Kiedy Bogowie przenieśli swoich reprezentantów na arenę - otuloną płaszczem nocy polanę, pośrodku gęstego lasu, w miejscu walki zapanowała grobowa cisza, paradoksalnie świszcząca w uszach obydwu zawodników. Małe, czarne oczka Moogla, wzbogacone figlarnym uśmiechem bez zmrużenia, pozbawione choćby najmniejszego ruchu wpatrywały się wyczekująco na stojącego w bojowej pozycji Serge'a. Ten z kolei przygotowywał się na odparcie ataku białego stwora, przekonany, iż to on zaatakuje pierwszy. I tak mijały boskim wojownikom kolejne sekundy bezruchu, a każda z nich zdawała się być osobną wiecznością. W końcu, wokół Serge'a rozpostarła się śnieżnobiała aura, przy której świetle Księżyc i gwiazdy zdawały się zawstydzone gasnąć, kryjąc swój blady blask. Z twarzy niegdyś sympatycznego stworzenia zniknął uśmiech. Mog odbił się od ziemi, głośno trzepocząc błoniastym skrzydłami. Serge zbliżał się z niewyobrażalną prędkością. Zdawało się, iż stopy człowieka, który od wielu lat winien być martwy nawet nie dotykają ziemi. W mgnieniu oka niebieskowłosy młodzian znalazł się przy swym oponencie, niczym gepard rozwijający niebotyczne prędkości, gdy goni swoją ofiarę. Dla obydwu walczących czas niemal zatrzymał się, w momencie, gdy nocną ciszę rozerwał świst powietrza, ciętego srebrnym ostrzem lancy "Ducha". Obserwującym Bogom już zdawało się, że to koniec, że walka się skończyła, bo Mog zaraz zostanie rozpłatany mithrilowym ostrzem. Tymczasem ani kropelka posoki nie uleciała z futrzanego ciała. Niepozorna istota zgrabnie wzbiła się wyżej na swych drobnych skrzydełkach i uniknęła zagrożenia w najbardziej nonszalancki sposób, na który może zdobyć się ktoś, w sytuacji zagrożenia życia. Następny cios Serge wyprowadził równie szybko jak poprzedni, niemal skracając filigranowego przeciwnika o głowę. Jednak świetny refleks, w połączeniu z marnymi gabarytami wciąż dawał Mooglowi przewagę. W ten sposób walka ciągnęła się następne kilkanaście długich sekund. Człowiek napierał na wroga, a mithrilowe ostrza odbijały księżycowe światło, tworząc wrażenie jakby Serge walczył blaskiem miesiąca w jego własnej postaci, a nie zwykłą bronią. Wreszcie nastąpiła chwila, na którą skrzydlate stworzenie od samego początku pojedynku oczekiwało. Po kolejnym cięciu, niebieskowłosy bohater opadł z sił - stracił cenną sekundę na wzięcie głębokiego oddechu, który w zamierzeniu miał wspomóc wojownika, ale rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te plany. Przed zadaniem ciosu Mog tylko spojrzał na twarz swojego przeciwnika - Serge wiedział co się za chwilę stanie. Na jego czoło wstąpiły krople zimnego potu, powoli spływające w dół twarzy. Głębokie oczy na moment zaświeciły pustką, wyczekując na nieuchronne. W końcu cios nastąpił - świergot błoniastych skrzydełek rozerwał trwającą ułamek sekundy ciszę, a biały futrzak wystrzelił w stronę drugiego wojaka, uderzając głową wprost w jego umięśniony brzuch. Uścisk Serge'a rozluźnił się, zmuszając mithrilową lancę do wyśliźnięcia się z jego obleczonej w rękawicę dłoni. Był bezbronny, gdy leciał, niemalże nadziany na głowę swojego oprawcy. W końcu stwór z czerwonym pomponikiem zdobiącym jego głowę zahamował, pozwalając by posiadacz Astral Amuletu bezwładnie, niczym lalka rzucona w kąt przez niesforne dziecko, przeturlała się po ziemi dobre kilka metrów. Gdzieś w oddali zagrzmiał grom - to był Bóg faworyzujący Moogla. Wyrażał swój podziw dla ogromnej siły zamkniętej w tak małym i niepozornym ciele, które na pozór mogło wydawać się słabym, nie mogącym przeciwstawić się sile tego, który przeżył nawet własną śmierć.
-Kupo! - zaświszczał Mog i zakołysał pomponem, starając się przekazać oponentowi, iż tym razem nikt nie wyrwie go ze spragnionych ofiar objęć kostuchy.
-Jeszcze nie...przegrałem... - wydyszał Serge, jak gdyby odczytywał intencje przekazywane w, tylko teoretycznie, niezrozumiałym słowie. Ale wiedział, że się myli. Ledwie oddychał - wróg połamał mu żebra, a te z kolei rozerwały skórę. Za każdym razem, gdy usiłował wypełnić płuca powietrzem, wlewał się do nich tylko ból, natychmiast przenoszony na całe ciało. Wstał, zmuszając się do ogromnego wysiłku i półprzytomny spojrzał w niebo. Chciał poprosić reprezentowanego Boga o pomoc, ale nie dał rady. Z jego gardła wydobył się tylko jęk, nie podobny do żadnego innego dźwięku, jaki można sobie wyobrazić. Futrzak ze swoim figlarnym uśmiechem wracającym na twarz, patrzył na całą tę dramatyczną scenę z nielichą satysfakcją. Niemal wszyscy wszechmocni skazywali go na straty, a on jednym ciosem rozprawił się, ze słaniającym się teraz z bólu duchem. Chciał jeszcze napatrzeć się na swoje zwycięstwo, ale dobra natura nie pozwoliła mu na czerpanie radości z cudzego cierpienia. Musiał to zakończyć - ukrócić cierpienia słabszemu i wrócić do Bogów w pełni glorii zwycięstwa. Jeszcze nie uformowana energia zaczęła krążyć, wokół drgającego pod jej wpływem czerwonego pomponika. Moogle zamknął oczy, w skupieniu przywołując piorun, mający stać się katem Serge'a. Tego zaś przepełniła nowa siła. Marzenie. Nadzieja. Przecież nie mógł polec już na samym początku. Nie! Odmieni przeszłość i uformuje ją według własnych planów! Ostatkiem sił wyciągnął otwartą dłoń do przodu i ponownie otoczyła go ta sama aura co na samym początku walki. Tym razem jednak, moc bijąca z wnętrza jego duszy była tak wielka, iż natychmiast rozproszyła magię zbieraną przez futrzanego przeciwnika. Leżąca kilka metrów dalej lanca Serge'a, wiedziona jakąś niewidzialną siłą podniosła się z podłoża i zaczęła ponad nim lewitować, by po chwili wirując w powietrzu powrócić do dłoni swojego właściciela. Stopy wojownika oderwały się od ziemi i razem z całym ciałem, powoli, majestatycznie wędrowały ku górze, by zatrzymać się około trzech metrów nad poziomem podłoża. Mog po raz pierwszy zaczął się bać. Nie miał pojęcia jak to możliwe. Przecież niebieskowłosy ledwie miał siłę się ruszyć, a teraz, gotowy do dalszej walki wisiał w powietrzu. Niemożliwe!
W końcu, przerażenie Moogla siegnęło zenitu, gdy przy akompaniamencie zaczynających spadać kropel deszczu, Serge podniósł broń do góry i zaskakująco głośno i pewnie jak na swój stan powiedział:
-Flying Arrow - poczuł, jak cała jego siła, energia, wola oraz jakiekolwiek życie wciąż się w nim tlące, spływają po jego ciele oplatając mitrilowy oręż. Widząc to, jeden z Bogów, który ukrył się pod postacią Księżyca by móc lepiej obserwować walkę, sam postanowił schować się za chmurą. Tymczasem, resztką mocy jaką jeszcze miał, Serge cisnął ogromny pocisk, w stronę swojego wroga, wiedząc iż, albo zabije go teraz, albo sam zginie z powodu odniesionej rany i wyczerpania walką.
Flying Arrow uderzył w ziemię, wywołując eksplozję, od której potęgi w posadach zatrzęsły się pozostałe światy, z trwającymi równolegle walkami. Mog nie mógł uciec fali uderzeniowej, rozchodzącej się od centrum - miejsca uderzenia strzały. Został wyrzucony w powietrze, podczas gdy większość polany po prostu wyparowała. Teraz leżał na wpół żywy obok martwego ciała Serge'a i dziękował opatrzności, iż udało mu się przetrwać. Czuł, jak opuszcza go ciepła krew i na zewnątrz jego ciała miesza się z powoli tańczącymi na nim kropelkami spadającego deszczu. Gdyby miał na tyle siły i na tyle kończyn, to zatańczyłby jakiś taniec zwycięstwa, ale niestety nie mógł, wiec czekał cierpliwie, aż Bóg, w którego imieniu walczył zabierze go z resztek polany...