Witajcie... pragnę wam przedstawić potworka napisanego na pewne warsztaty... Nie radze podchodzić do niego serio, bo to prawdziy bełkot... jak jest napisane w temacie :] Choć osobiscie je lubię, uzjanę z pocieszne. Jestem ciekaw waszej opinii. Zapraszam do lektury i komentowania
------------------------------
Gawędziarze wędrowni, czyli bełkot
- Tak właśnie było – rzekł Najważniejszy Gawędziarz, popijając dwunaste piwo, oczywiście na rachunek słuchaczy. – Potworzysko podlazło do nasz, a my mu ŁUP! – walnął pięścią w stół, opryskując twarze ludzi pianą. – Łogromne było! Taaaaaaakie! – ryknął, rozkładając ręce, celem podkreślenia wagi słów.
- I HOPSA na nas, skoczyła bestyja – Drugi-po-Najważniejszym przejął pałeczkę. – A my mu CIUL z bosaka! – zamachnął się pięścią, trafiając w nos jakiegoś staruszka. Tamten, nie chcąc niegrzecznie przerywać opowieści, cichutko zwalił się pod stół.
Było ich czterech i zwali się Wędrownymi Gawędziarzami. Krążyli po wioskach, racząc naiwnych słuchaczy opowieściami wyssanymi z dużego palca u nogi. Dla podkreślenia imidżu zapuścili brody i mazali sobie węglem cienie pod oczami.
- On nam wtedy PIZD – roześmiał się Trzeci-nie-tak-ważny. – I zapadliśmy się w fale, prosto do podwodnego królestwa... tych... noooo...
- Ludzi-ryb-leniwców! – krzyknął Czwarty-który-zawsze-ma-pomysły. – Miały skrzela, nosy i takie śmieszne futerka.
- Mieszkały w takich malutkich domkach, wśród podwodnych drzew liściastych – dorzucił Pierwszy. – Trzymały w łapkach kawałki karelo... kore... kola... koralowców! I HUZIA na nas, zaczęli walić gdzie popadnie! – Chwyciwszy widelec, gawędziarz począł wymachiwać dookoła, dźgając ludzi po rękach.
- Jeden mi go wetknął w tyłek – dorzucił z pełną powagą Trzeci, masując się z nabożeństwem po plecach. Nikt nie zwrócił uwagi na tę drobną nieścisłość.
- Piwa dla bohaterów! – krzyknął ktoś z tłumu.
- Nagle podpłynął do nas taki malutki król i poprosił o pomoc. Pewnie zauważył, że na nas nie ma mocnych!
- Prócz tego łogromniastego potwora – dodał Pierwszy. – Choć nie był tak znowu duży – dorzucił po chwili namysłu.
- Właściwie, to był malutki, jak wielorybi wypierdek.
- I wcale nam nie dołożył.
- Skądże znowu!
- To my mu dowaliliśmy!
- HA!
- Żarcia dla bohaterów!
- HA!!!
- Ten król – Drugi podjął brutalnie przerwany wątek. – Chciał nam oddać całe królestwo, jako nagrodę za pokonanie...
- Wcale-nie-tak-dużego – podpowiedział czwarty.
- Potworzyska.
- Taak – Pierwszy po raz kolejny przejął pałeczkę i… widelec. – Traktowali nas, jak bohaterów, więc poprosili o odzyskanie ich…
- Super Wspaniałego i Niesamowicie Drogiego Skarbu – dodał Trzeci, dumnie wypinając niezwykle wątłą pierś. – W skrócie SWiNDS – dorzucił, w razie, gdyby ktoś miał problemy z ogarnięciem tak wspaniałego pomysłu.
- Który przetrzymywał – ciągnął niezrażony Pierwszy.
- Zły Czarnoksiężnik z krainy ONZ!
- Który zatrudnił dwunastu krasnali ogrodowych, jako pomocników!
- My się ich nie baliśmy. To takie straszne wapniaki były, te z pustych w środku – Po pewnym czasie, numeracja Gawędziarzy się z lekka zacierała.
- A jeden ciągle pokazywał dupe! – To na pewno był Trzeci.
- Nagle futerka naszych gospodarzy tak śmiesznie zafalowały i…
- Nadpłynął rekin, pożeracz małych, futerkowych stworzonek.
- Ach! – zakrzyknęły dzieci, które dawno powinny już spać, choć nikt sobie nimi teraz nie zawracał głowy.
- Wyszczerzył zęby, które były taaakie duże – Pierwszy ponownie rozłożył ręce, ale tym razem wiecznie czujni słuchacze wykonali zgrabny unik. – Rozszerzył paszczę na olbrzymią szerokość – Tak, Pierwszy cierpiał na poważne kompleksy.
- Tylko my nie wpadliśmy w panikę.
- Co to, to nie!
- W końcu rekin pożerał jedynie małe, słodkie, futerkowe stworzonka.
- Wtedy wzięliśmy sieć i skoczyliśmy na bestię, splątując ją w śmiercionośnych splotach śmierci! – Drugi uniósł się z krzesła, markując kilka pchnięć łyżką, co zaowocowało opryskaniem słuchaczy kaszą i skwarkami.
- Postanowiliśmy, że nadeszła pora, by zająć się złym czarnoksiężnikiem.
- Nie będzie nam tu gupi dziad pluł w galaretkę!
- Spadówa dziadu!
- No więc podążaliśmy po nitce do kłębka, prosto do jego zatęchłej kryjówki – powiedział Pierwszy, który, prócz kompleksów, przejawiał skłonność do dramatyzowania.
- Właściwie, to całkiem zadbana była... Zasady BHP, ppoż., Hi-Fi, AC, OC, WC... Wszystko w standardzie – Trzeci oglądał zdecydowanie za dużo reklam.
- Nieważne. Dziad był wysoki niczym wieża i miał dużego…
- Ptaka… Czy raczej papugę.
- No i wtedy przyszedł sztorm! – ryknął trzeci, nieco za mocno odbijając się od stołu, dzięki czemu popisał się pięknym orłem.
- Czarnoksiężnik zakrzyknął: „to będzie dopiero cholerny sztorm!”, czy coś w tym stylu.
- Dla mnie, brzmiało to jak „Bul, bul, bul”.
- Złego maga połknął zielony wir śmiertelnych glonojadów!
- Właśnie!
- Taki był cholerny sztorm – podsumował Pierwszy.
Słuchacze wyczuli, że opowieści nadszedł kres i zaczęli zbierać się do wyjścia. Wędrowni Gawędziarze słyszeli wymieniane szeptem uwagi „Ale bzdury! Tylko gupki coś takiego byli w stanie wydumać. Nie wierzę w to, co gadają!”... Wreszcie Pierwszy odezwał się jako, cóż za niespodzianka, pierwszy.
- A pamiętacie, jak…?
Ludzie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zaczęli z zapałem pchać się do środka. Gawędziarze znów będą opowiadać.