Autor Wątek: Epilog  (Przeczytany 1576 razy)

Offline Tantalus

  • Master Engineer
  • Redaktor+
  • ************
  • Wiadomości: 4470
  • Idol nastolatek
    • Skype
    • Zobacz profil
Epilog
« dnia: Sierpnia 29, 2007, 02:50:13 am »
Silny wiatr rozwiewał drobne obłoki po stalowo szarym niebie. Ten sam wiatr od lat rzeźbił krajobraz tej krainy, deszczem i piachem sypiąc w oczy jego rzadkim gościom. Nieznana postać, odziana w szary płaszcz z kapturem, szła wolnym krokiem pośród niskiej trawy. Czujne oko raz po raz zatrzymywało się na mijanych reliktach przeszłości. Monumentalne rzeźby, ruiny dawnych budynków i kapliczek, dekorowały tą niegościnną równinę, dając dowód destrukcyjnej i konsekwentnej siły natury, z wolna wyniszczającej kamienne ściany i sklepienia, przywracającej wszystko do swych łask. Ziemia i niska trawa pokryły to, co kiedyś stanowiło ścieżki i dziedzińce, zacierając ślady po minionej cywilizacji. Wciąż jednak zdawało się, że północny wiatr niesie ze sobą głosy przeszłości, że w zacienionych ruinach majaczą ludzkie sylwetki. Serce przybysza biło szybciej z każdym krokiem przybliżającym go do celu jego wędrówki - wysokiej świątyni widniejącej na horyzoncie, będącej jedynie cieniem swojego dawnego majestatu.

Wśród oślepiającej, jednolitej bieli, majaczyła pojedyncza sylwetka. Leżący, opalony chłopak, ubrany z dżinsowe spodnie sięgające za kolana i szarą koszulę, zdawał się być pochłoniętym w błogim śnie. Wspomnienia przelatywały przez jego myśli niczym fajerwerki, jarząc się i świszcząc, po czym znikając w barwnej iluminacji. Miał wrażenie, że wiele osób właśnie mu się przygląda. Twarze pokonanych przeciwników, wspomnienia minionych walk i zdarzeń migały w jego głowie jak slajdy, ulatując powoli, oczyszczając jego umysł. "Nie mogę..." powiedział cichy głos w jego głowie. "Nie mogę zapomnieć...".

Kroki wędrowca rozbrzmiewały głębokim echem po wysokim i rozległym gmachu świątyni. W agarofobicznie wysokim sklepieniu znajdowały się szczupłe otwory, stanowiące prymitywne okiennice i wpuszczające do środka odrobinę światła i szum wiatru. Wysokie na kilkadziesiąt metrów posągi, przedstawiające antycznych bogów, znajdowały się pod oboma ścianami, stojąc na baczność niczym żołnierze, przed idącym się dowódcą. Było ich dziesięć. Wzrok wędrowca raz po raz padał na ich kamienne oblicza, jednak to nie dla nich tu przyszedł. Na drugim końcu sali, niczym ołtarz, stał wysoki obelisk z jasnego, gładkiego marmuru, przedziwnie kontrastujący z zimną i nieregularną skałą, z której zbudowano świątynię i posągi. Zagadkowe piktogramy pokrywały jego powierzchnie, a każde wgłębienie wyglądało, jakby rzemieślnik przed chwilą odjął od niego dłuto. Nad antycznym tekstem widniał symbol, przedstawiający 4 trójkąty, ustawione tak, aby stworzyć jeden większy. Wędrowiec uśmiechnął się.

Spokój. Serge nigdy nie czuł takiego spokoju, jak w tej chwili. Wszystkie złe wspomnienia, każde zmartwienie i obawa, zdawały się zniknąć, ulecieć niczym sen. Oddychał spokojnie, z czystym umysłem wpatrując się w otaczającą go biel. Zrobił krok przed siebie, stawiając stopę na piasku. Plaża Opassa wyrosła wokół niego z nicości, z całym swoim urokiem. Błękitno-zielone morze spokojnymi falami oblewało złoty piasek, a niebo było niebieskie, lekko zachmurzone na horyzoncie. Kilka mew latało nad zatoką, szukając pożywienia w jej bogatych wodach. Serge odetchnął mokrym powietrzem, jeszcze raz napawając się widokiem błękitnego horyzontu, którego nie potrafił zapomnieć.

Wędrowiec kucnął przed obeliskiem, zdejmując kaptur i odsłaniając błękitne włosy. Drżącymi palcami pogładził jego gładką powierzchnię, odczytując hieroglify. W końcu skierował wzrok ku ziemi - znajdował się na niej krąg, wyrzeźbiony w tym samym marmurze co obelisk, ozdobiony misternymi symbolami i liniami. W samym jego środku znajdował się niewielki, owalny otwór, otoczony podłużnymi liniami z góry i z dołu, nadającymi mu wygląd otwartego oka. Był za wąski, aby zmieściła się tam dłoń i zbyt ciemny, by dojrzeć co znajduje się w środku. Nieznajomy poczuł jak serce przyspiesza jeszcze bardziej, kiedy wyjął przedmiot skrywany dotąd pod płaszczem - długi, srebrny miecz z ozdobną rękojeścią i lśniącą klingą. Kilka centymetrów od jelca, na płazie broni znajdował się trójkątny symbol, taki sam jak na obelisku. Przybysz powoli skierował ostrze w dół, zbliżając je do otworu w podłodze. Obie ręce mocno zacisnął na rękojeści i pchnął.

Serge otworzył szeroko oczy. Jeszcze przed chwilą znajdował się na plaży Opassa, teraz jednak krajobraz został zmieniony, nie dzięki jego woli. Stał w obszernym, pomieszczeniu w kształcie koła, z drewnianą podłogą i przeszklonym dachem, ukazujący szalejącą burzę. Wysokie, kamienne figury, raz po raz rozjaśniane blaskiem błyskawicy, stały wokół ścian podtrzymując kopułę sklepienia. Było ich dziesięć.
- Imponujące - powiedział wysoki mężczyzna z błękitnymi włosami, stojący na środku sali. Wpatrywał się w Serge'a oczyma pozbawionymi źrenic i białek, niczym dwie ciemne głębiny. Jego głos zdawał się dobiegać zewsząd, z każdej strony i docierać bezpośrednio do głowy chłopaka.
- Pokazałeś wspaniałe umiejętności, determinację i siłę woli, dochodząc tak daleko... - zabrzmiał głos. Usta mężczyzny nie poruszyły się - Zbrukałeś swe dłonie krwią w imieniu swoich egoistycznych zachcianek, niszcząc po drodze wszystkich, których napotkałeś. Naprawdę, zasłużyłeś na spełnienie swojego marzenia.
Serge zmarszczył czoło, patrząc na nieznajomego z mieszanką obawy i niezrozumienia.
- Spójrz na nich... - Magus odwrócił się do dziesięciu skrytych w cieniu posągów, podtrzymujących sklepienie w uniesionych dłoniach - Twoje marzenie nic dla nich nie znaczyło i dalej nie znaczy. Nie rozumieją co to znaczy "pragnąć", co to znaczy "nie móc", nie mają skrupułów, ani wyrzutów sumienia. Tak jak inni, stałeś się tylko ich marionetką, zabawką, pionkiem. To nie ty wygrałeś, tylko oni.
Serge zapytał głośno, zaciskając zęby.
- Kim jestem? - niebieskowłosy wyprostował się - Miałem być kimś takim jak ty. Lalką na sznurkach, dostarczającą zabawy przez chwilę, aby potem być rzuconą w kąt. Byłem nikim. Dzisiaj... jestem wszystkim.
Wnętrze pomieszczenia zajaśniało nagle, po raz pierwszy ukazując posągi w pełnej okazałości. Każdy z nich utrzymywał na swych barkach ciężar sufitu, garbiąc się i zaciskając kamienne palce nad jego krawędzi. Oczy każdego z nich zasłonięte były czarną opaską.
- Oni ustalali zasady - powiedział głos - Lecz teraz to ja jestem bogiem i to ja zadecyduję kto jest zwycięzcą.
W krótkim błysku, Mastermune zmaterializowało się nagle w dłoni Serge'a, który z przerażeniem patrzył w puste oczy swojego wroga.
- Serge, to twoja ostatnia walka - rzekł Magus - Pokaż jak bronisz swego nic nie znaczącego marzenia, a ja zniszczę je razem z tobą!
Spokój, który panował dotąd w duszy niebieskowłosego, opuścił go, ustępując miejsca strachowi. Strach jednak nie był dla niego niczym nowym. Skoczył przed siebie, ściskając w rękach swoją broń. Zadał szybki cios z krótkiego wymachu, zatapiając dłuższe ostrze w przedramieniu przeciwnika. Broń przeszyła go bez oporu, jak obłok dymu. Magus uśmiechnął się lekko, gdy jego ciało rozwiało się w ciemnej chmurze. Serge został sam na środku sali, obracajac się nerwowo dookoła, wypatrując wroga.
- Skoro czyjeś życie to zabawa, - powiedział głos, zdający się dobiegać z każdej strony - a czyjaś śmierć nic nie znaczy... czymże są marzenia? I dlaczego marzenie jednej zabawki jest cenniejsze od marzenia innej? Kto to może osądzić?
Z ciemnej przestrzeni za dziesięcioma obeliskami zaczęły wyłaniać się niekształtne cienie, powoli wyostrzające się, nabierające ciężaru i koloru. 30 postaci stanęło dookoła Serge'a, otaczając go szerokim kołem. Rozejrzał się nerwowo, zaciskając zęby. Jego wzrok zatrzymał się na wysokim mężczyźnie, ubranym w czarny strój, w rękach ściskającym kosę. Jego kocie oblicze znał aż zbyt dobrze. Teraz jednak jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a oczy z wąskimi, czarnymi źrenicami, wpatrywały się w niego. Pozostali bohaterowie, mężczyźni i kobiety, których nigdy w życiu nie widział, również patrzyli na niego z tą samą determinacją, w dłoniach ściskając swoje bronie.
- Nie jesteś od nikogo lepszy - usłyszał Serge - Wygrałeś nie dzięki własnej sile, lecz dzięki ich zachciance. Na tym polega sprawiedliwość twoich bogów, w tym tkwi ich okrutny żart!
Bohaterowie zaczęli zbliżać się do chłopaka, powoli, zataczając coraz to ciaśniejsze koła. Serge uskoczył w bok, kiedy ubrany w czerwony strój mężczyzna wyciągnął dwa pistolety i wystrzelił kilka pocisków w jego kierunku. Wielka, metalowa gwiazda zaświszczała w powietrzu i wbiła się głęboko w jego bark, nim ten zdążył podnieść się z ziemi i zareagować. Serge jęknął i skoczył przed siebie, chcąc uciec z kręgu. Wysoki mężczyzna z białymi włosami stał na jego drodze, a gdy niebieskowłosy zbliżył się,  ostrze miecza zaświszczało przez moment w powietrzu.
- AAARGH - krzyknął Serge, a Mastermune wypadło mu z ręki. Długi, wąski miecz, który wojownik trzymał w lewej ręce, przebił jego drugi bark na wylot. Serge padł na klęczki i złapał jego ostrze słabnącą ręką, nie widząc zbliżających się z tyłu wrogów. Poczuł jak kolejne dwa ostrza zatapiają się w jego plecach, jedno po drugim, a dwa inne przebijają jego nogi w łydkach, przytwierdzając go do drewnianego podłoża. Jęknął jeszcze raz, patrząc na zbliżające się oblicza nieprzyjaciół.
- Nie jesteś od nikogo lepszy - znowu usłyszał Serge. Czerwona kula ognista, wielkości pięści, ugodziła go w dłoń, zwęglając skórę i dopełniając cierpienia - Nie zasłużyłeś więc na zwycięstwo. Umrzesz tutaj, z rąk sobie podobnych, a wraz z tobą umrze przeznaczenie, skończy się odgrywanie ról i decydowanie za czyny śmiertelnych. Oto nowy początek...
Lynx zbliżył się do klęczącego Serge'a szybkim krokiem. Wykonał szeroki cios i zadał czysty cios.

Dawno temu istniało 10 bogów, czuwających nad całym multiversum. Każdy miał wielką moc kontrolowania rzeczywistości na własne życzenie, a potęga każdego równa była potędze pozostałych. Wszechświat rozwijał się z czasem, a oni spoglądali na niego swoimi wszystkowidzącymi oczyma, pilnując aby stawało się to, co stać się miało. Obca była im miłość i współczucie, nie znali też nienawiści ani pychy. Pierwotne osobowości, w nieskończoność trwające poza czasem i przestrzenią, pozwalając, aby rzeczywistości przepływały i splatały się między ich palcami. To oni zmieniali chaos w porządek, to oni stworzyli życie śmiertelne i wszelką materię wśród niego.
- Przeznaczenia się dopełniły - powiedział jeden z bogów - Te, które wyszły z mojej ręki, zostały wywyższone.
- Moc nasza równa, a władza powszechna - rzekł inny - Osobowość i wyobraźnia, to, co nasze twory odziedziczyły po nas, to wymiary same dla siebie. Nie da się ich zmierzyć, pojąć, ani wywyższyć przed niczym innym.
- Przeznaczenia się dopełniły - powiedział znów bóg - Przeznaczenia mojego dzieła uznaliście za najwspanialsze. Oto miara wyobraźni i osobowości.
Bogowie zamilkli na krótką wieczność. Zwycięzca nie unosił się pychą, a pozostali nie zazdrościli mu. Stało się po prostu to, co miało się stać.
- Śmiertelny, który zamknął koło losu... - odezwał się inny głos - Zasłużył na spełnienie marzenia...
- Marzenie śmiertelnego dokona się - potwierdził pierwszy z bogów - Co jednak z tym, który przegrał, kiedy cel był w zasięgu jego dłoni?
Bogom obce były wątpliwości. Pytający znał odpowiedź na swoje pytanie, tak jak pozostali. Zadał je jednak, bo musiało zostać zadane.
- Chociaż moc nasza równa, a władza powszechna, obce są nam drobne uczucia, imperatywy kierujące śmiertelnością w czasie i przestrzeni - odezwał się kolejny bóg - Marzenia są dla nas niczym, bo o niczym nie marzymy. Dzięki marzeniom, śmiertelni mogą zaznać szczęścia i spełnienia, odgrywając swoją rolę. Dla nas ich życia to pyłki na linii nieskończoności, ulotne i drobne. Ale dla śmiertelnych marzenia są ważne, ważniejsze czasem od życia innych, a nawet swego.
- Nie ma sprawiedliwości, a błądzi ten, kto jej szuka. - powiedział inny bóg - Los zadrwić może z tego, co nie ma nic i uśmiechnąć się do tego, który ma wszystko. Los może zniszczyć najpiękniejsze marzenie, aby spełnić te najbardziej niegodziwe. Tak funkcjonować musi świat, taki został stworzony i tak dobiegnie jego koniec. Nikt nie może tego zmienić.
Bogowie zamilkli w czymś, co u śmiertelnych jest zadumą. Bogowie nie znali szczęścia, ani trosk, byli po to, aby istnieć i aby wszystko inne istnieć mogło. Choć mieli osobowość, wykraczała ona poza archetypy człowieczeństwa, gubiąc po drodze wszelkie emocje. Bogowie nie mogli się smucić, nie mogli też się uśmiechać.
- Nikt nie może tego zmienić... - rzekł kolejny bóg - oprócz nas.
Bogowie uśmiechnęli się.

Magus odwrócił ostatnią kartkę i zamknął trzymaną w rękach książkę. Spojrzał przez gotycką okiennicę, przed którą stało jego biurko. Nie był człowiekiem, któremu łatwo przychodziła złość. Czuł jednak irytację, która z wolna zmieniała się w pewną chorą satysfakcję, którą czuć może człowiek, przed którym wyrosło nowe, trudne wyzwanie. Uśmiechnął się.
- Cierpliwości - powiedział cicho do samego siebie - To dopiero początek. Zobaczymy do kogo los uśmiechnie się następnym razem.
Magus odłożył książkę na biurko i zamyślił się przez chwilę. "Następnym razem, będę gotowy".

Słońce świeciło na błękitnym niebie, udekorowanym pojedynczymi, białymi chmurkami. W Edogawa jednak nikt nie zatrzymywał się, aby zwrócić uwagę na pogodę. Dziesiątki tokijskich biznesmenów, studentów i wszelkiej maści pracowników, stało na przejściu dla pieszych, czekając na zmianę świateł. Było gwarno i głośno jak zawsze o tej godzinie, kiedy znaczna część ludzi śpieszyła się do pracy. Samochody zatrzymały się powoli i po chwili zapaliło się zielone światło po drugiej stronie przejścia. Tłum anonimowych bohaterów życia codziennego, pognał przed siebie wolnym krokiem, mijając dziesiątki nieznajomych, jak co dnia. Niska kobieta o długich blond włosach stała na środku skrzyżowania, wpatrzona w morze, widoczne na tle jednej z ulic. W dłoni ściskała naszyjnik z korali.
Serge zatrzymał się na przejściu dla pieszych, ignorując mijających go ludzi. Stał tak przez chwilę, patrząc na jej złote włosy, na korale w jej ręku i, w końcu, na niebo, tak błękitne, jak to w jego wspomnieniach. Uśmiechnął się lekko i ruszył w jej stronę.