, jak chce i nie boi się tego osiągnąć! Gdy zauważyła wciąż obok nich stojącą Bele, odepchnęła ją ręką.
-   Wracaj do garów dziecko. – dodała na dowidzenia.
     Bela wycofała się trzy kroki w tył nim się obróciła. Przybysz był przystojny, ale niepokój budziły w niej oczy. Miała wrażenie, że wnikają w głąb duszy…
     Chłopak znowu pocałował kobietę, spojrzeniem odprowadzając kasztanowłosą. Po prostu przykula jego uwagę.
-   Chodź ze mną na górę, a spełnię twoje wszystkie marzenia… - szepnęła czule służka.
-   Wszystkie? Zaproś koleżankę! – odparł ze śmiechem.
     Nagle druga pod względem urody dziewczyna odeszła od klienta, podchodząc do nich z nadzieją. Tylko biust miała mniejszy, ale poza tym niczego jej nie brakowało. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zerwał się były „klient”. W odróżnieniu od pozostałych gości, okazał się być wojownikiem w lekkiej, skórzanej zbroi. Twarz poharatana paroma bliznami… Nic dziwnego, że musiał płacić.
-   Jesteś moja! Już zapłaciłem! – wrzasnął wściekle, łapiąc ją za dłoń.
-   To.. .To boli! –
-   Zapłaciłem! Jesteś moja na całą noc! – krzyknął, siłą starając się wymusić pocałunek.
     Nieznajomy nie zareagował. W końcu nie jego problem. Wziął kolejnego łyka, do cna opróżniając butelkę. Biała woda, cholernie mocny trunek w niektórych kręgach uznawany za wykwintny, już dawała mu kopa i ulgę. Świat wydał mu się od razu piękniejszym miejscem, a że będzie kiedyś należał w całości i wyłącznie do niego, to tym bardziej poprawił mu się humor. A przy okazji pozbył się natarczywego bólu głowy i zagłuszył szumem wodospadu obecność w sobie echo istoty. Nagle ktoś odepchnął *jego* kobietę, przewracając na ziemię. Wojownik chwycił następnie go za ubrania, przez co wypuścił z dłoni pustą na szczęście butelkę.
-   Myślisz matkojebco, że kim "kurczaczek" jesteś?! – krzyknął.
     Smród. Tylko tyle był w stanie stwierdzić. Kiwał głową na boki, starając się połapać, dlaczego trzyma go czterotwarzowy potwór.
-   Hę… ? – wyjąkał, po czym spuścił głowę.
     Mężczyzna rzucił nim w najbliższy stół. Połamał się pod jego ciężarem, ale wieśniacy na „szczęście” zdążyli odskoczyć w popłochu.
     Bela w milczeniu obserwowała kolejne, już trzecie dzisiaj starcie nieznajomego. Pobił rekord w jej prywatnym rankingu pakowania się w kłopoty. Zerknęła ukradkiem na wujaszka, który w uśmiechu obserwował, jak on wstaje. Pewnie po cichu liczył na jego śmierć, by potem móc bez problemów obrabować zwłoki pełne kolejnych wartościowych gródków.
     Wojownik zaśmiał się nieznajomemu w twarz, robiąc z siebie gwiazdę jednej nocy. Po wcześniejszych wyczynie dzieciaka spodziewał się czegoś… No, więcej. Chwycił go lewą dłonią za ubranie, prawą biorąc zamach. Krzyknął nagle z bólu, łapiąc się za przedramię. Natrafiło na opór w postaci sztyletu.
-   Cholera, moja głowa… - podsumował spokojnie chłopak, masując sobie skronie, podczas gdy mężczyzna zwijał się z bólu – "kurczaczek", barman! Mocne gówno! – krzyknął uradowany – Następną setę! –
     Wojownik z jękiem wyrwał sztylet, rzucając się w szale na jegomościa. Ten tylko zrobił krok w bok, przewracając go nogą bez żadnych trudności. Stanął mu następnie na plecach. Gdy mężczyzna szarpnął się, byle tylko go z siebie zrzucić, podskoczył, będąc teraz na brzuchu.
-   Oj nieładnie, nieładnie. – stwierdził machając palcem.
     Przydusił go nogą. Wojownik próbował go zrzucić, rozbawiając go tym samym. Jeśli dobrze pamiętał, sztylet powinien sparaliżować mu lewą rękę, a tu proszę! Śmiał nie tylko go tknąć, a nawet pobrudzić!
-   Ja prze… - próbował coś wyjąkać mężczyzna – Prze… Prze… -
     Chłopak zaciekawiony zwolnił nieco uścisk.
-   Przez… Przeszkadzasz? – próbował odgadnąć znaczenie słów. – Przeszłość? Przeniesienie? Przeznaczenie? Gogogogo? –
-   Przepraszam… Ja prze… Przepraszam! –
-   Oj, na to jest już STANOWCZO… ! – krzyknął, miażdżąc mu krtań – Za późno. –
     Zeskoczył lekko, następnie podniósł z podłogi sztylet, chowając go gdzieś za pas. Bez żadnego przejęcie obserwował ostatnie chwile kolejnego debila, który śmiał podnieść na niego rękę. Gdy wyzionął ducha, podeszły do niego kobiety, lekko przestraszone. Ale i podniecone… Objął je obydwie. Ładnie pachniały. Tanio. Ale i tak ładnie.
-   Zjem na górze! – krzyknął do barmana. – No to który pokój moje panie? –
-   Do pierwszego… Panie. – odezwała się druga z kelnerek.
     Już ją polubił. Panie? W końcu ktoś, kto go docenił! Z tym większą ochotą ruszył na pięterko, gotów na wszystko. Nie miał pewności, czy i one będą…
     Bela przyglądała się z zaciekawieniem, jak czarna postać znika wraz z Kristerą i Nisi, dwoma najdroższymi i zarazem najlepszymi „kobietami pracy”. By je zdobyć nie wystarczyło być tylko bogatym, ale również należało posiadać w sobie urok, charyzmę, a już na pewno duże podkłady kondycji, by móc wykorzystać choćby jedną z nich. A *on* wziął je obydwie. Martwego mężczyznę wyrzucono, naturalnie wcześniej ograbiając ze wszelkiej broni i kosztowności, a cześć zysków jak zwykle poszła do kieszeni jej pazernego wujaszka. Podczas gdy on opływał w luksusach, ona zawsze cierpiała, nie tylko biedę. Nienawidziła tego człowieka bardziej niż wszystkiego innego na świecie. Niestety, los nie bywa łaskawy dla sierot, a tym bardziej dla tych, których rodzice opuścili w wieku zaledwie trzech lat. Porzucili ją bez powodu, bez żadnego słowa wyjaśnień. Nie pamiętała ich, tym bardziej nie chciała. Wujkro od początku ich znajomości zlecał najcięższe prace, nie rzadko nawet starając się do niej dobrać odkąd ukończyła piętnasty rok życia. Na szczęście nigdy mu się to nie udało, gdyż nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że po tym na pewno by uciekła, a tym samym straciłby darmową służącą.
     Plama krwi na podłodze, wybite okno – obydwa te elementy będą stanowić temat dzisiejszych plotek między pijaczynami tej samej wsi. Dopiero jutro, gdy tawernę nawiedzi względny spokój, będzie zmuszona to wszystko posprzątać, ale na razie nie przejmowała się tym zbytnio. Stała na zewnątrz, na tyłach tawerny, wpatrując się w gwiazdy. Jej zamówienie zaniosła trzecia kelnerka, Mika, gdyż jak to określił Wujkro: „ma szansę zarobić”. Nie mylił się, gdyż nie wróciła na dół. Nagle dobiegł ją slaby odgłos jęków, bez wątpienia należący właśnie do niej. Zaraz potem Krisery i Nisi. Zaczęła się zastanawiać, kim jest tajemniczy nieznajomy. Ubrany w całości na czarno, blada skóra, acz niewątpliwie wysportowany i z dobrą kondycją. Wyglądał na około dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Jedyne co było w nim nienormalnego to oczy: lewe czarne, prawe czerwone…
     Chłopak bez namysłu oddał się rozkoszom ciała. Był nawet zadowolony, choć te trzy dziwki niczym nie mogły się równać z tymi z poprzedniego miasta. Na ironię, nie pamiętał żadnej z nich. Przyniesione wcześniej pięć butelek już leżało pustych, zaś biała zawartość tliła się w ich rozpalonych ciałach. Kochał to. Alkohol i kobiety. Tylko one nie pozwalały mu o tym myśleć i skutecznie uciszały echo-głos. Uśmiechnął się. Pomimo tylu czasu z nim przebytego, wciąż był nieśmiały w stosunku do kobiet. Krisera i Nisi całowały się namiętnie, by w chwilę później jego…
     Bela zamknęła na chwilę oczy, starając się odtworzyć każdy, choćby najmniejszy element składający się na wygląd chłopaka. Był niezwykle wręcz przystojny, ale te jego oczy. Zimne, znużone, jakby przeżyły w swoim życiu więcej, niż były w stanie znieść. Westchnęła w odpowiedzi na jęki dobiegająca z pięterka. Jako, że pokój „zero” był naprzeciwko pierwszego, szczerze wątpiła, czy będzie w stanie w nim zasnąć. Na szczęście noc była wyjątkowo ciepła…
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 04, 2007, 04:00:04 pm wysłana przez qiax »

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #2 dnia: Marca 26, 2007, 11:43:05 pm »
Pisanie dla relaksu jest takie... Relaksujące.

Rozdział 4
Święty?! O w mordę!

     Wybraniec ledwo żył. W końcu to nie pierwszy raz, gdy ściga oddalone o kilka dni drogi śmiertelne zło, mogące zagrozić istnieniu całego Arret. Nie tylko w sensie apokaliptycznej wizji, lecz głównie z powodu niepohamowanej rządzy władzy swego śmiertelnego wroga, który nie uznając żadnych zasad – etycznych, moralnych, wszystkich – mógłby na zawsze zniszczyć tę namiastkę harmonii. A po ostatniej Wielkiej Wojnie, świat w końcu zaczął podnosić się z wszędobylskiego chaosu. Podrapał się po głowie… Mrok źle na niego wpływał, wolał swoistą światłość dnia, która działała na niego w sposób co najmniej dwuznaczny. W końcu on, wojownik świętych świętości, Wybraniec, musiał zmierzyć się z wielkim złem. Takie było jego przeznaczanie, od którego nie było ucieczki, czy choćby iluzji mogącej dać mu nadzieję. Uśmiechnął się jednak uradowany i wyraźnie szczęśliwy. Przynajmniej miał w życiu cel…
     Zatrzymał się, automatycznie biorąc głęboki oddech. W znacznej odległości dostrzegł karawanę na którą składały się dwa wozy na krzyż. Palił się jeden z nich, podczas gdy drugi stał się obiektem zainteresowania zbirów walczących z praworządnymi kupcami. Nie namyślając się długo - bo wcale - rzucił im się na ratunek. W połowie drogi odpiął od pleców swój potężny miecz, choć miał cichą nadzieję, wzmocnioną modlitwą do Góba, że nie będzie jej musiał użyć. W końcu wyszedł zwycięsko w starciu z mrówkami…
     Nieznajomi nie spodziewali się wybawienia, przynajmniej takiego, które skończyłoby się dla nich śmiercią. A tym właśnie mógł być osobnik w na biało pomalowanej zbroi. Co dziwne, pomimo że ze stali, poruszał się w niej z gracją. Iście komiczny widok, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego anorektyczką budowę ciała. Nie wspominając o darciu przez niego mordy, mającym zapewne służyć za okrzyk bojowy. Co jednak absurdalne, odniosło ono skutek. Nie dlatego, że nagle serca napastników zostały zmrożone strachem, po prostu byli zszokowani sytuacją.
     Wybraniec nie myślał, nie czuł, po prostu uniósł oburącz dwuręczny miecz, którego nikt poza nim nie zdołałby podnieść. W końcu na coś przydały mu się te treningi w pocie czoła za stodołą Zakonu, gdzie z powodzeniem wyrobił sobie mięśnie rąk. Z cała dwuznacznością sformułowania…
     Walczący, a było ich w sumie dziesięciu – sześciu na jedną, czterech na drugą stronę – rozstąpili się. Wybraniec uderzył mieczem w wóz, przy okazji potykając się o źdźbło trawy chamsko wyrastającym z podłoża. Runął ciężko głową w drewniane koło, robiąc w nim dziurę.
     Wojownicy spojrzeli na siebie co najmniej pytająco. Szóstka w zbrojach skórzanych, posługująca się głównie nożami. Źle im z oczu patrzyło, to pewne! Pozostała czwórka, ubrana w szaty, dla odmiany używała półtorarocznych mieczy, zaś jeden posługiwał się dwumetrowym kijem.
     Wybraniec leżał przez chwilę, wyklinając w myślach swą głupotę. Jak mógł nie zauważyć źdźbła trawy?! On, który ma w przyszłości zapobiec zniszczeniu Arrety, leżał teraz praktycznie bezbronny z soczyście krwawiącym czołem, przyozdobionego na dodatek drzazgami. Nie wspominając o nienaturalnie wygiętych rękach, wciąż trzymając dwuręczny miecz. Jęknął z bólu, starając się podnieść.
     Wszyscy stali zdębieli, nie wiedząc, jak mają zareagować. W końcu nawet oni nie byli przygotowani na wpadnięcie psychopaty, istoty, która nie tyle nie wiedziała co robi, co właśnie wykrwawiała się na ich oczach. A przecież ludzi cechowało współczucie, żal, smutek, wątpliwości niczym trucizna trawiąca serce. Nagle jeden z czterech, posługujący się kijem, musnął go dla pewności ku ogólnemu zdziwieniu pozostałych. Inni woleliby poczekać, by potem móc go pochować naturalnie wcześniej  wyswobadzając ze wszystkich wartościowych przedmiotów.
     Chłopak poczuł delikatne uderzenie w głowę. Podniósł się, machając nią na wszystkie strony. Zacisnął dłonie na rękojeści.
     Mężczyzna jęknął w pełnym agonii geście, osuwając się na kolana. Wypadł mu z dłoni kij, złapał się za brzuch. Plama krwi tryskała, że aż miło, zaś wnętrzności w postaci jelita cienkiego i grubego, nie wspominając o śniadaniu, już szukały ujścia.
     Wybraniec wyciągnął pośpiesznie swą białą broń, teraz przyozdobioną czerwienią. Wyprowadził kolejny cios z pod ukosa, wprost na kark trzeciego. Trysnęła delikatna fontanna krwi. Pozostała przy życiu dwójka nie zdążyła zareagować. Gdy najbliższy z nich wziął zamach, ręka bezwładnie powędrowała na ścianę wozu, a nim impulsy zdążyły poinformować właściciela o jej braku, mózg został przecięty w pół. Ostatni starał się ratować ucieczką, niestety potknął się o kolejne źdźbło trawy. Po chwili tkwił z białoczerwonym ostrzem w ustach.
     Szóstka cofnęła się w milczeniu, naturalnie szykując broń w gotowości. Nieznajomy zrobił na czole gest Góba, z żalem wyjmując ostrze, co nie powstrzymało go przed ponownym wbiciem go w gardło. Naturalnie wszystko po to, by skrócić męki cierpiącej duszy, którą ciało wciąż przetrzymywało.
-   Witam. – odezwał się Wybraniec pierwszy – Nic wam nie jest? –
     Mężczyźni stali w ogłupieniu. Dopiero po chwili jeden z nich wyszedł nieco na przód. Twarz pokryta bliznami, za sam wygląd co najmniej pięć lat. Ale święty wojownik nie zwrócił na to żadnej uwagi. W końcu grzechem było oceniać książkę po okładce, nieważne, jak odpychającą. Mimochodem przypomniał mu się mag, który kazał swym sługusom oprawić jedną ze swych dzieł w ludzką skórę…
-   Nam nic szlachetny ponie. – wyrwał go z rozmysłu wspomnień głos jegomościa – A pon jak się czuje? –
-   Nie ma się czym przejmować, doprawdy! W końcu łaska Góba, Góbowi dziękować, przepełnia mnie do cna! –
     Mężczyzna zaśmiał się zakłopotany, odsłaniając żółtawe, gdzieniegdzie czarne zęby. Nagle Wybraniec chwycił go za ramię.
-   Na Góba! Jesteś ranny! – z prawdziwą troską oglądał lekkie, powierzchowne zadrapanie na dłoni – Błagam o wybaczanie! Powinienem zareagować wcześniej! –
-   Nie, nic się stal o ponie! To tylko tak, zresztą, dwa dni, trzy góra, nie zostanie nawet ślad.-
-   Cieszę się. – odparł z wyraźną ulgą – Potrzebujecie pomocy? Odprowadzić was? Jestem pewien, że ci plugawcy, Góba świec nad ich duszami, mogąc być częścią większej bandy. –
     Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie.
-   Nie trzeba o szlachetny wojowniku, sługą miłosiernego Góba! – odpowiedział pośpiesznie - Poradzimy sobie, a że... – urwał na chwilę, jakby próbował sobie przypomnieć modlitwę z czasów dzieciństwa - … „uwolniłeś z oków ciała” ich dusze, jestem pewien, ze ich towarzysze zastanwosią się dwukrotnie, nim znowu nas zaatakują. –
-   Jesteście pewni? –
-   Tak, absur… Absolutnie pewnie! –
-   Niech będzie. Żegnajcie szlachetni podróżnicy. –
     Wybraniec szybko zniknął za horyzontem, idąc w sobie tylko znanym kierunku. Był zadowolony. W końcu udało mu się spełnić dobry uczynek, oczyścić świat z tej nic nie znaczącej cząstki trawiącego go wciąż zła. A to dopiero początek krucjaty przeciwko *jemu*…
     Do mężczyzny podszedł kompan, o głowę niższy.
-   Szefie, czy my… -
     Przywódca bandy podniósł wymownie rękę.
-   Nie chcę o tym rozmawiać. Nigdy. –
     Spojrzeli na siebie w zrozumieniu, dziękując Thifowi za przychylność tego nocnego skoku…
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 04, 2007, 04:00:43 pm wysłana przez qiax »

Offline Nova/smogu

  • Zerg Lurker
  • SuperMod
  • *********
  • Wiadomości: 2237
  • MOAR!
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #3 dnia: Marca 29, 2007, 03:33:12 pm »
drukarka odmawiała posłuszeństwa, ale wreszcie zem sobie wydrukował i przeczytałem całość. miło sie to czytac. minimum opisów "przyrody" ;f za którymi nie przepadam jak ich za duzo jest ;f poza tym jak to jest napisane dla relaksu, to ja tez poprosze o takie relaksy ;f ostatnio dla relaksu napisałem cos tak bez sensu wiekszego... no juz dawno. juz nie pamietam kiedy bym usiadł nad zeszytem i zupełnie bez pomysłu i inspiracji napisał cos. milo sie czyta. nie wiem, nie mam pomysłu na naprawde wazeliniarski komentarz, bo moze wazelina sie skończyła w pojemniku ;p
Kame Hame Ha

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #4 dnia: Marca 29, 2007, 10:09:52 pm »
hmm... raczej nie podoba mi się specjalnie. no rozumiem że napisane dla relaksu, ale błędów skladniowych, gramatycznych i nie tylko jest tu od cholery. rozumiem pisać dla relaksu, ale niech chociaż innym nie wydłubuje oczu składnia i bzdurne niekiedy pomyłki.
Przyznać trzeba że faktycznie opowiadanko śmieszy - momentami. problem w tym że reszta raczej jest trudno przyswajalna..... no ale skoro piszesz to dla relaksu nie będę narzekał heh
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #5 dnia: Marca 30, 2007, 07:18:05 am »
Zabiliście mi pisarskie ego!

Rozdział 5
Za wszystkie twe grzechy!

     Przetarł twarz, wciąż siedząc na łóżku. Nagi, pozbawiony jakiekolwiek nakrycia, którym przykrył na końcu aktu kobiety. Leżały wyczerpane, mocno w siebie wtulone. Pod fałdami materiału wydawały się jednym ciałem, nawet oddychały w tym samym rytmie serc. Wczorajsze czyste włosy, teraz przesiąknięte potem, sklejone, choć wciąż stanowiły miłą dla oka ozdobę ich ślicznych buziek. Spojrzał na nie z niesmakiem. Żadna nie zdołała zachować przytomności do samego końca, ale przynajmniej spełniły swe zadanie.
     Zaczął masować skronie, choć w żadnym razie nie przyniosło mu to ulgi. Kac, mało przyjemny efekt uboczny sety, białego napoju zwalający z nóg każdego człowieka i nieczłowieka. Potrząsnął przecząco głową, podnosząc z podłogi martwą pod nogami butelkę. Z prawdziwym pożądaniem przystawił ją do ust, przechylając w tył głowę, chcąc się ponownie zatracić w smaku. W końcu czy istnieje lepszy sposób na wyleczenie kaca spowodowanego alkoholem, jak nie właśnie nim? Nie wypłynęła żadna kropla. Rzucił ją wściekle w drzwi, rozbijając w drobny mak. Jedna z kobiet zareagowała przewróceniem się na drugi bok, tym samym muskając go w plecy. Uśmiechnął się w odpowiedzi na dotyk. Gdy wczorajszej nocy zdjął ubranie, przebiegł po nich zimny dreszcz na widok ciała przyozdobionego setkami blizn. Po chwili ustąpił podnieceniu… Wstał niepewnie, starając się spojrzeć na świat jednowymiarowo. Dostrzegł w rogu wannę, przygotowaną specjalnie na takie okazje.
     Woda była cholernie zimna, czego nienawidził. Ale cóż, coś za coś. Już w miarę trzeźwy, pozbierał z podłogi ubrania, zarzucając je na siebie z niechęcią. Dopiero po dotarciu do jakieś większej mieściny – w domyśle burdelu z prawdziwego zdarzenia – da je praczce. Wyjął z kieszeni trzy okruszki diamentu, wręczając każdej kobiecie z osobna, zaciskając na nim pieść. Dzięki temu powinny rozpocząć nowe życie, a jeśli nie, to przynajmniej je sobie umilą.
-   Wow… - podsumował cynicznie echo-głos – Aż tyle *dobroci* w tobie?! WOW. –
-   Wszystko, byle tylko zaspokoić żądze. Ah, ty przecież NIGDY tego nie doświadczyłeś! I nie doświadczysz. Oj, jak mi przykro buahaha…  -
     Zszedł na dół, chcąc zaspokoić kolejny kaprys: głód.
     Bela ocknęła się na uderzenie ciężkiego buta. Wybita ze snu, runęła twarzą na ziemię, lekko oszołomiona.
-   Do pracy ty przeklęty nierobie! – przywitał się wujaszek, którego oddech powaliłby każdego.
     Rzucił na ziemię stertę brudnych ubrań, żadnego oczywiście jedzenia, czy choćby słowa troski. Na pożegnanie trzasnął drzwiami, tym samym dając jej jasno do zrozumienia, że nie ma prawa wstępu póki nie upora się z robotą. Zaburczało jej w brzuchu, zaś wyschnięte gardło ledwo zdołała zwilżyć śliną. Wstała, starając się jakoś pozbierać, następnie ubrania. W większości stanowiły własność mieszkańców wsi, gdyż Wujkro nie żądał za tę czynność jakieś zatrważającej zapłaty, a żoną chłopów nie chciało się paprać w tym – dosłownie - gównie. W końcu nawożenie pól… Nie wspominając naturalnie o rzygowinach, gdyż niektórzy z bywalców od razu zostawiali ciuchy zaraz po libacji alkoholowej. Jednak to wszystko było niczym w porównaniu z prawdziwymi rodzynkami w postaci gatek wujaszka, czy bielizny „ciężko” pracujących kobiet. Wykrzywiając z niesmakiem twarz, odwracając od ubrań głowę, zrzuciła je na ziemię obok drewnianego „kotła”. Wylała brudną wodę przy płocie, tam gdzie zawsze. Teraz pozostało jedynie napełnienie go ponownie, ale w tym celu musiała przytaszczyć minimum cztery wiadra ze studni znajdującej się na skraju wsi…
     Chłopak czekał przy ladzie, zastanawiając się, jak powstrzymać chęć zabicia grubasa trawiącą go od dobrych pięciu minut. Jak on *śmiał* na siebie czekać?! Gdy wyszedł w końcu na przywitanie, obdarzył go uśmiechem, odsłaniając przy tym żółtawo-czarne zęby.
-   Witam zamożny panie, coś podać? –
-   Żarcie. – odparł wkurzony – Dużo. Ziemniaki, mięso, do tego setę, minimum dwie butelki. –
-   Należą się… -
-   Zapłaciłem wczoraj. – uciął szybko.
-   Obawiam się, że koszt pokrycia naprawy okna… -
     Złapał go za gardło. Prawie pusta tawerna, nie licząc pałętających się tu i ówdzie pijaków bezskutecznie szukających wyjścia, na pewną będzie stanowiła miły grób dla właściciela. Przynajmniej tyle mógł dla niego zrobić w podziękowaniu za „gościnę”.
-   Obawiam się, że chcesz zachować życie. – stwierdził z uśmieszkiem.
     Strach w pełni opanował Wujkra. Owszem, miał na co dzień do czynienia z przeróżnej maści pijakami, czy wojownikami napastującymi jego „kobiety pracy”, ale stojąca przed nim osoba była inna. Oczy pozbawione jakichkolwiek śladów pozytywnych emocji, wbite w niego niczym sztylety. Zimny dreszcz wzdrygnął całym jego ciałem.
-   Za… Zza… - poczuł ciepłą ciecz spływającą mu po nogach.
     Chłopaka uderzył silny odór szczyn. Z obrzydzeniem odrzucił grubasa, robiąc na twarzy grymas. Po chwili zwymiotował na podłogę…
-   Ha! Masz za to chlanie! – radość przepełniała echo-głos.
-   "kurczaczek"… - ponownie rzygnął – Zamknij… - i jeszcze raz. – Się! –
     Otarł usta, następnie pochylił się przy ladzie.
-   Czekam na żarcie! Niech tylko obsłuży mnie czysta kelnerka. – obrócił się na pięcie – I posprzątaj tu! Śmierdzi, jakby ktoś rzygnął! – usiadł gdzie wczoraj, zarzucając nogi na stół.
     Wujkro zerwał się na równe nogi, biegnąc w stronę tylnego wyjścia. Każda służka albo spala, albo spała razem z klientem. A to oznacza, że wszystkie są teraz brudne i śmierdzące. Gdy znalazł się na zewnątrz, odetchnął z ulgą. W pierwszej chwili chciał uciekać, ale gdy tylko przypomniał sobie o majątku znajdującym się na piętrze, zrezygnował od razu. Sam nie mógł przygotować posiłku, nie w takim stanie! Zginie, jeśli szybko czegoś nie wymyśli.
     Bela w milczeniu obserwowała wujaszka. Śmierdział czymś innym niż zazwyczaj, do tego cały się trząsł. Nagle podbiegł do niej, chwytając za dłonie, ciągnąc w stronę drzwi.
-   Klient… Ten co wczoraj! – wycedził – Musisz go obsłużyć! Wykorzystaj w tym celu wszystko, nawet swą dupę jeśli będzie trzeba! – wrzasnął.
     Gdy próbowała się jakoś uwolnić z uścisku, uderzył ją w twarz. Runęła na ziemię, smakując na ustach krew.
-   Ty mała suko! – kopnął ją w brzuch – Nikt cię tu nie potrzebuje! – złapał za włosy, wyrywając parę z nich – Jeśli ci się nie podoba, wypierdalaj! –
     Siłą zaprowadził dziewczynę do środka, zamykając za tuż nią drzwi, samemu modląc się do swych bogów o łaskę nieznajomego…
     Chłopak rzucił okiem w kierunku kasztanowłosej. Na policzkach dostrzegł łzy. Ziewnął, obserwując jak przygotowuje posiłek w postaci bułek i butelki sety, myjąc przed tym dłonie w kuble wody.
     Bela ostatni raz otarła łzy. Nienawidziła swego wujka całym sercem, ale gdzie poza tą tawerną, tą wsią stanowiącą jedyną namiastkę domu miałaby się podziać? Nikomu nie potrzebna, zbędna, każdemu wiecznie obojętna. Wątpiła, czy nawet Gób, do którego słała dzień w dzień modlitwy o wybawienie, wie o jej istnieniu. Jako istota wszechpotężna, wszystkowiedząca… Westchnęła. To nie był czas i miejsce na tego typu rozmyślania. Poza bólem nigdy nie przynosiły rozwiązania. Trzymając w rękach posiłek, niepewnie ruszyła w stronę ubranej na czarno postaci. Był jedyną w miarę trzeźwą osobą, a przynajmniej jedyną sprawiającą takie wrażenie. A po jego wczorajszym zachowaniu tylko on mógł doprowadzić Wujkra do takiego stanu.
-   Pański posiłek. – położyła go w momencie, gdy zdjął ze stołu nogi.
-   "kurczaczek", w końcu! -
     Żadnego podziękowania, namiastki wdzięczności. Stała w milczeniu, niepewna co do swego losu.
     Chłopak w mgnieniu oka sprzątnął jedzenie. Po wypiciu ciągiem całej butelki sety odetchnął z prawdziwą ulgą. Dopiero teraz zauważył, że kasztanowłosa wciąż przy nim stała. Uśmiechnął się.
-   Chcesz bym go zabił? – zapytał pieszczotliwie.
     Totalnie ją zaskoczył propozycją.
-   Ja… Nie… -
     Odpowiedź nieszczera do bólu, niestety, dobre serce nie pozwalało na zemstę.
-   Dobra, twój wybór. –
     Bez dalszego ociągania wyszedł na zewnątrz. Nigdy nie miał cierpliwości do durnych bab…
     Wujkro dopiero teraz zdołał zebrać w sobie resztki odwagi. Przez cały czas nasłuchiwał jakiekolwiek szmeru krzyku, czy chociażby dźwięku pijackiej burdy. Lekko uchylił drzwi, wystawiając głowę. Gdy nigdzie nie dostrzegł chłopaka, wszedł pewnie do środka. Bela w tym czasie sprzątała rzygowiny, choć wyglądała na pogrążoną w myślach. Nic go to nie obchodziło. Jej rodzice wywinęli mu niezły numer: przyszli kiedyś w odwiedziny, by następnie zniknąć bez śladu, czy chociażby listu tłumaczącego takie postępowanie. Teraz, po tylu latach i tak nie miało to żadnego znaczenia. Dziewczyna była oficjalnie jego własnością, którą wykorzystywał bez żadnych ograniczeń.
     Po powierzchownym pozbyciu się rzygowin, Bela chwyciła niepewnie wiadro. Była dosyć zmęczona, a ból wykręconych nadgarstek przez wujka, znacząco utrudniał jej pracę.
-   Wyrzuć to na zewnątrz, szybko! – polecił, nie mogąc znieść smrodu.
     Starając się przyśpieszyć kroku, poślizgnęła się o żółtawą substancję. Zawartość wiadra rozlała się po całej podłodze, co doprowadziła Wujkra do furii. Chwycił ją za włosy, następnie uderzył twarzą o ladę.
-   Czy ty nie potrafisz… - ponowił uderzenie, brudząc ją krwią – NICZEGO?! –
     Osunęła się bezwładnie, starając się zatamować krwotok z nosa. Złapał ją za włosy, taszcząc w stronę wyjścia, przy okazji wycierając podłogę.
-   Ty zasrany darmozjadzie! – krzyknął, gdy otwierał drzwi wejściowe – Twoje miejsce jest wśród psów! –
     Wyrzucił ją na zewnątrz.
     Kasztanowłosa wylądowała na twarzy. Gdy miała stracić w końcu przytomność, poczuła silne uderzenie w żebra. Wujkro kopał ją w szale, wyżywając na niej całą zebraną w sobie frustrację. Ostry, kłujący ból przeszedł po jej ciele niczym ogień trawiący drewno. Kaszlała krwią, krztusząc się.
-   Ty dziwko! – krzyczał grubas w niebogłosy, zwracając na siebie uwagę przechodniów.
     Żaden z nich nie zareagował, milczeniem przyzwalając na katowanie. Bela błagała w myślach Góba o jakikolwiek ratunek. Nawet śmierć…
     Chłopak usłyszał stos przekleństw. Ze znudzeniem przekręcił głowę. Barman w najlepsze okładał kasztanowłosą. Zatrzymał się, obserwując przedstawienie. Nagle go dostrzegła, przez zebrany gapiów tłum.
     Wbiła w niego wzrok… Ostatkiem sił otworzyła usta. Nie była w stanie wydusić z siebie choćby słowa szept.
     Wujkro okładał ją na przemian pięściami, nogami. Pocił się na całym ciele, nieprzyzwyczajony do takiego wysiłku. Właściwie to nigdy w życiu nie zmęczył się tak jak teraz. Gdy Bela otworzyła usta, kopnął ją w twarz. Część zębów wyleciała na brudną od piachu ziemię, wymieszaną teraz z krwią i ropą. Nagle ktoś stuknął go w ramię.
-   Mogę się przyłączyć? – zapytał chłopak ze znużeniem.
     Nie wiedział, jak ma zareagować. Nieśmiało przytaknął.
-   Świetnie! – chwycił go za ubrania, uderzać z główki w twarz.
     Grubas złapał się za nos, ustami zaczerpując powietrze. Nieznajomy złamał mu go z niezwykłą wręcz precyzją. Oszołomiony zrobił krok w tył. Potknął się o ciało Beli. Chłopak przeskoczył za nie, następnie zmiażdżył mu krocza nogą. Dźwięk męskiego bólu przeszedł po okolicy, alarmując pozostałych mieszkańców, którzy jeszcze nie mieli okazji podziwiać masakry.
     Złapał go za przyozdobioną czerwienią koszulę.
-   Dddlaaaczz… Dlaczczee… - wydusił z siebie grubas.
-   Dlaczego? – zapytał z uśmiechem – Za wszystkie twe grzechy! –
     Walił go bez opamiętania, śmiejąc się przy tym jak dziecko podczas najwspanialszej zabawy. Twarz z każdym uderzeniem coraz mniej przypominało humanoidalną istotę. Spuchnięte brwi przysłaniające oczy, rozcięte policzki, usta pozbawione większości zębów. Chłopak odsunął się spocony. Po otarciu czoła z potu, wrócił do „pracy”. Złapał go za prawą nogę, wyginając do granic możliwości. Grubas nie miał nawet jak krzyczeć, gdyż krztusiła go krew.
     Tłum w milczeniu obserwował egzekucję. Nikt nie śmiał zareagować. Co bardziej przytomne kobiety zasłoniły dzieciom oczy, byle tylko uchronić je przed widokiem. Wszyscy odczuwali nieopisany przed przybyszem strach, który z prawdziwą pasją coraz bardziej obracał nogę.
     W końcu pękła. Biała kość kolanowa, widoczna teraz rzepka, a to wszystko nie robiło na nim żadnego wrażenia. Zabrał się za drugą, z tym samym skutkiem. Po chwili zmiażdżył nogą palce, dłonie barmana, na koniec je również łamiąc. Nieco się zmartwił nie słysząc krzyku, ale cóż – nie można mieć wszystkiego. Grubas jeszcze żył, co do tego nie miał wątpliwości. W końcu doświadczenia z zadawanej dzień w dzień śmierci zaowocowało zmysłami przekraczającymi zdolności normalnego człowieka. Musiał jeszcze tylko popracować nad zachowaniem przez ofiary przytomności… Zmiażdżył nogą krtań, zaraz potem jednak skręcił kark. Dla czystej pewności.
     Mieszkańcy w końcu oprzytomnieli. Część z kobiet szlochała, inne krzyczały, dzieci nie mogły wydać z siebie żadnego odgłosu. Nagle jeden z mężczyzn rzucił się na niego w szale. Bez trudności skręcił mu kark. Inny rzucił kamieniem, rozcinając mu czoło.
     Dotknął je lekko wkurzony. Krew. Jego własna krew. Jak oni śmieli… ?! Wystawił przed siebie dłonie, obracając nimi wokoło. Złapał w końcu nici energii magicznej, toczącej ten świat niczym zarazę.
-   „Na ognie Otchłani, pana jej świata… - głos był mieszaniną setek tysięcy barw - … przymierza spisanego krwią… – mieszkańcy cofnęli się na widok iskier emanujących z ciała - … przybądźcie i wypełnijcie pakt!” –
     Fala płomieni buchnęła z czerwonego okręgu, do którego stworzenia została wykorzystana krew zarówno Wujkra jak i Beli. Nieokiełznane wiły się na wszystkie strony, przybierając postać olbrzymich macek. Chwyciły najbliższego wieśniaka, następnie ścisnęły, rozrywając go w pół. Wnętrzności wypłynęły niczym rzadkie gówno podczas wypróżniania.
     Chłopak nie mógł pohamować śmiechu, gdy jego macki zabijały kolejne ofiary: mężczyzn, kobiety, dzieci… Wszyscy byli winni tego, co się teraz tu działo. Żaden nie powstrzymał katowania kobiety, żaden nie okazał innej poza obojętnością reakcji.
     Ich krew wiła się ku niemu. Złapał ją dłońmi, formując okrąg. Nagle wszystkie macki, nie mogące już znaleźć kolejnych ofiar, gwałtownie wstrzeliły się w niego. Na jedną krótką chwilę ogień zgasł, sprawiając wrażenie nierealnego wspomnienia. Chłopak zamknął oczy, koncentrując się coraz bardziej.
-   „Akrasz!” – krzyknął.
     Fala płomieni zalała okolicę, paląc każdy budynek, każdego ocalałego przy życiu mieszkańca… Krzyki, błagania, modlitwy – wszystko na nic.
     Wybraniec stał na wzgórzu, gdy dostrzegł potężny błysk, jakby kropla łza Góba runęła na ziemię. Zaczął biec co sił w nogach. Jeśli dobrze pamiętał widzianą w mieście mapę, powinna się tam znajdować Panaks, zwykła wieś, przystań dla zmęczonych podróżnych. Modlił się w myślach o dusze, których nic nie mogło już uratować…
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 04, 2007, 04:01:58 pm wysłana przez qiax »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #6 dnia: Marca 30, 2007, 06:02:58 pm »
ty, te teksty pisane dla relaksu nawet są w smie całkiem fajne. jakchśtam rażących błędów nie ma, ale fakt mógłbyś trochę popracować nad opisami..... a właściwie, nie musisz, w końcu to jest pisane dla relaksu ;]
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #7 dnia: Kwietnia 02, 2007, 03:59:11 pm »
Podoba się?

Rozdział 6
Dobro boli najbardziej.

     Jedno małe wspomnienie…
     Gorączka. Nic nadzwyczajnego dla każdego dorosłego człowieka, ale w oczach dziecka okazywała się być nie znającym litości potworem. Paliła niemiłosiernie, ściskała gardło nie pozwalając zaczerpnąć tchu, a wszelkie próby z nią walki kończyły się zazwyczaj niepowodzeniem.
     Zimny okład na czoło, zrobiony zazwyczaj ze starych szmat, nie przynosił żadnej ulgi, jedynie mrożące kości zimno. Szlochała. Od jak dawna – nie pamiętała. Miękkie łóżko, pościel, stary, nieco zniszczony drewniany pokój, który czasy swej użyteczności miał już za sobą. Na wpół przygasła świeczka stanowiła jedyne źródło światła, zaś delikatny powiem nocnej bryzy walczył z płomieniem w śmiertelnym boju, czego jedynym dowodem był cień tańczący wokół. Ile lat wtedy miała…? Cztery, może pięć. Krótkie, lekko podkręcone marchewkowe włosy, teraz sklejone od potu. Rodzice, czy kiedyś jakiś posiadała, czy też może od zawsze była pozostawiona samej sobie? Zabrali ją w odwiedziny do dalekiej rodziny i opuścili. Tak po prostu, bez słów wyjaśnień, czy chociażby marnych pożegnania. Niczym śmiecia bez wartości. Nie pamiętała, by kiedykolwiek im się przeciwstawiła, czy też zrobiła coś, co mogłoby ich rozgniewać. Zawsze pogodna, radosna, przynosząca im uśmiech na zmęczonych od pracy twarzach. Więc czemu… ?
     Brat mamy był miłym człowiekiem – nie zaznała z jego strony żadnej przykrości, choćby słowa pogardy, złości. Sam z trójką dzieci, których kochał nad życie, dobroduszną żoną mogącą go wspierać w każdej, choćby najtrudniejszej sytuacji. A tych nigdy im nie brakowało… Gdy nie była w stanie uwolnić dłoni, otworzyła przekrwione oczy. Mężczyzna siedział przy niej od początku choroby, zawsze obdarzając uśmiechem, dobrym słowem, nadzieją, której teraz tak bardzo potrzebowała. Opiekował się nią niczym własnym dzieckiem, przyjął do rodziny, choć nie była niczym więcej jak tylko ciężarem. Podniósł się nagle, jak zwykle uśmiechnięty. Uspokajał słowem, zmoczył w wodzie szmatę. Zniknął na chwilę, która wydała się być dla niej wiecznością. Nigdy wcześniej w życiu nie poczuła się tak samotnie jak wtedy. Wrócił z talerzem zwykłej zupy, następnie nakarmił z troską. Nie schodził mu z twarzy uśmiech, choć w oczach dostrzegła rozpacz, strach, że ją utraci. Po skończonym posiłku okrył ją szczelnie wysłużoną kołdrą, snując teraz opowieści o bohaterach dzielnie broniących świata, stawiających czoła każdemu napotkanemu złu. Często przy tym koloryzował, nadając im cech zarezerwowanych dla bogów, ale nie dbała o to. Wchłaniała każde słowo całym swym ciałem, odczuwając w ten sposób namiastkę tak bardzo przez niej pożądanej ulgi. Gdy zamknęła zmęczone oczy, znowu chwycił ją za dłonie, ściszając powoli głos, nie przerywając jednak opowieści. Pomimo młodego wieku była przygotowana na nadchodzącą śmierć. Nawet pomimo strachu wyolbrzymionego przez dziecięcą wyobraźnię. Mimo tego wszystkiego odczuwała jednak spokój… A to wszystko dzięki niemu. Po jakimś czasie zaczęła odzyskiwać siły, zdrowie. Gdy myślała, że nic nie zakłóci teraz ich szczęściu, że w końcu znalazła dom, ludzi, którzy się o nią zatroszczą, obdarzając miłością i nie oczekując niczego w zamian, wydarzyła się tragedia. Gdy ona pomagała wujkowi przy zakupach we wsi, jego rodzina została brutalnie zamordowana. Sprawcą okazał się być jej własny ojciec, opętany przez szaleństwo. Wujkro zabił go gołymi rękoma, a ona mogła się jedynie temu przyglądać.
     Jedno małe wspomnienie, zapomniane w mrokach…
     Wybraniec czekał na przebudzenie nieznajomej. Tylko ona przeżyła masakrę wsi. Spalone do fundamentów budynki, wszędzie pałętające się pod nogami zwęglone kawałki ciał. W powietrzu unoszący się odór zgnilizny, smród śmierci… Gdy dostrzegł ją z oddali, nie mógł wpierw uwierzyć w okrucieństwo swego wroga, by w następnej w jego radość do zadawania bólu i cierpienia. Kasztanowłosa dziewczyna, dawniej śliczna i piękna, teraz przypominała wrak wspomnienia człowieka, którym niegdyś była. Spuchnięta twarz, posiniaczone policzki, połamany nos, żebra, wybite palce dłoni… Zabrał ją do ruin kościoła Góba, gorliwie się do niego modląc. W piwnicy świątyni znalazł parę bandaży, kilka na wpół pustych buteleczek maści leczniczych, ale nic poza tym. Cały dzień spędził w lesie na szukaniu odpowiednich ziół do przygotowania kolejnych, gdyż te okazały się być niewystarczające. Odniósł wrażenie, że pełniący tu służbę kapłan nie tylko zaniedbywał swe obowiązki, ale czerpał z nich znaczące korzyści. Teraz nie miało to jednak znaczenia. Leżał martwy przed spalonymi drzwiami, zaś zwłoki rozpoznał po stopionej formie krzyża zdobiącego pierś. Nie mogąc znieść swej bezsilności w przyniesieniu ulgi cierpiącej kobiecie, wyszedł na zewnątrz.
     Całą noc kopał groby, tuż za kościołem, w miejscu specjalnie do tego przeznaczonym. Posługiwał się przy tym łopatą, którą znalazł niedaleko jednego z domów. Ostał się jedynie lekko zdeformowany metal, przez co całą pracę musiał wykonywać na klęczkach. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. Mimochodem cofnął się do czasów spędzonych na zgłębianiu mądrości Góba, w swym Klasztorze Ksarów mieszącym się w Górach Rozpaczy. Nauki odbywały się od bladego świtu, aż po zachód słońca, zaś noc służyła głównie do medytacji, aniżeli oddania się Pani Snów we władanie. Nie było wyznaczonych żadnych specjalnych godzin na modły, gdyż uważano, że każda pora i okoliczności służą ku temu. Niestety, żadna ze znanych mu modlitw, nie mogła oddać w pełni jego żalu, smutku. Wieśniacy niczemu nie zawinili, a on ich zabił. Bez litości, czy chociażby krzty miłosierdzia. Od dziecka był nauczany, że będzie walczył z kimś pozbawionym jakichkolwiek śladów pozytywnych emocji, tej odrobiny dobra istniejącej w każdej żywej istocie. Ale czymże były słowa w porównaniu z doznaniem tych okropności, ujrzenia ich na własne oczy?
     Przenoszenie zwłok sprawiało mu trudność, głównie ze względu na swą kruchość. Większość z nich bowiem rozsypywała się na proch nawet na najdelikatniejszy dotyk, inne na zwykły podmuch wiatru, odsłaniając tym samym zszarzałe kości. W ruinach tawerny natknął się na trzy ciała, z których dłoni wypadły okruszki diamentu. Pochował je razem z nimi.
     Za drewniane krzyże posłużyły mu nadpalone kawałki dech. Mocował je za pomocą przypadkowo znalezionych szmat, nierzadko stanowiących ubrania zmarłych.
     Po pochowaniu mieszkańców, przyklęknął przed grobami, odmawiając w myślach modlitwę do swego boga. Nie było w niej wzmianki o zbawieniu, czy o łasce dla ludzkich dusz – zawierała jedynie prośbę o niedopuszczenie nigdy więcej do podobnej tragedii, prośbę o siłę w starciu ze złem. Jeśli przegra, okaże się za słaby, niegodnym wyznaczonego mu zadania, wszystko do czego go przyuczono pójdzie na marne. Świat pogrążony w chaosie… Usłyszał nagle szmer.
     Kobieta stała oparta o krawędź kościoła, obserwując w milczeniu nieznajomego. Przy jednym z wykopanych przez niego grobów, dostrzegła znajomy zarys ubrania. Z ran wciąż ciekła krew, zaś kłujący ból w okolicy żeber nadawał powietrzu smak ognia. W całości zabandażowana przypominała nie chcącego się poddać śmierci trupa, niż żywą istotę. Niezgrabnie oderwała się od ściany, nadając swemu ciału pęd, byle tylko doczłapać się do tego jedynego grobu. Upadła przed nim na kolana, chwytając za spalony, czerwony od krwi materiał. Po policzkach spłynęły gorzkie łzy. Przytuliła go mocno do piersi, próbując coś powiedzieć. Nie pozwalał na to ból i opatrunki… Dostrzegła kawałek ostro zakończonej deski. Myślami cofnęła się do czasów dzieciństwa, chwili, gdy Wujkro czuwał przy niej podczas choroby. Miała umrzeć, lecz dzięki niemu przeżyła. A ona go zabiła…
     Wybraniec nie zdążył zareagować. Kobieta jęknęła cicho z bólu, wbijając sobie w gardło kawałek deski. Osunęła się martwa na świeżo rozkopaną ziemię. Chłopak chwycił ją, starając się pohamować łzy. Nie był w stanie. Wyrwał z gardła drewno, odrzucając go z obrzydzeniem, nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
     Pochował ją razem z mężczyzną, nad którego grobie odebrała sobie życie.
     Przyglądał się mu nieobecny, jakby wszelkimi siłami starał się odgrodzić od siebie rzeczywistość. Poczuł nagle na skórze delikatne promienie słońca, początek nowego, pięknego dnia…
     Ubrana na czarno postać zerknęła od niechcenia w kierunku zniszczonej wsi. Gdy dobiegło go jasne światło, odwrócił z obrzydzeniem wzrok. Zdecydowanie lepiej czuł się w nocy…
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 04, 2007, 04:02:36 pm wysłana przez qiax »

Offline Nova/smogu

  • Zerg Lurker
  • SuperMod
  • *********
  • Wiadomości: 2237
  • MOAR!
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #8 dnia: Kwietnia 02, 2007, 08:28:39 pm »
Podoba się?

a nikt Cię dawno dotkliwie nie pobił?? mi się podoba, wiec bez głupich pytan ;f
Kame Hame Ha

Offline qiax

  • General
  • ******
  • Wiadomości: 542
  • God
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #9 dnia: Kwietnia 02, 2007, 09:21:12 pm »
Sheesh... Sądziłem, że ktoś nieco skomentuje ten styl, który zmieniał się z każdym kolejnym rozdziałem, czy napisze parę uwag odnośnie zakończenia <bo nie wiem, czy kontynuować to dalej, czy  zostawić tak jak jest i pożegnać się z tym>. Albo na temat bohaterów, fabuły, czy coś... Albo opisów... łeeee!

Cytuj
a nikt Cię dawno dotkliwie nie pobił?? mi się podoba, wiec bez głupich pytan ;f

"Jaki tekst, takie komentarze." <wali głową w klawiaturę>
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 02, 2007, 09:22:52 pm wysłana przez qiax »

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Odp: Świat Mu'a
« Odpowiedź #10 dnia: Kwietnia 04, 2007, 10:45:09 pm »
wreszcie..... widzisz? jak chcesz to umiesz. teraz przynajmniej nie mam się do czego przyczepić więc nie muszę pisać bóg wie jak długiego i treściwego komentarza. fakt że od początku opowiadania styl zmieniłeś prawie całkowicie, a ten początkoy humor, ulotnił się gdzieś w ostatnim rozdziale - i zamiast absurdalnie skonstruowanego czapteru, z absurdalnie  skonstruowanym poczuciem humoru zaserwowałeś czytelnikom coś głębszego... hmm.... przemyślanego i dobrze spisanego
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!