Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Mori

Strony: [1]
1
FanFik / Odp: Kingdom Hearts III: Legendarny Klucz
« dnia: Maja 25, 2008, 07:48:39 pm  »
Rozdział Pierwszy

Mori szedł powoli w dół brukowanej ulicy. Mijał ludzi i budynki. Wciąż myślał o wydarzeniach z wczorajszego dnia.
- „Twój dziadek był wielkim uczonym, który przyczynił się do uratowania wszystkich istniejących światów”… To znaczy, że są jakieś inne światy? – pomyślał chłopak.
Od jakiegoś czasu patrzył beznamiętnie w niebo. Chmury płynęły wolno po aksamitnym błękicie. Słońce wychylało się dopiero zza horyzontu. Wiatr wiał lekko. Panował spokój.
- Ech… Żeby tak dziadek tu był… - westchnął chłopak uśmiechając się smutno. 
Z zadumy wyrwało go bicie dzwonu. Rozejrzał się, wzrokiem poszukując ratuszowego zegara. Wskazywał ósmą.
- No nie! Znowu się spóźnię – jęknął, po czym ruszył biegiem w stronę szkoły.
Chłopak biegał całkiem szybko, jak na szesnastolatka. To dlatego, że kiedy jeszcze mieszkał z dziadkiem, ten duży nacisk kładł na jego rozwój sportowy. Mori dużo trenował – biegał, skakał, ćwiczył nawet sztuki walki. Nie wiedział dlaczego to takie ważne, i wolał o to nie pytać.
Po kilku minutach szybkiego biegu, chłopaka naszło dziwne wrażenie, że ktoś go śledzi. Zatrzymał się i odwrócił. Nie zobaczył nikogo.
- Hm… Dziwne – mruknął i biegł dalej.
Po kolejnym odstępie czasowym chłopak znów się zatrzymał. Rozejrzał się dokładnie. Krótkie cienie przedmiotów go otaczających nie wydawały się dziwne… A może?
- Co do… Przecież jest ósma rano – powiedział sam do siebie.
Jak na zawołanie cienie zaczęły się podnosić. Formowały się z nich kształty.
- Wow! – zawołał jakiś dzieciak za plecami Moriego.
Stwory, które stały przed nimi nie wyglądały jak „Wow”. Wyglądały gorzej. Były przygarbione. Miały długie szpony i czułki. Na dodatek całe wyglądały jakby… nie były do końca realne. Lotne i nieuchwytne - zupełnie jak to z czego powstały. Jeden z nich rzucił się w kierunku dzieciaka. Mori nie zastanawiając się długo zasłonił go własnym ciałem. Stwór rozdarł jego koszulę.
- Niezłe szpony – mruknął, po czym odwrócił się. – Młody wie… - zaczął, ale dzieciaka już nie było.
Znów spojrzał na bandę cieni. Stał chwilę w miejscu, tak samo jak one. Drgały lekko szykując się do ataku. Chłopak zacisnął pięści, po czym cofnął się kilka kroków. Zwykle nie uciekał z walki, lecz tym razem nie wiedział z czym ma do czynienia. Przeczuwał jednak, że nawet jego znajomość sztuk walki nie będzie miało wielkiego wpływu na żywy cień.


Siódma wieczór. Mori padł wyczerpany na łóżko w swoim pokoju. Było to pomieszczenie o dość sporych rozmiarach. Znajdowała się tu potężna szafa, która sugerowała, że jej właściciel posiada tony ciuchów. W rzeczywistości nie była nawet w jednej piątej zapełniona. Stała tu też półka na książki. Ta natomiast uginała się pod ciężarem zawartości. W wieku szesnastu lat Mori przeczytał więcej, niż niejeden trzydziestolatek. Było tu też łóżko, na którym aktualnie „odpoczywał” Mori, biurko, krzesło i dwa fotele. Ogólnie pokój wyglądał dość przeciętnie.
- Aua… - jęknął chłopak dość niespodziewanie.
Podniósł się i zajął pozycję siedzącą. Rozmasował sobie kark.
- Ech… - westchnął.
Zdarzenia dzisiejszego dnia były… co najmniej dziwne. Żywe cienie. Chłopakowi na samą myśl o nich, ciarki przechodziły po plecach.
- „O co w tym wszystkim chodzi?” – pomyślał chłopak i zamknął oczy.
- Odpowiedź jest bliżej nisz ci się zdaje… - usłyszał.
Otworzył oczy i wstał. Rozejrzał się po pokoju. Nikogo nie było.
- Ktoś tu jest? – zapytał.
Odpowiedziała mu cisza.

 
Cisza. Wszechogarniająca cisza. Mori bał się ruszyć, bał się nawet oddychać. Wszystko, byle tylko zachować taki spokój. Wokół panowała ciemność.
- Witaj Mori – usłyszał za sobą.
Odwrócił się powoli. Zobaczył wysokiego mężczyznę. Jego twarz była zasłonięta… czymś co mogło być czerwonymi bandażami. Chłopak przekrzywił głowę ze zdziwienia.
- Coś ty za jeden? – zapytał szatyn.
- Jestem DiZ. Przysyła mnie twój dziadek – odpowiedział nieznajomy.
Moriego zamurowało. Nie wiedział co powiedzieć, więc stał w miejscu z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Co? – wydusił z siebie w końcu.
- Tak, dobrze słyszałeś.
- To niedorzeczne! Mój dziadek… On… - chłopakowi zaczął plątać się język. Nie wiedział co mówić, a więc paplał trzy po trzy. W końcu przewrócił oczami. – A poza tym, to ja mam już tego dosyć – jęknął i odwrócił się.
Ruszył przed siebie zaciskając pięści.
- Ansem zginął ponad rok temu – usłyszał z oddali.
Zatrzymał się i nasłuchiwał.
- Wiedział, że aby ocalić światy musi się poświęcić. Oczywiście, na początku się wahał, ale wtedy pomyślał o tobie. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie tylko zginie on, ale także ty i wiele innych istnień – kontynuował.
Mori zakrył usta dłońmi. Łzy cisnęły mu się do oczu, jednak postanowił nie płakać. Czuł zawroty głowy, zachwiał się i poleciał do tyłu.


Spadał. Wydawało się mu, że tonie.
- „Poświęcił się… Dla mnie?” – myśl przemknęła przez głowę.
Zamknął oczy. Zobaczył dziadka, ze srogą miną, ale uśmiechającego się lekko. Zaśmiał się.
- Dziadku – powiedział i wyciągnął rękę.
- Rozczaruje cię. To znowu ja – usłyszał ten sam szorstki głos, którym przemawiał DiZ. Chłopak otworzył oczy. Leżał na podłodze w swoim pokoju.


- Ładnie się tu urządziłeś – powiedział DiZ.
- Co?! Co się tu dzieje do cholery!? Czy ty nie jesteś moim wytworem sennym?! – zawołał Mori włażąc na łóżko.
- Poniekąd…
- Poniekąd?! Wiesz, za bardzo to mnie ta odpowiedź nie urządza! – wrzasnął chłopak.
- Uspokój się, a wszystko ci wyjaśnię! – zagrzmiał mężczyzna. Mori spuścił głowę. Gdyby chodziło o co innego, kłóciłby się nadal. Jednak teraz informacje o dziejących się wokół niego rzeczach, były mu bardzo potrzebne. 
- Dobrze… Mów – powiedział po chwili.
Mężczyzna otworzył usta, lecz w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. DiZ nie czekając na nic… Zniknął.
- I co!? To tyle!? – Mori złapał się za głowę, po czym wstał i wściekły pobiegł do drzwi. – Czego!? O… To ty – jęknął, kiedy zobaczył Alissę.
- Tak… Dlaczego dziś spóźniłeś się na lekcje? – zapytała dziewczyna, przekraczając próg.
- Um… Zamyśliłem się – odparł siląc się na obojętny ton.
- Aha… A poważnie?
Chłopak nie odpowiedział. Przez kilka chwili stali przy drzwiach, wpatrując się w siebie.
- Przysięgnij, że nikomu nie powiesz – zażądał chłopak od dziewczyny, po czym zamknął drzwi.

2
FanFik / Kingdom Hearts III: Legendarny Klucz
« dnia: Maja 24, 2008, 08:31:45 pm  »
Jest to FF o tematyce znanej z Kingdom Hearts. Dokładnie jest to kontynuacja serii.

Kingdom Hearts 3: Legendarny Klucz

Prolog

   Średniego wzrostu postać w czarnym płaszczu biegła przed siebie ciemnym korytarzem. Dyszała ciężko. Za nią, w powietrzu szybko płynęły dziwne stworzenia. Nie były to Hartless, ani Nobodies. To było coś innego… Dużo szybszego i potężniejszego. W dłoniach postaci, z nikąd pojawiły się dwa Keyblade’y. Jeden srebrny, a drugi złoty. Do pierwszego, za pomocą łańcucha przyczepiony był wizerunek księżyca w pełni, a do drugiego podobizna słońca. Osoba podskoczyła, i obróciła się w powietrzu. Kaptur, który dotychczas miała zarzucony na głowę, spadł. Był to chłopak, o piwnych oczach i półdługich, brązowych włosach. Rzucił oba ostrza w stronę potworów, po czym wylądował na ziemi, odwrócił się i pobiegł dalej. Po kilku chwilach w rękach znów trzymał broń.
- Mogliby dać sobie spokój… - mruknął.
Po kilku minutach truchtu, dotarł do zakrętu korytarza. Zatrzymał się i schował za jego załomem. Wychylił głowę, zakładając z powrotem kaptur.
Zobaczył białe pomieszczenie. Nie było tam widać nikogo, jednak dało się słyszeć rozmowę. Nasłuchiwał więc.
- …mój plan, zawładnięcia nad Kingdom Hearts zawiódł. Teraz twoja kolej. –przemówił ktoś. Nasz bohater zacisnął zęby w gniewie.
 - Ależ ojcze. Nie mam odpowiedniej broni, nie mam planu. Nie zrobię tego w jeden dzień. – odpowiedział ktoś, trzęsącym się głosem.
 Szatyn poczuł, że ktoś puknął go kilka razy w ramię. Przekręcił głowę, i spojrzał prosto w  czerwone ślepia jednego z potworów, przed którymi wcześniej uciekał. Spróbował odskoczyć, jednak było już za późno. Stwór z całej siły uderzy go w twarz. Chłopak z łoskotem walnął w ścianę i upadł na ziemię nieprzytomny.

Siedem Dni Wcześniej

Młody szatyn o piwnych oczach siedział nad urwiskiem. Wiatr lekko powiewał, poruszając trawą wokół niego. W dole, fale rozbijały się o skały. Morze było dziś nadzwyczaj spokojne, a i tak pieniło się dość mocno. Wszędzie panowała martwa cisza, przerywana jedynie nierównym oddechem chłopca.
- Za co?! – krzyknął głośno po chwili, uderzając pięścią w ziemię. Zapłakał cicho, a kilka łez spadło na kawałek pergaminu leżący na ziemi. Chłopak podniósł go i przeczytał cicho pierwsze słowa listu.
- „Mori. Z przykrością zawiadamiam, że twój dziadek, a mój drogi przyjaciel Ansem…” – urwał. Ostatnie słowa nie mogły przejść mu przez gardło.
Mori miał szesnaście lat. Jego dziadek, był jedyną osobą, jaką miał w życiu - rodzice zginęli, gdy chłopak miał cztery lata. A teraz? Teraz nie miał już nikogo.
- Mori… - usłyszał za sobą.
Odwrócił głowę. Kilka metrów od niego stała niewysoka szatynka o niebieskich oczach, ubrana w zieloną spódniczkę, tego samego koloru koszulkę i czarną kamizelkę. Grzywka lekko opadała jej na oczy. Powoli podeszła do niego, i przytuliła. Odwzajemnił uścisk.
- Wszystko będzie… Dobrze – powiedziała, a oczy zaszły jej łzami.
- Myślisz? – zapytał.
- Pewnie… A teraz chodź, bo jak nie napiszemy tego testu, to Arows nas obleje – powiedziała wesoło i wstała.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na przyjaciółkę. Uśmiechnął się lekko.
- Alissa… Dzięki – powiedział i dźwignął się na nogi. – Wiesz, co mnie tylko zastanawia?
- Co? – zapytała.
Ruszyli wolno w kierunku miasta.
- Skoro dziadek zginął rok temu to, dlaczego list otrzymałem dopiero dziś?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nad ich głową przeleciała mewa.
- Twój dziadek nie dawał znaku życia od dwóch lat… Nie dziwiło cię to? – zapytała po kilku minutach ciszy.
- Właściwie to… Nie. Zanim tu zamieszkałem, dziadek często znikał. Trzy lata temu, opuścił Dom, aby prowadzić badania. Po roku pojawił się, aby mi powiedzieć, że muszę się przenieść do innego miasta, po czym przeprowadziliśmy się tutaj – odpowiedział chłopak. Kolejna mewa prześcieła powietrze kilka centymetrów nad nimi.

Trochę dalej, w zupełnie innym świecie Król Micki siedział przy biurku. Skrobał piórem po pergaminie od kilku minut.
- Wzywałeś nas Wasza Wysokość? – dobiegł go od drzwi głos Donalda. Kaczor mówił bardzo niewyraźnie, jednak wszyscy w Zamku go rozumieli. Za nim stał Goofy.
- Tak. Mam dla was zadanie – odpowiedział. List, który pisał zwinął w rulonik. Wstał z krzesła i podszedł do przyjaciół. – Proszę. Lećcie na Destiny Islands, i wręczcie to Sorze. Ja… Muszę odnaleźć pewną osobę – powiedział.
- Kogo? – zapytał Goofy.
- Wnuka Ansema…
Zapadła cisza.
- CO!? – zawołali po chwili zdziwieni.
- Czas na wyjaśnienia jeszcze nadejdzie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za kilka dni spotkamy się wszyscy…
- Oczywiście – odpowiedział rozczarowany Goofy, po czym obaj z Donaldem zasalutowali swojemu królowi i opuścili pokój, zostawiając Mickiego sam na sam ze swoimi myślami.

Strony: [1]