Przyznam, że ten oto przed wami zamieszczony tekst jest pisany przeze mnie dla czystego, nieskrępowanego myślą i jakimś celem relaksu, więc błędy jakieś tam w składni, inne duperele na które poza mną i wami nikt normalny przy zdrowych zmysłach nie zwróciłby jakieś uwagi. Nie wiem i nie chce wiedzieć, czy to ma jakąś fabułę, czy niesie ze sobą "przesłanie". W każdym razie:
Świat Mu'a
Rozdział 1Świat. Ah. Świat.
Młoda dziewczyna o kasztanowych włosach jak zwykle harowała dla swego wujaszka, który śmiał ją napastować za każdym razem, gdy schylała się przy drewnianym „kotle”, w którym prała dzień w dzień ubrania. Oczywiście nie swoje, w końcu wtedy jaki byłby to wyzysk? Dosyć młoda, niewinna taka ździebko, chociaż syn młynarza stacjonującego przy studni miałby zgoła odmienne zdanie. Rzecz można by z całą stanowczością, że teraz spocone piersi były wtedy całkiem jędrne…
Młody chłopak szedł w pocie czoła przez polanę, nienawistnie przyglądając się otoczeniu. Ubrany w całości na czarno, z kapturem szerokim aż do barów, z przypiętymi do pasa dwoma mieczami, ocierał z potu twarz. Jakim cudem robił to wszystko jednocześnie? To jest bardzo dobre pytanie, na które nikt nie zna odpowiedzi. W każdym razie szedł sobie, wyklinając Słonce, czyste, błękitnobiałe niebo, delikatną bryzy smugę.
- Nienawidzę Cię! – krzyknął nagle, grożąc pięścią w górę – Jak "kurczaczek" mogłeś mnie tu sprowadzić?! Ja pierdolę, czy ty zawsze musisz gadać o pogodzie?! I to takiej „ach, jak tu ładnie, jak tu ślicznie, jak tu…”
- Zamknij się! – z nikąd rozległ się ostry, przeraźliwie znudzony i podpity głos.
Brzmiał niczym echo pałętające się w górach pogłosu świata Gór Poronionych.
- Jakbyś wtedy szedł razem ze mną i PODBIŁ tę wieś, gdzie stoczyłaby się EGELANCKA bitwa pomiędzy dobrem a złem, to mógłbyś wtedy narzekać, ale nie, ty mały gnojku z kompleksem Apoleona, musiałeś do cholery…
- Tak! – krzyknął mu w wyrzucie mężczyzna, przecierając swoje gęste, długie i niewątpliwie seksowne włosy, sięgające mu uroczo do ramion.
- To cierp! -
- Znajdziemy sposób, byś się ode mnie odczepił, a wtedy osobiście cię zabiję! Na śmierć! -
Nagle dostrzegł w oddali małą, nieznaną nikomu na mapach wieś. Kolejna zabita dechami dziura, ale być może znajdzie tam jakąś dochodową robotę… A nagrodę będą panie w burdelu. Z nieoczekiwanym napięciem modlił się o spełnienie swych najdzikszych snów…
Kasztanowłosa otarła czoło z potu, wpatrując się z uśmiechem w bezchmurne niebo. Bryza masowała czule nieco zwilgotniałe piersi, zaś dźwięk muzyki dobiegający z tawerny również wpływał na nią co najmniej budująco. Delikatne rysy twarzy, ludzkie uszy, zwykła prosta dziewczyna, która dorabiała jako praczka, sprzątaczka, służąca w przybytku wujaszka. Pełny serwis! Naturalnie nie z własnej woli, co to to nie! Westchnęła w odpowiedzi na okrutny los, na jaki skazał ją los, ślepo wierząc w jego odmianę... Klepnęła się delikatnie w twarz, starając otrząsnąć z tego nonsensu myśli. Po powieszeniu wszystkich ubrań, w tym zgniłych portek swego dobrodzieja i innych, nieco obscenicznych rzeczy, wzięła pusty koszyk, wchodząc tyłem do tawerny…
Mężczyzna szczerbił zęby w coraz szerszym uśmiechu, o ile to było w ogóle możliwe. Blada, prawie jak u albinosa skóra źle znosiła promienie słoneczne. Nie dlatego, że istniało ryzyko oparzeń, czy innych mało przyjemnych rzeczy… Po prostu nie chciał się opalić. Wyostrzone zęby w sam raz nadawały się do zatopienia w dużym, soczystym kawałku mięsa. Z reguły jednak używał ich do sprowadzenia otchłani dla wrogów, gdyż odgryzał im okazjonalnie uszy, zaś rajem dla „już nie” niewiast, podczas niewinnej zabawy ich sutkami. A tego teraz właśnie potrzebował – żarcia i seksu. Niekoniecznie w tej kolejności.
Bela, bo tak właściwie owa niewiasta miała na imię, spojrzała na szwendające się tu i ówdzie służki. Wszystkie usługiwały jej wujowi, zamożnemu właścicielowi tawerny „Pod zwalonym koniem”. Czerpał on krocie goszcząc podróżnych pomiędzy Cina, a Kniaz – dwoma miastami, głównymi ośrodkami handlu traktu Hana, witających ze wszystkich stron Arret osobników wszelkich ras. Przybytek dzielił się na trzy główne części: frontową, w której przyjmowano gości, zwykle pijaków, czy też raczej „ciężko pracujących w pocie czoła wieśniaków”. Przychodzili każdej nocy pijąc, by zapomnieć, że piją…
Chłopak podrzucił do góry kruczoczarną pelerynę, rozciągając się z ulgą. Doliczył się w sumie około dziesięciu budowli, w tym zapyziałego kościołka Góba, którego bóg już dawno zapomniał, że ma wyznawców na takim zadupiu. Lub pamiętać nie chciał.
- Pierdolę, ważne, że maja tawernę. -
- Cholerny pijak! – podsumował echo-głos – Czy ty zawsze musisz zalać się w trupa, by potem leczyć dwa dni kaca na kolejnej porcji alkoholu?! -
- Te, stul pysk! Gdyby nie to, że muszę cię ze sobą taszczyć, nigdy bym nie sięgnął po piwo na pierwszym miejscu! -
- Sam jesteś sobie winny! Mówiłem, pomóż mi, ale nieeeee… Ty jak zwykle musiałeś się wyłamać, chrzanić coś o wolności jednostki, i inne tego typu bzdurach. -
- Grrrr… Zabiję cię! Przysięgam, że znajdę sposób, by się od ciebie uwolnić, a potem cię zabiję tysiąc razy i jeszcze raz dla pewności! -
- Ta… -
Niezrażony kolejny słowami „towarzysza”, ruszył biegiem w stronę największego budynku, którym bez wątpienia musiała być tawerna. Po cichu liczył na burdel…
Druga część mieściła kuchnię, głównie starych bab mających najświetniejsze czasy za sobą. Wujkro, bo takie zacne imię śmiał nosić wujaszek Bely, zatrudniał je głównie nie z racji ich wyglądu, a doświadczenia. W końcu jedna stara kucharka była warta tyle, co dziesięć kelnerek. Innym, znacznie większym i bardziej przemawiających na ich korzyść faktem, był fakt, że automatycznie kelnerki zyskiwały parę punktów u nowo przybyłych gości. To *nie* była prostytucja, raczej wolny wybór. W końcu dziewczęta podczas jednej nocy zarabiały więcej. niż przez cały tydzień „normalnie”.
Chłopak był coraz bliżej, a jego myśli coraz dalej.
Ostatnia, trzecia część – piętro, lub jak to wolą kelnerki: pięterko. Nic ciekawego, w końcu czym różni się jedno piętro z paroma pokojami od wielu jemu podobnych? Nie wliczając rozmiarów łóżek i numerów pokoju przyporządkowanego kobietom pracy. Od pierwszego – najlepszego, aż do ósmego – najgorszego. Jako, że wujaszek to taki chciwy drań był, Beli przypadł w udziale numerek zero… Niezbadane rejony. Kasztanowłosa wyszła przez główne wejście, chcąc na chwile odpocząć po ciężkim i dobrze spełnionym obowiązku praczki. A sądząc z ilości gości, głównie ludzi, czeka ją całonocne szorowanie garów, poranne zaś podłogi. Przechodząc między zaległymi stolikami ktoś uszczypnął ją w zgrabny zadek. Nie namyślając się długo, bo wcale, uderzyła nieroztropnego wieśniaka w pysk, po czym wyszła jak gdyby nigdy nic.
Oparła się obok drzwi wejściowych, skierowanych sprytnie na główną drogę. Po przeciwnej stronie, na ironię, został wybudowany kościół Góba, wszechpotężnej istoty dobra miłującej pokój, miłość, dobro i sprawiedliwość. Stary, zaniedbany budynek, wspomnienie ślicznego niegdyś miejsca… Wujkro postawił tawernę specjalnie na wprost, gdyż po co tygodniowej mszy, wieśniacy całymi bandami pchali się do środka, radując złotym trunkiem, lub jak to oni określali: „owocami swej ciężkiej pracy”. Nagle dobiegł ją śmiech szaleńca, postaci ubranej w całości na czarno, co w tak upalny dzień wydało jej się co najmniej nie na miejscu.
Chłopak nie mógł pohamować radości. Nareszcie, po tylu dniach wędrówki, w końcu dotarł do swego upragnionego obiektu rozkoszy – TAWERNĘ. Dużo piwa, dużo chętnych, młodych dziewek… Nagle ktoś chwycił go za ramię.
- Te, młody… - dwumetrowy wieśniak, widocznie szukający zaczepki – Masz piątaka? Czy wszystkie zę… -
Nie dokończył. Złapał się za jaja, skomląc z bólu niczym małe dziecię. Chłopak chwycił go za głowę, uderzając z kolanka. Żółte, niektóre czarne zęby wyleciały przez usta, z nosa i ust wolno ciekła krew wymieszana ze łzami i glutami. Stanął mu na głowie, nie spuszczając wzorku z jakże szacownego przybytku. Cały czas się śmiał.
Bela przyglądała się w milczeniu, podobnie jak i pozostali wieśniacy. Dwóch z nich stanęło za nieznajomym, chcąc go unieruchomić w jakikolwiek sposób. Chłopak, nawet nie zdając sobie sprawy z ich obecności, wystawił dłonie przed siebie, chcąc się nieco rozciągnąć. Uderzył obydwu z łokcia w nos.
- Hę? – obrócił zdziwiony głowę – Oh, nic wam nie jest? -
- Ty skur… -
Chwycił ich za przetłuszczone włosy, zderzając obydwu twarzami. I jeszcze raz i kolejny.
- A teraz ? - zapytał kpiąco.
Osunęli się nieprzytomni. Westchnął zawiedziony. Spodziewał się czegoś więcej, ale w sumie czego konkretnie – nie miał pojęcia. Obrócił się na pięcie, kierując kroki ku wejściu. Nagle pierwszy z chłopów złapał go za prawą nogę.
- Ty małe gówno! – krzyknął zirytowany, waląc wolną w przedramię – Nigdy więcej nie dotykaj BOGA! –
Bela w wymownym geście obrzydzenia zakryła usta dłońmi. Chciała obrócić głowę, wzrok, byle tylko nie widzieć krwi, cierpienia. Nie mogła.
Nieznajomy w końcu zaprzestał. Przedramię, a tym samym prawa ręka wieśniaka nadawała się już tylko do zmielenia i rzucenie świniom na pożarcie. Podrapał się po głowie lekko zakłopotany.
- Ups. – podsumował. – Świat. Ah. Świat. -
Wszedł do tawerny, mijając po drodze całkiem atrakcyjną dzierlatkę. Tylko ten strach widoczny w jej oczach... Nieważne, niedługo przemieni ją w rozkosz.
Bela jęknęła w odpowiedzi na spojrzenie, którym obdarzył ją tajemniczy przybysz. Lewe oko czarne, prawe czerwone…
Rozdział 2Święty świrnięty
Promienie słoneczne wesoło odbijały się od białej, w całości pomalowanej na taki kolor farby. A wszystko po to, by jeszcze bardziej człowiek ją noszący mógł uchodzić za uosobienie świętego. Ba! Nawet prostytutki z burdelów, w których często bywał, trzymały się od niego z daleka. Co dziwne, był on dosyć przystojny: skrzyżowanie niebieskookich blondynów z muskulaturą anorektyka. Szedł od wielu godzin, taszcząc na plecach duży, dwuręczny miecz. Nikt, spośród postronnych obserwatorów, nie byłby w stanie go unieść, ale on? Co to było dla Wybrańca światła, poskramiacza ciemności i dwudziestoczteroletniego prawiczka? W końcu *skądś* czerpał tę niespożytą energię, co złośliwszy mogliby uznać za „niewyżytość seksualną”. Jako, że wyruszył na swoją krucjatę przeciwko siłą zła jakieś dwa lata temu, to nie, nie zdążył zebrać sojuszników. Czy też raczej nikt nie był na tyle nienormalny, by podróżować z kimś, kto…
- O, ranne mrówki! – krzyknął nagle w niebogłosy, jakby znalazł ranną dziewczynę w skąpym stroju z przeciętym dekoltem – Witajcie mali przyjaciele! – pochylił się nad gromadą, która właśnie przecinała drogę, niosąc na plecach kawałki żarcia, którego pochodzenia znać *nie* chciał – Pozwólcie, że wam pomogę moli mali przyjaciele… -
Jak pomyślał, tak zrobił, czego w dwadzieścia cztery sekundy później żałował. Jako, że ten świat nie należał do normalnych, również i takie nie mogły być przygody samozwańczego bohatera świętych sprawiedliwości świętości. I nie, mrówki *też* nie były normalne. Widząc zagrożenie w postaci wielkiej, spoconej łapy lecących z prędkością warp w ich kierunku, stado zatrzymało się jak wryte.
Głównodowodząca mrówka rozkazała swym rodakom zatrzymać się jak wryci, po czym dała znak czułkami na głowie. Jako, że w pobliżu, które liczyło dwa metry na wschód w głąb polany, znajdowało się mrowisko, którego nasz bohater oczywiście *nie* zauważył, do ataku przyłączyli się pozostali obrońcy Królowej. Stado stopiło się w jedność, tworząc metrowego mrówkopotwora gotowego za każdą cenę bronić swego domu, ojczyzny i zapasów sfermentowanego soku z jabłek! Wybraniec upadł na plecy, patrząc i jęcząc na swą zgubę, która niewątpliwie zakończy tę tułaczkę pełnych uderzeń w pysk od każdej napotkanej dzierlatki…
Nie namyślając się długo – w końcu stawką było *jego* życie – kopnął monstrum z buta, po czym zerwał się na równe nogi, uciekając ile pary w nogach, byle jak najdalej od potwora. Krzyczał przy tym w niebogłosy i wywijał rękoma niczym przestraszona czteroletnia chora psychicznie dziewczynka z zespołem glenna.
Część mrówek zginęła od uderzenia, ale ci co przeżyli, na zawsze będą wspominać tę historyczną batalię, która zakończyła się kolejnym zwycięstwem mrowiska i Królowej! Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że stworzony przez nich „obrońca” miał 1 lvl…
Wybraniec zatrzymał się dopiero dwa kilometry od miejsca zdarzenia, dzielnie przedzierając się przez porośniętą trawą drogę między łąkami. Pocił się na całym ciele, był jednak szczęśliwy: udało mu się nie zabić potwora, gdyż nie uznawał mordowania nikogokolwiek i czegokolwiek, co nie zaatakowało go pierwszym, nie będąc wcześniej sprowokowanym przez nikogo. A że pierwszy wysunął dłoń, to pomyślał - o dziwo - że mimowolnie nadał wydarzeniom pęd. Po nakreśleniu swego boskiego znaku, na swym nieboskim czole, co dla postronnych - nie obeznanych obserwatorów – wyglądało jak uderzenie się z pięści w głowę, ruszył w dalszą drogę, wspominając modlitwy swego dobrodzieja boga Góba. Choć zdrowy normalnie człowiek uznałby to raczej za samowolne pranie mózgu…