Autor Wątek: Skrytobójca  (Przeczytany 2282 razy)

Offline Typoon

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 94
  • Welcome to Team Evil!
    • Zobacz profil
    • Smocza Klinga
Skrytobójca
« dnia: Lutego 05, 2007, 02:34:28 pm »
Od autora I: Pierwsza część mojego pierwszego opowiadania więc i błędy są, gdy czytam sobie od czasu do czasu to zawsze coś poprawię w tekście.
Od autora II: Część "Skrytobójca" to główny wątek, "Początki" wrzuciłem ot tak, nie wiem jeszcze gdzie znajdzie się ta część i pewnie ją trochę pozmieniam ;)

"Skrytobójca"
  Była bezgwiezdna, późna noc. Dym z kominów pobliskich domów zahaczał o górne piętro wieży w północnej Britannii. Nieopodal blask świecy rzucony na chodnik z okna w warsztacie kowala, opary unoszące się z wejścia do britańskich kanałów, wędrujące tuż pod sufitem, wydostające się na wolną przestrzeń i unoszące się wraz z dymem kominów, tańczące ze sobą, łączące się ze sobą i znikające w powietrzu pięknej pory dnia. Na ulicach nie ma codziennego tłoku, ludzi odwiedzających bank, wieżę magii czy też warsztat kowala, biegających za każdą złotą monetą tkwiącą w ich wyrobach czy zdobyczach. Cicha, bezgwiezdna oraz spokojna noc. Jedyne światła oświetlające drogi to te z latarni na rogach ulic oraz światło księżyca, malujące domy na jaśniejszy kolor swym blaskiem. Ciszę nocną jednak przerywa jakiś hałas, dźwięki ze strony mostu w Britannii. Słychać, jak dźwięki przedostają się przez ciszę nocną, jak powoli narastają, aż zmieniają się w szybszy stukot, a następnie usłyszeć można bieg. Wraz z odgłosem biegu ciszę nocną przebija głośniejszy, lecz i nierówny oddech. Mężczyzna staje na moście, podpiera się rękoma o kolana, dyszy głośno, nierówno, bierze dwa głębokie oddechy, po czym zrywa się i biegnie dalej. Gonitwa czy uczieczka? Bez wątpienia to drugie, gdyż co lub kogo mógłby gonić człek w nocy, w pustym o tej porze mieście? Szczury z kanałów? Łapać magiczne świetliki nocne, które jakimś cudem wydostały się z magicznej wieży? Człowiek uciekał...uciekał i to z wielkim przerażeniem, co kilkanaście kroków oglądał się za siebie, omal nie wpadłby na ścianę domku alchemika na rogu. Podparł się o ścianę, wziął znów kilka głębszych oddechów, przeklnął i splunął z gniewną miną, po czym znów zerwał się do biegu. Obrał kierunek strażnicy miejskiej, mając nadzieję znaleźć tam pomoc.
  Na dachu domku alchemika znikąd pojawił się płaszcz. Czarny płaszcz, niemal niewidoczny na tle równie czarnego od nocy dachu. Pod płaszczem znajdowało się coś, nie sam płaszcz się pojawił, skrywał coś lub kogoś. Okrągły przedmiot pod płaszczem zaczął się unosić powoli, aż istota pod płaszczem wyprostowała się, co nadało kształt ludzkiej sylwetce, która uniosła rękę i zaciągnęła kaptur płaszcza mocniej na twarz. Postać przykucnęła, po czym wybiła się w górę i dłuższym skokiem przedostała się na dach sąsiedniego domu, gdzie znów skoczyła i wylądowała na dachu następnego domu, i następnego, aż do dachu sąsiadującego z wieżą strażniczą. Postać wylądowała przed wieżą. Spojrzała spod kaptura, obserwując ścianę. Ścianę wydawać się mogło prostą, z cegieł, mocną i nie do zdobycia, ale nie dla tego nocnego skoczka. Stanął pod ścianą i zaczął się na nią wspinać, wykorzystując niemal niewidoczne na pierwszy rzut oka szczeliny między cegłami, nierówności, małe niedociągnięcia w budowie wieży, czasem co bardziej wypukłe miejsca. W kilka minut postać znalazła się u szczytu wieży, masując dłonią nadgarstek prawej dłoni. Przykucnęła i tkwiła w tej pozycji przez kilka chwil do czasu, gdy usłyszała z oddali szybkie kroki. Uciekinier przybiegł do wieży, podparł się rękoma o drzwi strażnicy i zaczął walić w nie nieustannie, wołając błagalnie o pomoc. Gdy siły opuściły jego ręce i obolałe dłonie, mężczyzna z rezygnacją wymalowaną na jego twarzy uklęknął przed drzwiami i wydał z siebie głośnie westchnienie. Po chwili poczuł na włosach i karku powiew wiatru, lecz tylko chwilowy, który zawirował i udał się w kierunek, z którego przyleciał. Zrezygnowany uciekinier podniósł się i obrócił, by udać się do innego, w miarę bezpiecznego miejsca. Lecz które miejsce mogło być bezpieczne, gdy czaiła się na niego postać, którą właśnie ujrzał, gdy obrócił się w stronę, z której przybył! Mężczyzna sięgnął do pasa po krótki miecz i nie mając nic już do stracenia stanął twardo na stopach, przygotowując się do ataku. Postać w płaszczu nawet nie drgnęła, tkwiła wzrokiem w swojej ofiarze.
-Bądź wyklęty!-syknął przez zaciśnięte zęby uciekinier. -Zginiesz za to, Lynx!
-Ty pierwszy...-odpowiedział cicho z lekkim uśmieszkiem zakapturzony człowiek
Ofiara rzuciła się przed siebie z prostym pchnięciem, ale postać bez problemu przyjęła pchnięcie na sztylet, ruchem nadgarstka zmienił pozycję sztyletu tak, że przerzucił krótki miecz ofiary nad swym ramieniem, ciągnąc rękę i człowieka trzymającego miecz do przodu, za siebie. Zakapturzona postać podczas tego manewru wykonała pełen obrót i znalazła się za uciekinierem, chwytajac go za podbródek. Postać kopnęła w zgięcia nóg uciekiniera, który upadł przez to na kolana, dalej będąc trzymanym za podbródek. Ofiara poczuła nagle przeszywający ból z tyłu głowy, który zaczął momentalnie zanikać wraz z pojawiającym się białym światłem przed oczyma. Zakapturzony człowiek oparł stopę o plecy ofiary, zapierając się tym samym i wyciągnął sztylet z tyłu głowy ofiary. Wytarł sztylet o szarą koszulę mężczyzny, schował go za pas, po czym udał się za wieżę strażniczą, gdzie dalej zniknął w wąskiej uliczce Britannii...
  Kilka godzin później promienie słońca zaczęły obejmować miasto, budynki, zwalczając resztki nocy i rozjaśniając ulice miasta, zapraszając wpierw ptaki, a później ludzi do wyjścia na ulice i rozpoczęcie nowego dnia. Światło słońca biegło po chodniku, rzucając promienie na  kostki ulicy, trawę, ziemię, w końcu odkrywajac również zwłoki człowieka, którego głowa spoczywała w kałuży krwi. Słońce docierało również przez okno jednego z domów na obrzeżach miasta, wkradało się powoli przez okno, oświetlając podłogę, dwa drewniane krzesła i stół. Człowiek siedzący na jednym z krzeseł, wyczuwając słońce na swojej twarzy, które za moment wywołałoby bół jego oczu, odwrócił się razem z krzesłem w stronę drzwi. Obserwował je przeciągając się na krześle i kładąc splecione dłonie z tyłu głowy. Część pokoju wraz z drzwiami była oświetlona przez promienie wpadające przez okno znajdujące się za siedzącym człowiekiem. Przez ułamek sekundy, w mgnieniu oka ściana i drzwi liznęły trochę cienia, by po szybkiej chwili znów ogrzewać się w cieple promieni słonecznych. Człowiek wyprostował się tylko i lekko uśmiechnął na ten znak. Po chwili drzwi lekko uchyliły się z niemałym zgrzytem. Mężczyzna spojrzał na zawiasy drzwi z westchnieniem-i tak ich nie naoliwi, gdyż w nocy stanowią dobry alarm, gdy jakiś złodziej próbuje się dostać do domu, uchylając drzwi najwolniej nawet jak tylko potrafi. Człowiek przeniósł wzrok na uchylone drzwi i spodziewał się wejścia wyczekiwanego przez niego gościa. Czekał przez kilka chwil, po czym dotarły do niego ciche słowa z kierunku ściany po jego prawej stronie.
-Zadanie wykonane...-powtórzyła swe wcześniejsze słowa doraźniejszym głosem postać w szarym płaszczu, opierająca się o ścianę plecami, z zaciągniętym kapturem na twarz.
Siedzący mężczyzna sięgnał bardzo powoli do swego pasa, wyciągnął wypełnioną monetami sakwę, którą następnie powoli położył na środku stołu. Postać w płaszczu podeszła pewnym krokiem do stołu, mierząc człowieka zimnym wzrokiem, następnie kierując oczy na sakwę, aby później zmierzyć człeka znów równie zimnym wzrokiem, jakby woreczek z monetami nie był ważny dla niej.
-Doskonale, to znaczy, yym-zaczął mówić człowiek jąkając się-nie spodziewaliśmy się, że tak szybko... -w tym momencie urwał, gdy zobaczył przed sobą rozmazany w powietrzu ruch ręki, która pochwyciła z nieludzką szybkością sakwę ze stołu, z taką szybkością, że nie był słyszalny nawet dźwięk monet w pochwyconym skórzanym worku. Postać umieściła sakwę przy pasie, z boku, w miejsu całkowicie widocznym, jakby obecny właściciel nie przejmował się nawet, czy nie przyciągnie zbyt wielkiej uwagi łotrzyków w mieście. Zakapturzona postać zarzuciła za sobą płaszcz, wymknęła się przez drzwi zostawiając człowieka na krześle w niezmienionej przez pewien czas pozie, jakby skamieniałego, z ustami lekko otwartymi. Po wyjściu z domu drzwi zamknęły się powoli same, a mężczyzna dopiero po kilku chwilach rozluźnił się i odetchnął z ulgą.
  Słońce powoli i leniwie schodziło z nieba, by niedługo ustąpić miejsca księżycowi. Ciepły wiatr wędrował przez ulice miasta, łaskotał frędzle dywanów wystawionych na targu najbardziej wytrwałych sprzedawców, drażnił płomienie świec w latarniach na rogach ulic. O tej porze dnia najbardziej tłoczno nie było na ulicach, ale w karczmach i gospodach, gdzie strudzeni najemnicy, wojownicy i inni śmiałkowie moczyli języki w piwie czy winie, by po trudach wypraw i walk wymienić się doświadczeniem z innymi, powspominać, pośpiewać przy kuflach.
  Karczma stała zaraz przy rozwidleniu dróg, z których jedna prowadziła do Britanni, a druga w kierunku Yew. Dość mała karczma, ale gościła tego wieczora sporą grupę śmiałków, którzy wrócili właśnie z Delucji, gdzie polowali na kilku ściganych listem gończym rzezimieszków. W środku kilka dużych, drewnianych stołów ustawionych przy ścianach. Przy ścianie na wprost wejścia wysoka lada, a za nią łysawy karczmarz, w znoszonym fartuchu, chuchający co jakiś czas na ladę i przesadnie wycierający ją szmatką. Na zewnątrz, przed drzwiami do budynku, zjawiła się zakapturzona postać. Zerknęła na lewo, gdzie pod ścianą zwijał się drobny łotrzyk z grymasem bólu na twarzy i roztrzaskanym nadgarstkiem. Złodziej ma dziś jednak szczęście-kara za próbę kradzieży sakwy mogła być o wiele surowsza. Lynx nie chciał jednak niepotrzebnie zamieszania pod karczmą, do której właśnie zmierzał. Wszedł do zatłoczonego pomieszczenia pewnym krokiem, jak zwykle z kapturem zaciągniętym na twarz. Nikt z obecnych bawiących się w karczmie nie zauważył nowego gościa, który przeszedł przez najmniej zatłoczone miejsce, obok dwóch pustych stolików, kierując swe kroki na schody. Przed wejściem na schody postać spojrzała spod kaptura zimnym wzrokiem na karczmarza, który natychmiastowo skinął głową akceptując go jako gościa i zezwalając na skorzystanie z pokojów na górze. Lynx szybko pokonał schody, wykonując skoki co trzy stopnie, aż znalazł się w małym korytarzu. Hol był dosyć wąski, z kilkoma świecami spalonymi do połowy na każdej ze ścian, razem z zapachem spalonych świec czuć było świeże drewno. Kilka kroków dalej były wstawione nowe drzwi, w miejsce starych, zniszczonych prawdopodobnie podczas bójki pijanych gości. Zakapturzony ominął ten pokój kierując się do przedostatniego w korytarzu. Pokój był w miarę schludny, z niewielkim, acz wygodnym łóżkiem i stolikiem ze świecą. Po wejściu do pomieszczenia Lynx zamknął drzwi i tuż przed nimi wbił w drewnianą podłogę jeden ze swoich sztyletów, do rękojeści którego przywiązał sznurek. Drugą końcówkę sznurka przywiązał do mechanizmu kuszy gotowej do wystrzelenia, skierowanej w stronę drzwi, spoczywającej pod łóżkiem. Wiedział, że karczmarz zadba o to, by nikt nie zakłócał jego snu, a wszyscy inni nieproszeni goście nie przybędą z dobrymi intencjami. Zamknął jeszcze okno, a przy okiennicy podstawił stolik ze świecą, mały alarm na wypadek zwinniejszych złodziei lub magów preferujących takie metody wtargnięć. Przed położeniem się na łóżko zgasił tylko świece, aby oddać pokój jego największej miłości...Ciemność, cień w cieniu, cień w cieniu...on jest właśnie jednym z nich. Za dnia jest cieniem w cieniu drzewa, cieniem w cieniu ściany, cieniem w cieniu dachu, gałęzi drzew, pagórka, a teraz rozpłynął się w ciemnościach, by być wszędzie i nigdzie...
  W nocy nawiedził go sen. Od czasu do czasu śni mu się to samo, ten sam sen z nim i drugą zakapturzoną postacią. Lynx znajduje się w jakiejś nieznanej grocie, stoi na mostku zbudowanym z lin i desek, a pod nim płynie rzeka trucizny. W jego nozdrza uderza silny i kwaśny zapach żrącej substancji płynącej powoli, sycząc przy każdym uderzeniu w kamienie na niższych poziomach groty. Przed nim na mostku stoi postać, identycznie ubraną, z kapturem tak samo zaciągniętym na twarz. Możnaby rzec, że naprzeciwko Lynxa stoi jego lustrzane odbicie, tak samo odziane, tak samo spoglądające spod kaptura, w takiej samej pozycji. Nagle nieznajomy unosi rękę w kierunku głowy,  a rękaw skórzanej zbroi obniża się jednocześnie obnażając fioletową bransoletę z wizerunkiem węża i sztyletu zaciśniętą na nadgarstku postaci. Ruchem ręki odciągna kaptur z twarzy. Zamiast głowy na szyi spoczywa czaszka, o jasnobrązowym kolorze, z oczodołami świecącymi ciemną czerwienią. Dolna szczęka opada i postać wydaje z siebie dźwięk podobny do duszącego się człowieka, dławiącego się własną krwią. W tym momencie liny mostu pękają na obu końcach mostu, który zaczyna spadać w dół, zostawiając za sobą w powietrzu kurz i mniejsze, zerwane liny, które opadają za mostem ku rzece trucizny. Lynx nawet nie próbuje złapać się jakiegoś wystającego gdzieś z boku głazu, tkwi wzrokiem tylko w spadającej za nim czaszce śmiejącej się szaleńczo. Głośny syk wyrywa go ze snu, ciężko dyszącego przez zaciśnięte zęby, nerwowo zaciskającego pięści.
-Drathir...-wysyczał Lynx wyciągając sztylet z płaszcza leżącego przy łóżku -W końcu się wyjaśni...wszystko się okaże... - wyszeptał spoczywając z powrotem na łóżku, ze sztyletem w dłoni,  krzyżując ręce na klatce piersiowej.
  Wczesnym rankiem pokój, w którym spędził noc był pusty. Pozostawił pomieszczenie takie, jakie wczoraj zastał, uboższe jedynie o pół knota świecy, którą użył przy przygotowaniu kuszy. Lekkim krokiem ruszył przez mały hol nie chcąc budzić nikogo z goszczących w karczmie na piętrze. Zszedł po schodach powoli i skierował kroki w prawo. O tak wczesnej porze oprócz niego nie spał jeszcze karczmarz, który kręcił teraz ze zrezygnowaniem głową spoglądając na poprzewracane drewniane stoły, połamane krzesła i porozrzucane po całym pomieszczeniu ławy. Takie były efekty bójek pijanych wojowników w większości karczm w krainach. Lynx podszedł do lady i położył obie dłonie na niej, po czym zastukał palcami lewej ręki. Karczmarz odwrócił się zdziwiony, lecz za chwilę spoważniał gdy zobaczył stojącą przy ladzie postać. Podszedł do rogu lady ze szmatką w dłoni i począł wycierać powierzchnię, kątem oka zerkając co chwila w lewo na dłonie gościa. Nie śmiał jednak prosić go o zabranie rąk z lady, wolał mieć połamane tylko krzesła, stoły i ławy niż dodatkowo swoje kończyny. Albo i gorzej...
-Jakieś wieści?-zapytał Lynx tkwiąc wzrokiem w ścianie z półkami przed sobą.
-Tak-odpowiedział łysiejący właściciel karczmy. -Był tutaj jakiś mężczyzna, o późnej porze. Kazał przekazać wiadomość Tobie, panie.-karczmarz starał się jak mógł, aby w jego głosie nie słychać było niechęci do niebezpiecznego gościa, który mógł zabrudzić jego ukochaną ladę. Nie gasnące wspomnienie reputacji Lynxa sprawiało jednak, że wiedział jak ma się zachowywać i w jaki sposób prowadzić rozmowę z takim osobnikiem.

"Początki"
 Niewiele wiadomo o jego pochodzeniu, wieku czy też miejscu, w którym żyje. Niektóre źródła mówią, że urodził się on gdzieś poza Britannią, być może w okolicach Vesper. Z opowieści jego dawnego przyjaciela, który teraz zaszył się głęboko jak najdalej od miast, żyjąc w okolicach Zagubionych Lądów wynika, że w dość młodym wieku opuścił dom i ślad po nim zaginął. Mówił człek ten, że młodzieniec był na ogół cichy, mało mówił, ale widać było dużą inteligencję tkwiącą w jego oczach. Zawsze ostrożnie poruszał się po pobliskich lasach na polowaniu z ojcem, był w stanie przewidzieć ruch zwierzyny i jej możliwy tor ucieczki. Kiedyś, na dłuższy okres czasu, ojciec zabrał go do fechmistrza, jednego z najlepszych w Sosarii. Młodzieniec wrócił osiem miesiący później, z obolałymi nadgarstkami i śladami cięć i ukłuć na ramionach i bokach. Kilka dni później wyruszył samotnie w nocy, przed siebie, wziąwszy tylko broń podarowaną od fechmistrza i trochę pożywienia na drogę w skórzanej torbie.
 Innym opowieściom można, lecz nie trzeba wierzyć. Po kilku latach od zniknięcia młodzieńca z domu nowa twarz, a raczej nowa klinga pojawiła się w jednej z gildii zabójców w Britanni. Młody człowiek szybko zaskarbiał sobie uznanie każdego mistrza gildii, u którego pracował. Gdy ktoś naraził się przywódcy gildii i został na niego nasłany młody zabójca prędzej czy później ginął w ciemnej uliczce, poza miastem lub nawet w swoim domu. Młody adept mrocznego rzemiosła odrzucił drogę zwykłych zabójców, nie liczących się z finezją oręża i cichym podejściem ofiary. Był mistrzem cienia, noc była jego dniem, księżyc jego słońcem a jego praca była drogą do jego celu-do stania się najlepszym w swoim fachu.
 Ambitny skrytobójca wykorzystuje każdy cień w pobliżu, by zostać niezauważonym, by cicho przemykać nawet w dzień uliczkami, przy ścianach, tuż obok mieszkańców miast i nad ich głowami, gdy porusza się bezszelestnie po dachach. Jest każdym cieniem w dzień, każdym podmuchem wiatru w nocy...
Sacrificing minions : is there any problem it CAN'T solve?

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Odp: Skrytobójca
« Odpowiedź #1 dnia: Lutego 05, 2007, 09:12:57 pm »
hmm..... opowiadanko nawet niezłe, chociaż muszę stwierdzić, że nie ustrzegło się sporej ilości błędów. przede wszystkim powtórzenia...... naprawdę, istnieje taki genialny wynalazek cywilizacji jak synonimy. poza tym niektóre zdania są tak absurdalnie długie, że psują opisy. A jak już jestem przy opisach, to momentami są po prostu zbyt zawiłe i trochę zniechęcają do czytania. już nie wspominając o tym, ze motyw zimnego skrytobójcy jest trochę oklepany (tak wie, jestem hipokrytą) ...... no, to tyle. trochę pracy poprawek i byłoby to całkiem rozsądne opowiadanko ;]
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Typoon

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 94
  • Welcome to Team Evil!
    • Zobacz profil
    • Smocza Klinga
Odp: Skrytobójca
« Odpowiedź #2 dnia: Lutego 05, 2007, 09:27:28 pm »
Dlatego dodałem notki od autora;] Spodziewałem się większej ilości błędów. Właśnie te długie i zawiłe miejscami zdania czasem nie dawały mi spokoju przy czytaniu, dzięki za potwierdzenie, pewnie nie raz będę poprawiał tekścik. (heh, tylko żeby czasu było tyle, co kiedyś, opowiadanko ruszyłem jakieś 4 lata temu, aż dziw, że gdzieś się uchowało;])
Sacrificing minions : is there any problem it CAN'T solve?

Offline Tamaya

  • Wanderer
  • *******
  • Wiadomości: 931
    • Zobacz profil
    • http://www.tamaya.escarp.net
Odp: Skrytobójca
« Odpowiedź #3 dnia: Lutego 07, 2007, 03:02:04 pm »
Co do fabuły zobaczymy jak potoczy się dalej, ale prezentuje sięcałkiem dobrze.
Tak jak zauważył W_W wypadałoby trochę popracować nad tymi powtórzeniami, których jest dość sporo. Poza tym miejscami wydaje się dość odstawać forma czasu jakim operujesz w opisie. Zaczynasz od:
Cytuj
"Była bezgwiezdna, późna noc"
czyli tradycyjnie przeszłość, a potem nagle następują opisy w czasie obecnym i powrót do czasu przeszłego w trakcie wprowadzenia akcji, co zdaje się dziwnie wyrywać fragment tekstu. Taki przeskok dobrze pasuje dopiero dalej w fragmencie przejścia z jawy do snu dla zaakcentowania tych dwóch płaszczyzn.