Kolejny losowo wybrany rozdział z mej powiastki. Nie ma zwiazku z poprzednią częścią, więc można czytać bez żadnych obaw.
------------------------------
Nie wiedział, jak długo już podróżują. Szli w milczeniu, nie zważając na siebie nawzajem. Vinas poruszała się dosyć szybko, zgrabnie, podczas gdy on po prostu parł naprzód. Nie zatrzymywali się, raczej nieznacznie tylko zwalniali, po chwili znowu przyspieszając. Po drodze mijali głównie drzewa, żadnej łąki, polany, czegokolwiek, co by mogło sugerować, że zbliżając się do upragnionego celu. Tylko co potem? Uśmiechnął się odczuwając ironię sytuacji. Tyle bowiem czasu zajęło mu wydostanie się z miasta Niaa'n Kiri, że nigdy tak naprawdę nie zastanowił się, co z ową wolnością zrobi. Zdążył już wypić cała zawartość bukłaku, mocując go przy pasie za pomocą skórzanego skórka, którym był owinięty. Zawsze miał Shadee do pomocy, która w swój własny, specyficzny sposób nakierowywała go na jakiś cel. Czy to „zabicie” któregoś z uczniów, czy też pozbawienie go przytomności, by przyśpieszyć nieco wydarzenia. – „Jutro Turniej”… Rany, to zdecydowanie było jej najlepsze zagranie. – Samo to wspomnienie wywołało u niego uśmiech, który po chwili zgasł. – Jak mi jej brakuje... – przetarł oczy dłońmi. – Muszę być silniejszy… -. Dopiero teraz zauważył, że prawą miał rozerwaną, a w nie lepszym stanie była druga z rękawic. Zdjął obydwie, chowając do kieszeni. I tak nie planował użycia sejmitara w miejscu publicznym, o ile w końcu do jakiegoś trafią. – Nisha’s Cha’Ran…Co to o cholery znaczy?! -. Ostatnie słowa mrocznej. – To musi przecież coś oznaczać… Inaczej by ich nie mówiła. „Żegnaj” w deamrowskim? Miasto? Nazwa broni? Określenie osoby? Cholera… -. Mimochodem spojrzał na Vinas. – Może ona będzie wiedzieć? -. Pokiwał przecząco głową: nie ufał jej dostatecznie, by dzielić się z nią historią swego życia. – „Och, urzekła mnie twoja historia.” – pomyślał gorzko, wyobrażając sobie jej reakcję. – „Jesteś z obcego świata, no niesamowite po prostu. Dobrze, to ty tu zostaniesz, a ja gdzieś skoczę po coś gdzieś daleko… Tak, ależ oczywiście, że cię nie zostawię, w końcu to mogło się przytrafić każdemu.” Rany, co za głupota… To totalnie nie w jej stylu. W sumie to nie wiem, co by było w *jej* stylu. -. Vinas była ubrana w czarne, skórzane, choć sprawiających wrażenie luźnych, spodni i zbroje. Nie miała na sobie żadnych metalowych, a tym samym ciężkich części. Jego teoria na temat profesji zabójcy i złodzieja zdawała się potwierdzać. Ciekawiło go tylko jedno: dlaczego ktoś taki jak ona, to znaczy: wysportowana, silna, zabójcza, potrzebuje do „ochrony” kogoś takiego jak on? – Na przynętę? Tym właśnie dzisiaj byłem. -. Bandyci, o ile tym właśnie byli, zdawali się potwierdzać jej historie, ale był prawie przekonany, ze kłamała. W sumie to i tak było bez znaczenia, gdy tylko bowiem dotrą do miasta i otrzyma zapłatę, rozstaną się. Wtedy do zrobienia zostanie mu tylko jedno: znaleźć miejsce na nocleg, najlepiej ze śniadaniem do łóżka. Nagle Vinas zatrzymała się, opierając o jeden z konarów.
- Jesteśmy prawie na miejscu. –
Gdy do niej podszedł, oparł się o kolana. Zdecydowanie nie był przyzwyczajone do takich spacerów. Z drugiej strony był całkiem z siebie zadowolony: nie spodziewał się, że wytrzyma. Najwidoczniej to co przeżył w Niaa'n Kiri wzmocniło go. Albo to zasługa sucharów… Stali na zboczu pagórka, skąd rozchodził się widok na całą osadę. Architektura aż nadto przypominała ilaejską. Budynki otoczone zewsząd liścianymi drzewami, których gałęzie zdawały się oplątać każdy kolejny. Pośrodku zabudować stało coś na wzór wieży. Wyróżniała się na tle reszty, gdyż wokół niej nie znajdowało się żadne drzewo. Nieco dalej widoczne były zwykłe domy z przylegającymi do nich polami. Przez całą osadę ciągnęła się jedna główna droga, co mogło sugerować, że jest czymś na wzór szlaku kupieckiego.
- Jak nazywa się ta wieś? –
- Snas'a. –
- Idiotyczna nazwa… -
Kobieta uśmiechnęła się zrozumiale. Najwidoczniej musiała myśleć podobnie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, zapłacę ci w tawernie. –
- Dobrze. –
Przynajmniej nie będzie musiał pytać o drogę obcych. Vinas pierwsza ruszyła na dół. Będąc w połowie drogi, chciał coś powiedzieć, ale się przed tym powstrzymał. – Cholera, co mnie obchodzi, co ona zamierza… Przecież nie stworzymy „drużyny”… -. Ta myśl wydala mu się co najmniej żałosna. A jeśli chce przeżyć, odszukać powrotną drogę do domu, będzie musiał wpierw nauczyć się liczyć tylko na siebie.
Znaleźli się na wydeptanej ścieżce, prowadzącej do głównej drogi. Słońce już dawno zdążyło zajść za horyzontem. Vinas poruszała się pewnym krokiem pomiędzy budynkami i nielicznymi ilaejczykami, podczas gdy on cały czas odczuwał zdenerwowanie. Nie mógł się pozbyć wrażenie, że jest wciąż obserwowany w ten sam sposób, jak to miało miejsce w Niaa'n Kiri. Przechodnie byli dosyć prosto ubrani, wieśniacko wręcz. Takiej sobie jakości spodnie, skórzane buty, koszule, podczas gdy kobiety w suknię. Tylko nieliczni mieli na sobie coś na kształt skórzanych zbroi, których wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, od czasu do czasu tylko zerkając, głównie na Arka. – Mogłem dokładniej zmyć z siebie krew... Chociaż pewnie wyglądam jak żebrak, z tymi wszystkimi dziurami… – pomyślał.
Zatrzymali się przed piętrowym budynkiem. Wejście otaczały dwa solidne drzewa, ale do tego rodzaju widoku zdążył się akurat przyzwyczaić. Szyld, w kształcie spłaszczonej szyszki, przedstawiał jęczmień, z którego sączył się na żółto pomalowany napój do brązowego kufla. – Szczyny? -. Zapach zdawał się to sugerować. Vinas weszła pewnym siebie krokiem, on tuż za nią.
Był w lekkim szoku. Delikatny smród rzygowin, wymieszany z innym, jakże subtelnym zapachem szczyn, tworzył intrygującą wręcz mieszankę. Nagle ktoś złapał go za prawą nogą, przytulając do siebie. Dwóch obrzyganych pijaczków siedziało po przeciwnych stronach, słodko śpiąc. Z siłą wyrwał swoje cenne ciało, oddalając się od nich w pośpiechu. Pomieszczenie oświetlały nieliczne świece znajdujące się w czymś na wzór żyrandoli. Przybytek, o ile mógł użyć tak wzniosłego określenia na tę spelunę, przypominał raczej zbiorowisko oprychów. Przez chwilę patrzyli na dwójko nowo przybyłych, po chwili jednak oddając się delektowaniu złocistego trunku. Przypominali przy tym bandę bezdomnych biedaków, którzy pili po to, by zapomnieć. Na północy znajdowały się schody prowadzące na piętro. Bar mieścił się po lewej, zaś resztę przestrzeni zajmowały bez jakiekolwiek porządku porozstawiane okrągłe stoliki, „zręcznie” wymijające cztery w sumie kolumny podtrzymujące strop. Ich nogi były wyrzeźbione w kształcie splatających się gałązek. Na jednym z nich, znajdującym się mniej więcej pośrodku, leżał wyciągnięty na plecach człowiek. Wydawał się być mu dziwnie znajomy. Trzymał uniesiony nad sobą miecz, który posuwał w górę i w dół. Nagle umieścił go pomiędzy nogami, szczerze się przy tym uśmiechając. Starając się nie zwracać na to uwagi, podszedł do Vinas, która zdarzyła już zamienić parę słów z barmanem. Okazał się nim być chudy ilaejczyk, z krótkimi, różowymi włosami. Przywitał go z uśmiechem, choć miał wrażenie, że to po prostu szczękościsk. Za nim znajdowały się drewniane drzwiczki w kształcie liścia, sugerujące na drzwiczki okna, zaś po prawej drewniane, grube drzwi.
- Dla niego to samo? –
Co dziwne, miał melodyjny głos.
- Tak. – odpowiedziała za niego Vinas.
Przez chwilę poczuł się, jakby był w towarzystwie Shadee…
- Usiądźcie gdzie chcecie. –
Arek spojrzał na niego, jak na idiotę. – Jakby był jakiś wybór. – pomyślał. Vinas położyła na ladzie sztukę złota, co pewnie oznaczało zapłatę z góry. Nagle po pomieszczeniu rozległ się pełen satysfakcji jęk. Mężczyzna, który odbywał stosunek z własnym mieczem, spadł ze stołu. Wstał prawie, że natychmiast. Gdy tylko zauważył jedyną kobietę w tawernie, wprost pobiegł do niej z wyciągniętymi ramionami i obślinionym jęzorem. Vinas bez namysłu kopnęła go pomiędzy nogi. Arek przez chwilę miał wrażenie, że słyszy dźwięk pękających żołędzi. Mężczyzna zwinął się w kłębek. Co dziwne, wydawał się być zadowolony ze swego stanu. Vinas wyminęła go bez słowa, zajmując miejsce przy stoliku pod ścianą. Arek usiadł na wprost niej. Chichotał.
- To nie było śmieszne. – skarciła go kobieta, choć sama ledwo powstrzymywała śmiech.
- No… Może troszeczkę. –
Nagle spoważniał. Nabrał wątpliwości, czy powinien się tak z nią spoufalać.
- Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytała z lekką nutką zainteresowania.
Milczał przez chwilę.
- Nie wiem... –
- Rozumiem. Ja udam się jak najdalej stąd, szukając kolejnego kupca, który będzie potrzebował „ochrony”. –
W tym momencie podszedł do nich barman, trzymając w lewej dłoni koszyk wypełniony bułkami, zaś w prawej kufle z wylewającą się z nich złocistą cieczą. Oczywiście, metalowe. Położył wszystko na stole, po czym wrócił zza ladę, kopiąc po drodze nieprzytomnego mężczyznę.
- Co do twojej zapłaty… - Vinas wyjęła z prawej kieszonki skórzany mieszek – Dwadzieścia sztuk złota, plus bonus. – ściszyła przy tym głos.
Bez pytań schował go do prawej kieszeni.
- A teraz zjedzmy i napijmy się. Nie jest to może królewskie danie, ale każda okazja do świętowania jest dobra. –
Nie mógłby się z nią zgodzić. Nawet nie próbował. Kobieta wzięła solidny łyk, zagryzając go jedną z bułek, a każda o wzorze liścia. Odetchnęła przy tym z wyraźną ulgą.
- Nie martw się, ja stawiam! –
Niechętnie wziął kufel. Silny zapach piwa nie był tym, o czym aktualnie marzył. – A co mi tam… - pomyślał. Wziął łyk, a za nim dwa kolejne. Gorzki, miły smak… Nie do porównania z tymi, z którymi miał do czynienia w swoim świecie. Napój tu serwowany był po prostu świeży i nieporównywalnie lepszy.
- I jak smakuje? –
- Całkiem… Niezłe. –
Wziął bułkę. Pieczywo było wysuszone, miało kwaskowaty posmak. Na szczęście dobrze wypieczone, dzięki czemu dosyć zjadliwe. A czym było jedzenie, jak nie po prostu zapełnieniem żołądka?
- Najbliższe miasto jest o parę dni drogi stąd, więc radziłabym ci się załapać na jakąś karawanę. –
- To zamierasz zrobić? –
- Ależ naturalnie! Zmierzam do Clisf's, a stamtąd załapie się na statek... A potem poszukać kolejnej pracy i tak w kółko. – nakreśliła w powietrzu kształt koła.
Wziął kolejnego łyka. Poczuł się nieco rozluźniony.
- Dlaczego zechciałaś ze mną podróżować? Przecież nie byłem ci do niczego potrzebny. –
Kobieta uderzyła kuflem o stół, rozlewając trochę szlachetnego trunku.
- Nie?! Całkiem dobrze posługujesz się Sztuką, co samo w sobie stanowi wystarczający powód. –
- Nie wiedziałaś o tym, dopóki się nią nie posłużyłem. –
Vinas wypiła prawie całą zawartość kufla przed udzieleniem mu odpowiedzi. A on w oczekiwaniu mógł tylko jeść bułki.
- Jeszcze jednego! – krzyknęła w kierunku barmana. – Muszę ci się przyznać, że śledziłam cię przez pół dnia. Ten twój przeklęty koń został dobrze wyszkolony: poruszał się na tyle wolno, żeby cię nie zrzucić… -
Przerwała, gdy zjawił się barman. Zabrał pusty kufel, na jego miejsce kładąc następny plus dodatkowo otwartą butelkę. Odszedł bez słowa, za to obdarzony wdzięcznym uśmiechem Vinas.
- Ale i na tyle szybko, jakbyście byli ścigani. – wzięła kolejny solidny łyk – Trafiłam na was całkiem przypadkiem: gdy uciekłam po ataku bandytów, skierowałam się od razu tutaj, a wy akurat przecieliśmi mi drogę. –
Arek w milczeniu słuchał opowieści, jedząc w międzyczasie bułki i starając się nie zwracać uwagi na jej seplenienie.
- Na początku myślałam, że nie żyjesz, więc szłam za tobą w nadziei, że po prostu zostawię twoje i mrocznej zwłoki na pastwę paze, „zaopiekujac” się potem wierzchowcem. – po wypiciu całej zawartości kufla, napełniła go na powrót piwem z butelki – A tu nagle z całego twego ciała zaczęły wydobywać się ogniste węże… Koń był dobrze wytresowany, nawet nie zareagował: normalne uciekły by w panice. – w końcu postanowiła zagryźć trunek bułką – Wiec pomyślałam, że skoro nawet będąc nieprzytomnym twoja aura pozostaje czujna, to po przebudzenie będzie z ciebie wartościowy kompan. I nie myliłam się! Trochę się zdziwiłam, że nie użyłeś jej od razu w walce z bandytami, ale to dało mi czas potrzebny na obmyślenie planu… - mrugnęła do niego okiem – Nie no, żartuje sobie: wiedziałam, że im podołasz. Chociaż gdy spałeś do drugiej części dnia, to bym skłamała, gdybym powiedziała, że nie przeszło mi przez myśl, żeby cię zostawić. -.
Podniosła wysoko w górę kufel.
- Nasze zdrowie za kolejny dzień, w którym nie gryziemy piachu! -.
Uśmiechnął się, gdy się stuknęli. Po absorpcji magicznego trunku, Vinas okazała się być całkiem miła i nad wyraz prostoduszna. Ale nawet pomimo tego, nie mógł się pozbyć złych przeczuć z nią związanych. Gorzki smak piwa nie należał również do jego ulubionych, dlatego też zostawił w nim więcej, niż ćwierć zawartości. Po bułkach natomiast zostały tylko okruszki.
- Dobrze, nie wiem jak ty, ale ja jestem wykończona. – wyciągnęła się przy tym - Idę spać… - wstała od stołu, o mało co się nie wywracając.
Na szczęście zdążył ją złapać. Podrzucił ją na ramię.
- Dżentelmen z ciebie… - uśmiechnęła się.
Nawet będąc lekko podchmielona, dyrygowała krokami. – Świetnie, służę za niańkę… -. Gdy znaleźli się przed ladą, barman bez słowa wyjąc pojedynczy, prosty w konstrukcji klucz.
- Pierwszy pokój po lewej. –
Vinas zabrała klucz, choć były wątpliwości co do tego, czy w ogóle trafi w przeznaczoną ku temu dziurkę. Nieco chwiejnym krokiem udali się na górę.
Korytarz był słabo oświetlony przez pojedynczy żyrandol świec. Tak jak się tego spodziewał, Vinas nie trafiła… Westchnął. Zabrał klucz, ją samą opierając o sąsiednią ścianę. Śmiała się w pewien sposób oderwana od swej egzystencji. Po otworzeniu przez niego drzwi, wprost wskoczyła do swego lokum. Na wprost było łóżko, po prawej zwyczajna komoda, a cały pokój przyozdobiony prostym, ciemnoczerwonym dywanem. – Totalne dno. – pomyślał, wciąż pamiętając o luksusach towarzyszących mu w Pałacu. Vinas złapała go za ubranie. Zdążył jedynie zamknąć drzwi. Kobieta runęła plecami na łóżko, ciągnąc go ze sobą. Jej delikatny zapach kwiatów wydał mu się dziwnie kuszący. Śmiała się, jakby z chęcią była w stanie spełnić każdą jego zachciankę. Nawet te najdziksze. Nagle uderzył go zapach krwi. Szybko się podniósł, odzyskując nad sobą kontrolę. Vinas miała już zamknięte oczy. Czarne włosy, spięte w kok, grzywka specjalnie zasłaniająca czoło. Fryzura odsłaniała ludzkie uszy urzekające swą prostotą. Jej wyrównany oddech wskazywał na sen. – Jak ja działam na kobiety… - pomyślał z ironią. Położył klucz na komodzie. – Jutro wyrusza… Trochę szkoda. -. Przyglądał jej się w milczeniu. Była całkiem atrakcyjna. Skórzany strój, choć solidny, idealnie podkreślał zgrabną figurę. – Wyjdź! – ostry, przeraźliwie wściekły głos wypełnił mu czaszkę. Brzmiał niczym echo. Chwycił się prawą dłonią za czoło. – Shadee? – wyszeptał. Nikt mu nie odpowiedział. – Przeklęte piwo. -. Wyciągnął z kieszeni skrytkę, wyjmując z niej dwie miętowe pastylki. Gdy położył je obok klucza, na powrót schował pudełeczko do kieszeni. Po rzuceniu okiem na Vinas, zamknął po chichu drzwi. Zszedł na dół.
Od razu skierował się do barmana. Mężczyzna, którego kopnęła Vinas, odzyskał w końcu przytomność. Właśnie spożywał zawartość jego kufla. Machnął nim do niego. Nie zareagował.
- Jest jeszcze wolny pokój? –
- Pięć srebrniaków. –
Wyjął z kieszeni pierwszą luźną monetę. Akurat trafił na złotą.
- Nie mam z czego wydać. –
- Więc potraktuj to jako zapłatę z góry za jutrzejsze śniadanie. –
- Wiesz chłopcze, dam ci mój specjalny pokój, gdzie masz wannę, w której będziesz mógł zmyć z siebie tę krew. Tak się składa, że jego wyznajecie kosztuje jedna sztukę złota. -.
- Niech będzie. –
Barman wyszczerbił twarz, co miało sugerować delikatny uśmiech. Wyjął spod lady kolejny klucz, zdecydowanie bardziej solidny od poprzedniego.
- Ostatnie drzwi po prawej. Miłego pobytu życzę. –
- Jasne… -
Nie ociągając się, zabrał klucz, udając się od razu na piętro.
Ostatnie drzwi po prawej okazały się być najsolidniejsze ze wszystkich. Po wejściu do środka, przywitało go duże, solidne łóżko, z pachnącą i czystą pościelą. Zamknął za sobą drzwi na klucz, kładąc go na komodzie tuż obok. Miękki, zielony dywan, coś na wzór komina w lewej części, a w górnym lewym rogu metalowa wanna pełna wody. Duże, solidne okno znajdujące się nad łóżkiem… - Prawdziwy luksus. -. Położył się na plecach. Nie miał raczej ochoty, aniżeli siły, żeby się wpierw rozebrać. Drewniany sufit, odgłosy nocnych zwierząt. – Prawdziwie wiejska atmosfera. -. Zamknął oczy. Myślami wędrował po ciele Vinas… Nagle stracił przytomność.