Autor Wątek: Walka XXII: Yuffie VS Mog  (Przeczytany 1021 razy)

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Walka XXII: Yuffie VS Mog
« dnia: Lutego 18, 2007, 12:33:11 pm »
Kryła się. Przycupnęła pomiędzy gęstymi krzakami w pozycji kucającej, a jej głowa w wyraźnie niewygodnej pozycji wychylała się zza drzewa, by ułatwić dostrzeżenie nadchodzącego zagrożenia. To jednak wciąż chowało się, podobnie jak Yuffie nie chcąc wyjść ze swojego bezpiecznego ukrycia. Z początku myślała, iż będzie to po prostu kolejna łatwa zdobycz – darmowa materia i trochę zabawy – w końcu pokonała samego „blondasa” – teraz nikt nie mógł być dla niej wyzwaniem. Coś się jednak nie zgadzało. Jakiś element nie pasował do tajemniczej układanki, którą jawił się jej Turniej Tytanów. Miała być najlepsza, a jednak – czuła jakiś podejrzany respekt przed magiczną aurą jaka roztaczała się wokół jej, podobnie jak ona, kryjącego się rywala. Irytowało ją to. Yuffie była największą specjalistką od materii jaka kiedykolwiek stąpała po tych ziemiach. Ona przynajmniej tak uważała, gdyż patrząc na to okiem obiektywnego widza możnaby było wysunąć zgoła inne wnioski, ale wnioskowanie zostawmy osobom, która mają choć blade pojęcie co znaczy to słowo i wróćmy do Turnieju Tytanów. Złość Yuffie sięgała właśnie zenitu. Czuła magię, ale nie czuła materii. Rozpoznawała aurę, ale nie potrafiła zlokalizować tego, kto ją wokół siebie roztaczał. Kim on do cholery mógł być, by tak bezczelnie z niej drwić. Z niej, która niemal bez problemowo wyeliminowała swoją, tak jej się przynajmniej wydawało, najgroźniejszą przeszkodę – Clouda Strife’a. Czuła, jak zimny wiatr mierzwi jej kruczoczarne włosy, a grzywka opada na oczy, wpatrujące się to tu, to tam w celu wyśledzenia przyszłej ofiary. Wtem zza pleców dobiegł do niej jakiś szelest. Mocniej zacisnęła odzianą w skórzaną rękawicę dłoń na ramieniu żelaznej gwiazdy, aż poczuła przenikające jej ciało zimno stali. Powoli, czując spływającą po czole kropelkę lodowatego potu i stające na karku włosy, odwróciła głowę. Nic. Lekko zmrużyła oczy, usiłując wpatrzyć się w gęstwinę lasu. Nie ujrzała jednak absolutnie niczego, co mogłoby napawać ją strachem. Nagle błysk. Odwróciła się ponownie. To magia. Dała się wyśledzić. Ale jak? Nie ważne. Nie ma teraz czasu. Uskoczyła. Trawiąca wszystko na swojej drodze ognista kula minęła ją dosłownie o milimetry, podpalając okoliczne drzewa. Ogniste języki wzniosły się w górę, starając się pochłonąć kolejne elementy leśnego krajobrazu i wydzielając przy tym przerażające ilości dymu. Yuffie przeturlała się w bok na bezpieczną odległość i znów podniosła się do pozycji kucającej. Kurczowo zaciskała palce na jednym z czterech ramion swej broni. Drugą ręką otarła z czoła pot i ponownie wpatrzyła się w las, próbując znaleźć wzrokiem swojego oponenta. Wciąż nic nie widziała. Nerwowo rozglądnęła się jeszcze raz, dookoła siebie. Gdzieś głęboko w krzakach przemknął jakiś niewyraźny biały kształt, skupiając na sobie uwagę Yuffie. Odwróciła się w tamtą stronę. Powoli, starając się nie sprowokować najmniejszego nawet szelestu zaczęła zmierzać ku miejscu, w którym na moment pojawiło się owo dziwne „coś”. Zbyt wolno. Kątem oka ujrzała, jak od lewej strony nadchodzi kolejny płonący pocisk. Odbiła się od ziemi. Uniknęła trafienia o włos. Natychmiast – bez śladu zastanowienia, które przebiegnąć mogłoby przez jej umysł cisnęła żelazną gwiazdą. Rozcinając powietrze i mijając kolejne drzewa pomknęła ona tam, skąd wystrzelono płonący pocisk. Yuffie leżała przez chwilę w bezruchu. Drugi raz dziś uniknęła śmierci w płomieniach tylko dzięki szczęściu. To jej dzień. Jej moment. Jej walka. Nie może dać się pokonać. Podniosła się.  Podjęła ryzyko. Pędem, nie zważając na sięgające ku jej smukłemu ciału ogniste języki rzuciła się ku miejscu, w które rzuciła gwiazdą. Widziała ją. Rising Sun – bo tak się nazywała – trwała wbita w korę jednego z drzew, które nie zostały jeszcze spopielone. Podbiegła. Wyciągnęła dłoń, a jej palce ponownie zacisnęły się na zimnej jak lód stali. Wyszarpnęła broń z kory. Jej oczom ukazał się czwarty, do tej pory niewidoczny koniec gwiazdy – pokryty był purpurową cieczą. Kogo lub coś trafiła i owa istota ulotniła się stąd czym prędzej, prawdopodobnie pierzchając w panice. Spojrzała na ziemię. Nieregularne ślady krwi ciągnęły się dalej w głąb lasu. Uśmiechnęła się do siebie i  wyszeptała – „Teraz, kimkolwiek byś nie był, jesteś trupem” i ruszyła powoli tam, gdzie prowadziły ją czerwone ślady, uważnie wypatrując swojej przyszłej ofiary. Doganiała ją. Czuła to. Była coraz bliżej. Plamy krwi na spalonej ziemi pojawiały się coraz częściej. Jej przeciwnik opadał z sił. Był gdzieś blisko. Musiała zachować czujność. Zatrzymała się. Rozglądnęła. Jest! Jej oczom ukazało się małe, z pozoru sympatyczne stworzenie o niegdyś śnieżnobiałym futerku i fioletowych błoniastych skrzydełkach, z których jedno rozerwane było na kawałki, a pod nim widoczna była otwarta rana, z której bezustannie sączyła się krew, zalewając i tak już brudną sierść Moogla. Z głowy stworka nieśmiało sterczał dziwaczny narząd przypominający ogon, zakończony krwistoczerwonym pomponem. Mog odwrócił się. Zdawał sobie sprawę, że pojedynek łowców zakończył się. Musiał stawić czoła Yuffie w otwartej walce, w samym sercu płonącego lasu. Oboje wpatrywali się w siebie bez zmrużenia oczu. Była niebywale zaskoczona, iż tyle problemów sprawiło jej coś tak małego i niepozornego. Irytowało ją to. Ale to koniec – jej oponent z trudem trzymał się na małych nóżkach, a ona dzierżyła w dłoni narzędzie, którym miała zamiar pozbawić go życia. Zamachnęła się. Cisnęła Rising Sun tak, by utkwił w niepozornej główce Moga. „Głupia” – szepnęła do siebie ze złością, gdy gwiazda prześlizgnęła się po magicznej osłonie i ponownie tylko utknęła w korze jednego z drzew, tuż za plecami futrzaka. Stała się bezbronna. Otępiałym wzrokiem patrzyła, jak ogień stopniowo pożera wszystko wokół, a Moogle przygotowuje się, by wystrzelić ostatnią już w tym pojedynku kulę płomieni. „Myśl!” – to słowo nieprzerwanie brzmiało w jej głowie. Skupiła wzrok na oddalonej o kilkanaście metrów Rising Sun, utkwionej w drzewie tuż za Mooglem. Tak! „Ice!” wrzasnęła przerywając przeciwnikowi inkantację śmiercionośnego czaru. Czteroramienna gwiazda rozbłysła jaskrawozieloną poświatą, która pochłonęła białego futrzaka. Zaczęła biec. Gdy światło materii zgasło Mog był już tylko lodową bryłą. Szarpnęła. Rising Sun znów tkwiła w jej dłoni. „Żegnaj” wyszeptała i biorąc spory zamach przebiła orężem powierzchnię lodu. Końcówka ostrza przeszyła małą główkę stworzonka, ostatecznie pozbawiając go życia. Rozejrzała się. Wszędzie dookoła szalał niepowstrzymany pożar. Nawet magią nie da już rady go zgasić. Cóż, za ironia. Zwyciężyła, ale i tak musi czekać na śmierć bardziej bolesną, niż u jej oponenta. Niezbadane są wyroki bogów, którzy ją tu wysłali.
« Ostatnia zmiana: Lutego 18, 2007, 02:25:37 pm wysłana przez Musiol »

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
Odp: Walka XXII: Yuffie VS Mog
« Odpowiedź #1 dnia: Lutego 18, 2007, 09:26:02 pm »
- Co to za miejsce, kupo? – Mog skierował pytanie retoryczne do świata jako całości, rozglądając się na boki, podziwiając krajobraz.
Miejsce wydało mu się magiczne i pierwotne. Pokryte mchem drzewa wznosiły się ku słońcu, przykrywając las zielonym dachem. Promienie, które przenikały przez gęstwinę liści, docierały głębiej, do krzewów, traw, porostów i wszelkiej flory, ponad miarę różnorodną w kształtach i rozmiarach. Mog połowy tych roślin nie widział przedtem na oczy.
Gęsty matecznik pokrywała poranna mgła, z wolna osiadająca na liściach. Śpiew ptaków rozlegał się ponad wszystkim, wydając się być jedynym dźwiękiem, jaki wydawać z siebie mogła ta magiczna kraina. Ale dźwięków było więcej – szum liści, bzyczenie owadów, gałęzie pękająca pod krokami zwierząt... Las żył i wydawał się niezmienny od setek lat. A jednak, Mog czuł pod stopami nie ściółkę, lecz kamień – droga, ledwo widoczna pod porastającą ją zielenią, prowadziła przez las w kierunku, w którym nikt nie podążał od dawna. Kilkanaście metrów dalej, obok przewróconego drzewa leżało kilka kamieni, poprzewracanych, pokrytych mchem, jednak wyglądających niepokojąco nienaturalnie – zupełnie tak, jakby były to ruiny jakiegoś domostwa, dawno zapomnianego przez czas, siłą przywróconego do królestwa przyrody. Miejsce to napełniało niepewnością, ale też zapierało dech w piersiach swoim pierwotnym pięknem i harmonią życia, jaką utrzymać potrafi jedynie Matka Natura.
- HA! TY jesteś moim przeciwnikiem? – rzekł głos dobiegający z góry. Szczupła dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy stała na poskręcanej gałęzi drzewa, patrząc na Moga. W prawej ręce trzymała broń o czterech długich, metalowych ostrzach – Mam walczyć z moogle? Litości...
- Jestem Mog dziewczynko – powiedział spokojnie, nie spuszczając z nie wzroku – A wielu zapłaciło życiem, za niedocenienie mnie.
- Jeżeli poradziłam sobie z Cloud’em, to nie ma siły, żebym przegrała z jakąś kukiełką – roześmiała się.
- Żebyś się nie zdziwiła – odpowiedział spokojnie i wystawił prawą dłoń przed siebie. Sfera ognia, nie większa od tenisowej piłki, uformowała się przed łapką stworzonka i wystrzeliła z sykiem, mknąć w stronę gałęzi z dużą prędkością. Yuffie przechyliła się w tył, unikając spotkania z pociskiem, swobodnie spadając z gałęzi. Wykonała kilka salt w powietrzu i wylądowała na ziemi. Druga kula już formowała się w przed Mog’iem. Yuffie wyskoczyła na prawo, kiedy tylko magiczna kula wystrzeliła z rąk przeciwnika. Odbiła się od pnia drzewa, płynnie lądując na innej gałęzi. Obróciła się wokół osi, wyrzucając swoją broń w stronę oponenta. Wielki shuriken zaczął głośno buczeć, początkowo podejrzanie powoli obniżając pułap, przyspieszając w końcu tuż przy ziemi, mknąć po łuku w stronę Moga. Ten padł na glebę, czując jak metalowe ostrza przelatują kilka centymetrów nad nim, wbijając się z trzaskiem w drzewo kilka metrów za nim. Spojrzał w górę, lecz Yuffie już tam nie było.
- Mam cię – powiedział głos zza niego. Gdy tylko się podniósł coś eksplodowało tuż przy jego nodze, powietrze wypełniając gryzącym, szarym dymem. Mog zakręcił się wokół osi, zasłaniając łzawiące oczy łapką, nie widząc nic wokół siebie. Nie zauważył skąd nadszedł cios. Silne kopnięcie wybiło go w powietrze, niczym piłkę. Jęknął z bólu i obrócił się w powietrzu, ciągle mając oczy pełne łez. Drugi cios nadszedł, kiedy jeszcze wznosił się w powietrzu, tym razem trafiając w głowę. Mog ślizgiem poszybował na ściółkę kilkanaście metrów dalej, przeturlając się po korzeniach, zatrzymując się po silnym uderzeniu plecami o drzewo. Jego oczy ciągle łzawiły, a ciało było sparaliżowane bólem.
- Ku... po – jęknął, próbując się podnieść. W porę usłyszał świst, jednak nie mógł nawet poruszyć łapą. Trzy shurikeny wbiły się w pień drzewa tuż za nim, prawie w tym samym momencie. Mog osunął się na ściółkę, powoli tracąc przytomność.
Yuffie wyjęła swój wielki shuriken z drzewa, po czym wolnym krokiem zbliżyła się do ciała Mog’a.
- To było zbyt łatwe – powiedziała do siebie i kucnęła przy przeciwniku. Uśmiechnęła się nagle, kucnęła i podniosła z ziemi to, co najwyraźniej odciął jeden z jej shurikenów. Niewielki czerwony pompon przymocowany był do czegoś przypominającego drut. W dotyku był miękki i ciepły.
- Zawsze się zastanawiałam do czego to im służy – powiedziała do siebie i spojrzała na Moga. Jego ciało drgało lekko.
- Najwyraźniej to coś ważnego – dodała po chwili, po czym wyjęła shurikeny z drzewa i schowała je do specjalnej kabury na lewym biodrze, razem z czerwonym pomponem. Podniosła się, otrzepała dłonie i odwróciła się na pięcie, spokojnym krokiem odchodząc w stronę kamiennej drogi. Po chwili zatrzymała się, marszcząc czoło. Odwróciła się powoli w stronę moogle’a, który ciągle leżał w miejscu, w którym padł.
Jego ciało drżało szybciej i intensywniej, z ust wydobywać się zaczęła piana. Yuffie wydawało się, że Mog nagle urósł nieznacznie. Wyjęła nóż ukryty za pasem i zbliżyła się powoli do stworzenia, bacznie je obserwując. Jego futro zaczęło ciemnieć, przybierać ciemnoszarą barwę. Wąskie oczka Mog’a rozszerzyły się, odsłaniając czerwone ślepia. Piana ciągle wydobywała się z jego ust, a jego ciało podskakiwało wręcz, miotane konwulsyjnymi drgawkami. Mog rósł z każdą sekundą, z jego miękkich rączej wyrastać zaczęły pazury jak u niedźwiedzia, futro stało się grubsze i sztywniejsze. Szczęka, na którą Yuffie wcześniej nie zwróciła uwagi, teraz uzbrojona była w szereg długich, ostrych zębów, zaciśniętych i odsłoniętych złowieszczo. Mog warczał cicho, ciągle rosnąc.
Yuffie szybko uniosła nóż i dźgnęła nim bestię, ta jednak złapała ostrze dłonią i wyrwała je z ręki dziewczyny, wyrzucając za siebie. Ninja odskoczyła w tył, sięgając po shurikeny. Mog wstał na nogi, ciągle lekko się trzęsąc. Był już wyższy niż Yuffie, a ciągle nie przestawał rosnąc. Przednie łapy wydłużyły się nieproporcjonalnie, strasząc długimi, ostrymi jak brzytwy pazurami. Z wielkiej, uzębionej szczęki ciekła ślina, a czerwone oczy emanowały nienawiścią.
- KUUUPOOOO!!! – ryknęła bestia, sprawiając, że ptaki uniosły się z drzew. Yuffie wyrzuciła trzy shurikeny w stronę bestii, cofając się widząc jej wzrok. Mog odbił je jednym ruchem łapy.
- Niedobrze – powiedziała Yuffie, po czym zaczęła uciekać ile sił w nogach. Mog wyrwał za nią, szybciej niż mogło się poruszać jakiekolwiek zwierzę tej wielkości. Po kilkunastu metrach Yuffie skoczyła na prawo, unikając ciosu wielką łapą. Mog uderzy w drzewo, rozrywając spory fragment pnia. Yuffie rozbiła na ziemi bombę dymną, uciekając dalej i wyrzucając wielką gwiazdę z pełnego obrotu. Mog przeszedł przez dym, depcząc jakiś spróchniały pień, pędząc w stronę Yuffie. Wyskoczył w powietrze na kilkanaście metrów, uskakując przed shurikenem, spadając tuż przy dziewczynie, prawie zwalając ją z nóg. Yuffie uskoczyła na lewo, ledwo unikając ciosu lewej łapy, który mógł rozerwać ją na strzępy. W panice rzuciła się za siebie, skacząc na drzewo i wbiegając po jego pniu w pionie. Mog machnął łapą na wysokości kilku metrów, rozrywając drzewo na pół. Yuffie runęła na ziemię, razem ze zwalającym się drzewem, upadała ciężko na jakiś stary korzeń, wyrastający w pobliżu. Oszołomiona spojrzała w oczy bestii, stojącej nad nią. Zdążyła się tylko zasłonić ręką, kiedy wielkie szczęki chwyciły ją w pasie, zaciskając się mocno.