Autor Wątek: Walka XLVII: Jowy VS Zell  (Przeczytany 1869 razy)

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Walka XLVII: Jowy VS Zell
« dnia: Maja 20, 2007, 08:07:42 pm »
Ryk publiczność niemal zatrząsł posadami niewielkiego, pozbawionego okien budynku koło centrum miasta. Oto, zdawać by się mogło, chuchro pokroju Zella Dinchta powaliło kilkoma celnymi ciosami potężnego dryblasa, któremu mięśnie najprawdopodobniej zastąpiły mózg, nakazując tylko i wyłącznie atakować. Wielkie cielsko leżało teraz śmierdzące i spocone gdzieś w rogu otoczonego klatką ringu, a na samym środku stojący w świetle reflektorów konferansjer w geście zwycięstwa uniósł rękę filigranowego blondyna, oczekując aż wyznaczeni do tego ludzie ściągną z areny pobitego do nieprzytomności, byłego oponenta Zella.
-Kto następny gotów jest, by zmierzyć się z naszym nowym mistrzem Zeeeeeelleeeeeeeeeem!? – wrzeszczał speaker wciąż trzymając w górze jego pięść, podczas gdy ekipa porządkowa zbierała z podłogi dryblasa. Odpowiedzi nie było.
-He he. Chyba nie ma chętnych – szepnął Zell, przekonany, iż właśnie zgarnął główną nagrodę. W sali zaczynało robić się cicho.
-Czyżby naprawdę nikt nie miał odw...
Konferansjerowi przerwał trzask towarzyszący wyłamywaniu z zawiasów drzwi do żelaznej klatki. Wszystkie zgromadzone w niewielkiej hali oczy zwróciły się w jednym kierunku. Zapanowała absolutna cisza. Na ringu pojawiła się nowa postać. Długie włosy, kobiece rysy twarzy, postura wywołująca raczej uśmiech politowania niż podziw oraz obcisłe białe spodnie natychmiast nasunęły typowo męskiej publiczności skojarzenia z homoseksualizmem. Przeraźliwy gwizd niósł się po wnętrzu budynku przez dobrą minutę. Do akcji wkroczyła ochrona – trzech barczystych panów uzbrojonych w gumowe pałki wleciało do klatki i rzuciło się na Jowy’ego. Dwustronnie zakończony srebrną smoczą głową kij poszedł w ruch. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Trio strażników leżało nieprzytomnych. Konferansjer się ulotnił. Na ringu zostały tylko dwie osoby – Jowy i Zell. Patrzyli sobie w oczy. Wiedzieli co za chwile ma się stać. Jeden z nich nie opuści klatki. W każdym bądź razie – nie o własnych siłach. Wciąż panowała cisza jak makiem zasiał. Przerwał ją dopiero Disc Jockey, który wczuł się w klimat panującej sytuacji i „odpalił” „A Little Less Conversation” Elvisa Presleya. W ślad za DJ-em poszła publiczność, która jak jeden mąż ryknęła z radości spowodowanej zbliżającą się walką. Następni ruszyli wojownicy.  Pędzili na siebie najszybciej jak mogli. Jowy wziął zamach. Uderzał horyzontalnie. Unik. Boo-ya! Długi kij wyleciał w górę, a ciało Jowy’ego z impetem walnęło w ścianę klatki i odbiło się odeń jak piłka. Dincht nie zwalniał. Jego rywal podniósł się błyskawicznie i tyłem wskoczył na żelazną ścianę, wspinającej się po niej do góry. Za nim Zell. Już go doganiał. Miał kostkę Jowy’ego na wyciągnięcie ręki. Gdy Elvis zaśpiewał „Come along with me and put your mind at ease” bishonen puścił się klatki i spadając, pociągnął za sobą blondyna. Uderzyli o podłoże i wstali tak szybko jakby nawet nie poczuli. Parę szybkich ciosów to z jednej, to z drugiej strony i pierwsza krew – pięść Zella spadła na twarz oponenta jak grom z jasnego nieba, łamiąc mu nos. Posoka trysnęła na ziemię. Jowy się cofał. Poczuł pod nogą to, co było mu potrzebne – jego kij. Szybkim ruchem stopy podrzucił go do góry i zamiast łapać tylko odbił dłonią tak, że końcówka rozcięła łuk brwiowy nadbiegającego blondyna. Jego tatuaż zalała krew. Publiczność ryknęła z radości. Walka rozgorzała na dobre. „Come on, come on” śpiewał Presley. Zell z furią bił, w głównej mierze powietrze, podczas gdy jego przeciwnik od czasu do czasu kontrował celnymi ciosami swej laski. W końcu Dincht chwycił srebrnego smoka za łeb i wyrwał broń Jowy’emu. Siły znów się wyrównały. Kilku ciosowa seria i długowłosy znów był na deskach. Podciął przeciwnika. Obydwaj leżeli. Zaczęły się zapasy. Zwarli się w ucisku próbując przeważyć jeden drugiego. Szyja Zella znalazła się w potrzasku. Był duszony. Tracił siły. Jowy natomiast z satysfakcją patrzył jak jego rywal sinieje na twarzy. Ostatkiem swych możliwości niski blondyn zmusił się jeszcze by chwycić długie włosy nieprzyjaciela i pociągnąć do siebie, ale efektu nie było. Uścisk nie osłabł. Było po wszystkim. Zell Dincht poległ. Jowy wstał. Stanął na środku ringu i uniósł zaciśniętą dłoń do góry. Publiczność zawyła ze szczęścia. Elvis zamilkł.
« Ostatnia zmiana: Maja 21, 2007, 08:20:14 pm wysłana przez Tantalus »

Offline Kitano

  • Daredevil
  • **
  • Wiadomości: 173
    • Zobacz profil
Odp: Walka XLVIII: Jowy VS Zell
« Odpowiedź #1 dnia: Maja 21, 2007, 07:40:49 pm »
Zell Dincht wszedł właśnie do znajomego baru i widząc barmankę nie potrafił zapanować nad uśmiechem. Miała długie, ciemne włosy, biały podkoszulek i krótką, czarną mini... Tak krótką, iż mogłoby jej w ogóle nie być. Stała w tym momencie tyłem, układając szklanki czy coś, nie zwróciła jeszcze uwagi na nowego klienta. 'Deja vu' - pomyślał blondyn i podszedł do lady.
- Wodę poproszę.
- Zamknięte - usłyszał w odpowiedzi od barmanki.
- No i jeszcze do tego... jednego hot-doga...
Od razu gdy to usłyszała, odwróciła się, rozpoznając głos i durną intonację.
- To jakieś żarty... Znowu ty?!
- Yo! - w końcu przywitał się Zell.
- Czego chcesz, rewanżu? Znów mam cie załatwić?
- Heej! Spokojnie. Wiem, że ostra z ciebie laska, ale chciałem tylko napić się wody... No i hot-dog'a, heh.
- No to powtarzam - zamknięte. Ale jak się pospieszysz, zdążysz przed zamknięciem niezłej knajpki w Wall Markecie.
- Wheee... Nie bądź taka - odpowiedział rozczarowany. Tifa natomiast powróciła do dalszego układania szklanek.
- Będę walczył za moment, wiesz? - zmienił temat blondyn, gapiąc się pusto w wazonik z pojedynczym, pół zwiędłym kwiatkiem, stojącym na stoliku w rogu - Z jakimś włóczykijem... Jowy, czy jakoś tak, słyszałaś o nim? Pewnie nie...
- I co? Chcesz żebym życzyła ci powodzenia? - odparła Tifa, zerkając przez ramie na wyłożonego na krześle blondyna z imponującym tatuażem na twarzy. Całkiem posmutniał mówiąc o pojedynku. Wyglądał wyraźnie na zmartwionego.
- Umówiliśmy się u was w sektorze na peronie. Byłem wcześniej, więc jak inaczej mógłbym zabić czas nie odwiedzając cię, najdroższa.
- Daruj sobie - odparła neutralnie, nie zważając na jego tani humor. W tym momencie zresztą, był całkowicie nie groźny. Tifa sama dziwiła się sobie, że ten chamski, niepoważny smarkacz, przez moment stał się w jej oczach kimś zupełnie innym. Nie wiedziała do końca kim, ale na pewno kimś, budzącym większą sympatię od tamtego, którego miała w pamięci...
- Hej, masz całkiem niezły tyłek, mówiłem ci już o tym?
...I wszystko prysło. Jednak jest tym samym palantem.
- Jeszcze jedno słowo, a znów porachuje ci kości - odparła, w gruncie czerpiąc przyjemność z nieudolnego komplementu, który być może wcale komplementem miał nie być.
- No tak... - Zell znów powrócił do pozy poszkodowanego, opierając się przy ladzie, na powrót zaczynając gapić w jeden punkt. Przez chwilę znowu prawił o swoim przeciwniku, a gdy jego karykaturalnie dramatyczny ton stawał się nie do zniesienia, Tifa odwróciła się szybko, podając na stół drinka.
- Na koszt firmy
- Hej, serio?! Wiedziałem, że super z ciebie laska.
- Skończ już - zamruczała cicho, odwracając się, Zellowi nie umknął jednak zabawny uśmieszek na jej twarzy.
- Uśmiechnęłaś się! Heh.
- Wcale nie.
- Jednak cię rozśmieszyłem.
- Chciałbyś.
- No no, jeśli cie to uspokoi, to zupełnie naturalne. Rozbawiam ludzi, a laski lecą na mnie...
- Jak skonczysz, wiesz gdzie są drzwi.
- Aaa... Jak chcesz. Dalej graj sobie zimną, ja i tak wiem że na mnie lecisz - przechylił teraz napój jednym haustem - Achhh... Jaki ożeźwiający. Wierze, że włożyłaś serce w jego przyrządzenie. A serce to ty masz, heh...
- Oddaj szklankę - przerwała Tifa, jakby w ogóle go nie słuchała zresztą - I wyjdź już. Zaraz przyjdzie Barret i pewnie nie ucieszy się twoim widokiem.
- Okay, okay... I tak już miałem wyjść. Jak to mówią, czas skopać komuś tyłek - oznajmił gestykularnie, pokazując symbolicznie kciuk i wielkie zęby. Nim Tifa zdążyła się odwrócić by jeszcze na niego spojrzeć, bar był już pusty, a drzwiczki wyjściowe machały luźno.

Przeciwnik już czekał. Stał na opustoszałym peronie, z długim kijem w dłoni, budzącym w Zellu potworny ubaw. Pojedynek należał do bardzo bezpośrednich; obydwoje doskonale wiedzieli po co walczą, i cała reszta prócz determinacji, zniknęła u obydwu zupełnie. Zell szczędził sobie nawet żartów, a jego twarz była bardziej poważna niż kiedykolwiek. Jowy był poważny z natury, więc jedyną zmianę jaką dało się w nim dostrzec, to zaciekłość. Atakował bardzo agresywnie, a przy tym precyzyjnie. Po nie długim czasie Zell zdążył oberwać kilkakrotnie. Jedno z uderzeń kijem, zostawiło nawet śmieszne czerwone znamię na jego twarzy, co w połączeniu z nie pasującą do niego, poważną miną, dało bardzo zabawny efekt. Zdenerwowanie natomiast więcej mu zaszkodziło, niż mogło pomóc w celnym wyprowadzeniu ciosu. Jowy miał tę przewagę, że jego oponent walczył wręcz, ten za to, dzięki długiemu kijowi, mógł płynnie wymierzać ciosy z dalszych odległości.
Gdy polała się krew, a Zell, przykucając nie potrafił już wstać, Jowy zaprzestał ataku, szykując chyba coś naprawdę wielkiego.
- Na złego przeciwnika trafiłeś - podjął dyskusję do pół leżącego, gapiącego się w ziemię blondyna - To nic osobistego, to tylko bardzo poważne plany względem tego turnieju - Zell tylko sapał, Jowy nie wiedział czy na pewno dociera do niego, to co mówił. Mimo wszystko kontynuował - Zapewne będę miał problemy w dalszej części turnieju, ale wiedz, że z tobą nie miałem żadnych problemów. Kończysz tutaj, ja idę dalej... Słyszysz? Nadjeżdża pociąg. Tylko jeden z nas do niego wsiądzie.
Zell istotnie słyszał pęd silników, choć hałas stał się zaraz na tyle głośny i nieprzyjemny, że nie był już pewien, czy to na pewno pociąg, czy może pisk w jego uszach. Rzeczywistość była zgoła inna, ale nim zdażył się z nią zmierzyć... Dosłownie w momencie gdy podniósł wzrok, nie widział pociągu, ani Jowego, ani nawet peronu. Zobaczył tylko zawieszonych bardzo wiele ostrzy, które jedną, szybką serią, przecięły puste powietrze i jego samego.

Gdy myślał, że to już koniec, a właściwie dziwił się, że prawdopodobnie jest martwy i nadal potrafi myśleć, dostrzegł czyjąś postać. Miał małą pustkę, więc równie dobrze mógł to być ktokolwiek; nie dbał o to. Kobieta w długich, ciemnych włosach, białym podkoszulku i krótkiej mini, objęła go czule, szepcząc mu coś do ucha. Nie rozumiał jej słów, czuł tylko błogość i troskę. A po chwili dosięgła go jasność.
- Napój? Dolałaś do niego Revive? Złota kobieta - zaczął majaczyć - wiedziałem, że włożyłaś w drink serce - uśmiechnął się na koniec, widząc uśmiech także na twarzy Tify. Ewentualnie mógł być tylko urojeniem, ale nim zdążył zacząć się zastanawiać, czy znów udało mu się ją rozbawić, powrócił do rzeczywistości.
Otworzył oczy. Tak, teraz wyraźnie słyszał pociąg. Podniósł się z ziemi bez jakiegokolwiek uszczerbku na zmęczeniu. Gdy Jowy odwrócił się z niedowierzaniem w jego stronę, Zell pokazał mu wielkie zęby i ruszył z zaciśniętymi pięściami.
Nim motorniczy zdążył zatrzymać pojazd, na tory tuż przed nim, spadła wysoka postać. Pod kołami nastąpił gruchot, a gdzieś w lusterku obok, przemknął kawałek drewnianego kija.
- O boże! - ktoś wrzasnął - Człowiek pod kołami! Zatrzymać pociąg, natychmiast!
Słychać było piski i wycie. Zell w tym czasie, spoglądał w zamyśleniu w niebo.
- Czy to stało sie naprawdę? - zaczął dumać - O boże! Miałem erotyczny sen! Muszę jej go opowiedzieć - oznajmił głosem pełnym zadowolenia, z powrotem kierując się do baru 7'th Heaven.