‘Szybciej’ pomyślał, biegnąć przed siebie, co chwila zerkając na zegarek. Dobiegł do ceglanej ściany i oparł się o nią plecami, dysząc ciężko. Nie zostało już dużo czasu. Przetarł spocone czoło, klęknął i wychylił się lekko, patrząc zza rogu. Wejście do starego budynku było otwarte. Wielka hala, pewnie kiedyś będąca fabryką, dzisiaj stała opuszczona, a gruz, śmieci i potłuczone szkło walały się po całej powierzchni. Ścisnął mocniej kolbę swojej broni, po czym wyskoczył zza rogu, wbiegając do środka. Biegł pochylony do przodu, broń trzymając przed sobą. Póki co nie spotkał żadnych nieprzyjaciół, ale wiedział, że coraz bardziej zbliża się do ich obozu. Mapa i kompas nie mogły kłamać. Wydawało mu się, że w oddali słyszy strzały i czyjeś krzyki. Miał nadzieję, że to nikt z jego znajomych.
Dobiegł szybko do okrągłego filaru, za którym zaczynało się coś, co kiedyś było pewnie trawnikiem. Teraz było pełne starych butelek, plastikowych siatek i innych śmieci. Rozejrzał się, starając się jak najmniej wychylać zza słupa. Ścisnął broń i zaczął mierzyć nią w okna wysokiego budynku po drugiej strony. Tak jak pierwszy i ten był od wielu lat opuszczony, a wąskie okna z wybitymi szybami wydawały się idealną kryjówką dla snajpera. Już miał wstać i biec dalej, kiedy nagle usłyszał dźwięk rozbitego szkła kilkadziesiąt metrów dalej. Szybko schował się za filar i czekał, wstrzymując oddech. Ktoś pewnie rozbił butelkę, a teraz idzie w tą stronę – to nie mógł być przyjaciel. Zaczekał. Kroki stawały się coraz bliższe, a ten, kto je stawiał, nie wydawał się zachowywać jakichkolwiek środków ostrożności – pewnie był pewien, że nikogo tu nie ma. Nieznajomy stanął kilka metrów dalej, tuż przy ścianie budynku na przeciwko. Chłopak nie zawahał się. Wyskoczył nagle zza filaru, wymierzył w jednej chwili i nacisnął spust.
Wysoki mężczyzna o białych włosach zmarszczył brwi i odwrócił się powoli w stronę chłopaka. Spojrzał na swoje lewe ramię, na którym widniało kilka dużych, jaskrawozielonych plam.
- Niech to szlag – powiedział i sięgnął do pasa, wyciągając jeden z posrebrzanych pistoletów.
- Eee.. przepraszam – powiedział chłopak, unosząc w góre dłonie – Myślałem, że to...
Łuska upadła na ziemię, a odgłos strzału rozszedł się po całym kompleksie. Kilka ptaków wzleciało z dachów budynków, a chłopak padł na plecy, obok swojej broni do paintball’a. Plastikowa ochrona na twarz nie zatrzymała pocisku, który przebił czaszkę młodzieńca. Dante spojrzał jeszcze raz na poplamiony rękaw, po czym przetarł ślady po pociskach bokiem prawej dłoni. Przeklnął pod nosem, kiedy zdał sobie sprawę, że łatwo się ich nie pozbędzie. Miał zły humor. Wylądował w jakiejś koszmarnej, postindustrialnej dziurze, z mętlikiem w głowie i na dodatek ktoś poplamił mu jego płaszcz. Spojrzał w niebo, odetchnął głęboko, po czym ruszył dalej przed siebie, pistolet chowając na jego miejsce.
Ansem rozejrzał się po okolicy, oddychając powoli. Czuł się dziwnie, jakby coś nie zgadzało się w tej sytuacji, w tym miejscu i rzeczywistości. Stał na płaskim dachu wysokiego budynku, kiedyś pewnie jednolicie pokrytego smołą, teraz brudnego i dziurawego w kilku miejscach. Ostatnie wspomnienie wyryło się w jego pamięci głęboko. Pamiętał człowieka o kociej twarzy, pamiętał jak ostrze wielkiej kosy wbijało się w jego ciało. A później nic. Tak jakby ktoś bawił się jego pamięcią, ucinał i przeklejał jej fragmenty, niczym taśmę filmową. Złapał się za pierś. Wiedział, że tamten cios był śmiertelny, że teraz powinien chociaż czuć ból. Ale po ranie nie było nawet śladu. Zmierzył wzrokiem horyzont, spojrzał na kilkanaście budynków z czerwonej cegły, dawno opuszczonych i zdemolowanych. Wiedział, że jego przeciwnik jest gdzieś niedaleko. Nagle huk wystrzału przeszył powietrze, kilka kruków i srok wzleciało z innych dachów. Ansem uśmiechnął się i skoczył przed siebie, lewitując na wysokości dachu w stronę tego, kto nacisnął spust.
Dante przystanął na chwilę i rozejrzał się. Zaczął iść pomiędzy dwoma skrzydłami podłużnego, wysokiego budynku w kształcie litery „U”. W środku jego długości znajdowała się zdemolowana brama, z przerdzewiałej, cienkiej stali, półotwarta, zwisająca na jednym zawiasie. Kilka metrów od niej stała półciężarówka – jej wygięta przednia klapa pokryta była jakimiś napisami, zrobionymi czerwonym spray’em, wszystkie koła zostały dawno odkręcone, najwyraźniej przedstawiając wartość większą ni sama maszyna. Dante ruszył szybko, lecz ostrożnie, rozglądają się podejrzliwie na obie strony. Stanął kilka metrów od bramy... czuł czyjąś obecność. Spojrzał w górę i wycelował broń. Śniady mężczyzna o białych włosach patrzył na niego stojąc na krawędzi dachu bezpośrednio nad bramą, obie ręce kierując w jego stronę.
- Znowu mag? – Dante uniósł jedną brew. Nacisnął spust, a pocisk z hukiem poszybował w stronę Ansema. Trafił w głowę, przewiercił się na wylot i wyleciał drugą stroną, mknąć w przestrzeń ku nieznanemu. Postać Ansema zafalowała i rozwiała się. Dante zmarszczył czoło.
- Już za późno – usłyszał głos kilkadziesiąt metrów za sobą. Ansem skierował dłoń w jego stronę, a czarna sfera zaczęła tworzyć się i rosnąć w powietrzu, kilka metrów od twarzy Dante. Mężczyzna wyjął drugi pistolet i posłał kilka kolejnych pocisków w stronę maga, odchodząc kilka kroków za siebie. Pociski wystrzeliły z dużą prędkością, a kiedy minęły się z kulą zboczyły nagle z trajektorii, ze świstem odlatując na boki. Sfera nagle pobladła. Ansem uśmiechnął się i odlewitował do góry, oddalając się.
- Niedobrze – powiedział, mężczyzna w czerwieni po czym zaczął biec w stronę bramy. Upadł po kilku krokach, czując potworną siłę, pchającą go w stronę zapadającej się sfery. Podniósł się na kolana, patrząc, że siła działa nie tylko na niego, kilka cegieł zaczęło szybować w stronę czerni, z dachu zaczęły odpadać dachówki. Dante czuł, że traci oddech. Kula implodowała, zapadając się, zmniejszając do rozmiarów piłeczki ping-pongowej. Ściany zewnętrzne budynku po obu stronach rozpadły się z hukiem, stojąca obok półciężarówka przeturlała się na bok i wyskoczyła w powietrze, mknąc w jej stronę. Brama przewróciła się, zaraz za nią runęła ściana i dach budynku, który zaczął coraz szybciej zmieniać się w ruinę, której fragmenty mknąć zaczęły w stronę czarnej kuli. Po kilku chwilach, stara fabryka zmieniła się w stos cegieł i śmieci, nienaturalnie zebranych w symetryczną stertę, nad którą przez chwilę wisiał kurz i tynk. Ansem lewitował dalej, uśmiechając się, widząc skalę zniszczeń. Zmarszczył czoło, gdy cegły na szczycie zaczęły drżeć. Tuman kurzu wzleciał w górę, a zaraz za nim wyleciały cegły, fragmenty ścian, dachówki, deski i inne elementy stosu. Wystrzeliły na wysokość kilkudziesięciu metrów, odepchnięte przez jakąś potworną siłę. Ansem odlewitował kilkanaście metrów wzwyż, już się nie uśmiechająć. Wydawało mu się, że za chmurą kurzu, wśród pojawiających się nagle elektrycznych wyładowań, dostrzega sylwetkę czegoś potwornego.... jakby demona. Odleciał nagle na lewo, gdy półciężarówka przeleciała koło niego z duża prędkością, obracając się wokół osi. Kurz opadł w końcu, a w kręgu otworzonym przez śmieci stał Dante, dysząc ciężko. Ziemia była spalona. Mężczyzna spojrzał na porwany w kilku miejscach płaszcz i na dwa pistolety leżące obok, wygięte i rozbite na kilka kawałków. Chwycił rękojeść miecza wiszącego na plecach i zdjął swoje czerwone odzienie, odsłaniając umieśniąną klatkę piersiową, owiązaną czarnym pasem na wysokości splotu słonecznego.
- Teraz się wkurzyłem – powiedział patrząc na Ansema, wiszącego w powietrzu.
- Nie pozwolę ci wygrać – odrzekł mag, obniżając pułap, ponownie kierując dłonie w stronę Dante. Ten skoczył w jego stronę, wylatując na kilkanaście metrów nad ziemię. Obrócił się w powietrzu i uderzył z półobrotu, w maga. Mag zasłonił się czarnym ostrzem, które w ułamku sekundy zmaterialiwało się w jego lewej ręce, jednak potworna siła uderzenia, odrzuciła go na bok. Ansem upadł ciężko na ziemię, amortyzując się kolanami, po czym odskoczył na lewo. Dante wbił miecz w miejsce, gdzie mag stał przed chwilą, po czym wyjął go i ponownie zaatakował z półobrotu, trzymając wielkie ostrze w jednej ręce jakby nic nie ważyło. Ansem skoczył za siebię, robiąc obrót w powietrzu i swobodnie lewitując metrów nad ziemią. Wyprostował obie ręcę, z których w mgnieniu oka wystrzeliwać zaczęły czarne kule, mniejsze od wcześniejszej, świszczące w powietrzu i implodujące po trafieniu w ziemię. Dante odskoczył na lewo, uchylił się przed dwoma kolejnymi pociskami. Trzeci odbił mieczem, po czym z rykiem wściekłości skoczył na Ansema, wybijając się wysoko w powietrze, miecz oburącz ściskając nad głową. Mag złożył ręce, a niebo przeszył oślepiający błysk, rozjaśniający rzeczywistość niczym milion słońc. Dante jęknął i padł na ziemię, miecz wypuszczając z dłoni. Kaszlnął krwią, kiedy poczuł jak zimny metal penetruje jego plecy i przebija się przez klatke piersiową, godząc prosto w serce. Oparł ręce o grunt i zaczął się podnosić, kiedy poczuł kolejny cios. Stęknął i padł na twarz, czując jak jego własna broń przywierca go do ziemi. Czuł, jak opuszczają go siły.
- To zadziwiające, że jeszcze żyjesz... widać, jesteś czymś więcej niż zwykły człowiek... – zdziwił się Ansem – Ale tym razem pozwoliłeś, by kierowały tobą emocje. To już koniec.
Dante dyszał ciężko, czując jak ból ustępuje. W końcu przestał czuć cokolwiek.