Forum SquareZone

Forum ogólne => FanFik => Wątek zaczęty przez: Gladi w Stycznia 05, 2004, 01:32:08 pm

Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 05, 2004, 01:32:08 pm
Przez Święta wpadłem na bardzo ciekawy pomysł. Mam nadzieje,że się spodoba. A więc chciałbym aby ten temat był swego rodzaju opowoadaniem każdy kto wchodzi prosziny jest o napisanie paru zdań max 5(to sprawi że zabawa będzie ciekawsza jak komu zamało to nie widzę problemu tylko bez przesady) I jeszcze jedno niech ktoś zacznie bo ja nie mam pomysłu. :oops:                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Nova/smogu w Stycznia 05, 2004, 01:44:13 pm
Opowiadanie online czy jakoś tak i każdy jest autorem... niezłe. Ale mam jeden ważny postulat NIE PLAGIATUJCIE POSTACI Z GIER SQUARE I INNYCH!!! NIECH TO BĘDĄ WASZE ORYGINALNE POMYSŁY!!! KAŻDY PLAGIAT BĘDZIE  Z MIEJSCA KASOWANY[/size](admin się tum zajmie w co wierze, a jak nie, to dajcie mi pod pieczę ten temat a zadbam o niego dobrze)



title:Twórczość Radosna

 (tytuł jest, teraz wy :D  :D )                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 06, 2004, 10:36:06 am
Dobra ja zacznę Mała prośba piszcie opowiadanie kursywą.
Pierwsze promienie słońca wdzierały się przez brudne okienko na stryszek pana Alojzego.Nasz bohater spewnością smacznieby spał, gdyby nie głośne \"dryń\" zabytkowego już budzika.
- O ladacznica-pomyślał, tak bo nie lubił przeklinać.
Kolejny szary dzień,szarego człowieka. Czy aby napewno, to się miało dopiero okazać.
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Nova/smogu w Stycznia 07, 2004, 02:01:39 pm
No cóż, Gladi, miałeś złą nadzieję... ludzie nie za bardzo chcą tu coś dopisywać.... a więc zamykamy ;)                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 08, 2004, 02:06:07 pm
Z przykrością stwierdzam ,że masz rację. Tak sobie myślę, że pomysł z wyczyszczeniem był zły. Stare tematy do spamowania i tak wracają, nowi i starzy będą spamować. Eh lepszym rozwiązaniem był by ban na jakiś czas, a nie takie radykalne środki. :cry:                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Stycznia 08, 2004, 04:06:04 pm
gladi trudno co sie stalo to sie nie odstanie, musimy wszystko od nowa odbudowac tyle ze bez spamu. a co do tego tematu: ja nigdy nie lubie poczatkow takich historii :D gdyby sie juz troche akcja potoczyla to bym pisal co 2 post :D no ale trudno...                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 12, 2004, 01:12:20 pm
Się nie poddam :D
- O jasna ciasna kuna - zakloł ponownie na swój sposób
Zwlókł się z łozka i ruszył do lustra. widok ten wywołałby zawał serca u normalnego człowieka, ale on widział swoją twarz nieraz.
- Znowu miełiśmy popijawę co?? Oj nie ładnie, a my już o wszystkim wiemy . Pan się będzie długo tłumaczył. Niebywałe zaskoczenie malowało się na twarzy Alojzego, przecież nikogo nie zapraszałem. - pomyślał.
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Mortus w Stycznia 12, 2004, 10:40:00 pm
Jak dla mnie zbyt modern ;-) Może coś bardziej w stylu waszmoście, i inne średniowieczne bufony ;-) I magia musi być obowiązkowo :P:P Zaczynaj od nowa Gladi :D:D                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 13, 2004, 10:23:02 am
Cytuj
Jak dla mnie zbyt modern ;-) Może coś bardziej w stylu waszmoście, i inne średniowieczne bufony ;-) I magia musi być obowiązkowo :P:P Zaczynaj od nowa Gladi :D:D

Wszyscy są autorami tego opowiadania więc może pokierujesz ję do średniowiecza??? Wszak nigdzie nie napisano coby podróży w czasie nie używać. A jak natenczas waszmość pomysłu nie posiadasz to już ja się tym zajmę:)                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Nova/smogu w Stycznia 13, 2004, 11:12:35 am
To wy se dyskutujcie, ja tymczasem coś napiszę.
- Może i nikogo nie zapraszałeś Alojzy. Ale my wiemy o tobie bardzo dużo. A zresztą, nas się nie zaprasza.
 - Kuna jeszcze nie wytrzeżwiałem.... - zaklął Alojzy
 - Ależ mister Alojzy, niech pan nie udaje. Wiemy, że ucieka pan przed prawdą. Ale potrzebujemy pana i pańskiej starej dobrej magii.
- A niech was szlag. Dlaczego znowu mi się to przytrafia... - powiedział wkurzony z lekka Alojzy.
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 16, 2004, 11:27:53 am
No dobra to i ja sprubuję. :D
Potrzedł mozolnie do drzwi i otworzył je.Ku jego zdziwieniu z za nich wyłoniły się dwie postacie.Przetarł oczy by lepiej się im przyjrzeć.Dziewczyna była nie wysoka,ubrana w dzinsową kamizelke pod kturą miała czarną bluzkę na ramiączkach i krutkie spodenki.Na ramiona spływały jej czarne proste włosy,a spod grzywki błyszczały niebieskie oczy.Uśmiechneła się do niego.
- Czy wpuści nas pan do środka???
Alojzy podrapał się po brodzie - Fakt nie jestem teraz w nastroju (i jeszcze nie wytrzeźwiałem) - pomyślał.
- Ale wchodźcie...
Zaprowadził ich do pokoju w którym spał.Usadł na krześle.
- Rozgoście się.
Dziewczyna rozejrzała się po niedużym pokoju.Wszędzie leżały porozżucane ubrania i zalegał brud.
- Chyba jednak wolimy postać.
Alojzy wzruszył tylko ramionami.
- Jak chcecie...ale moglibyście się chociaż przedstawic... - Spojrzał na nich badawczo. - Nie wyglądacie na tutejszych.
- Tak szukalismy pana bardzo długo...
- A więc??? - zapytał zniecierpliwiony.
- Ja nazywam się Arien,a to muj współ towarzysz Nicolas.
Wskazała na mężczyznę stojącego za nią.Był wższy od niej o głowę.Ubrany w szary zakrywający całe ciało płaszcz.Miedziane włosy z tyłu były spięte w kródkiego kitka,z przodu natomiast wypuszczona długa grzywka tak aby zasłaniała uszy.Spod niej wyłaniały sie złote,migdałowe oczy.Przez prawe przechodiła prosto-padła blizna zadana pewnie w jakiejs bitwie.Na jego ciemnej skóże odbijały sie promienie przechodzące przez zabrudzone szyby.
- Elf i czarodziejka...więc po co mnie szukaliście???
- Potrzebujemy pana i pańskej magii. - odezwał się w końcu długo milczacy elf. - Nasz kraj jest w wielkim niebezpieczeństwie i tylko pan może nam pomuc panie Alojzy...
- Prosze niech pan sie zgodzi z nami pójść a wszystko wyjaśnimy po drodze. -prosiła nieubłagalnie dziewczyna.
- Niewiem muszę sie nad tym zastanowić czy chcę z wami iść...


Niech ktoś napisze cóś dalej bo mnie wątku zabrakło. :D                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 16, 2004, 03:54:24 pm
Nie jestem w tym za dobry ale mogę spróbować i ja (najwyżej ktoś usumie :lol: ).
Po długich namowach czarodziejki Arieny i Elfa Nicolasa Alojzy wreszcie zgodził się pomóc im. Gdy wyruszyli czarodziejka zaczęła opowiadać co się stało w ich kraju:
-Mister Alojzy mam nadzieję, że pamiętasz jak dawno, dawno temu pokonałeś złego potwora Argona i jego armię nieumarłych, która chciała zabić wszystkie żyjące istoty i przejąć kontrolę nad tą planetą-rozpoczęlą Ariena.
- Owszem, coś tam mi się przypomina. O ile mnie pamięć nie myli to Argon pochodził z innego wymiaru...-mówił Alojzy.
- Tak, a pan  użył magiczngo kamienia \"Night Sun :D \" by otworzyć bramę pozwalającą na podróże między wymiarowe i odesłał pan Argona z jego armią tam skąd przybyli-wtrącił Nicolas.
-Tak, a potem ukryłem \"Night Sun\'a\" w górach Taros w jednej z jaskiń i kazałem pilnować go smokowi Antayrowi by nikt nie dostał kamienia w swoje ręce i nie przyzwał spowrotem Argona z \"kumplami\"-opowiedział pijak/mag Alojzy.
-No właśnie, zły mag Altus przejął kontrolę nad Antayrem i ukradł  \"Night Sun\'a\" w nadziej, że gdy przywoła ponownie Argona bedzie kontrolował jego i jego armię, więc otworzył portal na pustkowiu niedaleko granicy naszego kraju i został zabity przez jeszcze potężniejszego niż poprzednio Argona, który przejął kamień. Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy to ruszyliśmy do pana, niestety Argon się o tym  dowiedział i posłał po nas paru skeletonów czego efektem jest blizna Nicolasa. Argon boi się pana, więc chce zabić pana (z przyczyn oczywistych) i nas (bo chcemy panu pomóc). Tylko pan ze swoją potężną magią jest w stanie odzyskać kamień i pokonać Argona z jego Armią-skończyła opowadać Ariena.
Alojzy jeszcze chciał coś powiedzieć, ale z pobliskich zarośli wyskoczyło kilku zombie i otoczyło trójkę bohaterów.


Dalej ( o ile się spodoba) ktoś następny.                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Ard w Stycznia 18, 2004, 05:48:21 pm
zobaczymy jak mi pojdzie....

- Ja sie nimi zajme - powiedzial Nicolas odrzucajac plaszcz - Ty zajmij sie Alojzym Arien, chron go za wszelka cene.Nie uzywajcie magii, bo sciagniemy na siebie uwage Argona. Zalatwie to \"klasycznie\" - usmiechnal sie Nicolas i pobiegl w strone wrogow.
Alojzy i Arien stali z boku w gotowosci, lecz i tak tylko przygladali sie wyczynom swego towarzysza.
Gdy Elf dobiegl do zgraii zombich jeden z nich wzial potezny zamach reka - Nico :) plynnie wyminal reke uwazajac na zatrute pazury...i docial glowe pierwszemu wrogowi
- Jak to mozliwe....- wybelkotal Alojzy, lecz dopiero po chwili dostrzegl dwa ostrza ktorymi walczyl Elf - Nawet nie zobaczylem kiedy je wyciagnal - pomyslal Alojzy - Niezly jest - rzekl do Arien.
Czarodziejka tylko kiwnela potwierdzajaco glowa.
Nicolas uwijal sie jak demon wsrod wrogow. Jednym ostrzem blokowal ich ataki, drugim zas zadawal ciosy. Z atakujacych odpadaly glowy, kawalki zgnilego ciala i rece, zakonczone zatrutymi pzaurami. Dwa ostatnie zombiaki zaatakowaly rownoczesnie z dwoch stron, leczi i ten atak nie zakonczyl sie powodzeniem. Byli zbyt wolni dla szybkiego Elfa, ktory piruetem wszedl miedzy wrogow i niczym wirujace ostrze porozcinal ich smierdzace ciala.
Walka dobiegla konca, Nico podszedl do swoich towarzyszy.
- Nic Ci nie jest?- zapytala Arien.
- Nie.
- To bylo cos - wybelkotal ciagle zdumiony Alojzy.
- Dzieki - usmiechnal sie Elf - Ale to nic takiego. Zombie nie sa dobrymi wojownikami. I to mnie zastanawia...dlaczego Argon nie wyslal na nas lepszych wojownikow, aby nas zlikwidowac?
Arien i Alojzy popatrzyli na siebie.
- Nie wie gdzie jestesmy - ciagnal dalej Elf - i lepiej bedzie jak tak pozostanie. Musimy byc ostrozni w dalszej drodze.


reszta w waszych rekach  :D                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 21, 2004, 06:55:38 pm
No to ja dalej.
Szli dalej.
- Chciał nam pan coś powiedzieć mister Alojzy...czy mógł by pan dokończyc?? -spytała Arien.
-Ach...prawie bym zapomniał. -podrapał sie po głowie. -Jeśli dobrze zrozumiałem to Argon ma \"Night Suna\" tak? -Arien przytakneła.
- Sam go raczej nie odda a bez niego nie możemy odesłać Argona z powrotem do jego wymiaru.
- To co możemy zrobić. -zmartwiła się.
- Jest inny sposób prawda panie Alojzy... -powiedział tajemniczo Nicolas.
- Tak to prawda...ale skąd ty o tym wiesz??? -zdziwił się mag.
- Elfy mają swoje tajemnice. -uśmiechnoł się do niego.
Po krótkiej chwili Alojzy mówił dalej.
- Istnieje drugi kamień.Gdy się je połączy mogą być bardzo niebezpiezne.Pierwszy to \"Nigth Sun\" drugi zaś \"Twilight Moon\".
-Ale po co stworzono ten drugi? -dopytywała się Arien.
- Dokładnie nie wiadomo.Wiem tylko że stworzyły go elfy i jego ostatni posiadacz rozbił go na pięć części... -tłumaczył Alojzy ale w tym momęcie wtrącił się Nicolas.
- Elfy miały swoje powody.Stworzyły drugi kamień po to by ludzie nie mieli pełnej władzy nad wymiarami.Jednak nie przewidzieliśmy tego zdarzenia.Gdyby Argon dowiedział się o tym,o istnieniu drugiego kamienia było by baaardzo źle.Posiadaczem kamienia był elf Grevie (Griv) z Mglistej Doliny. -dokończył Nicolas.
- Coś chyba kiedyś o tym czytałam w zakazanych księgach...(czego robić nie wolno) -popatrzyła na Nicolasa niepewnie ale on nic nieodpowiedział.
- Podobno tych odłamków pilnują jakieś stwory... -ciągneła dalej.
- Stworzono je z magii elfów i nie można ich zniszczyć ani nimi zawładnąć.Nie jestem pewna czy to do końca prawda.W książkach nie zawsze piszą prawdę.-dokończyła.
- Dowiemy się tego w Mglistej Dolinie. -powiedział Alojzy.
Ruszyli dalej.Nicolas szedł za nimi z tyłu pogrążony we własnych myślach.
~ Znowu się spotkamy Grieve. -pomyślał.


(Niech ktos napisze coś dalej :wink: )                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Gladi w Stycznia 26, 2004, 12:33:14 pm
No troszkę się ruszyło przepraszam że tak długo mnie nie było, ale chorowałem. Teraz coś na specyjalne życzenie :D
-Robi się coraz ciemniej - zauwarzył Nicloas. Rzeczywiście zblirzał się wieczór. Środek wiejskiej drogi spewnością nie był dobrym miejscem na nocleg, więc trójka bohaterów postanowiła znaleść coś bardziej przytulnego. Pare godzin później...
- No chyba przestane wierzyć w te bajki o elfickich łowcach. Zabłądziliśmy!!! Nicuś - powiedział Alojzy
- To może sam coś zrobisz? A przepraszam po ostatanich wydarzeniach tylko pijesz. - rzucił w jego stronę pogardliwe sojrzenie.
- Nic ci do mojej przeszłości elfie. - Alojzy akcentował każdy wyraz.
- A co mi zrobisz? Zapijesz na śmierć?? - zapytał drwiąco. Gdy skończył było za późno na unik.
- Jak teraz będziesz śpiewał ptaszku - powiedział Alojzy, trzymając sztylet na jego szyji.
- Dosyć tych kłotni mamy zadanie. - wtrąciła Arien.
- Masz śliczną twarz jak się złościsz. - zaśmiał się Alojzy po czym póścił Nicolasa. Ten stał dalej jak wryty. \"Skąd ma taką szybkość\" - pomyślał.
Dopiero po tym incydeńci mógł mu się przyjżeć. Wywiad donosił, że to cherlawy facet po 30-stce, do tego pijak a tu proszę. Wreszcie znaleźli zaciszne miejsce. Arien zapaliła ognisko. Nicilas mógł wreszcie przyjrzeć się twarzy pana Alojzego. Brązowe włosy zachodziły mu lekko na oczy, w okólarach odbijał się blask ognia. To co wzbudziło jego zdziwienie to blizna przecinająca policzek, dziś rano jej nie było...
 [Opisy postaci chyba mi nie wychodzą :cry: piszcie dalej i miłej zabawy rzyczę :D ]

                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 28, 2004, 07:02:48 pm
bardzo spodobał mi się Never ending story więc znowu spróbuję.

Tę ranę uleczyłem zwykłym, prostym zaklęciem elfie-spokojnie powiedział pan Alojzy przeciągając się.
-A...aaaaa........lll........eeeee.........noooo....yyyyyyyy......jakkk-zająknął się elf.
- Jakże mógłbym się nazywać magiem gdybym nie umiał czytać w myślach-przemówił mag drwiącym głosem-a sytuacja ze wczoraj to efekt wojska, bo widzisz zanim zostałem magiem marzyłem o tym by być żołnierze, ale z powodu MOJEJ nieprzeciętnej inteligencii zostałem magiem.
-ciekawe-wtrąciła Ariena-też zawsze chciałam być wojownikiem, ale rodzice.......
-Achhhhhhhhh!!! zapomniałbym-wykrzyknął mr. Alojzy-skąd znasz Grieva?
-yyyyyyyyyyyyyyyyyyy.......nooooooo.......eeeeeeeee-jąkał sie Nicolas.
-MÓW!!!!!!!!!!!-wykrzyknęli równocześnie Alojzy i Ariena.
-no więc dobrze-rozpoczął Nic-Grieve mieszkał w elfickim mieście Arioma niedaleko od mglistej doliny. Tak się składało, że ja również tam żyłem. Grieve jako posiadacz kamienia TM miał ogromną moc i był prawdopodobnie najpotężniejszym z elfów. Ja również chciałem być potężny więc brałem u niego lekcje walki (bo jakoś mnie nie ciągnęło do magii). Byłem coraz lepszym wojownikiem i w niewielkim okresie czasu mogłem pokonać samego wielkigo Grieva, wprawdzie nie chciałem tego, ale on myślał inaczej. Pewnego dnia gdy wyszedłem za miasto nawet nie pamiętam po co, musiałem wrócić bo czegoś zapomniałem i zastałem mój dom w płomieniach, więc niewiele myśląc wbiegnąłem do środka i zastałem tam..................................-tutaj elf stanął.
-mów dalej proszę-powiedziała czarodziejka.
-to nie takie łatwe, ale dobrze, no więc gdy wszedłem do środka to zobaczyłem 3 trupy, to była moja żona i dwoje dzieci, a obok nich Grieve z szyderczym uśmiechem i TM w ręku. Bez namysłu skoczyłem, wyrwałem mu kamień i roztrzaskałem go o posadzkę, tak że rozpadł sie na pieć części. Wtedy Grieve uciekł, a ja poprzysiągłem zemstę. Schowalem w jaskiniach mglistej doliny wszystkie pięc czesci TM, którego moc orzywiła skalne golemy i teraz one strzegą kamienia. Grieva nie widziałem do momentu, w którym armia Argona wkroczyła do Aromii, a ten ZDRAJCA byl dowodcą jednego z oddziałów-zakończył Nicolas.
-Jeśli Grieve jest z Argonem to znaczy, że.............
-Argon wie o TM-skończył zdanie Arieny elf-ale nie wiedzą gdzie kamienie są schowane.
-Niezapominajcie, że NS może znaleźć TM, co oznacza, że musimy się bardzo spieszyć-powiedział Alojzy.

Wszyscy zgodzili sie z magiem i już po trzech godzinach stali u bram Aromii.


Dalej już ktoś inny.                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 28, 2004, 07:32:21 pm
Serge & Squall the best...Chyba troszke coś pomieszałeś ale to nic odpowiada mi taka kwestia :wink:                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 28, 2004, 09:29:24 pm
jeśli coś pomiszałem to SORKI (bo sam nie wiem co :D :D:D ), ale tak rozmawiajmy lepiej na priv bo nas pobanują                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Lutego 02, 2004, 05:37:50 pm
Cytuj



-Achhhhhhhhh!!! zapomniałbym-wykrzyknął mr. Alojzy-skąd znasz Grieva?
-yyyyyyyyyyyyyyyyyyy.......nooooooo.......eeeeeeeee-jąkał sie Nicolas.
-MÓW!!!!!!!!!!!-wykrzyknęli równocześnie Alojzy i Ariena.
-no więc dobrze-rozpoczął Nic-Grieve mieszkał w elfickim mieście Arioma niedaleko od mglistej doliny. Tak się składało, że ja również tam żyłem. Grieve jako posiadacz kamienia TM miał ogromną moc i był prawdopodobnie najpotężniejszym z elfów. Ja również chciałem być potężny więc brałem u niego lekcje walki (bo jakoś mnie nie ciągnęło do magii). Byłem coraz lepszym wojownikiem i w niewielkim okresie czasu mogłem pokonać samego wielkigo Grieva, wprawdzie nie chciałem tego, ale on myślał inaczej. Pewnego dnia gdy wyszedłem za miasto nawet nie pamiętam po co, musiałem wrócić bo czegoś zapomniałem i zastałem mój dom w płomieniach, więc niewiele myśląc wbiegnąłem do środka i zastałem tam..................................-tutaj elf stanął.
-mów dalej proszę-powiedziała czarodziejka.
-to nie takie łatwe, ale dobrze, no więc gdy wszedłem do środka to zobaczyłem 3 trupy, to była moja żona i dwoje dzieci, a obok nich Grieve z szyderczym uśmiechem i TM w ręku. Bez namysłu skoczyłem, wyrwałem mu kamień i roztrzaskałem go o posadzkę, tak że rozpadł sie na pieć części. Wtedy Grieve uciekł, a ja poprzysiągłem zemstę. Schowalem w jaskiniach mglistej doliny wszystkie pięc czesci TM, którego moc orzywiła skalne golemy i teraz one strzegą kamienia. Grieva nie widziałem do momentu, w którym armia Argona wkroczyła do Aromii, a ten ZDRAJCA byl dowodcą jednego z oddziałów-zakończył Nicolas.
-Jeśli Grieve jest z Argonem to znaczy, że.............
-Argon wie o TM-skończył zdanie Arieny elf-ale nie wiedzą gdzie kamienie są schowane.
-Niezapominajcie, że NS może znaleźć TM, co oznacza, że musimy się bardzo spieszyć-powiedział Alojzy.

Wszyscy zgodzili sie z magiem i już po trzech godzinach stali u bram Aromii.


Dalej już ktoś inny.



Dostałam \"pozwolenie\" przerubki posta więc z niego kożystam :D (mogą zajść pewne małe zmiany)


- Achhhhh!!!! zapomniałbym.-wykrzyknoł mister Alojzy.- Skąd znasz Grieva?
Nastała chwila milczenia.
- MÓW!!!! - wykrzykneli równocześnie Alojzy i Arien.
- No dobrze...-powiedział niechętnym głosem Nicolas.- A więc Grieve mieszkał w elfickim mieście Aromia niedaleko od Mglistej doliny.Ja również od dzieciństwa tam żyłem razem z moją rodziną.Grieve jako posiadacz kamienia był najpotężniejszym z elfów.Kamień dawał mu wielką moc i nieśmiertelność.Ja i muj brat bliźniak Sajrus także chcieliśmy być silni więc braliśmy u niego lekcje walki.Byliśmy coraz lepszymi wojownikami.Grieve obawiał się tego że kiedyś będziemy zbyt silni, i któryś z nas będzie mugł go pokonać,dlatego odmuwił nam dalszego nauczania.-Nicolas przerwał na chwilę.
- I co się stało dalej.-ponaglała Arien.
- Gdybym wiedział nigdy bym do tego nie dopuścił.-zmarszczył brwi i zacisnoł pięść. - Gdybym tylko wiedział....
- Mów dalej!-wykrzyknoł Alojzy.
- Ten zdrajca...muj własny brat.Czekał tylko kiedy mnie niebędzie w mieście...zaatakował Grieve i zabrał mu kamień, zabił swoją własną rodzinę...przybyłem zapóźno żeby ich ocalić.-Nico opuścił bezwładnie ramiona i usiadł na pniu.
 -Walczyłem z nim tak długo aż sam przez swoją nieuwage upuścił \"Twilight Moon\" i rozbił go na pięć kawałków.Uciekł pozostawiając go...zabrałem kamień i oddałem właścicielowi.Grieve opuścił Aromię i ukrył części kamienia.Dlatego musimy go znaleść w Mglistej dolinie bo on tylko wie gdzie się one znajdują.-dokończył elf.
- Moj brat przyłączył się do Argona i pragnie znaleść kamień.
- Jeżeli Sajrus jest z Argonem to znaczy,że...
- Argon wie o istnieniu drugiego kamienia.-dokończył za nią.- Ale nie wie gdzie są ukryte jego części.
- Pamiętajcie że \"Nigth Sun\" może znaleść \"Twilight Moon\" co oznacza że musimy się śpieszyć.-powiedział mister Alojzy.
Wszyscy zgodzili się z magiem i po trzech godzinach stali już u bram Aromii.
- Jutro z samego rana wyruszymy do Mglistej doliny.-powiedział przekonująco mister Alojzy.


No to po małych poprawkach (oczywiście powtarzam że mi pozwolono)chyba lepiej to teraz wygląda.Niech ktoś pisze dalej (i tak przy okazji czytajcie troche uważniej :D  :D  :D )                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Lutego 04, 2004, 10:08:46 pm
boje sie że znowu coś zepsuje ale bardzo mi się ten temat podoba.

Tak jak powiedzieli tak zrobili i już z samego ranka byli w mglistej dolinie, a pierwszym na co tam na trafil były zwłoki siedmiu ludzi :
- to nie wygląda ciekawie-powiedział z obrzydzeniem Alojzy.
- To był Grieve............chce nam pomóc-spokojnie rzekł elf Nicolas.
-NAM ??!!-wykrzyknęła oburzona Ariena.
- Tak ale ci ludzie wzięli go za Sajrusa, więcej chyba mowić nie muszę bo mimo straty kamienia Grieve dalej jest wspaniałym wojownikiem-odparl ciągle spokojny Nicky.
- A z kąd wiesz że to własnie Grieve a nie Sajrus ?-zapytał mag Alojzy.
- Sajrus zmasakrował by te ciała znacznie bardziej.............-odpowiedział elf.

Nagle z pobliskich krzaków wyskoczył elf z mieczem krzycząc \"Sajrus giń ty zdrajco!!!\" i gdyby pan Alojzy nie zorientował się że ów elf to Grieve, który po prostu pomylił Nicolasa z Sajrusem ten pierwszy by już nie żył. Alojzy urzył zaklęcia które zwaliło Grieva z nóg.
-Grieve to ja Nicolas!
-Nicolas! wiedziałem że nie dołączysz do Sajrusa, ale kim do cholery są ci ludzie!-spytał troche zdezorientowany Grieve.
- To moi przyjaciele, są znami-odpowiedział-Grievie nie wiesz gdzie są teraz Sajrus i Argon.....
-Tutaj braciszku..........-zza pleców bohaterów odezwał się znajomy Grievovi i Nicolasowi głos, tak to był Sajrus....


 

sorki jeśli znowu coś zepsułem :oops:  ale uwielbiam ten temat :-D                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Ard w Lutego 04, 2004, 10:46:36 pm
- Witaj \"bracie\" - odrzekł chłodno Nicolas.
Bacia popatrzyli sobie w oczy.
- A ty mistrzu Grieve nie przywitasz sie ze mna? - drwiaca zapytal Sajrus.
- Witaj zdrajco - odrzekl jeszcze chlodniej Grieve - Czeko tu szukasz slugusie Argona.
- Pytasz jakbys nie wiedzial - odrzekl Sajrus - Przybylem po ostatnia czesc drugiego  kamienia dla mego mistrza. Gdy tylko zdobedzie on wszystkie czesci  kamienia bedzie nie najpotezniejsza istota i nikt nie bedzie w stanie go pokonac!
Dopiero po chwili dotarly do nich slowa Sajrusa.
- Jak to po ostatni kawalek - krzyknela Arien.
- Dobrze uslyszeliscie - zasmial sie Sajrus - Mamy juz cztery kawalki, brakuje nam ostatniego, najwiekszego. jestem przekonany ze wiecie gdzie go znajde - gdy popatrzyl na twarz Grievea jego wyraz twarzy ulegl zmianie.
- Ja juz wiem kto ma ostatni kawalek  braciszku - rzekl Sajrus i wuciagnal dlugi miecz - i mam zamiar go zdobyc.
- To dlatego Grieve byl tu przed nami - pomyslal Nico.
- Nie masz szans na nas dwoch Sajrus - rzkl Nico wyciagajac swoje ostrza i stajac obok mistrza, ktory w swych dloniach trzymal pieknej roboty elficki miecz dwureczny.
- Zobaczymy - rzekl Sajrus i ruszyl w strone wrogow - Zobaczymy!
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Lutego 05, 2004, 06:20:55 pm
Taka walka nie zdarza sie często. Walczący poruszali się niezmiernie prędko i widać było tylko latające iskry (postacie też ale nie dało się ich rozpoznać). W pewnym momencie dało się rozpoznać lecący w powietrze krótki zakrwawiony miecz, był to jeden z dwóch mieczy Nicolasa, więc Ariena z Alojzym domyślili się że Sajrus jest ranny, ale w pewnym momencie oślepiło ich słońce, które odbiło się od jednego z mieczy, gdy znów popatrzyli na pole walki Grieve leżał martwy. Zobaczyli również uciętą ręke Sajrusa, który trzymał swój miecz w jednej ręce (na jego szczęście był to miecz półtoraręczny). Na przeciw sługi Argona stał Nicolas z jednym mieczem. Ariena uzyła w tym momencie zaklęcia, które przywołało błyskawicę, ale Sajrus był na tyle szybki, że zrobił unik, a Nicolas nie zorientował się nawet kiedy został zraniony przez brata w brzuch i padł na ziemię ciężko ranny, aczkolwiek żywy.
- Jaką śmierć wybierasz braciszku : mieczem czy sztyletem-zapytał pogardliwie Sajrus.
- Ty umrzesz pierwszy Sajrusie-odparł słabym głosem Nicolas.
-WHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!!!!-wybuchnął szyderczym śmiechem Sajrus-ale to ty leżysz  na ziemio a ja......
-Teraz Alojzy!!!-wykrzyknął ostatkiem sił Nicolas wchodząc bratu w słowo.

W tym momencie Alojzy stał już przy ciele Grieva z piątą częścią kamienia Twilight Moon i wypowiadał zaklęcia. Tym razem elf Sajrus nie był juz tak szybki jak poprzednio i zaklęcia maga go zabiły.

                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Lutego 05, 2004, 08:27:42 pm
No dobra sami mnie sprowokowaliście :wink:
Jednak po chwili Alojzy poczuł czyjś dotyk na swojej ręce.Rany Nicolasa znikneły.
- Jednak przeszliście próbe...-uśmiechnoł sie Grevie.
- Co?Ale...jak?-dopytywała się Arien.
- To była iluzja prawda Grevie?-powiedział Nicolas podnosząc się z ziemi.
- Tak na wypadek gdyby mogło się tak kiedyś zdażyć na prawdę...-wyjaśnił Grevie przeczesując jasne,kródko opstrzyżone włosy.
- Sajrus tak łatwo nie dał by się pokonać...-zamyślił się mag.
- A tak przy okazji... - brązowe oczy Grevie rozjaśniły się.- Czy mugł byś powiedzieć mi Nicolasie kim są twoi toważysze,przypuszczam że to jest słynny mag Alojzy.-spojrzał w jego stronę.
- A kim jest ta młoda dama?-spojrzał badawczo na Arien.
Jednak nagle podskoczył.
- Tafiony!!!Prosto w pośladek.Ty zdrajco jak tylko mnie nie ma to oglądasz się za innymi!-głos dobiegał zza drzewa.
Jakaś postać zeskoczyła z niego z gracją i podeszła do nich.Obeszła Arien do okoła przyglądają się jej uważnie.
- Jak ona wygląda i to ma być dama?! -oburzyła się nieznajoma.
Ubrana była w czarną zamszową bluzkę z dość dużym dekoldem i prześfitującymi,dzwoniastymi rękawami koloru fioletowego,czerwoną skórzaną mini i pewnie gdyby nie buty na koturnach (wysokich podeszwach) była by niższa od Arien.Włosy miała spięte w wysokie kitki pofarbowane na niebiesko z których wystawały pojedyncze warkoczyki,a z przodu okalały jej szczupłą tważ dwa czarne pasma puszczone po obu stronach tważy.Zielone kocie oczy potkreślał ciemny makijaż,usta wymalowane ciemną czerwoną szminką na rekach miała założone rękawiczki bez palców i na czarno pomalowane paznokcie.Długie uszy obwieszone miała całe w różnych kolczykach.Gdyby Arien nie znała rasy z jakiej mogła pochodzic powiedziała by że to wampiżyca.
- Jesteś jedną z trój okich prawda?-powiedziała chłodno Arien.
Podeszła do niej i pokazała sztylet.
- Nigdy nie wyrażaj się tak o szlachetnym rodzie Yowai* mogła bym cię zmieść z powieszchni ziemi jednym ruchem.-zastraszyła ją.
- Jeny jak ona mnie denerwuje.-pomyślała Arien ale w tym momęcie Nicolas złapał ją za ramie.
- Ona prubuje cię tylko sprowokować.-szepmoł.
- Wiem.-odrzekła.
- Riki przestań się wygłupiać.-błagał Grevie.
- A kim ty tak wogule jesteś?-spytał mag Alojzy.
- Przepraszam to niegrzecznie tak się nie przedstawić.-ukłoniła się.- Na imie mi Riki jestem osobistym ochroniażem pana Grevie.Miło mi was poznać.-uśmiechneła się słodko.



* Yowai -rud ich jest starszy od elfów,żyją od nich dłużej,różnią ich kocie oczy(dokładniej to skośne źrenice takie jak u kotów) i dłuższe uszy.Gdy używają magii to na ich czole ukazuje się trzecie(odwrucone bokiem do dołu) oko dzięki temu są silniejsze niż elfy.


(Tak od razu wybijać głuwne postacie na samym początku to troche nie ciekawe.Przecież to nie horror .....mam taką nadzieję.... :D )


(Ej czy jush wszyscy o tym temacie zapomnieli czekam na dalszy wątek a tu nic...niech ktoś coś dopisze...please :wink: )                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Lutego 28, 2004, 11:02:21 am
Mimo iż Arien wiedziała że nie powinna zadzierać z Riki oczy płonęły jej chęcią walki, ale Yowai zauważyła to i już szykowała się do użycia jakiegoś silnego zaklęcia (co spowodowało pojawienie się trzeciego oka na jej twarzy), gdy nagle przerwał im Alojzy:
-PRZESTAŃCIE!!!-ryknął-mamy sbie pomagać a nie przeszkadzać.
-A więc to ty jesteś Alojzy, słyszałam że ostatnio piłeś nałogowo te popdrzędne trunki ludzi,jak to się nazywało.....smirnoff....bols-Zadrwiła z maga Riki.
W tym momencie z rąk Arieny i Alojzego wystrzeliły stumienie swiatła które powaliły panią ochroniarz na ziemię:
-dość!-warknął Grieve-jak tak dalej pójdzie to Argon wcale nie będzie musiał się starać o naszą śmierć.
-Fakt....wybacz trzyoka-chłodno i pogardliwie rzuciła Arien w stronę wstającej Riki.
-Zaplacicie mi za to, ale teraz ruszajmy po te kamienie-odrzekla BARDZO zła Yowai.
-Najlepiej będzie jak się rozdielimy-rzekł Alojzy-Ja Nico i Ariena spróbujemy odzyskać NS, a Ty Grieve i twoja ochroniarka (no co nie wiedziałem jak jest r.ż od ochroniarza) poszukacie pozostałych części TM (wkońcu skoro walka była iluzją to 4 cżęści u Argona też).
-zgoda-odparli chórem pozostali.

wiem że nie najlepsze ale nie miałem weny                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 28, 2004, 02:41:26 pm
To teraz moja kolej..............................  
      Nasi bohaterowie mieli właśnie obyślać plan działania, kiedy nie wiadomo skąd zaczęła pojawiać się armia nieumarłych
 - O kuna - powiedział przerażony Alojzy - nie wiedziałem, że sługusy Argona mają tak zawansowaną teleportację.
 - co masz na myśli - zapytała Ariena
 - Niewykrywalną umiejętność przenoszenia się w inne miejsce.
Nasi herosi wyjęli swój oręż i szykowali się do walki.............kiedy nagle ziemia pod nimi się zatrzęsła. Nieumarli zaczęli się szamotać i uciekać z pola walki.
 -co jest grane - zapytał Nico
 - Jezuuuu........nie .....to niemożliwe - jąkał się  Grive - to Tristorm, trójgłowy smok, który jest postrachem krainy
Przed nimi ziemia zaczęła się otwierać i  wyłonił się z niej smok. Miał on 3 głowy, wielkie skrzydła, i łuski kolory czarnego. Z oczu bił czerwony blask
 - A najgorsze jest to, że nie działa na niego magia.......-rzekł Grieve
Smok już maił się na nich rzucić, kiedy  nagle usłyszeli donoś ny krzyk
-MORTAL BLAST
Spojrzeli na niebo i zobaczyli strumień niebieskiej energii kierujący się w stronę Tristorma. Smok zawył z bulu, ale nie wygłądał na zbyt poranionege. Spojrzeli w niebo i zobaczyli zarysy postaći otoczonej niebieską aurą. Z niewiarygodną szybkością zmierzała w stronę potwora. Gdy postać wylądowała na ziemi z zaskoczeniem spostrzegli, że smok jest przebity na wylot, a jego zabójca trzyma w ręce jego serce. Był to wysoki chłopak wbrany w błękitną koszułę bez rękawów z podobizną głowy smoka z tyłu. Miał długie spodnie i adidasy( z logiem NIKE). Dolną część jego twarzy zakrywał biały szal, obadający do pośladków. Wyglądałby prawie normalnie, gdyby nie fakt, że z jego pleców wystawały złożone smocze skrzydła, a głowę porastały sterczące trochę do tyłu błękitne włosy. przybliżył się do naszych bochaterów..
- Kim jesteś- zapytał Nico, wyciągając swoje ostrza
- Jestem Leviathan, władca lodu i pogromca smokó. Jeśli chcesz walczyć - w tym momencie z jego rąk wysunęły się metrowe pazury-to wiedz że moge cię zabić jednym ruchem ręki
- Myślę, że on ma rację - odezwał się Alojzy-widziałeś co zrobił z Tristormem.....
-Jestem po waszej stronie. Wędruje pomiędzy wymiarami i pomagam niszczyć zło.
- Co robisz??- zapytał zdumiony Alojzy
- umiem władać czarnymi dziórami i dzięki nim przenosze się między światami.... myślę, że przyda się wam moja pomoc.....


żeby rozwiać wszystkie wątpliwości należałoby powiedzieć coś o pochodzeniu Leviathana. A więc już wyjaśniam.
Leviathan wbrew pozorom jest po części człowiekiem, a po części elementalistą (potrafi kontrolować jeden z żywiołów-lód). Pokonał legendarnego niebieskiego smoka, przez co zyskał jago moc i zamknął w sobie jego duszę(przez to smocze skrzydła na plecach). Jego bronią są pazury (jak u Wolverina :D ). Jak przyczyni się do wyprawy? O tym dowiemy się w następnym odcinku......

upomnial cie Serge & Squall the best, upomne cie i ja...EDYTUJ SWOJE POSTY!!!serio mowie  :D
made by ARD[/size]                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Ard w Lutego 28, 2004, 09:16:22 pm
...nagle poteznie zadrzala ziemia...
- O nie - rzekl Leviatan - umarli musieli doniesc o miom pojawieniu sie.
- O co chodzi? - zapytal Alojzy.
- Nie ma czasu na wyjasnienia - rzekl Leviatan - sluchajcie mnie uwaznie bo nie mamy czasu. Udajcie sie z wschod w strone Mrocznych Gor. Tam odnajdcie mroczna jaskine w ktorej....
Przerazliwy ryk przerwal cisze. Z wnetrza ziemi wyrwaly sie 4 poterzne odlamki skalne, a z otowrot powstalych zaczely sie wylaniac 4 postacie, otoczone swietlista poswiata.
- Co sie dzieje? - zapytal Nico.
- To sa Draco-gini - odrzekl Grieve - poterzne demony ognia...
- O nie - rzekl Nico.
- Uciekajcie! Biegiem! ja ich zatrzymam - krzyknal Leviatan - Ruszajcie sie...
- Uwazaj! - krzyknal Grieve
Demony otorzyly Leviatana. Karzdy z nich dierzyl w dloni ognista bron: miecz, topor, mlot i wlocznie.
- Szybko, tedy - krzyknal Alojzy uciekajac od miejsca przyszlej walki.
Towarzysze obiegli za nim.
- Nich sie teleportuje - pomyslal Alojzy - taki sprzymierzenic...
Leviatan spojrzal za siebie. Uciekinierzy byli juz daleko. - Uda im sie - pomyslal...
Pierwszy zaatakowal demon z lewej, atakujac miczem. Lodowy miecz zmaterializowal sie w dloni Leviatana. Lecz z tylu zaatakowal nastepny demon i Leviatan cudem uniknal ciecia topora. Lodowy cien cudem unikal atakow, zam kasajc straszliwie swych wrogow. Demon z mlotem padl przeszyty lodowym mieczem. W tedy to zaatakowal  demon w toporem, lecz lodowy miecz zablokowal ten straszliwy cios. Natychniast z drugiej strony spadl ognisty miecz, obie klingi zwarly sie wsrod strasznych zgrzytow. Wtedy to po raz pierwszy zaatakowal demon z wlocznia. Zaatakowal od tylu przebijajac na wylot Lewiatana. Straszliwy krzyk wyrwal sie z piersi lodowego stwora. Wtedy oba pozostale demony zaatakowaly rannego: ognisty topor wbil sie w lodowe ramie a miecz przebil glowe, ktora powoli zaczela sie topic. Skowyt bolu i cierpienia rozlegl sie wsrod ciszy.

Uciekajacemu Grievowi lza pociekla po policzku. Potezny sprzymiezeniec oddal za nich zycie. Ich misia musialabyc bardzo wazna.
- Dziekujemy - rzekl po cichu Grieve.
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Lutego 28, 2004, 10:05:18 pm
Bohaterowie biegli ile sił w nogach by nie podzielić losu Leviatana. Bardzo zmęczeni zatrzymali się przy rzeczce u podnóży Mrocznych gór będąc pewni że ogniste stwory już ich nie gonią:
-czemu te bestie nas zaatakowały?-zapytała zaniepokojona Ariena.
-Muszą być pod wodzą Argona-odrzekł spokojnie Alojzy.
-My lepiej idźmy teraz spać bo robi się ciemno a nocą nie warto iść na wycieczkę w  TE góry-wtrącił Grieve.
-Taaaaaa racja jutro z samego rana powinniśmy wyruszyć poszukać tej jaskini, o której mowił Leviatan-odparła Ariena.
-tylko po co?-zapytał niepewnie Nicolas.
Niewiem, ale Leviatan oddal życie żeby się nam udało-łamiącym się głosem odpowiedział jej Grieve.
-jednego nie rozumiem-zaczęła mówić Riki, która do tej pory siedziała cicho.......
-Doprawdy tylko jednego, zadziwiasz mnie-zadrwiła z Yowai Ariena.
I po chwili czarodziejka leżała nieruchomo na ziemi z otwartymi oczami,ponieważ Riki ją sparaliżowała,ale nie na długo bo Alojzy szybko rzucił na Arienę przeciwzaklęcie:
-uspokójcie się wreszcie OBIE!!!-krzyknął Alojzy w stronę uśmiechniętej Riki i płonącej ze złości Arienie.
-Niech Yowai dokończy-powiedział Nicolas.
-a więc nie rozumiem tego, po co Leviatan mogąc otwierać czarne dziury oddał życie-mówiła Riki-przecierz mógł odesłać Argona tam gdzie jego miejsce.
-tak to żeczywiści dziwne-powiedzial Grieve.
-Ale zastanowimy się nad tym jutro bo jest już późno-zakończył rozmowę Alojzy i wszyscy poszli spać.

Następnego ranka nie rozmawiali jednak o Leviatanie i w ciszy wyruszyli razem w Mroczne góry. Szybko znaleźli jaskinię której szukali i równie szybko do niej weszli, jednak na jej końcu nic nie znaleźli:
-Nic tu nie ma!-Krzyknęła Riki.
-może to nie ta!-równiez krzyknęła Ariena.
-innej nie by....
-Głupcy-klotnie dwóch kobiet przerwał zxnajomy głos.
-LEVIATAN!!!-krzyknęli wszyscy chórem.
Żeczywiści to był Leviatan tyle że za nim stało czterech ognistych wojowników:
-po co ich tu przywlokłeś i...jak....ty-jąkała sie Ariena.
-jescze nie rozumiesz?-zadrwił leviatan z czrodziejki.
-TY ZDRAJCO!!!-ryknął najgłośniej jak mógl Grieve.
-Nareszcie ktos z was wykazal się spostrzegawczością-odparł Leviatan-ale teraz czas udać się na spoczynek......wieczny spoczynek...
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 29, 2004, 02:02:43 am
- Dlaczego....dlaczego nam to zrobiłeś? - zapytała Ariena zalana łzami
- moge wam powiedzieć, bo i tak zabierzecie tą tajemnicę do grobu- powiedział drwiącym głosem zdrajca-mam dosyć biegania od świata do świata z pomocą każdemu. Teraz chce władzy.......- w jego ręku pojawił się lodowy miecz- DO ATAKU POTWORY-krzyknął i razem z czterema demonami rzucił się na nich.
Alojzy,Riko i Ariena rzucali w demony najsilniejsze zaklęcia jakie znali. Nicolas i Grieve siekali wrogów wściekle swym orężem. Nasi bohaterowie zdawali się być w fatalnej sytuacji, gdy nagle rozległ się krzyk Leviatana. Spojrzeli w jego stronę....i ujrzeli energię wydobywającą się z jego ciała. Bezkształtne kłęby energii uformowały się w w smoka o błękitnych łuskach i białym spodzie brzucha. Oczy bestii zaświeciły, a Leviatan padł na ziemię
- Zdradziłeś mnie- powiedział ku zdumieniu innych smok-zdradziłeś swoje ideały, swoje cele........zdradziłeś dobro.....Nie jesteś godzien posiadania mojej siły.
Smok otworzył paszczę i jedną silną salwą energii zniszczył demony.
- hehehe- zaśmiał się ironicznie zdrajca, podnosząc sięz ziemi- myślisz, że wciąż jestem od ciebie zależny? Znajdę sobie silniejszego sojusznika i pokonam cię- wystawił rękę przed siebie i zdematerjalizował się w portalu.
- Kim jesteś? - zapytał zdziwiony Alojzy
- Jestem lodowym smokiem, którego niegdyś pokonał ten zdrajca i który zaoferował mu swoje wsparcie- odpowiedziała bestia-ale widzę, że popełniłem błąd. Tak........ale patrze w wasze serca i widzę, że jesteście dobrzy.........Wiem, że ten świat stoi na krawędzi zagłady i dlatego chcę ofiarować wam swoją pomoc
- co masz na myśli? - zapytał zniecierpliwiony Nicolas
- Ty młody wojowniku...........tak......... chcę, żebyś stoczył ze mną walkę.
- CO?? Przecież nie mam szans
-pokaż co umiesz- zagrewała go do walki reszta drużyny
-dobra...walczmy
Nicolas poryszał się ze zdumiewającą szybkością i unikał ataków smoka. W końcu potwór rzekł:
- wystarczy......teraz widzę, że jesteś gotowy......jesteś silny, więc ofiaruję ci swą moc. Oczyść umysł i przygotój się.....
Smok zamienił się w wielką smugę energii i \"wszedł\" do ciała Nicolasa. Przez chwilę ostre światło oślepiało wszystkich, ale po chwili ujrzeli swojego towarzysza całego i zdrowego (nie miał skrzydeł :D ) Na tyle jego bluzy widniała podobizna głowy smoka.
- jak się czujesz? - zapytali chórem
- czuję się naładowany........tak jakbym mógł zabić Argona jednym strzałem.
- no dobrze, ale gdzie mamy teraz iść? - Zapytała Riki
-czekajcie..........ten smok.....czuję jakby siedział w mojej głowie.....mówi, że mamy iść do miasta Kuzur-Atar........zobaczyć się z wyrocznią



P.S. Skoro ma to być niekończąca się historia, to weźcie się szybko do roboty i napiszcie ciąg dalszy                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Marca 05, 2004, 09:56:42 pm
No dobra sprubuje dalej..................

- Do wyroczni?-zapytali wszyscy jednocześnie.
- Wszystkego dowiemy się na miejscu......-powiedział tajemniczo Nicolas.
Nastepnego dnia stali już u dołu schodów wyroczni,która znajdowała się na szczycie góry.
- Czy pozwolą nam wejść?-spytała niespokojnie Riki.
Nicolas ruszył pierwszy.
- Chodzcie za mną ......wyrocznia wszystko nam wyjaśni.-rzekł elf.
Ruszyli więc za nim.
- To będzie długa przechadzka...-pomyślał Alojzy.
Szli już dość długo każdy pogrążony we własnych myślach ale nagle zrobiło się bardzo ciemno.Arien która stała najbliżej Nicolasa zdążyła tylko złapać go za rękę i wszyscy rozpłyneli się w ciemnej otchłani.Obudziła się leżąc na ziemi w bardzo dziwnej komnacie.Nie było w niej drzwi ani okien,za to stało wielkie rzeźbione lustro oświetlone smugą światła z góry.Podeszła do niego powoli,a gdy dotkneła tafli nie odbiła jej ręki,za to zaczeła narszczyć się jak tafla jeziora do którego wrzucono kamień.Arien cofneła się.Po chwili jednak usłyszała czyjś głos.
\"- Tak będzie wyglądać twoja przyszłość jeżeli misja się nie powiedzie...\"-mówił głos.
Nagle lustro zaczeło ukazywać jakieś niewyraźne obrazy.Arien siedziała na środku pustkowia przytulając się do martwego ciała Nicolasa.
\"- Zostaniesz sama.....\"-rzekł nieznajomy głos.
- Nie to niemożliwe...-szepneła Arien ,a po jej policzkach spłyneły łzy.
Każdy widział inną przyszłość.
Nikolas widział że przegrywa z Argonem.Grevie został by zabity.Riki wzięto by jako więźnia,a Alojzy popełnił by samobujstwo, by uciec od Argona.Taka miała być ich przyszłość ,gdyby misja zakończyła się niepowodzeniem.
Po chwili jednak okazało się ,że znajdują się u bram wyroczni.
- No to mamy już z głowy przechadzkę.-powiedział troche żartobliwie mister Alojzy.
- Wyrocznia już na wasz czeka...-powiedział już troche bardziej znajomy głos.
Zza kolumny wyszedł zakaptużony człowiek.
- Chodzcie za mną.-powiedział
Arien otarła szybkim ruchem łzy których nikt nie zdążył jeszcze zauważyć.Weszli do środka.Sala w której się znaleźli była ogromna.Na suficie były przedziwne malowidła,kształt miał łuku podtrzymywany kolumnami.Witraże na ścianach były ogrome i przedstawiały jakeś wydażenia.
W połowie drogi Arien się zatrzymała.
- Przepraszam was ale........czy pozwolicie mi na chwile porozmawiać sam na sam z Nicolasem?-spytała niepewnie czarodziejka.
Wszyscy popatrzeli na nią pytająco.
- Idzcie my tu na was poczekamy.-rzekł Alojzy.
Arien wzieła Nico za ręke i poprowadziła w strone tarasu.
-Za chwilę wrucimy.-zdążył jeszcze powiedzieć Nico.
Arien oparła się o poręcz balustrady z tąd był piękny widok na wszystko do okoła.(niepamiętam jak to coś od balkonu się nazywało).
- Czy coś się stało Arien?
Milczała przez chwilę.
- Jesteś moim przyjacielem..-zaczeła.- niechciała bym aby ci się coś stało....-spojrzała na niego.-.......wyrocznia pokazała mi twoją śmierć,przyrzeknij mi że tak się nie stanie,że nie dasz się zabić Nicolasie nie chciała bym znowu zostać sama ... ty jeden mi pomogłeś gdy moji rodzice zgineli.......
Nicolas położył ręke na jej ramieniu.
- Przyżekam ci że nie dam się pokonać Argonowi bo to ja go pokonam.-powiedział bardzo poważny Nicolas.
Arien delikatnie się uśmiechneła odgarniając włosy z twarzy.
- Chciała bym ci coś dać.-powiedziała ściągając wisiorek i założyła go Nicolasowi na szyję.
- Dostałam go od mojej matki gdy byłam jeszcze mała.....chronił mnie przed złem....teraz ja daje go tobie niech on chroni cię gdy mnie nie będzie w pobliżu.-powiedziała Arien.
- Dziękuje ci Arien.-uśmiechnoł się do niej.- wróćmy teraz do reszty grupy bo czekają na nas.-dokończył.


(Tak na marginesie........ może czepiam się szczegułów ale te szczeguły mnie irytują i mam nadzieje że nikt się za to nie obrazi...............A więc co do imienia Arien.......ono się nie odmienia.Więc proszę nie pisać więcej Arieny czy Ariena...........po drugie i ostatnie pisze się Grevie......więcej nic nie mam do zażucenia ..................nie piszę tego po to abyście wszystko poprawiali tylko po to aby nie robić błędów na przyszłość......)                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 08, 2004, 04:53:39 pm
skoro czepiamy się odmiany imion, to może zaczniemy czepiać się błędów ortograficznych i gramatycznych   :-?   ?? Wkażdym razie trzeba coś dodać:

Arien i Nicolas wrócili do swych przyjaciół a zakapturzony człowiek doprowadził i do wielkich dzwi znajdujących się na końcu sali. Drzwi otworzyły się. Nasi bohaterowie przeszli przez nie i znaleźli się w pokoju, który wydawał się nie mieć ani początku, ani końca......wydawało im się, że są w jakiejś niezmierzonej przestrzeni. Nagle przed nimi wyłoniła się zakapturzona postać. Mimo, że kaptur nie był tak długi, żeby zakryć twarz, to twarz tajemniczej postaci zdawała się być ukryta w nieprzebranej ciemności.
- chcecie poznać przyszłość, prawda? - odezwał się dziwnie odległy głos
- smok kazał nam się tu pojawić - pwiedział Nico stanowczym tonem
- tak.......wiem......chcecie pokonać Argona.......sprzymierzeniec was opuścił...myślicie, że zdradził.....ale dalekie zdradzie były jego zamiary....przekazał swą moc jednemu z was....ale wróci i zabierze co do niego należy.....wy....musicie się spieszyć...sojusznika wkrótce znajdziecie.....ale musicie znależć legendarne broni.......każda kraina jednej broni strzeże....tylko z nimi Argona pokonacie.........-zakończył swą przepowiednie dziwny głos
Drzwi otworzyły się a nasi bohaterowie zbierali si do wyjścia gdy głos przemówił jeszcze raz
-.....ty młody wojowniku...musisz ujarzmić siłę smoka.......a wy dzielni bohaterowie podążajcie razem z nim w góry przeznaczenia.....tam artefakt znajdziecie......ale strażnika pokonać traeba....ktoś z was zginąć może......ale jeśli tak....to pamiętajcie.....sojusznik pomoże wam........lekarstwo zna on na śmierć......idżcie już .......czasu mało macie..........
pożegnani tym śmiertelnym akcentem bohaterowie opuścili mury świątyni i zaczęli swą wędrówkę ku przeznaczeniu.....
                           
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 08, 2004, 08:21:07 pm
tero jo
szli i szli aż w koncu bohaterowie znaleźli się u stóp gór przeznaczenia, ich zaśnieżone szczyty siegały ponad chmury. Gdy mieli zacząć się Nicolas powiedział:
-Nie możemy iść wszyscy razem.
-Czemu?-odrzekli churem pozostali.
-Smok tak mi mówi-padła odpowiedź Nica.
-Ale przecierz wyrocznia mówiła że masz go...
W tym momencie piątkę naszych bohaterów otoczyła zgraja żywiołaków wody z dowódcą w postaci lizard-mana (chyba wszyscy wiedzą co to a jak nie to jest jaszczurka-humanoid) :
-Oddajcie kawałek TM albo zossssstaniecie zabici w imię wielkiego Argona-sssssyknął Lizardman :D
-NIGDY :!:  :!:  :!: -ryknęli jednocześnie herosi.
-ja biore TM a wy resztę-krzyknął jaszczur do swoich żywiołaków.
Żywiołaki otoczyły 4 herosów, a na boku zacięcie walczyli na miecze Grevie i Lizardman. W pewnym momencie z ramion Nicolasa wyrosły skrzydła takie jakie miał Leviathan i zaczęły go unosić, widać było że nie ma nad niemi władzy, a w dole coraz gorzej radzili sobie jego przyjaciele. W pewnym momencie Nico przypomniał sobie słowa wyroczni, która mówiła że musi ujarzmić smoka.
W tym momencie zamknął oczy i po około 2 sekundach znów je otworzył, zleciał nad walczących przyjaciół i powiedział \"Cold cloud\". Natychmiast pojawiła się dziwna mgiełka, która zamroziła żywiołaki. Następnie Nicolasa podleciał do Lizardmana i Grevie\'a i uciął głowę temu pierwszemu. Gdy wylądował bezproblemow reszta drużyny podbiegła mu podziękować.                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 09, 2004, 09:10:39 am
Po skończonej walce skrzyła u Nicolasa zdawały się zanikać. Bohaterowie wędrowali dalejpodążając prosto przed siebie
 - wiecie co - zaczął Alojzy - zastanawia mnie ta przepowiednia....
 - co masz na myśli - spytała Arien
 - głos powiedział nam, że sprzymierzeniec nas opuścił, ale nie zdradził.....ciekawe co to znaczy...
 - może chodziło o Leviatana? - zapytała Arien
 - dla mnie zdrajca zawsze będzie zdrajcą - wtrącił chłodno Grievie - przecież widzieliście, jak nas atakowwał. Poza tym nawet smok uznał go za zdrajcę.....
 - możliwe - odpoweidział Alojzy - ale kiedy z nim walczyliśmy to wydawało mi się, że on nie chce nas zabić.....może to była tylko gra.....może chciał przeniknąć w szeregi Argona i zdobyć jakieś informacje.....sam nie wiem co o tym myśleć....
 - a ty co o tym myślisz Nicolasie ? - spytała Arien
Nico nic nie odpowiedział. Przyśpieszył kroku i wydawało się, że nie chce poruszać tego tematu. Nasi bohaterowie zbliżali się do wielkiej groty
 - to chyba tutaj - pomyślał Nico - ciekawe co tam znajdziemy?
Bohaterowie weszli do groty. Szli dość długo, aż w końcu doszli do wielkich marmurowych dzwi.
 - marmurowe dzwi? TUTAJ??? - powiedział pytającym głosem Grievie
 - nie czepiaj się drobiazgów, tylko wchodź do środka
 - ładny mi drobiazg - pomyślał Grievie
Cała dróżyna weszła do środka. Byli w obszernym pomieszczeniu, którego ściany zdawały się nosić ślady wielu bitew. Przed nimi stał pidestał z jakimś dziwnym przedmiotem. Podeszli bliżej...i nagle drzwi zatrzasnęły się, a zamiast piedestału pojawił się wielki i ochydny potwór. Miał ghłowę psa i  4 ręce i w każdej trzymał jedną z 4 broni: miesz, topór, młot i maczugę.
 - nie jesteście pierwszymi, którzy chcą zabrać mój artefakt. Musicie mnie zapić aby go wziąć - powiedział krótko, aczkolwiek rzeczowo potwór
Nicolas, używając swych nowo zdobytych skrzydeł niszczył górną część potwora, unikając przy tym zwinnie jego uderzeń. Grievie siekał monstrum od dołu, a trójka czarodziejów wspomagała wojowników. W poewnym momencie Nico został trafiony potężnym udeżeniem wielkiego młota. odrzuciło go tak, że zatrzymał się dopiero na ścianie. Grievie widząc trafienie Nicolasa zawachał się na chwilę, a po twór natychmiast wykorzystał to i zatopił w nim swoje ostrze. Grievie krzyknął z bulu i opadł bezwładnie na ziemię. Nicolas, który pozbierał się z ziemi poczuł, że przebiega po nim fala gniewu. Krzyknął w wściekłości, a resszta przyjaciół, która zdążyła już odciągnąć ciało nieżywego Grievie\'a ujrzeli, że wokół Nicolasa zaczęła pulsować aura. Jego oczy zaczęły emanować dziwny błysk, a na włosach pojawiły się błękitne pasma.
 - ZAPŁACISZ ZA TO CO ZROBIŁEŚ - ryknął Nicolas.
Jego ostrza zamieniły się w słupy energii, a on sam biegł w stronę potwora...w pewnym momencie wyskoczył w powietrze i przecięł potwora swoimi mieczami. Pocięte monstrum upadeło bezwładnie na ziemię, a zamiast jego ciała znowu pojawił się piedestał. Nico zdawał się wracać o normalnej postaci. podbiegł do opłakujących śmierć Grievie przyjaciół
 - czy on... ?
 - tak - odpowiedziała zrozpaczona Arien - Już nic nie możemy zrobić
Nicolas nie czuł się jakby go stracił. przypomniał sobie co mówiła wyrocznia.
 - sojusznik zna lekarstwo na śmieć... - pomyślał Nico - więc trzeba go szybko znaleźć. Nagle uświadomił sobie, że na piedestale, który się pojawił może być coś co im pomoże. Podbiegł do piedestału i zobaczył.......



No to panowie i panie....resztę pozostawiam waszej inwencji twórczej. Liczę na was                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Marca 10, 2004, 07:20:50 am
......bardzo dziwnie wyglądający przedmiot.Mianowicie była to bransoleta w której znajdowało się miejsce na brakujący kamień.Nico wyciągnoł po nią ręke ale barjera ,która ją osłaniała odrzyciła go.
- Ty nie możesz jej wziąść...-powiedział znajomy głos.
I nagle z półcienia wyłoniła się postać.
- LEVIATHAN!!!! -krzykneli pozostali.
Nico wyciągnoł w jego stonę swoje ostrza.
- Co ty tu robisz zdrajco!!!Przyszedłeś nas śledzić???!!! -wykrzyczał Nico,który jeszcze nie ochłonoł z emocji jakie przed chwilą przeżył.
Leviathan spojrzał w stronę nieżywego Grevie\'a.
- Nie...przyszedłem wam pomuc. -odpowiedział.
- Jak to? -niedowierzał Nico.
- Już nie pamiętasz słów wyroczni...tylko ja znam lekarstwo które może zwrucić mu życie....-powiedział lodowy demon.- tylko ja...bo w moich żyłach płynie krew smoków.-dokończył.
Nicolas schował swoje miecze i spuścił wzrok.
- Pamiętam.-odrzekł kródko.
Lodowy demon podszedł do nieżywego Grevie i Riki która go trzymała.Spojrzała na niego zalana łzami,jej makijaż nie był już taki ładny jak na początku cały się rozmazał.Leviathan przyklękł przy nich.Wyciągnoł sztylet i przecioł nim skurę koło nadgarstka.Krew zaczeła się sączyć z nowo powstałej rany wprost na śmiertelnie zadaną ranę Grevie\'a.Nagle zaczeła syczeć i zaskepiać się,aż powstała blizna.Grevie powoli otworzył oczy.Riki która nie mogła dłużej się powstrzymać uścisneła Grevie.
- Dziękuję.-szepneła.
- Leviathan!!!Co on tu robi? -wyksztusił przerażony Grevie.
- To nie tak.Leviathan jest po naszej stronie ...on cię uratował.-wyjaśniała Riki ocierając łzy.
- Udało mi się dowiedzieć paru informacji o Argonie -powiedział w końcu Leviathan.- Ale musiałem uciekać przypłacając to utratą jednego skrzydła...ale tym się tak bardzo nie przejmuję za jakiś czas odrośnie(pamiętacie kwestię z Komurczakiem :wink: )
Dopiero teraz wszyscy to zauwarzyli.
- Umieścił on \"Night Suna\" w pierścieniu ,który ciągle nosi przy sobie...trudno będzie go odzyskać.Wie że szukacie artefaktów ...wymusił od wyroczni prawdę i nakazał Sajrusowi aby znalazł czterech wojowników,którzy mają was zniszczyć.Sajrus ma zostać ich dowudcą.Dlatego jak najszybciej musiny znależć pozostałe części kamienia i artefakty.-dokończył Leviathan.
- Ale przecież prubowałem wziąść artefakt i wtedy...-tłumaczył Nico ale Leviathan wtrącił mu się w słowo.
- Nie mogłeś go dotknąć gdyż nie był on przeznaczony dla ciebie...tylko Grevie może go wziąść bo on posiada pierwszą pasującą część.Tak jak pięć części kamienia tak stworzono pięć artefaktów dla pięciu bohaterów...Każdy posiada inny........ty Grevie miecz i tarczę, które ukryte są w tej bransolecie.Łuk przeznaczony jest dla Arien...różdżka dla pana Alojzego...para kastet dla ciebie Riki.Natomiast dla ciebie Nicloasie dwa sejmitary......każdy z was posiada jedną przeznaczoną mu broń która może zniszczyć Argona.-zakończył Leviathan.
- Więc co mam zrobić?? -spytał Grevie.
- Smok mówi,że musisz włożyć kamień do bransolety...-powiedział Nicolas.
Grevie podszedł do piedestału na ,którym leżał artefakt i wsadził kamień do bransolety, jego ochronna barjera nie odrzuciła go jak Nicolasa,za to rozjaśniła sie bardzo jasnym blaskiem.Przez chwilę oślepił naszych bohaterów ale po chwili ujrzeli Grevie\'a w złotej poświacie,trzymającego w dłoniach złoty miecz i tarczę,a na prawej ręce widniała juz pełna bransoleta.Miecz wraz z tarczą zniknoł tak jak się pojawił, za to bransoleta jaśniała wciąż takim samym blaskiem.Grevie zszedł z piedestału do swoich przyjaciuł.
- Teraz na pewno zniszczymy Argona.Musimy jeszcze tylko znależć resztę kamieni. -uśmiechnoł się do nich.


(sorki za poprzedni tekst z imionami niechcałam wyjść na mądrale ...ale powiedzcie sami czy było by wam przyjemnie gdyby ktoś zmieniał lub przekręcał wasze imiona???)                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 10, 2004, 04:16:51 pm
Nasi bohaterowie opuścili grote i poszli przed siebie. W pewnym momencie Nicolas zaczepił Levathana:
 - Hej, mogę cię o coś spytać?
 - nie ma sprawy. O co chodzi?
 - Skoro ta cała zdrada bła na pokaz, to dlaczego oddałeś mi swojego smoka?
 - ujme to tak...każdy może ujarzmić i zamknąć w sobie jakiś rodzaj bestii.....ja mogę władać mocą smoków i zauważyłem, że ty też masz taką umiejętność..... musiałem sprawdzić, czy poradzisz sobie z tym smokiem
 - no dobrze, ale dlaczego mi go oddałeś i pozbawiłeś siebie tej mocy ? Poza tym skoro artefakty przeznaczone są dla bohaterów, którzy mają uratować świat, to dlaczego powiedziałeś, żę jest ich pięć........przecież nas jest sześciu.......
 - po pierwsze to ja nie jestem z tego świata.....tak na prawdę to nie mam miejsca, w którym mógłbym zamieszkać...wole podróżować.......a poza tym ja już mam swój artefakt. - mówiąc to pokazał mu sznurek, na którego końcu znajdował się duży kamień wyglądem przypominający szmaragd, ozdobiony złotym obramowaniem. - nazywa się Oko Smoka . Nie tylko daje mi siłę, ale także możliwość zamykania w nim mocy różnych smoków, które pokonam. Dlatego w moim ciele nadal jest ten smok co zawsze w nim był......a ty masz duszę jednego z tych które ujarzmiłem.....
Nagle do rozmowy wtrąciła się Riki:
 - no dobra to teraz możecie mi powiedzieć dokąd idziemy?
 - nie ma obaw - powiedział Leviathan - idziemy tam gdzie diabeł mówi dobranoc....czyli do miasta cienia
 - chyba ci na mózg padło - oburzył się Grievie - przecież tam aż  roi się od zombie i od innych szumowin
 - no to pomyśl może troche to co masz na ręce - Leviathan wskazał na branzoletę to artefakt światła. Ułatwi nam przejście przez miasto umarłych.......teraz trzeba zdobyć artefakt mroku......
Nasi bohaterowie poszli dalej, a nicolas zagadnął Leviathana jeszcze raz:
 - mam jeszcze jedno pytanie. Tam w jaskini, jak ten potwór zabił Grivie\'a...coś się ze mną dziwnego stało....
 - właśnie wtedy osiągnąłeś drógi poziom mocy. To wielkie zdenerwowanie wyzwoliło w tobie odpowiednią siłę . Teraz musisz nauczyć się kontrolować przemianę
 - A ile jest poziomów mocy ? - zapytał Nico
 - są cztery....może już niedługo będziesz miał okazję się o tym przekonać.....
Nasi bohaterowie skończyli rozmowę i rozpoczęli wędrówkę do miasta cieni.....


no to teraz jak zawsze reszta należy do was                            
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Marca 11, 2004, 03:58:40 pm
Nasi bohaterowie mieli już za sobą kawałek drogi,gdy nagle zerwał się bardzo silny wiatr.Ujrzeli przed sobą kobietę przynajmniej tak sie im wydawało,która unosiła sie w powietrzu.
- Miło mi poznać moich przeciwników.Jessssstem Karmen.Jednyą z wojowników Argona...-na te słowa drużyna wyciągneła swuj oręż.- Widze że jednak będe mogła ssssię troche zabawić...przbyłam tu po artefakt i nie odejde besss niego-powiedziała swoim wężowym głosem.
Kobieta była ubrana w czarną obcisłą skurę i wysokie buty.Czarno-krucze włosy upięte były w wysoki koński ogon,oczy natomiast nie były ludzkie a raczej wężowe.Prucz tego styłu ukrywał się wijący długi wężowy ogon.
- Jednak nie myśśślcie że będzie tak łatwo.-uśmiechneła sie pokazując kły.
Strzeliła z bata który miała przypięty do pasa,a z niego ukazała sie chmura czarnego dymu ,która zaczoła przybierać jakieś dziwne kształty aż naszym bohaterom ukazała się wielka czarna pantera.
- Poznajcie Shadown...-powiedziała.
- Riki -szepnoł do niej Leviathan.-czy wiesz gdzie znajdują się pozostałe części kamienia??
- Tak .....ale co ty kombinujesz.-spytała.
- Grevie to może być niebezpieczne ale spruję...wy zajmijcie sie nią,a ja z Riki odnajde resztę kamieni...-rzekł lodowy demon.
- Co masz na myśli?! -zdziwił się Grevie.
- Przeniose sie dzięki mojej teleportacji tam gdzie znajdują się kamienie i przyniose je.-odpowiedział.
- Polecę z wami.-odrzekł Grevie.
- Nie! lepiej zostań.Tu będziesz bardziej potrzebny...zresztą nie dał bym rady wziąść was oboje.Gdy sam się przenosze to nie jest to dla mnie problem ale jeżeli chcę kogoś zabrać to trace przez to dużo energii.-sprzeciwił się Leviathan.
-Dobra ale bądzcie ostrożni.-powiedział Grevie.
- Jestes gotowa?-zwrucił się do Riki.
Odpowiedziała mu skiwnieniem głowy i po chwili już ich nie było.
- Widze że została was juz tylko czwórka...będzie to łatwa wygrana.-znów uśmiechneła sie szyderczo.
- Nie bądź tego taka pewna.-zagroził jej Grevie wyciągając z bransolety swój nowy oręż.
Zaczeła sie walka.Grevie zręcznie unikał ciosów Karmen ,która prubowała trafić go batem.Nicolas używając swojej mocy walczył zaciekle z panterą ,a Arien i Alojzy pomagali mu rzucając w nią zaklęciami.Pantera okazała się jednak trudnym przeciwnikiem gdyż zwinnie omijała strzały czardziejów jak i ciosy Nicolasa.
Za nasępnym ciosem Nicolas zbytnio się otsłonił ,pantera to wykożystała i udeżyła go ciężką łapą tak że kawałek odleciał.Następnie udeżyła Alojzego,który stał zbyt blisko niej.Odrzuciła go tak mocno że wylądował nieprzytomny na drzewie.Pantera zbliżała się w jego stronę.Arien nie wiedząc co robić rzuciła w nia dużym kamieniem i trafiła w jej wielki łep.Pantera się otrząsneła i teraz kierowała się w jej stronę.Arien z paniki nie mogła przypomnieć sobie żadnego sęsownego zaklęcia.Pantera skoczyła w jej stronę ,ale na całe szczęście czarodziejka omineła ją zręcznie i zaczeła biec w stronę lasu.Pantera pobiegła za nią.
Arien starała się biec jak najszybciej mogła,ale wciąż ścigała ją czarna pantera.Nagle dziewczyna potkneła się o wystający pień drzewa i przetoczyła na bok.Teraz nie miała żadnych szans ucieczki pantera stała na przeciwko niej.Czarny cień zbliżał sie do niej coraz bardziej i kiedy miał na nią skoczyć ktoś wyleciał zza drzew i przebił ja na wylot mieczem.Pantera zawyła z bulu i rozpłyneła się jak czarna mgła.
- Nic ci się nie stało Arien?-zapytał znajomy głos.
Arien podniosła wzrok.
- To ty Nicolasie.......nie tylko najadłam sie strachu.....-odpowiedzała drrzącym głosem.
Nico przykucnoł koło niej.
- Już dobrze pantera znikneła.-pocieszał ją.
- A co z miser Alojzym..?-spytała ocierając napływające łzy.
- Jest cały....-odpowiedział.
- Ach Grevie przecież  wiąż walczy z tą dziwną kobietą...powinieneś mu pomuc...
- Napewno.Mam cię tu samą zostawić.-wachał sie Nico.
- Tak ...zaraz się pozbieram i do ciebie dołącze.-odpowiedziała mu.
Grevie wciaż zaciekle walczył z demonicą,ale ona nadal nie dawała za wygraną.
- Widze że już sssłabniessssz złociutki...no nic sama sobie z wami poradzę ssskoro moja Shadown zawiodła.-powiedziała znowu na swój sposób demonica.
- Gdzie oni są powinni już wrucić z kamieniami.-pomyślał Grevie.
- Hahahahahaaaa juz niedługo artefakt będzie muj....-niezdążyła dokończyć i ledwo uszła z życiem unikając dłudich pazurów Leviathana.
- Widze że jednak zdradziłeś nas Leviathanie sługo Argona.-powiedziała zaskoczona Karmen.
- Nigdy nim nie byłem moja droga.-odpowiedział jej chłodno lodowy demon.
- Hmmm.....z tobą sobie ssssama nie poradzę,ale obiecuje rewanżżżżżżż.....wkródce znów się zobaczymy i tym razem nie będzie tak łatwo...-powiedziała demonica i znikneła w czarnej mgle.
- Uf...przybyliście w samą porę.Macie wszystkie części "Twilight Moon"?-spytał już trochę zmęczony Grevie.
- Tak -odpowiedziała Riki.-przynajmniej o jedno możemy być spokojni,że Argon ich nie zdobędzie...
- Masz racje.-powiedział Nicolas wychodząc z zarośli, za nim szła Arien ze spuszczoną głową.
- Zostały jeszcze tylko cztery artefakty:naszyjnik ciemności,pierścień wiatru,diadem ognia i klamra wody(taka do paska jakby się kto pytał)-rzekł Leviathan.
- Naszyjnik należy do ciebie Riki,następny jest pierścien Alojzego,diadem Arien i klamra dla Nicolasa.-dokończył.
- Teraz gdy mamy już kamienie musimy uważać na sługusów Argona..-powiedział mister Alojzy poprawiając pękniete okulary.
- Nawet bardzo ,nigdy nie wiadono..-Nicolas jednak nie dokończył zaczętego zdania i padł na ziemie nieprzytomny.


Reszta należy do was.....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 12, 2004, 01:25:08 am
- Nicolas, co ci się stało? - zapytała drżącym głosem Arien
 - myślę, żę nic mu nie jest...walczył tak zaciekle, że padł ze zmęczenia.
Po pewnym czasie Nicolas się obudził
 - co się stało? - zapytał na wpółprzytomny
 - straciłeś przytomność, ale nareszcie dochodzisz do siebie - odpowiedział mu Alojzy
 - a czy mógłbyś oświecić nas i powiedzieć kim była ta Karmen, Leviathanie? - zapytała Riki
 - bo widzisz, Argon ma oddział swoich wyborowych wojowników.  Szóstka najlepszych z nich, to jego generałowie. Ta cała Karmen, to właśnie jego generał.
 - już sięcieszę...nawet nie wiecie jak bardzo - powiedział dość cynicznie Grievie
 - nie ma się czym martwić, przecież na każdego z nas przypada tylko jeden super wyszkolony, super silny, obdarzony silną mocą, wyborowy wojownik - odpowiedział Leviathan
 - aleś mnie pocieszył....nie ma co - odpowiedział jeszcze bardziej pesymistycznym głosem Grievie
 - nie chcę się wtrącać, ale przecież mieliśmy iść do miasta cieni. Czy ktośwogule wie gdzie to jest ? - przerwała kłutnię Riki
 - jakby nie było to jest to tylko dzień drogi z tąd......a może aż dzień drogi - odpowiedział pesymistycznym głosem, który już zaczął mu wchodzić w nawyk Grievie.
Nasi bohaterowie wędrowali dalej, aż nagle na ich drodze stanęła wysoka dziewczyna. Miała jasne, długie blond włosy, krótką spudniczkę i dość dziwnie wyglądającą bluzę, na której tyle widniała podobizna głowy tygrysa. W ręku trzymała włócznię zakończoną ostrzami po obu stronach.
 - Witaj bracie- powiedziała dziewczyna
 - a więc znowu się spotykamy - odpowiedział chłodno Leviathan
 - czemu nazwała cię bratem - zapytała zbita z tropu Riki
 - no pomyśl...skoro tak mnie nazwała, to znaczy, że jest moją siostrą.......aprzynajmniej była. Już dawno przeszla na ścieżkę zła, ale nie myślałem, że przyłączy się do Argona....
 - mnie się tak łatwo nie pozbędziesz - odpowiedziała dziewczyna- ale ja łatwo pozbędę się ciebie
 - czy ty się Natalia nigdy nie nauczysz, że ze mną nie wygrasz
 - zaraz się przekonamy
 - a wy się nie wtrącajcie. To sprawa "rodzinna" - powiedział Leviathan i ruszył do boju
Włócznia wroga zdawała się być naładowana prądem, gdyż podczas walki sypały się z niej błyskawice. "Rodzeństwo" walczyło zaciekl, a ich oręż krzyżował się ze sobą. Waka nabierała szybkości. W pewnym momencie dziewczyna odskoczyła, a w stronę Leviathana pomknął grom z nieba. Lodowy demon cofnął rękę do tyłu, a kiedy ją wyprostował wszyscy ku swojemu ździwieniu zobaczyli, żę piorun zamarzł
 - widzę, że nadal jesteś mocny
 - a ty nadal jesteś słaba - mówiąc to Leviathan, najwyraźniej znudzony walką , rzucił się na swoją siostrę i zanim ta zdążyła się zablokować zadał jej cięcie w brzuch. Dziewczyna zawyła z bylu i wiedząc, żę już nie wygra zdematerializowała się i wróciła do pałacu Argona
 - dlaczego nie powiedziałeś nam, że masz siostrę?
 - bo nie pytaliście, poza tym poco wam to wiedzieć.
 - ale ma w sobie duszę tygrysa... - powiedział kuździwieniu wszystkich Nicolas
 - a skąd ty to wiesz?
 - Leviathan i ja nosimy na plecach podobizny głów smoka i mieszkają w nas dusze smoków....ona ma na bluzce podobiznę głowy tygrysa, więc pewnie ma jego duszę...poza tym odkąd mam w sobie smoka jakoś widzę rożne rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem.....
 - widzę, zę bystry z ciebie obserwator - zażartował Alojzy
Po tych wydarzeniach nasi bohaterowie kontynuowali podróż do miasta cieni....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: elfik_mog w Kwietnia 28, 2004, 06:27:37 pm
Fajnie wam idzie. Miło i szybko się czyta.
Piszcie dalej (może też coś kiedyś wam skrobne jak będe miała chętke :D )

.:EDIT:.
Dobra nabrałam ochoty (długo czekaliście?) ;)



Nasi bohaterowie wędrowali kolejny dzień. Trwał skwar, spiekota. W sumie nic dziwnego, bo to lato. Byli oni już zmęczeni swą wędrówką.Cieszyli sie z jednego: że od prawie jednego dnia nie napadły na nich żadne siły zła, oraz tym podobne. Pomyśleli więc, iż po tak długiej podróży, przyda się im choc odrobina odpoczynku Postanowili więc zrobć sobie postój w przydrożnej, przypadkowo napotkanej knajpie.
Była to typowa, przydrożna knajpa, w której można było nie tylko zdrowo pojeść, ale też zamówić nocleg, w pokojach będących na piętrze tegoż budynku.
Dzisiejszego dnia knajpa była pełna. W środku niej trwał gwar. Wielu wojaków, kupców oraz wędrowców było tu teraz. Siedząc najczęściej nad kuflem piwa dyskutowali o czymś żywo.
Alojzy z kompannią z wielka trudnością znależli wolny stolik przy którym usiedli.
Z miejsca zamówili pożądne jedzenie, oraz piwo dla wszystkich, oprócz Nikolasa, który gustował raczej w miodach pitnych. I tak siedząc i jedzac, dyskutowali o tym co dotyczczas osiągneli, os wojej misji.



Może być (tzn czy się podoba?) :unsure:


Uwaga na przyszłość edytuj ssswoje posssty i wpisssuj tak jak ja to zrobiłem ;)  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Kwietnia 30, 2004, 03:30:25 pm
dyskutowali tak pzez jakieś pół godziny, gdy w pewnym momencie do tawerny wpadli żołnieże zombie i kazali wydać mister Alojzego pod groźbą spalenia tawerny i zabicia wszystkich obecnych. Nie trzeba było nikogo wzskazywać Alojzy wstal sam i podszedł do kapitana żolnierzy-zombie. Mag powiedział do swojej ekipy by zostali na miejscach bo on się wszystkim zajmie. Podeszedł do kapitana nieumarłych i przemówił:
-czego chcesz?
-ciebie Alojzy, ciebie
-he...he....no cóż od chcieć do móc jest daleka droga
-przekonamy się!!!-ryknął rycerz-undead i wyciągnął swój miecz
W tym momencie pojawił się oślepiający blysk i wszyscy usłyszeli straszny huk. Gdy wszystko się uspokoiło zombiech już nie było. Zabrzmiały brawa wszystkich gości tawerny, którzy do tego czasu szidzieli ze wsztrzymanymi oddechami. alojzy ukłonił się, przywołal swoją kompanię i wyszedł razem z nią.

                                ***

W tym momencie wkraczali do strasznego miasta cieni. Było opustoszałe i zniszczone. Przed wielką bramą staneli i było widać że są zdenerwowani. Chcieli to ukryć, ale sie nie dalo, oni się bali. w koncu weszli z Leviathnem na czele. Szli w ciszy aż w końcu wyskoczyły na nich ze wszystkich stron hordy nieumarłych. przez chwilę odpieraloi ich ataki, ale było ich zbyt dużo. Byli pewni że przegrają gdy usłyszeli zimny, pewny glos:
-Dośc!-powiedzial z góry głos-My się nimi zajmiemy...ODEJŚĆ- w tym momencie bohaterowie domyślili się że był to głos lewitującego Sayrusa, a wszystkie potwory zniknęły. Sayrus wylądował
-Czego tu szukasz?!-Ryknął Nico.
-Was-odparł Sayrus, do którego właśnie podeszla 5 pozostałych generałów.
-Po moim trupie-powiedzial Grievie
-Liczyłem że to usłysze-odpowiedział ironicznie Sayrus.
Obok Sayrusa (po prawej i lewej) stanęły Natalia i Karmen. Przy każdej stanąli faceci. Przy Karmen umięśniony, wyskoi, łysy facet z młotem i rudą długą brodą (przedstawiony przez sayrusa jako Ragham) , a przy Natalii blady ubrany w czarną szatę, chudy mag, z wielką laską (BEZZZZ SKOJARZEŃ PROSZĘ!!!!!!!!!) (przedstawiony jako Harin)

                 
reszta jest wasza              


 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Maja 04, 2004, 10:06:24 pm
- To pięknie..... już po nas - rzekł na swój sarkastyczny sposób Grievie
- Ale przynajmniej nas nie zabiją - powiedział Alojzy
- jak to????? -  ździwiła się Riki
- Jeśli nas pokonają to zamienią nas w nieumarłych i dołączą do swoich legionów.... - odpowiedział Alojzy
- i to miało nas pocieszyć?
- nie. To miało was zmobilizować
Bitwa zdawała się nieunikniona. Zarówno źli jaki i dobrzy bohaterowie szykowali się do walki. W pewnym momencie Leviathan powiedział sam do siebie:
- pora wyciągnmąć ciężką artylerię......
- co masz na myśli - zapytał Nico
Właśnie w tej chwili na na rękach Leviathana pojawiły się dwa naramienniki (użyłem słowa "naramienniki" bo nie wiem jaki jest dokładny odpowiednik słowa "armlets". A co to Armlets, to chyba każdy wie) ciągnące się prawie od łokcia do dłoni. Wystawały z nich jakby potężniejsze, zdobione trzy pazury o długości 60 cm.
- co to jest - zapytał Nico
- tak jak ty zdobędziesz broń po zdobyciu swego amuletu, tak to co teraz widzisz to broń z mojego amuletu. Daje to dużo, ale nie wiem czy sobie poradzimy z w rogami....
- jakoś to będzie - dodała Arien.
Walka rozpoczęła się. Na początku Harin rzucił wielką kulą z czterech żywiołów. Alojzy chciał ją zatrzymać swymi czarami, ale był on bezsilny. W ostatniej chwili odbił ją potężnym uderzeniem Leviathan. Nikolas jak rozszalały walczył z sajrusem, Leviathan ze swoją znienawidzoną siostrą, Grievie próbował mierzyć się z Raghamem. Reszta miotała zaklęcia po polu bitwy. Pierwsza przytomność straciła Riki, trafiona potężnym zaklęciem Harina. Natychmiast spętały ją mroczne liny wystrzelone także przez niego. Następnie znokałtowany został Alojzy, trafiony gromem z nieba. Grievie padł nieprzytomny po trafieniu wielkiego młota. Syutuacja stawała się krytyczna. Zaklęcia Arien zdawały się być nieskuteczne, a Leviathan i Nicolas ledwo mogli unikać licznych ciosów przeciwników.
- wydaje mi się, że przegramy tę walkę - powiedział dziwnym tonem Nico
- nie możemy przegrać.
W pewnym momencie usłyszeli krzyk Arien, która spętana potężnym czarem osunęła się na ziemie
- NIEEEEEEEE!!!!!! - wrzasnął Nicolas, który zaczął czuć wzbierający w nim gniew. Ku zdumieniu wszystkich Cała ciemność miasta zaczęła nagle zbierać się wokół Nicolasa. Jego oczy stały się czarne, a jego włosy przybrały srebrno - czarny odcień. Potężny, nienaturalny ryk wydobył się z piersi Nicolasa, a ciemność zebrana wokuł niego zaczęła formować się i atakować przeciwników
- niemożliwe.... chyba że...... a więc to jest twoja prawdziwa moc... jestem pod wrażeniem - powiedział ,Leviathan, po czym uśmiechnął się i kożystająć z chwili gdy cienie atakowały wrogów rzucił w nich strumień  energi, nazwany przez niego Mortal Blast. Kończąc dzieło zniszczenia Nicolas wrócił do naturalnego stanu i osunął się na ziemię. Leviathan wyczerpany swoim atakiem patrzył jak piątka potężnych generałów ucieka ledwo żywa z pola walki. Jakiś czas później gdy bohaterowie ockneli się Leviathan wytłumaczył im, że zwyciężtwo było dziełem Nicolasa.
- Ale co ja takiego zrobiłem? - zapytał Nico niepewnie
- twój gniew wyzwolił twoją prawdziwą moc. Lód to była część mocy, którą ja ci dałem, ale nie myślałem, że twoim prawdziwym żywiołem jest ciemność. Jest to potężny żywioł. Rozwijaj go mądrze...... i muszę cię ostrzec: Uważaj, żeby nie pochłonęła cię ciemność. I jeszcze jedno. Musisz nadać kształt swojej mocy....
- co masz na myśli?
- cień, który przywołałeś był silny, ale nie miał formy. Musisz wubrać jedno stworzenie, które mogłoby nadać kształt twojej mocy i pokonać jednego przedstawiciela, najlepiej legendarnego tego gatunku. Ale na razie znajdźmy artefakt ciemności, który jak sądze mależeć będzie do ciebie.......

no to na razie tyle ..... tylko dopiszcie coś szybko dobrze ?
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Maja 05, 2004, 03:48:34 pm
Toi ja coś wymyśliłem:

-Chwilę co jest z Arien - spytał Nico. Arien leżała nieprzytomna. Koło niej przykucał Alojzy sprawdzający tętno
-Żyje. Dostała mocno od Harina, ale nie wystarczająco by ją zabić - odpowiedział Alojzy
-to cud - odetchnoł Nico
Jednak niedługo po tym usłyszeli klaskanie. W kierunku grupy szedł mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem. Nieznajomy klaskał śmiejąc się przy tym.
-Hehehehehehe. HAhahahahahaha. Gratuluję wam pokonanie moich strażników. Zaimponowałeś mi Nicolasie tym Mortal Blow, ale ze mną nie wygracie.
Zatrzymał się. W końcu okrył kaptur, co wielce zdziwiło wszystkich szczególnie Alojzego. Mężczyzna miał twarz 40 latka i stalowo szare długie włosy. Dodatkowo odkrył lewy rękaw. Na ramieniu miał złotą branloletę z ciemno czerwonym kamieniem. To jeszcze bardziej zaszokowało Alojzego.
-Zaskoczeni, że mnie tu spotkaliście? O wybaczcie brak moich manier, pozwulcie, że się przedstawię. Jestem ciemny władca Argon.
-Sam Argon w końcu nas odwiedził - powiedziała Riki
-Hehehehehe. W końcu musiałem to zrobić. Wasze akcje dawały mi spore straty. Pora dać wam niezłą nauczkę. - rzekł Argon, po czym przyjał postawę do walki - daję wam pierwszy ruch.
Po tych słowach reszta drużyny (prucz wciąż nieprzytomnej Arien) wydobyła swoje bronie i ruszyła na Argona, ale nieważne jak się starali wszystkie ataki blokował mieczem, który miał ukryty pod płaszczem, zaś rzucane w niego czary udbijał niewidzialną tarczą.
-Czas już kończyć - odparł po kilku minutach Argon
Wtedy rzucił w Leviathan, Riki i Grieva czarami ogłuszającymi, które zrzuciły wszystkich z nóg.
Nico las widząc to poczuł ponowny przypływ gniewu, jak przed walką z Argonem, ale ledwie zaczął koncentrować energię Argon rzucił w niego podobne zaklęcie, ktore odrzuciło go trochę dalej niż innych. Alojzy na widok tego całokowicie osłupial.
-Jak nędznie słabi. I wy chcecie mnie pokonać? Nie ważne jak bardzo się będziecie starać nic mnie nie pokonana dopóki mam Night Sun.
-Tak szybko go opanował - powiedział zdrętwiały Alojzy
-Nie martw się twoi przyjaciele będą żyć. Zaklęcie tylko ich "lekko" ogłuszyło, ale to co dla ciebie mam raczej nie będzie miłe- po tych słowach Argon zaczął gromadzić energię w jego dłoniach, po czym zucił w Alojzego 2 pociski. Jeden zdołał odbić, ale drugi był zbyt silny. Odrzut zabrał go na kilka metrów. Przez chwilę Alojzy utrzymał przytomność. Wtedy Argon przemówił do niego
-hmmm jesteś silniejszy niż myślałem skoro przeżyłeś muj atak. Jak będziecie iść po ciemny artefakt powinniście znaleźć przy nim pewien preszent. Nie wziołem artefaktu, ale będzie coś jeszcze. Do następnego razu.
Potym Argon stworzył za sobą portal w który wszedł. Po jego zniknięciu Alojzy stracił przytomność.


Mam nadzieję, że to bedzie się wam podobać. Piszcie dalszą część, bo mi się to nawet podoba.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Maja 05, 2004, 06:37:22 pm
Trochę czasu mineło zanim wszyscy odzyskali przytomność.Pierwsza ockneła się Arien:
- Co się stało? -powiedziała trzymając się za głowę.
Reszta ockneła się zaraz po niej.
- Czy coś mnie omineło? -zapytała niepewnie.
- Gdy byłaś jeszcze nieprzytomna zjawił się tu Sam Argon...-odpowiedziała Riki podpierając się rękami.
Wszyscy zebrali sie razem.
- Jedno mnie dziwi...-powiedział Grevie przecierając obolały kark- czemu nas nie zabił...miał przecierz taką okazję.
Nastała chwila ciszy.
- Wydaje mi się...że nie mógł.-powiedział Alojzy sam nie dowierzając do końca w to co mówi.
- Co chcesz przez to powiedzieć??-spytali chórem wszyscy prócz Leviathana.
- To prawda -odezwał się lodowy demon- nie mógł nas zabić...ponieważ nie opanował on do końca "Night Sun".To jakiego widzieliście tu Argona to nie była jego prawdziwa forma...bardzo osłabł prubując opanować kamień przez co musiał przyjąc ludzką postać.-dokończył.
- Ale jego siła rośnie...i wkródce może być za póżno -rzekł mister Alojzy - jednak zanim odszedł mówił coś o jakiejś niespodziance,która czeka na nas w "Wieży cienia",gdzie znajduje się artefakt.-dokończył.
- Nie mamy wyjścia...będziemy musieli iść po artefakt cienia i dowiedzieć się przy okazji jaki prezent zostawił nam Argon.-stwierdził Nicolas.
Ponieważ zombie już nie było,drużyna odpoczeła jakiś czas w tym ponurym mieście po ataku Argona,i po tym ruszyła dalej do "Wieży cienia",która znajdowała się na końcu tego miasta...
Po drodze jednak Riki zaczepiła Leviathana:
- Chciałam cię zapytać o te artefakty,bo mówiłeś,że są one przypisane danym żywiołom i my nimi władamy....więc jak to w końcu jest???Nicolas włada żywiołem cienia to znaczy,że mi teraz będzie przypisany żywioł wody zgadza się???
- Dokładnie.-odpowiedział jej.- To jest tak jakbyś przejeła jego żywioł i moc tego żywiołu.Broń jednak zostaje taka sama,która była wam przypisana na początku...czyli Nicolas będzie władał sejmitarami,a ty parą kastet ponieważ kamienie rozpoznają władających nimi i przystosowują się do nich.-dokończył Leviathan.
- Aha!-zdziwiła się Riki.
- Powiem wam szczeże,że sie tego spodziewałem..-powiedział Grevie ku zdziwieniu innych- domyślałem się,że to się tak skończy Nicolasie,że wkródce twoja prawdziwa moc się ujawni....gdy trenowałem ciebie i Sajrusa,wtedy domyśliłem się,że obydwoje macie zdolność władania żywiołem ciemności,i dlatergo po przestałem was uczyć,choć u ciebie niebyła ona tak wyraźlista jak u twojego brata.Miałem nadzieję,że nigdy się ona nie obudzi...
- Jak widzisz stało się inaczej...-powiedział Nicolas smutnym głosem.
- Nicolasie nie daj się jej opętać,bo może to sprowadzić na nas wszystkich nieszczęście...w najgorszym wypadku możesz nawet dokonać większych zniszczeń niż Argon...ale mam nadzieje,że tak się nigdy niestanie.-dokończył.
- Ja również.-szepnoł Nicolas sam do siebie.
Po tej rozmowie nasi bohaterowie ruszyli w stronę "Wieży cienia".


No i reszta jak zwykle należy do was. ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Maja 06, 2004, 01:20:14 pm
Podążali dalej przez ulice miasta, aż doszli do wysokiej budowli. Wznosiła się wysoko ponad miasto, więc byli pewni, że to jest wieża cienia i że tu znajdą to czego szukają. Wielkie drzwi wieży otworzyły się, kiedy tylko się do nich zbiliżyli, jakby od początku wieża oczekiwała na ich przyjście. Kiedy przekroczyli próg zaczęli rozglądać się po zniczszonych upływem czasu ścianach. Gdzieniegdzie widać było liczne ślady walk, jakby ktoś, albo coś powstrzymało wszystkich poprzednich gości w wierzy przed zdobyciem artefaktu ciemności. W miare jak rozglądali się i wypatrywali czy droga jest bezpieczna, drzwi zatrzasnęły się uniemożliwiając naszym bohaterom ucieczkę. Nagle usłycszeli śmiech..... nie był to jednak zwykły odgłos ..... przeszywał ich na wylot strzachem o to, co może ich czekać na szczycie wieży. W pewnym momencie Alojzy odezwał się:
 - Czytałem kiedyś o tej wieży. Ma jeśli mnie pamięć nie myli 10 piętern na których czekają nas jakieś wyzwania.
 - a może powiesz jakie - powiedział swoim sceptycznym tonem Grievie
 - nie mam pojęcia. Dowiemy się, kiedy przyjdzie się nam z nimi zmierzyć.
Nasi bohaterowie weszli po schodach na pierwsze piętro. Znaleźli się w dość wąskim pokoju, który ku ich zdziwieni miał długość okołlo kilometra.
- jak to możliwe? - zapytała Arien - przecież ta wieża nie może być taka dłyga
- To jest efekt magii - odezwał się Leviathan - z zewnątrz wieża wygląda normalnie, ale w środku następują zakrzywienia czasoprzestrzeni i może dochodzić do takich anomalii..... widać, że potężny mag musiał budować tą wierzę.
- no ale jakie zadanie mamy wykonać - powiedział Nico pokazując na podłoge - skoro przed nami rozciąga się przepaść.
Leviathan bez słowa uniusł rękę, na której powstała mała kula energii, a jego oczy świeciły na niebiesko, jakby coś namierzały. Wystrzelił swój pocisk i po pewnym czasie obok nich pojawiły się schody. Wszyscy zdumieni patrzyli na Leviathana, który wyjaśnił im, że to była próba celności i że trzeba było trafić w środek tarczy na końcu pomieszczenia.
 - no dobrze, ale jak ty wypatrzyłeś tą tarczę, i jak w nią wogule trafiłeś?
 - powiedzmy, że mam dobry wzrok - powiedzieł lodowy demon, po czym ruszyli na następne piętro. Tam w pomieszczeniu nie zobaczyli niczego szczegulnego, tylko następne schody. Chcieli przez nie przejść, ale odezwał się Alojzy:
 - czy nie wydaje się wam podejrzane, że nie ma tu żadnej pułapki ani nic takiego?
Alojzy pomyślał przez chwilę, po czym rzucił zaklęcie "pokazujące prawdę" i ukazało się inne przejście, któr było bezpieczne. Na trzecim piętrze czekał na nic wielki szkielet, który miał w czaszcce osadzony wielki szmaragd. Mimo wielkich starań po każdym zabiciu go odradzał się on na nowo. W pewnym momencie Nico skoczył na czaszkę szkieletu i wyrwał szmaragd, po czym szkielet się rozpadł. Pojawiły się schody, a Nico chciał wyrzucić szmaragd poza wierze.
 - nie wyrzucaj go - powiedział Alojzy - Może się nam jeszcze przydać
Na czwartym piętrze zobaczyli rozsypane schody z kości
 - I co my mamy zrobić z tymi shodami - odezwała się Riki
 - poprzednio szkielet odradzał się przy pomocy szmaragdu, więc może te schody też się przy pomocy klejnotu odbudują - powiedziała Arien
Nicolas położył szmaragd na niezniszczonej poręczy, a schody zaczęły się odbudowywać. Każde następne piętro wieży to była wielka hala, w której bohaterowie toczyli walki z licznymi, coraz trudniejszymi przeciwnikami. W końcu udało im się dojść na ostatnie piętro, gdzie spodziewali się najgorszego. Jednak po przekroczeniu progu wielkiej sali zobaczyli tylko piedestał stojący na środku. Nicolas ostrożnie podszedł do niego i wziął stający na nim, wisior do którego idealnie pasowała jego część kamienia Twilight moon. Próbował go użyć, ale ku ździwoeniu wszystkich nic się nie stało. Gdy Nicolas odchodził od piedestału znowu dał się słyszeć ten przeraźliwy śmiech. Pojawił się mag w zniszczonej szacie i z laską, która wyglądała jakby się miała zaraz rozpaść.
 - Jestem Cieniem Magii - odezwał się złowieszczy głos - to ja zbydowałem tą wieżę i ja sprawdzę, czy jesteście godni posiadania mojego klejnotu.
Bohaterowie szykowali swoją broń. Magowie rzucali zaklęcia we wroga i ku ich zdziwieniu trafiały go i raniły całkiem sporo. Jednak cień magii był zbyt szybki i wojownicy nie mogli go trafić. W pewnym momencie Nicolas stanął nieruchomo i skupił się na ruchach wroga. Wyskoczył w górę i wylądował za przeciwnikiem, zadając mu w czasie loto śmiertelne cięcie. Zły mag upadł na ziemię.
 - a więc jednak - odezwał się cień magii - jednak znalazł się ktoś godny mojego skarbu.... weź ten klejnot i także ten miecz i używaj ich mądrze.
Po tych słowach mag zniknął, a na jego miejscu pojawił się stary, zniszczony miecz, który w rękojeści miał wgłębienie
 - I to ma być ta legendarna broń - oburzył się Grievie
 - Pozory mogą mylić powiedział Leviathan - widzicie to wgłębienie? Nicolasie, spróbuj tam włożyć swój wisior.
 Nico umieścił wisior we wgłębieniu, a miecz zaczął błyszczeć i przeobraził się. Teraz przed nimi pojawiła się bogato zdobiona, tryskająca wręcz energią katana.
 - A więc to prawda - odezwał się zdumiony Leviathan - a więc on istnieje
 - co istnieje? - zapytała Riki
 - Ten miecz to legendarny Masamune....... ni myślałem, że kiedyś go zobaczę....
 - Ale co z tego - odezwał się Nico - skoro ja używam dwóch krótkich mieczy.
Nico wziął Masamune do ręki i jakby na życzenie miecz rozdzielił się na dwie mniejsze katany
 - Widzę, że miecz się rozdzielił na Masa i Mune - powiedział leviathan - ale widzę, że zachował swoją wielką moc....... obyś używał go mądrze
 - Taki mam zamiar - powiedział uśmiechnięty Nicolas
 - No dobrze, że mamy artefakt, ale co dalej? - powiedziała Riki
 - Myślę, że z miasta cieni najbliżej mamy do Lasu Gryfów..... tam na pewno coś znajdziemy....


skoro The Reaver tak ładnie prosi, to mogę dopisać coś, żeby nikt mi nie zarzucał, że "wszystko popsułem"

Nasi bohaterowie chcieli opuścić tę wieże, ale kiedy podeszli do drzwi okazało się, że otacza je niewidzialna bariera. W pewnej chwili usłyszeli złowieszczy głos, który należał jak się domyślali do Argona
 - mwahahahahaha. Zapomnieliście już o mojej niespodziance? Jeśli tak, to jest to wasza ostatnia rzecz, o jakiej zdążycie zapomnieć w swoim parszywym życiu. MWAHAHAHAHA.
Głos umilkł, a później ku zdumieniu wszystkich wieża zaczęła się walić. Czuli, że nic nie mogą zrobić, bo przecież drzwi były zablokowane niewidzialną aurą.
 - pięknie. - odezwał się grievie - nie myślałem, że przyjdzie mi zginąć w tej parszywej dziórze.
 - nie lamentuj, tylko pomyśl jak się ztąd wydostać - odpowiedziała Arien
 - ale jeszcze nie wszystko stracone - powiedział Leviathan - nie zapominajcie, że ta wieża to wielkie zniekształcenie czasoprzestrzeni, a każde takie zniekształcenie można przerobić na portal...... to jest tak duże, że portal miałby dość mocy dla nas wszystkichm ale......
 - ale co?
 -....... ale nie mogę kontrolować zakrzywienia, którego sam nie stworzyłem, więc nie wiem, gdzie nas wyniesie
 - nie ważne gdzie, ważne, że szybko - powiedział Grievie
Leviathan skupił się i ku zdumieniu wszystkich ściana obok nich zaczęła zlewać się i jak gdyby otwierać. Powstał przed nimi otwór wypełniony nicością, który zaczął ich wsysać do środka. Gdy wszyscy zostali pochłonięci przez ciemność, a wrota zamknęły się nastąpił błysk i wszyscy ocknęli się w miejscu, którego nigdy dotąd nie widzieli..... to było.......


 czy teraz pan Reaver nie będzie mi zarzucał, że mu niespodziankę popsułem?
No to na życzenie YUzurihy zmieniam znowu swój tekst.....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Maja 07, 2004, 07:07:38 pm
Sorry, że piszę tuż pod moim postem, ale edytując nie widać, że pojawił się nowy post (przydało się, żeby ktoś przywócił opcję usuwania własnych postów, jak dawniej) . Dobra to wymyślę coś do części WW:

Gdy cała szóstka została pochłonięta przez nicość. Alojzy poczół, że odłączył się od pozostałych. Gdy nagle otworzył oczy zobaczył, że znajduje się nad ogromną komnatą. Z jednej strony znajdowały się duże drzwi, zaś naprzeciw im stał wielki tron podobny do tych, na których siadali krolowie. W komnacie znajdowało się 5 osób. Jedna siedziała na tronie, pozostała stała przed nim na baczność. Alojzy próbował się przypatrzyć się im, ale nie było to łatwe, bo czuł, że nie może się ruszyc i w dodatku, jakby był w tej chwili niewidzialnym duchem. Ale zdołał rozpoznać wszystkich. Ku jego zaskoczeniu na tronie siedział Argon, a reszta, to jego wierni strażnicy. Wśród mich nie było tylko Harina, ale starzec po chwili się pojawił.
-tuż przed chwilą "wieża cieni" uległa zniszczeniu - zaczął Harin. Alojzy jakimś cudem wicząc na samej gurze 10 metrowej sali słyszał dokładnie nawet kroki maga.
-A co z naszymi wrogami? - spytał spokojnym głosem Argon
-Nie wyczułem już ich. Wydaje mi się, że juz ich ciała leżą w gruzach wieży - kontynuował Harin
-Gdyby to byla prawda musiałbym cię zabić
-Co chcesz przez to powiedzieć pania?
-Oni tak łatwo nie zginą, szczególnie gdy jest z nimi Alojzy i ten ledowy demon Leviathan.
-Czemu Argonie się tak nimi interesujesz - przerwał Sayrus
-Muszą jeszcze dla mnie zdobyc pozostałe artefakty i dostarczyć wszystkie części TM.
-Po co Argonie. Jeżeli zdobędą wszystkie Artefakty nie będziemy wtedy mieli rzadnych szans. To nie gra Argonie. - powiedział bardziej zdenerwowany Sayrus
-Po pierwsze jestem dla ciebie Panem Argonem Wielkim, nie rzadnym Argonem ty nędzna pokrako
-Wybacz ... Panie
-Po drugie chcę, żeby przynieśli mi artefakty, by uzyskać wielką moc drzemiącą w nich razem z kamieniem TM, by podbić sobie wielkie mocarstwa i zostać panem tego świata.
-Jeśli mogę Panie spytac - przerwała Karmen - dlaczego nie zabiłeś ich w miescie umarłych, kiedy miałes na to kazję
-Wyjasniłem juz powód, ale gdybym chciał, to i tak bym nie mógł. Nie udało mi się w pełni opanować Night Sun. To co im zaprezentowałem, to jedynie pokaz siły, by myśleli, że jestem znacznie silniejszy. Dodatkowo moce ktore pozbawił mnie Alojzy kiedy pokonał mnie ostatnim razem jeszcze nie powróciły, ale następnym razem jak się spotkamy będę miał zdecydowanie więcej sil.
-Ale co jeżeli będę zbyt silni - kolejny raz przerwał Sayrus
-Nie martw sie. W tej grze ja rozdaję karty, a w swoim rękawie trzymam asa, który da mi zdecydowaną przewagę.
Po tych słowach Argon odwrócil się do Alojzego i pomachał mu. Zdziwiło go to, bo reszta, go wogole nie widzi. Krótko po tym oślepiło go nagłe światło, po którym poczuł swoje ciało.


Dobra dalej wy. Tylko nie uśmiercajcie nikogo narazie (mam nadzieję, ze nic nie spiep...).
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: elfik_mog w Maja 12, 2004, 09:01:49 pm
Dobra, my turn.

Trwała noc. Alojzy ocknął się na dużej, leśnej polanie. Był sam. Wokół niego rozciągał się las. Nie miał pojęcia jak tu się znalazł i gdzie jest reszta drużyny.
-Cholera - bąknoł pod nosem, po czym podniósł się.
Nie wiedział gdzie jest i dokąd ma iść. Zachmurzone niebo nie dawało mu żadnej szansy na rozpoznanie kierunku w którym ewentualnie mógł by zmierzać. Rozejrzał się ponownie, wyjął  z kieszeni monetę i  rzucił. Poszedł w stronę gdzie moneta upadła na ziemię.
Nie dość, że nie wiedział gdzie jest, to spokoju nie dawała mu myśl że Argon chce użyć jego oraz reszty drużyny jako kukiełek w swojej grze. Czemu nie pokwapi się sam do zdobycia artefaktów, bądz nie użyje jako poszukiwaczy swoich sługów. Alojzy nie wiedział...
Gdy wzeszły pierwsze promienie słoneczne Alojzy wiedział już iż idzie na wschód.Postanowił zmierzać dalej w tym kierunku, aż do spotkania pierwszej osady, bądz karczmy, by tam wypocząć. Był strasznie zmęczony.
Zastanawiał się też co stało się z pozostałą z częścią drużyny, czy to wszystko to była sprawa Argona, czy tego nieszczęśliwego portalu.
Około południa doszedł do niewielkiej wioski gdzie od razu wstąpił do karczmy. Wynajął tam pokój, zaś następnie udał się do miasta na przeszpiegi.
Dowiedział się o niesamowitych wyładowaniach atmosferycznych które miały miejsce tej nocy. Tubylcy uważali iż były dziwne, gdyż wszystkie one, trwały tylko chwile, a ich działalność była punktowa. Jedna z tutejszych, wskazała miejsca owych wyładowań. Jedno ze wskazanych miejsc, było to te, z którego przyszedł Alojzy.
Mężczyzna już wiedział napewno. To portal porozrzucał ich w różnych miejscach, z dala od siebie.
Alojzy tę noc przespał jeszcze w tawernie, zaś następnego dnia, skoro świt, wyruszył w kierunku, wskazanym przez tubylców.


Mam nadzieje że nic nie sknociłam.... Wasza kolej.

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Maja 13, 2004, 10:48:18 pm
Cieszę się, że jakoś nam idzie ;)
Alojzy postanowił, że odnajdzie reszte dróżyny. W miejscowych sklepach zaopatrzył się w żywność i mapę, na której zaznaczył miejsca dziwnych wyładowań. Przeszedł przez bramy miasta i skierował się do lasu, kupierwszemu dziwnemu miejscu. Nie zajęło mu to dużo czasu, bo kiedyś znał się na kartografii. Czuł, że zbliża się do portalu, bo nagle zaczę wiać silny wiatr i atmosfera zrobiła się troche dziwna. W pewnym momencie znalazł się na polanie. Zauważył tylko Zamykające się wrota portalu i leżącą nieopodal Riki. Podzszedł do niej i ocucił ją.
 - gdzie ja jestem? -  zapytała zdezorientowana Riki
 - Spokojnie - odpowiedział Alojzy - jesteś bezpieczna.
 - Ale co się stało?
 - wygląda na to, że rozdzieliliśmy się w portalu i zostaliśmy wyrzuceni w różnych miejscach. Wypadałoby znaleźć resztę.
 - no więc choćmy.
Po drodze Alojzy opowiedział jej co zobaczył zanim wyrzuciło go z portalu. Zaległa głucha cisza. Szli w milczeniu przez pewien czas, aż w końcu doszli do miejsca, gdzie były tylko pnie. Wyglądało to tak jakby jakaś energia ścięła te wszystkie drzewa, ale nikogo, ani niczego tu nie było, więc poszli dalej. Na następnym przystanku spotkali Grievie'a, który właśnie kończył rozprwiać się z jakimś leśnym potworem. Byli dla niego pełni podziwu, gdu zobaczyli, że całe dno lasu jest uścielone martwymi potworami.
 - co wy tu robicie? - zapytał grievie
 - szukamy ciebie i innych - odpowiedziała Riki
 - Ale jest coś co powinieneś wiedzieć - powiedział Alojzy i opowiedział mu jak widział Argona.
 - No to musimy coś z tym zrobić - powiedział Grievie, po czym ruszyli w drogę.Powoli zaczynało się zciemniać a nasi bohaterowie wiedzieli, że muszą wrócić do miasta przed zmrokiem. W pewnym momencie usłuszeli ryk, przerażliwy ryk dochodzący z polany. W zanikających promieniach słońca dostrzegil trzy walczące postacie. Jedną z nich był Leviathan, a drugą Nicolas. Jednak wyglądał troche inaczej..... jakby biła od niego mroczna poświata, jakby był napełniony palącym gniewem. Wkrótce jednak domyślili się dlaczego Nicolas jast taki wściekły. Niedaleko nich leżała na ziemi bez życia Arien. Alojzy i spółka wkroczyli na pole walki. Dopiero teraz wyrażnie było widać przeciwnika. Był to wysoki mężczyzna, z którego oczu bił wściekły blask. miał on długą peleryną, przy pasie nosił jakby butelkę, a w obandażowanych dłoniach dzierżył kosę.
 - co się stało - zapytał Alojzy
Nicolas był zbyt pochłonięty walką w furii, więc Leviathan odpowiedział
 - trafiliśmy na łowce dusz.....
 - czy on Zabił Arien? - Zapytała Riki
 - Nie zabił - odpowiedział Leviathan - pozbawił ją duszy i dlatego musimy ją odzyskać
 - A co się stało z nikolasem
 - w furii porzeobraził się i nabrał dużej mocy ciemności....
Dużo nie myśląc bohaterowie rzucili się na wroga. Ten jednak zręcznie unikał ich ataków. W pewnym momencie Nicolas, który był u kresu wytrzymałości wydał z siebie krzyk. Otaczająca ich ciemność zaczęła zbierać się i formować. Nie miała jeszcze jakiegoś specjalnego kształtu, ale nie była już tak rozproszona jak poprzednim razem. Ciemność spętała łowcę dusz. Nicolas bez słowa podbiegł do niego i beż cienia litości pozbawił go życia. Wziął butelę od trupa, otworzył ją, dusza Arien powędrowała spowrotem do jej właścicielki. Po krótkich wyjaśnieniach nasi bohaterowie wracali do miasta. W pewnym momencie Arien zatrzymała Nicolasa i czekała aż inni się oddalą.
 - dziękuje ci-powiedziała całującgo, po czym dołączyła do reszty. Nicolas przech chwile stał w miejscu, po czym wocił do grupy......


no więc chyba będzie dobre prawda?
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Maja 17, 2004, 07:19:12 pm
Jak masz coś zepsuć, to lepiej najpierw wszystko przeczytaj. Ale teraz ja coś wymyślę:

Cała szóstka wróciła do najbliższego miasta, gdzie od razu wstąpili do tawerny. Tam Alojzy opowiedział wszystko co zobaczył w zamku Argona. Gdy skończył dość długo trwała cisza. W końcu przerwał ją Nicolas
-Według Argona jesteśmy jakimiś pionkami w jego grze. Co to znaczy
-Sam nie wiem o co mu chodziło, ale skoro nazywa to wszystko "grą", to oznacza, że jest znacznie silniejszy niż myśleliśmy - mówił dalej Alojzy - co o tym myślisz Leviathan?
-.... to, że jednak musimy znaleźć wszystkie artefakty, i w pełni opanować moc w nich drzemiącą. Ale jedno mnie dziwi. Może pokazać mi mapę.
Alojzy wyjął mapę i dał ją Leviathanowi, który rozłożył ją na stole. Były wciąż na niej zaznaczone punkty, gdzie wylądowali reszta towarzyszy. Od razu pokazał jedno miejsce.
-To jest Miasto cieni, gdzie byliśmy po naszyjnik dla Nicolasa. A Alojzy wylądowałś ...tu na wschód od miasta.
-taaa. Niezły odrzut na 100km.
-Ale zamek Argona jest tu.
Leviathan pokazał miejsce odległo o 4 krotną odległość na jaką przetereportował się Alojzy, która jeszcze jest na północ.
-Do czego zmierzasz?
-Rozdzielenie duszy od ciała podczas teleportacji zdarza się dość rzadko, ale jak już się dzieje to w obrębie obszaru przez który dana osoba przetelerportowała się. To mógł zrobić Argon, lub któryś z jego sługusów.
-Nie - przerwał Alojzy - żaden z ludzi Argona nie wykazywał, że wie że tam byłem, a gdy walczyłem z Argonem 10 lat temu, to nie wykazywał rzadnych podobnych mocy.
-To może był Night Sun - powiedziała Riki
-to też odpada - przerwał Grieve - Elfy nie dali podobnych mocy do Night Sun. Jestem tego pewien.
-Więc co to mogło być? - powiedział Alojzy po jego slowach nastała dłuższa cisza. Przerwał ją w końcu Leviathan
-Teraz to nie powinno nas martwić. Musimy zdobyć resztę artefaktów i pokonać Argona w jego własnej grze. - po tych słowach spojrzał na mapę - idąc w kierunku Lasów Gryfów możemy po drodze zaczepić o Smoczy wulkan, gdzie jest kolejny artefkt.


Next please
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Maja 17, 2004, 10:22:34 pm
Nasi bohaterowie udali się na spoczynek, a o świcie ruszyli w drogę. Przekroczyli bramy miasta i weszli do lasu. Minęli polanę, na której rozegrała się walka z łowcą dusz. Przez nieprzyjemne wspomnienia chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Kiedy doszli na skraj lasu ku ich zdziwieniu zobaczyli, że za płaską ścianą lasu rozpościera się spalona ziemia. Wszystko było tu zwęglone, a gdzieniegdzie widać było spalone drzewo. W oddali widać było wielką górę. Jak się możnabyło domyśleć był to wulkan do kórego zmierzali. Szli przez dłuższy czas w kompletnej ciszy a w oddali słychać było spradyczne wybuchy dochodzące z wulkanu. W pewnym momencie odezwała się Riki
 - dlaczego nic nie mówicie? Przecież byłoby raźniej gdybyśmy o czymś rozmawiali.
 - Co tu dużo mówić - odezwał się Leviathan - nie lubie wulkanów..... a zwłaszcza niecierpię tego....
 - dlaczego?
 - Widzisz.... moją mocą jest lód, a trudno zamrozić lawe....no a poza tym nie podoba mi się walka ze strażnikiem w wulkanie.......
 - Jakim strażnikem? - wtrąciła Arien
 - Może jeszcze nie zauważyłaś, ale przed zdobyciem każdego artefaktu musieliśmy walczyć ze strażnikim......a w wulkanie będzie to trudne...
Dalszą droge przebyli bez rozmowy. Kiedy dotarli do podnóży wulkanu rzucili tylko posępne spojrzenia na górę, gdyż czekała ich długa wspinaczka. Przedarli się przez gąszcze kurzu i dotarli na szczyt
 - I co teraz?- zapytał Grievie
 - To chyba jasne - powiedział Nicolas - pionowo w dół
 - chyba żartujesz - powiedział Grievie
 - A wyglądam na takiego co by żartował?
Niechętnie cała grupa scodziła do wnętrza wulkanu. Im niżej schodzili tym bardziej nieznośnie gorąco się robiło. Kiedy doszli do linii lawy we wnętrzu wulkanu.
 - I co teraz- zapytał Grievie - już niżej zejść nie można...
W pewnym momencie rozległ się potężny głos
 - czego tutaj chcecie?
 - przyszliśmy po ognisty łuk feniksa - powiedział Leviathan
 - A więc dobrze - odpowiedział głos - dam wam go jeśli mnie pokonacie
W tym momencie lawa zaczęła kamienieć, a w miare kamienienia lawy pojawiała się przed nimi jakaś sylwetka. Kiedy już w wul;kanie nie było lawy, zobaczyli przed sobą smoka w całej okazałości. Była to czarna, umięśniona bestia z czerwonymi, jarzącymi się oczami i potężnymi skrzydłami.
 - A więc tutaj sie ukrywałeś - powiedział Leviathan
 - Nie ukrywam się. Ja przynajmniej robie coś pożytecznego i bronie artefaktu, a nie  tłukę się po nieswoich światach jak ty.
 - Czy ty go znasz- zapytała Arien
 - oczywiście - powiedział Leviathan - to jest Bahamut, mroczny smok.... spotkaliśmy się kiedyś.....
Po tej krutkiej rozmowie nasi bohaterowie wyciągnęli swój oręż. Smok był potężny, więc nie trudno było go trafić, ale mimo wszystko ataki nie były zbyt skuteczne. Nawet magia na niego nie działała.
 - Nie jest dobrze- powiedział Alojzy- Nicolasie, myślę, że powinieneś sprubować użyć swojej mrocznej mocy
 - sprubuję
Nicolas skupił się, a po chwili zaczęła pojawiać się wokuł niego czarna aura. Stopniowo rosła, aż w końcy spętała Bahamuta. Teraz tylko Nico zadał ostateczny sios swoimi dwoma mieczami. Smok zawył i upadł na ziemię. Przed naszymi bohaterami Ukazał się piedestał z łukiem otoczonym płomieniem. Arien podeszła i wzięła łuk. Wszyscy chcieli wyjść z tego wulkanu, ale powsytrzymał ich Leviathan.
 - Widzisz Nicolasie - powiedział - Twoja moc jest silna, ale jeszcze nie ma formy. Właśnie przed chwilą pokonałeś potężnego Bahamuta i masz prawo przejąć jego moc, ale wybór należy do ciebie.....


No i kończe... resztę proszę dopisać szybko.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Maja 19, 2004, 09:23:07 pm
Nicolas zamknoł oczy i nagle wokół niego znowu pojawiła się czarna aura,która spowiła ciało nieżywego Bahamuta.Wchłoneła jego moc,a jego ciało znikneło.Nicolas otwożył oczy,w których pojawił się ciemny błysk.
- Widzę że udało ci się przejąć moc Bahamuta.Teraz twoja moc będzie miała konkretną formę...
Po tych słowach wulkan nagle zaczoł drżeć.
- Co się dzieje?-zapytał zdumiony Grevie.
- Najwidoczniej moc Bahamuta,która powstrzymywała lawę przestała działać i wulkan zaczoł znowu żyć.-wyjaśnił Alojzy.
- Musimy się z tąd wynoisić!!!-krzykneła Riki.
Nasi bohaterowie starali się szybko z tąd wydostać wspinająć sie na górę wulkanu.Lawa głośno bulgotała,gdy nasi bohaterowie byli już na szczycie wulkanu.
- Nie mamy zbyt wiele czasu,wulkan może w każdej chwili wybuchnąć.-powiedział mister Alojzy.
Drużyna próbowała oddalić się jak najkrótszą drogą z dala od tego miejsca.Kiedy oddalali się od szczytu wulkanu Arien zatrzymała się.
- Biegnijcie dalej,ja spróbuje zatrzymać lawę.Zaufajcie mi.-powiedziała i zawróciła.
- Arien nie!!!-krzyknoł Nicolas,który chciała ją zatrzymać,ale złapał go Alojzy.
- Ona wie co robi,jej żywiołem jest ogień.Poradzi sobie,wynośmy się z tąd...-rzekł Alojzy.
Nicolas niepewny pozwolił odejść Arien i pobiegł za magiem.W tej chwili wulkan wybuchł,ale nasi bohaterowie byli już na tyle daleko by lawa ich nie dosięgła.Drużyna czekała na Arien na skraju lasu.Ku ich zdziwieniu z daleka widzieli,że wulkan już ostygł,ale czarodziejki nie było widać.
- Nie powinienem pozwolić jej iść samej....-martwił się Nicolas.
Ale właśnie w tej chwili ujrzeli coś dziwnego na niebie,jakby płomień przesuwający się w ich kierunku.Zbliżał sie coraz szybciej i nabrał kształtu ognistego ptaka,aż zleciał nie opodal nich. Po chwili pokazała się postać dziewczyny która biegła w ich stronę.
- Arien!?-krzykneli wszyscy jednocześnie.
Podeszła do nich z uśmiechem na tważy.Wyglądała trochę inaczej.Jej włosy miały kolor płomieni,które po chwili jednak wruciły do naturalnego koloru.Jednak na jej plecach został symbol ognistych skrzydeł eniksa.
- Co to było...czyżbyś użyła mocy fenkisa....-powiedział zdumiony Alojzy.
Arien tylko się uśmiechneła.
- To dzięki mocy diademu i żywiołu ognia w którym jest uśpiona siła feniksa.-wyjaśnił Leviathan.
- Ale jak....-dopytywał się Grevie.
- Jak powstrzymałam wulkan???To proste,uśpiłam go.-odpowiedziała.
- To dziwne choć z drugiej strony.... dobrze,że tak szybko opanowałaś moc kamienia-powiedział mister Alojzy- teraz jednak musimy udać się do Lasu Gryfów po kolejny artefakt.-dokończył.
Drużyna zaczeła oddalać się od tego niezbyt miłego miejsca.Nicolas idąc koło Arien położył rękę na jej ramieniu.
- Cieszę sie,że nic ci się nie stało.-powiedział.
Arien uśmiechneła sie do niego.
Nasi bohaterowie zmieżali już do kolejnego celu podruży,do Lasu Gryfów.


Reszta jak zwykle należy do was ;)
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Maja 20, 2004, 08:10:49 pm
OK my turn

Drużyna ruszyła w kierunku Lasu Gryfów. W połowie wędrówki  Alojzy zaczoł rozmawiać z Leviathanem.
-Dla kogo tym razem będzie kolejny Artefakt - zaczoł Alojzy
-Twój. W Lesie Gryfów dostaniesz pieścień wiatru, z którego uzyskasz różdżkę wiatru. Po tym udamy się do Jeziora Ciszy gdzie zdobędziemy artefakt dla Riki ... chyba
-Jak to "chyba" - przerwał Alojzy
-Podobno jest jeszcze jeden zapomniany artefakt ziemi. Nie jestem pewien, ale może żywiołem Riki będzie ziemia, a może woda. To się okaże gdy następnym razem pójdziemy do jeziora.
Szli dalej w ciszy. Jednak w pewnym momencie Arien zauważyła, że na plecach Nicolasa pojawiały się raz smok otrzymany od Leviathana, raz Bahamut. Czemu towarzyszyły wydobywające się z niego energia lodu i ciemności. Po chwili Nicolas zaczoł wyć z bólu
-Nicolas? Co ci jest - powiedziała z przerażeniem Arien
-Co? O nie - zaskoczył Leviathan - Tego się obawiałem
-Co się dzieje?
-Zapomniałem, że w Nicolasie siedzi jeszcze Lodowy Smok - po tych słowach Leviathan położył swe ręce na ramionach cierpiącego Nicolasa. Po chwili z elfa wyleciała chmura lodu, która po chwili weszła w lodowego demona. Nicolas po tym przestał cierpieć
-Wybacz Nicolasie. Nie pomyślałem, że mimo Bahamut jest ciemnym smokiem, ma w częsci moc ognia. Ogień i lód który był w tobie nie mogły się zrównoważyć, co powodowało twoje cierpienie. Wybacz mi.
-Co się stało z tamtym smokie - spytał Nicolas
-Jest teraz we mnie. Dobro chodźmy dalej.
Idąc dalej w kierunku Lasu Gryfów Nicolas czół, że ma w sobie teraz bardziej czystą moc ciemności. W końcu po długiej podróży cała szóstka doszła do Lasu Gryfów. Idąc dalej w jej głąb czuli, że im dalej idą, tym mocniejszy jest wiatr, ale o dziwo Alojzy nie czuł na sobie radnych skutków wiatru. W pewnym momencie cała grupa stanęła.
-Jeżeli pójdziemy dalej ten wiatr nas stąd wydmucha - powiedział Grieve
-O co ci chodzi. Nic nie czuję - rzekł zdziwiony Alojzy
-Ponieważ jesteś wybrany przez artefakt -przerwał Leviathan - musisz iść dalej sam. My zaczekamy aż ustanie wiatr
-A kiedy to się stanie
-Jak znajdziesz artefakt. Idź już . Uda ci się.
Alojzy po tym poszedł sam kierując się głębiej, aż dotarł do pedestału z artefaktem. Przy nim stał smok, który po chwili otworzył oczy. Alojzy przygotował się do walki, ale ku jego zaskoczeniu smok rozpadł się.
-To wszystko? - Zdziwiony Alojzy po krótkiej chwili w końcu podszedł do pedestału, z którego wyjął pierścień. Po jego założeniu w ręku Alojzego pojawiła się różdżka. Ale usłyszał też znajomy śmiech
-hahahahahaha. W końcu znalazłeś swój artefakt. Pora sprawdzić czy będziesz się umiał się nim posługiwać. -za drzewa wyłonił się Argon, który bez wachania rzucił w kierunku Alojzego jeden ze swoich czarów. Alojzy zablokował go i natychmiast rzucił w czarnoksiężnika swój czar. Przez całą walkę obydwaj magowie rzucali w siebie naprzemiennie czarami, które skutecznie blokowali, ale widać było, że po przegtranej stronie stał Alojzy, który z każdym czarem stawał się słabszy. W czasie walki zauważył, że Argon nie ma przy sobie Night Sun. W pewnym momencie Alojzy dostał mocnym czarem, którego nie miał już sił zabokować.
-Wygłąda na to, że zginiesz
Po tym Alojzego pojawiło się silne tornado, kore ku jego zaskoczeniu mógł łatwo kontrolować. Po chwili skierował w Argona silny pod,much wiatru, po którym Argon zamienił się w cień i rozpłynoł się. Tornado także znikło.
-Już koniec?
-Ależ nie mój kochany Alojzy - rozległ się głos Argona - biedny Tiamat nie przeżył z powodu braku zwierzyny, która przez silne wiatry została wypędzona z lasu. Więc postanowiłem wysłać swój cień by zamiast Tiamata bronił artefaktu i widzę nawet, że szybko opanowałęś część mocy drzemiącej w tym twoim nowo zdobytym patyczku.
-Gdzie jesteś?
-W moim zamku , gdzie na ciebie wciąż czekam i bądź pewien, że będę znacznie silniejszy niż muj marny cień. papa hahahahahahaha.
Po tym jak śmiech Argona ucichł do Alojzego dołączyła reszta jego kompanów.


Mam małą prośbę. Chcę, żeby następny artefakt był dla Leviathana, ale wspomniny artefakt ziemi będzie dla Riki.

Next Please
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Maja 23, 2004, 05:39:54 pm
Alojzy opowiedział innym co się stało
 - Ale dlaczego Argon pozwolił Ci odejść, skoro mógł Cię zabić? - zapytała Riki
 - Myślę, że to część jego gry, o której wspominał - odpowiedział Alojzy
 - Ja myślę, że zostawił na sprzy życiu, bo potrzebuje naszych artefaktów .....  a tylko my możemy je zabrać - powiedział Nicolas
 - A nie zastanowiało was dlaczego od dłuższego czasu nie natknęliśmy się na żadnego z generałów Argona? - wtrąciła Arien
Po chwili milczenia Leviathan odpowiedział:
 - Pewnie czegoś szukają..... może jeśli my mamy swoje artefakty, oni też szukają swoich
 - Ale czy ta moc nie jest przeznaczona dla wybranych? - Wtrącił Grievie
 - Tak, ale oni też mogą być wybranymi.... możliwe, że są wybrani przez ciemne moce i szukają takich artefaktów.....
Po krótkiej ciszy nasi bohaterowie znów ruszyli w drogę. Podążali na wschód w kierunku Jeziora Ciszy. Im dalej szli, tym ku ich zdziwieniu robiło się zimniej. W końcu doszli do lasu. Nie był to jednak zwykły las. Wszystko w nim wyglądało na zamrożone, pozbawione życia..... Przytłaczająca cisza pogorszała jeszcze atmosfere. Nasi bohaterowie skierowali się w głąb lasu, wiedzieli że znajdą tam jezioro i jeden z artefaktów. Przechodząc przez las robiło się coraz zimniej i ciszej. Wydawało się, że nie ma tu żywego ducha. W końcu doszli do centrum lasu i zobaczyli wielkie jezioro. Nie zdziwiło ich, że takie wielkie jezioro znajduje się w lesie, ale to, że pomimo niskiej temperatury nie zamarzało. Na środku jeziora możnabyło dostrzec piedestał. Nicolas chciał dotknąć wody, by sprawdzić,  czy jest zimna, ale Leviathan go powstrzymał:
 - Nie dotykaj tej wody. To nie jest zwykła woda, ona ma magiczne właściwości. Kto kolwiek jej dotknie zamarza na zawsze. Tylko ktoś taki jak ja może pokonać to jezioro.
Po tych słowach Leviathan wszedł do jeziora. Ni był w nim zanurzony, ale chodził tafli wody. Po krótkim czasie wrócił trzymając w ręku symetrycznie wyciętą bryłkę lodu.
 - Co to jest? - zapytała Riki
 - To coś to nigdy nietopniejący lód. Nie myślałem, że jeszcze znajdzie się gdzieś bryłka tego.....
 - Chwila - powiedział Nicolas - przecież mówiłeś mi, że masz już swój artefakt
 - Bo to prawda, ale trzeba przecież polepszać swoje uzbrojenie - odpowiedział ironicznie Leviathan, po czym wyjął błękitny klejnot, bogato zdobiony w złotej ramce i przyłożył do niego znalezioną bryłkę lodu. Dwa przedmioty zlały się w jeden, po czym Leviathan schował klejnot. Bez słowa ruszył z powrotem w stronę lasu, a reszta poszła za nim.
 - A nie zastanowiało was dlaczego w tym miejscu nie było strażnika? - powiedziała Arien
 - Bo to ja jestem strażnikiem.... - odpowiedział Leviathan
 - Ale jak to możliwe?
 - Bo widzisz.... Smok, który bronił tego miejsca jest teraz we mnie, czyli to tak jakbym ja był strażnikiem...
 - Skoro tak.... no ale gdzie teraz mamy iść?
Artefakt ziemi jest w jednej z jaskiń na wschodzie, ale myślę, że to Riki zna miejsce w którym jest artefakt
 - Ja....??.... Ale niby jak.....
 - Po prostu kieruj się tym co czujesz. Artefakt sam przyciąga właściciela
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Maja 28, 2004, 07:34:20 pm
Pora ruszyć ten story dalej na przód.

A więc nasi bohaterowie ruszyli na wschód. Podczas wędrówki Alojzy i Leviathan zaczeli rozmawiać.
-Gdzie jest ostatni artefakt? - zaczął Alojzy
-Podobno w Górze Niespokoju
-Jak to "podobno"?
-Pod górą znajduje się sieć jeskiń. Wielu próbowało je zbadać, ale w labiryncie jaki tworzą szybko się gubią i nigdy z tamtąd nie wracają.
-To jak my mamy znalęźć artefakt nie gubiąc się przy tym?
-Jedyna nadzieja w Riki. Mówią, że wybrani przez artefakty sami go znajdują. Są przez artefakt przyciągani. Pamiętasz w Las Gryfów. Jako jedyny mogłeś przejść przez wichurę. To będzie coś podobnego.
W końcu po długiej wędrówce doszli go Góry Niesokoju. Swoją nazwę zawdzięcza częstym wstrząsą dochodzących w jaskiń. Gdy doszli do góry powitał ich lekki wstrząs ziemi
-Dlaczego tu tak często występują trzęsienia ziemi? - zapytał Alojzy
-To strażnik artefaktu Odpowiedział - Leviathan - Poruszając się powoduje tyle wstrząsów. Riki teraz twoja kolej. Tylko ty doprowadzisz nas do artefaktu.
-Ale jak - spytała zdziwiona Riki
-Po prostu się skup, a artefakt sam ciebie wezwie.
Riki chwilę się porozglądała. Wokół nich znajdowały się setki jaskiń. Po chwili zamkneła oczy. Po chwili wskazała jedno z wejść
-Tam
-To prowadź
Wszyscy razem weszli do wskazanego przez Riki wejsćia. Idąc dalej wgłąb napotkali kilka miejsc, gdzie droga się rozdzielała . Przy nich Riki chwilę ptrzystawała, po czym wybrała jedną z dróg. Idąc dalej cała grupa wyczuwała coraz silniejsze wstrząsy.
-Tylko, żeby jaskinia się nie zawaliła - powiedział Nicolas
-Magia unosząca się tutaj utrzymuje strop. Nie musimy się o to martwić ... narazie -odpowiedział Leviathan mówiąc ostatnie słowo do siebie. W końcu dotarli do miejsca, gdzie znajdował się artefakt. Gdy Riki próbowała podejść pedestał z artefaktem znikł, a potym usłyszeli głośny ryk z głębi jaskini. Pobiegli w jego kierunku goszli do wielkiej komnaty, w której stał strażnik.
-To nasz ostatni smoczy strażnik. Wielki smok ziemi Feybrand.
Po słowach Leviathana Feybrand ruszył na całą grupę, która się rozdziliła i zaczeła walczyć ze smokiem. Jednak ataki użyte na smoku nie robiły na nim większych obrażeń, ale smok z każdym atakiem stawał się wcieklejszy.
-Musimy użyć naszych najsilniejszych ataków -powiedział Leviathan. Każdy zaczął końcentrować energię, Gdy byli już gotowi użyli swoich najsilniejszych ataków. Nicolas użył Mortal Blow, Alojzy przyzwał huragan. Poniważ Riki nie miała jeszcze Artefaktu tylko patrzyła z daleka. W jednym pomencie wszyscy naraz zaatakowali. Skumulowana energia powaliła smoka na ziemię, zaś wszystkich użycie swych mocy trochę zmęczyło.
-Czy .. to ... koniec? - powiedziała zdyszana Arien. Jednak gdy to powiedziała smok wstał. Rozwcieczony wydał z siebie głośny ryk, bo stanoł na dwóch tylnich łapach i załej siły runął na ziemie powodując silną falę uderzeniową, która powaliła wszystkich na ziemię. Jedynie Alojzy pozostał na nogach tworząc wietrzną tarczę zanim smok upadł na ziemie
-nieeeeeeeee - wydał z siebie krzyk po czym ze złością spojrzał na smoka idącego w jego stronę. Po tym z jego różdżki zaczeły bić błyskawice.  Mag skumulował w niej nową energię i strzelił potężną wiązką elektryczności w smoka. Ten wydał z siebie ostatni ryk i runął na ziemie martwy. Na środku pojawił się pedestał z artefaktem. Wszyscy wstali, a ledwo stojąca Riki podeszła pedestału z którego wyjeła parę kastet.
-teraz będziemy iść w kierunku zamku Argona. Po drodze musimy obudzić pełną moc naszej broni w ruinach przeznaczenia. Tam musi każdy z nas samotnie stoczyć walkę z własnymi lękami - powiedział Leviathan
Po jego słowach cała jaskinia zaczeła się walić
-Co się dzieje? -spytała przerażona Arien
-Magia, która trzymała to miejsce zanikła - szybko odpowiedział Leviathan -Musimy się stąd wydostać szybko
Ale gdy skończył mówić wyjście się zawaliło. Słyszeli też zapadający się strop.
-To koniec - powiedział zrezygnowany Grieve
Jedynie spokój utrzymała Riki, ktora uniosła ręcę. Ku wszystkich zdziwieniu sufit przestał spadać, a nawet sam się naprawiać. Gdy cały wrócił do wcześniejszego stanu Riki wskazała jedną ze ścian, w której ukazał się tunel
-Pokonaliscie mnie - powiedziała Riki bardziej demoniczym głosem. To był Feybrand - pozwalam wam odejść. Niech moc sześciu artefaktów prowadzi was do zwycięstwa.
Po tych słowach Riki zemdlała.


Trochę się rozpisałem. OK Next plese. Next stop Ruins of Destiny.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Czerwca 08, 2004, 12:23:52 am
Nasi bohaterowie powędrowali do Ruin Przeznaczenia. DRoga była daleka i zdawała się nie kończyć. Przechodzili przez lasy, równiny tocząc boje ze sługusami Argona, ale to wszystko wydawało się im zbyt łatwe.... zdawało się, że Argon szykuje im największą niespodziankę na sam koniec.
 - Wiecie co - powiedział Leviathan - może moja teoria nie jest prawdziwa, ale wydaje mi się, żę coś jest nie tak. Wszystkie walki były zbyt łatwe, a wydaje mi się, że s łlugusy Argona także zmierzają do Ruin Przeznaczenia.
 - Czemu tak myślisz - zapytała Arien
 - Jest na tym świecie tylko jedno miejsce zdolne do przywrócenia broni jej prawdziwej mocy i myślę, żę słudzy zła także chcą dodać mocy swojej broni.... ale wszystko okaże się na miejscu...
 - W każdym razie ściemnia się - wtrącił Alojzy - i wypadałoby się gdzieś zatrzymać
 - Patrzcie - rzucił Nicolas - tam, przed nami jest jakaś wioska. Tam możemy przenocować.
Bohaterowie przekroczyli próg wioski i przechodząc między rozświetlonymi domami doszli w końcu do karczmy. W zajeździe unosił się zapach piwa, a ludzie rozmawiali o swych codziennych sprawach. Cała grupa znalazła stolik na uboczu i zamówiła kolację. Później już każdy pochłonięty był jedzeniem i swoimi sprawami. Wieczerza upływała w ciszy. Nagle do grupy podszedł mężczyzna.
 - musicie szybko opścić miasto - powiedział nieznajomy - Dziasiaj pełnia, po okolicy grasuje wilkołak. A kto zostanie przez niego ugryziony, sam stanie się wilkołakiem.
 - czt to groźba? - oburzył się Grievie
 - nie - odpowiedział człowiek - to dobra rada.
 - panowie - powiedział Alojzy rozdzielając ich - wilkołak to nieproblem, prawda? Sami możemy na niego zapolować.
 - Jeśli to pomoże wiosce, to czemu nie - powiedział Nicolas.
Nasi bohaterowie wyszli z karczmy i zaczęli poszukiwania wilkołaka. Nie musieli się zbyt trudzić, gdyż ustawiczne wycie doprowadziło ich do stwora. Nicolas chciał wyjąć swój miecz i posiekać bestie, ale Leviathan go powstrzymał.
 - Nie, tak niemożna. Ta bestia była człowiekiem i człowiekiem stanie się po pełni. Jeśli go teraz zabijesz, będziesz miał niewinnego mieszkańca na sumieniu.
 - No to co mam zrobić? I wogule od kidy ty jesteś taki święty - oburzył się Nicolas
Leviathan tylko uśmiechnął się ironicznie, po czym skumulował energię i wystrzelił ją w kierunku bestii. Ku zdumieniu wszystkich wilkołak nie był martwy, tylko zamrożony.
 - Powiedz mi jak y chcesz wyleczyć go z choroby wilkołaka - zapytała Riki
 - To proste - odpowiedział Leviathan z kolejnym ironicznym uśmiechem na twarzy. Zawsze jestem przygotoany na każdą ewentualność. Często natrafiam na wilkołaki, dlatego zawsze nosze lekarstwo na ich chorobę.
 - Miałeś to cały czas i nie powiedziałeś nam?! - oburzył soię Grievie
 - Nie pytaliście.....
Leviathan podszedł do zmarzniętego wilkołaka i wyjął strzykawkę. Patrząc na jesj dwudziestocentymetrowe ostrze możnabyło wywnioskować, że nie jest to zwykła strzykawka. Lekarstwo zostało podane, a człowiek odtransportowany do wioski. Nasi bohaterowie wrócili do stołu, ale nie wiedzieli, że tego wieczora ma się zdażyć jeszcze coś niezwykłego.....

Nareszcie się zebrałem na napisanie czegoś. Oby następni nie potrzebowali tyle czasu.  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Czerwca 17, 2004, 12:13:49 pm
Wszyscy wspólnie stwierdzili iż są już bardzo zmęczeni i udali sie do swoich pokoi.Arien wraz z Riki miały wspólny pokuj,do którego odprowadził ich Nicolas.Weszły do środka,a Nicolas zamykając drzwi powiedział im "dobranoc" i wrócił do reszty dróżyny,która rozeszła się po pokojach.
- Jak myślisz Arien ile jeszcze drogi zostało nam do Ruin Przeznaczenia??-zapytała Riki kładąc się na łużko.
Czarodziejka stała przy oknie wypatrujac czegoś.
- Nie wiem...ale wydaje mi się,że na pewno czeka nas jeszcze nie jedna walka...-odpowiedziała.
Riki obruciła się na brzuch i podparła głowę rękami.
- Wiesz co...zauważyłam,że ty chyba coś czujesz do Nicolasa..choć możę się mylę...?-zapytała podchwytliwie.
Arien jednak nie odpowiedziała tylko dalej spoglądała przez okno.
- ???Hej czy wszystko z tobą w pożądku?-Riki podeszła do czarnowłosej przyjaciółki,ale to był jej błąd.
- ...Ciemność jest taka piękna...dlaczego my......walczymy przeciwko.....niej..?-Arien spojrzała na Riki,ale to nie był ten sam wzrok,jej oczy nabrały czarnego koloru i były tak przerażające,że Riki z wrażenia cofneła się.
Po chwili z ich pokoju słychać było krzyk Riki,która zemdlała.
- Co to było?-zerwał się Alojzy- czasem to nie była Riki?
- To chyba z ich pokoju-powieział Nicolas- lepiej sprawdźmy co się stało.
Nicolas wraz z Alojzym po chwili znajdowali się już na korytarzu miedzy pokojami i szli w stronę pokouj dziewczyn.W środku był juz Leviathan i Grevie,który pomagał  wstać Riki.
- Co się stało?-zapytał mister Alojzy.
- Nie wiem,ale....-starał się wyjaśnić Leviathan,ale w tym momencie przerwała mu Riki,która właśnie się ockneła.
- To było przerażające...-zaczeła coś bełkotać- jej oczy...jakby patrzyła na mnie sama śmierć...-rozpłakała się przytulając się do Grevie'a.
Wszyscy popatrzeli po sobie pytająco,jednak po chwili odezwał się Nicolas.
- Otwarte okno...??A gdzie jest Arien?!
- Wyskoczyła...-powiedziała Riki ściszonym głosem.
- Jak to "wyskoczyła"?!-dopytywał się elf.
Riki jednak nie odpowiedziała.
- Czy to ona cię zaatakowała???-zapytał spokojnie Leviathan.
Riki pokiwała tylko twierdząco głową i nagle wszyscy zamarli w ciszy.Po chwili Nicolas wybiegł z pokoju.
- Do kąd idziesz Nicolasie!!!-krzyknoł za nim Alojzy.
- Znajdę ją!-odpowiedział.
- Czekaj działasz zbyt pochponie...
Ale elfa już nie było.Mag chciał za nim pobiec,lecz Leviathan zatrzymał go łapiąc za ramie.Ten odepchnoł jego rękę.
- Przecież nie możemy go puścić samego.-powiedział Alojzy.
- Po pierwsze:opanuj się,a po drugie:wydaje mi się,że to sprawka Argona,myślę,że to musiał zrobić jeden z jego sługusów...choc nie do końca jestem tego pewny.-powiedział Leviathan.
- Co masz na myśli??-zdziwił się Grevie.
- Ponieważ żaden z jego generałów nie miał takich zdolności,a chodzi mi o hipnotyzowanie.-odpowiedział- Najlepiej bedzie jeżeli pójdziemy szukać Nicolasa...obawiam się,że grozi mu niebezpieczeństwo nie tylko ze strony tego kogoś,ale również ze strony Arien...pod wpływem hipnozy może ona zrobić wiele rzeczy nie wiedząc o tym.
W koło było ciemno i Nicolas nie widział zbyt wyraźnie,ale czuł,że Arien musi być gdzieś niedaleko.Po chwili zauważył,że ktoś stoi na skalnej skarpie i podszedł w tamtą stronę,jego wzrok zaczoł już przyzwyczajać się do ciemności.Z zarysów sylwetki stwierdził,że to właśnie Arien stoi na skarpie.Obruciła się do niego twarzą i spojrzała swoimi czarnymi oczami.Nicolas chciał podejść do niej jednak Arien w tej chwili napieła jakiś dziwny łuk i wystrzeliła strzałę koło jego nogi.
- Nie podchoć do niej...-powiedziała demonicznym głosem.
Nicolas jednak nie posłuchał i podszedł kolejne dwa kroki,Arien znów napieła łuk,ale tym razem szybciej i strzeliła prosto w elfa.Nicolas poczuł przeszywający ból i zobaczył,ze strzała utkwiła w jego lewym ramienu.
- Hm.....jest silna....myślałam,że będzie ją łatwo kontrolować,a jednak ostatkami sił się broni....gdyby nie ona już byś nie żył...-znów powiedziała Arien demonicznym głosem.
- Kim ty jesteś i co zrobiłaś Arien?!-wydobył z siebie miedzianowłosy elf,pomimo bólu.
- Arien....cóż za zbieg okoliczności......tak bardzo ci na niej zależy,że chcesz zginąć z jej ręki?-zakpiła sobie.-Ty mnie nie znasz,ale ona na pewno....bo to ja zabiłam jej rodziców.
Nagle z ciała Arien zaczoł wychodzić czarny cień i obok czarodziejki staneła postać w czarnym,obszarpanym płaszczu.
- Jestem szóstym generałem Wielkiego władcy Argona.....a zwą mnie DeadScythe,miło mi cię poznać.-uśmiechneła się szyderczo pokazując swoje uzębienie.
- Szósty generał?-pomyślał Nico.
- Hm....biedna Arien,tak bardzo chciała by zobaczyć swoich rodziców-zakapturzona kobieta spojżała na dziewczyne.-Jak myślisz czy mogła bym spełnić jej życzenie i zaprowadzić ja tam gdzie teraz są jej rodzice.-spojżała teraz na Nicolasa swoim przenikliwym spojżeniem.
- Nie!-krzyknoł Nico i żucił się w stronę DeadScythe,która zepchneła Arien ze skały.
Postać omineła Nicolasa,który w ostatniej chwili złapał rękę Arien.Klęcząc i trzymając Arien ranną ręką nie wiele mógł zrobić.Ramie bolało go coraz bardziej,ale niechciał puścić dziewczyny.Zmora skożystała z tego i złapała za strzałę,która wystawała z drógiej strony ramienia Nicolasa.Zaczeła nią wykręcać tak mocno,że z rany zaczeła płynąć krew.Nicolas wył z bólu,ale za nic w świećie nie wypóścił Arien.
- Aż tak bardzo ci zależy na niej...póść ją,a uśmieże twuj ból...-szeptała mu do ucha.
- Nigdy!-wykrzyczał elf.
- A wiec zginiesz razem z nią!
Zmora zamachneła się i potężnym ciosem wyżuciła Nicolasa ze skarpy wraz z nieprzytomną Arien,po czym obejżała sie za siebie na Leviathana,który widział to co przed chwilą się stało i,który przybył troche za późno by pomóc przyjacielowi.
- Jeszcze się spotkamy.-znowu wszczeżyła swoje zęby i rozpłyneła się w mroku nocy.
Leviathan podszedł do skarpy.
- Mam nadzieję,że nic im się nie stało..-pomyślał.


Uh rozpisałam się...mam małą proźbę niech następna scena zacznie się od rana.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Czerwca 17, 2004, 09:26:57 pm
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Nicolas obudził się. Przypomniał sobie co stało się poprzedniej nocy i chciał sprawdzić jak wygląda jego zraniona ręka. Ku jego zdumieniu rana była już opatrzona i owinięta bandażem, a strzała, która go ugodził leżała obok. Nicolas wstał i spojrzł w górę. Bezpośrednio nad sobą zobaczył skarpę, z której spadli razem z Arien.
 - Niemożliwe, abyśmy mogli przeżyć taki upadek.... ktoś musiał nam pomuc, ale kto? - pomyślał.
Uświadomił sobie, że musi znaleźć Arien, ale nie musiał zbyt długo penetrować okolicy, gdyż jego współtowarzyszka leżała pare metrów od miejsca, w którym się obudził. Arien ocknęła się i zapytała:
 - Gdzie my jesteśmy, Nicolasie? I co ci się stało w rękę?
Nicolas wyjaśnił jej co się stało.
 - Wybacz mi - powiedziała Arien, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach - czy kiedykolwiek wybaczysz mi to co ci zrobiłam?
 - To nie twoja wina - pocieszał ją elf - byłaś zahipnotyzowana. Już wszystko dobrze, a poza tym ktoś opatrzył moją ranę....
 - O... jak miło - odezwał się szyderczy, demoniczny głos.
Nicolas odwrócił się i zobaczył za sobą Deadscythe.
 - Co ty tu robisz? Czy nie dosyć złego nam wyrządziłaś? - zapytała Arien
 - Lubię kończyć to co zaczynam - odezwała się DeadScythe, a jej twarz wykrzywił szyderczy uśmiech - ale nie martwcie się, wkrótce wymaże wasze nędzne egzystencje z historii tego świata.
Nicolas chciał zatrzymać ją za wszelką cenę, ale wiedział, że ze zranioną ręką nie jest w stanie wygrać. Mimo wszystko wyciągnął swój oręż, po cichu licząc, że uda mu się przynajmniej ochronić Arien. Ale ku jego zaskoczeniu Deadscythe znieruchomiała i po chwili uniosła się w powietrze. Zaczynał dostrzegać jakąś dziwną siłę, która uniosła wroga w powietrze. Nagle Deadscythe zawyła z bulu i zaczęła  skręcać się w cierpieniu. Po chwili dał się słyszeć głos:
 - Nie myśl, że uda ci się wyjść cało z tej walki. Twoje serce przepełnia mrok, a mrok to ja.... Teraz wracaj tam skąd przybyłaś i pamiętaj, ze nie wygrasz z Ręką Ciemności.
W tym momemncie Deadscythe po raz ostatni zawyła w bulu i zdematerializowała się. Nicolas i Arien obejrzeli się, aby zobaczyć kto uratował im życie. Za nimi stał chłopak, który mimo, że stał w pełnym słońcu, zdawał się być ptzysłonięty cieniem. Miał on na sobie długi, czarny, rozpięty płascz, pod którym znajdowało się coś na kształt magicznej zbroi. Miał on długie czarne włosy, zpięte z tyłu głowy, na których znajdowały się gdzieniegdzie białe pasemka. W ręku dzierżył laskę, ka której końcy znajdował się błyszczący szmaragd. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w Nicolasa i Arien. Podszedł do nich i zapytał:
 - Jak tam rana? goi się?
 - A więc to ty uratowałeś nas przed śmiercią .... i to dwa razy - powiedział Nicolas
 - wasza śmierć nie była w moim interesie, więc pocóż miałbym was uśmiercać?
 - Ale kim ty wogule jesteś? - zapytała Arien
 - Jestem wygnańcem, szukającycm swych przyjaciół..... jeśli jest to wam potrzebne to na imię mam Ray.....
 - A więc Ray... - odezwazła się Arien - jak mogłeś pokonać Deadscythe z taką łatwością?
 - to moje przekleństwo..... moje zdolności w połączeni z Ręką Ciemności - tu Ray wskazał na trzymaną przez siebie laskę - pozwalają mi na kontrolowanie ciemności, a Deadscythe w dużej mierzesię z niej składała...... ale ty także masz w sobie dużo mroku Nicolasie.... oby to się nie obróciło przeciwko tobie....
 - Ale skąd znasz moje imię? - oburzył się elf
 - Bahamut mi powiedział..... gdybyś cześciej się wsłuchiwał i nie myślał tylko o sobie, też byś go usłyszał......
 - on nie myśli tylko o sobie! Myśli o nas wszystkich i o losach świata - oburzyła się Arien
 - Możliwe, ale w każdym razie musisz nabrać dużo odporności umysłu, żeby nie powtórzyło się zajście z Dead Scythe....... i także powinnaś wsłuchiwać się w to co mówi twój feniks, Arien......
 - Ale jak ty możesz rozumieć co mówią te bestie? - zapytał Nicolas
 - jestem przyzywaczem.... poza tym warto jest rozumieć co się do ciebie mówi.....
 - przyzywaczem?
 - tak..... potrafię wzywać do pomocy stworzenia z innych wymiarów.....
Ich rozmowę przerwał radosny okrzyk Riki
 - Hej! Nareszcie was znaleźliśmy. Nic wam nie jest?
 - Nie - powiedziała Arien. - na szczęście Ray - mówiąc to wskazała na tego, kto uratował im życie - pomógł nam i w pojedynkę pokonał Deadscyte.
 - Dziękujemy ci za pomoc naszym przyjaciołom, ale powiedz nam co ty tutaj robisz - zapytał Alojzy
 - ..... przemierzam światy... czasem nawet zdaża mi się pomóc komuś, ale szukam dwujki swoich przyjaciół, którzy zostali zabrani przez siły zła.... a ja chcę za wszelką cenę ich znaleźć.....
 - A może to Argon jest odpowiedzialny za to? - zapytał Grievie
 - możliwe...... ale sam się muszę o tym przekonać - powiedział Ray.
 - A może przyłączysz sie do nas i pomożesz nam zgładzić Argona. Twoja Ręka Ciemności mogłaby nam pomóc - powiedziała Arien
 - Ta laska.... moje przekleństwo... to narzędzie zagłady... nie wyniknęło by z tego nic dobrego..... ale może będę wam w czymś pomocny i może znajdę po drodze odpowiedzi których szukam.....


No to koniec. Ale dopiszcie coś szybko. Byłoby miło ;)

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 01, 2004, 01:51:02 pm
CHOLERA KONIUEC Z TYM PRZESTOJEM BIORE SIE DO ROBOTY!!!
Szli dlugo w milczeniu w strone Ruin Przeznaczenia. Klopotliwe milczenia przerwal wreszcie Alojzy:
-Leviathan mowiles zew Ruinach mam zmierzyc sie z wlasnymi lekami....co to mialo znaczyc?-zapytal mag.
-Kazdy z nas bedzie musial sie zmierzyc z tym czego boi sie najbardziej-padla odpowiedz lodowego demona.
-To bedzie walka czy cos jak proba wytrzymalosci psychicznej?-wtracila Arien.
-Hmmmmm.....sam niewiem....to pewnie zalezy od tego kto czego sie boi-Odpowiedzial Leviathan.
Gdy tak rozmawiali idac przez lesna polane przed nimi staneli Harin i Ragham. Ragham zamiast mlota mial wielki zakrwawiony topor a Harin laske przypominajace reke ciemnosci.
-Czego chcecie nedzie slugusy Argona-warknal malo entuzjastycznie Grievie.
-Waszych artefaktow-odpowiedzial ze spokojem Harin-ooooo.....wiedze ze jest z wami jeszce jeden heos...HAHAHAHAHAHA.
-Znacie ich?-zapytal Ray.
-Owszem...to dwoch z szesciu generalow Argona-spokojnie odparl Leviathan
-NIE GADAC TYLKO DAWAC ARTEFAKTY.....TEGO SZOSTEGO TEZ!!!!-ryknal zwykle malomowny Ragham.
-Niby czemu mam wam je dawac skoro was jest tylko dwoch?-odparl Alojzy
-Bo my wracam z ruin przeznaczenia z boska bronia i mozemy was pozabijac mrugnieciem powieki-powiedzial Harin usmiechajac sie szyderczo.
-No skoro tak mowis to dostaniesz te bron....ALE PO NASZYM TRUPIE!-krzyknal Alojzy.
W tym momencie Nicolas, Leviathan i Grievie zucili sie na Raghama a Riki, Arien i Alojzy mitolai zaklecia w Harina. Tylko Ray stal z boku. Walka nie byla latwa poniewaz bronie przeciwnikow byly bardzo silne. Topor Raghama mgl mu rowniez sluzyc za tarcze poniewaz byl tak wielki. A moc ow topora poczul juz Grievie gdy dostal obuchem w klatke piersiowa i polecial dwa metry do tylu. Grievie zyl ale nie byl w stanie sie podniesc i z trudem oddychal. Walka z Harinem rowniez zbyt mila nie byla poniewaz mag umiejetnie blokowal wszystkie zaklecia a i zucal bardzo potezne czary. omal nie zamrozil ognistego luku Arien a dziei zakleciu oslepienie oslabil zaklecia Riki. w momencie gdy Harin zucil zaklecie ktore powalilo trojke magow na ziemie do akcji wkroczyl Ray. Szmaragd zaczal swiecic. Harin zdazyl tylko powiedziec 'to jest...!" i juz skrecal sie i wyl z bulu na ziemi. Widzac to Ragham zdematerializowal sie. "DOSYĆ TEGO" odezwal sie nagle jakis glos.Przed nimi pojawl sie Argon. Zaskoczony Ray przestal meczyc Harina co ten wykorzystal i zdematerializowal sie. Nastalo krotkie milczenie ktore przerwal Argon:
-Widze ze macie reke ciemnosci....moze byc trudniej niz myslalem-powiedzial pan ciemnosci.
-Szykuj sie na los taki jaki mial Harin-powiedzial Alojzy
-Ray pokaz mu co potrafisz-pisknela Riki.
-Nie moge.....na niego to nie dziala-odrzekla zadziwiny Ray.
-Czemu?!-pierwszy raz od dawna glos podniosl Leviathan.
-Nie....wiem-powiedzial Ray.
-HAHAHAHAHAHA wy mieliscie asa ale ja mam jokera....przegraliscie to rozdanie HAHAHAHAHAH-zasmial sie Argon.
Nagle i niespodziewanie Argon zdematerializowal sie.


YOUR TURN....mam nadzieje ze nic nie skoncilem.

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Sierpnia 07, 2004, 04:16:38 pm
Przez bardzo Długi czas nie miałem dostępu do neta, a gdy miałem, to nie chciałem marnować czasu (kafejka kosztuje), ale zdołałem cos wymyśleć

Po tym zdarzeniu cała grupa była wielce zdziwiona. Argon wykonal po raz kolejny ruch którego nikt sie nie spodziewał.
-Czego Argon wogóle od nas chce - ciszę przerwała Arien
Odpowiedzi na to pytanie nikt nie znal.
-Ten czarnoksiężnik jest niebywale pewny siebie - rzekl Leviathan - dla niego jesteśmy pionkami w jego grze
-Może tak, ale nawet pionki mogą wykonać szach - przerwal Grieve pocieszając wszystkich. Ale jedynimi, którzy pozostali w zamysleniu byli Rey i Alojzy.
-Nad czym wy dwaj się zastanawiacie - spytała Riki
-Myślę, że Argon.... - zaczoł Alojzy
-Co Argon?
-... nieważne
-Jest cos co wam nie powiedzialem - przerwał Rey - Ta dwójka, z którą przed chwilą walczyliśmy ... przypominają moich zagonionych towarzyszy.
-Jak to? - przerwał Alojzy - mówisz o Harimie i Raghamie?
-Tak, ale moi towarzysze mieli inne imiona, i tak latwo nie poddaliby się ciemności.
-Ach tak ... mozesz nam zdradzić ich imiona
-... a czy to takie ważne. Macie przeciez inne rzeczy na glowie.
-Ale chyba możesz nam ...
-To jego wlasna sprawa - przerwal Alojzemu Leviathan - teraz musimy kierować sie do ruin przeznaczenia
-Ale
-Powie nam w swoim czasie. Teraz musimy sie martwić jak pokonac Argona.
Wszyscy po tym wrucili do wędrówki w między czasie między Alojzym, A Leviathanem zaczeła się kolejna rozmowa.
-Leviathan mam pytanie, co do walki z Feybrandem
-Co chcesz wiedziać?
-Jakim cudem uzylem tak silnego ataku błyskawic. Myślałem, że dzieki różdzce mam wzmocnione tylko ataki wiatru
-W powietrzu wystepują też wyladowania elektryczne, stąd artefakt wzmocnil piorun.
-A czy inni też mogą miec cos podobnego?
-Byc może. Mój artefakt wzmocnil lód, ale tez wzmacnia wodę. Moze z czasem reszta pozna swóje moce.
Wędrówka trwała długo, ale w koncu cała grupa dotarła do swego celu. Przednimi za wzgórza pojawoly sie Ruiny Przeznaczenia. Byly to trzy pierscienie kamieni ustawionych na ksztalt portali (Stonehenge).
-Jestśmy u celu - zaczał  Leviathan - nie traćmy czasu.
Cała grupa weszła do kręgu, ale gdy Rey mial wejść tajemnicza barriera odepchnela go
-? .... co jest, czemu nie mogę wejść
-Nie dziw się - Przerwał Leviathan - ty nie jesteś wybrany przez artefakt. Tylko wybrani mogą tu wejść. W miedzy czasie Rey bedziesz musial na nas poczekać.
Rey wycofał sie na wzgórze, gdzie widzial całe ruiny, zaś pozostala szóstka kierowala się do centrum ruin, gdzie znajdowal się ołtarz.
-Teraz wyjmijmy swą broń.
Wszyscy tak zrobili i polozyli swój oręż na ołtarzu. Po tym oworzyły się sześć portali.
-Kazdy z nas musi iść do swojego portalu
-Co tam jest? - spytala Riki
-Zobaczymy
Leviathan pewnie wszedl w swój portal. Po nim Alojzy podszedł do swojego. Dość dlugo się wachał, ale w końcu wszedł. Po nim reszta wzieła glęboki oddech i z lekka niepwnością weszla w swoją bramę. Całe to zajście ze wzgórza obserwował Rey.


Mam nadzieję, że zastoju dlugiego nie bedzie, a więc NEXT PLEASE.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 07, 2004, 06:05:34 pm
Nicolas pojawil sie nad jakas ogromna przepascia na dole ktorej plynela rwaca rzeka. Mimo ze zostawil swoja bron na oltarzu mial ja przy sobie. Nie wiedzial gdzie jest ale malo go to obchodzilo poniewaz jakies 5 metrow dalej nad przepascia lewitowala nieprzytomna Arien. Byla spetana sznurami a Night Sun byl do Niej przywiazany. Obok na krancu przepasci stal Argon smiejac sie glosno, w koncu pan ciemnosci przemowil:
-Wybieraj Nicolasie. Jesli zaatakujesz mnie Night Sun spadnie do rzeki i ja nigdy juz go nie odnajde. Ale Twoja ukochana spadnie razem z nim. Ale jesli oddasz mi swoj artefakt kamien wroci do mnie a Atrien do Ciebie-rzekl z szyderczym usmiechem Argon.
-Zginiesz za to Argonie. Jesli arien spadnie wlos z glowy TY za to zaplacisz....wlasnym zyciem-wycedzil przez zeby Nicolas.
-Mylisz sie. Jesli ja zgine Ariena spadnie w przepasc....wybieraj...HAHHAHAHAAH-zasmial sie Argon.
Nicolas stal bez ruchu. Nie wiedzial co zrobic. Czy ratowac swoja ukochana czy pozwolic jej umrzec ale uratowac cala reszte swiata.
Nigdy na nikim nie zalezalo mu tak jak na Arien, ale jednoczesnie wiedzial ze nie moze zawiesc ludzkosci. W tym momencie wokol Nico zaczela zbierac sie cemnosc. Jego oczy staly sie czarne. W tym momencie wielki Behemoth skoczyl na Argona a Arien spadla w przepasc. Nico krzyknal "NIEEEEEEEEEEEE" i zaczal lkac. Jednak w pewnym momencie zorientowal sie ze nie jest juz nad przepascia a kleczy obok swojego portalu.

Riki podobnie jak Nicolas mimo pozostawienia broni na oltarzu posiadala ja ciagle. Stala na polanie a naprzeciwko niej stal Grievie:
-Co Ty tu robisz ?-zapytala wyraznie zdziwiona Riki.
-Przyszedlem by Cie zabic-odparl sokojnie Grievie.
-Alll....eee....jj...jak..tt..tto??-powiedziala jakajac sie Riki.
-Wielki Argon mnie wyslal-znow ze spokjem powiedzial Grievie.
Riki nie zdazyla nic odpowiedziec bo Grievie natarl na nia swoim mieczem. Zrobila unik doslowni w osatniej chwili. Wiedziala ze nie moze udezyc Grievie'a. Ciagle robila uniki az w pewnym momencie przemogla sie i zadala cios ktory zabil Grievia. W tym momencie znow pojawila sie przy portlau.

NEXT PLEASE
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Sierpnia 08, 2004, 05:18:28 pm
Arien rozejrzała sie po miejscu,w którym się znajdowała.Było jej znajome,a dokładniej mówiąc była to wioska,w kórej się wychowywała zanim poznała Nicolasa i zanim jej rodzice nieszczęśliwie zgineli.Jednak wioska nie wyglądała tak samo,wszędzie do okoła się paliło.Z daleka zauważyła jakąś postać wyłaniającą się z płomieni i idzącą w jej kierunku.Arien wycelowała w to miejsce swój łuk,lecz po chwili ujrzała,że tą postacią jest Nicolas.Wyglądał jak opętany chęcią mordu,jego oczy były całkowicie czarne,na jego plecach znajdowały się ogromne błoniaste skrzydła,a za nim rozpościerała się ciemność pochłaniając wszystko do okoła.
- To nie możliwe.....to nie może być....-pomyślała.
Nagle usłyszała głos w głowie:
- Musisz podjąć decyzje.Albo zabijesz Nicolasa albo on ciebie...
-Nie!-krzyczała w duszy.-nie mogę....
-Nie masz wyjścia....Nicolsa nie poradził sobie z swoją złą stroną.....musisz go zabić w przeciwnym razie on zniszczy cały świat....-mówił głos-...nie pozwól by kierowały tobą uczucia.....słuchaj co podpowiada ci rozum...
Arien długo się wachała,a Nicolas był coraz bliżej.
-Czy tak ma wygłądać przyszłość....tak ma się to wszystko skończyć?-zastanawiała się Arien.-...ja nie chcę takiej przyszłości!!!-wykrzyczała i w tym momencie wystrzeliła strzałę prosto w serce Nicolasa,który po chwili zozpłynoł się.
Arien stała sama na pustowiu i płakała,po chwili jednak znalazła się koło swojego portalu.


NEXT PLEASE :grin:
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 08, 2004, 10:35:30 pm
No nareszcie jakiś ruch. Może teraz ja coś dodam.
Leviathan po przekroczeniu bramy swego portalu znalazł się.... nigdzie..... Miejsce do którego trafił było kompletną pustką.... wokół panował kompletny mrok i czerń, ale jakimś dziwnym trafem możnabyło przez nią sięgnąć, jakby była światłem dziennym.
 - Hmmm... - pomyślał demon - a więc w końcu trafiłem tutaj.... tu, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie rozpoczęła się moja wędrówka w poszukiwaniu zemsty..... To nie jest za bardzo niemiłe wspomnienie... gdzie jest haczyk?
W pewnym momencie skrawek ciemności i pojawiło się lustro.... Leviathan nie dostrzegł w nim zamaskowanej niebieskowłosej postaci, ale niepozornego chłopaka, o brązowych włosach i ciemnych oczach, uśmiechającego się ironicznie.
 - Wspomnienia.... znowu pomyślał demon - pamiętam.... taki byłem na początku...... zanim to się stało - nagle wezbrao w nim dziwne uczucie. Po części nienawiść, po części żal i smutek - zanim stało się to..... wspomnienie obrazu, który próbuję pomścić.... i który zapomnieć, któremu próbuję zapobiec.
Lustro zniknęło, a na jego miejscu pojawił się dość duży kawałek ziemi. Na środku unosiła się kilka metrów nad ziemią piękna, śpiąca dziewczyna, o szarawych, upierzonych skrzydłach na plecach. Powoli zbliżał się do niej obleśny potwór, z rytualnym nożem w ręku. Oczy leviathana otworzyły się szeroko. Ta dziewczyna, była kimś, kogo od tak dawna szukał..... To była ta, dla której oddałby wszystko i poświęcił część swojego człowieczeństwa, dla jej odnalezienia. Teraz była tuż przed nim. Wiedział, że nawet jeśli to iluzja, musi ją uratować. Wykonał krok.... nic.... kilka następnyc nic......Spostrzegł, że to źródło jego mocy, błękitny smok powstrzymuje go od ruchu.
 - Czemu to robisz smoku?
 - twój los i jej los nie mogą się razem znów połączyć. Jesteś strażnikiem. Masz moc, ale pamiętaj, że dopuki ją masz, nie możesz zaznać prawdziwego szczęścia.
 - w takim razie składam rezygnację - mówiąc to wziął swój klejnot i roztrzaskał go. Czyniąc to poczuł, że jego smocza natura odchodzi, a on sam zmienia się w to, co przed chwilą widział w lustrze. Chciał podbiec i powstrzymać potwora, ale obraz zaczął się rozpływać
 - dzięki - pomyślał Leviathan - dzięki, za przypomnienie kim naprawdę jestem i dlaczego tu jestem... taka motywacja na opewno doprowadzi mnie do celu.

 to by było na tylę, żeyczę powodzenia
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 09, 2004, 09:41:02 pm
ku swemu zdziwieniu Alojzy znalazl sie w ciemnym lochu. Siedzial na malej i twardej drewnianej pryczy. W jego celi smierdzalo padlina. "o co tu chodzi" pomyslal mag. Nagle do ciemnego lochu wszedl Ragham. Alojzy probowal zucic zaklecie ale jednak on nie mial swojej broni przy sobie i proba nie powiodla sie. Nieczekal dlugo na reakcj wojownika. Otrzymal piescia tak mocny cios w twarz ze stracil przytomnosc. Obudzil sie gdy byl ju na swierzym powietrzu. Lezal na jakims duzym kamiennym podwyzszeniu ktore mialo okolo 1m wysokosci. Na dole stala armia Argona, a na tym samym podwyzszeniu co Alojzy stali sam Argon, zamaskowany kat z toporem i jego przyjacieli. Jego partnerzy byli bladzi ze strachu. Tylko Leviathan nie okazywal stachu. Ale wszyscy poza Alojzym byli spetani lancuchami. Nagle rozlegl sie glos Argona:
-Ci ludzie sa oskarzeni o ukradniecie mi kamienia Night Sun. I zostali skazani na smierc-wskazal na team Alojzego-a ON podobno jest ich przywodca. czy to prawda mister Alojzy???
-.....yyyy....eee..tttt...tt...NIE-powiedzial Alojzy dlugo zastanawiajac sie nad odpoiwiedzia.
-ZDRAJCA !!!!!!!-ryknal nagle Levithan.
-Alez Leviathanie....-zaczal Alojzy
-A wiec go znasz !-powiedzial Argon.
-TTT..TTTAAA....TAK!!!!!!!-ryknal jakajac sie Alojzy blady z wsieklosci. Nie mogl uwirzyc ze jego [rzyjaciele zostali zlapani i zaraz zgina. Ale wiedzial ze nie opusci Ich w tej trudnej chwili.
-A jestes ich przywodca ?-zapytal rozradowany Argon.
-TAAAAAAAAAAAK!!!!!!!!!!!!-ryknal jak najglosniej potrafil mag Alojzy.
W tym momencie alojzy zucil sie na Argona ale ten zucil jakies zaklecie ktore powalilo Alojzego w trybie natychmiastowym. Nie mogl sie ruszyc. Czul straszny bol. Nic nie widzial. Slyszal cichnace ryki poddanych Argona. W pewnym momencie przestal slyszec cokolwiek. Obudzil sie caly blady obok swjego portalu.


NEXT PLEASE      
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 10, 2004, 08:28:35 pm
No więc chyba pora na coś ode mnie.
Nasi bohaterowie ockneli się wszyscy razem na ołtarzu w ruinach przeznaczenia. Każdy miał już przy sobie znajomą, ale jakoś dziwnie inną broń. Nagle Grievie dostrzegł stojącego obok Ray'a.
 - Co ty tu do diabła robisz?! - zapytał Grievie - Jak przedostałeś się przez barierę?
 - Jestem cieniem - odpowiedział Ray uśmiechając się ironicznie - a cień może dostać się wszędzie.
 - Rozumiem, że to rodzaj metafory - wtrącił Alojzy. Jakby na życzenie Ray zaczął stapiać się z ziemią zamieniając się powoli w zniekształcone fragmenty cienia, po czym zmaterializował się za Alojzym.
 - wolę mówić otwarcie - powiedział Ray - ale mniejsza z tym. Stałem tutaj od dłuższego czasu i widziałem w tych portalach, jakie są wasze największe lęki... i zacząłem się zastanawiać jakie wogule są wasze motywy co do tej podróży?
 - co masz na myśli? - zapytała Riki
 - Nikt nie wybiera się na taką podróż, z nudów, ani z dobrej woli. Ludzie nie są bezinteresowni. Każdy z was ma coś do zyskania na tej podróży. Chciałbym się dowiedzieć co?
 - Moim motywem jest ironia losu - odezwał się Leviathan - przez całe życie szukałem kogoś, podobnego do mnie, kogoś, kto pomógłby mi odzyskać utraconą część człowieczeństwa, a kiedy w końcu znalazłem, ktoś mi ją doebrał.... Teraz przemierzam różne formy rzeczywistości..... może żeby ją znaleźć....a może, żeby odkupić swoje grzechy..... a może i jedno i drugie...
 - Mówisz, o tej dziewczynie z upierzonymi skrzydłami?
 - Tak....... Lilian.... ale to nieistotne. Każdy z nas ma swoje tajemnice i każdy ma swój motyw. Możemy o tym porozmawiać przy kuflu piwa, kiedy to wszystko się skończy. Teraz należy przeprowadzić rekonesans broni i ułożyć jakiś plan.
 - Zaczekaj moment - wtrącił Ray. - Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Jesteś srażnikiem, a ja wiem czym są strażnicy i jakie mają zdolności. Dobrze wiem, że mógłbyś zniszczyć Argona, gdybyś chciał.
 - Hm.... Widzę, że nie jestem jedynym wyszkolonym w sztuce.... Ale żeby się przemienić potrzebowałbym silnego impulsu nienawiści...... a pozatym już kiedyś byłem wystarczająco wściekły na przemianę.... fakt, zniszczyłem tego kogo chciałem, ale przy okazji zrównałem z ziemią pół miasta..... Dobrze wiesz, że bestii nie da się kontrolować
 - No cóż - powiedział Ray wykrzywiając twarz w ironicznym uśmiechu - Każdy wielki czyn wymaga kilku ofiar.
 - No cóż - odezwał się Leviathan - widzę, że tobie pakt odebrał więcej człowieczeństwa, niż mnie.
Przepraszam, że się wtrącam - powiedział zirytowany Alojzy - ale moglibyście przestać skakać sobie do gardeł i powiedzieć o co wam chodzi.
 - Każdy z nas ma w sobie jakąś bestie, która powiększa jego moc, kosztem utraty części swojego ludzkiego ja. Każdy z nas może przekształcić się w materialną wersję tej bestii, dając jej tym samym kontrolę. Potwór taki jest niewiarygodnie silny, ale nieobliczalny..... Ja, i zapewne Ray umiemy wzywać bestie w dowolnym momencie, ale do pierwszego przekształcenia potrzebny jest silny bodzoiec zewnętrzny....
 - ukierunkowana nienawiść, złość, żal......
 - ale nie polecam tej metody... można stracić więcej niż zyskać.
 - A czy można zamienić się więcej niż jedną formę? - zapytał Grievie
 - Zamieniamy się tylko w jedną bestie, w zależności od tego, z jakiego źródła pochodzi nasza siła i od tego dusza jakiego stwora w nas żyje. Można zamienić się w tylko jedną.......... ale jeśli jest się przyzywaczem, takim jak ja, można sprowadzić stworzenia z innych wymiarów i sprawować nad nimi kontrolę pośrednią.....
 - Myślę, że już dość gadania - odrzekł zdenerwowany lekko lodowy demon - Nie czas na pogawędki. Trzeba ułożyć plan i wypróbować nowe bronie.....

W taki sposób wyjaśniło się kilka spraw formalnych. Teraz trzeba zacząć działać ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Sierpnia 26, 2004, 09:21:11 pm
hyh na poczatku obiecywalem ze jak sie rozkreci to zaczne cos pisac... dotrzymuje slowa ;)

Cala grupa zamyslila sie nad przyszlym planem. W koncu cisze przerwal Grieve:
- Argon wie gdzie jestesmy... W koncu Night Sun wie gdzie jest Twillight Moon... Wiec najlepiej poczekajmy na jego ruch gdyz na jego terenie i tak nie bedziemy miec szans..
- Wiec co mamy robic przez ten caly czas? - wtracil sie Alojzy.
- Najlepiej bedzie potrenowac nasze nowe umiejetnosci... Ktos zna jakies niebezpieczne miejsce niedaleko stad?
Zapadla cisza.
- Skoro nie, proponuje powoli kierowac sie w strone zamku Argona, napewno wysle nam kilkadziesiat grupek powitalnych zanim wyciagnie swoje najwieksze bronie.
Reszta tylko cicho przytaknela.

Szli juz kilka godzin, a nie napotkali zadnych przeciwnikow do treningu ze strony Argona. Wydawawalo sie im to bardzo podejrzane...
- A moze idziemy w zlym kierunku? - zapytala Arien.
- Chyba nie watpisz w nasze umiejetnosci kartografskie? - odpowiedzial Alojzy.
- No... Nie...
Szli dalej milczac. Aktualnie poruszali sie po czyms w rodzaju zashcnietej lawy, zapewne jej zrodlem byl rozciagajacy sie na horyzoncie wulkan. Po bardzo dlugiej wedrowce w oddali cos zauwazyli. Po podejsciu troche blizej okazalo sie ze byla ta siedzaca na czyms postac. Ubrana byla w dlugi czarny plaszcz a na plecach widac bylo olbrzymi dwureczny miecz. Bohaterowie byli juz zaledwie kilka metrow od niej jednak postac ciagle tkwila w jednej pozie wpatrujac sie w ziemie. Po podejsciu jeszcze blizej mlody, zapewne kolo 20-letni chlopak z czarnymi krotkimi wlosami i lekko czerwonawymi oczami odezwal sie:
- Mister Alojzy?
Zdziwiony Alojzy pokiwal glowa i odrzekl:
- A ciebie jak nazywaja?
- Nie mam imienia. Mowcie na mnie jak chcecie...
- Whatever... Co tutaj robisz na tym pustkowiu?
- Czekam na pana, Mister Alojzy. - odparl, po czym wstal i zaczal podazac w kierunku zamku Argona.
- Czekaj!!! Moze mi powiesz skad mnie znasz i czemu chcesz isc z nami?
Mlodzian odpowiedzial cisza, wiec Alojzy uznal dalsze starania za bezuzyteczne. Grupka wzbogacona o nowego wojownika wrocila do zmierzania w kierunku zamku Argona.


Nekst pliz
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 27, 2004, 01:38:13 am
No i wreszcie jakiś ruch... jeśli nie bedziemy się ociągać, to może skończymy tą historię do gwiazdki ;)

Słońce chyliło się ku zachodowi
 - Czy to są jakieś żarty - mruczał swoim flegmatycznym teonem Grievie - idziemy sobie żeby skopać tyłek siłom zła, a jakiś pajac ni w pięć, ni w dziewięć wchodzi do naszej dróżyny, nawet nie przedstawiając się....
 - Licz się ze słowami, człowieku - powiedział młodzieniec, który najwyraźniej miał bardzo dobry słuch
 - Nie chce się wtrącać, ale faktycznie jak mamy ci ufać, skoro nawet nie wiemy kim jesteś? - wtrącił Alojzy
 - Moja tożsamość nie jest w tej chwili istotna - powiedział chłodnym głosem młodzian - nie potrzebuję waszego zaufania.... wszystko wyjdzie na jaw w swoim czasie.....
 - Czy ty sobie jaja robisz? - wtrącił już wyraźnie zdnerwowany Grievie - zaraz moja klinga wyjąduje na twojej szyji. Na pewno jesteś jakimś szpiegiem Argona.
Zanim Grievie się zorientował, był powalony na ziemię, ze sztyletem przytkniętym do krtani sztyletem. Z góry spoglądały na niego czerwone oczy i złośliwy uśmiech.
 - Nie zdążyłbyś mnie zabić - dodał swoim chłodnym tonem młodzieniec.
 - Przestańcie już - wtrąciła najwyraźniej poirytowana Arien - nie ejsteśmy tu po to, aby zabijać się nawzajem. Mamy coś innego do zrobienia.
Czerwonooki uwolnił Grievie'a z uchwytu i wyprostował się. Jego twarz nie przedstawiała niczego a jego oczy wpatrywały się pusto w przestrzeń.
 - Nie ma sensu się kłucić - dodał znudzony całą sytuacją Leviathan - Nie chcesz zdradzić kim jesteś, nie musisz. Szanuję to. Jeśli jesteś z nami, to dobrze.... jeśli jesteś szpiegirm Argona.... no cóż - lodowy strażnik uśmiechnął się ironicznie - twoja dusza będzie należeć do mnie.
 - Nie rozpędzaj się tak - powiedział milczący  dotychczas Ray - Argon jednak nas nie zawiódł. Nadchodzi nasz korowód powitalny. - mówiąc to wskazał na kierunek, w którym powinien być zamek Argona. Dostrzegali tam tylko jednolitą masę, ale po chwili dało się rozróżnić ciemne sylwetki żołnieży i wyróżniających się wielkością szkieletowych dowódców. Żeby tego było mało, po chwili zza choryzontu wyłoniło się kilka batalionów jeźdźców, dosiadających Wyverny. Oprócz piechoty i "lotnictwa" zauważyli też "kawalerię. Żeby wyrazić sie precyzyjniej, byli to raczej nieumarli,  na manticorach i czymś co przypominało konie.
 - Chciałem trochę potrenować, ale to już lekka przesada - powiedział Grievie tonem, przekraczającym granicę największej ironii i sarkazmu - Nie ma to jak śmierć w takim miejscu.
 - Mamy jeszcze trochę czasu - powiedział całkiem spokojnie Nicolas - trzeba ustalić jakiś plan działania
Ray zakreślił swoją Ręką Ciemności krąg w powietrzu i wykonał nią pionowe cięcie. W powietrzu pojawiło się jakby nacięcie rzeczywistości. Nagle z drógiej strony szczeliny wyłoniła się łapa i zaczęła rozszerzać szczelinę. Po chwili cała sylwetka stworzenia była widoczna. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to gryf. Ale ten był niezwykły. Jego upierzenie było cimniejsze niż noc, ale jednak dobrze widoczne na tle zachodzącego słońca. Jego czerwone, świetliste oczy pałały nienawiścią a orli dziób otwierał się i zamykał.
 - Co to jest? - zapytała przerażona Riki
 - To mój środek transportu - powiedział Ray - przecież mówiłem wam, że jestem przyzywaczem. Przywitajcie się z moim mrocznym gryfem.
Stwór wydał z siebie noiski dzwięk, jakby na powitanie. Ray dosiadł stwora. Jego ciemne odzienie zlewało sie z czarnymi piórami na grzbiecie gryfa.
 - No cóż - powiedział Leviathan, nie wyglądając na zbytnio zdziwionego sytuacją, po czym rozłożył swoje łuskowate skrzydła - We dwuch zajmiemy się Wyvernami....
 - Grievie, ja i..... bezimienny zajmiemy się piechotą - Powiedział Nicolas
 - A więc Riki, Arien i ja będziemy osłaniać was z tyłu - dodał Alojzy
Bezimienny młodzieniec zaśmiał się dosyć głośno.
 - Już zaczynam was lubić. Normalnie myślący człowiek uznałby to za samobujstwo, ale nie wy. Kto by się przejmował że ich jest pare setek, a nas tylko garstka - młodzieniec zdjął z pleców swój dwuręczny miecz - Na co czekamy? Chodźmy spojrzeć śmierci w oczy.
 - Czekajcie - wtrąciła zbulwersowana Riki - Czy was pogięło? Trzeba obmyślić strategię, a nie rzucać sie na nich tylko ułatwimy im sprawę.
 - Lubię improwizację - powiedział pewny siebie Leviathan
 - Uspokuj się - dodał Ray - Ci głupcy wybrali najgorszą porę z możliwych na walkę. Ciemność to żywioł mój i Nicolasa... a o zmroku każdy skrawek ziemi, każdy kawałek cienia, to potencjalne źródło energii......
Podczas wymiany zdań, przeciwnicy zbliżyli się znacznie. Nasi bohaterowie ustawili się ak, żeby każdy mógł osłaniać towarzysza i wyciągnęli swoje emanujące różnożywiołową energią bronie. Leviathan i Ray, dosiadający gryfa wzbili się w powietrze, w chwili, gdy armia wroga zaczęła tworzyć krąg wokół naszych bohaterów. Już z daleka ich szeregi zostały nieznacznie zmniejszone przez ogniste strzały Arien i zaklęcia magów. Żeby rozwiać wątpliwości związane z ilością strzał, powiem, że nie były to zwykłe strzały. Była to energia i ogień, wytwarzane przez siłę Arien. Strzały po zetkbnięci z celem lekko eksplodoiwały, pozostawiając tylko ciemnoczerwony ślad na podłożu i kilka kończyn rozrzuconych na boki. Alojzy wywołał małe tornado, które miotało przeciwników różne strony. Riki rzucała w przeciwników wielkimi skałami, poruszanymi siłą woli. Ich upadkowi towarzysszyło charakterystyczne: "plask" i dźwięk miażdżonych kości. Nieuniknienie jednak przeciwnicy zbliżali się i Nicolas, Grievie i czerwonooki chłopak rzucili się na nich. Jeden z przeciwników wychylił się z szeregu, co natychmiast przypłacił życiem, gdyż grievie przeciął jego tors na dwie części. Nicolas wirując w w wyskoku pozbawił przeciwnika głowy, a kilku stających obok zostało pozbawionych kończyn górnych. Bezimienny ustawił swój miecz poziomo i zatoczył nim pełen obrót, pozbawiając tym samym głów przeciwników z pierwszego rzędu. Z upadających na ziemię ciał pociekła strumieniami ciemnoczerwona ciecz. W górze sytuacja nie przedstawiała się tragicznie. Ray kołował, między Wyvernami, co jakiś czas wysyłając w ich stronę czarny płomień. Jeden z latających stworzeń właśnie spadł na ziemię, pozostawiając w powietrzu litru posoki, gdyż jego ciało porozcinane było przez ostrze mroku, wyczarowane przez Ray'a. Leviathan właśnie przeleciał przez jednego z większych wyvernów, zabierając mu przy tym serce. W pewnym momencuie Ray zaczął wznosić się coraz wyżej, a wokół jego laski zaczęła gromadzić się ciemnośćz otoczenia. W miejscach, z których zabrał ciemność pozostawał dziwny slad..... ni to mrok, ni to światło. Kiedy wzbił się na dużą wysokość i kula czarnego ni to piorunak kulistego, ni to wielkiego czarnego płomienia była wystarczająca, cisnął nią z całym impetem w największe zbiorowisko armii. Po zetknięciu z ziemią, kula przekształciła się w dziwną falę, rozszerzającą się w formie okręgu. Fala ta była jak ostrze i co rusz przecinała jakiś tors na dwie części, albo pozbawiała nogi, czy ręki. w Ten sposób kilka dziesiątek przeciwników, zostało "wyłączonych" z walki. Leviathan, przystanął na chwilę w jakimś pezpiecznym miejscu, aby zobaczyć, co z naszych bohaterów uczyniła furia walki. Arien nie była już zwykłą dziewczyną. Włosy kołysały się jak płomień, a całe ciało spowite było ogniem, którego kontury przypominały feniksa. Nikolas, umazany we krwi ofiar, wyglądał na totalnie zaabsorbowanego bitwą.... jak bezsumienna istota niszczył kolejnych przeciwników. Wokół jego sylwetki przebiegły czarne błyskawice. Grievie, był otoczony jasbną aurą, która pomagała mu rozkładać przeciwników... zdawało się, że nawet ten święty wojownik pała rządzą zabijanie. Alojzy miotał wściekle błyskawicami i stał w oku wywołanego przez siebie cyklonu. Riki natomiast przybrała postać człowieka z kamienia i niewrażliwa na ciosy kierowała moc ziemi w przeciwników. Leviathan spojrzał w górę, na Ray'a zabierającego duszę kolejnemu jeźdźowi i cisającego nią w innych.
 - Na pewno dobrze się bawią - pomyślał Leviathan, po czym rzucił jeszcze spojrzebie w stronę bezimiennego. Jego twarz umazana była we krwi, a oczy lśniły czerwienią. Potrafił nawet własnoręcznie wyrwać przeciwnikowi głowę razem z kręgosłupem - chyba już wiem kim jesteś naprawdę - pomyślał Leviathan, po czym spadł na ziemię i poddał się furri bitwy. Jego ciało pokryte zostało łuskam, a pazuty przylegające do nadgarstków już po chwili były całe umazane krwią i pozostawiały liczne cięcia na ciałach ofiar. Nagle ziemia zatrząsła się strasznie... lae to nie Riki spowodowała ten wstrząs... Siły wroga Nagle uciekły z pola walki, a ziemia zaczęła pękać, tworząc otwór, z którego.......


I tu kończę, bo nie chce mi się dlaej pisać  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Sierpnia 27, 2004, 04:30:07 am
Z gory sorry za niezbyt szczegolowy opis ale gdybym sie rozpisywal to by wyszlo tego znaaacznie wiecej. Aha i takie troche to banalne ale nie bluzgajcie tylko popatrzcie na czas posta - o tej godzinie czasem sie ma takie odloty hehe. Dobra nie bede juz wiecej gadal:

Wylonil sie gigantyczny minotaur... Byl on tak gigantyczny ze cala druzyna wygladala przy nim po prostu jak karzelki... Ray z gryfem oraz Leviathan zaczeli leciec w strone glowy, Grieve i Nicolas swoimi zakrwawionymi ostrzami zaczeli kaleczyc jego nogi, a Riki, Arien i Alojzy starali sie swoimi najmocniejszymi atakami skupic na sobie uwage olbrzyma. Grieve i Nicolas robili gigantyczne szramy na jego nogach lecz najwyrazniej nie robilo to na nim zadnego wrazenia... Po chwili nieudolnego machania ostrzami staral sie zmiazdzyc ich stopa ale na szczescie byli na tyle szybcy ze udawalo sie unikac pewnej smierci. Ogniste strzaly Arien wystrzeliwane seriami takze nie poprawialy sytuacji, tak samo jak pioruny Alojzego oraz kamienie Riki. Natomiast w gorze Ray i Leviathan probowali skaleczyc go w oczy jednak wymachiwal wsciekle rekami odpedzajac sie od nich. Grieve chcial zobaczyc jak idzie reszcie wiec zagapil sie co zaraz przyplacil poteznym uderzeniem i z ogromnym impetem uderzyl w ziemie. Wygladalo na to ze nic nie zdola zatrzymac olbrzyma przed zniszczeniem druzyny i zdobycia artefaktow dla Argona. Jednak porazka Grieva wywolala w Riki ogromna zlosc. W furii wywolala ogromne trzesienie ziemii, ktore zachwialo minotaurem, jednak ciagle trzymal sie na nogach... Ze skamienialym cialem Riki zaczelo dziac sie cos dziwnego, wygladalo to jakby jeszcze twardnialo, co towarzyszylo ogromnemu bolowi Riki o ktorym swiadczyl przerazliwy krzyk. Po chwili wygladala juz jak prawdziwy golem - byla 3 razy wieksza od czlowieka i wogole nie bylo po niej widac sladu dawnej Riki. Zaczela walic zacisnietymi piescmi w podloze co wywolywalo gigantyczne trzesienie ziemi co ostatecznie doprowadzilo do upadku minotaura... Jednak po chwili sie podniosl, a Riki ogromnie wyczerpana wygladala juz normalnie i nie byla w stanie dalej walczyc. Nagle przebieglo jej przez mysl: "Co z bezimiennym?!?!" Po czym rozejrzala sie i zobaczyla ze lezy nieopodal niej i jak gdyby nigdy nic podziwia niebo. Riki wydobyla z siebie slowa:
- No tak... Najpierw chcesz sie przylaczyc a teraz nie pomagasz nam kiedy jestesmy blisko kleski!!! Zrob cos!!!
Bezimienny podniosl sie po czym odrzekl Riki:
- Musicie osiagnac wyzsze poziomy i umiec kontrolowac swa bestie jesli chcecie wygrac z Argonem. No coz... Pora dzialac.
Po czym wykonal bardzo wysoki skok w kierunku minotaura. W locie jego oczy i miecz zaswiecily krwistoczerwonym swiatlem, a ze olbrzym byl zbyt wolny bezimienny oddzielil jego glowe od korpusu za pomoca tegoz miecza. Glowa oblewajac przy okazji cale pole bitwy spora dawka krwi spadla na ziemie, a za nia takze tulow wraz z odnozami. Reszcie bohaterow po prostu odjelo mowe. Oni meczyli sie ze swoimi poteznymi broniami i robili niewielkie szkody, a on po prostu przecial cala szyje swobodnie. Nie wiedzieli czy to dzieki tej niby zwyczajnej broni czy moze dzieki mocom bezimiennego, jednak wiedzieli ze maja do czynienia z bardzo potezna istota. Z gracja opadl na ziemie po czym znow polozyl sie i wpatrywal w niebo, jednak tym razem widac bylo na czele kropelki potu. Grieve w koncu odzyskal przytomnosc. Nagle niedaleko ekipy pojawil sie sam Aragon. Wszyscy chwycili za swe bronie, lecz Aragon jakims czarem powstrzymywal ich przed zblizeniem sie do niego na odleglosc wystarczajaca do zadania smiertelnego ataku.
"No no, nie myslalem ze sobie z nim poradzicie, najwyrazniej juz niedlugo bedziecie gotowi zmierzyc sie ze mna... Spotkamy sie w moim zamku..."
Po czym najwyrazniej chcial juz zniknac ale dostrzegl bezimiennego wylegujacego sie na ziemii.
"Co?!?! Nie... To nie moze byc prawda... Tylko nie on!!!!" - powiedzial z wymalowanym strachem na twarzy po czym w koncu zniknal. W glowach druzyny kotlowala sie zapewne jedna mysl: "Kim on jest ze boi sie go nawet Aragon???" Nicolas zaraz do niego podbiegl po czym zasypal go masa pytan jednak on odpowiedzial tylko:
"Proponuje znalezc jakis nocleg gdzie moglibysmy odzyskac sile."


reszte zostawiam wam
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 27, 2004, 12:33:35 pm
By dojsc do zamku argona musieli przemiezyc "Lodowe Gory" gdzie udalo im sie znalezc jaskinie wrecz idealna na nocleg. Nie bylo w niej prawie wogole sniegu i lodu co mogloby sie wydawac w owych gorach nie mozliwe ale bohaterow malo to obchodzilo. Rzucili sie na ziemie i wszyscy posneli jak zabici. Wszyscy poza jednym...bezimiennym. on chodzil nerwowo po jaskini i rozgladal sie swymi czerwonymi oczami dookola jakby kogos lub czegos szukal. Po okolo kwadransie nerwowego chodzenia przy wejsciu do jaskini zmaterializowal sie Argon:
-Ty nedzny zdrajco. Gdybys przylaczyl sie do MOJEJ armi dalbym Ci to czego chcesz-wycedzil przez zeby Argon.
-Alez moj drogi Argonie. Ukradles mi moj najwiekszy skarb a teraz chcesz bym dla Ciebie pracowal. I TY nazywasz MNIE zdrajca-powiedzial wyraznie zbulwersowany Bezimienny.
-Hmmmm.....a wiec rozumiem ze nie chcesz odzyskac Hellfire'a i dalej walczyc ta nedzna replika...no coz...wiec zegnaj-powiedzial Argon z ironicznym usmieszkiem i odwrocil sie w strone wyjscia z jaskini.
-POCZEKAJ!-krzyknal i natychmiast popatrzyl sie czy nie obudzil nikogo, ale wszyscy wciaz spali jak zabici-daj mi miecz a bede Ci wierny do konca zycia.
-Hehehe...wiedzialem ze sie uda. Ale nie ma tak latwo. Dostaniesz swoj miecz dopiero gdy bede pewny ze moc tego smiecia Leviathana jest w moich rekach. Gdy wykonasz swoje zadanie dostaniesz TO-w tym momencie w rekach Argona zmaterializowal sie miecz identyczny jak ten nalezacy do bezimiennego. Po chwili wraz zmieczem zdematerializowal sie sam Argon:
-Po co Ci Hellfire?-bezimienny uslyszal za soba glos Leviathana


Next Please....wreszcie cos siem rozkreca
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 28, 2004, 12:33:06 am
no no.... trzy posty w tym temacie na jeden dzień? Hoho....
- nie twój interes, kim jestem, ani jakie są moje sprawy - powiedział chłodno bezimienny, choć na jego twarzy pojawiło się ledwo dostrzegalne zmieszanie.
 - Nie powiedziałbym. Skoro ktoś chce mi zabrać moc, to raczej jest to moja sprawa - odpowiedział Leviathan - Argon boi się mnie, wie, że nie pochodę z tego świata i zdaje sobie sprawę z tego, że każdy kto spróbuje pozbawić mnie mocy, przyłaci to śmiercią....
 - Cały czas słuchałeś o czym mówiliśmy z Argonem?
 - powiedzmy, że moje smocze oczy widzą więcej niż inni... wiem kim, a raczej czym jesteś i wolałem mieć się na baczności. Dobrze wiesz, że Argon to tylko pionek w grze... ten Hellfire musi być dla ciebie bardzo ważny skoro tak desperacko próbujesz go odzyskać....
 - Przeczuwałem, że poznasz co we mnie siedzi - powiedział Bezimienny, uśmiechając się ironicznie - ale ty nie wiesz jak to jest stracić moc....
Leviathan odwrócił się do niego plecami:
 - Jeśli twoja moc to tylko ten miecz, to nie jesteś wart więcej niż ten kawałek metalu...
Bezimienny wziął swój miecz i rzucił się na niego, ale lodowy demon był szybki i wielka klinga zatrzymała się na skrzyżowanych pazurach:
 - Czy naprawdę tak bardzo śpieszy ci się na cmentarz... krwiopijco? - powiedział Leviathan, po czym odepchnął od siebie klingę i odrzucił kopnięciem bezimiennego. Po krótkiej wymianie ciosów dwuręczny miecz upadł na ziemię, a Leviathan trzymał swoje ostrza przy szyji bezimiennego
 - Wygląda na to, że z łowcy zmieniłem się w ofiarę
 - To nie jest miejsce gdzie i jak to sę skończy - powiedział Leviathan, po czym wyprowadził cios gołą ręką w głowę Bezimiennego....... Stracił przytomność, a kiedy się ocknął wisiał głową w dół ze sklepienia jaskini. Jego miecz leżał kilka metrów na bok.
 - Ciągle mnie zadziwiasz, smoku - powiedział Ray - jakby ktoś wyciął mi taki numer, skazałbym go na wieczne cierpienie w otchłani, a nie zawiesił do góry nogami....
 - Widziałem jak się przyglądasz cały czas. Ciekawe, co byś zrobił, jeśli to on by wygrał
Na pytanie Leviathana jedyną odpowiedzią był złośliwy uśmiech. Nagla ciszę przerwał Grievie
 - Co tu się u diabła dzieje? Nie macie innych rozrywek, niż trzaskanie się nawzajem w środku nocy?
 - Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego nasz nowy towarzysz zwisa teraz głową w dół - wtrąciła senna jeszcze Arien
 - Nasz kolega został....hm.... zmuszony przez Argona, do zabrania mi mocy, ale jak widać, mu nie wyszło - Powiedział Leviathan, specjalnie pomijając prawdziwą naturę bezimiennego i "zdradę".
 - Jak to zmuszony?! - powiedział Grievie swoim ironicznym tonem, przeplatanym nutką irytacji - Służy Argonowi, więc musi zginąć
 - Poczekaj - zatrzymał go Leviathan - na wszystko przyjdzie czas.
 - Nie rozumiem cię  - powiedział Nicolas - rzucił się na ciebie, a ty jeszcze go bronisz?
 - Wiem co to znaczy być w jego sytuacji, kiedy przeciwnik ma coś cennego, ale - w tym momencie spojrzał się na bezimiennego - jest inna metoda dopięcia sfego
Leviathan podszedł do Czerwonookiego i przeciął trzymające go ięzy. Chłopak upadł, ale poaiwdział jeszcze po cichu
 - Nie wiem, czemu nie powiedziałeś im o mojej prawdziwej naturze, ale chyba jestem twoim dłużnikiem
 - Straciłeś zaufani innych, ale wiem jak to jest kiedy ktoś inny trzyma coś dla ciebie ważnego..... na pewno odzyskamy twojego Hellfire'a
W odpowiedzi padło tylko chłodne dzięki..... i nie wieadom jak wypadki potovczą się dalej
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 28, 2004, 02:53:59 pm
Nasi bohaterowie schodzili w ciszy po stromych zboczach lodowych gor. Mogli juz dostrzec rysujacy sie w dali, w dolinie smierci zamek Argona. Byl ogromny i juz z daleka mozna bylo zibaczyc ze jest otoczony fosa ktora wypelniona jest goraca lawa. Nie wiedzieli jeszcze jak sie tam dostana, ale mieli swiadomosc ze jesli IM sie nie uda, to nie uda sie nikomu. Niezreczna cisze przerwala Riki:
-Co to jest Hellfire ?-spytala.
-Niewazne-odparl spokojnie Bezimienny.
-WAZNE-wycedzil Grievie przez zacisniete zeby-najpierw sie wpraszasz do naszej podrozy potem atakujesz jednego z nas i jeszce  masz czelnosc miec jakies tajemnice ?!
-Owszem-odppowiedzial wyraznie rozbawiony zachowaniem Grieva Czerwonooki.
-TY....
-Hellfire to legendarny miecz-przerwal Leviathan Grievovi a Czeronooki popatrzyl na niego tak jak by mial znow sie na niego rzucic-tylko tyle o nim wiem.
-A wiec to ten Hellfire-wtraicil sie Alojzy-Jesli jest uzywany przez poteznego to jest najsilniejsza bronia w calym tym swieci i nasze artefakty to przy nim nedzne zabawki. Ale jesli uzywa go nieodpowiednia osoba nie jest wiele silniejszy niz zardzewialy, tepy kawalek metalu.
-To po co Beazimiennemu zardzewialy kawalek metalu?-zapytal Grieve z ironicznymn usmieszkiem.
-Po to by Cie zabic-odparl spokojnie Czerwonooki.
-Ale jest tez druga strona medalu-znow zaczal mister Alojzy-Jesli zbyt czesto uzywa sie Hellfire'a mozna sie od niego uzalznic. Miecz zaczyna przejmowac kontrole nad czlowiekiem. To prawdobodobnie stalo sie naszemu towarzyszowi.
Juz zeszli ze zbocza gor i szli przez wielka polane. Nagle prze nimi pojawily sie Death Scythe i Karmen


Mam nadzieje ze gdy Argon umrze to bedzie dopiero poczatek naszego opowiadania ;)

a tymczasem next please
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 29, 2004, 05:54:47 pm
Cytuj
Mam nadzieje ze gdy Argon umrze to bedzie dopiero poczatek naszego opowiadania
Oczywiście, że to będzie dopiero początek. A co ty myślałeś? ;)
- Czy wy naprawdę nie macie co robić? - rzucił Grievie w stronę Karmen i Death Scythe swoim spazmatycznym tonem.
 - Nie przyszłyśmy tu po ciebie, gnojku - odpowiedziała Death Scythe - mamy pewną sprawę do waszego  czerwonookiego kolegi
Uśmiechnęła się złowieszczo, po czym wyciągnęła dwuręczny miecz.
 - Oddaj mi Hellfire, szmato - powoiedział chłodno bezimienny
 - proszę bardzo - odpowiedziała Death Scythe, po czym rzuciła ostrze, obok bezimiennego, któy natychmiast wyciągnął rękę w stronę uchwytu sotrza
 - Nie bierz go - krzyknął Alojzy - napewno ciąży na nim jakiś urok
 - Nie obchodzi mnie to. W tym mieczu kryje się klucz do mego sekretu. Nareszcie będę wolny....
Chwycił miecz i po chwili jego rysy wykrzywił szyderczy uśmiech, ukazujący dłuższe niż zwykle kły. Jego oczy nabiegły wściekłą czerwienią i zdawały się pawać rządzą krwii.
 - Nareszcie wolny - powiedział bezimienny nienaturalnie niskim głosem - Przyszedła czas, żeby pozbawić was życia.
Death Scythe i Karmen stanęły obok czerwonookiego, najwyraźniej zadowolone z takiego obrotu sprawy.
 - O co tu chodzi? - zapytał a zdezorientowana Riki - Dlaczego on zmienił się tak nagle?
 - Dusza drzemiąca w broni przejęła kontrolę nad jego ciałem - odpowiedział Leviathan
 - Tak to jest, kiedy jakiś mały gówniarz chce się bawić w bohatera - powiedział Ray z wyrzutem
 - To co mamy z nim zrobić - zapytał Nicolas, wyjmując swoje dwa ostrza - chyba go nie zabijemy....
 - Jak to nie? - powiedział Grievie - Zabijemy jego i te dwie wredne baby. Przecież poradzimy sobie... jest ich tylko troje.
Jak na życzenie przed nimi pojawiła się reszta "wesołej gromady": Ragham, ze swoją wielką siekierą, Harin i jego przesiąknięta energią laska, a później Natalia, która rzuciła szydercze spojrzenie w stronę Leviathana i oczywiście Sayrus. Na samym końcy zdematerializował się Argon.
 - Widzę, że podobało wam się moja małe przyjęcie powitalne - powiedział szyderczo - szkoda, że musieliście doprowadzić do takich czystek w mojej armii, ale... - jego ton głosu nabrał powagi - już czas umrzeć, moi przyjaciele. Już dość namieszaliście w planach moich i mojego mistrza. Nie pozwolę wam iść dalej.
 - Czy to tylko moje odczucie, czy oni mają przewagę liczebną - powiedział Grievie w swoim ironicznym stylu - Cholera zawsze marzyłem, żeby umrzeć z ręki takiego gnojka, na tej wyschniętej i zbluźnionej ziemi.
 - Przestań gadać jak staruch na łożu śmierci, tylko skup się na walce - zbluzgała go Riki.
 - Czym się tak denerwujecie? - zapytał drwiąco Sajrus - mogę was zapewnić, że to będzie szybka śmierć... albo nie. W końcu ja też muszę mieć w życiu jakąś rozrywkę.
W dróżynie tylko Ray pozostał spokojny.
 - Dajcie mi 15 minut
 - Że co? - zapytał Grievie - na cholerę ci tyle czasu? I że niby mamy cię osłaniać, czy co?
Ray spojrzał porozumiewawczo na Leviathana, po czym powiedział.
 - Tak. Potrzebuję trzydziestu minut na odpowiednie zaklęcie.... To co przyzwę na pewno przechyli szalę na naszą stronę.... przynajmniej narazie.
 - Zobaczymy co da się zrobić - powiedział Alojzy.
Każdy z bohaterów trzymał w ręce swój oręż i był przygotowany na najgorsze. Pierwszy szarżę zaczął Nicolas, pałający żądzą zemsty wobec brata. Jego ostrza zawirowały w powietrzu, ale cios został odparowany przez Sajrusa
 - En garde, bracie - rzucił Sajrus szyderczo
W tym samym czasie Grievie zmagał się z Raghamem i z trudem unikał niechybnej śmierci z toporem pomiędzy oczyma. Mimo wszystko Ragham opanował nie tylko sztukę waljki toporem, ale też potrafił się nim świetnie bronił. Carmen, Death Scythe i Harin napierali na Riki i Arien, ale była to raczej walka na dystans i wymiana czarami. Alojzy i Argon walczyli na środku pola. Ich walce towarzyszyły ciągłe uderzenia piorónów i eksplozje. Leviathan natomiast spotkał się ze swoją siostrą.
 - Jak leci, braciszku - spytała drwiąco
 - kolejny piękny dzień na ratowanie świata i niszczenie twojej głupoty.
Ledwie zdążył uniknąć uderzenia pioruna, który zasugerował irytację jego siostry. Natalia zaczeła smagać go ściekle swoją włucznią, ale pazury doskonale nadają się na broń defensywną. Po chwili dołączył do nich bezimienny.
 - Chyba przyszedł czas, żebyś podzielił się ze mną swą mocą, Leviathanie - powiedział znowu nienaturalnym głosem.\
 - Nawet z tym mieczem nie jesteś w stanie mnie pokonać... jeszcze nie.
Walka oczyła się, a nasi bohaterowie stopniowo opadali z sił. Na ciele Nicolasa było już kilka płytkich cięć, od których jego ubranie zaczynało przesiąkać krwią. Ale Sajrus też zdawał się b7yć wolniejszy niż na początku. Twarz Alojzego była pokryta sadzą, a ubranie zniszczone przez eksplozje. Ale Argon też nie uśmiechał się już szyderczo. W przypadku naszych "długodystansowców", każdy zarówno Arien i Riki, jak i Karmen, Death Scythe i Harin nosili na sobie liczne rany od nieodbitych zaklęć. Walka była wyrównana, aż do pewnego momentu. Nagle z ziemi buchnął snop światła, które rozszczepiło się podążając w kierunku Argona i jego sługusów. Nachwilę nastała jasność, a kiedy oświetlenie wróciło do normy, rany wrogów zaczynały się goić, a sami przeciwnicy napełnieni byłi nową energią.
 - Jak wam się podoba - zawołał Argon - Nie pokonacie mnie na moim terenie.
 - Jeszcze zobaczymy - powiedział Ray.
Kiedy wszyscy spojrzeli w jego stronę, zobaczyli szramę w powietrzu, taką jak przy przyzwaniu gryfa, ale ciągnącą się na dziesieć metrów w górę. Nagle wrota zaczęły się otwierać i wyłoniła się pokryta białą łuską smocza głowa. Po chwili ukazały się jeszcze dwie inne: Głowa byka i orła. Później wynurzyło się ciało bestii. Stała ona na dwu muskularnych nogach, a podpierała się wielkim ogonem. Górne kończyny zakończone były pazurami, a z pleców wyrastały białe, opierzone skrzydła.
 - Przywitajcie się z moim znajomym - rzucił Ray - Nazywają go Alpha.
Alpha rzucił się na wrogów i miażdżył ich obronę. Wyrzucał ich na wszystkie strony. Nawet Argon nie był w stanie zatrzymać bestii na dłuższy czas. Korzystając z  chwili nie uwagi Leviathan walnął bezimiennego w głowę, tak żeby stracił przytomność, po czym odciągnął  go z pola walki zabierając mu Hellfire'a.
 - jeszcze mi za to podziękujesz - rzucił do bezimiennego
Alpha nadal szerzył postrach wśród wrogów. Co prawda odnosił liczne rany z rąk przeciwników, ale nie mogli się oni równać z siłą bestii. Nagle przeciwnicy zaczęli się dematerializować. Zniknęli w kierunku zamku Argona. Alpha odwrócił się w stronę naszych bohaterów i zaczął szarżować na nich. Rozniósłby ich w pył, ale Ray ponownie otworzył portal i zamknął potwora tam gdzie jego miejsce.
 - Cieniu, powiedz jak to zrobiłeś? - powiedzial Leviathan zaraz po zamknięci portalu - Tylko Omega może przyzwać Alpha'ę
Ray uśmiechnął się
 - To ja jestem tym kto posiada duszę Omegi.
Mówiąc to padł na ziemię nieprzytomny. Wszyscy spojrzeli w stronę nieprzytomnego czerwonookiego.
 - Co z nim zrobimy - zapytała Arien
 - Zostawcie go w spokoju - odpowiedział Leviathan - później wszystko wyjaśnię.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Sierpnia 29, 2004, 07:47:21 pm
sorry za ten kawalek ze taki banalny i wogole ale tak to jakos samo wyszlo...

Leviathan poczekal az czerwonooki odzyska przytomnosc po czym oderwali sie od reszty na mala pogawedke:
- Mow po co ci ten Hellfire - spokojnym tonem zaczal Leviathan, a w odpowiedzi czerwonooki w swoim stylu odpowiedzial milczeniem.
- Mow po co go tak cholernie potrzebujesz albo zle sie to dla ciebie skonczy!!! Malo mnie nie zabiles przez ten kawalek metalu!!! - po czym przytknal pazury pod gardlo bezimiennego - Nie zapominaj ze jeszcze nie jestes w pelni sil i nie masz ze mna szans. Mow!!!
- Jesli moglbys mi wziasc te pazury spod gardla to najprawdopodobniej lepiej by mi sie mowilo - Leviathan dal czerwonokiemu wiecej swobody ale ciagle mial sie na bacznosci. - No wiec - zaczal swa opowiesc - sa dwa powody... Pierwszy: Hellfire jest legendarna bronia przeznaczona dla wampirow dzieki ktorej mozna osiagnac najwyzszy stopien wampirzej ewolucji - czarne upierzenie pozwalajace latac a oprocz tego gigantyczna moc. Jesli zdobyl bym ten miecz i opanowalbym go bylbym praktycznie niepokonany i Argona pokonalibysmy bez drgniecia powieka. Zapewne myslisz ze to nie jest wystarczajacy powod zeby ryzykowac opetanie przez miecz i przejscia na strone przeciwnika - nie mylisz sie. Ale jest jeszcze drugi powod... Jak dobrze obaj wiemy kilka lat temu Alojzy odeslal Argona z tego wymiaru, prawda? - Leviathan skinal glowa - Gdzies on musial wyladowac... Tak sie akurat stalo ze w moim wymiarze. Razem z bratem - takze wampirem toczylismy z nim dlugie boje z ktorych zawsze udawalo mu sie uchodzic zywcem pomimo ze wtedy udalo mi sie opanowac moc Hellfire. Az do pewnego dnia w ktorym okazalo sie ze moj brat przeszedl na strone przeciwnika i podstepemzabral mi Hellfire. Nie mam pojecia co sie w tej chwili z nim dzieje nigdy go juz nie widzialem od tamtego momentu, ale w kazdym razie przekazal Argonowi Hellfire. Teraz to Argon byl gora i zaczal niszczyc nasza piekna planete. Kiedy zabil moich najlepszych przyjaciol i rodzicow wyszlem na przeciw niego chociaz nie mialem najmniejszych szans. Kiedy bylem juz bardzo slaby i mial zadac ostateczny cios... - widac bylo ze czerwonooki byl bliski placzu co nie pasowalo do niego - moja....ukochana - upadl na ziemie i zaczal walic w nia piescia - ona... zaslonila mnie... i Aragon uwiezil jej dusze w Hellfirze... Argon uznal ze wieksza agonia bedzie dla mnie zycie bez niej niz smierc wiec zniknal... I... Jesli oddasz mi ten miecz moge ja uratowac... - bezimienny doslownie sie poplakal. - Jest jeszcze jedno... ona jest aniolem... a takie zwiazki sa niemozliwe w moim swiecie... wiec przybylem tutaj w nadziei ze znajdziemy spokoj... Wiem co o mnie myslisz... Zgrywam twardziela ale w glebi serca jestem jak mieczak - otarl lzy po czym podniosl sie i powiedzial - Kontynuujmy nasza wyprawe.
- Wiec teraz wiem o co chodzi... I bardzo ci wspolczuje gdyz znam to uczucie. Ale to nie znaczy ze oddam ci Hellfire, gdyz moze cie znow opanowac i przejdziesz na strone Argona. Oddam ci go dopiero jak zniszczymy Argona i niewiele bedziesz mogl sam zdzialac przeciwko nam wszystkim.
- Nie wiem jak moge ci sie odwdzieczyc. Prawie cie zabilem a ty mi jeszcze pomagasz.
Po tej krotkiej rozmowie wrocili do towarzyszy i wyruszyli w strone zamku Argona.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 29, 2004, 08:47:58 pm
Kiedy stali przed fosa z lawy za ktora wznosila sie wielka kamienna budowla Alojzy powiedzial:
-Zastanawia mnie jedna rzecz-zaczal spokojnie-kto morze byc mistrzem Argona?
-To musi byc bardzo potezna istota-odparl Grieve-ale czemu sama nas nie ziszczy?
-Nie sadze by byla to potezna istota-spokojnie powiedzial Leviathan-bo wtedy nie omieszkala by sama nas zabic, ale napewno jest jakis powod dla ktorego ktos taki jak Argon mu sluzy.
-Co to za roznica kim jest jego mistrz skoro nawet nie wiem jak wejsc do jego zamku?-powiedzial "w swoim stylu" Grieve.
-Z tym akurat nie ma problemu-powiedziala Arein by pochwili wypowiedziec zaklecie ktore sprawilo ze Lawa zniknela i pozostala po niej tylko wielka dziura.
-Vua la-powiedzial Leviathan wyczarowujac lodowy most nad dzirua po lawie.
Gdy przeszli przez most i doszli do wielkiej bramy Grieve znow odezwal sie po swojemu:
-I co zamierzacie zapukac i spytac czy zastaliscie pana Argona?
-Nie-powiedzial Ray-Argon sam na otworzy.
Jak na zyczenie pojawili sie nierozlaczni Harin z Raghmem i otworzyli brame. Wiekszosc szykowala sie do ataku ale Smok, Cien i Czerwonooki ich powstrzymali. Szli ciemnymi korytarzami i kretymi schodami az doszli  do komnaty Argona. Alojzy znal juz to miejsce. W srodku czekali juz wsyzscy znajomi naszych bohaterow. Ku zdziwieniu naszych herosowbyli bardzo bladzi i wygladali na zalamanych. Argon nawet nie potrafil popatrzec w oczy zadnemu z naszych bohaterow.


Zaczyna byc ciekawie wiec NEXT PLEASE
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Sierpnia 29, 2004, 11:01:08 pm
- Juz nawet nie oplaca nam sie walczyc bo i tak wszyscy zginiemy - zaczal Aragon.
- O czym ty mowisz? Czy tylko boisz sie nas i chcesz uniknac walki? Nie ma szans gnido juz po tobie i twoich sluzkach!!! - wykrzyczal Alojzy po czym wszyscy wyciagneli swoje bronie. Jednak natychmiast cofneli sie kiedy Aragon uniosl w gore reke na ktorej zwykle tkwil pierscien z Night Sun. Teraz go nie bylo...
- Teraz kiedy Night Sun nie jest juz w moim posiadaniu mozecie mnie zabic. I tak niedlugo wszyscy zgina wiec nie ma roznicy. Chyba ze chcecie posluchac co tu sie stalo... Zeby nie wygladalo to jak jakis podstep - ruchem dloni nakazal odejsc swoim generalom. - Teraz kiedy jestem sam bezbronny chyba mozecie juz schowac swoje bronie... Sam nie mam zadnych szans w szczegolnosci ze macie Hellfire. No wiec... slyszeliscie kiedys o demonie Galion?
Wyrazy twarzy Raya i Bezimiennego nie wygladaly juz tak pewnie... Teraz malowal sie na nich strach.
- Nie wiem czy istnieje cos potezniejszego niz ten demon - kontynuowal Argon - Jednak za pomoca Night Suna mozna przejac nad nim wladze. Otoz jesli wystarczajaco juz sie opanowalo moc Night Suna mozna wykonac rytual przywolujacy tego demona. Nie mam pojecia skad jest on przywolywany ale to miejsce pewnie jest doszczetnie zniszczone. Wiedzialem ze juz sie zblizacie i ze przyszla juz pora aby go przywolac. Niestety cos poszlo nie tak... Demon wogole mnie nie sluchal... Przed naszym szybkim koncem ustrzeglo nas tylko to, ze szybko teleportowalem go kilkaset kilometrow stad... Czyli za jakies 10 minut powinien sie tu zjawic. W kazdym razie zanim calkowicie zostal przeteleportowany wystrzelil jakis czar prosto w Night Suna... Nie zostalo z niego nic, a tak sie sklada ze tylko dzieki Night Sunie mozna odwolac bestie. Tak wiec cala nadzieja stracona... Sieje gdzies teraz spustoszenie... Ale to jeszcze nie koniec. Night Sun powstrzymywal jego zdolnosc przemieszczania sie wymiarami. Teraz kiedy ja znow odzyskal nie ma juz bezpiecznego wymiaru. Wszystko niedlugo zostanie zniszczone...
- To wszystko przez ciebie!!! - Wsciekly Leviathan rzucil sie na Argona, ktory nawet sie nie bronil i odcial mu swymi pazurami glowe.
- I co my teraz zrobimy? - zapytala drzacym glosem Arien.
- Musi byc jeszcze jakas nadzieja... Musimy ulozyc jakis sensowny plan. -odpowiedzial starajac sie zachowac spokoj Nicolas.


NEKST PLIZ
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 30, 2004, 10:33:18 am

-TY SKONCZONI IDIOTO!!!-ryknal czerwony ze zlosci Ray na Leviathana-ARGON MOGLBY NAM TERAZ BARDZO POMOC, A TY GO ZABILES!!!!
-Zasluzyl na smierc-spokojnie powiedzial Smok-a poza tym bez kamienia NS byl nikim.
W tym momencie do sali wkroczyli ponownie sludzy Argona, widocznie nie zaskoczeni tym ze ich pan jest troszke nizszy i lezy martwy na ziemi.
Harin wystapil przed reszte generalow:
-Jest tylko jedna szansa ratunku dla nas i dla calego wszechswiata.
-Mianowicie?-odparl Alojzy.
-Musimy polaczyc sily-padla odpowiedz-jesli to zorbimy to, bardzo mala, ale jest sznasa na zniszczenie Galiona.
-Nigdy-warknal Grieve-nie ma mowy zebym sie do nich przylaczyl.
-Nie chcesz nie musisz, ale My idziemy...prawda?-spytal "swoich ludzi" z nadzieja w glosie Alojzy.
-....tak-odparli jakos bez zapalu.
-Wiec trzeba obmyslic jakis paln-powiedzial Czerwonooki.
-Jedna chwila-przerwal mu Alojzy i skierowal twarz w strone Harina-kto jest panem Argona?
-Stworca Argona-powiedzial Harin-Jest to bardzo potezna istota, ale z tego co mowil Argon jest uwieziona w nie istniejacym juz NS. Dzieki mocy Galiona pan argona mial zostac wyswobodzony, ale co sie stalo to wiecie. Uprzedze nastepne pytanie jak sie kontaktowali z Argonem. Nie wiem ale podejrzewam ze telepatycznie.
-Dobra ale co z planem....
Bylo juz za pozno. Zamek Argona zaczynal sie walic,a nasi bohaterowie nawet nie zobaczyli kiedy Galion go zaatakowal. Czy to juz koniec, czy Alojzy i reszta druzyny musza zginac w takich okolicznosciach?

Na to pytanie poznacie oidpowiedz w nastepnym odcinku ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 31, 2004, 03:05:32 am
- cholera - powiedział swoim bardzo "radosnym" tonem Grievie - zawsze marzyłem, żeby zginąć w takim miejscu z ręki jakiegoś wielkiego gnojka
 - Mówisz to już trzeci raz w przeciągu kilku dni - odpowiedziała zirytowana Riki - czy ty musisz ciągle tak zawodzić? Zaczynam się zastanawiać, co mi do łba strzeliło, żeby iść w tą podróż razem z tobą.
Tymczasem zamek trząsł się coraz badziej. Kamienie osadzone w murach zaczynały spadać na ziemię, a ziemia pod zamkiem otwierała się.
 - Nie żebym coś sugerował - powiedział niespokojnie Harin - ale musielibyśmy się z tąd wynosić. I TO JUŻ
Wszyscy rzucili się w kierunku wyjścia, o włos unikając śmierci pod walącymi się kamieniami. Na miejscu został tylko Leviathan.
 - Pośpiesz się - zaeołał Nicolas
 - mam jeszcze coś do zrobienia, spotkamy się na zewnątrz - powiedział lodowy demon, po czym rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze, z wielką gracją unikając spadających kamieni. Wszyscy inni po drodze do wyjścia mieli prawdziwe szczęście, że udało im się wymknąć z ruin zamku i ominąć śmierć szerokim łukiem. Na zewnątrz wszyscy patrzyli na zgliszcza zamku, ale nigdzie nie było śladu Galiona, ani Leviathana.
 - Czy wszyscy cali? Gdzie jest Leviathan - rzuciła Arien rozglądając się dookoła
 - powiedział, że musi coś załatwić, ale nie wiem co - odpowiedział Nicolas, po czym podszedł do Arien i uściskał ją, jakby bał się że już jej więcej nie zobaczy.
 - I gdzie jest ten cholerny Galion - zapytał rozzłoszczony Grievie
 - Uciekł, kiedy zobaczył moją siekierę - zażartował Ragham, co spotkało się ze zdenerwowanym spojrzeniem Grievie'a
Nagle z przestworzy "spadł " leviathan. Wylądował na ziemi obok towarzyszy, ale był wyraźnie poharatany.
 - Gdzieś ty był? - zapytał zbulwersowany Alojzy
Leviathan uśmiechnął się tylko i po chwili dodał
 - bawiłem się trochę z naszym zwierzaczkiem
 - jakim zwierzaczkiem? - zapytał Sayrus - czy ty z nas robisz głupców. Mów o co ci chodzi
 - Mam dwie wiadomości. Złą i bardzo złą. Tak się składa, że to coś co zburzyło zamek jest teraz pogrzebane w ruinach. zwabiłem zwierzaczka w jego własną pułapkę. Zła wiadomość, to ta, że to co tam leży nie jest Galionem, a bardzo zła, to ta, że zaraz wygrzebie się, zawoła swego pana i bedziemy musieli stawić im czoła
 - Nie ma to jak brawura, braciszku, czyż nie? - dodała Natalia uśmiechając się ironicznie
W tym momencje z ruin coś zaczęło się wynurzać. Powoli wielkie głazy ustępowały i zsówały się. Zaczęła pojawiać się monstrualna sylwetka. Gdy kurz opadł ich oczom ukazał się dziwny widok. To co wyłoniło się z pod grózów, wyglądało jak lew. Ale nie było to zwykłe zwierze, tylko mierzące ok10 metrów monstrum. Jego sierść miała fioletowy odcień, a oczy były puste i połyskiwały bielą. Na ciele bestii znajdowały się fragmenty jakby-zbroi. Zwierzę miało opancerzone łapy, kawałek głowy, torsu i pleców. Z pleców potwora wystawały dwa potężne, ustawione blisko siebie działka. Cały potwór zdawał się być zmechanizowanym cyborgiem.
 - Jak miło - powiedział Ray - Czy wiecie kogo tu mamy?
 - To chyba oczywiste - rzucił Ragham - to jest Galion
 - Nie - powiedział Ray. Ten stwór, którego przyzwałem w ostatniej bitwie, Alpha, jest bratem tego, korego widzimy tutaj.... a raczej tego, co z niego zostało.... przywitajcie się z Gamma'ą.
 - Jak to - powiedziała Karmen - To gdzie jest Galion?
 - Jak sądzę, jest to ten, który dosiada Gammy.
Wszyscy spojrzeli w górę i zobaczyli młodzieńca dosiadającego tego wielkiego lwa. Jego oczy były filetowe i pawały nienawiścią. Jdgo tors, zakrywał pancerz, a po plecach spływała peleryna, ozdobiena wizerunkiem lwa. Młodzieniec uśmiechał się ironicznie do przypatrujących się mu bohaterów. Nagle poklepał lwa po pysku, na co bestia nachyliła isę i młodzian zeskoczył stając w milczeniu przed bohaterami. Ragham i Grievie rzucili się na niego z okrzykiem "Giń ścierwo", ale nie dobiegli. Młodzieniec wyciągnął rękę i unosili się już przytrzymywqani jego siłą woli. Zaraz później ta sama siła rzuciła ich na 15 metrów w tył.
 - A więc to ty jesteś Galionem, o którym wszyscy mówią - rzucił Nicolas
 - Mam wiele imon, ale możecie mnie tak nazywać - powiedział Galion, po czym przebiegł wzrokiem po wszystkich - Dziękuje wam za uwolnienie mnie z uwoięzi... strasznie nudziłem się w tym zniszczonym wymiarze. Jako nagrodę pozwolę wam na razie przeżyć.... Poza tym lubię wyzwania. Przyjdźcie, kiedy będziecie w stanie chociaż mnie drasnąć.
Mówiąc to Galion i Gamma powoli zaczęli się rozpływać, aż zdematerializowali się w inne miejsce. Grievie wstał już i obolały powiedział
 - Nie sądzę, zebyśmy byli w stanie stawić mu czoła
 - Nie ma rzeczy niemożliwych - powiedział Leviathan, zaciskając palce na czymś, co znalazł w zamku Argona, tuż przed katastrofą.......
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Sierpnia 31, 2004, 10:11:24 am
Co to jest?-spytal patrzac na Smoka Ray.
-Nasza ostatnia nadzieja-odparl otwierajac dlon w ktorej byl pierscien z Night Sunem.
-Ale...jak to mozliwe?!-niemal krzyknal zaskoczony Ray-przeciez Argon mowil ze...
-Nie wiem jak to mozliwe ale leza na posadzce w zamku nawet nie tkniety.
-Teraz mozemy odwolac Galiona!-wykrzyknal uradowany Alojzy
-Niestety mister Alojzy to narazie niemozliwe-powiedzial Harin-zeby moc przywolac lub odwolac tak potezna istote trzeba opanowac NS. A to nie bedzie latwe.
-CHOLERA!krzyknal Alojzy-bez NS nigdy z nim nie wygramy, a nie mozemy sie ukrywac zbyt dlugo bo gdy opanujemy NS moze byc za pozno.
-Wyrocznia-powiedzial spokojnie Nico-chodzmy do wyroczni moze ona cos nam podpowie.
-To przeciez cholernie daleko-powiedzial jak zwykle niezadowolony ze swiata Grieve.
-TO ZOSTAN DO CHOLERY I CZEKAJ NA GALIONA!!!-krzyknela bardzo wkurzona na Grieva Rikki.
-BINGO-krzyknal Ragham-czesc z nas moze probowac oslabic Galiona, a czesc szukac wyroczni.
-A jakie Ci pierwsi maja szanse przezycia?-wypowiedz Grieva spotkala sie z cichym przeklenstwem Riki.
-Zamknij sie i posluchaj-powiedzial rowniez rozzloszczony Harin-uwzam pomysl ragham za dobry poniewaz wprawdzie grupa walczaca z Galionem moze umrzec, ale opuznia jego dzialania co moze uratowac nawet caly wszechswiat. Proponuje taki podzial grup: Moja grupa (ta walczaca z Galionem) to Ray, Leviathan, ja, Arien, Riki, Karmen, Czerwonooki. A grupa Alojzego idaca do wyroczni to Alojzy, Ragham, Grieve, Nicolas, Death Scythe, Sayrus i Natalia. Zgadzacie sie?
-Tak-powiedzial Alojzy-swietny podzial.
Druzyna Harina ruszyla w strone najblizszego miasta, gdzie najprawdopodobniej sial spustoszenie Galion, a team Alojzego poszedl dokladnie w druga trone wracajac sie do wyroczni.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Września 01, 2004, 09:55:59 am
Miałam dzisiaj głupi sen dotyczący się  tejże histori...wszyscy zgineli spaleni żywcem przez lawe(co za głupota...).Zabieram się do roboty ;)

Zanim jednak sie rozstali Nicolas i Arien odeszli na chwilę od grupy.
- Na pewno chcesz iść z nimi...-spytał niepewnie.
Arien uśmiechneła sie delikatnie.
- Tak...wiem że jestem im potrzebna...i mogę w jakiś sposób pomuc.
Nicolas spuścił wzrok.
- Ale wcale...-w tym momencie Arien przyłożyła palec do warg Nicolasa by nic już więcej nie mówił.
Oboje wiedzieli,że mogą sie już wiecej nie zobaczyć i właśnie teraz są to ostatnie chwile,które mogą spędzić razem.Arien mocno wtuliła sie w ramiona Nicolasa,on również mocno przytulił ją do siebie.Łza spłyneła mu po policzku.Tak bardzo chciał by została z nim.Wiedział,że wysyła ją na pewną śmierć.Spojżała mu w oczy,teraz nie były takie same jakie pamiętała,nie błyszczały tak jak zawsze,również ich kolor się zmienił i pociemniał od zmęczenia,i ciagłej walki.Pogłaskała go po policzku i delikatnie pocałowała w usta.Stali tak przez chwile,po czym Arien jeszcze raz przytuliła się do niego i szepneła coś do ucha.Po chwili odeszła trzymając Nicolasa jeszcze chwilke za rękę.
Grevie i Riki także nie za bardzo mogli się rozstać.Riki stała do niego odwrucona plecami.
- Mam nadzieję,że kiedy to się skończy...-zaczeła- przestaniesz być taki sceptyczny-odwruciła się do niego i zaczeła iść w jego stronę.
Grevie poczuł,że robi mu się głupio z tego powodu.
- Masz racje...nie powinienem być taki...-spojżał na nią wzrokiem zbitego pieska.
Riki jednak nic więcej nie powiedziała tylko żuciła mu sie na szyje dając całusa w policzek.
- Obiecaj mi,że wrócicie po nas.
-Przyżekam.-uśmiechnoł się do niej.
Riki równiez odwdzięczyła mu się tym samym i poszła do swojej grupy.
Dwa teamy poszły w swoje strony.Nicolas idąc ostatni za swoją grupą przypominał sobie słowa,które szepneła mu Arien:"Pamiętaj Nicolasie...zawsze będę cię kochać".Niko spojżał na wisiorek,który dała mu wcześniej by go chronił.Był to nieduży ozdobny kszyżyk z czerwonym kamykiem po środku.Wzioł go do ręki i przycisnoł do piersi.
- Ja równiez zawsze będę cie kochał...-szepnoł.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 01, 2004, 11:54:43 pm
Cytuj
Miałam dzisiaj głupi sen dotyczący się tejże histori...wszyscy zgineli spaleni żywcem przez lawe(co za głupota...).
hehe. Ale mogę liczyć, że nie zastosujesz się do treści tego snu w następnym poście? :P ech..... Przyszła Yuzuriha i od razu w opowiadaniu zrobiło się romantycznie ;)
Dwie grupy rozeszły się w dwie przeciwne strony. W pewnym momencie Karmen odezwała się:
 - No, no, Harinie. Miałeś świetny pomysł z tym podziałem na grupy... dałeś naszym najlepszym wojownikom spacerek do wyroczni.
 - Przymknij się - rzucił Harin - mój plan jest bardzo dopracowany.....
 - Nie ma to jak rzucić wszystkich na pewną śmierć....  - powiedziała sama do siebie Karmen
 - eee.... a czy możemy wogule zniszczyć tego Gamma'ę? - Rzuciła Riki do Raya.
 - Wszystko można zniszczyć..... Poza tym Gamma już raz był zniszczony.... A to co widzieliśmy, to jego "cybernetyczna  wersja".
 - A ten Alpha, którego przyzwałeś? Powiedziałeś, że jets bratem Gamma'y? - wtrącił Harin
 - Kiedyś zostały stworzone trzy potężne istoty, istniejące w trzech różnych wymiarach. Alpha, Beta i Gamma. Trzech potężnych czarnoksiężników stworzyłlo je, gdyż miały one jedną wspólną cechę. Każde z tych stworzeń może oddać swą energię drugiemu, a jeśli te trzy istoty staną się jednym...... no cóż .... Ale w obawie przed kataklizmem. Te trzy istoty zostały wysłane w różne krawędzie materii, zapieczętowane i poddane pieczy strażników... Jednym z tych strażników był demon - Omega... no ale cóż..  - twarz Raya wykrzywił ironiczny uśmiech - teraz jego dusza należy do mnie, tak samo jak Alpha.
 - No dobrze - powiedział Harin - wiemy już, że Galion kontroluje Gammę..... ale dlaczego nie zabił nas od razu, tylko poszedł czegoś szukać... Zaraz, czy to znaczy....
 - Beta jest blisko - wtrącił Lev (dla niekumatych, jest to skrót od Leviathan) Na pewno tego szuka Galion..... Świetnie - wbrew pozorom, Lev wydawał się rozbawiony tą wiadomością.......
Słońce chyliło się ku zachodowi. Nasi bohaterowie znaleźli przydrożną gospodę, w której zatrzymali się na noc. Wszyscy prawei zapomnieli jak smakuje dobre jedzenie i  jak śpi się w wygodnym łużku. Wszyscy bohaterowie szybko płożyli się spać żeby możliwie jak najdłużej kożystać z uroków wygodnego łużka. Prawie wszyscy.... Kiedy reszta spała, Arien wyszła na mały balkonik swego pokoju. Nie mogła zasnąć... za dużo myśli plątało się w jej głowie.... musiała sobie to uporządkować. W pewnej chwili, pogrążona w myślach spojrzała w gwiazdy:
 - Nicolasie - pomyślała - czy możesz mi obiecać, że nie zginiesz do naszego następnego spotkania? Czy ja mogę to tobie obiecać?
Kilka łez pocieknęło jej po policzku, po czym wróciła do łużka. Mimo natłoku myśli udało jej się zasnąć. Tej nocy śniła jej się pogodna przyszłość... życie razem ze swym ukochanym.
Tymczasem druga część dróżyny zmierzała w innym kierunku i w innym celu.... Jajk sie im powodzi? Tego nie wiem, ale będzie wiedział to ten kto będzie kontynuował opowiadanie ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Września 02, 2004, 01:15:08 pm
Szli bardzo dlugo bez zadnego wypoczynku. Chcieli dostac sie do wyroczni jak najszybciej. Mijali znane im okolice. Schodzili z lodowych gor. Nagle do tej pory bezchmurne niebo zaczelo  sie zciemniac i chmurzyc. Zaczal padac deszc i dal okropnie silny wiatr. Co jakis czas bylo slychac glosne grzmoty piorunow. Bohaterowie jednak brneli dalej dopoki piorun nie udezyl okolo 8 metrow przed nimi. Po piorunie zostal niwielk krater z ktorego wyszla rownie niewielka postac. Zgarbiony, lysy starzec w usmolonej, pozlacanej szacie:
-Kim jestes?-spytal mister Alojzy.
-Wasza ostatnia nadzieja-odparl starzec.
-Mow kim jestes albo zginiesz-powiedzial Sayrus jednoczesnie wyciagajac miecz. Jednak nie zdazyl nic wiecej zrob bo staruch potraktowal go jakims zakleciem ktore zucilo brata Nicolasa okolo 3 metry do tylu i odebral mu przytomnosc na moment.
-A wiec wysluchacie nnie czy mam odejsc?
-Mow, mow-zachecil poteznego starca Grieve.
-Chcecie sie dotsac do wyroczni. Na nogach zajmie wam to okolo tydzien. Moge przeniesc was tam w dwie sekundy-powiedzial spokojnie.
-Skad wiesz co zamierzamy?-ze zdziwieniem spytala DS
-To niewazne. Chcecie czy nie?
-OCZYWISCIE-bez wachania odparl Alojzy.
W tym momencie w miejsce gdzie stali uderzyl piorun. Ale nie zabil ich lecz przenisol razem ze starcem i Sayrusem do wyroczni.

krotkie ale nie mialem pomyslu :)  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Września 02, 2004, 09:08:59 pm
Troche sie rozpisalem ;)
Grupka majaca zaatakowac Galiona po obudzeniu zeszla na dol gospody gdzie juz bylo gwarno a ludzi bylo tyle ze ledwo sie miescili. Podsluchali o czym rozmawiaja najblizsi ludzie co wcale nie bylo trudne gdyz prawie krzyczeli. Mowa byla o jakims wielkim lwie i demonie ktory zniszczyl miasto i uciekl do jakiejs ogromnej jaskini w gorach nieopodal. Ray wychodzac na zewnatrz zaczepil kogos:
- Gdzie moge znalezc ta jaskinie?
- Prosto na polnoc stad - padla odpowiedz po czym wszyscy poszli w podanym kierunku.
Jak sie okazalo gory nie byly zbyt daleko a po dokladniejszym przejrzeniu zauwazyli tylko jedna miejsce gdzie zmiescilaby sie Gamma. Z pewnoscia nie bylo ono wytworem natury, byc moze to miejsce bylo spoczynkiem Bety. Po przejsciu kawalka w glab gory dostrzegli jakby oltarz przed ktorym siedzial Galion a obok jego gigantyczny lew.
- Niestety Bety tu juz nie ma wiec poki co nici z waszej walki przeciwko fuzji Gammy i Bety. Musiscie sie zadowolic sama Gamma - rozlegl sie glosny glos demona.
Wszyscy staneli w bojowych pozycjach i wyciagneli swoje bronie po czym rozpoczela sie walka. Najwyrazniej lew sie z nimi bawil gdyz nie strzelal z dzialek na plecach a jedynie z wielkim ociaganiem lapal machom jakby specjalnie dawal uchodzic z zyciem Czerwonookiemu, Rayowi i Leviathanowi. Czary Riki, Arien, Harina oraz bat Karmen byly zbyt wolne zeby trafic ogromna bestie. Po chwili niepowodzen Arien i Riki postanowily zamienic sie w swoje bestie: golema i fenixa, ale bynajmniej nie przestraszylo to Gammy. Galion stal cala walke z tylu i rozbawiony smial sie z poczynan naszych bohaterow. Gdy najwyrazniej lwu sie troche to znudzilo zaczal traktowac walke powazniej jednak dzialka dalej pozostawaly w spoczynku. Ray ktory wczesniej tez niezbyt sie staral wyprowadzil swoje najwieksza armate: Alfe. Rozpoczela sie mordercza walka. Dzialka Gammy weszly w ruch lecz Alpha na swych poteznych skrzydlach zdolal uniknac serie. W zamian zaczal ziac z glowy smoka jednak zbroja przeciwnika oslaniala go przed ogniem. Odpowiedzial drapiac gigantycznymi pazurami Alfe, ale sam oberwal z niemniej poteznych rogow. Galion dalej usmiechajacy sie jakims czarem spetryfikowal Alfe po czym odeslal ja, na co Ray nie mogl juz nic poradzic. Gamma dalej rozjuszona zranila wszystkich i juz niewiele dzielilo ich od smierci.
- Dosc. - Stanowczo powiedzial Galion - chyba nie bedziemy tak szybko rezygnowac z zabawy? Runda 1 skonczona mam nadzieje ze do nastepnej rundy nabierzecie troche sily.
Juz mial sie dematierializowac ale bezimienny krzyknal:
- Leviathanie!!! Hellfire!!!
Zawachal sie chwile ale jednak rzucil resztka sil Hellfire ktorego caly czas nosil przy pasie. Czerwonooki kiedy dotknal miecza zaczal sie zmieniac... Jego twarz wykrzynal szyderczy usmiech... Niestety najprawdobodobniej znow nie udalo mu sie opanowac sily miecza. Po chwili jednak upadl na ziemie a z jego ust wylegl sie przerazliwie zmutowany krzyk najwyrazniej oznaczajacy walke w samym sobie. Nagle przeksztalcil sie w krzyk jego normalnym glosem, wyrazem agoni z powodu rozdzierajacego bolu w plecach powodowanego przez wylonienie sie skrzydel. Po chwili zapadla calkowita cisza a bezimienny podniosl sie, jego oczy doslownie palily sie czerwienia i mial teraz baaardzo dlugie czerwonawe na koncach kly. Gamma po momencie otumanienia zaczela w niego strzelac z dzialek i wymachiwac lapami ale na nic to sie zdalo. Rozbawiony bezimienny nagle zasarzowal w jego strone i... odcial jedno z dzialek.
Brawo - nagle rozleglo sie klaskanie - jesli udalo ci sie zranic Omege to byc moze niedlugo bedziesz w stanie drasnac mnie. Naprawde jestem pod wrazeniem... Jeszcze nikomu sie to nie udalo. Dobrze wiec, do nastepnej rundy!!! - Po czym tym razem juz sie zdematerializowal.
Czerwonooki opadl lekko na ziemie i wrocil do swojej mlodzienczej postaci.
- Taak... Jak sie podobalo?
- Niezle niezle ale do mnie jeszcze ci troche brakuje - odpowiedziala starajac sie ukrysc zazdrosc Karmen.
- Jeszcze jedno - wtracil Bezimienny - mysle ze teraz kiedy udalo mi sie opanowac moc Hellfire, mysle ze moge ci powiedziec bez obawy moje imie i nie umrzec z rak twoich pazurow. Nazywam sie Reeve...
Pazury Leviathana znalazly sie na szyi Reeva.
- Wiedzialem ze skads znam ten zlosliwy usmiech... to wtedy gdy walczac z Karen i Death Scyte twoja twarz jest jakas znajoma. - Reeve tylko sie zasmial - Poki co potrzebujemy cie do pokonania Galiona... Ale jesli to zrobimy to lepiej uwazaj na swoj tylek bo mozesz gorzko pozalowac ze przyszles wprost do mnie... - widac bylo ze Leviathan gotowal sie ze zlosci, ale opanowal sie i zaczal wychodzic z jaskini rzucajac jeszcze - Jeszcze sie doigrasz... Wyladujesz z tym Galionem w piekle...
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 02, 2004, 10:59:10 pm
jeśli ktoś chciał napisać posta przed moim, ale mu nie wyszło, niech do mnie na priva napisze
Pozwolę sobie przenieść opowieść do drugiej części dróżyny. Nasi bohaterowie, po trafieniu piorunem zostali ogłuszeni. Nastąpił błysk i znaleźli się przed bramami znajomej już świątyni świątyni. Starzec stał obok nich i czekał aż minie oszołomienie skokiem.
 - Czy wszystko w porządku? - zapytał starszy pan
 - Myślę, że tak - powiedział Alojzy, który jako pierwszy pozbierał się z ziemi - ale kim ty jesteś?
Staruszek uśmiechnął się tylko,  po czym nastąpił kolejny skok. Tym razem znaleźli się w komnacie wyroczni
 - To ja jestem wyrocznią - odpowiedział staruszek, tak nienaturalnym głosem, jaki już kiedyś słyszeli w tym pokoju.
Na twarzach bohaterów malowało się zdziwienie, ale w końcu Sayrus zapytał:
 - No to co w końcu mamy robić?
 - ....... udać się w miejsce daleko stąd, waszym celem od teraz będzie... ktoś może życiem przypłacić to..... niezbadane są wyroki śmierci..... wskazówki szukać przyjdzie wam..... w miejscu....... które poznać wam przyjdzie. Tam tkwi klucz do czegoś silniejszego niż moc..... niż demon, którego zniszczyć chcecie
 - A nie możesz mówić jaśniej, ty głąbie - wtrącił zdenerwowany Sajrus
 - wszystko zaraz jasne stanie się... ale czas przeciwko wam wystąpi.... i odegrać mu przyjdzie ważną rolę..... na scenie rzeczywistości.
Nastąpił błysk i nasi bohaterowie ocknęli się..... gdzie się ocknęli napisze ktoś inny. Ja natomiast zajmę się losami dróżyny pierwszej.
Po walce z Gammą. drużyna udała się na zasłużony odpoczynek do najbliższej ludzkiej osady. Leviathan zdawał się wyraźnie podenerwowany tym co zaszło w jaskini.
 -  cholera jasna. Dlaczego wcześniej nie zorienteowałem się kim on jest .... Ale teraz moge mieć pretensje tylko do siebie ..... cholera... musze sie jakoś uspokoić, bo zaraz coś zniszcze.....  - mruczał do siebie pod nosem, w niezrozumialym dla innych języku.
 - Co zaszło między tobą, a Reevem, że jesteś taki zdenerwowany - zapytała Karmen.
 - To sprawa, między mną, a nim. Nie wtrącaj się do nieswoich spraw. - powiedział rozzłoszczony Lev
 - Nie martw się - powiedział szyderczo Reeve - kiedy to wszystko się skończy, spotkasz się z tym kogo szukasz w otchłani......
Leviathan nie odpowiedzial nic, tylko wysunął się na przód i nieodezwał się ani słowem, aż do końca podruży. W końcu nasi bohaterowie znaleźli się w mieście, gdzie wykupili pokuj. W końcu po przeżyciach dnia zasłużyli na odpoczynek. Każdy jednak w głębi duszy czuł, że może być to właśnie ostatnia noc. Wiedzieli, ze niedługo, któryś z ich przyjaciół może umrzeć z ręki Gammy, Galiona... albo czegoś równie potężnego. Wszyscy zasneli głęboko, śniąc koszmary, dotyczące przyszłości. Dręczyło ich zarówno to co było, jak i to co będzie...... Jednak naszych bohaterów nad rankiem obudził krzyk. Wybiegli szybko na skraj małego miasteczka. Ku ździwieniu wszystkich leżało tam ze trzy tuziny marwych stworzeń. Od wilkołaków, przez Manticory, po Wyverny. Ziemia spływała skrzepniętą i świerzawą jeszcze posoką. Ze środka "pola śmierci" wyłonił się Leviathan i zaczół powoli zmierzać w ich kierunku. Jego ciało pokrywały liczne rany cięte i kłute, a jego ubranie wyglądało teraz jak czerwony łachman. Utykał lekko na prawą nogę. Jedno skrzydło ciągnął za sobą, ledwo zwisające z pleców, a drugie, chociaż w lepszym stanie, także było nieźle poodzierane. Z jego broni powolutku kapała krzepnąca jż krew.
 - Nic ci nie jest? - zapytała Riki - czemu nas nie obudziłeś?
 - potrzebowaliście snu...... - odpowiedział lev - jutro i tak rany się zagoją.... a ja musiałem się jakoś wyładować - po tych słowach poszedł powoli do swego pokoju, rzucając przy tym gniewne spojrzenie Reevowi.
 - Jezu chryste. - powiedziała Riki - Co ty mu zrobiłeś w przeszłości... przecież nigdy tak sie nie zachowywał....
Reeve uśmiechnął się ironicznie, po czym rzucił:
 - Kiedyś nie lubiliśmy się zbytnio..... podczas jednej z walk byłem na krawędzi pzegraej, ale zdobyłem się na jeszcze jeden atak. Chciałem zepchnąć go w otchłań, z której by się nie wydostał..... ale nie udało mi się to... zamiast tego wtrąciłem tam pewną dziewczynę, która go zasłoniła.....
 - Teraz rozumiem.... trudno, żeby się na ciebie nie denerwował... ale nie mogłeś jej z tamtąd wyciągnąć?
 - Hm... pewnie bym mógł... ale problem w tym, że on mnie wtedy zabił.....

No i kończę głupie coś... następny proszę;)
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Września 08, 2004, 02:11:48 pm
dobra koniec tego przestoju :D

- Zabil??? Co to ma znaczyc?!?! - Wykrzyczala Riki.
- Spokojnie paniusiu... Slyszalas moze kiedys takie slowko jak reinkarnacja? - odparl Reeve z ciagle wymalowanym na jego twarzy usmieszkiem.
- Nie mam wiecej pytan... Proponuje w koncu zaczac o prawdziwym zagrozeniu jakim jest Galion i jego pluszak... Wiec kiedy wyruszamy?
- Leviathan jest niezbyt zdatny do pokonywania dlugich odleglosci w takim stanie... Mysle ze jutro jeszcze powinnismy tu zostac, a dopiero na nastepny dzien kontynuowac. - zaproponowal Ray na co reszta zaczela wracac do osady.

Nastąpił błysk i nasi bohaterowie ocknęli się w jakims dziwnym miejscu... Dookola nich rozciagaly sie bardzo strome gory, ktore zamykaly dostep do tego miejsca - wydawalo im sie, ze nie do przejscia. Na srodku zaraz przed nimi stala gigantyczna... lustrzana piramida. Druzyna przygotowujac swoje bronie na wypadek jakichs niespodziewanych zdarzen zaczela zmierzac ku wejsciu, ktorymi byly wrota, ktore takze wygladaly jak lusta, a na nich wygrawerowane byly jakies dziwne znaki. Nicolas odwaznie otworzyl je. Wszyscy zaczeli isc korytarzem przed nimi, ktory wydawal sie nie miec konca. Sciany, sufit, a nawet posadzka byla z lustra a wszedzie byly jakies znaki... Po jakims czasie doszli do skrzyzowania - mozliwa byla droga prosto, w lewo oraz w prawo.
- No to mamy swoja moc zdolna pokonac demona... staruch nie mogl nas teleportowac odrazu tam, gdzie mamy dojsc? - w swoim stylu zaczal Grieve.
- A nie przyszlo ci do glowy ze bylo kto nie moze wziasc tego czegos i musi przejsc jakies proby? - wtracila Death Scythe, na co Grieve najwyrazniej nie chcial odpowiadac gdyz znajac temperament Death Scythe wywolac by to moglo jakas klotnie...
- Proponuje podzial - Nicolas chcial im przerwac niepotrzebne sprzeczki - ja i Death Scythe idziemy w lewo, Alojzy i Ragham wprost, a wy pojdziecie w prawo - zwrocil sie do Grieve'a, Sayrusa oraz Natalii.
Wszyscy zgodnie przytakneli po czym grupki zaczely podazac w wyznaczonych kierunkach.


Reszta jak zwykle w waszych rekach
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Września 10, 2004, 08:48:26 pm
Grevie wraz z Natalia i Sajrusem szli juz dość długo w milczeniu,gdy nagle Sajrus idący jako ostatni zatrzymał się:
- Chodzimy tak i chodzimy....ta dziwna piramida nie ma chyba końca-powiedział zirytowany.
- Nie gadaj tylko rusz się-odpowiedział mu Grevie-nie mamy czasu na postuj.
Po chwili zatrzymała się również Natalia.
- Słyszeliście coś??-zapytała rozglądając się.
Grevie i Sajrus popatrzeli na nia pytajaco.
- Nie...-odrzekł Sajrus.
- Jak to nie...przeciez ja słyszę jakieś szepty...-powiedziała zdenerwowana-dokładnie z miejsca,z którego przyszliśmy...
- Może ci się wydaje...może to ktoś z pozostałych rozmawia i ich słyszysz-powiedział Grevie.
- Nie to nie oni...to...nie wiem co to ale na pewno to nie oni....-powiedziała z jeszcze większym zdenerwowaniem Natalia,rozglądając się dalej.
- Przesadzasz-odpowiedział jej Sajrus i ruszył przed nich.
- Czekaj!!!Nie powinniśmy się jeszcze bardziej rozdielać....-próbował zatrzymac go Grevie.
Jednak Sajrus nie usłuchał.Nagle szepty,które słyszała Natalia zaczeły się do nich zbiżać i stawać coraz głośniejsze,nawet Grevie zaczoł je słyszeć.Przeleciały koło nich jakby były żywe i ucichły koło Sajrusa.Po chwili jakieś dziwne szklane ręce złapały go za nogi.Sajrus próbował się wyrwać,ale ręce zlały się w jednolita masę i zaczeły go powoli wciągać w lustrzaną podłogę.Grevie i Natalia próbowali mu pomuc,ale maź dalej go wciągała.
- Cholera...co to jest??-powiedział Grevie próbując wyciągnąć Sajrusa,któremy najwyraźniej sprawiało to ból,gdyż strasznie wrzeszczał.
Po chwili był już w podłodze do pasa i im bardziej próbowali go wyciagnąć tym szybciej w nią zostawał wciągnięty.Nagle jakaś dziwna siła odrzuciła ich oboje od Sajrusa i wciągneła go całkowicie w lustrzaną podłogę,która wróciła do poprzedniego stanu.
- Co to było...i gdzie jest Sajrus...-powiedziała przerażona Natalia podpierajac się o ścianę.
Po chwili i ona zaczeła się w nią wtapiać i znikneła jeszcze szybciej niż Sajrus.Grevie nawet nie zdążył się obejżeć kiedy i jego dopadły dziwne lustrzane ręcei wciągneły go w ścianę.
Nicolas i Death Scytche również szli wzdłuż lustrzanego korytaża...szli już bardzo długo,a końca drogi nie było widać.
- Gdzie to ma koniec-przerwała ciszę DS
- Też chciałbym to wiedzieć-pomyślał Nicolas rozglądając się po tym niekończącym sie wzdłuż korytażu.
Nagle zatrzymał się.
- A może my chodzimy tylko w kółko tracąc cenny czas...
- Gdybyśmy chodzili w kółko to dawno byśmy znaleźli miejsce w którym się rozdzieliliśmy...a jak narazie jeszczze go nie znaleźliśmy.-odpowiedziała mu
- No właśnie,może takie było zamieżenie tego kto budował tą piramidę....przecież ona jest cała z luster...skąd mamy wiedziec do kąd idziemy jeśli nie widzimy do kąd idzemy...może wyjście z tego labiryntu wcale nie jest na końcu tej drogi...
- Co masz na myśli??-spytała zaciekawiona Death Scythe
- Może wyjście z tąd jest za którymś z tych luster...
Nicolas przyjżał się uważnie jednej ze ścian,ale każda wydawała się być do siebie podobna,na każdej był ten sam dziwny napis i te same dziwne znaki.Nic nie wskazywało na to,że różnią się od siebie...ale nagle Death Scytche odskoczyła od jednej z nich jak opażona gorącą wodą.Nicolas natychmiast do niej podbiegł.
- Co się stało??Co zobaczyłaś??-dopytywał sie,jednak ona tkwiła w bezruchu i dalej wpatrywała się w to samo miejsce.
Nicolas nie móc do niej dotrzec postanowił,że przyjży się tej ścianie bliżej,jednak po chwili cofnoł się,zobaczywszy,że ściana ta zaczeła się dziwnie wykrzywiać i z jej środka wyłoniła się długa krzyształowo lustrzana ręka sięgająca w ich stonę.Nicolas stał jak sparaliżowany,nie mógł nawet drgnąć.Dłoń zbliżała się jednak nieuchronnie i oboje nie mogli nic na to zaradzić...po chwili wchłoneła ich ta sama siła tak jak poprzednia trujke....


Coś długi ten post(miał byc krótki ale siem rozpisałam...ew)i jakiś trochę bez sensu....no ale zobaczymy co będzie dalej ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 11, 2004, 10:00:41 pm
Alojzy i Ragham szli korytarzem luster. Przez pierwsze kilka chwiz byli zafascynowani tym niezwykłym zjawiskiem, ale po pewnym czasie uznali za irytujące, to, że nie widać ani drogi do wejścia, ani do wyjścia. Droga zakręcała kilka razy, tak, że nie wiedziali już w jktórym kierunku zmierzają. W pewnym momencie Ragham dał upust swojej irytacji
 - Do jasnej cholery!!!! Idziemy i idziemy, a tu wszędzie te wnerwiające lustra!!!! Mam tego dość!!!!!!
W tym momencie wyjął swój potężny topór i uderzył nim w taflę lustra. Ale ku zdziwieniu jego i Alojzego, topór nie roztrzaskał szkła, ale zatopił się w lustrze jak w wodzie. Kiedy topór przenikał już lustro, ta nibywodna tadla zaczęła twardnieć i wyciągać się w stronę Raghama. Nagle z tej wodnistej taflii ukształtowała się ręka, która zaczęła wciągać Raghama na drugą stronę lustra. Alojzy pośpieszył mu na pomoc, ale on rówinież został pochłonięty przez lustro. Nastąpiła chwila ciemności. Umysł przez chwilę stał się pustką i otchłanią bez dna. Nagle pojawiło się światło w tym bezdennym tunelu. Zaczęło się powiększać, aż w końcu uformowało się w rzeczywistość. Nasi bohaterowie ocknęli się w wielkiej hali. Nie było tu już luster, więc oczy odpoczęły im od ciągłego widoku wszechobecnyc odbić wszystkiego. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, ze hala nie ma drzwi, ani okien. Zamiast tego na ścianach, podłodze i suficie znajdowały się lustra.... Ale niw były to zwykłe lustra. Nuie przedstawiały one niczego, tylko wirującą mroczną przestrzeń, w której nie było nic. Co dziwne w hali nie było ciemno. Nie docierało tu światło słoneczne, a jednak było tu widno jak za dnia. Na środku hali na dziwnym, jasnym piedestale siedział sfinks. "Sfinks jaki jest każdy widzi". Miał on głowę człowieka ciało lwa. Bohaterowie ostrożnie podeszli do niego po mrocznej tafli nibyluster w podłodze.
 - Ooo... widzę, że mamy kolejnych gości...  to już druga gruypa w przeciągu kilku dni.....
 - Przejdźmy do rzeczy - powiedział Alojzy - rozumiem, ze nie wyjdziemy stąd, jeśli nie odpowiemy na twoją zagadkę, tak?
 - Taka już kolej rzeczy - powiedział swoim niskim głosem sfinks - Zadam wam zagadkę. Jeśli odpowiecie, pozwolę wam odejść, a jeśli nie.... no cóż..... zaprosze was na kolację
 - Zaraz - odezwał się Sajrus - przecież mieliśmy tu znaleźć coś, co pomoże nam zniszczyć tego Galiona.....
 - No cóż - powiedział sfinks - przejdźmy do rzeczy: "Co to jest: Wychodzi z ziemi, poprzez ogień, który ma w sobie i wznosi się ku przestworzom?"
 - hmmm..... myślę, że odpowiedź brzmi feniks - powiedział Nicolas
 - Niestety. To nie jest poprawna odpowiedź. - odpowiedział Sfinks
 - Jak to nie? - wtrącił Nicolas - przecież spełnia wszystkie warunki. Feniks rodzi się na ziemi, powstaje z ognia, który w sobie nosi i wznosi się ku przestworzom.
 - powtarzam, że to nie jest dobra odpowiedź - dodał Sfinks
 -  To twoja zagadka jest nieprecyzyjna, bo ma więcej niż jedną odpowiedź. Ta którą podałem spełnia wszystkie warunki, więc jest dobra.... nie moja wina, że djaesz zagadki z wieloma odpowiedziami
 - Ech... no dobrze.... - powiedział sfinks - Niech ci będzie. Teraz ty zadaj zagadkę i jeśli odpowiem, to zjem was wszystkich.
 - "Co to jest: Małe, zielone i skacze po czerwonym" - powiedział Alojzy, uśmiechając się
Sfinks po dłuższej chwili namysłu stwierdził, ze nie zna odpowiedzi na tą zagadkę
 - Odpowiedź brzmi: Żaba w sosie pomidorowym - powiedział Alojzy - A tak przy okazji jak brzmiała odpoiwiedź na twoją zagadkę, sfinksie?
 - Twierdza Czterech Światów.... usłyszałem ją od podróżnika, przechodzącego tędy kilka dni temu i nie znałem odpowiedzi.... Nazywał się chyba Galion......
 - Że co?! - krzyknął Ragham - Galion tu był?!
 - Ale teraz sfinksie daj nam to po co tu nas tu skierowała wyrocznia - rzuciła spokojnie Natalia
 - Nie mogę - rzekł spokojnie sfinks - ten podróżnik ... Galion zabrał to przed wami. Nie wiem, czy wam to pomoże, ale zabierając ten dziwny pierścień, którego strzegłem, powiedział "Nareszcie będzie moja"
 - strasznie jesteś pomocny sfinksie - rzucił zdenerwowany Sajrus
 - ale dotrzymuję słowa - rzucił sfinks
Nagle nastąpił błysk i bohaterowie znaleźli się poza piramidą.
 - Cholera - powiedział wściekły ragham, uderzając pięścią w ziemię - po jaką cholerę ta wyrocznia nas tu wysłała?
 - Myślę, że chodziło o wskazówkę..... Sfinks mówił, że jego zagadka pochodziła od Galiona... Wiemy już, że ma on jakiś potężny artefakt - powiedział Alojzy - Teraz trzeba się za wszelką cenę dowiedzieć co o jest ta "Twierdza czterech światów".... mam przeczucie, że to coś ważnego dla dalszego rozwoju spraw

end of transmission
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Września 18, 2004, 06:51:35 pm
koniec z tym zastojem

- Wydaje mi sie - ciagnal Alojzy - ze najodpowiedniejsze bedzie ponowne zwrocenie sie do Wyroczni - Reakcja ekipy byla jednolita: wzdrygniecie sie na sama mysl ponownego meczenia swoich skatowanych nog... W koncu prowadzac wczesniej spokojny tryb zycia nie byli przyzwyczajeni do pokonywania takich odleglosci...
- Mhm... Tylko ze jest jeden problem... - przerwal mu Nicolas - Jak sie stad wydostac? - po czym rozejrzal sie bezradnie na masyw otaczajacy ich ze wszystkich stron. - A po drugie: nie wiemy gdzie dokladnie sie znajdujemy. Niedokladnie zreszta tez niebardzo...
- No to utkwilismy...
Dokladnie w chwili, gdy Natalia wypowiedziala to zdanie, niedaleko zmaterializowala sie znajoma zakapturzona postac. Wszyscy zerwali sie z ziemii i poszli w jej kierunku.
- Caly ten klopot tylko zebysmy odkryli, ze artefakt zwinal Galion. Nie mozna bylo odrazu powiedziec? - w swoim stylu rzekl Grieve.
- Wyrocznia nie jest wszechmogaca... - uslyszeli ponownie dziwnie zmutowany glos staruszka - to miejsce dziwne bardzo jest... jakas magia spowite... moje oczy i umysl dostrzec tego co sie w srodku dzieje nie moga... a wiec Galion juz go ma... zaprawde... niezbyt dobra to nowina... do rzeczy wiec: Twierdze Czterech Swiatow odwiedzic wam pisane...
- Ale co to konkretnie jest? - wtracil Ragham.
- Slowami opisac to nielatwo... zapraszam do srodka...
Po raz kolejny bohaterowie znalezli sie w nowym miejscu. Rozejrzeli sie dookola i ujrzeli...


No wlasnie, co ujrzeli to juz dopowie nastepna osoba :P
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Września 18, 2004, 09:56:25 pm
wielka przepasc wypelniona plomieniami. Na srodku "ogniska" znajdowala sie kamienna wieza. Byla cala biala. ani sladu smoly i rowniez okna byly w stanie idealnym. Jakby ognia nigdy wczesniej nie bylo w tym miejscu. Bohaterowie nie mogli dostrzec szcytu wiezy poniewaz wzbijal sie on ponad zaslaniajace go chmury.
-Dokladnie tak jak mowil sfinks-odewal sie Alojzy.
-Co z tego skoro i tak nie ma wejscia-odezwal sie Sayrus takim tonem ze Rikki spoczatku pomyslala ze powiedzial to Grieve.
-Pomysl o tym ze moze nie kazdemu dane jest tam wejsc-odpowiedzial Leviathan kierujac w strone Sayrusa ironiczny sumiech i rozposcierajac swoje skrzydla.
-JAK SMIESZ ?!-wrknal Sayrus i chwycil swoj miecz
-DOSYC!!!-krzykanl Alojzy-klotnie do niczego ne prowadza. A poza tym mamy gosci.
W tym moemncie nadeszla druga grupa...
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 19, 2004, 12:33:20 am
S&S trochę namieszał.. ska w tej dróżynie niby lev miał się znaleźć?
Nasi bohaterowie stali na skraju przepaści, gdy dostrzegli, ze w ich kierunku zbliżają się dwa potężne stworzenia. Jenym z nivh był lew - Gamma, dosiadany przez Galiona. Za nimi pełznął wielki wąż. Jego ciało pokrywała łuska, której jak się zdawało nie mogła przebić broń zwykłego śmiertelnika. Na całej długości grzbietu widniały niby rogi, a z zielonkawych oczu pałało zimne spojrzenie i dezaprobata dla "osobników niższgo rzędu". Jego paszcza, wypełniona ostrymi kłami, nie była zbyt miła perspektywą dla naszych towarzyszy. Nagle Galion przemówił:
 - Przedstawiam wam Betę, jednego z trzech bratnich bestii i waszego przyszłego kata
 - Nie bądź taki pewien - rzucił sajrus, dobywając miecza
 - Tak się składa, że mam klucz do twierdzy czterech światów, a to wy stoicie mi na drodze.. ale już niedługo....
 - Ale jakiej twierdzy - powiedział Grievie - porzecież w tym ognisku, tylko wieża jest
 - Głupcze, wieża, to tylko klucz - powiedział Galion - ona doprowadzi mnie do twierdzy, która jest zarazem wszędzie... i nigdzie. ale najpierw zginiecie wy
 - Nie tak szybko - usłyszleli za sobą znajomy głos. Galion obejrzał się i zobaczył, że z nacięcia przestrzeni, z nicości wyłania się Leviathan
 - No, no, no... co my tu mamy. Samotny smoczek, chce grać bbohatera? - zaśmiał się Galion
 - Nie jestem sam - powiedział lev, poc zym obok niego pojawił się płomyczek Stopniowo rozszerzał się, zamieniając się ścianę ognia, z której wyłoniła się Arien. Z ziemi zaczęły wychodzić głazy i formować się w kształt ludzkiego ciała, aż w końcu rozpoznali tam sylwetkę Riki. Z tyłu po chwili obok zdemayteializowała się reszta dróżyny, razem  z Rayem.
 - No cóż - powiedział Lev - Jestem nieziemsko wkó*****y i nie mam ochoty na żadne głupie gierki z tobą, Galionie. Muszę jeszcze kogoś zniszczyć, a nie zrobię tego, dopuki jeszcze żyjesz ty!!!
Mówiąc to, jego ciało zaczęło się pokrywać łuskami. Mimo, ze Lev zdjął opaskę, zasłaniającą jego twarz i tak nikt nie mógłby jej rozpoznać, gdyż wydłużała się do rozmiarów głowy smoka.Nagle nastąłpił błysk błękitnego światła, a oczom bohaterów ukazał się wężopodobny smok, z parą ciemnoniebieskich skrzydeł przytwierdzonych do grzbietu.
 - No, narszcie coś się dzieje - zaśmiał się ironicznie ray, po czym uniusł swoją rękę ciemności, a jego sylwetkę spowiły węzły  mroku. Po chwili przed bohhaterami stała następna potężna postać. Posturę miał jakby połączenie wielkiego centaura z gadem. Stał na czterech łuskowatych nogach i uderzał w ziemię łuskowatym ogonem. w rękach zbierał energię do ataku, a na piersi, między czarnymi łuskami, widniał czerwony znak. Była to ostatnia litera starożytnego alfabetu - omega. Galion użył swojej obezwładniającej mocy, żeby zatrzymać Leviathana, ale jego smocza forma beż większych trudności wyrwała się z uścisku. Gdy Lev był o krok od zaatakowania Galiona, ten rzekł:
 - widzę, że jednak przeliczyłem się co do waszej siły..... tym razem zmuszony jestem użyć drastycznych metod... ale niedługo nikt ni będzie w stanie mnie powstrzymać. Nagle świat zawirował i ostatnią rzeczą jaką zobaczył Lev było to, jak jakies potężne zawirowania czasoprzestrzeni pochłaniają jego przyjació. On sam także był wchłaniany przez portal. Kiedy się ocknął, leżał na trawie... na łące i dokuczał mu piekielny bul głowy. Był sam. Pamiętał jak przez mgłęto co się stało, ale wiedział, ze każdy z bohaterów został wysłany do innego świata...... Wiedział, że musi zebrać ich wszystkich i pokonać Galiona raz na zawsze....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Września 21, 2004, 09:49:21 am
Otaczała go ciemność,rozglądał się do koła.Po chwili usłyszał delikatny śmiech za sobą,szybko spojżał w tamtą stronę lecz śmiech ucichł.Nagle nie wiadomo z kąd pojawiła się za nim znów śmiejąc się delikatnie,spojżał w jej stronę tym razem nie znikneła,lecz unosiła się nad ziemią i spoglądała na niego.Chciał do niej podejść ale ciemność napierała na niego,pochłoneła go i wszystko znikneło...
Nicolas obudził się...nie mógł przez chwilę złapać oddechu..czuł ból w klatce.Po chwili spostrzegł,że leży na łóżku w jakimś pokoju.Nie był to duży pokuj,obok łużka stał stół z krzesłem,a po drugiej stronie mała szafka,w koncie natomiast stała szafa dwu drzwiowa.Przez okno wdzierały się pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Nicolas zastanawiał się gdzie on wogóle się znajduje,z tego co pamiętał to była walka z Galionem...i jakiś wir,który go wciągnoł...usiadł lecz po chwili poczuł gwałtowny ból głowy.Nie mógł pozbierać myśli...nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju.
- Proszę-powiedział trochę niepewnie Nico.
Drzwi otworzyły się,a wnich ukazała się niewysoka dziewczyna.Miała długie czarne włosy do pasa i niebieskie oczy,ubrana była w skromną i prostą,granatową sukienkę sięgającą poza kolana w czarne zawijasy.Podeszła do stołu i postawiła na nim tacę z jedzeniem.
- Jak się czujesz??-zapytała,uśmiechając się delikatnie.
Nicolas w pierwszej chwili pomyślał,że to Arien,tak bardzo mu ją przypominała,lecz po chwili spostrzegł,że dziewczyna jest elfem i to je różniło.
- Dobrze...choć dokucza mi trochę ból głoy...-odpowiedział.
- Nic dziwnego...spadłeś z drzewa.Na całe szczęście nic sobie poważnego nie zrobiłeś.-powiedziała nieznajoma.
- Z drzewa??-pomyślał - Najwidoczniej portal,którym go wysłał Galion posłał go prosto na drzewo..
- Ja jestem Lain.Miło mi cię poznać....a ty jesteś?-zapytała
- Nicolas-odpowiedział szybko.-....chciałbym wiedzieć....em...co to za miejsce??
Dziewczyna zaśmiała się.
- Jesteś w Donau the Flower City na północ od Roharm.-odpowiedziała
Nicolas nie miał zielonego pojęcia gdzie to jest...nastała chwila ciszy.Jednak elfka odezawła się pierwsza.
- Krzyczałeś w nocy czyjeś imię....chyba Arien...mam nadzieję,że twojej przyjaciułce nic się nie stało...-powiedziała Lain.
Nicolas spóścił wzrok.
- Czy...mógłbym zostać na chwilę sam...-zapytał dobitym głosem próbując go ukrć.
Dziewczyna wyszła z pokoju bez żadnych sprzeciwów.Spojżała jeszcze na Nicolasa i zamkneła za sobą drzwi.
- Mam nadzieję,że nic się im nie stało...-pomyślał-...oby trafili tak dobrze jak ja...
Nico oparł głowę na kolanach i objoł je ramionami...chciał być teraz sam...myślami był daleko...przy jednej osobie...chciał by była bezpieczna,myślał również jak ją znajdzie,oraz pozostałą resztę grupy.I czy kiedyś jeszcze się zobaczą.


Eh...zrobiło się ciekawie..co dalej się stanie z resztą naszych bohaterów??Pozostawiam to wam ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 21, 2004, 09:15:35 pm
No jak miło. Nareszcie uraczyliśmy jakiejś sensownej wypowiedzi ;)

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Arien obudziła się w jakiejś ciemnej, miejskiej uliczce. Otworzyła oczy i wstała kołysząc się lekko. Strasznie bolała ją głowa, a przed oczami wciąż wirowały obrazy ostatniego zdarzenia. Miała w głowie obraz bitwy i wspomnienie po pochłaniającym ją wirze. Ake najbardziej bolał ją widok Nicolasa, prowadzonego przez portal w jakieś odległe, nieznane miejsce. Łza spłynęła jej po policzku.... nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś go zobaczy... nie wiedziała, czy kedykolwiek zobaczy kogoś ze swojej grupy... bo przecież wszyscy ci ludzie byli jej przyjaciółmi... tyle razem przeżyli. Arien zaczęła rozglądać się do koła. To co zobaczyła nie było uliczką zwykłego małego miasteczka. Budynki wznosiły się na kilka pięter w górę, a z ulicy dochodził szum samochodów i zapach spalin.
 - ech.... dlaczego musiałam trafić do tak podłego miejsca - pomyślała sobie w duchu, po czym zahihotała lekko - kurcze, zaczynam już mówić jak Grievie.
Nagle w uliczjkę weszło kilu zamaskowanych oprychów. Na twarzach mieli maski w kształcie czaszki. Mieli na sobie ubrania, z białym krzyżem na piersi, a w ręku trzymali dziwną broń. Coś jakby krzyż z metalowych prętów "podrasować" dodając do niego wystające ostrza. Arien zachowując spokuj udała się w drugą stronę, żeby uniknąć spotkania z oprychami, ale na drugim końcu uliczki pojawiła się kolejna grupa.
 - Nie mam czasu na zabawy z wami, chłopcy - powiedziała Arien, po czym sięgnęła po swój łuk. Ku jej zdziwieniu okazało się, że nie ma broni przy sobie. GFaktycznie odkąd się obudziła nie przyszło jej na myśl, ze ktoś mógłby go zabrać, więc nie sprawdziła czy nadal jest na swoim miejscu.
 - Tego szukasz, ślicznotko? - zapytał drwiącym głosem jeden z oprychów, który zdawał się być przywódcą. W wyciągniętej ręce trzymał łuk, który należał do Arien. Odrzucił go na bok, po czym on i reszta bandy zaczęła powali zbliżać się do Arien. Uliczka miała nie więcej niż pięć metrów szerokości, a po bokach była tylko ściana, więc Arien nie maiał zbytniego pola do manewru. Napastników zaczęło się przybywać. Na oko byłoivh około tuzina po każdej stronie uliczki. nagle jeden z napastników padł an ziemie, a w jego plecach tkwiły dwa głęboko wbite shurikeny (jakby ktoś nie wiedział mowa tu o gwiazdkach do rzucania). Arien spojrzała w górę i dostrzegła. Czarną postać "zbiegającą" ... a raczej odbijającą się to od jednej to od drugiej ściany budynku. Arien nawet nie zauważyła kiedy postać wyjęła dwie katany i użyła ich do pozbawiienia życia dwu napastników. Po chwili niektórzy wrogowie zaczęli padać na ziemię, poprzecinani, ale ta dziwna poostać wcakle nie cięła napastników, tylko raczej powietrze kilka metrów od nich. Po chwili głębszego skupienia Arien doszła do wniosku, że to nie ostrza same w sobie, ale raczej szybki ruch powietrza powodują rany..... "wietrzne ostrza" Gdy liczba napastników zmniejszyła się o połowę, dziwna postać przebiegła kilka metrów po ścianie, omijając zręcznie ciosy "niby krzyży" i znallazła się sam na sam z przywódcą. Po chwili walki rozległ się krzyk i zamaskowana głowa przywódcy poleciała w dół. Opryszkowei widząc co się stało szybko rozpierzchli się, a postać podeszła bez słowa do Arien, która wreszcie mogła się mu przyjrzeć. Był to chłopak, tóry nosił na twarzy maskę, zasłaniającą wszystkoo poza oczyma. Oczy miał szare, a źrenice wpatrywały się w Arien. Ponad maskę wznosiły się odstające i dość długie włosy, których odcień był czymś pomiędzy szarością, a bielą. Na plecach nosił swoje dwie katany i wyglądałby właściwie normanie, gdyby nie fakt, że posiadał szary, wręcz "wilczy" ogon. Na jego czarnej koszli widniała podobizna wilka.
 - Kim jesteś - zapytała Arien
 - Jestem Fenir, wilk północy i jeden ze strażników, a ty pani........ ty nie jesteś z tego swiata, prawda?.......
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Września 23, 2004, 09:25:35 pm
a teraz przyszedl zell i jak zwykle napisze jakas kaszane :D

- Gdzie ja jestem? - pomyslal Reeve.
Zewszad dochodzily jakies dziwne dzwieki: krzyki, jeki, placz. Jego cialem wstrzasnely dreszcze. Podniosl sie i ze zdziwieniem zauwazyl, ze porusza sie po wodzie i nie czuje zadnego palenia, choc sterczace z tylu skrzydla swiadczyly o jego wampirzej formie. Kiedy oderwal wzrok od kregow na wodzie - efektu jego niepewnych krokow zobaczyl, ze dookola niego rozciaga sie morze swiec tworzac dokladnie naprzeciw niego waska sciezke, ktorej konca nie mogl dostrzec. Pomimo blasku tych wszystkich plomieni miejsce to bylo spowite jakims dziwnym mrokiem. Wracajac spowrotem do czlowieczej postaci zaczal podazac wytyczonym szlakiem. Cale otoczenie wygladalo ciagle tak samo, zmienialy sie tylko witraze ukazujace jakies postacie. Z nudow zaczal obserwowac zawarte w nich wydarzenia. Wiele przedstawialo wampirzych krolow, co wywnioskowal z bogato zdobionych koron i wydluzonych klow, jednak niektore przedstawialy batalie stoczone przez owych przedstawicieli jego rasy. Przeciwnikami byli elfowie. Wiedzial ze znalazl sie w innym wymiarze gdyz w jego elfowie byli rasa ginaca albo skrzetnie skrywajaca sie w koronach drzew.
Po dluzszej wedrowce, kiedy zaczal juz odczuwac zmeczenie zauwazyl, co czekalo na niego na koncu tego dziwacznego miejsca. Na kamiennym wzniesieniu lezalo cialo kobiety. Poznal ja od razu.
- Angeline... Wrocilem po ciebie moja droga...
W tej chwili nie myslal o tym, ze zostawil cialo ukochanej w swoim zamku w jego wymiarze. Pragnal tylko jak najszybciej uslyszec jej glos... By to zrobic, wystarczylo przekazac jej Hellfire z jej zaklata dusza. Chwycil za rekojesc miecza.
- Nareszcie razem...
Wyciagnal lsniace czerwienia ostrze, po czym zlozyl Hellfire na rekach Angeline.
Nagle cisze rozdarl przerazliwy pisk. Reeve upadl na kolana z powodu ogromnego bolu w glowie. Morze plomieni nagle zniklo, a otoczenie zaczelo dziwnie wirowac. Po chwili znalazl sie posrodku polany, gdzies w lesie.
- Naprawde powinienem ci dziekowac. Oddales mi ten legendarny miecz za nic i jestes teraz tylko nedznym robaczkiem. Mam nadzieje, ze jeszcze kiedys mi wyswiadczysz podobna przysluge. - rzekl Galion po czym sie zdematerializowal.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 24, 2004, 12:21:28 pm
Notka dla piszących: Uzgodniliśmy, że postacie, które zostały dodane w innych wymairach, będą postaciami przejściowymi i epizodycznymi. Nie będą w dróżynie na stałe. Znaczy się, nie, zebym się rządził, czy coś, ale tak chyba będzie lepiej ;)
Umysł Leviathana powoli odpychał ogarniającą go ciemność, aż w końcu nasz bohater odzyyskał przytomność. Po krótkim rekonesansie stwierdził, że znajduje się na jakiejś zielonej polance, w dość zwyczajnym lesie.
 - Ech.... może zostałbym tu dłużej, ale mam coś do zrobienia - pomyśłał lev, po czym skoncentrował się, aby otworzyć portal i poszukać przyjaciół. Ku jego zdziwieniu, mimo prób portal nie ukazywał się. Lev uśmiechnął się ironicznie, po czym rzucił w przestrzeń:
 - A więc niech tak będzie, Galionie. Posłaleś mnie do świata, do którego można wejść, ale nie mozna wyjść. Potraktuję to jako wyzwanie...... ale i tak cię zniszczę.
Leviathan zaczął maszerować w kierunku, który w jego mniemaniu był północą. Poprawił jeszcze tylko chustę, zasłaniającą twarz i zzaczął marsz. Nagle usłyszał krzyki dochodzące z prawej strony
 - a już myślałem, że przynajmniej tutaj ludzie radzą sobie bez niczyjej pomocy - pomyślał Lev - cholera.... .zaczynam myśleć tak jak Grievie.....
Nasz bohater pobiegł w stronę z której dochodziły krzyki. Wysilił wzrok i już z daleka dostrzegł, że jakąś młodą dziewczynę atakuje zgraja oprychów. Z daleka wyglądali jak zwyczjani ludzie, ale kiedy Lev podbiegł bliżej, dostrzegł, że przejawiają cechy zwierzęce. Niektórym, zza pasa wysawały ogony, inni mieli na plecach różnego rodzaju skrzydła, a jeszcze inni mieli uszy niepodobne do ludzkich, ani elfickich. Ale najbardziej wyróżniającą cechą były oczy. Napewno nie były one ludzkie. Miały swoisty złowrogi wyraz i dawały jakby znać, ze ich właściciele gurują nad zwykłymi ludźmi.
 - Na pierwszy rzut oka są podobni do mnie i do innych strażników.... ale dlaczego jest ich tak dużo? I dlaczego atakują bezbronną dziewczynę? - pomyślał Leviathan, po czym wybiegł na polankę, na której działo się całe zajście.  Zaskoczył pierwszego przeciwnika, zadając mu efektowną serię ciosów, po czym powalił go na ziemie. Nie używał swoich pazurów. Nie chciał zabijać napastników, bo nie byli onie stworzeni do napadania na ludzi. Musieli mieć jakiś specjalny powód, aby to zrobbić....... i chciał wiedzieć jaki. Bohter wyskoczył, chwytając jednego z napastników, po czym rzusił nim w kilku innych. Następny napastnik padł po chwili ze złamanym żebrem, zwijając się z bulu. Jeden z napastników, zamianił się w coś na kształt wielkiego psa i rzucił się w kierunku stojącej w środku zamieszania dziewczyny, ale został strącony na ziemie, mocnym kopnięciem z półobrotu w wykonaniu Leviathana. Przeciwnicy zaczęli się wycofywać, ale przed odejściem jeden z nich rzucił:
 - Dlaczego? jak mogłeś stanąć w obronie człowieka...... przecież jesteś jednym z nas.....
 - Nie - powiedział gniewnie Leviathan - nie jestem jednym z was. Ja mam honor i nigdy nie stanąłbym w tak nierównej walce przeciwko bezbronnej istocie.
Kiedy napastnicy odeszli, dźwigając rannych, dziewczyna zapytała
 - ..... dalczego?...... dlaczego mi pomogłeś? Przecież jesteś "połową"....
 - "połową"? co to za określenie?
 - No.... tak mówimy na tych, którzy są w połowie ludźmi, a w połowie bestiami...... To największa chołota i plugastwo jakie żyje na tym świecie....
 - Jesteś bardzo odważna, albo bardzo głupia, zeby mówić w ten sposób w moim towarzystwie...... a potrafisz chociaż wyjaśnić dlaaczego o taka chołota i plugastwo?
 - no..... eee.... znaczy się,.... no bo wiesz... no tak po prostu jest....
 - Świetnie.... nie am to jak nowoczesne poglądy na życie....  Powiedz mi.....
 - Deidre, mam na imię Deidre
 - No to powiedz mi gdzie jest najbliższe miasto?
 - czekaj, chyba nie sądzisz, że wpuszczą cię do miasta. "Połowy" już dawno zostały wypędzonez miast i kryją się w lasach i górach....
Leviathan zaśmiał się ironicznie:
 - hm... uratowałem ci życie, chyba jesteś mi coś winna.
 - ech... no dobrze. Zaprowadzę cię, ale nie ręczę za reakcje mieszczan..... Aaaaa..... i nie zdradziłeś mi jeszcze swojego, imienia - tu Deidre zahihotała - mój wybawco
 - Jestem Leviathan, lodowy smok.....

 - powiedz mi..... Leviathanie - odezwała się po pewnym czasie Deidre - dlaczego masz zakrytą twarz? I wogule dlaczego mi pomogłeś?
 - Mam już takie zboczenie zawodowe.....
 - ech...... strasznie jesteś tajemniczy...... wiesz co... jesteś pierwszą "połową" jakiego znam....
 - Za dużo gadasz
 - Zawsze jesteś taki niegrzeczny?
 - Nie, tylko jeśli ktoś ma problemy z trzymaniem języka za zębami
Deidre zrobiła urażoną minę, a dalsza część marszu przebiegła bez rozmów. W końcu stanęli przed bramami miasta.
 - No. Nareszcie doszliśmy - powiedziała Deidre, po czym odeszła od Leva i zaczęła iść w stronę bramy. - wkrótce się spotkamy
 - Nie sądzę - powiedział Leviathan, po czym równiesz zaczął iść do bramy. Zaraz po jej przejściu, otoczyło go kilku uzbrojonych strażników, a na murach pojawili się łucznicy
 - Wynoś się z tąd, gnojku - rzucił pierwszy
 - Bardzo chętnie, ale najpierw muszę zobaczyć się z mędrcem..... albo szamanem, jakkolwiek go tu nazywacie
W kierunku leva poleciała pierwsza strzała, ale złapał ją nawet na chwilę nie spuszczając oczu ze strażników. Po chwili całe "miłe towarzystwo leżało nieprzytomne na ulicy. Lev uznał, że zrobienie krwawej rzezi nie wpłynęłoby zbyt dobrze na jego image, więc wolał powstrzymać się od powodowania czystek etnicznych. Przemknął się wmiare cicho bocznymi uliczkami, zotawiając za sobą tylko kilku niewygodnych świadków. Kiedy doszedł do domu mędrca, z drzwi wyłoniła się Deidre:
 - Wejdź, ojciec już czeka - powiedziała z uśmiechem zapraszając go gestem do środka. Lev tylko uśmiechnął się i przekroczył próg domu.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Września 26, 2004, 02:34:24 pm
Eh trochę się rozpisałam,ale mam nadzieje,że będzie dobrze ;)

Ray obudził sie w jakimś dziwnym lesie.Drzewa były nienaturalnie powiginane,a powietrze w nim było wilgotne i ciężke.Podniusł się,ale po chwili zachwiał trzymając za głowę.Strasznie go bolała i w tej chwili wróciły wszystkie wspomnienia minionego dnia.Ray przypomniał sobie,że gdy portale się otworzyły ktoś go za sobą wciągnoł.Postanowił,że znajdzie osobę, która tu z nim wpadła.Odsunoł kosmyki pozlepianych i mokrych włosów z twarzy,po czym przez chwilę skupił się szukając znajomej energii.Po chwili ruszył przed siebie.Czuł,że jest niedaleko od tej osoby.Po piętnastu minutowym marszu zauważył przed sobą leżącą Natalie.Podbiegł do niej szybko.
- Wszystko w porządku??-powiedział pomagając jej się podnieść
- Gdzie my jesteśmy?-zapytała trzymając się za głowę
- Wydaje mi się,że w jakimś bardzo nieprzyjemnym miejscu....i chyba mamy gości-odpowiedział jej.
Zza drzew zaczeło się coś wynurzać.Te dziwnie pokraki wyglądały jak pół ludzie i pół drzewa.Na głowie miały powykręcane gałęzie,głowa była złączona z tłowiem,a zamiast rąk miały coś na podobieństwo rządła skorpiona.Zbliżały się do nich z każdej strony,a las był zbyt gęsty by określić ich ilość.Nasza dwujka bohaterów była przygotowana na atak wroga.Natalia trzymała w pogotowiu swoją włucznie z Ray szykował się do użycia swojej Ręki Ciemności.Nie musieli długo czekać na swoich przeciwników.Najpierw zaszarżował na nich pierwszy z lewej strony.Natalia zręcznie omineła jego cios rządłem i przecieła go w pół.Po chwili zaatakowały ich kolejne.Ray zdążył już skumulować energię w swojej lasce i wystrzelił w przeciwników potężną ciemną kulę roznosząc ich w pył.Walka trwała i trwała,jednak nie tak długo jakby sie wydawało.Powoli ilośc przeciwników malała,ale również naszym bohaterom zaczynało brakować sił.W końcu Natalia przebiła ostatnia kreaturę na wylot poczym ta ześlizneła się z jej włuczni.
- To chyba już wszystkie-powiedziała z ulgą i odwruciła sie od zmory.
Jednak nagle potwur podniusł sie z ziemi i rzucił sie w strone niczego nieświadomej Natali.
- Uważaj!!-zdążył tylko krzyknąć Ray.
Po chwili jakis cień wyskoczył z za krzaków i odepchnoł Natalię.Potwór wbił rządło w bok nieznajomego,ale on w tym samym momencie również wbił swuj miecz w potwora i przecioł go od dołu do góry.Potwur z piskiem upadł na ziemie martwy.Nieznajomy wyciągnoł rządło z boku i odwrucił się w stronę naszych bohaterów trzynając się za prawy bok.
- Sajrus!!!-krzykneła Natalia i podbiegła mu pomuc widząc,że upada na kolana.
Rana nie wyglądała zbyt ładnie,była głęboka i zaczoł się z niej wydobywać dziwny płyn.
- Rana jest zatruta -powiedział Ray-musimy go z tąd zabrać....i to szybko.
W tym momencie Ray przyzwał swojego czarnego gryfa i wszyscy troje odlecieli na nim do pobliskeij wioski.

Na miejscu okazało się,że Sajrus ma bardzo małe szanse na przeżycie.
- Jest szansa,ale bardzo niewielka-powiedział tutejszy doktor-musielibyście znaleść odpowiednią rośline,ale i tak nie jestem pewien czy i to by pomogło...ponieważ jest ona bardzo rzadka,a on jest w kiepskim stanie...
-Czy możemy go zobaczyć??-zapytała Natalia.
Doktor pokazał im drzwi do pokoju,w którym leżał.Weszli do środka...od razu było widać że Sajus nie wygląda najlepiej.Co prawda rana była zaopatrzona,ale był strasznie blady a na jego czole widoczne były kropelki potu.Musiał strasznie cierpiec gdysz ciężko oddychał.Natalia podeszła do łóżka i przykucneła.
- Jak się czujesz??-zapytała.
- Tak jak widać...-uśmiechnoł się krzywo.
- Nie martw się,będzie dobrze....musimy tylko znaleść lekarstwo i będziesz zdrowy.Wtedy będziemy mogli odszukać resztę drużyny.-powiedziała kłamiąc co do tego czy wyzdrowieje.
Chciała odejść,ale Sajrus złapał ją za rękę.
- Powiedz...tak szczeże...jakie mam szanse...na przeżycie??-zapytał
- Tym się teraz nie głów.Gdy będziemy mieć lekarstwo to napewno wyzdrowiejesz...-powiedziała wychodząc z pokoju
- Ray...-zaczepił go jeszcze zanim wyszedł.
- Tak??
- Gdybym...nie przeżył....to wracajcie bezemnie.
Ray tylko kiwną głową na zatwierdzenie i wyszedł za Natalią zamykajac za sobą drzwi.
- Więc -zwruciła sie do doktora Natalia -Jakie to lekarstwo i gdzie dokładnie można je znaleźć...
- Nazywa się Drani Plant i można ją znaleść w Zakazanym lesie...jest na wschód od tego miasta,nawet niedaleko stąd...jak dobrze liczę to niecały dzień drogi...drzewa w tym lesie są dość dziwnie powyginane i nikt tam nie chodzi
- To musiał być ten las,w którym wylądowaliśmy...-pomyślał Ray -nic dziwnego że nikt do niego nie chodzi
- Ale radzę wam uważać na stwory,które tam mieszkają...są bardzo niebezpieczne najlepiej zrobicie jak pojedziecie konno...ach i prawie bym zapomniał...roślina ta powinna rosnąć na zachodzie tego lasu i rosną na niej czerwone grona,które są lekarstwem...oby wam się udało -powiedział i zaprowadził ich do stajni gdzie pożyczył im dwa konie.
- Więc ruszajmy by nie tracić czasu -powiedziała Natalia podchodząc do konia.
Ray nic nie powiedział i stał dalej w miejscu.
- Hej co z tobą??-zapytała lekko zirytowana
- Nie wiem czy warto tam wracać...a co jeśli wrucimy z lekarstwem i będzie już za późno?? -powiedział Ray z powontpiewaniem.
Natalia podeszła do niego i udeżyła go w twarz co najwidoczniej nie zrobiło żadnego wrażenia na Ray'u,bo stał dalej jak poprzednio.
- Jak będziesz tak gadał to mu nie pomożesz!!! -wykrzyczała -Mi zależy na tym by go ocalić...w końcu on mnie obronił,gdzyby tego nie zrobił pewnie to ja bym teraz tam leżała zamiast jego!!!Jeśli nie chcesz to nie musisz jechać ze mną,poradze sobie bez ciebie!!!-powiedziała i wsiadła na konia.
- Powiedział...że mamy wracać bez niego....-odpowiedział jej chłodno
- To bez znaczenia i tak pojadę....muszę spróbować,wtedy będę mieć pewność czy było warto -mówiąc to odjechała.

Na koniu znalazła się tam szybciej niż przypuszczała.Las nie wydawał się już taki straszny jak poprzednio.Popędziła konia i wjechała do lasu.Nigdzie nie było widać śladu potworów jednak wolała się mieć na baczności.Rozglądała się wokoło,ale nie widziała żadnej rośliny przypominającą wyglądem opisu doktora.
- Mówił,że znajduje się na zachodzie lasu....-pomyślała i ponagliła konia w tamtą stronę.
Jechała już długo,jak się jej zdawało i nigdzie nie było śladu wskazanej rośliny...przez co zaczynała tracić nadzieje na jej odnalezienie.Jednak nagle zauważyła niewielki krzak rosnący na skraju krawędzi z niewielkimi czerwonymi gronami.Uszczęśliwiona zsiadła z konia i podeszła do krzaku.Okazało się jednak,że nie będzie takie łatwe zerwanie owoców,gdzyż rosły one tylko od zachodniej strony i w dodatku krzak rósł tak,że nie można było ich dosięgnąć.
Nagle koń stanoł dęba i uciekł.Natalia została sama.Zaczeła rozglądać się wkoło z wyciągniętą bronią.Przeciwnika jednak nigdzie nie było widać.Postanowiła,że spróbuje odciąć jedną gałąź razem z owocami.Jednak tym razem usłyszała jakieś szelesty i ciężkie kroki zbliżające się w jej kierunku.Czekała przez chwile kiedy przeciwnik postanowił się pokazać.To "coś" wyglągało jak wielka różowa żaba bez oczu,a zamiast nich miała czułka,a ztyłu machała wielkim ogonem zakończonym kolcami.Jej skóra wygladała jakby była pokryta jakimś sluzem i z dala było czuć że nie pachnie najpiękniejj.Potworek zaczoł się do niej ślamazarnie przybliżać,a razej do krzaka.Natalia bezskutecznie próbowała go odgonić,bo jej broń tylko ślizgała się po jego skórze nie powodując żadnych obrażeń.
- Nie dam ci zeżrzeć tego krzaka to wredna ropucho!! -krzykneła
Najwidoczniej znudziło się potworkowi gapienie się jak Natalia macha mu przed oczami włucznią  więc odrzucił ją łapskiem na bok i zaczoł zmieżać w kierunku rośliny.Dziewczyna chciała się podnieść lecz nie mogła.Po chwili zauważyła jakiś jasny błysk i zrobiło się jej ciemno przed oczami.
Obudziła się po jakimś czasie w pokoju na łużku.
- Gdzie....jestem??-zapytała zdenerwowana.
Jej oczom ukazał się znajomy doktor.
- Już dobrze...oberwałaś w głowę,miałaś szczęście,że trafiłaś na błotą żabę.Gdyby to było coś innego to nie wiem czy byś sobie poradziła.Ta roślina jest jej przysmakiem,dlatego jest jej tak mało.-powiedział doktor wychodząc z pokoju,a wraz z nim wyszła Natalia.
- A co z rośliną?!Przecież ja jej nie zabrałam!-powiedziała przerażona
- Możesz być spokojna twuj przyjaciel ją przyniusł.-odpowiedział jej -Wasz przyjaciel powinien niedługo wyzdrowieć jest silny,a odtrutka szybko działa.
Natalia po tych słowach odetchneła z ulgą.Doktor poszedł zostawiając ja smą z Ray'em.
RayStał przy oknie patrząc na zachodzące już słońce.
- Przepraszam cię za tamto....i dziękuję,że mi pomogłeś...-powiedziała niepewnie
- Nie ma sprawy-odpowiedział nie patrząc na nią.
Po dłuższej chwili ciszy Ray odezwał się.
- Miałaś rację...ale teraz musimy tylko poczekać,aż Sajrus będzie w pełni sił i będziemy mogłi poszukać reszty drużyny.
Natalia przytakneła mu.Nadchodząca noc zapowiadała się na spokojną.


Czekam co dalej napiszecie :grin:
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 28, 2004, 09:41:23 pm
- Korytarz..... pusta, czarna przestrzeń...... Korytarz.... bezdenna otchłań prowadząca do nikąd....... Nie, nie do nikąd..... korytarz zaprowadzi cię tam gdzie powinnaś się znaleźć...... Korytarz..... kończy się obszar ciemności...... Korytarz...... wyjście zostało otwarte.... Miej się na baczności......
 Nagle głos ucichł, a Death Scythe obudziła się leżąc na wilgotnym gruncie. W głowie wciąż dudniło jej echo głosu... nie miała  pojęcia co mają oznaczać te korytarze....... Pewnie zaczęłaby dalsze rozważania, ale przerwał je świdrujący umysł ból. Bohaterka pozbierała się z ziemi, szepcąc jakieś przekleństwa. Po wykonaniu karkołomnej operacji pozbierania się z wilgotnej gledy, Death Scythe rozejżała się po okolicy. Stała wtopiona w monotonny krajobraz bagniska. Powyginane drzewa leniwie schylały się ku ziemi, a w zaroślach ciągle przemyklały jakieś cienie. Death Scythe najwyraźniej dosyć przybita faktem, że najbliższy czas będzie musiała spędzić w tej ponurej scenerii zaczęła kroczyć w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Mało obchodziło ją gdzie idzie... bo jak przystało na porządne opowiadanie fantastyczne i tak pewnie za jakiś czas znajdzie miateczko na środku tego pustkowia. Nagle jakaś myśl zaczęła panoszyć sie w głowie naszej bohaterki.
 - Chwila..... Tak.. teraz pamiętam. Ten wir, który mnie tu zabrał.... tak.... sama do niego nie wpadłam... ktoś mnie tu wepchnął... cholera..... straszne zamieszanie było.. ale ten kto mnie tu wepchnął na pewno kręci się gdzieś niedaleko..... - mruczała pod nosem Death Scythe - Ale jak go znajde, to skopie mu to jego wredne dupsko.
Nagle naszabohaterka poczóła ogromny bul w okolicach tyłu głowy. Zanim straciłą przytomność zdążyła dostrzec za sobą jakąś postać...... usłyszała jeszcze tylko jakiś znajomy głos i wymawiane zaklęcie. Później zemdlała.......
Jakiś czas później DS ocknęła się. Nie leżała na wilgotnej glebie, ale za to w miękkim łużku. Na głowę ktoś nałożył jej kompres. Drzwi do pokoju powoli uchyliły się, a w nich pojawił się Harin.
 - Ty gnojku - krzyknęła na dzień dobry Death Scythe - To ty wepchnąłeś mnie do tego portalu, prawda ?! I jeszcze tak perfidnie walnąć mnie w głowę.... Zaraz zrównam cię z ziemią, nędzny robaku! ! !
 - Też sie cieszę, że cię widzę - powiedział Harin uśmiechając się lekko - Fakt,. że to ja wepchnąłem cię do tego portalu, ale to nie ja zaatakowałem cię na mokradłach... Miałaś szczęście, że tamtędy przechodziłem, bo jakiś obleśny stwór zrobiłby sobie z ciebie mały dodatek do kolacji...... Powiem ci, że jesteś śliczna, kiedy się złościsz - Mówiąc to znowu lekki uśmiech zagościł na twarzy Harina
 - A....Ale po co wepchnąłeś mnię do tego portalu? I wogule gdzie my jesteśmy?
 - To miejsce..... hm... to takie małe miasteczko na obrzeżach bagna... Nazywa się bodajrze Lazarus....
  -Ale nie powiedziałeś mi dlaczego zaciągnąłeś mnie razem z sobą do tego portalu....
 - hm...... powiedzmy, że chciałem spędzić z tobą trochę czasu i poznać cię lepiej
Death Scythe zdawała się totalnie zbita z tropu... nie wiedziała co planuje Harin, ani dlaczego tak nagle zaczął się nią interesować.......
 - W każdym razie musimy znaleźć jakiś sposób, zeby się ztąd wydostać... nie mamy wiele czasu, ale chyba wiem, co należy zrobić - powiedział Harin, po czym pogrążył sie w głębokim zamyśleniu.....

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Września 30, 2004, 01:20:16 pm
Riki obudziła sie na zimnej kamiennej podłodze w jakiejś celi.Bolał ją kark i głowa.Przypomniały jej się wydarzenia z ostatnich chwil zanim wpadła do wiru i jakaś walka po tym...tyle co z niej pamiętała to dźwięk zderzanych ze sobą mieczy.
Rozejrzała się po ciemnej ze wsząd celi i na jej drugim końcu zauważyła Grevie'a przykutego łańcuchami do ściany i opartego o nią plecami.Był strasznie poraniony,a ubranie na nim ledwo trzymało się kupy.Nie mogła go dosięgnąć ponieważ dzieliły ich kraty.Zawołała go,ale nie odpowiedział jej.Był blady i płytko oddychał.Riki nie wiedziała co ma zrobić....bała się,że Grevie może nie przeżyć tej nocy lub dnia...bo jaka kolwiek była to pora trudno było odrużnić to z tej bezokiennej celi.Jego rany były głebokie i wyglądały paskudnie.
Riki rozejżała się jeszcze raz po celi,wzrok zaczoł się już przyzwyczajać do ciemności.Nie zauważyła nikogo kto by pilnował ich tutaj,co bardzo ją zdziwiło.Postanowiła,że spróbuje swoich sił i zniszczy kraty.Skupiła więc siłe yowai czego oznaką było pojawienie sie trzeciego oka na czole i położyła ręce na kratach dzielacych ja od elfa.Pociagnela za nie i ugieły sie pod silna wola yowai.Przez "wyłom" w kratach przeszła na druga stronę.
- Grevie...słyszysz mnie?? -zapytała podchodzac do niego.
Po chwili uwolniła go z kajdan i oparła go na swoim ramieniu.
- Grevie prosze...odezwij się...-powiedziała ze łzami w oczach głaszczac go po twarzy.
Wyglądał jakby był bez życia...jednak po chwili powoli otworzył oczy.Riki delikatnie uśmiechneła się widząc,że jednak żyje.
- Co się stało?? -zapytała.
- Gdy....wpadliśmy do tego wymiaru....zaatakowały nas....jakieś dziwne stwory....próbowałem z nimi walczyć...ale straciłem w tym pojedynku....swoją broń....jakimś cudem mi ją zabrały.... i....one zabrały nas tutaj....-mówił ledwie dosłyszalnym głosem.
- Spróbuję ci jakoś pomóc....-powiedziała Riki i położyła rękę na jego piersi.
Nagle wokół niego zaczeła pojawiać się biała energia.Grevie poczuł,że powoli wracają mu siły i rany goją się.Po dłuższej chwili czuł się już na tyle silny,że wstał razem z pomocą Riki.
- Nie wiem gdzie oni mogą teraz być,ani gdzie trzymają naszą broń,ale powinniśmy się z tąd jak najprędzej wydostać...-powiedział elf ściszonym głosem.
Riki podesła do krat i zniszczyła je jednym ruchem ręki.
- Niezła robota -powiedział z zachwytem
- Dzięki -odpowiedziała mu zadowolona z siebie Riki- ale teraz musimy znaleźć naszą broń i czym prędzej się z tąd wynosić...czy mógłbyś rzucuć trochę światła na to miejsce?
Grevie zacisnoł rękę,którą po chwili otworzył z małą kulą energi.Ciemna cela rozjaśniła sie jej światłem.Po chwili oboje usłyszeli,że ktoś się do nich zbliża i schowali sie za ścianą.Gdy przeciwnik się do niej zbliżył,Grevie złapał go i rzucił na podłogę.
- Nie....prosze nie rubcie mi krzywdy...-powiedział głosik.
Grevie rozjaśnił światło i teraz oboje mogli przyjrzeć się małej skulonej istotce.Był to rudowłosy chłopiec,ubrany w jakieś brudne łachy.
- Co ty tu robisz?? -zapytała Riki.
- Ciii bo jeszcze nas usłyszą...-uciszał ją chłopiec
- Jacy "oni"?-dopytywał się Grevie
- Morgle...to oni was zaatakowali...ja chcę wam pomuc...-odpowiedział mu
- Czemu nam pomagasz? -znów zapytała Riki tym razem ściszonym głosem
- Bo....wy macie światło...a oni boją się światła słońca...
- Hm....no dobrze...a czy wiesz gdzie ci morgle zanieśli naszą broń?
Chłopiec tylko przytaknoł i wsazał kierunek.
- Znam tu wszystkie korytaże i przejścia -uśmiechnoł się
Po dłuższej chwili grupka doszła do jakiegoś pomieszczenia gdzie paliły się świece i dobiegało z niego głośnie chrapanie.
- To tutaj -szepnoł rudowłosy tak,że ledwo go usłyszeli- ja pójdę po nie a wy poczekajcie tutaj...
Chłopiec wślizgnoł się do środka bezszelestnie.Broń leżała na stole przed jednym z morgli.Nie był on najpiękniejszy.Miał głowę dzika,a z jego płaskiego ryjka wystawały dwa potężne kły.Na głowie miał coś jakby garnek,a na piersi kawałek blachy,która za pewne służyła jako zbroja.Chrapał tak głośno,że nie usłyszał by nawet gdyby bili na alam.
Chłopak podszedł jeszcze bliżej stołu i spróbował sięgnąć miecz Greviea.Gdy już złapał za klingę powoli zaczoł ściągać go ze stołu i udało by mu sie gdyby potwór nagle nie położył swojej ciężkiej łapy na nim.Oczywiście spał dalej.Chłopak ze strachu schował się pod stuł,ale po chwili odetchnienia spróbował jeszcze raz.
- Co on robi przecież jak tak dalej pójdzie to on się obudzi...-pomyślała Riki.
Rudowłosy tym razem zbyt szybko pociągnoł za miecz,że aż upadł na ziemie wraz z nim i morgl obudził się z wrzaskeim.W tym momencie wkroczył Grevie i oślepił potwora jasnym światłem.Po chwili już nie było naszych bohaterów wraz z bronią,usłyszeli tylko za sobą dzwięk alarmowego dzwona.
- Teraz do kąd?! -zapytała zdenerwowana Riki.
- Musimy dostać sie do wyjścia...i minąć paru strażników...-odpowiedział jej rudowłosy.
Biegli długimi korytarzami,a czas mijał nieubłaganie,niewiedzieli nawet jak długo już po nich błądza.Po wchili staneli przy ścianie by wyminąć kolejnego strażnika.
- Czy ty na pewno wiesz gdzie znajduje się to wyjście??-zapytała już bardzo poirytowana Riki
- Tak....-odpowiedział jej
-...to dlaczego sam nigdy z tad nie uciekłeś?? -spytał zdziwiony Grevie
- Bo...ja nie mógł bym pokonać tych wszystkich strażników...sam sobie bym nie poradził...kiedyś próbowałem,ale oni znów mnie złapali...-powiedział chłopiec
Riki mogła mu się teraz uważniej przyjżeć.Wyglągał normalnie jak na swuj wiek,był niewysoki i wyglądał na jakieś 14 lat,ale zastananawiały ją długie uszy...i te dziwne kocie,zielone oczy.
- Czy ty jesteś...
- Ciii idą -przerwał jej rudowłosy- teraz...
Przebiegli kolejny korytaż nie zauważeni,ale na następnym już nie mieli tyle szczęścia.Dwaj strażnicy zauważyli ich i zaczeli biec w ich stronę.Grevie znów rozpalił jaśniej kulę światła,którą wciąż miał przy sobie.Oboje strzażncy cofneli się przed nim dając tym samym naszym bohaterom możliwość dalszej ucieczki.
- Daleko jeszcze do tego wyjścia?!-zapytał Grevie ledwo już zipiąc
- Już jesteśmy prawie na miejscu -odpowiedział mu chłopiec- to ostatni korytaż...na jego końcu...
Jednak gdy dobiegli,dostrzegli,że tam jest znacznie więcej morgli.
- I co teraz?Jest ich zbyt wielu byśmy mogli przejść koło nich niezuważeni...-powiedziała Riki nie wierząc,że dalsza ucieczka ma jakiś sęs
Po dłuższej ciszy rudowłosy odezwał się.
- Czy mógłbyś rzucić w ich stronę światło?? -zapytał się Grevie'a
- Nie wiem czy dałbym radę tak daleko...ale co chcesz zrobić??
- Zobaczycie...ale postaraj sie rzucić jak najdalej możesz...
Grevie zamochnoł się i rzucił kulę światła jak najdalej mógł.Wszyscy strażnicy spojrzeli się w ich stronę.
- I co teraz...zwruciłeś ich uwagę na nas!!! -powiedziała przestraszona Riki
Chłopiec jednak nic nie odpowiedział i pobiegł w stronę gdzie upadło światło.Skoncentrował się,a na jego czole pojawiło się trzecie oko.Nagle zawiał bardzo silny wiatr,który po chwili zmienił się w cyklon,a on stał w jego środku.Chłopiec podniusł światło siłą wiatru bardzo wysoko trzymając w górze cyklonu.
- Teraz rozpal światło.-krzykonł do Grevie'a
Strażnicy nie zdążyli zaaragować i po chwili cała komnata wypełniła sie ogromnym,i oślepiajcym światłem.
Nasi bohaterowie udali sie do wrut zostawiając za sobą strażników.Jednym ruchem silnego podmuchu rudowłosy rozbił je i wydostali się na zewnątrz,uciekając jak najdalej z tego miejsca.
Gdy byli już pewni,że są na tyle wystarczająco daleko by ich nie dościgneli,staneli by odpocząć.Po dłuższej chwili jako pierwsza odezwała sie Riki:
- Dziękujemy ci,że nas z tamtąd wyciągnołeś...-powiedziała do rudowłosego uśmiechając się,a on odpowiedział jej tym samym.
- Nawet nie znamy twojego imienia...-powiedział Grevie drapiąc sie po gowie.
- Reno...tak mnie kiedyś zwali..-powiedział troche przybitym glosem
- Ty...jesteś yowai prawda??-zapytała Riki
- Heh spostrzegawcza jesteś...
- Nie jestem...wiem to bo sama jestem yowai...-odpowiedziała mu- ale jak to sie stało,że się tam znalazłeś??
- Można powiedzieć,że z własnej głupoty...ale teraz chciałbym wrócić do domu...tylko czy ja mam jeszcze dom...?
- Jeśli pozwolisz możemy ci toważyszyć...-zaproponował Grevie
- Naprawde??Chcecie?? -zapytał z niedowierzaniem chłopak
Riki tylko przytakneła,a uradowany Reno rzucił się jej w objęcia.
- Jestem taki szczęśliwy...dzękuję wam,że mnie z tamtąd ze sobą zabraliście....-mówiąc to nie mógł powstrzymać łez
- Już dobrze -mówiąc to przykucneła do niego i otarła mu łzy.
- Wiesz...jesteś bardzo podobna do mojej zmarłej matki...to tak jakby ona wruciła...-Riki jednak nic nie odpowiedziała na te słowa tylko spojrzała w stronę Grevie'a.
Elf podszedł do niej i ruszyli w wskazaną stronę przez Reno.Po głowach chodziły im zapewne myśli jak się wydostaną z tego wymiaru i czy kiedys wrócą do domu i odnajdą swoich toważyszy tak jak ich młody przyjaciel.


Hehe znowu się rozpisałam...no ale czekam na ciąg dalszy :grin:  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Października 01, 2004, 10:37:16 pm
Alojzy ocknął się z głową opartą o twardą skałę.
 - O kuna...... - pomyślał - głowa mnie boli jak za starych czasów po popijawie.....
Alojzy rozejrzał się po okolicy. Wokół dostrzegł raczej gołą skałę, z gdzieniegdzie rosnącymi, niskimi sosnami. Wyglądało na to, że wylądował w jakichś górach. Gdzieniegdzie przemykały kozice i inne stworzonka typowe dla takiego krajobrazu. Nasz bohater pozbierał się z ziemi i dostrzegł, że kilka metrów od niego leży bicz. W miarę jak podchodził bliżej, dostrzegł Karmen leżącą nieprzytomnie na skale. Podszedł do niej i próbował ocucić. W końcu Karmen otworzyła oczy i patrzyła przez chwilę zdumiona na Alojzego.
 - Gdzie my jesteśmy? - powiedziała po dłuższej chwili, kiedy Alojzy pomagał jej pozbierać sie z ziemi - i gdzie jest reszta naszej grupy?
 - Aktualnie znajdujemy się..... eee.... w górach
 - No patrz. - powiedziała zirytowana Karmen - w życiu bym na to nie wpadła
 - W każdym razie - odrzekł Alojzy spokojnie - Wydaje mi się, że jesteśmy tu sami.... Reszta grupy została wysłana zgodnie z obietnicą Galiona do innych światów.
 - Świetnie..... po prostu genialnie - rzuciła Karmen, schylając sie po swój bicz.
Zapewne ta miła i inteligentna konwersacja toczyłaby sie dalej, ale z dolnej części zbocza góry dobiegły odgłosy walki. Nasi bohaterownie dostrzegliby walczące postacie z daleka,  walka toczyła się w lesie. Kiedy Alojzy i Karmen zbliżyli się do skraju lasu, zauuważyli, ze jednym z walczących jest Ragham. Wymachiwał on swoją wielką siekierą, i co jakoiś czas zcinał przez przypadek drzewo, albo dwa.
 - Musimy mu pomóc - krzyknęła Karmen i przyśpieszyła, aby udzielić wsparcia Raghamowi. Kiedy zbliżyła się na odległość dziesięciu metrów od pola walki, na jej drodze stanął pewnien młodzieniec. Miał na sobie szarawą srebrną koszulę i czarne spodnie. Do pasa przytwierdzony był długi sztylet, a na plecy opadała srebrzysta peleryna zapięta przy szyi zapinką w kształcie srebrnej róży. Jego brązowe oczy ledwo wynurzały sie z grzywki, zakrywającej większą część czoła.  W ręku dzierżył rapier o bogato zdopbionej rękojeści
 - Niestety nie mogę cię przepuścić.
 - Co ty sobie wyobrażasz? - zapytała poirytowana Karmen - mój przyjaciel tam jest i chcę mu pomuc.
 - Nie rozumiesz. Ta walka to pojedynek. Nie mozemy przerywać.
 - Jak to pojedynek? Nie mam czasu na zabawy z takim gnojkiem jak ty
Karmen uniosła rękę i chciała uderzyć młodzieńca biczem. Już chciała wykonać zamach, ale Alojzy zarzymał ją.
 - Ragham toczy pojedynek. Nie byłby zadowolony, gdybyśmy mu przerwali.
Karmen wydawała się wyraźnie poirytowa, ale powstrzymała agresję i patrzyła na wynik pojedynku.
Na małej polance Ragham ciął toporem we wszystkie strony. Jego przeciwnikiem był chłopak, uzbrojony w długi kij, o długości równej włuczni, ale bez ostrza. Chłopak nosił trochę postrzępiony, szary płaszcz i czarne spodnie. Jego niebieskawo - szare, długie włosy byłu spięte z tyłu głowy. Na jego twarzy gościł szyderczy uśmiech. Ale nie był to uśmiech złowrogi..... Wyglądało to tak, jakby w duchu nabijał się z Raghama. W pewnym momencie wielki topór wbił się w ziemię, tuż obok młodego wojownika, który zręcznie uniknął ciosu. Kożystając z chwili nieuwagi, powalił Raghama na ziemię potężnym uderzeniem swojego kija. Kiedy Ragham chciał wstać, ten przytrzymał go przy ziemi.
 - Jeszcze ci się za to oberwie gnojku - zucił wściekle Ragham
 - Nie sądzę amigo, żebyś kiedykolwiek był w stanie mnie pokonać - powiedział młodzieniec, po czym zaczął odchodzić w kierunku swego kolegi - jestem Ceine. Zapamiętaj to imię na długo, amigo - rzucił jeszcze, po czym razem ze swoim towarzyszem bez słowa zaczęli opuszczać las
 - Czekajcie - krzyknął Alojzy - Dlaczego pojedynkowałeś się z Raghamem?
 - Wasz kolega chciał za wszelką cenę wydostać się z tego świata - powiedział Caine - a tak sie składa, że znam na to sposób. Ale postawiłam mu jeden waruunek. Jeśliby wygrał, to dostałby to czego potrzebuje, ale niestety nie powiedło mu się........
 - Ale my naprawdę potrzebujemy wydostac się z tego świata. Musimy uratować swój rodzimy wymiar przed niebezpieczeństwiem ze strony pewnego demona. - wtrąciła Karmen
 - jeśli nie mozecie pokonać Ceine'a, to jakie macie szanse przeciwko demonowi? Jesteście zabawni...... - powiedział drugi nieznajomy (ten z rapierem) Aaaa..... i jeszcze jedno. Nazywają mnie Raven. Jeśli będziecie chcieli się stąd wyostać, to czekamy na kolejne wyzwania. Będziemy w pobliżu....

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: ANARKY w Października 09, 2004, 03:24:32 pm
no to teraz ja...

Więc do zobaczenia - powiedział człowiek w szarej koszuli kłaniając sie po czym razem ze swoim towarzyszem oddalili się.
- Proponuje znalezc jakąś gospode, a jeśli się uda to nawet całe miasto. Tam będziemy mogli spokojnie pomysleć nad sposobem pokonania tego pyszałka z kijem - rzucił pomysł Alojzy.
- Dobrze, możemy tak zrobić - powiedziała Karmen, uspokajając rozwścieczonego Raghama. - w tym celu należało by najpierw znależć drogę.
- Więc ruszajmy - zgodził się mag zerkając na sapiącego wojownika.
Okazało się, że nie we wszystkich opowiadaniach fantasy głównym bohaterom wszystko przychodzi łatwo i przyjemnie, więc błądzili bezskutecznie kilka godzin po lesie, aż jakimś cudem pod wieczór wyszli z gęstych krzakówwprost na trakt. Z małej odległości od północy dał się słyszeć turot drewnianych kół wozu i kogoś, zapewne woźnice gwiżdżąceco coś co przy odrobinie optymizmu dało się nazwać skoczną melodią.
- Mamy dzisiaj szczęście - mruknął Alojzy uśmiechając się szeroko - może nawet nie będziemy musieli isć na piechotę.
- Oooo.. prrrr... Kiełbasa! - krzyknął wożnica wstrzymując konia. - Witajcie państwo zbójcy, niestety dzisiaj macie pecha bo wracam z Middelheim gdzie sprzedałem cały towar a pieniądze zostawiłem w najlepszym banku. - Alojzy, Karmen i Ragham oniemieli z wrażenia jakie wywarł na nich wygłąd kupca, był on najprawdziwszym krasnoludem. Rasa ta wymarła na długo przed ich urodzeniem, przynajmniej na ich świecie.
Pierwsza otrząsneła się Karmen - Nie jesteśmy bandytami tylko zagubionymi wędrowcami, czy nie przewiózł byś nas do najbliższego miasta? - zapytała przyglądając sie krasnoludowi.
- Dobrze - odpowiedział - ale to nie jest tak daleko, do Altdorfu mamy tylko stajanie drogi, będziemy tam przed północą.



i jak sie podoba pomysł. tylko chcę prosić żeby pisały tylko osoby które wiedzą jak wygląda świat warhammera i nie czyńcie tam zbyt dużych zniszczen prosze ja was

@Yuzuriha - troche mi rzeczywiście zajeło przeczytanie tego wszyskiego, mam tylko jedno zastrzerzenie, to wszystko jakies takie... zbyt epickie
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Października 09, 2004, 09:40:28 pm
No widzem,że jednak ANARKY coś napisał i muszem cię pochwalić,bo całkiem dobrze to napisałeś ;) No ale teraz moja kolej..w końcu trzeba dopisać co dzieje się z resztą naszych bohaterów^^(a tak apropo to ja nie za bardzo znam ten świat Warhammera to tu jest mały problem....)

Minoł dzień od kiedy Nicolas był w tym mieście,przez ten czas zbierał siły by ruszyć w poszukiwaniu swoich przyjaciół.Z samego rana zebrał wszystkie swoje rzeczy jakie posiadał i wymknoł się po cichu z pokoju,ale kiedy chciał zejść po schodach wpadł na Lain.
- A ty do kąd się wybierasz?Jeszcze nie jesteś w pełni sił by gdzie kolwiek wychodzić.-Powiedeziała podpierając się rękoma za boki.
- Wiesz dobrze,że tu nie zostanę...a co do mojego zdrowia to czuję się lepiej i nie mam czasu by zbijać bąki -odpowiedział jej trochę chłodno
Lain spuściła wzrok.
-....Wiem...chodzi o twoją przyjaciółkę....martwisz się o nią,rozumiem to,ale powinieneś nabrać sił by ją odnaleść -powiedziała nie patrząc na niego
- Tylko ja nie mam czasu na odpoczywanie,bo później to już może być za późno...-podszedł i położył ręce na jej ramionach -proszę cię zrozum...
W tym momencie Lain wtuliła mu się w ramiona,co zaskoczyło Nicolasa.
-...Ja wiem...że ty nie jesteś z tąd....jesteś z innego świata...wybacz,ale mimo wszystko bardzo mi kogoś przypominasz...kogoś na kim mi bardzo zależało,ale on zginoł...chciałam żebyś mi go zastąpił,ale ty jednak nie jesteś nim...wybacz mi...-mówiąc to rozpłakała się
Nicolas był już totalnie zaskoczony,nie wiedział co ma zrobić,jak ją pocieszyć.Po chwili jednak dziewczyna odeszła od niego.
- Choć...pokażę ci jak możesz wrócić do swojego świata. -mówiąc to otarła łzy
Miejsce,do którego go zaprowadziła wyglądało jak stare ruiny po zapomnianym i zniszczonym mieście.Od wieków chyba nikt tu niebył.Nicolas z podziwu rozglądał się po niezwykłych ruinach budowli.Otaczające ich mury miały jakieś dziwne wzory,a pozostałości po budynkach nietypowe kształty.Po dłuższej wędrówce przed nimi ukazała się dość wysoka wieża.
- To tutaj -wskazała Lain na wieżę - tam znajduję się teleport,dzięki któremu możesz wrucić do swojego wymiaru...
Ruszyli więc do środka.Wewnątrz nie wyglądała tak źle jak ją widzieli z zewnątrz.Była prawie w idealnym stanie,tyle tylko,że trochę kurzu unosiło się w powietrzu.
- Co to za miejsce? -zapytał Nico po dłuższej ciszy
- To stare i zapomniane przez wszystkich miasto Wingles...od czasów wojny nikt już w nim nie mieszka,zostało dawno temu przez nich zbudowane...a teraz stoi w ruinach...-odpowiedziała zamyślając się na chwilę po czym ruszyła dalej długim korytarzem.
- Wingles?Nigdy o nich nie słyszałem...przynajmiej w moim świecie...
Lain spojżała na niego zdziwiona.
- Nic dziwnego,że nie słyszałeś...bo oni wygineli bardzo dawno temu...nikt tak na prawdę nie wie jak wyglądali,a dla niektórych są nawet mitem...tyle co o nich wiadomo to to,że używali bardzo dziwnej magii i technologi do przemieszczania się...w wymiarach. -powiedziała idąc dalej.
- Więc to dlatego mnie tu przyprowadziłaś...tylko czy te urządzenia będą jeszcze działać do tej pory...-zapytał się trochę niepewnie przyśpieszając kroku by zadążyć za Lain.
Ona jednak tylko się  uśmiechneła tajemniczo nie odpowiadając mu na pytanie.Po dłuższym czasie zwiedzania wieży znaleźli się przed wielkimi wrotami.Lain pchneła je lekko i otworzyły się.Sala,w której się znaleźli była ogromna.W koło były witraże przedstawiające różne sytuacje,a na jej środku znajdował się stojący okrąg wyglądający jak otwarte wrota.Było na nim mnustwo nie zrozumiałych dla Nicolasa symboli.Lain podeszła do tarczy stojącej koło niego i nacisneła kilka z nich.Po chwili we wrotach ukazało się coś na podobieństwo tafli wody.
- Ma bardzo mało mocy...i to tylko na ten ostatni raz...-spojżała na niego badawczo -Mam nadzieję,że ci się uda...
- Skąd wiedziałaś,że to będzie jeszcze działać?-zapytał zdziwiony.
- Bo....kiedyś pewna kobieta przepowiedziała mi to wszystko co teraz się zdarzyło...i wiedziałam,że kiedyś jeszcze się przyda ten teleport....ja jestem ostatnią z tych Wingles...-uśmiechneła się lekko.
Po chwili wokół niej pojawiła się srebrna aura i Lain nie wyglądała już tak samo jak przed chwilą.Jej włosy zmieniły kolor na platynowy,a oczy zrobiły się bardziej niebieskie,natomiast na plecach pokazały się skrzydła jakby ze światła.Nicolas stał jak oniemiały,nie mógł uwierzyć w to co widzi.
- Tylko ten ostatni raz mogę otworzyć portal i wysłać cię z powrotem do twojego wymiaru....poświęcając całą moją energię...-powiedziała patrząc na niego po raz ostatni.
- Dlaczego....czy nie ma innego spodobu? -dopytywał się Nicolas załamanym głosem.
Lain jednak zaprzeczyła i wskazała na portal.
- Musisz mocno się skoncentrować gdzie dokładnie masz się zanleść,a ja zajmę się resztą.Kiedy ci powiem wskoczysz do portalu....
Nikolas z niechęcią kiwnoł głową na zatwierdzenie.
-...Uważaj na siebie...i nie przejmuj się mną...najważniejsze jest to żebyś wrócił i ocalił swuj świat...
- Z kąd...-Nicolas jednak nie dokończył.
- Teraz! -krzykneła Lain i wokuł niej i portalu pojawiła się ogromna siła.
Nicolas rozbiegł się i wskoczył do portalu,koncentrując się na miejscu gdzie miał się zanleść...usłyszał jeszcze tylko za sobą ciche "Żegnaj".


No i było by na tyle...czekam na kolejną część ^_^
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Października 09, 2004, 11:29:27 pm
Jak zwykle troche Zell'owego chlamu zeby wam za dobrze nie wyszla ta historyjka :P

Nie wiedzial ile czasu moglo minac od iluzji Galiona... Caly czas skrecal sie i miotal po ziemii z powodu nieustajacego bolu prawie rozrywajacego czaszke. W koncu nie mogl juz wytrzymac i stracil przytomnosc.

Na twarzy poczul cos lepkiego. Rozchylil lekko powieki i przez zamglony obraz ujrzal jakies dwie poruszajace sie istoty. Gdy ego oczy odzyskaly juz zdolnosc normalnego widzenia ujrzal, ze nad nim staly dwie modliszki wielkosci czlowieka, a ich slina splywala wprost na niego. Chcial sie bronic, ale zauwazyl, ze jego cialo oplatal kokon. Szamotanie sie tylko pogorszylo jego sytuacje, gdyz otrzymal silny cios w czolo i znow pograzyl sie w snie.

Kiedy ponownie odzyskal swiadomosc zwisal z drzewa glowa w dol, a obok niego dwie inne postacie, ktore tak jak on byly szczelnie opatulone kokonem. Z dala dobiegaly odglosy kilkunastu, moze kilkudziesieciu modliszek zapewne dyskutujacych o sposobie przyrzadzenia zdobyczy. Dodatkowo czul sie bardzo zle, najwyrazniej owady zabezpieczyly go jeszcze jakas trucizna. Po jakiejs chwili z sasiedniego kokona dobiegl go szept:
- Widze, ze ty tez trafiles jako przekaska.
- Nie wiem jak ty, ale ja zbytnio nie mam w tej chwili ochoty na zarty.
- Spokojnie. Ja i moj kompan jestesmy przygotowani na taka mozliwosc. Mamy we krwi odtrutke, wiec niedlugo odzyskamy sily i uwolnimy sie.
- I mnie tez... ostrzegam cie, jesli tego nie zrobicie potrafie byc niebezpieczny.
Uslyszal cichy smiech - Nawet w brzuchu modliszki? Nie martw sie, jestesmy elfami. Nawet nieznajome wampiry moga liczyc na nasza pomoc.
- Skad wiesz, ze jestem wampirem?
- Hmmm... Naprawde nie mam pojecia... Byc moze te dwa kly? - rozesmial sie, nie wykazujac zadnego stresu.
- Dobra dobra, koniec paplaniny, idziemy stad!!! - odezwala sie trzecia postac, po czym elfowie skoncentrowali sie i kokony zaczely sie rozwierac.
Dwie modliszki nie mialy szans przeciwko dwom elfom, ktorzy bezszelestnie na nie spadajac pozbawily ich zycia w jakis tajemniczy sposob, a nastepnie wspieli sie na drzewo i uwolnili Reeva.
- Masz - powiedzial pierwszy elf do Reeva wyciagajac jakas rosline - odtrutka.
Wampir spalaszowal ja i dzialanie bylo widac odrazu. Dokladnie w tej samej chwili nadeszly insekty planujac rozpoczecie uczty.
- No coz, dzieki panowie, ale juz musze was opuscic. Wole nie ryzykowac zycia na darmo. - powiedzial Reeve po czym przeniosl sie miedzy wymiarami.
Pojawil sie dokladnie w tym samym miejscu, w ktorym ostatnio widzial reszte druzyny. Doslownie minute pozniej obok otworzyl sie portal, z ktorego wyskoczyl Nicolas.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Października 10, 2004, 03:46:37 pm
No, no, no... Jestem pod wrażeniem. Juiż dawno nie byłow tym temacie trzech postów pod rząd ;)

Arien stała przez chwilę bez słowa. Bo przecież skąd nieznajomy mógł wiedzieć, ze pochodzi z innego świata? Czy to naprawdę było takie widoczne?
 - Proszę, oto twoja broń - powiedział Fenir wręczając jej płonący łuk - Ale ja już będę się już zbierał... sama rozumiesz. Obowiązki wzywają.
Fenir uśmiechnął się i chciał opu ścić ten niezbyt przujemny zaułek, ale Arien go powstrzymała.
 - Czekaj. Skąd wiedziałeś, ze nie jestem z tego swiata?
 - Mam dobry węch - powiedział Fenir uśmiechając się ponownie - Ech.... jak mniemam pewnie oczekujesz, ze popmogę ci wrócić do domu?
 - Myślę, ze sama sobie jakoś poradzę... chyba
 - Myślę, ze nie.... Zabiją cię zanim przejdziesz sto metrów.... ten świat jest strasznie brualny....  poza tym masz w sobie feniksa i napewno ktoś pokusi się o to, żeby ci o zabrać.... Tak na moje oko masz jakieś 10% szans na wyjście żywo poza granice miasta.... no i jeszcze musisz znaleźć portal...  
 - Jesteś trochę irytujący, wiesz?
 - Gdybym był miły dla wszystkich zginałbym śmiercią tragiczną już jakiś czas temu....... Będę miłym zwierzaczkiem i dam ci wkazówkę. Wyjdź za miasto i poszukaj zniszczonej wierzy... tam leży odpowiedź.
To powiedziawszy nieznajomy zniknął, jakby rozpływają csię w powietrzu, a Arien zosała sama ze soimi myślami. Jedyne co jej pozostawało to wydostanie się z miasta na własną rękę i podążać w stronę niezbyt orginalnego tworu autora tej częśći opowiadania

Po jakimś czasie Arien przekonała się, ze Fenir miał jednak trochę racji i że przejście przez to misto to nie rekreacyjbny spacerek. Praktycznie na każdym kroku czyhało jakieś zagrożenie. Ale dzięki nieprzeciętnym umiejętnościom strzeleckim naszej bohaterki z wrogów zostawały tylko mocno nadpalone zwłoki. Po pewnym czasie Arien doszła do wniosku, że lepiej będzie przemknąć po cichu przez boczne uliczki, niż szerzyć zament na głównym trakcie. Mimo wszystko jednak liczne zastępy wrogów ścigay ją wszędzie gdzie się znalazła. Zastanawiała się co ich tak do niej przyciąga....
 - Może Fenir miał racje...... może to ten feniks ich przyciąga - pomyślała oglądając się co pewnien czas za siebie.

Mimo wszystko noc stała się już ciemna, a zmęczenie coraz bvardziej dawało się we znaki naszej bohaterce. Znalazła ona jakąś "przyjaźnie" wyglądającą gospodę i postanowiła wynająć pokój. Po jakimś czasie zasnęła... ael nie był to sen głęboki. Wiedziała, ze musi cały czas mieć sie na baczności, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie ze sobą noc......
Kiedy się obudziła słońce było już wysoko na niebie. Arien spojrzała przez okno i dostrzegła przd sobą widook zupełnie inny niż w nocy. Budynki stały cały czas na swoich miejcach, ale w świaetle dnia wyglądały zupełn ie inaczej.... Na ulicach nie kręcili się już członkowie gangów, ale ludzie zajmujący sie swoimi sprawami i biegnący do pracy.....  Miasto zmieniło sie wraz z odejściem nocy, ale czy światło dnia ułatwi wędrówkę naszej bohaterce?

Po pewnym czasie Arien wydostała się za misato. Był juz wieczór, a ona była wycieńczona. Mimo wszystko wiedziała, ze sen na otwrtej przestrzeni może być tragiczny w skutkach i postanowił znaleźć cel swej podróży i w końcu wydostać się z tego świata. Jednak im dłużej szukała, tym pole widzenia coraz bardziej malało, a mrok coraz bardziej narastał,. Mimo wszelkich przeciwności Arien dotarła w końcu do ruin miasta. Na samym środku stała wierza. Z zewnątrz nie wyglądała najlepiej i jedyne czego tu brakowało to znak z napisem "Do rozbiórki". Mimo trzeszczenia podłogi i dość mrnie wyglądających ścian Arien przekroczyła próg wierzyi zaczęła ostrożnie wspinać się po kamiennych schodach. Oczywiście większość stopni nie była przymocowana jak należy i niejednokrotnie Arien się o tym przekonała. Na samym szczycie wierzy znajdował się.... no właśnie, na szczycie nie było nic, poza poadzką i strzępami dachu. Nasza bohaterka był awyraźnie poirytowana tym, ze cały jej trud poszedł na marne. Już chciała zawrócić, kiedy dostrzegła za sobą Fenira
 - No, no, no...... niedoceniłem cię. Jednak doszłaś w miejsce, które ci wskazałem
 - Ale przecież tutaj nic nie ma?
 - I tu sie mylisz. Popełnasz zasadniczy błąd..... Bo widzisz, nie chodzi o to, żeby patrzeć, ale żeby widzieć.
Fenir podszedł do fragmentu jeszcze stojącej ściany i nacisnął jendą z cegieł. Podłoga otworzyła się i wysunął się jakiś dziwny pierścień o średnicy około 2 metrów i panel kontrolny.
 - Z reguły nie pomagam ludziom więcej niż muszę, ale ze względu na to, że mamy wspólnego znajomego, zrobię wyjątek. - mówiąc to nacisnął pare przycisków na panelu, po czym pierścień ustawił się pionowo i zaczęło z niego swiecić ostre światło, które stopniowo "połykało" Arien - Aaaaa, zapomniałbym. Pozdrówq Leviathana ode mnie
To były ostatnie słowa jakie usłyszała nasza bohaterka. Przez chwilę jedyne co było w jej głowie to nieprzenikniona jasność. Po chwili jednak zaczęła dostrzegać kontury swego świata, aż w koncu stał się rzeczywisty. To był jej rodzimy świat, ale jednak wydawał sie jakoś dziwnie odmieniony.....

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Października 10, 2004, 08:34:17 pm
No widzem,że nasza kochana historia zaczyna się coraz bardziej rozwijać hehe troszkę się rozpisałam... :lol:

Sajrus szybko odzyskał siły,gdy otrzymał odtrudkę.Już następnego dnia w południe odzyskał przytomność i mógł podnieść się z łóżka.Wszyscy troje siedzieli przy stole w rogu tawerny z dala od ludzi,w której się zatrzymali.Rozmaiwali o czymś tak by nikt inny ich nie usłyszał.
- Więc co postanowiłeś Ray...wiesz już jak możemy się z tąd wydostać i wrócić do naszego świata? -dopytywał się Sajrus,opierając się o blat stołu łokciami.
- Tak,ale nie jestem pewny...czy to będzie dla was bezpieczne...ze mną nie będzie problemu...-odpowiedział mu na pytanie.
- Co masz na myśli? -zapytała zacieakwiona Natalia.
Ray wyciągnoł swoją laskę z pod płaszcza.
- Dzięki mojej Ręce Ciemności mogę przemieszczać się między wymiarami...ale mnie nic nie grozi kiedy jestem sam...-spojżał na nich oboje -gożej jest kiedy chcę kogoś ze sobą zabrać...
- Jak to? -zdziwił sie Sajrus- Możesz mówić jaśniej...-powiedział lekko poirytowany.
- Już tłumaczę...chodzi o to,że gdy przemieszczam się między wymiarami,wytważa się silne pole,które dla mnie nie stważa problemu,ale gdy jest ktoś ze mną to jest ono dla niego nie do zniesienia...a dokładniej chodzi o energię,którą wytważa owy portal...-powiedział Ray
- Mówiąc w skrócie...jest ona nie do przebycia dla innej osoby??-zapytała Natalia
- Coś w tym stylu...-odpowiedział jej
- Ale chyba można spróbować??Przecież musi być jakiś sposób na wydostanie się z tąd??-powiedział Sajrus.
Chciał odejść od stołu gdy,nagle w tawernie zrobiło się głośno.Wszyscy,którzy się tam znajdowali odsuneli się z przejścia.Po chwili im oczom ukazał się wysoki mężczyzna o ciemnej skórze.Ubrany był w czarne skórzane spodnie na,których znajdowało się mnóstwo pasków i łańcuchów.Miał również na sobie kamizelkę z czarnej skóry i przepaskę na prawe oko,pod którą skrywała sie blizna.Na rękach miał założone rękawice bez palców,a na kostkach ostre,metalowe kolce i wysokie buty.Drugie błyszczące zielenią oko zasłaniała dość bujna grzywka sięgająca poza brodę koloru miedzi.Nieznajomy rozejżał się do okoła i z dziwnym uśmieszkiem zaczoł zmierzać w ich kierunku.
- To wy musicie być tymi "nowymi",którzy niedawno przybyli do naszego miasta??-zapytał podchodząc do nich.
- A co ci do tego...nie mamy do ciebie żadnego interesu -odpowiedział mu Sajrus
Nieznajomy tylko pokręcił głową i westchnoł z ciągle widniejącym uśmieszkiem na tważy.
- Wy może nie,ale ja mam do was.-powiedział
- Nie mamy czasu na próżne gadanie.-odpowiedziała mu Natalia i właśnie wszyscy troje mieli wyjść,kiedy ludzie zaczeli coś szeptać.
- Jak mogli...odrzucić wyzwanie samego "Wielkiego"...powinniście uważać co mówicie...lepiej uciekajcie z tąd puki jeszcze możecie...on jest bardzo groźny...-słyszeli wychodząc.
Jednak kiedy mieli przekroczyć próg nieznajomy odezwał się:
- Chciałem wyzwać was na pojedynek,ale widzę,że jednak jesteście tchurzami...tak jak myślałem...
Sajrus już całkiem wkurzony odwrucił sie i podszedł do miedziano włosego i powiedział mu prosto w twarz:
- Ty chyba nie wiesz do kogo mówisz!!Takiś skubany,dobra przyjmuję twuj pojedynek tylko powiedz gdzie i kiedy!! - mówiąc to patrzył mu prosto w oczy,nawet nie mrugnąwszy.
-  Tu przed tawerną za godzinę,ale walka będzie odbywać się bez użycia broni,tylko na pięści.-powiedział nieznajomy poazując swoje uzębienie - A właśnie gdzie moja grzeczność nawet sie nie przedstawiłem.Jestem Leizar najpotężniejszy wojownik.
- Ja jestem Sajrus ten,który cię pokona - mówiąc to wyszedł razem ze swoimi towarzyszami.
Na zewnątrz Natalia podeszła do Sajrusa.
- Po co przyjołeś jego wyzwanie!Przecież on cię prowokował i właśnie o to mu chodziło! -powiedziała zła na niego
- To pyszałek...myśli,że jest najsilniejszy.Załatwie go raz dwa. - odpowiedział jej zakładając ręce na krzyż.
- Jesteś głupi - odezwał się Ray - jeszcze nie jesteś w pełni sił,a on to zauważył i tu był twuj błąd,że dałeś się sprowokować.
Sajrus zmieżył go wzrokiem,po czy odwrucił się do nich idąc przed siebie.
- Do kąd idziesz?!- zawołała za nim Natalia.
- Sprawdzić czy jestem wystarczająco silny bo go pokonać,zjawię się w tym miejscyu za godzinę tak jak było uzgodnione.
- Głupiec,co on chce zrobić...-powiedziała do siebie Natalia
Dokładnie po godzinie Leizar stawił się w wyznaczonym miejscu,jednak Sajrusa nie było widać.
- Cóż czyżby wasz przyjaciel stchórzył?? -powiedział śmiejąc się donośnie.
Ray i Natalia zmierzyli go wzrokiem.
- Sajrus by tego nie zrobił...on taki nie jest -odpowiedziała mu.
- Tak??To powiedz mi gdzie on teraz jest...hm -podszedł i przytrzymał jej twarz za podbrudek.
Natalia odtrąciła jego rękę.
- Gdybym to wiedziała to bym ci powiedziała...-odpowiedziała oburzona.
Jednak po chwili niewiadono z kąd pojawił się owy "przeciwnik" Leizara.Sajrus wyglądał jednak zwyczajnie,tak jak przed tym zanim rozstał sie z naszymi przyjaciułmi.Podszedł do miedziano włosego i rzekł:
- Jestem gotowy,możemy zaczynać.
- A już myślałem,że cię więcej nie zobaczymy...-uśmiechnoł się Leizar
Sajrus stanoł w pozycji gotowej do walki.
- Gdzie on był tyle czasu...-powiedziała cicho Natalia
- To dziwne...-zdziwił się Ray.
- O co chodzi? -zapytała
- Sajrus...wygląda jakoś inaczej..
- Ja nie widzę żadnej różnicy -odpowiedziała zaciekawiona tym co powiedział.
- Nie chodzi mi o wygląd,tylko o jego aurę...jest inna..silniejsza...-rzekł Ray tajemniczo- czyżby...
Jednak Ray nie dokończył,bo walka właśnie się rozpoczeła.Pierwszy zaatakował Leizar zadając cios pięścią,jednak elf zręcznie go wyminoł.Leizar zadał kolejną serię ciosów jednak,żaden nie trafił Sajrusa.
- Czyżby na tyle było cię stać?-powiedział śmiejąc się z niego Sajrus - myślałem,że jesteś leprzy...teraz ja pokaże na co mnie stać...-spojżał na niego dziwnym wzrokiem i ruszył w jego stronę.
Pierwszy cios był wymieżony w twarz,ale Leizar zdążył go z ledwością zablokować odlatując kawałek.Sajrus podbiegł do niego i z rozpędu trafił w bok czego Leizar się nie spodziewał.Kolejny trafił w podbrudek,przez co chłopak odleciał kawałek i widać było w powietrzu struszkę krwi.Następnie dokończył to kopnięciem w kark z obrotu i Leizar już się nie podniusł.Leżał na glepie nieprzytomny,ale żywy.
- Heh...i to ma być wojownik?-spojżał na niego z politowaniem.
Natalia i Ray nie mogli wyjść z podziwu,a przynajmiej ona to okazywała.
- Jak to się stało,że tak szybko i bez problemu go pokonałeś? -pytała zachwycona
- Eh..trochę by to zajeło,a nie mamy teraz za bardzo czasu na tłumaczenie...-odpowiedział- można powiedzieć,że udało mi się odblokować energię,która we mnie drzemała już od dawna...-powiedział nie chcąc przedłużając tej rozmowy - Ray? -zwrucił sie do niego - czy dałbyś radę otworzyć portal teraz?
- Tak...ale lepiej choćmy z tąd,najlepiej w jakieś ustronne miejsce...-powiedział pokazując na jakąś uliczkę.
Nasi bohaterowie poszli w jej kierunku.
- Gdy go otworzę trzymajcie sie blisko mnie,a postaram sie by nic wam się nie stało...przynajmiej tylę mogę zrobić...
Po chwili na ścianie pojawiła się czarna dziura w,którą wskoczyli.Gdy już wylądowali Sajrus wraz z Natalią nie czuli się najlepiej,w głowie im szumiało i ledwo trzymali się na nogach,ale to nie było teraz ważne.Najważniejsze,że byli tam gdzie chcieli się znaleźć...byli w swoim wymiaże.Tyle tylko,że nie byli zbyt zachwyceni tym co ujżeli...niebo płoneło czerwienią i czernią,a ziemia wyglądała jakby była zniszczona przez jakiś churagan.
- Galion już zaczoł działać...-stwierdził Ray rozglądając się
Pozostało im teraz odnaleźć resztę swoich przyjaciół w ich świecie.


I jak zwykle pozostawiam dalszą część w waszych łapkach ;)  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Października 11, 2004, 08:00:17 pm
Leviathan przekroczył próg domu, a Deiddre zaprosiła go do dość dużego pokoju, w którym siedział starszy człowiek. Jego brązowe włosy i broda były już przypruszone siwizną, ale oczy świdrowały naszego bohatera.
 - Straże doniosły mi, że tutaj zmierzasz - powiedział nieznajomy - Mam na imię Albert, w czym mogę ci pomóc
 - Mam problem natury raczej metafizycznej... otóż czasoprzestrzeń w tym wymiarze zdaje suię być nieco uszkodzona i zmodyfikowana tak, ze nie można jej naginać przebywając wewnątrz...  Innymi słowy chce się wydostać z tego swiata, ale nie zabardzo wiem jak.
 - Hmm..... Nie jestem pewnien, czy mohę ci pomóc..... Powinieneś raczej skontaktować się z władcą tego miasta... moze on poradzi coś na twój problem. Znaczy się, jeśli wogule będziesz w stanie dotrzeć do jego pałacu
 - Na twoim miejscu nie martwiłbym się o to
 - W każdym razie - powiedział mężczyzna wręczając mu kawałek jakiegoś większego klejnotu - w naszym królestwie istnieją jeszcze dwie części twgo klejnotu... według legendy ma on jakąś specyficzną moc... nic więcej o nim nie wiem.
 - W takim razie dzięki za pomoc - powiedział Leviathan po czym skierował się w stronę drzwi.
Zdążył ujść tylko kilka kroków, gdyż drogę zastąpiło mu pięciu mężczyzn. Mieli na sobie takie same białe uniformy, przepasane czarną wstęgą. U boku każdego wisiał długi, dwuręczny miecz. Z szeregu wuystąpił Najwyższy z nich, wyróżniający się tym, że jego miecz był jaskrawo niebieski..... Wyglądało na to, ze to ich przywódca
 - Niestety nie mogę cię przepuścić dlaej, przybyszu. Na mocy prawa zostajesz skazany na śmierć. Egzekucja zostanie wykonana natychmiastowo.
Mężczyźni rzucili się na Leviathana i zaczęli atakować go zespołowo. Mimo ich szybkości i zgrania, nasz bohater jakoś unikał kolejnych ataków, wymierzonych głównie w serce. Po krótkiej walce na zieme padł jeden z przeciwników. miał rozciętą tentnicę szyjną, z której tryskała cziemnoczerwopna ciecz. Po kilku minutach następny przeciwnik padł na ziemię, tym razem z pionowym cięciem wzdłóż całego torsu. Następnych dwóch zginęło z wykrwawienia pod ciężarem licznych ran kłutych. Na polu bitwy został już tylko przywódca.
 - Ki... kim ty jesteś? - zapytał przerażony człowiek
 - To bardzo ciekawe pytanie - powiedział lev, przygotowując się do ciosu - ale niestety nie ejst ci pisane poznać na nie odpowiedzi
Kończąc to zdanie, nasz bohater zakończył też życie człowieka, przebijając jeg klatkę piersiową na wylot. Leviathan oczyścił swoją broń, ze śladów krwi, kawałkiem ubranie przeciwnika. Chciał iść dalej, ale..... zorientował się, ze właściwie nie zna drogi do pałacu władcy... miasto jest duże, a żaden z przypadkowych przechodniów raczej nie udzieli mu informacji na ten temat.
 - Poczekaj za mną - leviathan odwrócił głowę i zobaczył, ze z domu wychodzi Deidre - wskażę ci drogę do pałacu
 - Nie zabardzo rozumiem twoje motywy.... Nie chcę cię w to mieszać, ale chyba nie mam wyboru
 - Najwyraźniej nie masz - rzuciła Deidre, po czym skinęła ręką na leva i weszła w jakąś małą uliczkę.

 - Niezabardzo rozumiem dlaczego jeszcze mi pomagasz - powiedział lev pa jakimś czasie - widziałaś co poptrafię zrobić z przeciwnikami... a mimo to nie boisz się mnie.....
 - Nie muyśl sobie, z ejstem jakąś tam słabą dziewczynką. Umiem sobie radzić w życieu
 - Niewątpię
Reszta drogi upłynęła spokojnie. W końcu doszli do pałacu władcy miasta. Wielkie, zamknięte wrota nie tsanowiły przeszkody dla naszego bohatera, ale rozprawiając się, ze strażą, musiał uważać, zeby ktoś przez przypadek nie zranił Deidre. W końcu udało im się dojść do komnaty tronowej, le ku swemu zdziwieniu ujżeli, że władca leży martwy przy swym tronie, ze sztyletem wbitym w plecy. Obok niego stał zabujca, trzymając w ręku inną część dziwnego klejnotu. Nie wyróżniał sie niczym szczegulnym... no może poza jaszczórczym ogonem i brązowymi, błaniastymi skrzydłami na plecach. Był bardzo zdziwiony, kiedy ujrzał leviathana:
 - Bracie - odezwał się nieznajomy - co robisz tak daleko od domu? Przecież to ja zostałem wysłany tutaj z misją
 - Niestety nie jestem twoim bratem, ani sprzymieżeńcem. Wiem, ze natrudziłeś się zdobyewając tą część klejnotu... i oszczędziłeś mi fatygi zabijając władcę..... no ale teraz musisz mi go oddać
 - Nigdy!!! - powiedział obcy, po czym rzucił się na leviathana.
Jednak zanim dobiegł, był już zamrożony i przypominał lodowy pomnik. Leviathan podszedł do niego i zabrał mu klejnot, po czym skierował się do wyjścia
 - Dlaczego oni nigdy nie chcą współpracować... a później wszyscy czepiają się, że jest za dużo ofiar... jakby to była moja wina. - rzucił w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi
Następnie skierował swe kroki w stronę lasu
 - Czekaj - zawołała Deidre - dokąd idziesz?
 - Jak mniemam następna część klejnotu znajduje się w obozie tych... "połówek"..... i tam właśnie zmierzam
 - Znam skrót, pokażę ci drogę - powiedziała Deidre, po czym wydsunęła się na przód i podążyła w głąb lasu
Nasi bohaterowie zaczęli swój przemarsz przez las. Podążali wydeptaną ścieżką. Gdzieniegdzie było widać ślady kopyt, czy zwierzęcych łap.
 - Wiesz co.... nie mogę zrozumieć jak ty tak możesz.... zabijasz ludzi i nawet cię to nie rusza. Nie masz wyrzutów sumienia?
 - No cóż... taka praca - powiedział spokojnie leviathan - Jak to się mówi: "Każdy wielki czyn wymaga kilku ofiar"...... Ale nie myśl o mnie jako o jakimś bezdusznym mordercy... każdy z nas ma jakieś ukryte cele i aspiracje... ja także.....
 - Cele? Jaki może być cel w zabijaniu?
 - Nie, nie rozumiesz. Zabijanie nie ejst celem. To środek, przez który osiąga się to co się chce..... Ten cały klejnot i wydostani esię z tego świata są też tylko środkami... mój cel pozostawię dla siebie.
Reszta drogi minęła w milczeniu. Kiedy dotarli do bram miasta, Leviathamn spodziewał się licznego "orszaku powitalnego", ale zamiast tego pojawił się podstarzały mężczyzna z kilkoma innymi za sobą. W ręku trzymał ostatnią część klejnotu:
 - Witaj - powiedział nieznajomy - wiemy po co przychodzisz i wiedz, że oddamy to bez walki. Chcesz użyć tego w słusznej sprawie, więc mogę pozwolić ci posiadać ten klejnot
 - Dziękuje ci, panie - powiedział Lev - doceniam waszą chęć do współpracy.
I tak mając wszystkie części klejnotu, leviathan złożył je w jedną całość. Teraz wyglądało to jak perfekcyjnie oszlifowany brylant, z jakimś runicznym, świecącym znakiem. Jednak przed rozpoczęciem podróży nasz bohater chciał odpocząć, gdyż nosił jezscze znamiona ostratniej wizyty w ludzkim mieście.Razem Z deidre rozbili obóz na jakiejś polance i zasnęli. Jednak w środku nocy Deidre obudziła się. Rozejrzała się uważnie i cichutko wyciągnęła klejnot z tobołka leva, upewniając się wcześniej, czy śpi. Pakując po cichu swoje bagaże, ydałą się w bliżej nie określonym kierunku. Przeszła już całkiem sporą odległość, a na jej twarzy gościł szyderczy uśmiech. No bo w końcu udało jej się połączyć częśći klejnotu, a kto inny wykonał za nią brudną robotę.... W pewnym momencie usłyszała za sobą znajomy głos i zamarła w bezruchu:
 - Wybierasz sie gdzieś, moja panno - powiedział lev
 - Co.... jak.... skąd wiedziałeś, ze się wymknęłam?
 - To akurat nieistotne. Mało mnie też obchodzi po co zabrałaś klejnot. Jedyne czego chce, to go odzyskać i wrócić w końcu do tego cholernego świata, gdzie mam zadanie do wykonania.
 - A co jeśli ci go nie oddam?
 - No cóż... Ten facet w komnacie tronowej też nie chciał mi go oddać, a widziałaś jak skończył....
 - Naprawdę zabiłbyś mnie z powodu takiego drobiazgu jak ten klejnot?
 - No cóż.... ty też pewnie byś mnie zabiła we śnie po zabraniu klejnotu... ale raczej domyśliłaś się, ze to zbyt ryzykowne i mnie zostawiłaś..... Szczerze mówiąc to nie liczyłem na twoją lojalność.. .trochę zbyt bezinteresowna była ta twoja pomoc.....
 - Powiedzmy, ze oddam ci klejnot i co wtedy?
 - Wtedy użyję go, zeby przebić się przez tą zaspę czasoprzestrzeni i się z tąd wydostać..... co zrobisz z nim później, to już nie moja sprawa.
Deidre oddała levovi klejnot, a ten skupił się na nim i rozszyfrował metodę jego działanie. Po chwili znalazł się w miejscu walki z galionem, a obok niego stała ju ż część jego przyjaciół.
 - A więc teraz zostałeś już tylko ty Galionie.... do zlikwidowania.....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: ANARKY w Października 11, 2004, 08:45:14 pm
No to wróćmy do Alojzego, Karmen i Raghama.

W mieście byli około północy, tak jak przewidział woźnica, który jak się po drodze dowiedzieli nazywał się Yargum Bagan.
Kiedy się żegnali Alojzy zapytał Yagruma. - Wiesz może gdzie w tym mieście można znaleźć jakiegoś maga.
Krasnolud spojżał na niego niepewnie i zapytał - A po co ci panie mag. Toż to największe plugastwo w całym starym świecie... - urwał patrząc na pas, przy którym mag trzymał swoją różdżkę - ale tak się składa że jeden mieszka na północnym krańcu miasta. O tam - mruknął, machając ręką w jakimś bliżej nie określonym kierunku. - a teraz wybaczcie czas nagli...
- tak idź już, przecierz masz mnóstwo roboty jako kupiec - zakpiła Karmen.
- więc żegnajcie podróżnicy - rzucił na odchodnym, nawet jeśli zrozumiał jej słowa to nie dał tego po sobie poznać.
- może znajdźmy jakąś karczme - powiedział Ragham ziewając - ja już chętnie bym się położył.
- Ooo... skoro Ragham sie odzywa to znaczy że czas spać... - mruknął Alojzy do Karmen uśmiechając się ukradkiem.
- słysze, że państwo szukacie miejsca na nocleg - usłyszeli za sobą głos i odwrócili się wsztscy naraz, niska postać w długim płaszczu z kapturam naciągniętym na oczy podeszła kilka kroków bliżej - o tej poże szanujące się karczmy pozamykane, ale u mnie jest jeden wolny pokój, a że to nie gospoda to mniej zapłacicie
- myśle że możemy na to przystać, prowadź pan!
Nieznajomy ruszył a oni szli za nim w milczeniu, kluczyli po mieście, aż całkowicie stracili orientacje. Nagle skręcili w ciemny zaułek i usłyszeli klucz chroboczący w zamku, w tym samym czasie od zaułka weszło za nimi czterech rosłych mężczyzn w kapturach.
- a teraz grzecznie odłóżcie broń i oddajcie wasze sakiewki - powiedział pewnym siebie głosem "gospodaż" - no nie wstydźcie się, mój dzien pracy też ma swój koniec
- tyy... to był twój ostatni napad w życiu - powiedziałą Karmen wyciągając swój bat.
- pozwól mi się nimi zająć - poprosił mag podnosząc rożdżkę, ale nic się nie stało.
Oprychy poruszyły się niespokojnie, ale widząc że nic się nie stało nabrali pewności siebie i rzucili się na nich.
Ragham złapał ich herszta za fraki podniósł do góry, nieznajomemu opadł kaptur i wszyscy zobaczyli, że ma bujne, jasne włosy - co to za sztuczki? - krzyknął opluwając mu twarz, ale zaraz puścił go i osunął się na kolana. W ręku jasnowłosego błysnął zakrwawiony sztylet, a na jego licu rozbłysł szeroki, drwjący uśmiech. - co? myślałeś, że jak jesteś wielki silny kloc to MNIE pokonasz? no więc właśnie się przeliczyłeś? - powiedział zwinnie wspinając się na dach pobliskiego domu - jeszcze się spotkamy...
Karmen z Alojzym właśnie obsłużyli ostatniego "klienta" i przykucneli obok Raghama.
- nic ci się nie stało? - zapytała Karmen, pomagając mu wstać, ale wyszarpnął się jej i stanął pewnie na nogach.
- nie rozumiem, przecierz to najlepsza superlekka magiczna zbroja, a on ją przebił sztyletem - powiedział ignorując ból.
Alojzy schylił się i przyjrzał miejscu w którym sztylet przebił napierśnik, po czym powiedział:
- a z czego została zrobiona przed nasyceniem magią?
- z tego nowego metalu, jak mu tam... aluaundium, tak z Alaundium.
- aluminium - poprawił Alojzy - bo widzisz wydaj mi się żę magia z naszego świata nie działa tutaj. To samo spotkało moją rożdżkę i moje czary, gdyby nie umiejętności Karmen to pewnie nie oni by tu teraz leżeli, ale pomysłimy o tym jutro trzeba znależc miejsce na nocleg.  



No kto będzie autorem tego SETNEGOposta?!
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Października 12, 2004, 04:14:20 pm
JA :D ej tylko jest jeden problem. Anarky mam prosbe nie rob na sile z tego WFRP. To ma byc zwykla zabawa dla wszystkich a nie robienie czegos na sile. IMO ofkors no offence :D


-przez sen mowilas cos o korytazru..o co chodzilo?-spytal Harin
-Nie wiem sama....slyszalam jakis glos...juz nie pamietam co mowil konkretnie...ale korytarz mial mnie doprowadzic tam gdzie mam sie znalezc...
-hmmmmm...dziwne-odparl Harin
-a gdzie sie tak wlasciwie znjudjemy?
-spokojnie...to gospoda-opdral Harin i popadl w zamyslenie.
Po okolo 10 minutach drzwi do pokoju otwarly sie po raz kolejny. Tym razem wszedl do srodka chlopak wygldajacy na okolo 19-21 lat. Byl ubrany w jakies stare lachmany i niosl sniadanie dla DS:
-Przypadkowo zaslyszalem ze snil sie pani jakis korytarz-powiedzial mloadziak kladac na lozku sniadanie DS.
-Gowno cie to obchodzi gnojku-powiedziala poirytowana DS.
-Hmm....a mwiec jednak nie chcecie wrocic do swojego wymiaru-powiedzial mlodziak i skierowal sie w strone drzwi.
-POCZEKAJ!-krzyknal Harin-zostan i powiedz wszytsko co wiesz.
-No dobra. Krazy legenda, ze pojawi sie kobieta, ktora bedzie potrafila znalezc Eternal.
-A co to jest Eternal-mimowolnie powiedziala DS.
-Eternal to skarbiec wyroczni. Wszystko co mialo do kogos trafic ale nie trafilo znajduje sie wlasnie w Eternal. Jest tam tez portal ktorym mzona przeniesc sie do dowolnego wymiaru.
-A wiesz gdzie to jest?
-Sadze ze wiem.
-A co z tym wspolnego ma korytarz?
-Bo do Eternal prowadzi podziemny korytarz ktory ja znalazlem.
-A wiec ruszajmy!-wykrzyknela DS ochoczo.
-CHWILA-powiedzial glosno Harin-nawet sie nie przedstawiles.
-Ah tak, no wiec jestem Ralen, a wy?
-Harin i Death Scythe milo nam.
Szli wiec bardzo dlugo. Ralen wyprowadzil ich poza miasto. Szli przez bagna i gesty las. Az w koncu bardzo pozna noca dotrali do jakeiejs jaskini. Ralen wyjasnil im ze to to miejsce. Szli jaskinia w dol. Az doszli wreszcie do dziwnego glazu. Gdy tylko Karmen podeszla glaz "otworzyl sie" i weszli do srodka. W srodku az lsnilo od bogactw. Ale nie to bylo wazne dla naszych mbohaterow. Byl tam portal ktorym mogli worcic. Nie musieli nic robic. Portal sam ich wciagnal. I po chwili "zawirowan" byli tam gdzie reszta.

-Musimy znalezc kogos kto nas z tad wyciagnie-powiedzial Alojzy.
-Przeciez jest tamten gnojek-powiedzial Ragham.
-Ale skoro Ty z nim przegrales to nikt z nas z nim nie wygra-odparl smutno Alojzy.
W tym moemncie nad ich glowami zaczal latac kruk. Po chwili wyladowal i przed nimi ukazal sie Raven:
-CZEGO TU-powiedzial wkurzony na jego widok Ragham.
-Ta walka to byl tylko test. Zdaliscie go poprawni...moge zaprowadzic was do waszego wymiaru-powiedzial spokojnie Raven.
-A Cein?
-Cein to byla iluzja. Sprawdzalem wasza odwage. No ale dosc wyjasnien. Czas na was.
I w tym momecnie pojawili sie tam skad przybyli czyli obok klucza i reszty przjaciol.

Teraz byli juz wszyscy w jednym miejscu. Poza Rayem i jego czescia ludzi ktorzy po cwhili przylecieli na gryfie do klucza. Po chwili zorientwoali sie ze jednak nie sa wszyscy. Brakowalo Arien. Ale nie musieli dlugo na nia czekac bo po cwili wszytsko spowil mrok i ciemnosc a przed nimi pojawili sie Galion i Arien. Nikt poza Galionem nie mogl sie ruszyc:
-Dokonalo sie!-ryknal Galion.
-Co?!-odparli chorem bohaterowie.
-PATRZCIE!!!
W tym momecie wokol nich pootwieraly sie "niby-kaluze" w ktorych widzieli kilka roznych miejsc tego swiata. W jednym momencie wszedzi niebo spowily zupelnie czarne chmury i sie sciemnilo. Nagle w widzianych maista otworzyky sie portale i zaczely wychodzic z nich ajkies okropne istoty. Atakowaly wszystko co spotkaly i wpadaly do maist wiekszych i mniejszych robuiac w nich straszne rzezie. "Zeganjcie" rzucil Galion i znalezli sie tam gdzie poprzednio tylko tym razem z Arien. Ale juz wcale nie byli szcczesliwi ze tu sa....

RESZTA WASZA :D  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Października 21, 2004, 04:45:26 pm
No to macie co chceta..hehe sorki,że musieliście tyle czekać,ale w końcu cierpliwość to cnota ;)

Wracając do naszej dwójki bohaterów,którzy jeszcze nie wrócili do swojego wymiaru.
Było już południe kiedy doszli do jakiegoś miasta.Wyglądało ono raczej zwyczajnie.Nagle Reno wybiegł przed Riki i Grevie'a.
- Jestem w domu!!-krzyknoł z radości i zaczoł biec przed siebie.
- Czekaj do kąd tak pędzisz?-chciała go powstrzymać,ale był już zbyt daleko by ich usłyszeć.
Naszej dwujce pozostało tylko podążenie za swoim małym przyjacielem.Im bardziej zagłębiali się w miasto tym bardziej było widać wynurzającą sie z tła budowlę.Była ona ogromna i miała kilka wież.W końcu oboje ujżeli przed sobą zamek,co bardzo ich zdziwiło.Po chwili również zauważyli Reno biegnącego właśnie w tym kierunku.Chłopiec zatrzymał się przed bramą,co dało szansę dobiegnięcia jego kompanom.Chłopiec odwrócił się do nich z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
- Witajcie w moim królestwie -powiedział i zaprosił ich gestem ręki do środka.
Grevie i Riki popatrzeli na siebie pytająco,po chwili ockneli się ze zdumienia i weszli wraz z Reno do środka tegoż zamku.W środku wydawał się większy niż z zewnątrz.Ściany błyszczały dzinym koralowym blaskiem,a przez okna,które były ogromne wdzierało się kolorowe światło z witraży.Oboje nie mogli nadziwić oczu,wszystko tutaj wydawało się takie nie realne.Po chwili do trójki naszych bohaterów podeszła jakaś kobieta.Przyjżała się Reno i po chwili odeszła od nich zasłaniając z wrażenia usta.Zawołała kilka innych kobiet i wszystkie razem podeszły do naszej trójki.
- Książe to naprawdę ty?Opatrzność miała cię w opiece...-powiedziała jedna z nich oglądając rudowłosego.
- Trzeba będzie zrobić z tym porządek..-powiedziała druga.
- Czy mogłybyście zająć się również moimi toważyszami?-powiedział chłopiec wskazując na naszą oniemiałą ze zdumienia dwójkę- Oni pomogli mi się wydostać z twierdzy morgli.
- Ależ oczywiście książe.Wszystko według twego życzenia.-kobieta w czerwonej sukni klasneła rękoma i koło niej pojawiły się kolejne służki,które zaczeły prowadzić naszych bohaterów do jakiegoś pokoju.
- Chwileczkę...czy mogę porozmawiać z...księciem -zapytała zakłopotana Riki,podchodząc do rudowłosego.
Reno ruchem ręki kazał oddalić się sługom.
- Co się stało Riki?-zapytał patrząc na nią
- Jak to co?Nie mówiłeś nam,że jesteś księciem!-powiedziała
- Bo nie pytaliście-uśmiechnoł się
- To znaczy,że twój ojciec jest królem...może on znał by jakiś sposób na wydostanie się z tąd...-zaproponował Grevie
- Na razie moi słudzy zajmą się wami,a ja porozmawiam z ojcem i spróbuję się czegoś dowiedzieć.Wy w tym czasie możecie odpocząć.-odpowiedziął na odchodne,a nasza dwójka poszła do wskazanego pokoju.
Pokuj,do którego ich zaprowadzono znajdował się na piętrze.Po środku pod ścianą znajdowało się wielkie łoże z baldachimem i śnieżno białymi pościelami.Stała tu również pięknie rzeźbiona szafa jak i regał,po prawej stał również stół z dwoma krzesłami.Pokuj nie był wielki jakby się spodziewano.Po lewej od drzwi był balkon,a z niego widok na miasto i las za nim.Riki podeszła w tamtą stronę i oparła się o barierkę.
- Jakie nas jeszcze spotkają niespodzianki w tym życiu...-powiedziała melancholijnie podpierając tważ rękoma.
Po chwili wachania Grevie podszedł do niej i stanoł obok.Patrzał przed siebie,przez chwilę zamyślony i zaraz po tym odezwał się:
- Nie wiem,ale pewnie jeszcze nie jedna nas spotka...-mówiąc to spojżał na Riki.
Po chwili spostrzegł,że Riki ukradkiem ociera łzy.
-...Nic mi nie jest...coś mi tyko wpadło do oka...-chciała się od niego odwrócić,ale Grevie złapał ją za rękę i przyciągnoł do siebie,przytulając.
Stali tak w milczeniu,wsłuchując się w bicie serca.Grevie spojżał jej w oczy i otarł łzy.Odsunoł kosmyki włosów z tważy i złożył pocałunek na jej ustach.


Wróćmy teraz do pozostałych bohaterów w ich świecie.
Niebo było czarne jak w nocy,z dala dobiegały ich okropne krzyki i wrzaski przerażonych ludzi i goniących ich potworów.
- Co teraz...co zrobimy?-dopytywał się Nicolas,ale nie dostał odpowiedzi.
Wszysct stali i patrzeli przed siebie milcząc.Po chwilil odezwał się Leviathan:
- Nie jesteśmy jeszcze wszyscy...brakuje Riki i Grevie.Postanowiłem,że ich odnajdę....nie możemy czekać,aż sami wrócą.-powiedział i gdy miał już otworzyć portal zatrzymał go Ray.
- A co my mamy robić..czekać na twój powrót?Teraz chcesz nas zostawić?-zapytał lekko poirytowany
- Chcesz uciec od problemu i nas z nim zostawić-dodał od siebie Reeve,szczerząc swoje kły.
Leviathan tylko się odwrócił i spojżał na Reeva,po chwili dodając:
- Pamiętajcie,że nie możecie ciągle liczyć tylko na mnie...postarajcie się coś w tym czasie wymyśleć...-i po chwili już go nie było.
-...Moglibyśmy użyć Night Suna...-zaproponował Alojzy
- Tylko czy by to coś dało...Galion przecież już prawie osiągnoł to co chciał...-powiedział Nico podchodząc do Arien.
- I ma klucz do Twierdzy Czterech światów...-dodała od siebie,łapiąc Nicolasa za rękę tak,że nikt tego nie zauważył
- Coś na pewno da się zrobić...-rzekł Ray zamyślając się.


Riki i Grevie stali teraz przed królem.Siedział on na złotym tronie z czerwonym obiciem.Ubrany był w piękną zdobioną szatę,a na głowie miał założoną koronę z mieniącymi się kamieniami.Obok niego siedział Reno,również pięknie ubrany.Nie wyglądał już tak samo jak pamiętała go ta dwójka.Po chwili władca się odezwał:
- Mój syn wszystko mi opowiedział...jestem wam bardzo wdzięczny za uratowanie go.Jest on jedynym dziedzicem tego królestwa i gdy zaginoł myśleliśmy,że nastał dla nas czas klęski.Jak mogę wam pomuc?
- Cóż...wasza wysokość,chcieli byśmy wrócić do naszego świata...jeśli był by jakiś sposób?-zaproponował Grevie
Król zamyślił się i po dłuższej chwili odrzekł:
- Niestety nie jest mi znany sposób na wasz powrót...ale mogę obiecać,że postaram się ściągnąć najleprzych moich magów by coś doradzili...
Riki i Grevie wrócili do swojego pokoju przygnębieni.
- I co teraz...nie mamy przecież wieczności?-powiedziała Riki totalnie zbita z tropu.
Po chwili oboje usłyszeli pukanie do dzrzwi,a w nich ukazał się ich mały przyjaciel Reno.
- Przykro mi,że tak wyszło...-powiedział spuszczając wzrok
- Nie martw się wiemy,że chciałeś dobrze -pocieszał go Grevie- Na pewno jest jakiś sposób by się z tąd wydostać...
Nagle nie wiadomo z kąd zawiał silny wiatr i w koło zrobiło się ciemno.Nasi bohaterowie ujrzeli jakąś czarną dziurę  i po chwili postać,która z niej wyszła.Ich oczom ukazał się Leviathan w swojej całej okazałości.
-..Trochę zajeło mi znalezienie was,ale widzę,że nic wam nie jest...-nie zdążył dokończyć bo Riki rzuciła mu się na szyję
-  Jak dobrze,że jesteś!!-powiedziała uradowana
-...Hm...chyba jeszcze nikt nie cieszył się tak na mój widok...-powiedział lekko zdezorientowany.
- Chyba dasz radę zabrać nas z tąd?-zapytał Grevie
- Po to tu jestem...ale widze,że ktoś chciał by się jeszcze z wami pożegnać -mówiąc to spojrzał w stronę chłopca.Riki podeszła do niego i przykucneła.
- To nasz przyjaciel...nie masz sie czego bać.Przybył tu by nas zabrać z powrotem do naszego świata.-spokojnie powiedziała do niego
- Czy...już nigdy cię nie zobacze?-odpowiedział przytulając się do niej
- Nie wiem...ale sądzę,że nie...
Riki odeszła od niego i po chwili Leviathan otworzył portal.Na dowidzenia jeszcze się uśmiechneła do Reno i wszyscy troje znikneli w portalu.


Po chwili wszyscy byli już tam gdzie się rozstali...
- Więc...czy udało się wam coś wymyśleć?-zapytał Leviathan
Ray odezwał się jako pierwszy:
- Leviathanie masz nadal przy sobie Night Suna? -Lev przytaknoł- Więc czy nie powinniśmy go użyć?
- Galion dzięki niemu był zamknięty w wymiaże,więc i dzięki niemu możemy go zamknąć z powrotem...-powiedział mister Alojzy
Jednak Alojzy nie dokończył zdania gdyż nad nimi pojawił się jakby otwór w niebie,z którego wyszła nieznajoma postać.Przez chwile nie mogli jej dostrzec gdyż z otworu biło ciemne światło,ale po chwili gdy się do nich zbliżyła zobaczyli ją w całej okazałości.Była to kobieta ubrana w ciemną szarość.Suknia sięgała do ziemi,a na niej znajdowały się czarne wzory.Rękawy były przeźroczyste i nie zasłaniały ramion.Białe lico owej niewiasty okalały czarne fale sięgające poza pas,a grzywka opadała na kryształowe oczy bez źrenic.Usta miały czarny kolor,a na lewej części twarzy jak i na lewej części ciała znajdował się dziwne wzory namalowane czarnym tuszem.To co zdziwiło naszych przyjaciół były skrzdła pokryte czarnym puchem wychodzące z pleców nieznajomej.Owa pani zblżyła się do nich i skłoniła.
- Witaj Leviathanie smoczy strażniku.-zwróciła się do niego.
- Kain...jak się nie mylę.Co ty tu robisz,czy nie powinnaś być na Alrandzie?-powiedział chłodno
- Tam pokuj mamy...a moja pomoc tu przyda się bardziej...-odpowiedziała swoim pięknie dzwięcznym głosem Kain
Leviathan nic nie odpowiedział.
- Kim jesteś pani jeśli wolno wiedzieć?-zapytał Alojzy
- Odpowiem na twe pytanie.Jam Kain jest,snu widzącą i strażniczką snów.Przybyłam by pomocy wam udzielić mojej,bom we śnie ujżałam zagładę planety...krzyk jej słyszałam,prosiła o pomoc mnie...-rzekła czarno włosa
Po chwili ponownie odezwał się Leviathan:
- Mamy Night Suna...mogli byśmy go urzyć-nie dokończył zdania gdyż Kain mu przerwała
- Leviathanie,kamienia urzyc nie mozemy!-powiedziała w nie znanym im języku
- Tylko tak mozna zamknac Galiona w jego dawnym wymiarze i pozbawic go umiejetnosci przemieszczania sie!-odpowiedział jej w tym samym języku Lev
- Nie mamy go unieszkodliwiac,trzeba zniszczyc demona na zawsze by nie groziło niebezpieczenstwo nam wiecej!A przeciez czasu nie ma by opanowac kamien jak chcesz to uczynic?!-powiedzała Kain
- Ale przecierz innego sposobu nie ma!-mówił Lev podnosząc głos
- Czy chcesz by ziemia zgładzona została?Kamień może zniszczyć ją...razem z wszystkim co istnieje na niej-powiedziała już spokojnie
- Nie...ale musimy coś zrobić...


Huhu trochę się rozpisałam,ale po tak dużej przerwie to chyba normalne...a i nie mordujcie mnie za kolejną postać...ale coś mnie tak tkneło by ją stworzyć(tak wiem,że jest ich już sporo,ale nie mogłam się powstrzymać :grin: )
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Października 23, 2004, 02:14:46 pm
Dalsza rozmowe przerwala im horda demonow z Galionem i Beta na czele. Pelne strachu spojrzenie Galiona i puste spojrzenie Kain spotkaly sie:
-C...ccc...ooo...T..ttyyy...tttu...rr...robb....robbisz?!-Ledwie wyjakal Galion
-Nie moge ja pozwolic na planety tej zniszczenie!-huknela Kain zupelnie inaczej niz gdy rozmawiala z Levem. Gdy nasi bohaterowie us;lyszeli ciarki przeszly po ich plecach.
-Ty szmato!-warknal juz bez strachu ale z wielka irytacja w glosie Galion-Mam dosc Twojego wpieprzania sie tam gdzie nikt Cie nie chce, ZABIC ICH!!!
W tym momencie dwa tysiace demonow z ogromnym hukiem zucilo sie na Kain, Leviathana, Raya i reszte. W duchu przygotowali sie juz na smierc z rak tych bestii, gdy nagle w ulamku sekundy Kain przeteloportowala ich do jakiejs obszernej, okraglej komnaty z ogromnym, okraglym stolem i 17 krzeslami (naliczylem 14 glownych bohaterow + Kain + 2 przelotnych ale jak w ilosci glownych mam blad to poprawcie :P).. Okazalo sie ze byli w miescie Cardon w obleganej przez potwory twierdzy. Poza nimi byly tu jeszce dwie osoby. Mianowicie znana (a raczej znany) im Wyrocznia oraz nieznajomy mezczyzna w dlugiej, zdobionej zlotymi wzorami, bordowej szacie. Jego dlugie czarne wlosy siegaly do wysokosci lopatek. Natomaist jego snieznobiale oczy tworzyly ciekawy kontrast z wlosami, swidrowaly one kazdego z bohaterow po kolei. Po krotkiej, ale niezrecznej chwili milczenia nieznajomy poprosil by wszyscy usiedli i przedstawil sie jako Altros, starsz brat Altusa:
-Nie chcemy miec nic wspolnego z rodzina tego scierwa Altusa-warknal na powitanie Nicolas.
-Hmmm...ja tez-odparl ze spokojem Altros-On dazyl do potegi za wszelka cene, a ja uczylem sie madrosci i magii u wyroczni. Cala rodzina obwiniala mnie za smierc Altusa. Wiedzieli ze jestm od niego potezniejszy wiec uwazali ze powinienem go byl powsztrymac. Hmmm...moze mieli racje. Ale nie o tym teraz. Poslalem po was Kain bo tylko Wy mozecie zapobiec ostatecznej zagladzie, a w mojej twierdzy jestescie bezpieczni.
-Nie rozumiem czegos-wtracil Leviathan-czemu tylko my mozemy powstrzymac zaglade, ktora jak mneimam jest Galion skoro on boi sie Kain a nie nas.
-Hehe....powiedzmy ze ja i Kain niegdys przyczynilismy sie do uwiezienia Galiona...nie pytajcie w jaki sposob bo sie nie dowiecie-odparl z usmiechem Wyrocznia.
-Wiec czemu nie zrobicie tego ponownie-spytal Harin.
-Nie powiedzialem ze uwiezilismy Galiona, tylko ze w tym pomoglismy-wesoly usmieszek nie znikal z twarzy Wyroczni.
-Przejdzmy do rzeczy-zaczal znow mowic Altros-trzeba ustalic jka pokonac Galiona. Obecnie jego najsilniejsza bronia jest Beta i Omega (nie pamietam czy Galion ma alfe czy omege wiec jak cos to poprawcie :P), wiec trzeba go ich pozbawic. Ale to nie bedzie latwe.
Kolejnym problemem jest to ze galion ma dostep do twierdzy czterech swiatow...
-Wlasnie!! Czym jest ta cholerna twierdza ?!-krzyknal Grieve.
-Twierdza czterech swiatow to cos jakby "panel kontrolny" wszechswiata. Za jej pomoca mozna przemieszczac istoty z jednego swiata do drugiego. Dodatkowo mozna "zamykac" swiaty tak by nie dalo sie z nich wyjsc. No i do tego wsyztskie dochodza takie pierdolki jak warunki pogodowe, specjalne wlasniwosci danego wymiaru i tym podobne. Do tej pory tylko ja wiedzialem jak sie tam dostac, ale Galion okazal sie byc sprytniejszy i odnalazl klucz do twierdzy. A w niej zawsze jest bezpieczny, bo ten kto znajduje sie w twierdzy jest niemsierteelny do momentu opuszczenia jej-Powiedzial Wyrocznia
-No to jak go zabijemy-spytal Nicolas.
-Jestesmy tu po to by to ustalic...

A co ustala bohaterowie dowiecie sie w nastepnym odcinku :P
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Października 28, 2004, 03:16:45 pm
- Hmm..... Myślę, zę zabicie Galiona w twierdzy jest możliwe - odezwał się Lev - trzeba tylko znać na to sposób
 - Przecież Wyrocznia powiedział, zę w twierdzy nasz wróg jest nieśmiertelny - wtrącił Grievie - jak chcesz zabić kogoś, kto nie moze umrzeć
 - Mylisz się - powiedział spokojnie Leviathan - Nie ma rzeczy nieśmiertelnych. Wszystko mozna zniszczyć, nieważne gdzie jest, ani jak jest potężne.
 - Móglbys dokładnie sprecyzować co masz na myśli? - zapytał Altros
 - Ciało Galiona jest nieśmiertelne dopuki znajduje się w twierdzy, tak?
 - No tak - potwierdził Altros
 - Ciało i dusza stanowią jedność. Jeśli są związane razem, to mogą byc nieśmiertelne, ale jeśli oddzielimy jedno od drugiego, wtedy tedy sytuacja się odmieni
 - Chcesz powiedzieć, że jeśli zabierzemy Galionowi dusze, to będziemy mogli go zabić? - zapytał Nicolas
 - Powiedzmy, ze tak - potwierdził Lev
 - To się nie uda - powiedziała chłodno Kain - W twierdzy drzemie ogromna potęga. Nigdy nie uda nam się do niej dostać.
 - Możemy spróbować go pokonać poza nią - wtrącił Harin
 - Nie, Galion ma zbyt silną armię - ostudziła go Kain - zginiemy przy pierwszej próbie natarcia
 - Bądźmy optymistami - powiedział Lev - jakoś uda nam sie zdobyć Twierdzę
Kain obdarzyła go chłodnym spojrzeniem
 - Nie, Leviathanie. Bądźmy realistami - odpowiedziała jeszcze chłodniej niż poprzednio - Dobrze wiesz, ze szturm na Twierdzę to samobujstwo...... Leviathan jakiego znałam nigdy nie podjąłby się przedsięwzięcia skazanego od początku na klęskę........ Zawsze byłeś chłodny i wyrachowany..... w tej twierdzy musi być coś..... albo może ktoś na kim bardzo ci zależy skoro chcesz ją zdobyć.
 - Czyżby nasz smoczek miał jednak słaby punkt - wtrącił Reeve, po czym zaśmiał się drwiąco. Lev i Kain zmierzyli go wzrokiem, najwyraźniej poirytowani z jego reakcji.
 - Jestem zmuszony przerwać waszą miłą konwersację - odezwał się spokojnie Ray - ale nie rozumiem czemu zakładacie, ze zdobycie twierdzy czterech światów jest niemożliwe
 - Jeślibyśmy się do niej zbliżyli, zostalibyśmy zmiecieni z powierzchni ziemi przez moc jaka w niej drzemie - odpowiedziała Kain
 - Niewątpię, że zdobycie jej konwencjonalnymi metodami jest niemożliwe, ale myślę, ze istnieje na to inny sposób.... - dodał Ray
 - Co masz na myśli? - zapytał Altros
 - Jak sama nazwa wskazuje Twierdza leży w punkcie łączącym ze sobą cztery różne światy. Ze wzglądu na swoje położenie znajdują się w niej ogromne pokłady mocy...... ale tworząc małą szczelinkę miezy tymi światami, moglibyśmy bez większych problemów dostać się niezauważeni do wnętrza.....
 - Muszę niestety ostudzić twój zapał - powiedziała chłodno Kain - Nie wziąłeś pod uwagę tego, że nasz przeciwnik umie kontrolować zasoby twierdzy i będzie w niej zdecydowanie silniejszy niż my wszyscy razem wzięci
Leviathan usmiechnął się tajemniczo:
 - Zabicie Galiona pozostawcie mnie....... Ale nie pytajcie jak mam zamiar to uczynić.... Jestem pewien, ze na pewno mi się uda, ale nie mogę zagłębić was w szczeguły.
 - Ech....  - odezwała się Kain - wierzę, zę wiesz co robisz...... nie pozostaje nic innego jak poczynić niezbędne przygotowania do misji......
 - A więc dobrze - powiedział Altros - skoro naprawdę chcecie wyruszyć na tą misję nie będę was zatrzymywał.... Moi służący zaprowadzą was do waszych pokoi. Wyruszycie jutro o świcie

Bohaterowie rozeszli się, ale po drodze do komnaty Wyrocznia zaczepił Leva:
 - Wiem co planujesz......  ale pamiętaj, że później już nie będzie oodwrotu.... Czy na pewno chcesz to zrobić
 - Nie mamy innego wyjścia.... wiem co chcę zrbić i zdaję sobie sprawę z konskwencji. Nie zmienisz mojej decyzji.
 - Widzę, że jesteś pewny tego co robisz...... A więc dobrze... pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia......
 - Będzie mi potrzebne - powiedział Lev, po czym odszedł w stronę swoje komnaty pogrążony w myślach.........


No to by było na tyle... reszta w waszych rękach.  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Października 30, 2004, 02:30:44 pm
No tym razem nie popisałam się długością posta...ale mam nadzieję,że nic nie sknociłam ;)

Po drodze zaczepiła go jeszcze Arien:
- Leviathanie...przepraszam,że przerwałam ci zamyślenie,ale twuj znajomy kazał cię pozdrowić...-na twarzy Leva malowało się zdziwienie-...nazywał się Fenir...to tyle co chciałam ci powiedzieć...-po czym odeszła w stronę swojego pokoju.
- No tak Fenir wilk północy...jeden ze strażników...ciekawe co tam u niego...dawno się nie widzieliśmy...-pomyślał Lev,ale pochwili jego myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku.
Leviathan nieświadomie skierował swoje kroki na mały balkon gdzie pogrążył się w całkowitym zamyśleniu nie zauważając za sobą Kain.Po chwili odezwała się do niego:
- Widzę,że myśli spokoju ci nie dają ...
Lev spojżał w jej stronę,Kain w tym czasie podeszła do niego.Jej czarne włosy jak i upierzenie skrzydeł wydawało się wtapiać w otaczającą ich noc,a oczy stały się jeszcze bardziej wyraziste.Po kolejnej chwili znów się odezwała:
-...Wiem co zamierzasz....ale czy pewien jesteś,że uda ci się...
- Niczego nie można być pewien w życiu -odpowiedział jej po czym skierował swuj wzrok w ciemną przestrzeń przed nimi.
- Wiesz,że przypłacić to życiem możesz...-ona również patrzała teraz w otaczającą ich noc
- Nie ma innego wyjścia...wiesz przecież -odpowiedział mimochodem
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odezwało.
-....Pamiętam kiedy jeszcze zaczynałaś być jednym ze strażników...-powiedział Lev
Kain zaśmiała się:
- Tak ja też...ile to lat temu było??Chyba 200 jak się nie mylę...
- Od tamtego czasu zmieniłaś się...
- Ja tak...ale ty jesteś nadal taki jak cię zapamiętałam...lodowaty...ale i tajemniczy...taki jak cię poznałam tamtego dnia...czasami wydaje mi się,że nie masz uczuć...-powiedziała spuszczając głowę-...ale...każdy ma jakieś tylko ty ukrywasz je pewnie...z resztą co mi do tego...strażnicy bezwzględni być muszą...ale ja nie potrafię taką być...choć jestem jedną z was...
Leviathan nic jednak nie odpowiedział na jej słowa.Po chwili Kain położyła rękę na jego ramieniu.Leviathan spojżał na nią,a jego wzrok zatrzymał się na jej oczach.Były teraz jeszcze bardziej kryształowe i wyraźne.Po chwili usłyszał głos w głowie:
- Leviathenie...przykro mi z powodu....twojej ukochanej Lilian...-mówiła nie poruszając ustami
Jego oczy rozszeżyły się...z kąd ona wiedziała pomyślał.
- Wiem co wtedy musiałeś czuć......może dlatego teraz taki jesteś...ja....znałam ją....Lilian była moją przyrodnią starszą siostrą...ona nawet nie wiedziała o moim istnieniu,nigdy nie dowiedziała się prawdy...nasza matka ukrywała skrzętnie to przed nią i jej ojcem.Ponieważ nie wolno było rasie naszej spotykać się z demonami...matka jednak złamała zakaz i zaszła w ciążę,po czym wyżekła się mnie...
- Dlaczego mi to mówisz? -zapytał Leviathan ją w myślach
Kain milczała przez chwilę,po czym rzekła:
-...Może dlatego byś wiedział,że sam nie ubolewasz nad stratą ukochanej osoby...wiem kim byłeś...i wiem również dlaczego stałeś się tym kogo teraz widzę...
Leviathan oderwał wzrok od jej spojrzenia.Kain podeszła do niego bliżej.
- Wiem więcej niż ci się wydaje...-szepneła mu do ucha-...ale proszę cię nie daj się tam zabić..-po czym odeszła od niego.
Zanim jednak opuściła to miejsce powiedziała jeszcze:
- Dobranoc Leviathanie...-po czym skierowała swe kroki do wyjścia
Leviathan odprowadził ją jeszcze wzrokiem,po czym popadł znów w zamyślenie...


No to by było na tyle :grin:  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Października 31, 2004, 09:37:51 pm
nastepnego dnia gdy mieli opuscic twierdze Altrosa i przetelortowac sie pod klucz do twierdzy 4 swiatow zatrzymal ich Altros:
-Jesli wasza operacja nie pwoiedzie sie zawroccie czym predzej do stolicy, czyli Morgos. W podziemiach tego maisat mamy 50 000 zolniezry, magow i lucznikow przygotowanych na ostateczne starcie z demonami Galiona.
-To bez sesnu-zaczal Harin-przeciez tych demonow jest pare milionow i ciagle przybywa.
-Miasto jest chronione magiczna bariera.-odpowiedzial Wyrocznia.
-No i c***j z bariera!!!-krzyknal poirytowany Harin-jakie mamy szanse nawet z jakas bariera skoro ich bedzie przynajmniej sto razy wiecej od nas?!.
-Dlatego wlasnei wyruszacie do Twierdzy 4 Swiatow-odparl Altros z rozbrajaca szczeroscia i usmiechem na bladych ustach.
W tym moemncie Lev odciagnal Wyrocznie od reszty i szepnal:
-Czy jesli.....
-Tak. Strace cala swoja moc. Czyli zgine-przerwal mu Wyrocznia tymi o to slowami.
-Nie...to niemzoliwe......nie moge...
-Nie martw sie o mnie Leviathanie. Zylem juz wystarczajaca dlugo. A od dawan zastanawilo mnie uczucie smierci.
Po tej krotkiej rozmwoie wrocili do grupy i wyorcznia teleportowal ich w znane im miejsce:
-Jak wejdziemy do twierdzy?
-Idzcie do Morgos i przygotujcie sie do ostatecznego starcia-pwoiedzial Leviathan-a ja i Kain zajmiemy sie Galionem i "przewaga liczebna".
-Ale...-zaczal Ray
-IDZCIE!!!!
Ruszyli wiec ze spuszczonymi glowami i powolnym krokiem w strone stolicy.
-Jestes pewna ze tego chcesz?-spytal Lev.
-Tak. Mi tez zalezy na spotkaniu z Lilith.
Zaczeli wspolnie skupiac sie nad czyms i inkantowac cos dziwnego. Po chwili byli juz w "pustce". Levaitjan i druzyna byli tu tuz po powrocie z innych swiatow. Byly tu "okna" na wszystkie swiaty i panel "na srodku". Tym razem jednak juz mogli sie ruszac. Ale jednak wcale nie mieli zamiaru. Bo czekali na Galiona. I nie msuieli czekac dlugo. Galion zmaterializowal sie i wcale sie nie zadowolil widokiem Leva i Kain.
-Jakim cudem sie tu dosatliscie?!-ryknal Galion
-przyszlismy wylaczyc twierdze, a ty nam nie pzreszkodzisz-powiedzial Lev przygotowujac swoje szpony do ataku
-Koniec to Twoj-pwoiedziala zneiksztalconym glosem Kain, a w jej dloniach zmaterializowal sie dwureczny miecz.
W tej chwili Kain i Lev zakmneli oczy i abrdzo sie na czyms skupili. Galion ku swemu zdziwieniu nie mol sie ruszyc. Na czolach bohaterow poajwial sie zimny pot. Lev i Kain wyli z bolu, a kolejne okna zamykaly sie powoli. Galion rowneiz za pomoca umyslu pzreszkadzla bohaterom. Efektem bylo to ze przy trzecim oknie Kain stracila przytomnosc. A pozostala dwojka wlacyzla ze soba. Leviathan i Galion wyli z bolo w neiboglosy. Jednak pierwszy ulegl Galion, padl na kolana i wsyztskie okna zniknely. Lev ledwie zywy z bolo i zmeczenia dowlokl sie do "panelu" i wlaczyl cos za nim. W tym moemncie pojawila sie mala swietlista  kula, ktora powiekszlaa sie coraz szybciej. W koncu kula zmienial sie w Lilith i pdala w objecia Leva, a ten szepnal "twierdza zniszczona i zamkneita. Tearz bedziemy ze soba juz zawsze". Jednak po chwili padla nieprzytomna, a za nia poajwil sie Galion z ironicznym usmeichem i wypowiedizal slowa "Teraz wiesz jak to jest stracic najwiekszy skarb".

no to kto zabije Galiona :D:P ??
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 02, 2004, 12:39:11 am
....
Leviathan trwał przez chwilę w bezruchu, trzymając swoją ukochaną w ramionach. Zdawało się, że nie dotarło do niego to co się właśnie stało.
 - To straszna ironia losu, nie sądzisz?- rzekł kpiąco Galion - tyle czasu szukałeś swojej ukochanej, a kiedy ją w końcu znajdujesz, okazuje się, ze jaikiś psychopata pozbawił ją życia....... Jakież to smutne - mówiąc to Galion uśmiechnął się szyderczo.
Leviathan nic nie odpowiedział. Położył ciało Lilith na ziemi, wstał i skierował spojrzenie na Galiona. Jego (leva) oczy nie były już takie jak zawsze. Całą ich powierzchnię wypełniał, zimny, błękitny blask, który normalnego człowieka przyprawiłby o natychmiastową śmierć.
 - Oooo - powiedziałe drwiącym tonem Galion - czyżby nasz smoczek w końcu sie zdenerwował.
Lev nie zareagował. Zaczął iść w stronę swego przeciwnika. Jego prawa ręka  pokryła się w całości granatowo-czarną łuską. Zdawało się, ze temperatura otoczenia spadła o kilka stopni.
W tej chwili cały świat zewnętrzny przestał dla niego istnieć. Nawet Galion nie był istotnym elementem . Nie ważne kim jest jego wróg..... demonem, człowiekiem, aniołem... mógłby być nawet bogiem. Ważne było to, co zrobił jego przeciwnik.... zabrał leviathanowi najbliższą osobę i teraz musi ponieść tego konsekwencje. Lev był pewien tylko jednej rzeczy.... był pewien tego, ze musi wymazać egzystencję Galiona ze wszystkich płaszczyzn przestrzeni i czasu...... musi to skończyć raz na zawsze....
Galion klasnął w ręce. Na ten znak pojawiły się przed nim dwie dobrze już znane bestie: Beta i Gamma. Na rozkaz swego pana dwie bestie przystąpiły do ataku. Leviathan nie okazywał żadnych oznak zaniepokojnia atakiem. Wzbił się na kilka metrów w powietrze i lotem prawie pikującym, przebił Betę na wylot, wyrywając mu przy tym jego olbrzymie gadzie serce. Odrzucił niepotrzebny organ na bok, na chwile po tym, jak wielki wąż padł na ziemię. Gamma próbował zniszczyć leva swoimi działkami, ale po chwili został zamrożony i rozbity na tysiące małych kawałków.
Jedyne co pozostało to zniszczenie Galiona. Demon nie wydawał się już taki pewny siebie. Powoli zdawał sobie sprawę , że podpisał na siebie wyrok śmierci... Bo przecież twierdza została pozbawiona mocy i nie był już w niej nieśmiertelny.
galion uśmiechnął się lekko, po czym wziął do ręki swoją broń: kosę, z czarnym drągiem i ostrzem, zdobionym jakimiś dziwnymi runami.
 - To jest Leviathanie Thanatos - powiedział Galion - kosa anioła śmierci. Zabiera ona dusze swoim ofiarom i obraca w nicość..... Twoja będzie następna.
Lev zdawał się nie zwracać uwagoi na to co mówi jego wróg.... Nie było ważne czy przeżyje, czy nie.... ważne, żeby to Galion nie przeżył.
Pojedynek rozpoczął się. Zaczęło się od wymian lekkimi ciosami... żeby wyczuć przeciwnika, ale po chwili, gdzy pojedynek rozgorzał na dobre, żadko kiedy można było dostrzec szybkie ciosy zadawane na wzajem, pczez dwu walczących. Przy każdym kolejnym zwarciu błyskały iskry, a ostry dźwięk uderzania metalem o metal przeszywał powietrze. Każdy z walczących miał juz kilka ran, ale żaden nie chciał się poddać. Co jakiś czas jeden z przeciwników lądował na ścianie, burzać kawałek muru, ale po kilku chwilach znów wracał do walki. Pojedynek zdawał sie trwać w niskończoność, ale w końcu jeden z walczących padł na kolana..... To był Galion. Jego pierś była rozpłatana we dwoje. Klęczał przez chwilę, nie mogąc uwierzyć w swoją klęskę. Spojrzał w górę i ostatnią rzeczą taką zobaczył były spadające na jego krtań pazury. Głowa Galiona potoczyła się kilka metrów w bok, a korpus, broczący świerzą krwią padł na ziemię......  Tak, to był już koniec wielkiego Galiona.....
Furia bitewna powoli opuszczała ciało Leva. nasz bohater obejrzał się i podszedł do bezwładnie leżącego ciała Lilith. Uklęknął i wziął ukochaną na ręce. Przez chwile wpatrywał się w nią przygnębiony, po czym zdjął chustę zakrywającą jego twarz i złożył pocałunek na ustach swojej ukochanej.
Całemu zajściu przyglądała się Kain, która już jakiś czas temu ocknęła się... Podeszła powoli do leva i powiedziałą przygnębionym głosem:
 - Leviathanie... ja..... ja - Lev podniósł głowę i jej głos zamarł. Zobaczyła coś, czego nigdy nie spodziewałaby sie ujrzeć. Szkliste oczy Leviathana spoglądały na nią, a po, policzkach ciekły mu łzy....... Tak, ten chłodny i nie okazujący uczuć strażnik płakał...... płakał po stracie najbliższej osoby......
Kain pochyliła się i objęła Leviathana. Ona także zaczęła łkać. W końcu Lilith nie była tylko przypadkowym przechodniem, ale jej przyrodnią siostrą.
 - Ja.... przykro mi -  to wszystko, co mogła wydusić przez łzy
Po chwili jednak Lev wstał, biorąc ciało swej ukochanej na ręce.
 - Powiadom wszystkich, zę Galion został zabity - zwrócił się do Kain
 - A ty? Co masz zamiar zrobić?
 - Mam..... A zresztą, co cię to obchodzi.
Lev otworzył portal i już chciał w niego wejść, kiedy usłyszał za sobą załamujący się głos Kain:
 - Wiem, co czujesz.... ona była ważna też dla mnie.
Leviathan nic nie odpowiedział. Bez słowa przekroczył bramę portalu niosąc swoją ukochaną na rękach. Wrota zamknęły się, a Kain pozostała sama ze swoimi myślami.

Nasza bohaterka wróciła do miasta Morgos. Podwładni Galiona już najwyraźniej wiedzieli o klęsce swego pana, gdyż wycofywali się w popłochu. Miasto już zaczynało wiwatować i świętować. No bo w końcu nie codziennie pokonuje się władcę ciemności
Po jakimś czasie wrócił do nich Leviathan. Nie przejawiał zbyt radosnego nastroju... zresztą trudno mu się dziwić.
Mimo wszystko miasto było szczęśliwe, a reszta naszych bohaterów także.Wieczorem tego dnia barwne korowody maszerowały ulicami, a muzyka rozbrzmiewała wszędzie. Panowała wszechobecna radość. Nasi bohaterowie suiedzieli py stole w karczmie i dyskutowali o swoich planach na przyszłość.
 - Ech..... głupio byłoby wracać do mojego starego trybu życia - zaczął Alojzy - Chyba osiedlę się w tym mieście i zaczne uczciwie zarabiać na życie.... dobrze mi tu.
 - No a my wrócimy w nasze rodzinne strony, prawda Riki? - powiedział Grievie, spoglądając na siedzącą obok niego Riki
 - Oczywiście, mój Griewciu - powiedziała Riki śmiejąc się
Całe towarzystwo uśmiechnęło się
 - Ja chyba pójdę gdzieś i zatrudnię się jako gladiatro - powiedział Ragham - w końcu walka zawsze wychodziła mi najlepiej
Po chwili odezwała się Death Scythe.... ja właściwie nie ma gdzie pójść... mopja wioska została spaona kiedy byłam jeszcze dzieckiem...... - Death scythe popatrzyła przez chwilę na Arien, po czym odezwała się - Arien, co ty masz na palcu?
Arien pokazała dłoń. Na jej palcu tkwił śliczny złoty pierścień, ozdobiony rubinem, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
 - To jest pierścień zaręczynowy od Nicolasa
 - Obiecałęm sobie, ze kiedy to wszystko się skończy wyznam Arien co do nie czuję.... I tak też zrobiłem - Nico uśmiechnął się - Ale gdzie jest gwiazda wieczoru? Ech... Leviathan najwidoczniej znowu gdzieś zniknął..... ciekawe co go ugryzło?

Leviathan nie miał najmniejszej ochoty świętować razem z przyjaciółmi. Siedział na dachu gospody i wpatrywał się w gwiazdy. Po chwili jednak podeszła do neigo Kain
 - Nie mozesz się tak tym zamartwiać.... mnie też jej brakuje, ale rzeba żyć dalej.....
 - Masz racje.... trzeba żyć dalej...... Ale myślałem.... myślałem o różnych rzeczach.... ake doszedłem do wniosku...... że nie mogę już zaznać miłości...... Bez względu na to jak będę się starał, bliskie mi osoby zawsze będą cierpieć przez to kim jestem i jakich mam wrogów.... a nie wiem, czy pozbierałbym się, gdybym po raz drugi stracił ukochaną.......
 - A co zamierzasz teraz robić, skoro Galion został zniszczony?
 - Ech.... nie wiem.... .pewnie pójdę swoją drogą i będę niszczył zło w innym świecie..... moze chociaż to pozwoli mi ukoić ból.... A ty, co zamierzasz teraz robić?
 - Ja? ... Prawdopodobnie zostanę tutaj i będę bronić ludzi przed zagrożeniami ze strony sił ciemności....
Kain chciała odejść, ale Lev zatrzymał ją:
 - Dziękuje ci Kain, za wzystko i ...... żegnaj. Nie sądzę, zebyśmy się jeszcze zobaczyli więc chciałęm się jeszcze pożegnac zanim wyruszę w drogę.
Kain objęła Leviathana ten ostatni raz. Po policzku spłynęła jej łza......

Tej nocy Lev odszedł swoją drogą, a nazajutzr rano reszta drużyny pożegnała się i także poszła każdy w innym kierunku....... Wszyscy byli szczęśliwi, że wreszcie przyjdzie im prowadzić spokojne życie....... ale czy aby na pewno? Czy mogą mieć pewność, ze Galion nie mieł jeszcze jednego, ostatniego asa w rękawie...........

Niezły mi wyszedł ten post.... W każdym razie na tym kończy się pierwsza księga naszej historii... jedyne co pozostaje, zaaplikować jakiegoś nowego demona, zebrać bohaterów do kupy i zaczynamy od nowa :D  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 02, 2004, 01:35:55 pm
ehhhh brawo dla Ciebie Bialy_Magu. Ja nie mialbym odwagi tego zakonczyc. Ale teraz wybaczcie lekkie oftopic ale........zamykamy temat i zosrawiamy nasza tworczosc czy robimy drugi tom "Leviathana" :D.
ehhhhh normalnie jna czytalem tego posta to bylem bliski placzu.....ahhhh tylke pracy i serca w to wlozylem......ale dobrze ze skoncyzlo sie tak a nie inaczej.....AMEN
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 02, 2004, 01:42:53 pm
NIIIIIIIEEEEEEE!!!!!!Ja myślę,żeby dalej kontynuować naszą opowieść....(już skończyliścei i to w dodatku beze mnie ;( niezdążyłam nawet zaprotestować!!,bo mnie nie było wczoraj....buuuuu)a miałam kilka asów w rękawie...i wszystko poszło w diabły....ale mam pomysł co może dziać się dalej...więc błagam nie rubcie mi tego nie zamykajcie tematu ;( co ja bendem robić bez niego.....(chyba pujdę się powiesić)

(sory za offtop)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 02, 2004, 03:05:53 pm
dobra, dobra, nie róbcie już tu takiego zamieszania. Celowo skończyłem tą część historii, no bo ile można zabijać Galiona? To nie ma być jakiś 256 odcinkowy Dragonball. Ja jestem za tym, zeby zacząć nowy rozdział historii. I prosze więcej nie pisac postów nie na temat, bo jako moderator będę zmuszony je wszystkie usunąć.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 03, 2004, 12:44:37 pm
No to zaczynamy drugi tom "Niekończącej się historii" ^_^

Część II pierwszy rozdział^^


Ciemność...wszędzie otaczała ją ciemność...narastała...jak smoła z każdej strony.Przed sobą ujrzała ciało kobiety...znała ją.Leżała w kryształowej trumnie...jednak po chwili coś pojawiło się nad trumną...czarny cień emanujący złą energią...energią nie do zniesienia...podszedł do ciała kobiety...trumna rozbiła się na drobne kawałki.Jej jasne włosy jak i szare upierzenie....pokryło się ciemną energią...całe ciało pochłoneła ta dziwna energia...po chwili martwa kobieta stała przed nią żywa...ale nie wyglądała już tak samo....piura i włosy miały kolor nocy...oczy były puste...a tarz bez wyrazu.Postać wraz z kobietą odwrucili się od niej i znikneli....a ją pochłoneła bezdenna czarna dziura...gdy spadała usłyszała jeszcze szyderczy śmiech....

Dwa lata mineły od kąd Galion został zniszczony...dwa lata wolności...od złych sił....tak szybko mineły...beztrosko...jakże piękny to był czas...ale nikt naprawdę nie widział jak zgnioł Galion...tymi którzy znali prawdę byli Kain i Leviathan...o tym drugi ślad zaginoł...a Kain nie chciała zdradzić tego co tam zaszło...pozostało się tylko domyślać.
Jednak ciało Galiona zostało w Twierdzy czterech światów...tylko czy było ono martwe...?
Czy jeszcze tam było...nikt przecież tego nie sprawdził...
Czy...dusza...Galiona...została...pokonana?


Tego dnia było ciepło.Alojzy siedział wygodnie w fotelu przy oknie i rozmyślał.Hm...o czym...no cóż o swoich przyjaciołach....tak w końcu nie widział ich dwa lata...ciekawe co z nimi się teraz dzieje.Promienie słoneczne ogrzewały mu tważ,zamknoł oczy i myślami wrócił do tamtych chwil...
- Eh to było niby tak niedawno,a mnie ich tak brakuje...-pomyślał.
Alojzy już nie wyglądał jak stary pijak....w końcu był dobrym magiem i w tym czuł się najlepiej.Był ogolony,uczesany i nosił szaty na jakie przystało magom...ale czuł,że brakuje mu podrużnego życia.
Nagle poczuł,że coś się do niego zbliża i o dziwo była mu to znana energia.Leciała bardzo szybko i z hukiem wleciała przez otwarte okno udeżając o ściane.Alojzy spojżał w tamto miejsce i powoli zaczoł się zbliżać.Na podłodze leżało małe zwierzątko...wyglądało jak czarna puchata kuleczka z małymi uszkami i dużymi oczami.To"coś" miało również cienki ogon,na którego końcu znajdował się czarny puszek i przywiązany pergamin.Stworek otrząsnoł się po czym podfrunoł na swoich niby uszach do Alojzego i wręczył mu pergamin.Mister Alojzy spojżał na niego po czym zamknoł okno i zasłonił je.Usiadł w fotelu,a koło niego na stole jego mały przybysz.
- Ty jesteś od Kain...prawda?-zapytał
Strworek tylko pokiwał się twierdząco i wydał z siebie wysoki dzwięk "piu,piu".
Mag nie zwlekając dłużej rozwinoł pergamin i zaczoł czytać:
- Drogi Alojzy -zaczynał się list- Proszę cię o nie zwłoczne przybycie do miasta Cardon w stolicy Morgos.Nie mogę teraz podać przyczyny,dla której wzywam was wszystkich,ale obawiam się,że sprawa jest poważna...nawet bardzo poważna.
Kain.- i tu list się kończy.
Alojzy zaczoł się zastanawiać,co może być tak bardzo ważne,że Kain przysyła tu swojego gońca i to z tak daleka.
- Czyżby...chodziło o Galiona....-zamyślił się,ale po chwili pomachał z ręką z niedowierzaniem -...nie to pewnie nie o to chodzi Galion przecież nie żyje...w każdy razie będę mógł się w końcu ruszyć...eh.-powiedział jakby sam do siebie i zaczoł sie niezwłocznie przygotowywać do wymarszu.


 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: ANARKY w Listopada 03, 2004, 03:23:10 pm
czekajcie póki jeszcze sie nie rozkręcicie!!!!!!! może jednak zacząć coś nowego, zupełnie innego, nie wiem jak wy ale ja uważam, że nowe może być lepsze. ta opowieść jest wedłyg mnie zbyt wyeksploatowana, bo co możecie zrobić... hmm... niech zgadne dorwiecie jeszcze potężniejsze gówno niż galion i obdażycie bohaterów nowymi mocami poczym wyżucicie ich gdzieś a oni wrócą i zatłuką nowe bydle
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 03, 2004, 03:59:53 pm
ech.... i znowu mamy mały konflikt. Możnaby zrobić coś nowego, ale jest taki mały problem. Nie sądzę, zeby ktoś więcej poza tobą, Anarky widział sens pisania czegoś nowego.
Może i masz rację.... może ta opowieść jest głupia i zbyt wyeksploatowana, ale dopuki będą chętni do pisania w niej i dopuki będą pomysły, żeby ją rozwijać, doputy bedzie ona pisana tak jak jest. Nie wiem jak reszta, ale ja przywiązałem się do bohaterów tej historii wolałbym pisać o naszej "sytarej gromadce" herosów, ale jeśli opinia ogułu będzie inna, to niebędę protestował........  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 04, 2004, 10:18:19 am
W_W ja jestem po twojej stronie...jakoś za bardzo sie przywiązałam do tych postaci i nie zamierzam wymyślać nowej opowieści ani nowych postaci...
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 04, 2004, 03:03:58 pm
ja tez. Umarlbym bez Leviathana, Alojzego, Nicolasa...i reszty wpaanilej ekipy.
Alojzy nie lubil samotnie podrozowac wiec wynajal sobie woz w ktorym ku jego zdziwieniu jechala mloda para. Tym bardziej zdziwil sie gdy ich twarze zaczely mu sie wydawac znajome. Po chwili zorientowal sie ze to nikt inny jak Nico i Arien. Byli bardzo zajeci soba bo nawet nie zauwazyli Alojzego:
-Przepraszam ale czy my sie skads nie znamy-rzekl mister Alojzy i rozesmial sie wesolo, a para popatrzyla na neigo najpierww ze zdziwieniem a potem rowniez zaczeli smiac sie wesolo.
-Alojzy witaj druchu! Dawno sie nie widzielismy. Czy Ty tez dostales to zaproszenie od Kain?-spytal Nico.
-Owszem, ale....
Alojzy nie zdazyl dokonczyc bo spod kocyka ktory lezal obok Aroen wydobyl sie placz malego dziecka, ktore Arien wyjela spod koca i zaczela tulic. Alojzy nie mogl uwiezyc:
-Oooo.....ooooo......to dziecko jeee.....eee....sss....t...www...wasze?-lediwe zdalal wyjakac ze zdumeinia
-Yhm-"powiedziala" Arien i usmiechnela sie do Alojzego-to chlopczyk.
-A...aaa....jjjak ma na imie?
-Leviathan...-odparla Arien a usmiech zniknal jej z twarzy-to byl pomysl Nicolasa. By uczcic pogromce Galiona.
-Mamy do Ciebie prosbe Alojzy
-Tak?
-Zostan ojcem chrzestnym
Alojzy nie moigl uwiezyc,czul sie bardzo szczesliwy i dumny.
-Oczywiscie!!! Bardzo chetnie. Ale pwoeidzcie mi czemu wzieliscie to male dziecko na tak....mozliwe ze niebezpieczna wyprawa.
-Nie mielismy go z kim zostawic. Urodzil sie dopiero 2 tygodnie temu i napewno nie zostaniemy w Morgos na dluzej bo musimy sie zajac malym.
W tym momencie powoz zatrzymal sie i usksyzlei krzyk woznicy

Let's get started :D
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Listopada 04, 2004, 05:10:28 pm
uhuhu dawno nie pisalem :D ten post jest wyjasnieniem co do reeve dziejacym sie miedzy postami w_w i yuz. mam nadzieje ze jakos ten post przyjmiecie i mnie nie bedziecie fakali ze to napisalem...


Podczas parady z okazji pokonania demona wszyscy zapatrzeni na piekne uklady wystepujacych tancerek nie zauwazyli, ze brakuje wsrod nich jednej osoby. Co wcale nie bylo nadzwyczajne biorac pod uwage liczebnosc grupy. Reeve natychmiast, kiedy dowiedzial sie o smierci Galiona odrazu opuscil druzyne i zakrzywiajac przestrzen wyladowal w Twierdzy Czterech Swiatow. Ujrzal zniszczony panel kontrolny, niedaleko niego niezywe cialo Galiona, a pare metrow dalej jego glowe. Rzucil sie na niego i zaczal przeszukiwac powtarzajac nerwowo: "Gdzie on jest? Gdzie on jest?!?!". Po obszukaniu demona nie znalazl tego czy szukal. Zaczal goraczkowo biegac po "pustce", jednak nigdzie nie mogl go znalezc. Po chwili uslyszal za sobia glos, ktory przyprawil go o ciarki:
- Tego szukasz, chloptasiu?
Reeve powoli obrocil sie i zauwazyl Galiona... Zywego... I w dodatku dzierzyl Hellfire...
- Taaak, a jesli mi tego nie oddasz to cie dobije!!!! - z ostatnim slowem Reeve ruszyl na demona, jednak jakas jego magiczna bariera odrzucila wampira na kilka metrow.
- Nie zapominaj, ze bez niego nie masz ze mna szans. Jestes teraz tylko takim malym robaczkiem, ktory modli sie zeby nie zostac zgnieconym przez czlowieka.
Reeve rozjuszony podniosl sie i ponowil swoj atak. Jednak tym razem gniew wywolany tymi slowami dodal mu sil i pazurami przelamal bariere, po czym szybko sciagnal z plecow swoj miecz i zaczal toczyc walke z Galionem. On jednak nie wygladal na zbyt zaskoczonego i blokowal wszystkie ciosy, a po chwili rzucil nim o ziemie.
- Ciagle nie rozumiesz? Ja chce ci pomoc... Oddam ci Hellfire... Pod jednym warunkiem.
- Jestem gotow na wszystko.
- Zostaniesz moim generalem... - Na te slowa Reeve zawahal sie... Bedzie musial walczyc z Alojzym i reszta druzyny... Z tymi, z ktorymi zdazyl sie badz co badz zaprzyjaznic. Ale kiedy pomyslal o Angeline...
- Zgadzam sie.
Galion tylko usmiechnal sie, po czym zalozyl wampirowi dziwny czerwony naramiennik.
- Ten naramiennik pozwoli mi cie kontrolowac. Zabezpieczenie na wszelki wypadek, gdybys znowu wrocil do tych twoich towarzyszy z Leviathanem na czele. Jesli pomozesz mi ich zniszczyc, bedziesz mial wolna wole.
Reeve otrzymal od Galiona Hellfire, po czym zewoluowal w wampira z czarnym upierzeniem, ukleknal przed Galionem i powiedzial:
- Do twoich uslug, Panie...
- A wiec twoim zadaniem jest zbieranie armii. Za dokladnie 2 lata i 1 miesiac liczac od tego dnia zaatakujemy.

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 05, 2004, 06:27:10 pm
ech.... ile razy można ożywiać Galiona? ... ale nie będę sie czepiał, zobaczym co z tego wyniknie. Żeby nie było nieścisłości, to napiszę, ze moj post  będzie kontynuacją postu S&S......
Słysząc krzyk woźnicy Alojzy wychylił głowę z wozu i spojrzał w górę. Zobaczył sylwetkę ogromnej bestii, skrzydlatej bestii, kołującej nad wozem. Po chwili woźnica zatrzymał wóz i przerażony schował się w najbliższych zaroślach. Unoszący się nad nimi stwór zchodził powoli do lądowania. Trójka bohaterów wyskoczyła z wozu. Nicolas i Alojzy gotowali się do walki, a Arien wycofała się trochę i pilnowała, aby dziecku nic się nie stało. Stworzenie wylądowało na swoich czterech łapach, po czym pochyliło się. Nasi bohaterowie dopiero teraz zauważyli, iż owo stworzenie jest dosiadane przez kogoś. Jeździec zeskoczył z grzbietu swego podopiecznego, podszedł bliżej i uśmiechnął się:
 - Witajcie, przyjaciele.
Nasi bohaterowie dopiero teraz zobaczyli, żę tym przybyszem jest Ray. Zmnienił się on trochę przez ostatnie dwa lata. Po bokach i z tyłu jego czarnego płaszczu widniały dziwne, połyskujące bielą wzory. Na czole miał białą przepaskę, z czarnawymi naszyciami, ciekawie kontrastującą z jego czarnymi jak noc włosami które wydłużyły się od czasu ich ostatniego spotkania.
Nastała chwila ciszy. W końcu jednak przerwał ją Alojzy:
 - Dawno się nie widzieliśmy - po czym dodał - nieźle nas przestraszył twój nowy podopieczny
 - Wybaczcie, nie chciałem was przestraszyć - powiedział Ray, po czym obrócił się i wskazał na swoją bestię -  W każdym razie przedstawiam wam Valkyriona.
Nasi bohaterowie spojrzeli w kierunku stwora. Niewątpliwie budził respekt.... Był ogromny, większy nawet niż Beta, czy Gamma. Słońce odbijało się od jego srebrnych łusek. Stał na czterech kończynach, przy czym przednie wyglądały jak u wielkiego kota, a tylnie pokryte były łuską jak u smoka. Głowę miał jak u tygrysa, a zielonkawe, jakby gadzie oczy świdrowały naszych bohaterów. Na grzbiecie miał dwie pary skrzydeł. Jedna z nich była pokryta popielatym upierzeniem, a druga wyglądała jak u srebrnego smoka. Co jakiś czas potwór poruszał swoim długim, wężowym ogonem.
 - Jest..... świetny - powiedział Nicolas - gdzie go znalazłeś?
 - Sam o stworzyłem - odpowiedział Ray - przez ostatnie dwa lata dużo się nauczyłem i poziom moich umiejętności znacznie sę powiększył...
 - Ale mimo wszystko ten stwór wygląda trochę znajomo... - wtrącił Alojzy
 - Niewątpię, że wygląda znajomo. W końcu powstał ze scalenia Alphy, Bety i Gammy..... ale to teraz nie istotne - Ray spojrzał na Arien - a co to za zawiniątko, które trzymasz?
Arien uśmiechnęła się, po czym odwinęła dziecko z kocyka:
 - To jest mój synek..... ma na imię Leviathan.
 - ...... To w takim razie gratuluję - odpowiedział Ray, próbując ukryć zaskoczenie - W każdym razie muszę już lecieć
Ray odwrócił się i skierował w kierunku Valkyriona
 - Poczekaj chwile - zawołała Arien - dokąd lecisz?
 - Dostałem list od Kain. Chce żebym spotkał się z nią w mieście Cargon.
Ray powiedział coś do swego stwroa, po czym Valkyrion wzbił się do lotu i poszybował w stronę miasta Cargon. Natomiast z krzaków wyłonił się przestraszony woźnica:
 - Cz... czy już p..po wszystkim - powiedział zlęknionym głosem
 - Tak, możemy jechać dalej - odpowiedział Alojzy
 - Dobrze... ale nie macie już więcej znajomych z takimi zwierzakami, prawda?
Bohaterowie zaśmiali się, po czym kontynuowali swoją podróż do miasta Cargos

Kiedy dojechali do miasta, było już późne popołudnie. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale mimo dość późnej pory na ulicach było jeszcze sporo przechodniów zajętych swoimi sprawami. Nasi bohaterowie zostali poinstruowani, żeby udali się do wschodniej części miasta, gdzie znajdował się mały pałacyk - siedziba Kain.
Po jakimś czasie dotarli w końcu na miejsce. Zanim doszli do wejścia, w drzwiach ukazała się uśmiechnięta Kain.
 - Witajcie, w mych skromnych progach - powiedziała, po czym zaprosiła ich do środka - czujcie się jak u siebie w domu
 - Jak rozumiem, zaprosiłaś wszystkich z naszej dróżyny - odezwał się Alojzy - czy pozostali już dotarli.
 - Nie ma jeszcze Reeva.... może to tylko plotki, ale krążą pogłoski, ze widziano go w towarzystwie hord demonów, niszczących okoliczne miasta...... Ale poza tym są wszyscy..... no prawie wszyscy - tu uśmiech zniknął z twarzy Kain - Leviathan się nie pojawił. Wysłałam do niegoi posłańca, ale nie dostałam odpowiedzi... od dwuch lat Leviathan nie dał znaku żucia.. zupełnie jakby zapadł się pod ziemię
Kain weszła na piętro po schodach i wskazała im ich pokoje. Powiedziała także, ze wszystkie szczeguły i powód dla którego ich wezwała poda jutro.
Alojzy wszedł do swego pokoju i zaczął rozpakowywać swoje rzeczy
 - Ciekawe z czym przyjdzie nam się zmierzyć tym razem? - pomyślał jeszcze, po czym wrócił do swoich spraw......

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 08, 2004, 12:51:52 pm
Następnego dnia wszyscy po sytym śniadaniu udali się do komnaty,gdzie mieli dowiedzieć się wiecej szczegułów.Sala nie była ogromna,ale wystarczajaca by wszyscy się pomieścili.Na jej środku znajdował się długi stół,a przy nim stały krzesła z wysokim oparciem.Kain siedziała na jednym z końców tak by mogła wszystkich widzieć.Gdy już wszyscy byli w środku Kain rozejżała się po komnacie.
Najbliżej niej po prawej siedział Ray podpierając się rękoma,koło niego Riki i Grevie.On mało się zmienił od kiedy pamiętała.Był ubrany w białą koszule,brązowo szare spodnie i wysokie buty.Riki no cóż...włosy sięgały jej teraz do łopatek,uczesane w dwa niskie kitki.Miała na sobie prostą sukienkę bez rękawów z golfowym dekoldem,a na to nałożoną kamizelkę.
Za nimi pod ścianą z oknami stał Ragham i Karmen.Ragham wyglądał teraz jak prawdziwy gladiator.Nie miał już swojej długiej rudej brody i nosił prawdziwą zbroję.Karmen nie zmieniła się wcale.Nadal ubierała się w skórzany czarny strój i nosiła przy sobie bicz.Delikatnie machała białym wężowym ogonem i rozglądała się po sali skośnymi oczami.
Dalej pod ścianą blizej drzwi stał Harin,posępny jak zawsze,a niedaleko niego również Death Scythe w szarym płaszczu,z pod którego wymkneło się pare czarnych pasm włosów.
Po jej lewej stronie siedziała Arien,a za nią stał Nicolas.Od tamtego czasu zmieniła się prawie nie do poznania...można powiedziec,że wydoroślała.Włosy miała teraz do pasa spięte spinką na końcu.Ubrana była w ciemno niebieską sukienke i czarną wiązaną bluzkę.Nicolas teraz jako świeżo upieczony ojciec również się zmienił,ale nie tak bardzo jak Arien.Miał ścięte włosy,ale grzywka pozostała takiej samej długości.Ubrany był w czarną obcisłą bluzkę,a na rękawach jak i na dolnej jej części wyszyte były złote wzory i również czarne spodnie.
Koło nich siedział Alojzy,mag w całej swej okazałości...natomiast nie daleko niego przy ścianie stała Natalia.Jej jasne włosy splecione były w warkocz.Ubrana była w jasny niebieski strój.Z twarzy nie zmieniła się prawie wcale,ale teraz wydawała się trochę nie obecna.
Ostatnią osobą,na której zatrzymał się wzrok Kain był Sajrus.Stał w ciemnym kącie sali podpierając się ściany z założonymi rękoma.Włosy miał zwiazane nisko z tyłu w cienki ogon,grzywka sięgała poza brobę.Chodził ubrany tak jak tego pamiętnego dnia...Po chwili spojżał na nią swoimi złotymi oczami.Był bratem Nicolasa,a jednak tak wiele ich różniło.Kain nabrała powietrza i odetchneła ciężko.Nie było jej łatwo,ale zebrała się w sobie i po chwili zaczeła:

- Witam tu wszystkich obecnych i cieszę się,że przybyliscie tak szybko...niestety nie udało mi się skontaktować z Reevem....i Leviathanem,ale to nie jest teraz najważniejsze...boję się głosić złą teorię,ale obawiam się iż prawdą jest,że Galion wciąż żyje...-po tych słowach wszyscy zamarli,ale po chwili odezwał się Alojzy:
- Przecież Leviathan zabił Galiona,sama tak powiedziałaś...
- Tak...ale ciało jego zniszczone zostało,nie dusza....i tu był nasz błąd karygodny...
- Proszę wytłumacz to nam,bo nadal nie rozumiem...przeciez,gdy Twierdza czterech światów została zniszczona Galion stał się śmiertelny...-powiedział Ray nalegając
- Dobrze więc...prawdą jest iz zabiliśmy Galiona,sama przecież ujżałam to,ale...gdy zabiliśmy go,zapomnieliśmy o jego duszy....ona nadal żyje i bez ciała jest...
Po dłuższej chwili ciszy odezwał się Sajrus:
- Z kąd taka pewność,że nadal on żyje...czy masz na to jakis dowód??-zapytał nie wychodząc z cienia
- Tak mam dowód...otórz jak wiecie jestem "snu widzącą" i dzięki tej umiejętności mogę odczytywać częściowo przyszłość...po tym jak zniszczyliśmy Galiona mineło kilka dni i przyśnił mi się sen...sen tragiczny w skótkach...
- Mów dalej -zachęciła ją Riki
-...Sen w którym wszystko pokryło się ciemnością...widziała również w nim Galiona triumfującego...czułam jego paskudną energię...nadal ją czuje i obawiam się,że sen może sie ziścić...jeżeli nie zaaragujemy w odpowiednim czasie...-spojżała na nich smutno
- Co w takim razie radzisz?-zapytał Alojzy
- Nie wiem gdzie teraz może się znajdować...energia,którą wyczówam w powietrzu jest słaba...zbyt słaba by to określić...dobrze się ukrywa,ale prędzej czy później go odnajdziemy i zniszczymy duszę...-przerwała na chwilę po czym ciągneła dalej-...obawiam się również,że coś złego stało się z Reeve'm...natomiast o Leviathanie nic nie wiem...-przetarła ręką czoło
- Czy jest jakiś konkretny sposób na zniszczenie duszy Galiona??-dopytywał się Grevie- w końcu musimy wiedzieć na czym stoimy...
-...Jest...ale dość niebezpieczny,aczkolwiek jedyny...ale wybaczcie mi teraz -wstała i zaczeła się kierować w stronę wyjścia-..ach i zapomniała bym...wasza artefakty zostały przeniesiona tutaj na moją proźbę..dziś je otrzymacie....i jeszcze jedna sprawa.Jeżeli ktoś z was chce zrezygnować...zrozumiem to i nie będę protestować.To wasze życie i nie musicie poświecać go dla całego wszechświata...-mówiąc to wyszła.

Gdy tylko przekroczyła próg komnaty usłyszała za drzwiami głośne rozmowy.Nie zważając na to ruszyła znanym jej kierunkiem i udała się na taras.Gdy doszła podparła się o jedną z kolumn.Spóściła wzrok po czy spojżała w niebo.
- Gdzie jesteś Leviathanie...gdy tak bardzo cię potrzebujemy....-powiedziała w myślach
Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy jak również szumiał między piórami skrzydeł.Po chwili podszedł do niej Ray.
- Wyglądasz na zmęczoną...czy coś cię trapi??-zapytał podchodząc bliżej i kładąc jej dłoń na ramieniu
Kain przez chwilę milczała,ale w końcu odwróciła się do Ray'a i tak rzekła:
- Jest dużo spraw,które nie dają mi spokoju...ale obawiam się najgorszego....Reeve mógł przejść na stronę wroga...ale to nie wszystko...obawiam się również,że do swojich niecnych planów wykorzystał również ciało Lilian mojej przyrodniej siostry...ja nie powiedziałam...wam całej prawdy gdyż uznałam to za mało istotne...ona przecież nie żyje...dla niej i tak nie możemy nic zrobić...-zachwiała się,a Ray widząc to podtrzymał ją
- Kain co ci jest? -spytał troche zaniepokojony
-...To przez brak snu...od kiedy przyśnił mi się sen o Galionie...nie śpię normalnie...co noc śnię ten sam koszmar...i co noc wydaje się być coraz bardziej realny...dlatego wolę już nie spać niż widzieć klęskę Ziemi każdej nocy...-kończąc to zdanie uśmiechneła się lekko,a za razem smutno-...a teraz wybacz...ale muszę odpocząć...
Ray odprowadził ją tylko wzrokiem.Kain skierowała się w stronę swojej komnaty.
Na swej drodze spotkała Nicolasa i Arien wraz z małym Leviathanem.Uśmiechneła się i podeszła do nich.Arien pozwoliła jej potrzymać chłopca.Kain przyjżała się mu...był jeszcze zbyt mały by określić po kim odziedziczył urodę,ale jedno było pewne...kolor oczu miał po Arien.Od razu się wyróżniał ich niebieski blask.Kain z malcem wyglądała jak anioł...choć tak naprawdę była przecież demonem.
-...Jeśli będziecie chcieli,możecie go tutaj zostawić...mam tu dobrą opiekę...i dla was również znajdzie się miejsce....-powiedziała oddając chłopca Arien
- Napewno skożystamy z twojej propozycji...jeśli zajdzie taka potrzeba....-powiedział Nico dodając po chwili-...jeśli będziemy musieli walczyć z Galionem....
Kain kiwneła tylko głową i skierowała się do swojej komnaty zostawiając ich samych.Odwróciła się jeszcze na chwilę i rzekła sama do siebie:
- Dziecko jest silne...napewno wyrośnie na dobrego wojownika...

Weszła do swej komnaty i ciężko usiadła na krześle.Nie była ona wielka.Duże łoże z baldachimem stało prawie na środku pokoju pod ścianą,na jego końcu stał zamknięty kufer,z lewej strony łużka były okna prowadzące na balkon natomiast z drugiej przy ścianie stało biurko przy,którym Kain siedziała.W kącie stała piękna rzeźbiona szafa i kotara,a obok druga szafa pełna książek,pergaminów i innych ciekawie wygladających rzeczy.Kain wyciągneła jeden z pergaminów stojących na biurku i zaczeła pisać coś po nim piórem.List zaczynał się tak:

"Leviathanie gdzie kolwiek teraz jesteś...błagam cię o przybycie do miasta Cargon.Wiem,że to już nie twoja sprawa....ale potrzebujemy cię bardziej niż kiedykolwiek...sprawa jest naprawdę poważna.Dusza Galiona istnieje i zbiera swoje siły.Jeżeli go nie unicestwimi...to nasz koniec i wszystkich innych galaktyk jak i wymiarów jest bliski...
Kain"

- Ilu posłańców wysłałam...tak rzaden nie powrócił...-pomyślała ze smutną miną
Kiwnięciem ręki zawołała  swojego ulubionego "zwierzaczka".Wyglądał zupełnie tak jak ten,który przyniusł wiadomość dla Alojzego.Kain przywiądała mu do ogona wiadomość białą wsztążką.
- To na szczęście...byś wrócił....
Czarny kłębek podskoczył jej na dłoni i rozwinoł swoje niby skrzydełka.Po chwili wyfrunoł przez okno.

Nastała noc....jak każda inna,ale nie dla Kain.Dla niej noc była czymś co zaczeła nienawidzieć przez ostatnie dwa lata.Leżała teraz w łużku w nocnej koszuli,zajęta czytaniem po raz setny tej samej książki.Sen jednak zmożył ją tak niespodziewanie,że nawet nie wiedziała kiedy się w nim znalazła.
Stała teraz na gołej ziemi,była noc,chmury przesuwały się szybko po niebie,gwiazdy i księżyc świeciły jasno.Nagle zawiał potężny wiatr.Kain czuła go na swoim ciele,ale jej nie przewrócił.Zamkneła na chwilę oczy by po ich otwarciu zobaczyć "to".W koło niej i wszędzie gdzie spojżała widziała płomienie.Ogarniały ją...czuła,że pali się od środka.Słyszała z daleka narastające krzyki,jęki i wrzaski.Były coraz głośniejsze,tak głośne,że aż nie do wytrzymania....to był krzyk Ziemi....Próbowała zatkać uszy,ale te dzwięki świdrowały jej umysł,a gorąco narastało.Zaczeła się rzucać,ale to nic nie dawało.Spojżała w niebo,wprost na księżyc...który wyglądał teraz jak zakrwawiona tarcza.Chciała krzyczeć,ale z jej ust nie wydobył się ani jeden dźwięk.Po chwili wszystko ucichło i zebrało się w sobie,by huknąć w prost na nią szyderczym,potwornym śmiechem,który zaczoł ją rozrywać....z jej ust wydobył się krzyk,a ona znalazła się spowrotem w swojej komnacie na łużku.Siedziała teraz skulona,bez ruchu,trzęsąc się jakby w szoku.Nie ruszała się i nawet nie oddychała przez chwilę.Płakała....próbowała złapać oddech...nie wiedziała co robić....znów ten sam sen....Po chwili z tego szoku wyrwało ją pukanie w szybę.Spojżała w tamną stronę ocierając ciągle napływające łzy.Przez okno wdzierały sie pierwsze promienie słońca.Podeszła do niego i otworzyła je.Gdy tylko to zrobiła do środka wdarł się chłud,ale jej to nie przeszkadzało.Zauważyła,że na poręczy siedział jej wczorajszy posłaniec z tym wyjatkiem,że nie miał już wiadomości,a na ogonie miał zawiązaną kokartkę,co ją bardzo zdziwiło.

- Czyżbyś...-bała się dokończyć
Strorek na odpowieć radośnie podskoczył dwa razy wydając przy tym swoje "piu,piu".Kain podeszła do niego i biorąc go na ręce przytuliła do twarzy.
- Znalazłeś Leviathana...-otarła łzy uśmiechając się lekko.


Uff rozpisałam się hehe...robi się coraz ciekawiej.Czekam na dalszą części ^_^  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 08, 2004, 05:41:17 pm
Kain dopiero teraz zauważyła, ze stworek miał przyczepioną do ogona także małą karteczkę. Kain odczepiła ją i rozwinęła. Jak się okazało był to krótki list od Leviathana:
        "Nie czekaj na mnie. Nie przybędę na spotkanie w mieście Cargos"
         Leviathan"
Kain była bardzo zdumiona tym co przeczytała.
 - Dlaczego..... Dlaczego odmawiasz udzielenia nam pomocy, kiedy jej tak bardzo potrzebujemy.... - pomyślała, a łzy napłynęły jej do oczu - Kiedy ja cię tak bardzo potrzebuje....

Kilka godzin później wszyscy bohaterowie byli już na nogach. Każdy otrzymał już swój artefakt. To niewątpliwuie było miłe uczucie dla wszystkich znowu trzymać w ręcę swoją wysłużoną broń, która nosiła ślady niezliczonych potyczek. Bohaterowie zebrali się w wielkiej sali i czekali na Kain. W końcu i ona się pojawiła. Niedobór snu był bardzo widoczny na jej twarzy, ale poza tym wyraźnie było widać, że trapi ją coś innego.
 - Pozbierajcie rzeczy swoje. - powiedziała Kain głosem bez wyrazu - Już przyszedł czas euszyć w drogę.
 - A co z Leviathanem - zapytał Grievie - nie czekamy na niego?
 - Leviathan.... - poweidziała Kain spuszczając głowę - dostałam od niego list dziś rano... On nie przyjdzie.....
 - Co? - zbulwersował się Ragham - wszyscy przyłożyliśmy starań, aby stawić się tutaj na czas, a on po prostu nie przyjdzie ?!
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadł zdyszany młodzieniec. Wyglądało na to, że przebiegł duży odcinek, żeby się tu dostać:
 - Walka.... tam ... toczy się... szybko.... iść - powiedział zdyszany chłopak
 - Uspokój się - skarcił go Harin - powiedz wszystko powoli i wyraźnie.
 - Wielka armia zmierza w naszą stronę. Wyglada na to, ze wasz przyjaciel Reeve jest jej przywódcą.... Nigdy nie widziałam tylu demonów na raz - powiedziała chłopak przestraszonym tonem
 - Dobrze, ze nam to mówisz - odezwał się Alojzy - A teraz idź i zaalarmuj miasto. Niech każdy przygotuje się na najgorsze.
Chłopak skinął głową i wybiegł z oposiadłości Kain.
 - To co robimy - zapytała porozumiewawczo Karmen
 - Jak to co? - odpowiedzła Harin uśmiechając się - Idziemy im dokopać.... Przyda mi się trochę ruchu.
Bohaterowie zabrali swoje rzeczy, po czym pobiegli w stronę wskaszaną przez chłopca. Każdy z nich wierzył w swoje siły, ale czy ta bitwa nie była misją samobujczą? Czy na pewno dadzą radę pokonac tak bardzo przeważające siły wroga?
Po kilku minutach biegu nasi bohaterowie weszli na szczyt wzgórza,  zkąd teoretycznie powinni byli w stanie dojrzeć swoich przeciwników, ale zamiast nich ujrzeli... .wielką, niebieskawoszarą eksplozje. Zdumieni, pobiegli w dół zbocza. Im bardziej przybliżali się do miejsca wybuchu, tym robiło się coraz zimniej. W końcu kłęby dymu rozwiały się i nasi bohaterowie ujrzeli przed sobą szeroki krater, z którego powoli zaczła wyłaniać się czyjaś sylwetka. Nie mogli rozpoznać kto to... dym był jeszcze za gęsty. Postać coraz bardziej zbliżała się do naszej grupy więc wszyscy wyjęli swoje bronie i przygotowali się na śmiertelne starcie. Oczekiwali, ze lada moment tajeemnicza postać rzuci się na nich z dziką furią, ale jednak tak się nie stało.... Niewątpliwie coś było nie tak.
Nagle zawiał silny wiatr i kłęby dymu przsłaniające postać rozwiały się. Ku ździwieniu naszych bohaterów nie zobaczyli żadnego strasznego potwora. Okazało się, ze tą tajemnicza postacią był Leviathan, który ciągle zmnierzał w ich stronę. Przez ramię miał przewieszone nieprzytomne ciało Reeve'a. Cała grupa bohaterów podbiegła do Leva, a ten zrzucił nieprzytomnego Reeve'a i jego miesz:
 - Musiałem go trochę poturbować, ale jeszcze żyje - powiedział chłodno Lev - zajmijcie się nim, a kiedy się obudzi oddajcie mu jego miecz.
 - Przeciez Kain dostała twój list - wtrącił Grievie - pisałeś, że nam nie pomożesz.....
 - Napisałem, zebyście nie czekali, a nie, że się nie pojawię - odpowiedział Lev swoim zimnym tonem
Alojzy rzucił jeszcze okiem na wielki krater. Wszędzie były porozrzucane martwe ciała demonów, wszędzie walały się szczątki, a małe potoczki krwi spływały do wnętrza krateru. Teraz, kiedy spojrzał na to trzeźwym okiem, doszedł do wniosku, że nawet oni wszyscy razem wzięci nie byliby w stanie pokonać tak licznej siły wroga.... Ale jak dokonał tego Leviathan?
 - Czy ty sam zabiłeś ich wszystkich? - zapytał Alojzy - I co z Galionem? Jego też zabiłeś?
 - To z czym walczyłem to była tylko garstka wojska Galiona... Zdaje się, ze już wcześniej toczyli bitwę z czymś silniejszym.... o wiele silniejszym i teraz byli w odwrocie - odpowiedział znowu chłodno Lev - Ja tylko pomogłem przeznaczeniu.....
Reszta grupy zasypała Leva gradem pytań, ale on pozostał niewzruszony i nie odzywał sie przez resztę drogi spowrotem do pałacyku Kain
Tego wieczora Leviathan zachaczył na korytarzu Nicolasa i Arien. Sięgnął ręką do kieszeni i wyjął duży czerwony rubin. Wydawało się, że we wnętrzu klejnotu pali się czarny płomień. Lev podał klejnot Arien i powiedział.
 - To mały podarunek dla waszego dziecka. Napewno przyda mu się na przyszłość
 - Ale.... skąd wiedziałeś, ze mamy synka? - zapytała skołowana Arien.
Jednak jedyną odpowiedzią na jej pytanie był uśmiech leva

Później tego wieczoru usiadł na dachu pałacyku i wpatrywał się w gwiazdy. Po jakimś czasie podeszła do niego Kain:
 - Dziękuję..... dziękuję, ze przyszedłeś - poiwiedziała
 - Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw - powiedział chłodno lev, nie odrywając wzroku od nocnego nieba
 - Ech - westchnęła Kain - zdajesz się być jeszcze zimniejszy niż kiedy spotkałam cię ostatnim razem..... Co robiłeś przez te dwa ostatnie lata? Dlaczego nie dawałeś znaku życia?
 - Dużo myślałem i podróżowałem - odpowiedział lev - a jeszcze więcej walczyłem.... Może chciałęm być silniejszy... .a moze po prostu potrzebowałem czasu i samotności aby umożyć ból po stracie Lilian....
Kain opuściła głowę:
 - Mi też jest przykro z jej odojścia.... W koncu mą przyrodnią siostrą była.... Ale powiedz mi szczerze... Dlaczego wróciłeś?
Lev spojrzał jej w oczy i powiedział:
 - Mam przeczucie, ze coś niedobrego będzie się dziać... Jakas nowa mroczna siła chce zawładnąć światem... I wiem, że ty jako pierwsza wyruszysz, zeby ją zniszczyć.... To bardzo niebezpieczna misja, a ja po prostu nie chcę, zeby coś ci się stało
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 08, 2004, 09:30:15 pm
Normalnie nie mogłam się powstrzymać,żeby nie dopisać co się stało dalej...hehehe :grin: ....chociaż nie popisałam się długością posta....no dobra nie będę zanudzać

Kain była zaskoczona tym co przed chwilą usłyszała.On przejmował się,by nic jej się nie stało.Z gracją usiadła na dachu niedaleko Leviathana.Po chwili powiedziała:
- Nie zasłużyłam na twoją troskę o mnie....-oplotła rękoma kolana i spojżała w gwiazdy.
Wiatr rozwiał jej długie falujące włosy.Nastała długa i kępująca cisza.Oboje milczeli i oboje patrzeli w gwiazdy...tylko co jakiś czas słychać było świszczący wiatr.Pierwsza odezwała się Kain:
-...Ja....marwiłam się o ciebie...-mówiąc to spojżała na niego,a Leviathan jakby odruchowo spojżał również w jej stronę.
Ich spojżenie znów się spotkało.Siedzieli tak dłuższą chwilę patrząc na siebie,prosto w oczy.Kain patrzała teraz w te same błękitne oczy,które dwa lata temu po raz pierwszy widziała by kiedy kolwiek płakały...teraz tak samo błyszczały w ciemnościach.Poczuła dziwne uczucie gdzieś głęboko w środku.Nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego.Poczuła,że robi jej się gorąco i serce zaczeło jej mocniej bić,a w głowie huczało...ale było to miłe uczucie.Po chwili jednak urwała kontakt wzrokowy.
- Wybacz...nie powinnam mówić tego....-po czym zeskoczyła,a raczej zfruneła z dachu prosto na balkon,który prowadził do jej komnaty.
Powiedziała jeszcze"dobranoc Leviathanie" i weszła do środka.Tej nocy i tak nie spała jak każdej...ale nie był to tym razem strach przed snami...była to radość jaką czuła w środku.Radość,że Leviathan wrócił...i dziwne uczucie,które siedziało gdzieś w środku głęboko w jej sercu...


EDIT
Wczoraj nie mogłam dopisać dalszej części...z góry przepraszam jeśli komuś pokrzyżowałam szyki...a teraz dalsza część

Następnego dnia wszystkich obudził przeraźliwy krzyk,dobiegający z komnaty Kain.Próbowano wejść do środka,ale gdy tylko podeszło się do drzwi jakaś siła nie pozwalała ich otworzyć.Jedyne wejście jakie zostało to okno.Z całej grupy latać potrafił tylko Leviathan.Został on poproszony by spróbowad dostać się do środka.Dostał się tam bez najmniejszego problemu.Podszedł do okna,o dziwo było otwarte.Spojżał przez nie,ale nie zobaczył nikogo przy drzwiach,a Kain sieziała na łóżku skulona.Wszedł do środka i skierował się w jej stronę.Od razu poczuł,że coś jest nie tak,jakaś dziwna energia pałętała się po tym pomieszczeniu.Przykucnoł koło łóżka.Kain wyglądała jakby coś ją opętało.Błądziła po pokoju wzrokiem i cała się trzęsła.
- ...Kain słyszysz mnie?To ja Leviathan...
Gdy tylko to powiedział sierowała na niego swój wzrok i rzuciła mu się na szyję.I po chwili powiedziała:
-...To ty...przosze cię...pomusz mi...widzę wszędzie otaczjące mnie płomienie...-gdy to mówiła głos jej się załamywał i po chwili go puściła
- Dobrze,ale najpierw musisz z tąd wyjść
- Nie!Tu jestem bezpieczna....-powiedziała dziwnym aczkolwiek podobnym do dziecinnego głosem
Leviathan złapał ją za nadgarstki i jednym mocnym szarpnięciem wyciągnoł ją z łóżka.Kain natychmiast zaprotestowała szarpiąc się i wyrywając,ale Leviathan trzymał ją dość mocno.
-....Zabiją mnie....póść...-błagała,szarpiąc się dalej
- Kain!Skup się!-krzyknoł- Nie chcę ci zrobić krzywdy...-po tych słowach spojżał jej w oczy i trochę się uspokojiła-...Powiedz mi co widzisz...
-...Ciemna noc...jakże piękna i gwiazdy i księżyc...chmury przesuwają się po niebie szybko...nadchodzi...wiatr silny...zamykam oczy...-co jakiś czas mówiła tym dziwnym głosem jak przed chwilą-...boję się...widze płomienie...wszędzie ciemność ...zbliża się..-im więcej mówiła tym bardziej chciała się wyrwać-...póść to boli...zbliżają się..szybko..gorąco...prosze póść...-Kain zaczeła płakać i krzyczeć-...krzyczy...woła mnie...pali od środka...boję się...narasta zbliża się..chcę ucieć...nie mogę...coraz głośniej...niszczy mnie od środka...zbliża się...NIE CHCĘ...CHCĘ UCIEC....SZYDERCZY ŚMIECH.....PROSZĘ PUŚĆ MNIE...pali w środku płomienie zbliżają się...-zaczeła teraz tak mocno się wyryać,że Leviathan ledwo ją trzymał-....krway księżyc..Ziemia niszczeje....ginę....proszę nie!...PROSZĘ NIEEEEEEEE!!!!!!!!-Kain wydała z siebie przeraźliwy pisk,jakby dwie osoby z sobą w środku walczyły i tak wysoki,że szyby wygieły się w dziwny sposób i pękły.Stopniowo dźwięk zanikał,a głos Kain wracał do normy.Po chwili przestała już walczyć z Leviathanem i straciła przytomność.Lev złapał ją by nie upadła na ziemię i zaniusł do łoża.Pierwszy raz od dwuch lat Kain spała normalnie.
Sen,który wyśniła był zapomnianym wspomnieniem,a może raczej głęboko ukrytym.Była małą dziewczynką,w koło otaczała ją łąka pełna pięknych kwiatów.Czuła unoszący się ich zapach w powietrzu.Biegła przed siebie,gdy nagle zobaczyła niedaleko siebie siedzącą Lilian wraz z Leviathanem.Stał koło niej i przyglądał się co robi,a ona plotła wianek z kwiatów.Oni również byli dziećmi,ale starszymi od niej.Śmiali się do siebie i razem wyglądali tak ładnie.Lekki wietrzyk rozwiewał jasne włosy Lilian,które lśniły w słońcu.Kain napłyneły łzy...jej siostra nigdy nie dowiedziała się prawdy,a ona zawsze była sama.Próbowała je wytrzeć,ale im bardziej sie starała tym bardziej płakała.Po chwili dostrzegła,że w jej stronę patrzy Leviathan.Spojżał jej prosto w oczy.To był pierwszy raz kiedy widziała ich kolor tak wyraźnie.To wtedy również pierwszy raz te dziwne uczucie zagościło w jej sercu...po chwili zrobiło się jasno i  sen zniknoł.
Kain otwożyła oczy,było już jasno.Poczuła,że ktoś trzyma ją za ręke.Spojżała w tamtą stronę i ku jej zdziwieniu zobaczyła siedzącego koło niej Leviathana.
-...Byłeś tu cały czas...?-zapytała z lekkim niedowierzaniem nie podnosząc się
Leviathan na potwierdzenie kiwnoł głową.
- Spałaś cały dzień....najwidoczniej udało mi się wymazać ten koszmar z twojej pamięci...
-...Śniłam...o tobie i Lilian...to było jakieś wspomnienie..-uśmiechneła się lekko
- Koszmar nie powinien cię już męczyć...-mówiąc to wstał i udał się do wyjścia-...powinnaś teraz odpoczywać...
Zanim jeszcze wyszedł usłyszał ciche "Dziękuje".

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 10, 2004, 10:23:16 pm
hehe... coś mamy ostatnio dużą frekwencję wpisów do tego tematu. A ja dotrzymam danego wcześniej słowa i dopiszę dzisiaj następną część opowieści :meditate:
Reeve z wolna otworzył oczy. Leżał na łużku i nie zmieniając pozycji, roejrzał się po pomieszczeniu. Nie miał zielonego pojęcia jak tu trafił i co to za miejsce.
Reeve sięgnął w głąb umysłu, prubując przypomnieć sobie co zaszło zanim stracił przytomność. Pamiętał, ze dowodził armi demonów Galiona.... Mieli przypuścić szturm na Cargos, gdzie jak donosił wywiad zbierali się członkowie drużyny, która dwa lata temu pokonała Galiona. Tutaj na twarzy Reeve'a pojawił się uśmiech. Jego armia liczyła prawie milion żołnierzy i był pewien, ze na świecie nie ma drugiej takiej armi..... W końcu sam szkolił i werbował do niej najsilniejsze demony. Ale jednak podczas marszu stało się coś teoretycznie niemożliwego..... Praktycznie z nikąd pojawiła się druga armia i zaskoczyła ich..... Nieznajomi nie mieli przewagi liczebnej nad armią Reeve'a, ale było z nimi coś nie tak..... Byli strasznie silni i wytrzymali.... Sam Reeve, który jest świetnym wojownikiem zdołał położyć tylko kilku... Na czele drugiej armii stał osobnik odziany w białą tunikę, z kapturem zasłaniającym twarz.... Nikt nie był w stanie dojrzeć, co skrywa się pod kapturem.
Walka zdawała się bezcelowa i w końcu Reeve dał komendę do odwrotu, gdyż z jego prawie milionowej armii zostało zaledwie pięćdziesiąt tysięcy jednostek..... Szturm na Cargos przerodził się raczej w ucieczkę do miasta, a nie próbą jego podboju. Ale naszego wampira spotkało jeszcze jedno zaskoczenie. Otóż kiedy byli już niedaleko Cargos, Leviathan runął na nich jak grom z jasnego nieba. Lev w niecałą godzinę zmiótł z powierzchni ziemi całe pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy.... nikt nie był w stanie nawet do niego podejść..... Reeve nigdyby nie przypuszczał, zę jego niedoszły sprzymierzeniec przez dwa lata stanie się taki silny..... I od tego miejsca pamięć wampira urywa się..... najwuidoczniej został ogłuszony przez leva... tylko ciekawe co z nim teraz zrobią?
Reeve usiadł na łużku trzymając się za głowę. Przy okazji rzucił także wiązankę przekleństw, zeby trochę odreagować. Czuł bul w chyba każdej części ciała... No ale przynajmniej był żywy......
 - No, nareszcie się obudziłeś - usłyszał za sobą kobiecy głos. Odwrócił się i zobaczył, ze w drzwiach stoi Riki. - Nie ruszaj się stąd, zaraz zawołam innych - dodała jeszcze Riki, po czym wyszła z pokoju.

Po kilku chwilach wszyscy bohaterowie stali stłoczeni w pokoju Reeve'a. Dosyć mocn o wyczówlna była atmosfera ogulnej niechęci, a wręcz nienawiści do Reeve'a.... w końcu był zdrajcą, który prowadził armię, aby ich zgładzić.....
 - Leviathan zostawił cię przy życiu - powiedział wkońcu poirytowny Grievie, przykładając Reeve'owi miecz pod szyję - ale zamierzam naprawić jego błąd!
 - Pochamujcie swą złość - powiedziała Kain wchodząc do pokoju - Wiem, ze żywicie do niego wielką nienawiść, ale przynajmniej dajcie mu powiedzieć co stało się z jego armią .....
 - Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknął Grievie - Jedynym satysfakcjonującym rozwiązaniem będzie skrócenie zdrajcy o głowę!
 - Kain ma rację - wtrącił Nicolas - zabicie go nic tu nie pomoże.... Najpierw trzeba wyciągnąć z niego jakieś informacje
 - Ech... No dobra - westchnął grievie, po czym krzyknął w stronę Reeve'a - Gadaj co wiesz, a moze oszczędzimy twoje nędzne życie!
Wampir opowiedział im całą historię, od momentu wymarszu, przez natknięcie się na nieznaną armię, aż do klęski z ręki Leviathana.

Po wysłuchaniu historii nasi bohaterowie rozeszli się rozmyślając kim może być tajemnicza zamaskowana postać, z którą zapewne przyjdzie im się zmierzyć... Tej nocy Reeve wymknął się z pałacu, przeczuwając, że pozostanie tam dłużej mogłoby się skończyć tragicznie. Już miał przekroczyć bramę wyjściową, kiedy usłyszał za sobą głos
 - Zapomniałeś czegoś - Reeve odwrócił się i zobaczył za sobą Leviathana trzymającego w ręku Hellfire'a. Lev rzucił mu miecz, po czym odwrócił się i dodał. - Weź go i uczyń co uważasz za stosowne, ale pamiętaj, że następnym razem nie pozostawię cię przy życiu....

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 12, 2004, 10:32:10 am
Galion mial swoja siedzibe w "pustce" (bylej twierdzy 4 swiatow jakbys ktos nie kapowal). Sprowadzil sobie tam tylko tron na ktorym przesiadywal prawie bez przerwy. Jednak tym razem nie wiedzial ze bedzie zmuszony wstac. Reeve wlasnie wchodizl. I nie wygldal na zadowolonego. Galionowi zdalo sie ze troche wczesnie wrocil, no bo jednak niecodziennie podboja sie najwieksze maisto swiata. Ale przemogl zdziwinie i zapytal:
-Zabiliscie WSZYSTKICH?-spytal kladac duzy nacisk na slowo wszytskich.
-N.....nikogo ppanie-Zaczal spiety Reeve.
-COOOOOO?!
-Napotkalismy niepsodziewany opor panie-mowil przestraszonym glosem Reeve-jakas inna bardzo silna armia...zaatakowala nas w drodze do maista. Bylo nas mniej i dowodzil im mezczyzna w bialej tunice z kapturem.
Galion gdy to uslyszal zalal sie zimnym potem i w jego oczach pojawil sie strach, ale Reeve udal ze tego nie widzi.
-Uciekalismy do miasta bo zostalo nas tylko piecdziesiat tysiecy i wtedy przyszedl ON i zabil wsyztskich poza mna.
W tym momencie Galion wstl i zaczal sie miotac:
-NIECH TO SZLAG!!!! NIEDOSC ZE RUBEUS MNIE ATAKUJE TO JESZCE TEN GNOJEK LEVIATHAN POWROCIL!!!!
-Rubeus?...kim on jest-spytal Reeve
W tym momencie w pustce zmaterializowal sie ten sam mezczyzna ktory dowodzil armii, ktora zniszczyla demony Reeva.
-Dlaczego Rubeusie?!-krzyknal w strone "bialego" Galion.
-Musialem sprawdzic sile Twojej armii drogi przyjacielu. Bo mailem dylemat po czyjej stronei stanac. Bo jak wiesz nie lubie slabeuszy za sprzymierzencow-rzekl bardzo spokojnie Rubeus.
-Sprawdzales sile i zabiles prawie milion moich zolnierzy?!
-Nie wiedzialem ze sa az tak slabi. A po tym co zrobil Leviathan mam ochote pomoc mu w zabiciu ciebie i tego........smiecia-powiedzial patrzac pogardliwie na Reeva ktory wstal i ruszyl w strone Rubeusa ale jakeis potezne zaklecie Rubeusa ogluszylo go-ale w imie starje przyjazni dostaniesz jeszce jedna szanse.
-CO?! Masz czelnosc mnie szantazowac?!-ryknal na neigo Galion
-Taaaa....ale nie tym tonem przyjacielu. Bo chyba zapomniales ze juz nie jestes "tym lepszym" i teraz to ja moge zabic Cie skinieniem-powiedzial Rubeus a w jego glosie mozna bylo wyczuc pogarde dla Galiona.
-Ehhhh....no dobrze czego oge mnei zadasz?
-Hellfire
-ALE TO MEICZ REEVA
-No wiec do widzenia Galionie....
-NO DOBRA!!!!-dostaniesz ten meicz, ale po co Ci on? Przeciez Twoja magia jest tak silna ze jestes w stanie nawet zniszczyc cala planete.
-Tak masz racje Galionie, ale w Hellfire drzemie o wiele wieksza potega niz moja. A dobzre mnie znasz wiec wiesz ze moje ambicje to wiecej niz jedna planeta-tu Rubeusa zaczal sie smiac.
-Wiec dobrze wez ten miecz-rzekl Galion czujc ze jest na przegranej pozycji.
Tak tez zrobil Rubeus i ze slowami "niedlugo wroce" zdematerializowal sie.
"Nie ciesz sie tak Rubeusie bo neidlugo cala Twoja moc bedzie nalezec do mnie, DO MNIE, DO MNIEEEE!!!!!! " te slowa wykrzyczal Galion po zniknieciu Rubeusa i zaczal smiac sie, oblakanym smeichem w nieboglosy.

no to robi sie coraz ciekawiej :D
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 13, 2004, 03:29:01 am
- ŻE CO NIBY ZROBIŁEŚ?! TAK PO PROSTU POZWOLIŁEŚ MU ODEJŚĆ?! - rozległ się krzyk Raghama, wypełniając powietrze we wnętrzu pałacu. Było około południa i Ragham prowadził "rozmowę" z Leviathanem. Najwyraźniej nie był zadowolony, że poprzedniej nocy lev nie przeszkodził Reeve'owi w ucieczce..... I nawet nie próbował ukryć swojego gniewu.....
 - Nie sądzę żeby wypuszczenie Reeve'a było czymś nagannym - odpowiedział spokojnie Lev.
 - Ale to zdrajca!!! Wypuściłeś kogoś, kto nas zdradził!!! W końcu po czyjej jesteś stronie?! - powiedział coraz bardziej poirytowany Ragham
 - Nie jestem po żadnej ze stron.... - odpowiedział chłodno Lev, po czym odwrócił się i poszedł wzdłuż korytaża. Ragham Dawał jeszcze przez jakiś czas upust swojej irytacji, ale Lev, nie zwracał na niego uwagi. W końcu obaj zniknęli za rogiem
Całej sytuacji przyglądali się Ray i Natalia
 - Myślisz, ze on wie co robi? - zagadał Ray
 - Nie mam zielonego pojęcia... Mój brat jest czasami nieprzewidywalny... I do tego zawsze jest taki chłodny i opanowany... aż ciarki przechodzą.... - odpowiedziała Natalia
 - A swoją drogą to ciekawe z kim przyjdzie nam się zmierzyć tym razem - wtrącił po chwili Ray - wygląda na to, że przed nami kolejna długa podróż......
 - Niezbadane są wyroki losu.... - odpowiedziała Natalia, po czym otrząsnęła się lekko - Kurcze, zaczynam już mówić jak mój brat....

Późnym popołudniem Kain zwołała wszystkich bohaterów do głównej sali pałacu. Po jakimś czasie wszyscy siedzieli już przy długim stole i czekali cierpliwie, aż Kain wyjawi im powody tej nagłej narady.
 - Powód, dla którego wezwałam tu was jest bardzo oczywisty - powiedziałą w końcu Kain, wstając z miejsca - chciałabym ustalić razem z wami dalszego działania plan.
 - Jaki niby mielibyśmy ułożyć plan?! - powiedział poirytowany Harin - nie wiemy nawet gdzie jest teraz Galion.
 - Galion znajduje się w Twierdzy czterech światów, a raczej w tym co z niej zostało - wtrącił niespodziewanie Leviathan, wpatrując się w sufit.
Kilka par oczu zwróciło się ku niemu:
 - Ale jak możesz być tego taki pewien? - zapytał Grievie
 - Reeve zaraz po ucieczce zmierzał do twierdzy i jestem prawie pewien, ze podążał tam, aby złożyć "raport" Galionowi - powiedział chłodno lev, nie zdejmując wzroku ze sklepienia sali.
 - A ten człowiek w bieli o którym mówił Reeve? - zapytałą Riki - kim on jest?
 - Myślę, ze odpowiedź poznamy, kiedy przyjdzie czas...... - powiedział tajemniczo lev.
 - A więc ustalone - wtrąciła Kain - Jutro o świcie wyruszamy. Przygotujcie się do wymarszu i zabierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Tej nocy niebo było rozgwiażdżone, a księżyc świecił jasno. Wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie..... Tylko Arien nie mogła zasnąć.W jej umyśle odbijały się echem coraz to nowsze czarne myśli. W końcu Arien wstała z łużka i wyszła na taras, żeby uspokoić trochę umysł.
 - Coś się stało, Arien - dobiegł ją głos Nicolasa, który także wyszedł na taras.
 - Ja tylko..... - zaczęła Arien przygnębionym głosem - nie jestem pewna, czy będę w stanie przejść przez ten koszmar jeszcze raz....
 - Koszmar? - zapytał trochę skołowany Nico
 - Podczas naszej podróży dwa lata temu często bałam się, że cię stracę. Często śniło mi się, że jakis demon przebija cię ostrzem na polu bitwy i zawsze budziłam się z krzykiem...... - łzy zaczęły spływać po policzku ArienKtóra po chwili opadła Nicolasowi w ramiona - Ja.... ja nie wiem, czy przeżyłabym utratę ciebie...
 - Nie ważne jak źle by nie było... Ja zawsze będę przy tobie - szepnął Nico, przytulając do siebie Arien
 - Obiecujesz?
 - Tak, obiecuję
Arien uśmiechnęła się lekko i  otarła łzy z oczu. Razem z Nicolasem położyła się do łużka i zasnęła.... ale nie był to spokojny sen. Wciąż bałą się o swego ukochanego i miała przeczucie, ze tym razem ich przeciwnik przekracza ich najśmielsze wyobrażenia......

Przepraszam za ewentualne błędy ortograficzne, bądź stylistyczne, ale popatrzcie na czas wysłania posta :meditate:

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 13, 2004, 12:12:15 pm
lolololo imie Rubeus wydalo mi sie jakeis znajome i dopiero teraz przypomnaielm soebie ze to jest z HP XD
Niewiele po ich wyruszeniu zaczelo "lac jak z cebra", ale wiedzieli ze nie moga zawrocic wiec brenli w deszczu i blocie coraz dalej i daelj az w koncu zgubili sie w jakims lesie w ktorym chcieli znalezc schronienie:
-No swietnie. Az sie chce zyc jak sie czlowiek zgubi w "Martwym Lesie" i do tego jest tak chu*owa pogoda-warknal Harin.
-Tu przynajmniej tak nie leje-odpowiedziala DS probojac go uspokoic-ale co to jest ten "Martwy Las"?
-Wolisz nie wiedziec-odpwoiedzial z tajemniczym usmiechem Ray, a Harin parsknal smiechem.
-Z czego rzysz?! Gadaj co to za las!!!-krzykneal DS w strone Harina.
Ale Harin nie zdazyl juz wyjasnic bo uslyszeli w zaroslach cos jak warczenie psa. Potem jeszcze w innych meijscach az wokol nich zaroilo sie od obrzydliwych i zmasakrowanych stworzen prrzypominajacych psy, ktore byly "ubrane" w zbroje na grzbiecie i zblizaly sie do nich w ciasnym kregu. Byly coraz blizej i wygladalo na to ze wcale nie maja dobrych zamiarow w stosunku do naszych bohaterow:
-no to teraz chyba wiesz czym jest MARTWY LAS-powiedzial ze smutnym usmiechem Harin.
-STAC!!!-odezwal sie jakis glos i obok nich pojwaila sie postac w kapturze i bialej tunice.
W tym momencie wsyztskie "pieski" stanely jka wyrte:
-co tu duzo mowic-rzekla postac-zaden Ray, Ragham ani Leviathan was pzred nimi nie obroni. A wiec jak sie domyslacie jestem wasza jedyna szansa, ale oczywiscie mam swoje warunki.
-Mow czego chcesz-odparl Lev w swoim stylu.
-Zaniechacie swojej wyprawy i NIGDY, powtarzam NIGDY nie bedziecie jej kontynuowac. Jesli sie teraz spzreciwicie......no cuz.....dawno ich niekarmile-powiedzial ironicznym glosem wskazujac na swoje pupilki.

Czy to juz definitywny koniec teamu NSH?
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 14, 2004, 02:36:24 pm
Jedna po chwili Kain wyszła przed swoich kompanów i tak rzekła:
- Przykro mi rzec to...ale nie zawrócimy...-spojżała gniewnie na "białego"
Nieznajomy tylko się uśmiechnoł.
- Kain co ty robisz?! -krzyknoł przerażony Nicolas- przecież nie mamy szans z nimi!
Kain spojżała smutno na nich i powiedziała:
- Wy nie...ale mnie może się udać...
Po chwili naszych bohaterów okryła dziwna bariera,która nie pozwalała im z niej wyjść,jak również nie pozwalała się bestjom dostać do środka.Po chwili coś się przed nią zmaterializowało.
- Nie chciałam jej używać...ale widzę,że będę musiała jednak...
Był to czarny kij na,którym wygrawerowane były dziwne znaki,po chwili na jego obu końcach wysuneły się dwa czarne ostrza(co wyglądało jak literaz Z).Oba ostrza nie miały "gładkich boków" z obu stron były ostre i również na nich były te same znaki,które dziwnie świeciły.Jednak na "białym" nie zrobiło to wrażenia,ale na naszych bohaterach wprost przeciwnie.
-...Wiesz co to jest...i wiesz,że dzięki temu zniszczyć cię mogę...-spojżała na niego pogardliwie
Na tważy nieznajomego pojawił się jeszcze większy uśmiech.
- Co to jest?-zapytał Alojzy
- To jest Thanatos...ale wygląda inaczej niż ją ostatnio widziałem...-powiedziała Lev- czyżby Kain zabrała ją z Twierdzy?-pomyślał
Alojzy wybałuszył oczy:
- Myślałem,że to tylko mit....że ta broń nie istnieje....przecież to broń samego anioła śmierci...
- Istnieje i w dodatku jest niebezpieczna również dla posiadającego,tak potężną broń....
- W jakim sensie"niebezpieczna dla posiadającego"?-zapytała Riki
-....Ponieważ jest obusieczna...jeżeli nie potrafi się jej dobrze użyć można również zranić samego siebie....ale ona rónież po części zabiera duszę temu,kto się nią posługuje....-powiedział Lev z ledwo zauważalnym lękiem w głosie

Wszyscy staneli jak wryci.Tyle co mogli zrobić dla Kain to patrzeć...od niej dzieliła ich przecież bariera,przez którą nie mogli się przedostać.Kain czekała na ruch przeciwnika mając wyciągniętą przed sobą kosę,ale nie musiała długo czekać,nieznajomy pstryknoł tylko palcami i na jego rozkaz "psiaczki" zaczeły atakować Kain.Pierwsze dwa rzuciły się w jej stronę,ale zaraz po tym odleciały poprzecinane na pół.
- Hm...jednak cię nie doceniłem...-powiedziała "biały" z wrednym uśmiechem wyszczeżając zęby

Kain spojżała w jego stronę.Po chwili kosa w jej rękach zaczeła się kręcić i teraz wyglądała jak wirujące ostrze.Kain trzymała je tylko siłą woli.Po chwili rzuciła się na nią cała chmara nieżywych bestji.Kain z gracją unikała każdego ciosu przy czym cieła ich martwe ciała,można powiedzieć,że to jak walczyła przypominało raczej taniec niż walkę.Walka trwała długo,a jej ubywało sił.Tym razem nie zdążyła się obrucić w porę i jeden z umarłych "psiaków"zachaczył ją o ramie,robiąc przy tym płytką ranę.Kain jednak nie poddawała się tak łatwo.Przeciwników z każdym ciosem ubywało.W końcu nieznajomy się odezwał:

- Zadziwiające....hm...myślałem,że jesteście słabsi...
Jednak nie zdążył dokończyć gdyż z ledwością zdążył zauważyć,że Kain rzuciła w jego stronę kosą i ominąć ją,która po chwili zawruciła i tym razem leciała prosto na niego.Jednak ze zdziwieniem wszyscy zauwarzyli iż ją zatrzymał siłą woli,wyciągając przed ostrzę ręke,które nadal się obracało.Po jego policzku spłyneła stróżka krwi.Po chwili również zauważyli iż spod kaptura wyłoniły się platynowe pasemka włosów.Spojżał na nią swoim wzrokiem.Jego oczy były dziwnego koloru...podchodziły pod zieleń,lecz jednak nie były zielone.Miał również skośne źrenice.Uśmiechnoł się do niej po czym powiedział:
-...Jesteś pierwszą osobą,której udało się mnie zranić...dobrze więc skoro tak bardzo wam zależy na pokonaniu Galiona to daję wam wolną rękę...ale ze mną nie będzie tak łatwo...-po czym zniknoł,a wraz z nim jego pupilki

Gdy tylko puścił kosę poleciała ona dalej wbijając się w najbliższe drzewo.Bariera,którą stwożyła Kain również znikła,a ona sama podeszła do swoich toważyszy trzymając się za zranione ramię.Wszyscy stali w milczeniu,patrząc na nią z podziwem.Po chwili odezwała się Riki:
- Jesteś ranna!
- To tylko zadrapanie...nic mi nie będzie -powiedziała idąc przed siebie jednak po chwili poczuła szarpnięcie z lewej strony boku.
Gdy tylko przyłożyła tam rękę poczuła,że dotyka czegoś lepkiego i mokrego.Spojżała na swoją rękę i zobaczyła krew.
- Kiedy to się stało...-pomyślała zdziwiona,po chwili przypomniała sobie,że kiedy rzuciła w stronę nieznajomego kosą zauważyła krótki i szybki promień,który leciał w jej kierunku-...to wtedy...musiał mnie trafić kiedy się odsłoniłam...-pomyślała,po czym poczuła,że robi jej się słabo

Po chwili upadła na kolana i zanim jeszcze straciła przytomnośc poczuła,że ktoś ją złapał by nie upadła na ziemię i straciła przytomność.Miejsce w którym się znalazła nie wyglądało znajomie.Do okoła niej było ciemno,a ona stała jakby w słupie światła.Po chwili przed sobą zobaczyła trzy postacie.Po środku stał ten męższyzna w białej tunice,po jego lewej stał Reeve,a po prawej jakaś kobieta.W pierwszej chwili pomyślała,że to jej własne odbicie,lecz jednak różniło je to,że ów kobieta nie miała wzorów na ciele tak jak ona.Po chwili zoriętowała się,że to właśnie Lilian stoji przed nią i trzyma w ręce miecz z czerwonym,obusiecznym ostrzem o dziwnym krztałcie.Po chwili również między nią,a tą trujką pojawił się nie wiadomo z kąd Leviathan.Spojżał na nią i odwrócił się w stronę wroga.Po chwili Lilian podleciała do niego i przebiła go na wylot tym dziwnym mieczem.Nieżywe ciało Leviathana upadło na ziemię,a Lilian stała nad nim triumfująca.Po chwili oblizała miecz z krwi i pokazała ostrzem na Kain chlapiąc przy tym na nią krwią.
- Ty będziesz następna -powiedziała uśmiechając się szyderczo
Kain nie mogła nic zrobić,nawet krzyczeć.Po chwili poczuła ból w miejscu gdzie "biały" zadał jej cios.
Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą niebo.Nie było już zachurzone,a ptaki pojawiały się co jakiś czas między białymi chmurami.Również powietrze zdawało się być inne.To nie mógł być już Martwy Las,za pewne już w nim nie byli.Chciała się podnieść,lecz ból nie dawał jej wstać.
- Nie podnoś się bo rana może sie otworzyć...- powiedział Ray,który siedział koło niej-...straciłaś dużo krwi,ale teraz lepiej odpoczywaj...


Pierwszy raz udało mi się napisać tak długi post jednym tchem bez zbędnego zastanawiania się :grin:  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 19, 2004, 06:38:45 pm
Leviathan i Ray nalegali by powrocic do miasta i poczekac az Kain wyzdrowieje, ale ona stanowczo zaprzeczyla i powiedziala ze moze juz swoodnie chodzic a nawet walczyc. Jednak nie bylo to do konca prawda, poniwaz przy kazdym ruchu odczuwala bol, taki sam jaki poczula w tym pamietnym snie, w ktorym jej siostra zabila najblizsza jej i Levovi osobe. Postanowili zmienic cel swojej wyprawy z Galiona na Reeva. Wiedzieli ze vampir - zdrajca jest jedyna osoba, ktora moze im powiedziec cos o "Bialym". Wiedzieli ze gdy nie ma juz Wyroczni, nikt nie jest w stanie odkryc przed nimi tajemnic tego strasznego swiata. Druzyna chodzila po wsiach i miastach i wypytawala o jakies dziwne zdarzenia, bitwyy, dziwne istoty, "Bialego" i Reeva, ale nigdzie nie dzialo sie nic ciekawego. W 3-cim tygodniu poszukiwan jednak nastapil przelom. Gdy byli w malym, przydroznym zajezdzie Kain miala wizje. Zobaczyla w owej wizji twierdze czterech swiatow, w ktorej znajdowali sie: "Bialy", Galion i Reeve:
-Jest oslabiona, teraz mozemy ja sprowadzic by ozywila siostre-rzekl ze swoim szyderczmy usmiechem "Bialy".
-Dobrze Rubeusie, tego od Ciebie oczekiwalem-odparl Galion
-Jestesmy kwita!-Radosnie rzucil Rubeus i zdematerializowal sie.
-Idz po nia!-rozkazal Galion Reevowi.
-Tak jest panie!-odpowiedzial vampir i rowniez zdematerializowal sie zostawiajac Galiona samego. Gdy Reeve zniknal z Twierdzy Kain poczula straszny bol w ranie i Reeve zmaterializowal sie w karczmie.
-Witam was.....przyjaciele!-krzyknal do bohaterow i odchrzaknal znaczaco.
-Czego chcesz zdrajco?!-warknal na niego Ragham.
-Galion znow odebral mi HF i przyszedl czas zemsty. Postanowielm do was dolaczyc-powiedziala nieco nerwowym glosem Reeve.
-I co myslisz ze tak po prostu sobie przyjdziesz i powiesz ze juz ejstes z nami i wszystko zosatnie Ci przebaczone?-odpowiedzial Harin i zaczal mprzygotowywac jakies zaklecie, a wszyscy ludzie zebrani w karczmie zwrocili oczy w strone "sceny".
-Tak wlasnie mysle.
-To sie mylisz!-opdowiedzial Harin i wycelowal zakleciem w Reeva-a teraz grzecznie opusc ten lokal jesli Ci zycie mile.
-Spokojnie Harinie, on moze sie nam przydac, sam wiesz do czego-przerwal "mila konwersacje" Ray i zworcil sie w strone vampira-a teraz powiesz nam wsyztsko co wiesz o "Bialym".
-Pod jednym warunkiem-powiedzial Reeve ze zlosliwym usmiechem-Jesli mnie napoicie, dacie jakies zarcie i zaplacice za nocleg....to rano powiem wam wszytsko co wiem o Rubeusie....no i oczywiscie pozwolicie mi do was dolaczyc.
Wszystkie oczy pelne dezaprobaty zwrcily sie na Raya, a ten ze spokojem powiedzial:
-Zgoda!
-Nie......ugh....-szepnela Kain i upadla na ziemie.
Reeve usmiechanl sie zlosliwie i do konca dnia ucztowal na koszt bohaterow by w nocy wziac najdrozszy z apartamentow jakie mzona bylo znalezc w amlym przydroznym zajezdzie. W sordku nocy gdy wsyzscy juz spali, a przynajmniej tak sadzil Reeve, wyszedl na korytarz i skierowal sie do pokoju Kain. Jednak gdy byl w polwie waskego korytarza, nagle zrobilo sie strasznie zimno i przed jego oczami przyzwyczajonymi juz do ciemnosci znow zaczela pojawiac sie czern. Ciarki przeszly mu po plecach i za nim pojawilo sie jkaby niebieskie swiatlo, od ktorego bilo to przerazliwe zimno, a przed nim formowala sie jeszce czarniesjsza od ciemnosci chmura. Po chwili z obu obiektow uformowaly sie dwie postacie. "Zimny Swiatlem" okazal sie byc Leviathan, a "Czarna Chmura" Ray.
-Dokad to sie pan wybiera?-szepnal Lev i zaczal z "wystawionymi" szponami zmierzac w strone Reeva.......

chyba moj najdluzszy post odkad pisze NSH, ale i tak krotki :P
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 19, 2004, 09:57:15 pm
Trochę się rozpisałam,ale co tam ^_^

Kain rozejżała się do okoła.Znów widziała to samo miejsce co poprzednim razem,ale nie oświetlało ją teraz światło i mogła się ruszać.Po chwili ktoś pojawił się przed nią.Od razu zgadła kto to był.Stał około 10 metrów przed nią.Po chwili odezwał się:
- Witaj moja droga miło cię znów widzieć....-powiedział "biały" podchodząc do niej
- Nie zbliżaj się do mnie...-mówiąc to zaczeła się cofać
- Nie chcesz dowiedzieć się prawdy?
Kain spojżała na niego pytająco.
- O czym ty mówisz....
- Wyrocznia ci nic nie mówił...o twoich rodzicach? -zapytał podchwytliwie
- Do czego zmierzasz? -odparła ze złością w oczach
Nieznajomy tylko westchnoł:
- Najwidoczniej nie....dobrze,więc...chciałbym abyś mnie tylko wysłuchała.Nie mam złych zamiarów...-powiedział podchodząc jeszcze bliżej ,teraz był od niej na odległość 5 m
- Może najpierw powiedział byś kim jesteś....-powiedziała chłodno
- Dobrze więc...Nazywam się Rubeus...i jestem twoim...ojcem... -powiedział spokojnie

Kain nie mogła uwieżyć w to co usłyszała,nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.Po chwili Rubeus ściągnoł kaptur i pokazał swoją tważ.Wyglądał młodo,ale czemu tu się dziwić w końcu był demonem.Miał platynowe włosy sięgające koniuszkami do ramion.Grywka była tej samej długości i zakrywała większą część prawej strony twarzy.Oczy były teraz bardziej wyraźne,ale nadal nie można było odróżnić ich koloru.Spojżał na nią smutno.
- Wybacz za tę ranę,którą ci zadałem...
- ...Nie wierze...nie wierzę w to co powiedziałeś,to niemożliwe...to nie jest prawda...-mówiła Kain załamującym się głosem
Rubeus jednak nic nie powiedział,ale odsłonił lewą część klatki piersiowej na,której miał dziwny tatuaż,a dokładniej w miejscu gdzie znajdowało się serce.
- Przyjżyj się uważnie...nie przypomina ci czegoś...ty również masz w tym samym miejscu taki tatuaż...-powiedział patrząc na nią- odziedziczyłaś go po mnie...Kain...tak samo jak moc widzenia snów...i dzięki temu tu jestem...
Niestety była to prawda.Kain również posiadała taki tatuaż.Miała go od urodzenia i dobrze o tym wiedziała.Upadła na kolana i podparła się rękoma.W tej chwili przypomniała sobie wszystko co mówiła jej wyrocznia...i to co mówił teraz Rubeus zgadzało się z prawdą.
- Gdyby nie twoja matka pewnie bym nie żył...bo to ona poprosiła wyrocznie o wygnanie mnie,a nie zabicie na miejscu...
-...Dlaczego dopiero teraz...się ujawniłeś...?-zapytała spoglądając na niego
- Gdybym tylko wcześniej wiedział....Kain...twoja matka ukryła to przede mnią...jak również przed wszystkimi...wyrzekła sie ciebie tak samo jak mnie...- podszedł do niej tak blisko,że mógł jej dotknąć
Uklęknoł koło niej i spojżał prosto w oczy.
-...Ale dlaczego nas atakujesz....dlaczego chcesz zniszczyć tą planetę? -zapytała ze łzami w oczach
- Nie chcę jej niszczyć...chcę ją oczyścić...uwierz mi Kain...potrzebuję cię,byś mi w tym pomogła -położył jej ręce na ramionach-...przyłącz się do nas...
-...Wierzę ci -podniosła się z podłogi-...ale nie przyłączę się do was...wybacz mi nie mogę...ojcze.Na tej planecie istnieją osoby,które kocham...i ja zbyt mocno związana z nimi jestem...wy oboje mnie...na pastwę losu zostawiliście....byłam tyle czasu sama,aż do teraz...znalazłam bratnie dusze...i się ich nie wyrzeknę...-mówiła spokojnie
Rubeus również wstał i podszedł do Kain.
- Zapamiętaj moja droga -złapał ją za szyję,ale tak by jej nie dusić-...demony nie kochają...one pożądają i robą wszystko by to czego chcą otrzymać...ty również jesteś demonem...i ja wiem czego pragniesz...a może raczej kogo...-powiedział uśmiechając się
- Mylisz się ojcze...-odepchneła jego rękę-...ja nie jestem tylko demonem...jestem również po części aniołem...
Rubeus potrząsnoł głową nadal uśmiechając się:
- Twoja matka również była w połowie demonem moja droga...ale tylko ja o tym wiedziałem...-powiedział i po chwili zaczoł się dematerializować-...wybrałaś inną drogę...niech tak będzie...ale pamiętaj,że ja z obranej ścieżki już nie zawrócę...
- Ja również...-powiedziała chłodno Kain

Po chwili czuła,że wraca do swojego ciała gdyż poczuła ból po lewej stronie.Nie mogła go znieść i wydała z siebie krzyk.Ray i Lev jak również Reeve go usłyszeli.Przez chwilę ci pierwsi spóścili wzrok z Reeve'a co dało mu szansę na ucieczkę.Pokuj Kain znajdował się na piętrze,do którego prowadziły schody,z których wampir zeskoczył i zaczoł szybko kierować się do wyjścia.Leviathan nakazał Ray'owi by sprawdził co dzieje się z Kain,a sam udał się w pogoń za uciekinierem.Dogonił go na zewnątrz nie daleko karczmy w,której się zatrzymali.
- Do kąd się wybierasz?Mówiłem ci,że następnym razem nie zostawię cię przy życiu...-powiedział chłodno Lev zlatując przed niego
Reeve słysząc to tylko sie zaśmiał:
- Jak bardzo się mylisz Leviathanie...-mówiąc to wyszczeżył swoje kły

Po chwili koło niego pojawiła się nie wiadomo z kąd dziwna postać w czarnym płaszczu zakrywającym całe ciało i twarz.Miała również skrzydła pokryte czarnym upierzeniem.Postać spojżała na Leva i rzuciła się w jego stronę atakując.Lodowy demon bez problemu ominoł ten cios.Jednak gdy postać go zadawała,kaptur zsunoł się jej z twarzy i to co ujżał Lev zdziwiło go.Ta kobieta kogoś mu przypominała.Co prawda miała czarne włosy i oczy bez wyrazu,ale twarz miała bardzo do kogoś podobną.
- Tak Leviathanie -powiedział Reeve z szyderczym uśmiechem- ty ją znasz...i to chyba aż za dobrze...
Leviathan spojżał w jego stronę.
- Teraz jest tylko marionetką w rękach Rubeusa....on chciał ją ożywić,ale do tego była mu potrzebna Kain...z tego co się domyśliłem odmówiła mu...a to pech...-mówił nadal z wrednym uśmieszkiem na twarzy-...ja już nie służe Galionowi...on zrobił się słaby...teraz będziecie musieli walczyć z Rubeusem...PANEM I WŁADCĄ CAŁEGO WSZECHŚWIATA....MWAHAHAHAHAHAAAAA....-po czym razem z tą kobietą oboje znikneli

Ray,który miał sprawdzić co dzieje sie wpokoju Kain wpadł do środka.Kain leżała skulona na boku.Podszedł do niej i zobaczył,że rana się otwożyła i teraz mocno krwawiła.Kain jęczała z bólu i drżała.Ray próbował jakoś zatamować ranę,ale bez skutku.W końcu po paru minutach walki,jakimś cudem udało mu się zatamować krwawienie.Kain leżała teraz na plecach nie ruszając się.
- Nie mamy wyboru...z raną jest coraz gorzej...powinniśmy cię zabrać spowrotem do pałacu...-powiedział patrząc na bladą twarz Kain
-...Dobrze....ale pozwól mi teraz zostać samej....muszę przemyśleć parę spraw...-powiedziała ledwo słyszalnym głosem
Ray bez sprzeciwów wyszedł z pokoju zostawiając ją samą z myślami.


No w końcu jakiś ruch...hehe i co będzie dalej?Tego dowiemy się w następnym odcinku :grin:  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Listopada 20, 2004, 04:45:26 am
Nie miala juz sily podtrzymywac ociezalych powiek... Znow tu stala, a przed nia Rubeus.
- Zapomnialem ci wspomniec o pewnej sprawie. Lilith jest pod moja opieka.
- Lil... Lilith?!? Przeciez ona... Co jej zrobiles?!?! - ze strachem w oczach Kain wykrzyczala do ojca.
- Powiedzmy, ze tchnalem w nia troche zycia... Ale do calkowitego ozywienia potrzebuje twojej mocy...
- Klamiesz!!! Chcesz moja moc i ograniczasz sie do takich prostackich zagran!!! Wynos sie z mojego umyslu!!! - Kain zamknela oczy i probowala sie obudzic, ale po w jej uszach zabrzmial ten sam bezbarwny glos.
- Tak sadzisz? Spytaj sie Leviathana... Zapewniam cie ze on tez baaardzo by chcial ujrzec ukochana zywa... Wszystko zalezy od ciebie, moje dziecko.
Kain zawirowalo w glowie i obudzila sie w karczmie cala zlana potem. Jak na zawolanie do pokoju wszedl Leviathan.
- Widziales Lilith?! - rzucila odrazu do niego.
- Tak... Ale ona jest martwa i nic na to nie poradzimy. - sucho starajac sie ukryc uczucia rzekl Leviathan.
- Nieprawda... Moge ja ozywic!
- Nie Kain... To tylko gierki Rubeusa. Nie mozesz mu sie poddac.
- On jest moim ojcem...
Leviathan ucichl wyobrazajac sobie co musi przezywac Kain.
- Ale nic dla mnie nie znaczy... Nie znalam go kiedy sie urodzilam, kiedy dorastalam, nigdy... Jest dla mnie normalnym przeciwnikiem i ja, Kain obiecuje ci ze go pokonam i wskrzesze twoja ukochana!!! - Z tymi slowami wstala z lozka ale palacy bol przeszyl ja w miejscu zranienia i upadla spowrotem na lozko natychmiast zapadajac w gleboki sen z wycienczenia.


Ostatnie co pamietal, to Leviathan i Lilith. Reeve lezal w jakims ciemnym pomieszczeniu. Czul jedynie bol w ramieniu. Powoli wstal i zauwazyl juz o dziwo zagajona rane po dlugim cieciu mieczem... Nie pamietal kto to zrobil. "Ale zaraz... - pomyslal - Naramiennik... Ktos najwyrazniej chce mi pomoc" - mowiac to wyszczerzyl kly. Dopiero teraz rozejrzal sie po pomieszczeniu. Wygladalo ono na wielka katedre, a posrodku widnial podest z jakas kula. Reeve podszedl blizej i zauwazyl ze w kuli strzelaja miniaturowe pioruny. Obserwowal ja z kilku stron ale wszedzie widzial to samo... Zauwazyl jednak ze to cos nie jest idealna kula... Posiada jakby dwa wgniecenia w ksztalcie dloni. Delikatnie wzial kule w rece.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!
Z gardla Reeva wydobyl sie nienaturalnie znieksztalcony krzyk. Pioruny strzelaly robiac wampirowi glebokie rany, lecz ten nie mogl oderwac dloni. Na posadzke zaczela sciekac waska struzka jego krwi, a Reeve klekajac w agonii staral sie oderwac kule. Jednak po kilkunastu sekundach wszystko sie skonczylo... Bol znikl tak szybko jak przyszedl... Reeve spojrzal na dlonie i ujrzal 2 skomplikowane znaki... W starowampirzej kaligrafii oznaczaly one
- Dusza? - sam do siebie powiedzial wampir. - Dusza... Co to ma znaczyc?!?
Zauwazajac ze na obu dloniach widnieje ten sam znak, tylko w lustrzanym odbiciu. Zlozyl rece jak wiekszosc smiertelnikow podczas modlitwy. Wokol niego pojawila sie dziwna aura, a przed nim ta sama kula z piorunami wciagajac jakby powietrze.
- Dusza... - Reeve usmiechnal sie.


Galion siedzial samotnie w Twierdzy Czterech Swiatow kiedy przed nim pojawil sie jego sluga.
- A gdzie Kain??
- Niestety ale nie udalo mi sie jej tu zaciagnac Panie...
- Ty nedzna gnido!!! Nic nie potrafisz zrobic dobrze odkad dalem Rubeusowi tego twojego Hellfire... Ale nie martw sie... Dzieki temu twoja smierc bedzie szybka i bezbolesna...
- Moglbym obiecac ci to samo Panie - wtracil wampir - ale byloby to klamstwo...
Reeve zlozyl dlonie tak aby obydwa stygmaty pokryly sie ze soba. Wokol niego znow pojawila sie ta sama aura i kula.
- Co to jest?! Przeciez masz naramiennik!!! Nie mozesz tego zrobic!!! - powiedzial zlany potem Galion.
- A widzisz go tutaj? - mowiac to sluga obejrzal sie na swoje ramie.
- Nie!!! To niemozliwe!!!
Pioruny zbiegly sie w jednym miejscu i zaczely wciagac Galiona. Po kilku sekundach bylo juz po wszystkim...
- Mam nadzieje ze twoja moc bedzie dobrze sluzyc mi i Rubeusowi, Galionie. - Reeve wyszczerzyl kly po czym zniknal zostawiajac w Twierdzy tylko gnijace juz cialo i glowe Galiona.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 25, 2004, 08:18:15 pm
Hm..znów się rozpisałam...

Znów była dzieckiem.Biegła teraz przez łąkę pełną kwiatów ze łzami w oczach.Niebo było pochmurne i wiał silny wiatr.Po chwili zauważyła przed sobą dwie postacie na wzgórzu.Nie widziała wyraźnie ich twarzy,jedyne co mogła zauważyć to kontury poruszających się cieni.Walczyły ze sobą,ale po chwili jedna z nich upadła na ziemię.Kain stała bez ruchu i patrzyła na postać,która stała nad trupem.Po chwili owa postać spojżała w jej stronę,ale Kain nawet nie drgneła.Cień zaczoł się do niej zbliżać,aż w końcu był na tyle blisko,że mogła rozpoznać kim była owa postać.Okazał się nią być Leviathan...ale wyglądał on tak jak teraz.Szedł w jej stronę,a ze szponów kapała mu świeża krew.Zatrzymał się jakiś metr,może dwa przed nią.Spojżał na nią swojim zimnym wzrokiem.Po chwili zawiał silny wiatr i zrobiło się jasno.Kain zauważyła,że postać,która leży na wzgórzu jest jakaś znajoma...ale nie była pewna kto to jest.Po chwili jednak stwierdziła iż jest to Rubeus.Oczy Kain rozszeżyły się,gdyż zauważyła,że trup się podnosi...i zmierza w ich stronę.Nagle nie wiadomo z kąd pojawił się tak szybko nich i tyle co zdążyła zauważyć to stojącego przed nią Leviathana,który po chwili upadł na ziemię martwy i Rubeusa stojącego przed nią z wrednym uśmiechem.Poczuła,że ma na sobie jakąś ciecz.Otarła tważ i zobaczyła krew.Po chwili z przerażeniem spojżała na Rubeusa,który zniknoł jak wszystko inne...otwożyła powoli oczy.Odetchneła z ulgą gdy zobaczyła przed sobą sufit.Po chwili również zauważyła siedzącego koło niej Alojzego.
- Jak się czujesz Kain? -zapytał
Kain jednak nie miała siły by odpowiedzieć na to pytanie.Czuła,że nie ma w niej żadnej siły.Już samo patrzenie kosztowało ją wiele wysiłku.Po chwili świat zawirował jej w głowie,wszystko zrobiło się jakby za mgłą i straciła przytomność.
- Nie jest z nią najlepiej...-po chwili odezwał się Alojzy-...obawiam się,że jeśli nic nie zrobimy....-niedokączył
- Czy jest jakiś sposób by jej pomóc? -zapytał niepewnie Ray
-...Hm...słyszałem kiedyś o magicznym źródle,które potrafi uleczyć każdą ranę,nawet śmiertelną -odpowiedział- jeśli się nie mylę jest ono w pobliżu Lasu Jednorożców.....mam nadzieję,że nie jest ono mitem...-powiedział z przygnębieniem
- Nie mamy wielkiego wyboru....-powiedział Leviathan patrząc na Kain,która teraz była blada jak ściana
Wszyscy jeszcze tego dnia zebrali się i wyruszyli we wskazane miejsce.Kain została przeniesiona do wozu i ułożona tak by rana się więcej nie otworzyła.Na całe szczęście na swej drodze nie napotkali żadnych przeciwników.Od kąd wyruszyli z miasta mineły dwa dni.Źródła jednak nie było widać,a z Kain nie było najlepiej.Teraz nawet się nie budziła i wyglądem przypominała raczej porcelanową lalkę niż żywą istotę.Alojzy i reszta obawiała się,że jeśli nie znajdą źródła jak najszybciej Kain nie przeżyje kolejnego dnia.Gdy tracili już nadzieję,Riki i Grevie,którzy zostali wysłani na zwiady przed wozem,właśnie wracali w pośpiechu.Yowai już zdaleka coś krzyczała,ale nie było to wystarczająco zrozumiałe.Dopiero kiedy oboje dobiegli wszystko stało się jasne.Źródło jednak było i to całkiem niedaleko nich.Czym prędzej pośpieszono wóz we wskazane miejsce.Po kilku chwilach im oczom ukazał się zdumiewający widok.Przed nimi rozpościerała się tafla wody,która wyglądała jak olbrzymie lusto.Na drógiej stronie brzegu znajdował się wodospad,za którym skrywało się wejście do jaskini.
- To tam -odrzekł mister Alojzy pokazując na wejście
- Jak mamy się tam dostać? -zapytała Arien
Alojzy spojżał na Leviathana.
- Raczej nie sądzę by nam się to udało...ale Leviathan mógł by się tam dostać bez problemu...
Mag kiwnoł potwierdzająco głową i wraz z Levem skierowali się do wozu.Lodowy demon wzioł Kain na ręcę i ze słowami "niedługo wrócę" udał się na drógi brzeg.
Wejście do jaskini wyglądało dość dziwnie,nie było to raczej "typowe" wejście.Było jakby wyciete w skale,a na około niego znajdowało się obramowanie z dziwnymi znakami.Leviathan niezastanowiając się wszedł do środka rozglądając się.Po chwili spostrzegł przed sobą jakby piedestał i stojącą za nim figórę.Owa postać miała złożone dłonie do modlitwy i była zrobiona jakby z lodu.Lev zatrzymał się przed piedestałem.Nie musiał długo czekać,gdyż po chwili figóra otworzyła oczy i zaczeła się ruszać jak żywa istota.Każdy jej ruch wydawał dźwięk cichutkich dźwoneczków,który roznosił się po jaskini.Spojżała na Kain swoimi szklanymi oczami bez źrenic.Kobieta była ubrana w długą,prostą suknię,a na głowie miała coś na podobieństwo turbana z welonem.Dłonią wskazała na piedestał.
- Witaj przybyszu...jestem kryształową damą tego jeziora...wiem po co przychodzisz...nie obawiaj się,pomogę ci...-mówiła nie poruszając ustami
Leviathan powoli położył Kain na piedestale.Po chwili kryształowa dama położyła dłoń na czole Kain.
- Widzę,że nie tylko ciało jej zatrute...również umysł....
- Czy uda ci się ją ocalić?-zapytał Lev patrząc na nią
Dama spojżała na niego:
- To zależy od tego...czy ona będzie chciała wrócić....-powiedziała tajemniczo-...ja nie mogę przywrócić jej życia na siłe jeżeli ona tego nie chce....ale widzę,że tobie...bardzo zależy na tym by wróciła...-mówiąc ostatnie zdanie uśmiechneła się
Leviathan jednak nic nie powiedział tylko odwrócił wzrok.
- Umiesz czytać w myślach?
- Wybacz...to przez ciekawość...rzadko mnie tu ktoś odwiedza...ale nie buj się...chciałam tylko sprawdzić...czy naprawde zależy ci na życiu tej istoty...postaram się o to by wróciła...
Kobieta zamkneła oczy.Po chwili znalazła się w podświadomości Kain.Spojżała przed siebie i zobaczyła ją wiszącą jakby na cienkich nitkach.Zawieszona była głową w dół.Po chwili otworzyła oczy i spojżała na kryształową damę.
- Witaj Kain...-odezwała się pierwsza
- Kim jesteś? -zapytała ze zdziwieniem
- Jestem tu by ci pomóc...nie znasz mnie,ale zostałm wezwana przez twoich przyjaciół...
- Po co...ja nie potrzebuję pomocy...-powiedziała smutno spuszczając wzrok-...niczyjej...nie potrzebuję...
- Kain...jest tu ktoś kogo kochasz i czeka,aż się obudzisz...to on cię tu przyniusł...i poprosił mnie bym ci pomogła....chcesz go zawieść?
Kain spojżała na nią,a z jej oczu popłyneły łzy.
- Leviathan..-szepneła-...ja mu obiecałam,że ożywię Lilian...ale nie wiem czy mi się to uda...nawet nie wiem jak to zrobić..ja nie umiem pomóc innym...a co dopiero sobie...ja nie wiem czy powinnam...wrócić...
- Kain -powiedziała spokojnie dama- pamiętaj o tym,że nawet gdy bardzo czegoś chcemy i pragniemy z całego serca,to nie wszystko wychodzi tak jakbyśmy sobie tego życzyli...niektórych rzeczy i zbiegów wydażeń nie da się odwrócić ani ominąć...ale są przecież momęty dla,których warto jest żyć...czasami nawet na naszych własnych błędach uczymy się...by już nigdy ich nie popełnić...takie jest nasze przeznaczenie...-uśmiechneła się-...teraz możesz je zmienić...możesz umrzeć lub żyć dalej....do ciebie należy wybór...
Kain spojżała na nią.Po chwili dziwne nitki,które ją pętały znikneły,a Kain sfruneła na ziemię.Stąła teraz twarzą w twarz z damą.
- Dotrzymam danej obietnicy...ożywię Lilian i zniszczę Rubeusa...-powiedziała poważnym tonem
Kryształowa dama uśmiechneła się tylko i wyciągneła do niej rękę.
- A więc wybrałaś życie...
Kain podała jej swoją dłoń i obie po chwili znikneły.
Dama odeszła od ciała leżącej Kain i spojżała na Leviathana z uśmiechem.Rana na ciele Kain znikneła całkowicie.
- Możesz ją zabrać...niech odpoczywa...rana co prawda zagojona,ale sił jej wciąż brak....- powiedziała po czym staneła w tej samej pozycji i zamieniła się w posąg tak jak zasał ją tu Leviathan.
Nie zastanawiając się długo,Leviathan zabrał wciąż śpiącą Kain z piedestału i wyszedł z groty.Zanim zdążył dolecieć na drugi brzeg Kain otworzyła oczy.Pierwsze co napotkał jej wzrok to były niebieskie oczy Leviathana.Uśmiechneła się lekko,po czym oparła głowę na jego ramieniu.Gdy dolecieli na drugi brzeg wszyscy byli szczęśliwi,że ich misja ratownicza się powiodła.Nasi bohaterowie kierowali się teraz do miasta Cargon,by Kain odzyskała siły w swoim pałacyku.


Kurcze pisanie bez W_W jakoś mi nie idzie...zaczyna mi brakować pomysłów.W_W gdzie jesteś.... ;(  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 26, 2004, 11:15:19 pm
Ta historia najwidoczniej toczy się własnym życiem i jak widać beze mnie także potraficie dopisać kilka świetnych pomysłów. Niemniej jednak nie przepuszczę okazjii dopisania kolejnego posta

Od powrotu naszych bohaterów do miasta Cargos minęło już około tygodnia. Kain z każdym dniem czuła się coraz lepiej i widać było, że odzyskuje chęć do zycia. Drużyna wiedziała, że niebawem trzeba będzie wyruszać w drogę..... pytanie tylko gdzie?
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Kain obudziła się. Rozejrzała się po pokoju rozespanym wzrokiem i pierwszym co przykuło jej uwagę była para błękitnych oczu spoglądających na nią. Kain uśmiechnęła sie i powiedziała:
 - Dzień dobry, Leviathanie. Czy mógłbyś mi powiedzieć co robisz w moim pokoju o tak wczesnej porze?
 - Dzień dobry. - odpowieział Lev - Muszę z tobą porozmawiać o.... pewnej bardzo ważnej sprawie
 - Skoro to ważna sprawa, to mogłeś mnie obudzić. - powiedziałą Kain, po czym ziewnęła
 - Nie chciałem przerywać ci snu....
 - To o czym chciałeś ze mną mówić?
 - Chodzi o Lilian... a właściwie o twoje zamiary względem niej....
Twarz Kain nagle spowarzniała
 - Co masz na myśli, Leviathanie?
 - Wiem, że chcesz przywrócić ją do życia..... I wiem, ze nie wachałabyś się poświęcić siebie dla sprawy, ale...... proszę cię, abyś porzuciła to zamierzenie.
Oczy Kain rozwarły się w zdziwieniu
 - Leviathanie.... ale ... ale co.... o co....
 - Kiedy Lilian umarła, byłem ewien, że moje uczucia umarły razem z nią. Przez pewnien czas byłem emocjonalnie martwy..... poza nienawiścią, gniewem i żalem nie odczuwałem niczego..... Nawet jeśli ją ożywisz, ona nigdy już nie będzie tą samą osobą... Jej ciało będzie zamieszkiwać inna dusza. Przez ostatnie dwa lata byłem praktycznie maszyną do zabijania... ale kiedy otrzymałem twój list, coś we mnie się zmieniło.... zrozumiałem, że muszę tu wrócić... chciałem zobaczyć cię jeszcze raz - Leviathan umilkł na chwilę i spojrzał Kain głęboko w oczy, po czym nakrył jej dłoń swoją - Ożywienie Lilian mogłoby kosztować cię życie. Już raz straciłem kogoś bardzo bliskiego i  nie chcę, żeby to się powtórzyło. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś odeszła z tego świata.... . Kain, ja..... ja cię kocham.
Kain nieoczekiwanie rzuciła mu się w ramiona. Po policzkach spłynęły jej łzy radości.... Właśnie usłyszała słowa, które jakże bardzo chciała usłyszeć.
 - Ja ciebie też, kochany.

Minął następny tydzień, a Kain wróciła już do pełni sił. Można powiedzieć, ze promieniowała energią i szczęściem. Nasi bohaterowie postanoiwili kontynuować podróż. Joako cel obrali Twierdzę Czterech Światów, mając nadzieję, że znajdą tam jakiekolwiek odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

Drużyna była w drodze już od kilku dni. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem... Zapowiedał się kolejny przyjemny dzień.
 - Ta cała historia z Rubeusem nie trzyma się kupy. - powiedział nie stąd, ni z owąd Grievie - Ciągle coś mi nie pasuje w tej układance.
 - Mogę się mylić, ale sądzę, że Ten cały Rubeus to tylko marionetka.... pionek w większej grze - powiedział Harin
 - Możliwe... a nawet bardzo prawdopodobne - wtrącił Ray - ale....
Nikt nie dowiedział się, co Ray usiłował powiedzieć, gdyż tuż przed naszą drużyną zdematerializował się Reeve.
 - Czego tu znowu chcesz, gnojku? - zawołał oburzony Ragham
 - Chciałem wam tylko powiedzieć, że wasza wyprawa do Twierdzy jest dość bezcelowa. Galion niestety zginął śmiercią tragiczną - powiedział Reeve szczerząc kły.
 - I niby dlaczego mamy ci wierzyć? - zapytał Grievie
Reeve zdjął z pleców worek i pokazał jego zawartość bohaterom. W środku worka znajdowała się głowa Galiona
 - Wziąłem ze sobą małą pamiątjkę, na wypadek, gdybyście mi nie uwierzyli. - odrzekł Reeve po raz kolejny pokazując swoje kły. - Dysponuję yteraz mocą znacznie większą noiż poprzednio i obawiam się, że to wy będziecie moimi następnymi ofiarami
 - Chyba sobie kpisz - powiedział coraz bardziej poirytowany Ragham - Nawet gdybyś miał więcej mocy, to sam nie jesteś w stanie pokonać nas wszystkich.
 - Ja może nie - rzucił drwiąco wampir - ale moi koledzy na pewno ucieszą się ze spotkania z wami.
Powiedziawszy to, zł0ożył dłonie, tak aby oba stygmaty stykały się. Z nieba runęło w dół kilka piorunów. Stykałuy się one z ziemią w taki sposób, żeby zamknąć w "klatce" naszych bohaterów. Nagle błyskawice zaczęły wirować, coraz bardziej elektryzując powietrze. Drużyna czóła, jak zakrzywia się czasoprzestrzeń. Wiedzieli, ze za chwilę znajdą się w zupełnie nie znanym miejcu.... Nie wiedzieli gdzie, ani kiedy... ale za to bytli pewni, ze nie spotka ich tam nic miłego.
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 27, 2004, 03:53:23 pm
Byli zupelnie zszokowani tym co zobaczyli. Nie byli wstanie nawet wykrztusic slowa. Znajdowali sie w miejscu przypominajacym jakies koloseum, a oni stali na duzej okraglej arenie. Jednak byla ona dosc nietypowa, poniewaz otaczala ja bezkresna przepasc nad ktora poprowadzone byly 4 kamienne mosty poprowadzone w 4 kierunki do 4 olbrzymich, metalowych krat. Na widowni nie bylo nikogo poza kilkoma osobami w "loży honorowej". Byli to: Rubeus, Reeve, Lilian, Nieznana im blondwlosa kobieta w czarnej, krotkiej spodniczce i w rowniez czarnej, skorzanej koszuli oraz 2 mezczyzn w prostych czarnych szatach, siegajacych do ziemi. Jeden byl wyraznie bardzo stary, z siwymi wasami i rowniez siwymi, krotkimi wlosami, drugi zas wygldala na okolo 40 lat. Na jego haczykowatym nosie mial okragle okulary, w ktorych odbijalo sie slonce. Jego wlosy byly dlugie i brazowe, a jego brode zdobil lekki zarost. Wsyzscy gawedzili sobie spokojnie nie zwracajac zbyt duzej uwagi na zszokowanych bohaterow. Jednak po okolo trzech, moze czterech minutach Rubeus podszedl do krawedzi lozy i odezwal sie do bohaterow:
-Nie zalezy nam na waszym nedznym zyciu, my chcemy tylko Kain - zaczal, a bohaterowie pobledli ze strachu na sama mysl o tym jak zareaguje Leviatjan, jednak tego zamurowalo i stal jak wryty - oddajcie nam ja, a zostawimy was przy zyciu.
-Nie ma mowy! - odkrzyknal mu Alojzy.
-Czy az tak bardzo wam na niej zalezy by oddac za nia zycie? - zapytal Rubeus ze swoim zlosliwym usmieszkiem, a bohaterowie popatrzyli po sobie i zgodnym chorem odpowiedzieli:
-Tak!! - i zaczeli szykowac sie do walki.
-Nie!!! Nie pozwole byscie za mnie zgineli - krzyknela Kain - widac moim przeznaczeniem ejst smierc z rak tego glupca.
-Kain...spokojnie...nikt nie zginie - powiedzial z usmeichem na ustach Ray i mrugnal porozumiewawczo do Leviathana, a ten tylko skinal glowa.
-A wiec jak bedzie? To wasza ostania sza....
-Zamknij ryj i pokaz co potrafisz - przerwal Rubeusowi Leviathan.
-A wiec wybraliscie smierc - pwoeidzial z szyderczmy usmiechem Rubeus i skinal glowa na "piekna neiznajoma" a ta pociagnela za stojaca obok niej dzwignie. Po chwili Olbrzmie metalowe kraty zaczely sie otwierac i z tuneli, ktore zaslanialy zaczely wychodzic, znane im juz "Pieski". Z kazdej s owych krat wyszlo 7 Pieskow. Wszystkim poza Leviathanem, Rayem i Kain na widok tych kreatur zrobilo sie niedobrze, a Arien zaczela plakac, a Nicolas probowal ja uspokoic. "spokojnie" to slowa, ktore rzucil Lev zanim szepnal cos pod nosem i jedne z mostow zamarzl i zlamal sie pod ciezarem potworow. Po tym Ray rzucil kolejne zaklecie i z wyczarowanego poratlu wyszlo kilka gryfow, a Ray kazal im bronic bohaterow. Na "widowni" wsyzscy poza Lilian i Rubeusem patrzyli zaszokowani na to widowisko. Gdy gryfy probowaly zatrzymac pieski Lilian i Leviathan przenosili pozostalych do tego tunelu do ktorego juz nie bylo mostu. Gdy juz wsyzscy byli w tunelu zaczeli uciekac, sami nie wiedzieli gdzie biegna, ale wiedzieli ze jesli im sie nie uda uciec to wszyscy zgina. Biegali kretymi korytarzami i waskimi sciezkami, panowala zupe;na ciemmnosc, gdy w pewnym momencie zobaczyli swiatlo. Okazalo sie ze swiatlo przebijalo sie przez krate, ktora odgradzala ich od wyjscia. Wiedzieli ze dla Leva taka krata nie bedzie duzym problem i nie pomylili sie. Nie minela minuta i juz pwolnym krokiem zmeizali do wyjscia. Nagle zaczeli slyszec jakis tajemnicz huk. Po chwili tuz przed wyjsciem sciane cos przebilo i wywolalo ogromna chmure kurzu. Gdy chmura opadla zobaczyli ze droge do wyjscia zaslonila im "Dark Lilian". Wyciagnela miecz i zaczela isc w strone bohaterow.
-Oddajcie ja albo zginiecie - powiedziala demonicznym glosem.
-Nie masz szans z nami wszystkimi! - odkrzyknal jej pewny siebie Sayrus, a ona rzucila na niego jakies zaklecie i Sayrus stracil przytomnosc, ale Grievie przytrzynal go by nie upadl. Leviathan rzucil sie na Lilian i obezwladnil ja, jednak czul ze ma ona w sobei ogromne poklady mocy i ze nie utrzyma jej dlugo, wiec kazal kompanom uciekac. Na poczatku Kain nie chcaila sie zgodzic, ale Leviathan niemal rozkazal jej uciekac z innymi. Ostatecznie wszyscy uciekli (lacznie z Sayrsusen ktorego wyniosl Grivie), a Lilian zrzucila z siebie Leviathana z taka sila, ze udezyl w pobliska sciane i posypal sie z niej gruz. Gdy Lev sie podniosl, Lilian znow do niego podeszla i udezyla go piescia w klatke piersiowa tak ze niemal wbil sie w sciane. Po tym ciosie Leviathan upadl. Czul ze to juz koniec, ze przegral i ze zawiodl swoich towarzyszy. Ale wysilil wsyztskie swoje sily i wyszeptasl jakas formulke i zaczela bic od neigo dziwna niebieska aura, potem nastapil glosny huk i ta czesc tunelu zawalila sie na Dark Lilian i Leviathana. Tunel prowadzil na skalne urwisko, z ktorego pozostali bohaterowie patrzyli jak zawala sie wejscie do tunelu i sami nie mogli uwierzyc ze Leviathan odszedl i jzu nie wroci..............
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 28, 2004, 01:49:57 am
cholera...... uśmiercili mi moje alter ego.... damn it.
- Nieeee!!! - krzyknęła Kain. Już zaczynała bieg w stronę zawalonego tunelu, kiedy Ray chwycił ją za ramię.
 - Nie, Kain..... On już nie żyje
 - To nie prawda!! - krzyknęła przez łzy - Musimy go uratować!!
 - Zrozum w końcu - krzyknął Ray - On nie żyje i nic na to nie poradzimy... Trzeba żyć dalej
 - Ale ja nie chcę... - odrzekła Kain, a jej głos zmieszał się z płaczem - ...ja nie chcę żyć dalej bez niego...
 - Przykro mi, że przrywam waszą dramatyczną konwersację - powiedział Rubeus, który nie wiadomo skąd pojawił się około 10 metrów od nich - ale pamiętaj Kain, ze moja propozycja jest wciąż aktualna..... Możesz ożywić Zarówno Lilian, jak i swojego ukochanego
 - Nie słuchaj go, Kain!! - powiedział Ragham - on blefuje... Nie daj się zwieść.
Kain spoglądała pytająco to na Rubeusa, to na resztę drużyny, po czym powiedziała
 - Jeśli istnieje choć cień szansy na to, ze uda mi się ożywić Leviathana, jestem gotowa poświęcić wszystko.....
Po tych słowach Kain zaczęła iść w stronę Rubeusa, który uśmiechnął się szyderczo. Jednak po przejściu kilku kroków Kain poczóła nagły ból z tyłu głowy. Pociemniało jej przed oczami i padła na ziemię tracąc przytomność. Została ona ogłuszona przez Raya, który wziął ją na ręce i doniósł do pozostałej części grupy
 - Nie mogę pozwolić, zebyś oddała się w ręce Rubeusa - powiedział Ray - Leviathan by mi tego nie wybaczył.
Uśmiech zniknął z twarzy Rubeusa, a jego miejsce zajął grymas gniewu.
 - A więc dobrze. Chciałem to załatwić po dobroci i pozostawić was przy życiu, ale widzę, że śpieszy wam się na drugą stronę.
Rubeus skinął głową na swoich towarzyszy stojących z boku, po czym sam zdematerializował się, odchodząc w nieznanym kierunku. Reeve wyszczerzył kły do naszych bohaterów i wyjął swój dwuręczny miecz... ale ostrze było jakieś inne niż poprzednio....
 - Dostałem od Rubeusa spowrotem swój Hellfire - powiedział wampir - a jeśli was zabiję, to na pewno pozwoli mi ożywić swoją ukochaną...... Bo w gruncie rzeczy nic do was nie mam.... ale powiedzmy, ze życie Angeline cenię bardzoiej niż wasze.
 - Reeve, gdzie twoja kultura? - wtrącił mężczyzna w okularach - Powinieneś przedstawić nas swoim znajomym
Wamopir spojrzał na niegoo pytająco, po czym wzruszył ramionami i powiedział.
 - Nie rozumiem potrzeby przedstawiania się tym, którzy są już martwi, ale jak tam chcesz - Reeve wskazał na człowieka w okulrach - ten tutaj to Ivan, nasz prywatny mistrz fechtunku. Jego kolega to Eryk i jest potężniejszym magiem niż wy wszyscy razem wzięci. A ta tutaj śliczna pani to Lyndis, najlepsza łuczniczka w tym świecie..... No ale przejdźmy do rzeczy.....
 - Żal mi ciebie... - wtrącił bez uprzedzenia Ray - zabijasz niewinnych, służysz ciemności... i jeszcze usprawiedliwiasz się swoją ukochaną... Naprawdę mi ciebie żal.... Nawet jeśli uda ci się ożywić twoją Angeline, to czy ty naprawdę wierzysz, ze będzie w stanie pokochać takiego mordercę jak ty?
 - Stul dziób!! - krzyknął Reeve, czując przepływającą po nim falę gniewu. Podniósł swój miecz i rzucił się na Ray'a. Jednak zanim zdążył dobiec, czół, ze coś chwyta go za kończyny i owija się wokół jego ciała. Zanim się spostrzegł został złapany w sidła mroku..... cienie przytrzymywały go i nie pozwalały się ruszyć
 - Jak widzisz zastawiłem na ciebie pułapkę - powiedział Ray uśmiechając się - powibnieneś panować nad emocjami... A teraz bądź grzecznym chłopcem i wypuść nas z tego świata
Reeve nie mógł uwoierzyć, ze dał się tak głupio podejść. Mruczał pod nosem jakieś przekleństwa, kiedy odezwał się Ivan.
 - Punkt dla was. Złapaliście Reeve'a w zasadzkę.... Właściwie to mozemy was wypuścić.... I tak wkrutce się spotkamy, tylko, ze my mamy czas... a wy nie.
Po tych słowach Ivan skinął porozumiewawczo na Eryka, a ten wypowiedział jakąś formułkę i świat zawirował przed naszymi bohaterami. Po krutkiej chwili znaleźli się w pałącu Kain w mieścia Cargos... Wygląda na to, ze znowu wrucili do punktu wyjścia.....

Kiedy Kain otworzyła oczy był już ranek. Usiadła na łużku i jakby dopiero teraz zdałą sobię sprawę, z oostatnich wydażeń.... Jej ukochany był martwy w ruinach jakiegoś koloseum i zdawało się, ze Rubeus w końcu dopnie swego..... Kain oparła głowę w ramionach i zaczęła płakać... Leviathana nie było już na tym świecie, a bez niego dalsze życie nie miało sensu.......
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 28, 2004, 12:47:19 pm
zanim zaczne pisac kolejny rozdzial to chcialem Cie przeprosic W_w za Leviathana, ale mialo to na celu wywolanie emocji u czytelnika by bo przeczytaniu calosci nie pwoiedzial "fajne" i zapomnail o tym. A jesli zdarzy sie cos tragicznego, dramatycznego itp to czytelnikowi na dlugo zostanie to w pamieci. Mam nadzieje ze mi wybaczysz :)
Nastepnego dnia w palacu Kain, Ray zwolal zebranie by ustalic czy warto dalej kontynuowac wyprawe. Wszyscy byli bladzi i oslabienie poniewaz tej nocy nikt nie dal rady, a nawet nie probowal zasnac. Wszyscy byli pograzeni w smutku i zalu. Wiedzieli, ze Lev byl najpotezniejszym z nich, i ze byl rowniez ich przywodca. Mimo smutku i zmeczenia wszyscy stawili sie na naradzie i zajeli swoje miejsca za stolem. Puste bylo tylko jedno miejsce, miejsce Leviathana, na ktore wszyscy patrzyli ze smutkiem i tesknota. Pierwszy odezwal sie Ray:
-Zwolalem to zebranie by ustalic z wami, czy warto dalej kontynuowac te wyprawe.
-Nie.....-odpowiedziala pustym glosem Kain.
-To samobojstwo, skoro ON zginal, to my tez nie damy rady - spokojnie powiedzial Sayrus.
-Za duzo juz wycierpielismy - dodala Arien.
-Co?! Chyba nie pozwolicie by ten smiec Rubeus, sprawil by wsyztskie nasze wysilki poszly na marne - Krzyknal Ragham i udezyl piescia w stol.
-Powinnismy go pomscic - zawtorowal Grievie.
-Glupcy!!! Chcecie sie zabic tylko po to zeby pomscic tego idiote?! - krzyknela DS.
-NIE NAZYWAJ LEVIATHANA IDIOTA - wycedzil Nicolas przez zeby i wstal wyciagajac miecz, ale Arien powstrzymala go od ataku.
-Pomyslcie - przerwal klotnie Alojzy - czemu Leviathan oddal zycie?
-B...bbbo chcail....-zaczela Kain zalamanym glosem.
-Bysmy dokonczyli nasza misje - dokonczyl za nia Ray - i nie chcial bysmy zgineli, wolal oddac wlasne zycie, tylko po to by uratowac NAS, swoich przyjaciol...- w tym moemencie glos Raya sie zalamal, pierwszy raz widzieli by Rayowi, zimnemu i poteznemu cieniowi chcialo sie plakac.
-Racja, musimy wyruszyc ponownie - powiedzial Sayrus, a ta nagla zmiana zdania sprawila ze wsyzscy przytakneli i postanowili ze nastepnego dnia wyrusza do Altrosa, by spytac by jest jakis sposob by "odbudowac" T4Ś......

krotki, ale tresciwy post :F
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 28, 2004, 10:11:11 pm
Odnoszę dziwne wrażenie, ze ta historia staje się powoli trochę zbyt bardzo melodramatyczna....
Po zakończeniu przygotowań nasi bohaterowie wyruszyli w końcu do Altrosa. Za priorytet obrali sobie Dowiedzenie się czegoś więcej o zamiarach Rubeusa... w końcu Altros pomógł im już kilka razy, więc pewnie pomoże i teraz. Większość podróży minęła w milczeniu. Najwyraźniej ponury nastrój udzielił się wszystkim bohaterom. Jednak mimo wszystko najbardziej przygnębiona zdawałą się być Kain... Ale w końcu nie ma się co dziwić, w końcu straciła siostrę i ukochanego, a na domiar złego będzie musiała zabić swojego ojca....
W końcu jednak ta nieprzyjemną ciszę przerwał Ray:
 - Zastanawiają mnie słowa, które usłyszeliśmy od Ivana... "My mamy czas, wy nie"..... Ciekawe co miał na myśli?
 - Pewnie to, że niedługo wszyscy zginiemy.... - odpowiedziała pesymistycznie Kain
 - Ech - westchnął Ray - Ja nadal uważam, ze za poczynaniami Rubeusa stoi coś znacznie większego niż jakaś tam pusta rządza zniszczenia świata.....
Ray nie zdążył dokończyć swoich rozważań, gdyż przed naszymi bohaterami, w powietrzu zaczęły pojawiać sie płomienie. Po chwili ogień uformował się w nieregularny napis: "Rubeus przesyła pozdrowienia". Zanim nasi bohaterowie się spostrzegli, byli już otoczeni przez przeciwników różnej maści, od zombi zacząwszy, na manticorach skończywszy. Ragham jako pierwszy wyjął swój topór i uśmiechnął się:
 - Wreszcie jakiś pożytek z tego Rubeusa. Dawno nie było pożądnej walki.
Powiedziawszy to, bez namysłu rzucił się do boju i pokazując dość spektakularną kolejkę kilku czystych cięć, przebił się przez pierwsze szeregi wrogów. Reszta bohaterów także bez większego zastanowienia ruszyła do boju. Nicolas wyszedł trochę z wprawy, ale nadal zręcznie zadawał przeciwnikom liczne rany cięte, unikając jednocześnie z gracją ataków wrogów. Ray używając Reki ciemności, wykreślił w powietrzu pentagram, z którego zaczęły wylatywać ostrza zrobione z cienia. Po chwili wystrzeliły w stronę wrogó przebijając większość z nich na wylot. W międzyczasie strzsły Arien niszczyły przeciwników w dalszych szeregach. Ci, którzy nie zginęli, miotali się po polu bitwy, ogarnięci płomieniami. Grievie pokazywał swój niewyczerpany wachlarz umięjętnoiści i trików szermierczych. Pozbawiając życia kolejnych przeciwników, rzucał w ich stronę stosowne epitety. Z tyłu pola nagle wybuchł potężny tajfun, będący dziełem Alojzego i Harina. Nawet nie spodziewali się, ze ich dzieło będzie w stanie wybić wrogów na taką wysokość. Karmen smagała swoim biczem coraz to nowych przeciwników, co niewątpliwie sprawiało jej przyjemność. Towarzyszyła jej także Death Scythe, która lubowała się w wyrywaniu przeciwnikom serc z piersi. Riki natomiast poruszała się pomiędzy legionami wrogów i miotała w nich potężne uderzenia wspomagane czarami.
Kiedy nasi bohaterowie walczyli, Kain stała na środku pola walki i rozglądała się beznamiętnie. Nie miała zamiaru walczyć. Wręcz przeciwnie, czekałą tylko, aż jakiś zombi podejdzie do niej i skończy jej bezsensowny żywot..... Ale jakoś nikt się nie pojawiał
 - Ironia losu - pomyślała Kain - Zawsze ktoś czycha na moje życie, ale kiedy chcę, zeby mi je odebrano, to nie ma chętnych.....
Nagle jednak jeden z potworów rzucił się w na Kain. Ona tylko spojrzałą w jego stronę i zamknęła oczy, czekając na koniec. Po chwili powietrze blisko niej przeszedł dźwięk rozcinanego ciała. Ale nie było to jej ciało.... Kain otworzyła oczy i zobaczyła, ze napastnik został zabity przez Raya, który w lewej ręce trzymał ostrze cienia.
 - Obawiam się, ze nie mogę pozwolić ci zginąć - powiedział spoglądając jej w oczy.

Po jakimś czasie walka skończyła się. Trakt, na którym toczyła się bitwa został obficie nasycony krwią zombich i innego plugastwa.... Inni podróżnicy będą go omijać szerokim łukiem przez jakiś czas...... Słońce chyliło się już ku zachodowi, a nasi bohaterowie ze względu na ogulne wyczerpanie bitwą postanowili rozbić obóz. Po jakimś czasie Kain zagadała do Ray'a:
 - Dlaczego nie pozwoliłeś mi wtedy zginąć - spytała gniewnie - przecież wiesz, że nie mam już po co żyć
 - Jeszcze za wcześnie, żebyś umarła - powiedział Ray tajemniczo - Dla dobra sprawyy musisz zyć....
 - Sprawy? ... Jakiej sprawy - spytała Kain zdezorientowana
 - Myślę, że wszystko wyjaśni się, kiedy porozmawiamy z Altrosem - odpowiedział enigmatycznie Ray, kończąc tym samym rozmowę
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Listopada 29, 2004, 01:47:56 pm
Krótki ten post mi wyszedł...taki jakie pisałam na początku... :grin: ,ale zabrakło mi pomysłu...

Następnego dnia w południe byli już na miejscu.Altros przywitał ich w swojej twierdzy.Gdy tylko znaleźli się w jej środku Kain udała się na balkon,w tej chwili chiała być sama.W jej głowie błąkało się tyle myśli,a za razem rozpacz po Leviathanie.Oparła się łokciami o poręcz i spojżała przed siebie.
- Co mam teraz zrobić...czy to ma jakiś sens...moje dalsze istnienie...-zapytała sama siebie
Wiatr rozwiał jej długie włosy.Łzy popłyneły jej po policzkach.Objeła swoje ramiona i spóściła wzrok.Po chwili usłyszała,że ktoś do niej podchodzi,ale się nie odwruciła.Poczuła,że ktoś kładzie jej rękę na ramieniu,spojżała i zobaczyła,że to Natalia.Spojżała na Kain swoimi niebieskimi oczami i tak rzekła:
- Chciałam ci coś powiedzieć....-powiedziała tajemniczo-..może to ci nie pomoże,ale czy nie wydaje ci się,że Leviathan zginoł zbyt łatwo?
Kain spojżała na nią pytająco:
- Ale przecież..wszyscy widzieliśmy...-powiedziała łamiącym się głosem
- Posłuchaj Kain znam mojego brata...i wiem,że nie tak łatwo go pozbawić życia
-...Co masz na myśli..-mówiąc wciąż łamiącym się głosem otarła napływające łzy
-..Wydaje mi się,że on wcale nie zginoł...może to miało tak wyglądać...by wszyscy myśleli,że nie żyje...by tak myślał Rubeus...mam przeczucie,że on się gdzieś ukrył i czeka na odpowiedni momęt...nie wiem z kąd,ale wiem,że on wciąż żyje...może wyda ci się to dziwne,ale czuję jego obecność.. -powiedziała patrząc przed siebie
Kain otworzyła szerzej oczy.Może Natalia miała rację,może to miał być haczyk na Rubeusa...Po chwili podzszedł do nich Ray.
- Mnie również się tak wydaję...-powiedział- Leviathan nie poddał by się tak łatwo...-spojżał na Kain- ale teraz chodzcie,powinniśmy porozmawiać o tym z resztą drużyny...już na nas czekają..- mówiąc to skierował swoje kroki do wyjścia
Zaraz za nim poszła Natalia.Kain stała przez chwilę jeszcze na balkonie.Spojżała w niebo.
- Jeżeli wciąż żyjesz to cię odnajdę...-szepneła,po czym otarła łzy i również poszła za Ray'em i Natalią
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 29, 2004, 04:45:45 pm
Geeeeez....mialem nadzieje ze Leva nikt nie bedzie ozywail ale jak ma byc zywy to niech zyje
Gdy Leviathan otworzyl oczy, zdiwil sie bardzo, bo spostrzegl ze nie znajduje sie pod gruzami tunelu, obok trupa Lilian, ale przykuty do sciany w jakiejs brudnej, ciemnej i wilgotnej celi. Czul sie bardzo slaby i zastanwial sie jak dlugo magiczna bariera chronila go od zmiazdzenia przez skaly. Zastanwail sie tez czy jego przyjaciele dalej kontynuuja swoja wyprawe. Wprawdzie powiedzial Rayowi by ich naklonil, ale nie wiedzial czy Ray da rade. Te rozmyslania przerwal mu Rubeus, ktory wlasnie wszedl do celi w towarzystwie Reeva.
-Myslales ze jestem tak glupi jak ty i nie zorientuje sie ze to musi byc jakis trik?! - krzykanl Rubeus i splunal Levowi w twarz.
-Jestes glupi...myslisz ze mi zalezy na zyciu? - zapytal drwaicym glosem Lev.
-To moge ci je odebrac - odpwoeidzial na to Reeve i wyciagnal HF.
-Smialo, pokaz co potrafisz, ale zachowalem zimna krew wiec moze ci byc niewygodnie zlizywac ja z ziemi - zreflektowal Lev, a Reeve podbiegl i juz mial zadac ciecie gdy upadl razony zkaleciem Rubeusa.
-Do rzeczy - zaczal "Bialy" - Czemu nie chcecie mi oddac Kain, przeciez to tylko jedno marne zycie.
-Powies sie, przeciez to tylko jedno marne zycie - znow zadrwil Leviathan, na twrazy Rubeusa wyraznie zagoscil gniew.
-TY GLUPCZE!!! Nic nie rozumiesz!! Ona jest kluczem!!! - ryknal Rubeus.

i znwo krotki post :]
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Listopada 29, 2004, 10:32:20 pm
- Rozumiem więcej niż myślisz - odpowiedział spokojnie lev - Jak mniemam ma ona być kluczem do zniszczenia świata, prawda? Wybacz, ze nie w padam w panikę, ale spotkałem już wielu, którzy mieli takie same cele jak ty. Nie jesteś pierwszym megalomaniakiem który stanął mi na drodze i pewnie nie ostatnim.....
 - Czy ty naprawdę uważasz mnie za głupca? - zapytał drwiąco Rubeus - I niby do czego miałby mi być potrzebny jakiś zniszczony świat? O nie, Leviathanie.... Mam o wiele bardziej wygórowane cele niż myślisz.
 - Możliwe - odpowiedział chłodno Leviathan - Ale tak, czy siak wątpię, zeby ci się udało...
 - Mylisz się - odrzekł Rubeus, po czym się uśmiechnął - Jak narazie wszystko idzie zgodnie z moim planem.
Rubeus zdematerializował się, zabierając ze sobą Reeve'a i pozostawił Leviathana samego ze swoimi myślami.....

Tymczasem nasi bohaterowie zostali zaprowadzeni przd oblicze Altrosa i już od jakiegoś czasu dyskutowali z nim o planach dalszej podróży:
 - Wydaje mi się, ze powinniście zacząć poszukiwania od tego dziwnego koloseum - odezwał się Altros.
 - Ciekawe jak mielibyśmy to niby zrobić - zbulwersował się Ragham - Nawet nie wiemy, gdzie ono jest
 - Dość oczywiste jest, że to koloseum znajdowało się w alternatywnym świecie - zaczął "gdybać" Harin - problem w tym, że nie znamy jego dokładnej lokalizacji....
 - I sam na to wszystko wpadłeś, geniuszu? - skomentowł ironicznie Sayrus
 - Jak rozumiem, nie ma szans na powrót do tego świata, tak? - zapytał Altros
 - Tak naprawdę - odezwał się Grievie - to jedyną osobą, którą może nam teraz pomóc jest ten gnojek Reeve....
 - Wołaliście mnie? - Nasi bohaterowie obejrzeli się i zobaczyli Reeve'a stojącego w tylniej części sali
 - A ty czego tu szukasz? - zawołał Ragham
 - Podobno potrzebujecie mojej pomocy? - powiedział ironicznie wampir - A więc służę uprzejmie
Po chwili brzed drużyną pojawił się portal. Reeve wyszczerzył kły i powiedział:
 - Mój pan ma dla was pewną propozycje. To właściwie tylko mała gra i jeśli nie chcecie, to nie musicie uczestniczyć. Jednakże nagrodą główną jest uwolnienie Leviathana - tutaj wampir spauzował, oczekując reakcji słuchaczy
 - A gdzie tkwi haczyk - zapytał Alojzy?
 - Przez portal moga przejść tylko dwie osoby i jedną z tych osób musi być Kain - odpowiedział Reeve, po raz kolejny pokazując doskonały stan swojego uzębienia
 - I myślisz, ze się na to zgodzimy?! - zawołał Sajrus - Przecież ta sprawa śmierdzi pułapką na sto kilometrów!!
 - No cóż - poiwiedział Reeve, kierując się w stronę portalu - Złożyłem wam tylko propozycję. Jeśli nie chcecie, to nie.
 - Stój! - krzyknęła Kain - Jeśli to ma uratować Leviathana, to pójdę wszędzi
 - Kain!! - zawołał Altros - Przecież to szaleństwo!!
 - Nic mnie to nie obchodzi... - odpowiedziała Kain, przekraczając wrota portalu.
 - To kto idzie z nią? - zapytał Ray. Na jego pytanie nie padła jednak odpowiedź. Wszyscy zwiesili głowy... w końcu mieli za dużoi do stracenia, zeby iść na taką samobujczą misję.... - Tak też myślałem..... Niedługo wrócę - rzucił Ray przekraczając wrota portalu.

Leviathan siedział oparty o ścianę. Rozmyślał o tym co może planować Rubeus i o tym, czy jego przyjaciele przyjdą go ratować. Miał też andzieję, ze Kain nic się nie stanie do jego powrotu...
Nagle jego cela jakby się rozświetliła i lev musiał zakryć oczy przez oślepiającym światłem. Po chwili jednak śiwatło przygasło na tyle, ze lev mógł otworzyć oczy. Ku swojemu ździwieniu zobaczył przed sobą dziwną kobiecą postać. Mógł dostrzec tylko kontury ciała i twarzy, gdyż światło nie pozwalało mu zobaczyć nic poza tym.
 - Taki bezbronny... - odezwał się kobiecy głos - I pomyśleć, ze teraz mogłbym cię zabić bez żadnych trudności....
 - Czy my się znamy? - powiedział spokojnie lev
 - Ależ oczywiście, mój drogi Leviathanie - powiedziałą kobieta - Mam wobec was wszystkich pewne zamiary, ale nie zdradzę ci jakie.
 - Jak mniemam jesteś wspólniczką Rubeusa, prawda?
 - Mylisz się. Nie mam zamiaru ingerować w jego sprawy, ani grę w jaką teraz gra. Możesz być spokojny.... przynajmniej narazie.
Po tych słowach nastąpił błysk i dziwna postać zniknęła. Lev przez długi czas zastanawiał się, kto to mógł być, ale nic nie przychodziło mu do głowy... Pozostawało tylko czekać na dalszy rozwój wydarzeń....


Pomysł jest może banalny, ale w moim obecnym stanie świadomości, jestem w stanie wymyślić czegoś bardziej orginalnego....
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Grudnia 01, 2004, 01:29:25 pm
Kain wraz z Ray'em znaleźli się w znanym im już koloseum.Na loży tak jak poprzednio siedzieli wszyscy,poza kobietą w bląd włosach.Pierwszy odezwał się Rubeus:
- Witam...widzę,że jednak zgodziłaś się na przybycie..-powiedział uśmiechając się wrednie- poddaj się,a my wypuścimy Leviathana.
- Najpierw chcę go zobaczyć,w przeciwnym razie odejdę! -krzykneła w ich stronę
- Jak sobie rzyczysz...-odpowiedział Rubeus- Reeve przyprować go
Wampir po chwili wrócił prowadząc przed sobą Leva.Kain gdy go zobaczyła poczuła,że ogarnia ją uczucie gniewu i żalu.Chciała do niego podbiec,lecz Ray złapał ją za nadgarstek.
- Czekaj Kain...nie mamy pewności czy go wypuszczą...-szepnoł do niej i po chwili rzekł w stronę loży- dobrze,zrobimy wymianę.Kain za Leviathana.
- Zgodza -odpowiedział Rubeus z ironicznym uśmieszkiem
- Ale..-odezwała się Kain do Ray'a
- Idź...-powiedział i spojżał na nią porozumiewawczo
Kain tylko przytakneła i ruszyła w stronę loży,z drugiej strony szedł Leviathan.Oboje szli przez całą długość koloseum i gdy mieli się już minąć Ray krzyknoł "Teraz!!!" i przed nim ukazało się dziwne przejście,z którego wyfrunoł Valkyrion.Kożystając z zamieszania Kain chwyciła Leva za rękę i oboje zaczeli biec w stronę Ray'a.Jednak na drodze stanoł im Reeve.
- Nie myśl,że tak łatwo opuścisz to miejsce!!!-mówiąc to rzucił się w ich stronę
Wokół Kain pojawiła się dziwna aura,wyciągneła przed siebie rękę i Reeve po chwili odleciał trafiony jakąś dziwną czarną energią.Stwór,którego wypuścił Ray,rzucił się w stronę loży dając tym samym naszym bohaterom szansę na ucieczkę.Kain i Lev biegli przodem przez korytarz,a tuż za nimi Ray,który trzymał się trochę dalej.Gdy oboje byli na tyle daleko by ich nie dogonili Kain otworzyła przejście,czekając jeszcze na Ray'a.
- Musi się udać...-pomyślała,a w tym samym momęcie na końcu korytarza uakazała sie kobieta w bląd włosach,której nie było w loży.
W ręku trzymała łuk i właśne wypuściła strzałę.Ray poczuł,że coś wbiło się w jego lewe ramię,ale biegł dalej.Po chwili również pojawiła się reszta przeciwników wraz z Rubeusem na czele.Kain poczuła,że słabnie i zauważyła,że portal zaczoł się kurczyć.Spojżała w stronę Rubeusa,i po chwili usłyszała w głowie głos"Kain nie walcz ze mną,bo i tak przegrasz".Jednak  skupiła się i po chwili znów pojawiła się wokół niej ta sama dziwna aura.Kain zamkneła oczy i po chwili otworzyła je.Teraz wyglądały jakoś inaczej.Zrobiły się całe czarne,energia wokół niej zaczeła falować,a tatuaż,który miała na ciele pulsował dziwnym blaskiem.Wyciągneła powoli przed siebie rękę i posłała w ich kierunku falę powietrza,ktróa odepchneła wszystkich.Ray dobiegł do nich i wszyscy troje weszli do portalu.Po chwili byli już w twierdzy Altrosa.Rubeus podniusł się z ziemi z wrednym uśmiechem:
- Wszystko idzie tak jak sobie zaplanowałem....
- Jak to,przecierz nam uciekli!!!-krzyknoł wkurzony Reeve
- Głupcze...jeszcze nie zauważyłeś...jej prawdziwa moc w końcu się obudziła...
Wieczorem gdy już wszyscy spali,Leviathan stał na balkonie i rozmyślał.Czuł się już lepiej,ale dręczyła go pewna myśl.Kim była kobieta,która pojawiła się w celi...z kąd ją znał.Tego nie mógł sobie przypomnieć.Po chwili usłyszał za sobą znajomy głos.
- Leviathanie....co tutaj robisz...powinieneś odpoczywać...-powiedziała podchodząc do niego
Leviathan spojżał na nią i po chwili powiedział:
- Kain...co to była za dziwna energia,której użyłaś by powstrzymać Rubeusa?
Kain zamyśliła i po chwili złapała Leviathana za rękę mówiąc:
-...Ja..nie wiem...może to przez złość,która ogarneła mnie wtedy...-spojżała mu w oczy-...a może to przez strach...że mogę cię znów stracić..że mogło się nie udać...że...ja mogła bym cię już nigdy więcej nie zobaczyć...-otarła napływające łzy
Leviathan przytulił ją do siebie.Jednak tej nocy nie wszyscy spali.Na końcu korytarza prowadzącego na balkon,sała Riki,Natalia i Arien.Wszystkie trzy patrzały w stronę balkonu ukrywając się za ścianą.
- To niemożliwe!!-szepneła Natalia- Jeszcze nigdy nie widziałam by mój brat okazywał jakie kolwiek uczucia...zawsze był taki zinmy..
- Ciszej bo nas jeszcze usłyszą...-mówiła Riki
- Myśle,że powinniśmy zostawić ich samych...lepiej już choćmy -ponaglała je Arien
- Co ty,to jedyna okazja,więcej już nie będzie -odpowiedziała Riki nie odwracając wzroku
Po chwili wszystkie trzy usłyszały głośnie odchrząknięcie.Obruciły się i zobaczyły za sobą Ray'a.
- A co wy tu robicie? -powiedział patrząc na nie podejżliwym wzrokiem
- Eeee....my?Nic...tylko przechodziłyśmy...-powiedziała Arien
- O tej porze i to we trzy? -powiedział uśmiechając się
- Yyyyy...właśnie już szłyśmy...-powiedziała Riki i wszystkie trzy znikneły za zakrętem w korytarzu.
Ray dotknoł swojej rany,była już zabandażowana,ale wciąż go bolała.Spojżał jeszcze w stronę,którą patrzały dziewczyny.Uśmiechnoł sie do siebie i poszedł do swojego pokoju.


Dobra..wiem,że może za wcześnie na ratowanie Leva...ale nie chciało mi się dłużej czekać :grin: ,w sumie i tak zrobiło się ciekawie...
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Grudnia 08, 2004, 08:44:38 pm
koniec tego przestoju...
Ragham spocony polozyl sie na trawie rzucajac nieopodal swoj topor. Juz od kilku dni wstawal kilka godzin wczesniej niz wszyscy i przychodzil w to miejsce trenowac. Po 5 minutach podniosl sie i znow zaczal wymachiwac orezem z okrzykiem: "Zabije tego cholernego zdrajce!!!" Jak na zawolanie przed nim pojawil sie Reeve.
- Wolales mnie?
- Taak. Dzieki tobie nie musze sie fatygowac do tej waszej smierdzacej siedziby.
- Lepiej uwazaj co mowisz... gnido.
Ragham natychmiast doszedl do pelni sil i rozjuszony zaczal szarzowac na wampira. Ten tylko szczerzac kly czekal w miejscu z wyciagnietym do przodu Hellfirem. Ragham zamachnal sie i uderzyl z calej sily w Reeva, ktory choc zdazyl sie zablokowac nie byl juz taki pewny siebie.
- No no, cwiczylo sie troche? I dobrze... Bede mial wiecej zabawy.
Teraz to on zaatakowal lecz Ragham blokowal wszystkie ataki.
- Nie jestem taki pewny, dla kogo bedzie to zabawa.
Walka rozgorzala teraz na dobre. Co chwila rozlegal sie donosny szczek topora uderzanego o miecz. Obrona przeciwnikow byla doskonala, wszystkie ataki konczyly sie na broni rywala lub przecinajac powietrze. Po chwili doszlo do silowania w zwarciu. Na twarzy wampira znow zagoscil zlowieszczy usmiech.
- To wszystko na co cie stac? A wiec dosyc juz tego przedluzania twojej agonii - powiedzial wampir po czym odepchnal Raghama i zmieniajac sie w swoja najwyzsza skrzydlata wampirza forme rzucajac Hellfire kilka metrow w bok.
- Marzyles kiedys o tym zeby troche polatac? - z tymi slowami Reeve wyciagnal pazury w kierunku przeciwnika, po czym zaczal go podnosic na kilka metrow. - Telekineza, spadek po Galionie. Podoba sie? - Wampir usmiechnal sie i zaczal miotac Raghama o ziemie i spowrotem podnosic. Po jednym z uderzen Ragham wypuscil trzymany topor i teraz juz wiedzial, ze nadchodzi jego koniec. Sluga Rubeusa zacisnal dlon w piesc duszac rywala. Po 20 sekundach ledwo zywy Ragham po raz ostatni spadl na ziemie nie bedac w stanie wykonac zadnego ruchu, a co dopiero walczyc. Reeve podszedl do niego i uniosl wysoko szpony mowiac:
- Zegnaj Raghamie.
Wampir wymierzyl cios prosto w gardlo. Jednak zaraz przed odcieciem glowy Raghamowi zatrzymal sie i powiedzial sam do siebie w myslach: "Zaraz... Co ja robie?!? Przeciez ja juz mam to co chcialem osiagnac... Mam Hellfire!!! Po co zabijac kolejne istoty... Nie, to wszystko nie ma sensu... To wszystko sprawka Rubeusa!!! Zamieszal mi w glowie i przeciagnal na swoja strone... A ja nawet nie zauwazylem ze jestem manipulowany... Dosyc tego!!!"
Reeve siegnal do kieszeni po jakas rosline i wycisnal jej soki do ust Raghama.
- Za godzine bedziesz jak nowonarodzony... - powiedzial po czym zdematerializowal sie.


Arien wlasnie jako ostatnia schodzila na sniadanie i zauwazyla ze przy stole jest jedno wolne miejsce.
- Gdzie jest Ragham? - zwrocila sie do wszystkich.
- Nie mamy pojecia... Ale nie martw sie o niego. Nie jest dzieckiem. - odpowiedzial Ray.
- A jesli cos go zaatakowalo? Lepiej to sprawdzic. Ide go poszukac. - odrzekla Arien.
- Lepiej zjedz sniadanie w spokoju... Ja sie tym zajme... - wtracil Leviathan - Spokojnie. Dam sobie rade. - dodal widzac u Arien chec protestu.
Leviathan wyszedl na zewnatrz i wbil sie wysoko w gore przeszukujac pobliskie tereny. Nagle na jego drodze stanal Reeve. Spojrzal tylko tylko na Leviathana po czym zanurkowal. Lev podazyl za nim i po chwili obaj stali naprzeciwko siebie na polanie.
- Czego tu szukasz? I co zrobiles z Raghamem? - przerwal cisze Lev.
- Spokojnie wszystko jest z nim dobrze.
- Ty jednak nie bedziesz mial takiego szczescia...
- Nie chce z toba walczyc Leviathanie.
- Nie sadzilem ze wampiry maja tak krotka pamiec... Obiecalem ci ze tym razem nie ujdziesz z zyciem.
Reeve rzucil Hellfire na ziemie po czym odrzekl:
- Teraz lepiej?
- I tak ci nie wierze. Ale moj honor nie pozwala zaatakowac bezbronnego przeciwnika. Mow czego chcesz.
- Przejrzalem na oczy. Juz nie jestem zabawka Rubeusa. Tak naprawde jedyna rzecza do ktorej dazylem bylo odzyskanie Angeline i dopiero teraz zdalem sobie sprawe ze bylem caly czas manipulowany... Mam juz Hellfire. Prawdopodobnie kiedy wroce do swojego swiata Rubeus bedzie chcial sie zemscic. I dlatego licze na was...
- Dobra dobra skoncz juz ta tania gadke. Znajac ciebie to pulapka i za chwile wyskoczy na mnie horda twoich krwiopijcow...
- Czy ty naprawde myslisz ze ja jestem takim bezuczuciowym draniem?? Ale jesli nie wierzysz mi na slowo to podaruje ci prezent. - odrzekl wampir po czym rzucil w kierunku Leviathana jakis maly przedmiot.
- Czy ty naprawde myslisz ze jestem taki naiwny by zalozyc ten pierscien?
- Rubeus poluje na to dziwna moc ktora wczoraj ujawnila Kain... Ten pierscien moze ja bezpowrotnie zaklac i tym samym uniemozliwic Rubeusowi przejecie tej mocy... Jednak bez niej Kain bedzie slaba. Wybor nalezy do was... Zaprawde zaszczytem bylo miec cie Leviathanie za przeciwnika... Zegnam. - powiedzial Reeve po czym zdematerializowal sie. Jednak tym razem nie w siedzibie Rubeusa lecz w swoim wymiarze przy Angeline...
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Grudnia 10, 2004, 02:30:04 pm
Leviathan przez chwilę wpatrywał się w pierścień, po czym schował go do kieszeni. Po chwili znów wzbił się w powietrze i po kilku minutach dotarł do małej polanki. Na jej środku siedział Ragham, trzymając w ręku swój topór.
 - Wreszcie cię znalazłem. Wszystko w porządku?  -zapytał Lev zlatując na ziemię -
 - Ten gnojek Re.... - Ragham przerwał w pół zdania - A zresztą nie ważne.... Zaraz wrócę do pałacu, a teraz chcę być sam.....
Lev zruszył tylko ramionami, po czym znów wzbił się w powietrze i poszybował w stronę dworku

Reeve zmaterializował się w dobrze znanym mu miejscu. Stał przed małym budynkiem, zniszczonym już trochę przez ząb czasu. Na około rozciągała się Zniszczona równina. Gdzieniegdzie z wyschniętej ziemi wystawał jeszcze jakiś konar, czy szczątki budynku. Reeve westchnął.... Niegdyś to miejsce było dużym miastem, a teraz przypominało raczej scenerię marnego horroru klasy B. Wampir zamknął oczy i sięgnął pamięcią wstecz. Pamiętał, że jako kiedyś mieszkał utaj. Pamiętał też, że była to wielka metropolia... pełna ludzi, gwaru.... i to właśnie tutaj poznał Angeline.... Jednak świetność miasta nie trwała długo..... Zostało najechane i doszczętnie zniszczone. Jak na ironię, jedynym budynkiem, który przetrwał był grobowiec Angeline.....
Reeve przekroczył wrota budynku i rozejrzał się. Wszystkie kąty były porośnięte grubą warstwą pajęczyn. Na środku pomieszczenia znajdowała się statuetka dwu skrzydlatych postaci, a poniżej coś na kształt misternie wykonanego sarkofagu. Reeve podszedł do niego i zdjął pokrywę. W środku leżała jego ukochana.....Długie blond włosy, białe śnieżno białe skrzydła i jasna suknia z czarnymi refleksami... Wyglądała dokładnie tak, jak w dniu ich ostatniego spotkania.
 - Nareszcie... Znów będziemy razem - pomyślał Reeve, dobywając Hellfire'a.
Ostrze zaczęło pulsować światłem wzniosło się w górę. Zatoczyło w powietrzu kilka kręgów, a jego aura przechodziła powoli na ciało Angeline. Po chwili miecz upadł z trzaskiem na marmurową posadzkę. Wampir spojrzał na Angeline, która właśnie zaczęła otwierać oczy.
 - Reeve - powiedziała po chwili niepewnym głosem - czy to ty?
Chłopak pomógł jej wyjść z sarkofagu, po czym przytulił ją do siebie
 - Tak, kochana - powiedział Reeve, a łza stoczyła się po jego policzku - teraz już na zawsze będziemy razem....
Nagle drzwi komnaty zamknęły się z hukiem.
 - Dostałeś to, czego szukałeś - przemówiła jedna z kamiennych statuetek - teraz musisz oddać coś w zamian......

o boshe... ale mi krótki post wyszedł... masakra...
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Grudnia 11, 2004, 01:14:45 pm
No i zaczynamy kolejną stronę ^_^

Było już południe,kiedy Nicolas wyszedł na taras przed pałacykiem Kain.Słońce świeciło wysoko na niebie.Elf spojżał na nie przysłaniając oczy ręką.Po chwili usłyszał za sobą znajomy głos.
- Tu jesteś...szukałem cię
Nico odwrucił się i zobaczył podchodzącego w jego stronę Sajrusa.
- Szukałeś mnie?-zapytał zdziwiony
- Chciał bym ci coś pokazać...-powiedział tajemniczo-...oczywiście jeśli zechcesz ze mną pójść
Nicolas spojżał na niego trochę podejżliwie,ale zgodził się.Nie mineło dużo czasu gdy znaleźli się na miejscu.Była to niewielka polana,otoczona do okoła drzewami.Na niektórych były widoczne głębokie cięcia,które wyglądały jakby były przez kogoś zrobione.
-...Od niedawna zauważyłem,że Ragham zaczoł właśnie tu trenować -odezwał się jako pierwszy Sajrus- on o tym nie wie...ale śledzę go od jakiegoś czasu i stwierdzam,że robi postępy....-spojżał na Nicolasa
- Właściwie...to po co mnie tu przyprowadziłeś?-zapytał
Sajrus uśmiechnoł się i tak mu odpowiedział:
- Chciałbym sprawdzić,jaki jesteś dobry...zauważyłem,że w ostatniej walce z zombiakami nie szło ci najlepiej..
Nicolas nic nie odpowiedział.
- Ale również chciałbym ci coś pokazać...-na jego twarzy wciąż malował się dziwny uśmieszek-...dwa lata temu,gdy Galion rozdzielił wszystkich po różnych wymiarach coś zrozumiałem...udało mi się uwolnić moc,o której nie maiłem pojęcia...chciałbym sprawdzić czy teraz jesteś nadal tak silny jak wtedy,gdy jeszcze walczyliśmy przeciwko sobie...oczywiście w tradycyjnej walce,bez użycia broni.
Nicolas zastanowił się przez chwilę.
- Zgdoa...
Obaj staneli w pozycji do walki.Pierwszy zaatakował Nicloas.Sajrus zablokował ten cios bez problemu i odepchnoł go.
- To ma być walka na serio,a nie dziecinada -powiedział do niego
Nicolas rzucił sie na niego z impetem.Sajrus tym razem ledwo zdążył ominąć cios.Uśmiechnoł się do brata:
- No w końcu
Teraz to on zaatakował kopniakiem wymierzonym w głowę,ale Nico zdążył się schylić tym samym podcinając mu nogi,ale Sajrus odskoczył do tyłu,po czym odbił się spowrotem i trafił brata lewą pięścią.Nico ledwo zablokował ten cios,odlatując kawałek.Sajrus podbiegł do niego jeszcze chcąc go dobić.Nico jednak odtoczył się na bok,a ten pierwszy nie trafił go robiąc dziurę w ziemi.
- Szybki jesteś,ale wciąż za wolny...-powiedział Sajrus wstając
- Jeszcze nie wiesz na ile mnie stać!-odkrzyknoł mu
Nico wsatł i zaczoł biec w stronę brata.Miał juz zaatakować,gdy Sajrus uchylił sie przed ciosem i tym razem dosięgnoł Nicolasa.Ten upadł trzymając się za brzuch.
- Wciąż jesteś za wolny...-powiedział stojąc nad nim
Nicolas poczuł,że ogarnia go złość.Włosy zaczeły nabierać czarnego koloru,jak również oczy.Elf po chwili wstał.Wokół niego zaczeła falować czarna aura.
- Czy właśnie tego chciałeś...-powiedział ze złością w głosie
- Nie mogłem się doczekać,aż się zmienisz -odpowiedział mu z wrednym uśmieszkiem
Nico zaczoł zmieniać się już na dobre.Włosy zrobiły się całkowicie czarne,oczy nabrały  dziwnego blasku,a na plecach ukazały się błoniaste skrzydła.Czarna aura ogarneła już całe jego ciało.
- No nareszcie
Nico z zaskakującą prędkością podleciał do Sajrusa,zadając mu cios z pięści w twarz.Ten odleciał kawałek.Po chwili podparł się ręką ocierając strużkę krwi zpływającą z ust.Na jego twarzy znów ukazał się wredny uśmieszek.
- Nieźle -pomyślał,po czym podniusł się z ziemi.
Po chwili  zaatakował Nicolasa,który bez problemów omijał jego ciosy.W końcu podleciał do góry tak,że Sajrus nie mógł go dosięgnąć.Jednak miał on jeszcze jednego asa w rękawie i właśnie teraz zamierzał go użyć.Skupił całą energię.Wokół niego zaczeła pojawiać się srebrno czarna aura,która ogarneła go całego.Nico przyglądał się wszystkiemu z góry.Po chwili z tej kłęby chmury coś bardzo szybko wyleciało i przeleciało tuż koło Nicolasa.Obrucił się i to co zobaczył wmurowało go.Nie był to już jego brat,ale jakiś potwór.Całe jedo ciało pokrywał czarny pancerz połyskujący srebrem.Na plecach znajdowały się ogromne błoniaste skrzydła.Na jego umięśnionych łapach były ogromne szpony.Po chwili odezwał się do elfa:
- I jak ci się podoba?-zapytał dzwine zmutowanym głosem- Znalazłem go w innym wymiarze...nazywają go Unborn(nienarodzony)
Nicolas nie był w stanie nic odpowiedzieć.Po chwili w oczach Unborn'a pojawił się czerwony blask i w mgnieniu oka rzucił sie na Nicolasa.Ten trafiony ciosem w klatkę piersiową spadł z hukiem na ziemię.Po tym ciosie nie miał już siły się podnieść.Jedyne co zdążył zobaczyć to Sajrusa lecącego na niego z ogromną szybkością.
- Dość!!-usłyszał czyjś znajomy głos
Sajrus stał nad nim z wbitą w ziemię ręką koło jego głowy.Nico spojżał na niego przerażony i ledwo żywy.Po chwili Sajrus wstał.Sprawcą przerwania pojedynku był Ray,który podchodził teraz do obydwu.
- Starczy ci jak na jeden raz..-zwrócił się do Sajrusa
Sajrus zaczoł wracać do normy.Podszedł do Ray'a i zatrzymał się koło niego.
- Nie rozkazuj mi,bo następnym razem sobie nie pożałuję -powiedział nie patrząc na niego
- Nie miał byś ze mną szans -odpowiedział mu
Sajrus tylko się uśmiechnoł i poszedł w stronę pałacu.
Nico powoli usiał na ziemi podpierając się.Po chwili zwrócił sie do Ray'a:
- Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po ciebie...Arien sie martwiła i poprosiła by cię poszukać,gdyż sama nie za bardzo mogła..-wyjaśnił patrząc na oddalającego się Sajrusa
Nicolas wstał,ale zaraz po tym upadł na kolana podpierając się i ciężko oddychając.Zaczoł wracać do normy.
- Nicolasie co ci jest?
- To przez tą zmianę...dawno już tego nie robiłem i teraz strasznie mnie ona męczy...-powiedział łapiąc powietrze
Po chwili elf poczuł,że kręci mu się w głowie i stracił przytomność.


Ehehe wacamy do długich postów...no dobra tylko co dalej?
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Grudnia 15, 2004, 07:25:37 pm
Widzę,że nic wam do głowy nie przychodzi więc napiszę dalej(sorki za dwa posty z rzędu,ale nikt by nie zauważył,że coś dopisałam)

Słońce chyliło się ku zachodowi,kiedy Ray dochodził już do pałacyku.Po walce,kiedy Nicolas stracił przytomność postanowił,że nie będzie czekał,aż ten się ocknie.Oparł go o prawe ramie,łapiąc za rękę i bok.Na szczęście Nico był lrzejszy i niższy od niego więc niesienie go,a raczej ciągnięcie nie sprawiało mu takiego wielkiego kłopotu.Po drodze zastanawiał się,z kąd Sajrus miał moc Unborna.Ray znał te stworzenia i wiedział,że są one dość niebezpieczne...jednak myślenie przerwał mu jęk bólu Nicolasa,który się ocknoł.Nico złapał się za głowę potrząsając ją.Gdy tylko to uczynił,zakręciło mu się w głowie i gdyby nie trzymający go Ray pewnie upadł by na ziemię.
- Sajrus....on jest strasznie silny..-powiedział elf-..ciekawi mnie jak on zdobył moc tego "czegoś"?
- Nie wiem..-odpowiedział Ray patrząc przed siebie-..ale przez to zrobił się bardzo niebezpieczny,powinieneś na niego uważać..
- Tak...w końcu...kiedyś walczył przeciwko nam...i najwidoczniej nadal pała do mnie nienawiścią...-odpowiedział mu
Gdy skończyli rozmowę dochodzili już do pałacu.

Kain stała koło okna,gdy do jej pokoju wszedł Leviathan.Na jego widok na twarzy Kain pojawił się lekki uśmiech.
- Czy coś się stało? -zapytała
Lev milczał,ale po chwili odpowiedział na jej pytanie.
- Chciałbym z tobą porozmawiać...
Kain podeszła do niego.
- Śmiało,mów...- powiedziała patrząc na niego
Lodowy demon wyciągnoł pierścień,który dostał od Reeve'a.Przez chwilę wpatrywał się w niego.Pierścień był ze srebra,widniały na nim jakieś niezrozumiałe dla niego znaki,jak również przeźroczysty kamień,który połyskiwał jakimś dziwnym blaskiem.Leviathan spojżał na Kain.
- Widzisz,ten pierścień...może zakląć bezpowrotnie moc,którą uwolniłaś...ale tym samym cię osłabić...
Kain spojżała na niego pytająco
- Co to za pierścień?
Leviathan nie zdążył jednak odpowiedzieć,bo nagle rozległo się pukanie do drzwi pokoju Kain.

Arien szła właśnie do swego pokoju,gdy natkneła się na Sajrusa.Zauważyła,że ma rozciętą wargę.Podeszła do niego i zapytała:
- Co ci się stało?Z kąd ta rana?
Elf jednak nie odpowiedział na pytanie tylko odwrucił się do niej plecami i zaczoł iść w przeciwną stronę.
- Zaczekaj...co się stało? -zapytała i po chwili naszły ją dziwne myśli-..Sajrusie..czy nie widzałeś Nicolasa...widzałam jak szedłeś za nim...odpowiedz mi! -po tych słowach Sajrus zatrzymał się nie odwracając się do Arien
- Twuj kochany zrobił się bardzo słaby...nawet mnie nie mógł pokonać.-po tych słowach odwrócił się do niej
- Jeśli zrobiłeś mu coś to..-zagroziła
- Spokojnie...jest trochę poturbowany,ale nie zabiłem go...w końcu walczymy po tej samej stronie..-na jego twarzy zawitał wredny uśmieszek
Arien poczuła,że ogarnia ją złość.Jej włosy nabrały płomiennego koloru...spojżała na niego takim wzrokiem,że poczuł iż robi mu się nieznośnie gorąco,a za razem zimno.Przeszła koło niego mówiąc:
- Jeżeli Nicolas nie wróci o własnych siłach to mnie popamiętasz -powiedziała ze stoickim spokojem
Sajrus tylko obejżał się za nią i nerwowo przełknoł ślinę.


Kto przerwał rozmowę Kain i Leva...i co w zamian za życie Angeline będzie musiał oddać Reeve.Odpowiedź na te i inne pytania,dowiemy się w następnym odcinku :grin: (no właśnie ma ktoś pomysł w związku z Reeve'm?)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Grudnia 16, 2004, 06:23:58 pm
Angeline stala jak skamieniala, nie wiedziala o co chodzi ale Reeve uspokajajac ja mowil:
-Posluchj Ann - zaczal - Jesli MY oddamy IM nasze ciala, to oni podaruja nam wiecznosc.
-Ja...Jak to?
-To sa uwiezione dusze. Jesli damy im nasze ciala zyskamy wieczne zycie! - krzyknal entuzjastycznie.
-Ale...ale ja nie chce stracic ciala - powiedziala Angeline ze lzami w oczach.
-Za pozno - rzekla kamienna figura, a dusze Ann i Reeve'a zaczely opuszczac ich ciala.

***

"Otwarte" krzyknela Kain iw pokoju zjawil sie Ragham:
-IDA TU!....Cala armia!!! - wykrzyczal zdyszany.
-Co...o czym Ty mowisz? - zapytala Kain, a gdy spojzala przez okno ujrzala caly legion zolniezy, idacy w strone ich zamku. Prowadzil go nikt inny jak Rubeus i jego kompani.
-Szlag, juz po nas! Musimy uciekac.  tego co wiem to jest tu podziemny tunel prowadzacy do kopalni Iston - powiedzial Leviathan - Ragham! Idz po reszte druzyny i czekajcie na mnie i Kain przed brama do podziemnego tunelu - Ragham nie czekajac na odpowiedz Kain, ruszyl w strone komnat pozostalych bohaterow.
-Nie Leviathanie! To zbyt niebezpieczne. Tunel zostal zamkniety poniewaz, z opuszczonej kopanie ciagle przybywaly nowe demony! Nie mozecie sie narazac z mojego powodu - rzekla Kain i zanim Demon zdazyl zaprostestowac ubrala pierscien, podarowany Levovi przez wampira. Skutek jednak byl inny niz obiecal to Reeve. Kain zaczela czuc na palcu, na ktory zalozyla pierscien, piekacy bol. Najpierw na palcu, potem na calej dloni, rece, ciele i wreszcie bol dostal sie do jej glowy. Czula jkaby ktos podpalal jej umysl. Jednak nie byla w stanie krzyczec czy ruszac sie, a nawet ukazac na twarzy bolesnego grymasu. Po chwili Kain poczula ze traci sily, a obraz rozmazuje jej sie przed oczami. Osunela sie na kolana, potem upadla i stracila przytomnosc. Leviathan chcail podejsc i zdjac pierscien z jej palca, lecz cos go powstrzymalo, jakas tajemnicza sila odrzucila go z ogromna sila.Gdy lodowy demon podnisol sie z ziemi zobaczyl Rubeusa, z jego pogardliwym usmieszkeim, jak podnosi Kain na rece:
-Nie myslalem ze jestes tak glupi, by uwierzyc Reeve'owi - rzekl "Bialy" i pogardliwie sie zasmial.
-Pieprzony zdrajca - warknal Lev, a w okol niego zaczela pojawiac sie niebieska aura.
-Twoja moc Ci sie przyda, neistety nie w walce przeciwko mnie, ale przeciwko mojej armii, ktora stoi u bram tego smiesznego palacyku, a teraz zegnaj wojowniku - rzekl z usmiechem Rubeus i zanim Leviathan zdazyl zareagowac, zdematerializowal sie. Levathan nie wiedzial poczatkowo co ma poczac, jednak po chwili podjal decyzje. Zbielg przed brame do tunelu i rzekl czekajacym towarzyszom by biegli tunelem. Przestrzegl ich jeszce przed demonami z kopalni i nie czekajac na pytania ze strony bohaterow ruszyl pod bramy zamkowe, by pomoc straznikom w powstzrymywaniu armii Rubeusa. Po krtokiej chwili milczenia odezwal sie Ray, rzucajac przy okazji jakies zaklecie, ktore otwarlo brame:
-idzcie - powiedzial sucho.
-Jak to my?! Idiesz z nami! - krzyknal Sayrus.
-Leviathan potrzebuje wsparcia, wiecie przeciez, ze nas nic nie powstrzyma - odparl Ray wesolo usmiechajac sie do druzyny.
-Niech Cie szlag cieniu! Nie zgrywaj bohatera do cholery i chodz z nami - krzyknal Grievie na Ray'a.
-Nie rozumiecie! Leviathanowi bardziej przyda sie pomoc w walce z legionem Rubeusa, niz wam z kilkoma nedznymi demonami! - krzyknal zly na Grieva Ray. A drzunya zamilkla,  az do momentu gdy odezwal sie Alojzy.
-Idziemy! - i po tych slowach nasi bohaterowie znikneli w tunelu,a Ray popedzil na pomoc Leviathanowi

sytuacja jest krytyczna (odpalilem CC OST i odrazu wena przyszla :D), wiec kto tym razem uratuje bohaterow? :>  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Grudnia 18, 2004, 05:32:10 pm

****

Reeve'owi pociemniało w oczach. Wiedział, że jego dusza opuszcza ciało, ale był szczęśliwy, że będzie razem ze swoją ukochaną. Nagle ciemność pojaśniała i zaczęły rysować się w niej kontury grobowej komnaty. Po chwili wampir ocknął się i spostrzegł, ze jego dusza nadal tkwi w ciele. Rozejrzał się po komnacie i zobaczył spoczywającą bezwładnie na ziemi Ann. Podbiegł do niej i zaczął potrząsać nią, jakby chciał ją obudzić
 - Nieeeeee - krzyknął zrozpaczony - dlaczego?! ...
 - Nie jesteś godzien życia wiecznego - odpowiedziała kamienna figura - Twoja dusza nosi piętno zdrajcy, a ciało dokonało licznych mordów. Nie jesteś dostateczną zapłatą, za życie innej osoby.
 - Ale..... Ale co się teraz stanie z Angeline? - zapytał załamany Reeve
 - Będzie spoczywać w tej komnacie przez wieczność.....
 - Co mam zrobić, żeby przywrócić ją do życia? Jestem gotowy na wszystko! - krzyknął Reeve
 - Popełniłeś najniegodziwszy uczynek... zdradziłeś swoich sprzymierzeńców. Jesteś potępiony.... i nic nie możesz dla niej zrobić.
 - Nawet jeślibym naprawił wyrządzone zło? - próbował dalej wampir
 - Jesteś potępieńcem i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nie jest pisane, aby twoja dusza znalazła kiedykolwiek spokój
 - Ale...... - Reeve nie dokończył, gdyż drzwi do grobowca uchyliły się, a przez szparę zaczęło wlewać się oślepiające światło. Reeve musiał przysłonić oczy.
 - Jest szansa na przywrócenie twojej znajomej do życia - odezwał się kobiecy głos - Mogę ci w tym pomóc, ale najpierw ty musisz zrobić coś dla mnie
 - Co mam zrobić? - zapytał Reeve ciągle zasłaniając oczy - Jestem gotowy na wszystko.
 - Wyślę cię w pewne odległe miejsce - odezwał się znowu głos - Myślę, że będziesz wiedział co tam zrobić,.
Owe dziwne, oślepiające światło zaczęło otaczać wampira, aż w końcu poczuł, ze przenosi się w odległe miejsce..... Nie wiedział gdzie, nie wiedział po co, ale wiedział że to jedyna szansa, na powrót Ann do świata żywych.

****

Ray szedł szybkim tempem ku bramom miasta. Idąc ulicami dostrzegał wszechobecne przygotowania do bitwy. Żołnierze biegali pośpiesznie to tu, to tam, a ludność cywilna pieczałowicie ryglowała drzwi i okna swoich domów. Jakiś mały chłopiec przebiegł obok Ray'a wołając swoją mamę, a świątynny kapłan udzielał ludziom ostatniego błogosławieństwa.
Idąc dalej nasz bohater spojrzał w niebo. Słońce przygrzewało i nie było widać żadnej chmurki. Ray przeklnął w myślach i spuścił głowę. Nie lubił walczyć w dzień.... Bo w końcu jego bronią była ciemność sama w sobie, a o tej porze po prostu nie będzie miał czym walczyć.
Po jakimś czasie Ray znalazł się na obrzeżach miasta. Przed bramą główną stał Leviathan, który wydawał rozkazy oficerom.
 - Jak przedstawia się sytuacja? - zapytał Ray
 - Mamy do dysopzycji dwa legiony, czyli jakieś dziesięć tysięcy żołnierzy. A przeciwko nam stoi..... jakieś sto tysięcy dobrze wyszkolonych i uzbrojonych zabójców......
 - O ile mnie pamięć nie myli to kiedyś pokonałeś pięćdziesięciotysięczną armię.... - powiedział Ray
 - Tak, ale wtedy to było co innego. Tamci ledwo trzymali się na nogach i mieli kiepski ekwipunek...... Teraz to co innego.
 - Przewidujesz może jakąś strategię? - zapytał Ray
 - Gdybym posłał żołnierzy do walki, o zginęliby wszyscy, więc zdecydowałem, ze obstawią mury miasta i będą ostrzliwać wroga z większej odległości. Ja natomiast postaram się znaleźć Rubeusa i unieszkodliwić go - powiedział spokojnie Lev - A ty skoro się zjawiłeś, pomożesz mi.......
 - A nie sądzisz, że możesz zginąć w tej walce?
 - Niestety nie mogę sobie pozwolić na taki luksus - odpowiedział Lev, po czym wzbił się w powietrze i tuszył w stronę wrogów.
Ray westchnął i wyjął z kieszeni białe pióro i czarną łuskę. Rzucił je w powietrze, a te zaczęły wirować i po krótkim czasie na ich miejscu pojawił się portal. Wychyliło się z niego coś wyglądem przypominającego człowieka. Jednak owo "coś" miało parę skrzydeł - jedno białe i upierzone, a drugie białe i pokryte łuską. To coś miało także długie włosy i  grzywkę w całości zakrywającą oczy, a także dzierżyło w ręku kosę ozdobioną gdzieniegdzie symbolami czaszek.
Ray wskazał ręką na szeregi przeciwników i powiedział
 - Czyń swą powinność aniele śmierci.
Na te słowa stworzenie zaczęło sunąć w kierunku wrogów unosząc się kilka centymetrów nad ziemią.


Walka trwała już od dłuższego czasu. Ray z Leviathanem niszczyli kolejnych przeciwników, osłaniając się nawzajem. Anioł śmierci działał niezależnie i zabijał kolejnych wrogów z taką precyzją, jakby robił to codziennie przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
 - Długo tak nie wytrzymamy - odezwał się Ray, odrzucając kolejnego przeciwnika
 - Wiem - odpowiedział Lev, wymierzając jednemu z napastników cios w klatkę piersiową - Ale nigdzie nie mogę znaleźć Rubeusa....
Nagle przeciwnicy odsunęli się od leva i Raya, tworząc wokół nich dość duże koło. Po chwili zmaterializował się Rubeus
 - Podobno mnie szukaliście - powiedział szyderczo
Lev nie odpowiedział, tylko rzucił się w stronę Rubeusa. Już miał zadać śmiertelny cios, kiedy rozbłysło oślepiające światło
 - Nie, nie, nie - odezwał się kobiecy głos - to nie tak ma wyglądać.
Leviathan poczuł, ze czas stanął w miejscu i że zabicie Rubeusa jest w tej chwili nie możliwe
 - Kim jesteś? - zapytał
 - Zawiodłam się na tobie, Leviathanie - odezwał się głos - Czy na prawdę nie pamiętasz swojej starej znajomej?
 - Muszę cię zmartwić, ale nie - odpowiedział lev
 - No cóż.... Jestem pewna, że wkrótce sobie przypomnisz. Jednak walkę z Rubeusem musisz odłożyć na później, bo na razie czeka cię troszkę inne zadanie.
Nagle światło stało się jeszcze jaśniejsze i ogarnęło całą przestrzeń pola bitwy.......
Lev ocknął się po chwili z amoku i rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył żadnego przeciwnika, ani żadnego trupa. Zupełnie jakby ta bitwa nigdy się nie odbyła.
Lodowy demon wstał i zorientował się, ze obok niego stoi Reeve. Jednak po chwilowym osłupieniu lev powiedział:
 - Miło, ze wpadłeś. Zdaje się, ze mamy kilka rzeczy do omówienia....

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Grudnia 18, 2004, 10:38:23 pm
Dobra nudziło mi się i postanowiłam wprowadzić tu trochę nastroju prosto z hororu...tylko mnie za to nie zabijcie(to chyba przez tem muj dziwny humorek,który ostatnio się mnie dziwnie trzyma...ale tak czy siak umieściła bym to prędzej czy później)

Tam gdzie czas nie ma znaczenia,a zegary stoją w miejscu.Właśnie w tym miejscu ockneła się ze snu.Kain otworzyła oczy.Czuła sie bardzo słaba i nie miała pojęcia gdzie się znajduje.Jedyne co sobie przypomniała to pierścień...pierścień,który założyła.Powoli podniosła lewą rękę by sprawdzić czy wciąż się na niej znajduje.Niestety tkwił wciąż na jej palcu,z tym,że teraz wyglądał trochę inaczej.Kamień,który się w nim znajdował był teraz cały czarny.Powoli rozejżała się po pomieszczeniu w którym się znalazła.Leżała na łożu,do okoła niej..nie było niczego prócz kamiennych ścian i posadzki.Spróbowała się podnieść,ale jednak okazało się to trudniejsze niż przypuszczała.Powoli,opierając się o ścianę,podeszła do zakratowanego okna.
To co przez nie zobaczyła okazało się tak przerażające,że aż cofneła sie i usiadła na podłodze.Niebo było czerwono-czarne i tylko gdzieniegdzie przechodziły przez nie refleksy światła,powodowane pojawiającymi się co jakiś czas piorunami.Ziemię,a raczej to co można było ją nazwać,zakrywała gęsta mgła,z której wyłaniały się ostre i długie kolce,a na nich można było dostrzec ponabijane ciała,a raczej ich szczątki.Kain odwruciła wzrok by nie patrzeć na ten koszmarny widok,jednak utkił on już w jej pamięci.Wdrygneła się.Zastanawiało ją jak się tu znalazła...przecież,po tym,gdy włożyła pierścień była jeszcze w swoim pałacu.Po chwili namysłu spróbowała ściągnąć pierścień,lecz gdy tylko go dotkneła poczuła ból,który przeszedł po całym jej ciele.
- Tak łatwo się go nie pozbędziesz...-usłyszała za sobą kobiecy głos
Spojżała w tamtą stronę.Z cienia wyszła znajoma jej już kobieta w czerni.Kobieta przyglądając się Kain założyła za ucho pasmo bląd włosów.
- Gdzie ja jestem? -zapytała Kain
Lyndis uśmiechneła się.
- Tam gdzie nikt cię nie będzie szukał i tam gdzie nikt cię nie usłyszy...w Wierzy Czasu...ale wracając do tego co masz na palcu...-wskazała na pierścień- jak już mówiłam w ten sposób się go nie pozbędziesz...
Kain zakryła pierścień dłonią i cofneła się widząc,że Lyndis podchodzi do niej.
- I tak nie uciekniesz,bo nie masz do kąd...a ten pierścień,nie zablokował tojej mocy na stałę.Ma on jedną wadę,gdy moc,którą blokuję stanie się zbyt wielka,zostanie on zniszczony i wtedy nic jej już nie zatrzyma...w sumie niewiele brakuje,by go zniszczyć.-uśmiechneła się
- Jak to?Przecież...
- To ty nie wiesz z kąd Leviathan go miał?-zdziwiła się-..hm..najwidoczniej nie.Reeve mu go podarował...w sumie on również o tym nie wiedział.Dał się oszukać,tak samo jak twuj kochaś...no ale trudno.-podeszła jeszcze bliżej do Kain,która teraz nie miała gdzie się już cofnąć,gdyż natrafiła na ścianę- Rubeus bardzo potrzebuje twojej mocy...a ja postaram się by ją otrzymał...
Kain widząc wyraz tważy Lyndis,chciała uciec,ale nie bardzo miała gdzie.Stała pod ścianą jak sparaliżowana.Gdy zbliżyła się do niej Kain zamkneła oczy i jedyne co usłyszała to świst powietrza i ból,który przeszył całe jej ciało."Zjechała" po ścianie na podłogę.Nie mogła się ruszyć...strach,który ją sparaliżował był tak silny,że nie mogła nawet wyksztusić jęku bólu.Spojżała na podłogę i zobaczyła koło siebie czarne pióra.Były to jej własne pióra...ale i nie tylko...po bokach,przed nią leżały skrzydła...jej skrzydła.Kain otworzyła szerzej oczy...poczuła,że z jej pleców płynie jakaś ciecz...która tworzyła przed nią coraz to więkrzą czerwoną kałuże.Lyndis stała przed nią z zakrwawioną ręką.Uśmiechneła się jeszcze szyderczo i rzekła:
- Jeżeli sama nie chciałaś oddać mocy po dobroci...to teraz cię zmusimy siłą...będziemy tak długo próbować,aż do skutku...-podeszła i dotkneła tważy Kain zostawiając na niej ślad rozmazanej krwi-..trochę cię jeszcze pomęczymy psychicznie..ale to nie potrfa długo...hihihihi...a skrzydła i tak ci się nie przydadzą...-po czym znikneła,zostawiając Kain samą w tym ponurym miejscu
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Grudnia 23, 2004, 01:57:01 am

*****

Trzask ciała uderzanego o mur przeszył powietrze.
 - Czekaj...... Wszystko ci wyjaśnię - rzucił obolały Reeve zbierając się z ziemi
 - Nie wątpię.... - odpowiedział Leviathan, po czym chwycił wampira za kark, podniósł i cisnął z jeszcze większą siłą o przeciwległą ścianę. Tym razem Reeve przebił ją na wylot.
 - Cholera - powiedział Reeve wycierając rękę strużkę krwi z ust - przecież wiesz, ze nie chcę z tobą walczyć
 - Zauważyłem.... Powiedział Lev, zbliżając się do swego przeciwnika.
Uniósł rękę, żeby wymierzyć kolejny cios, ale poczuł, ze ktoś trzyma go za przegub. To był Ray:
 - Przestań już - powiedział spokojnie - dobrze wiesz, ze jego śmierć nie przyniesie nam korzyści.
 - ..... Może masz rację rzucił Lev, wyrywając rękę z uścisku
Nasi bohaterowie znajdowali się w tej chwili na "pałacowym podwórzu", które było dość mocno zdewastowane wymianą zdań Reeve'a i Lev'a
 - Zacznijmy od początku - przerwał ciszę Ray - Twierdzisz, że nie wiedziałeś o skutkach ubocznych pierścienia, tak?
 - Tak - odparł wampir - Rubeus często mówił, ze pierścień może zatrzymać moc Kain... Szczerze mówiąc to ukradłem mu go.... Ale jednak Rubeus przechytrzył nas wszystkich.... byliśmy tylko marionetkami w jego grze......
 - Czy wiesz gdzie może być teraz Rubeus? - pytał dalej Ray
 - Nie mam pojęcia. Kiedy dał mi Hellfire'a odszedłem od niego i chciałem ożywić Ann, ale..... - Reeve spuścił głowę - ale .... nie udało mi się.... Później było to światło, głos kobiety .... i znalazłem się obok was...
 - Czy ty.... rozpoznałeś tą kobietę - zapytał Lev, spoglądając z przenikliwie na Reeve'a
 - Nie... wszędzie było tak jasno, ze musiałem przysłonić oczy... nie dostrzegłem nawet konturów postaci.... a zresztą, czy to ważne?
 - Myślę, że tak - powiedział Lev - ta kobieta "objawiła"  mi się już kilka razy.... twierdzi, ze jestem jej starym znajomym... a mimo to czuję jakby była mi zupełnie obca..... To wszystko jest strasznie dziwne....
 - Mam przeczucie, że owa dama będzie urozmaicała przebieg naszej historii.... - powiedział Ray

*****

Kain ocknęła się w znanej sobie celi. Nie mogła dokładnie określić która jest godzina, a nawet, czy jest dzień, czy noc... Czuła na plecach piekący ból, który narastał z każdym uderzeniem jej serca, a na twarzy miała ślad po zaschłej krwi. Nagle usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, a do jej "komnaty" wszedł Ivan. w rękach trzymał tackę, którą ułożył przed Kain
 - W misce masz wodę, żebyś zmyła z twarzy tą zaschniętą krew. Przyniosłem ci także coś do jedzenia - powiedział Ivan wskazując na zawartość tacki.
Kain spojrzała najpierw na "prezent" od mężczyzny. Był to wyschnięty bochenek chleba, jakaś szynka i trochę sera... nic nadzwyczajnego....
 - Nie bój się - powiedział mężczyzna - jedzenie nie jest zatrute
Kain bez słowa wzięła się do posiłku. Głód doskwierał jej już od dłuższego czasu i  wreszcie miała okazję, żeby choć trochę go zaspokoić
 - Ech... - westchnął Ivan - Nie jesteś zbyt rozmowna... zresztą trudno się dziwić...... Szczerze mówiąc, to postawiłaś mnie w trudnej sytuacji.... Rubeus rozkazał mi, żebym wydusił z ciebie moc siłą..... i raczej nie uśmiecha mi się torturowanie ciebie....
Kain nadal jadła i starała się unikać wzroku Ivana
 - No ale niestety rozkaz to rozkaz... - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi
 - Dlaczego to robisz? - spytała niespodziewanie Kain - dlaczego współpracujesz z moim ojcem? Dla pieniędzy? dla sławy? nie rozumiem.....
Ivan uśmiechnął się, po czym odpowiedział:
 - Każdy ma jakieś ambicje i cele. Twój ojciec płaci mi dość sporo, ale nie chodzi tu bynajmniej o pieniądze. Moje plany wykraczają poza służbę Rubeusowi, lecz na razie pozostaną moim małym sekretem.
Ivan wyszedł i zaryglował za sobą drzwi. Kain pozostała sama w tym ponurym pokoju.
 - Nie obawiaj się... Wszystko bądzie dobrze - szepnął kobiecy głos
Kain zdumiona rozejrzała się po pokoju, lecz nie zobaczyła ni kogo. Jednak coś przykuło jej uwagę... Mały promyczek światła spoczął na chwilę na podłodze, po czym rozpłynął się w nicość.....


 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Grudnia 30, 2004, 03:46:51 pm
Koniec tego przestoju

Kain przez chwilę spoglądała w to miejsce jednak światełka nie było.Rozejżała się jeszczs raz po komnacie.Niczego jednak nie dostrzegła.Z zawodem skuliła się w rogu,przytulając do siebie kolana.Czuła wciąż ból na plecach choć rany nie krwawiły.Zastanawiała się co ją jeszcze czeka i jak długo da radę znieść tortury,które szykują jej sługi Rubeusa.Po chwili sięgneła ręką po miskę z wodą,jednak cofneła się czując szarpiący ból.Jękneła i zwineła się jeszcze bardziej.Dopiero po jakiś 5 minutach kiedy ból się zmniejszył spróbowała drugi raz,ale tym razem powoli.Nabrała trochę wody i przemyła twarz.Urwała również kawałek materiału ze swojej sukni i obwiązała się nim tak by zakryć rany na plecach.Miała z tym nielada problem,ale jakoś sobie poradziła.Oparła się o ścianę bokiem,znów popadając w zamyślenie.Myślała o swoich przyjaciołach,czy udało im się uciec....

Ciemność,wszędzie ich otaczała,kiedy biegli przez tunel.Jedynym światłem jakie mieli,to promień,który stworzył Grevie.Dawał  tyle światła,że widzieli wystarczojąco dobrze drogę,którą zmierzali.Jednak czekała ich niemiła niespodzianka.Tunel okazał się dość wielką jaskinią i teraz stali przed kamiennym mostem,który miał długość jakiś 200 metrów i szerokość nie całych 2 metrów,a pod nim otwierała się bezdenna przepaść.
- A niech to!-warknoł Grevie
- Wygląda przerażająco...-dodała Riki
- Nie ma co się zastanawiać...nie mamy innej drogi...ani czasu -odpowiedział mister Alojzy idąc jako pierwszy
Arien wachała się jednak,pomieważ trzymała na rękach małego Leviathana.
- Może będzie lepiej jak przelecisz? -zaproponował Nicolas kładąc jej rękę na ramieniu
Arien uśmiechneła się do niego i kiwneła twierdząco.Po chwili rozwineła swoje ogniste skrzydła mówiąc jeszcze na pożegnanie:
- Uważaj na siebie..będę na ciebie czekać po drugiej stronie...

Gdy była już w połowie drogi usłyszała huk.Natychmiast obejżała się.Koło wejśćia z wszystkich zakamarków zaczeły wyłaniać się cienie.Ci którzy zostali jeszcze przy wejściu próbowali odgonić je od mostu,a reszta biegła na drugą stronę.Nicolas cioł demony swymi krótkimi mieczami omijając przy tym ich długich pazurów.Sajrus był jednak leprzy od brata i ucinając głowy kolejnym przeciwnikom biegł prosto na nich.Ragham machał swoją kosą zmiatając przy tym demony w przepaść.Towarzyszyła mu również Karmen,która smagała przeciwników batem i Natalia wymachująca z gracją swoją włucznią.Arien wylądowała na drugim brzegu i ponaglała resztę.
Gdy prawie wszyscy byli na drugim brzegu rozległ się kolejny huk,tym razem silniejszy i przed bohaterami ukazało się potęrzne monstrum.Miało około 2 metry wysokości i wyglądało jak ogromna pantera.Na łamach znajdowały się poężne pazury,jak również i na grzbiecie wystawały długie kolce wzdłuż kręgosłupa.Z oczu bił mu zimny blask,a z pyska wystawały kły.Powoli kocim krokiem zmierzało do pozostałych bohaterów.Karmen i Ragham znajdowali się już na moście.Więc został tylko Nicolas,Sajrus i Natalia.
- Biegnij za resztą!-krzyknoł do niej Sajrus
- Ale...nie..- nie zdążyła dokończyć,gdyż pantera wskoczyła między nich
Natalia została po stronie prowadzącej na most.Sajrus i Nico próbowali przegonić demona,ale bez skutku.
- Polecę im pomóc -powiedziała Arien  i oddała dziecko Riki,miała już odlecieć,ale zatrzymał ją Alojzy łapiąc za rękę
- Poczekaj tak im nie pomożesz...-powiedział,po czym skoncentrował się - Poczekam aż Natalia będzie po drugiej stronie wtedy wypuszczę w stronę demona tornado,które powinno go zmieść...
Nico i Sajrus walczyli zaciekle nie pozwalając demonowi by dostał się na drugą stronę mostu,Natalia natomiast biegła przez ten czas na drugi brzeg,jednak w tym momęcie wszyscy usłyszeli kolejny huk i tym razem poczuli,że ziemia trzęsie się im pod nogami.Dziewczyna o mało by nie spadła z mostu w otchłań,ale w ostatniej chwili chwyciła się krawędzi.Wisiała teraz nad przepaścią niewiele mogąc zrobić.
- Trzeba jej pomóc!-krzyknoł Ragham i zaczoł biec spowrotem
Na całe szczęście zdążył wciągnąć Natalię spowrotem na most,jednak po chwili gdy podniusł wzrok zobaczył,z kąd dobiegały te potężne huki.Nad Nicolasem i Sajrusem pojawił się kolejny demon,tym razem był on większy niż ten z którym walczyli.
- Szybko,wracajcie!-krzyknął Alojzy
Ragham niewiele się zastanawiając chwycił Natalię i zaczoł zmierzać w stronę wyjścia.
- Czekaj!A co z nimi?! -protestowała,wyrywając się,ale Ragham był zbyt silny
Alojzy,gdy tylko dobiegli,wypuścił tornado.Obie pantery wylądowały na skalnej ścianie.Tornado jednak nie dało takiego efektu jakie miało,jednak Nico i Sajrus mieli szansę ucieczki,przed demonami.Pierwszy biegł Nicolas,a zaraz za nim Sajrus.Po chwili jeden z demonów podniusł się i uderzył łapskiem w most,przez co jego część po której biegł ten drugi oderwała się.Zdążył jednak skoczyć na drugą część mostu i złapać się za jego krawędź.Nicolas widząc to zawrócił próbując wciągnąć brata.
- Zostaw mnie i uciekaj! -krzyknoł do niego wisząc
- Nie pozwolę ci tu zginąć!-odpowiedział mu Nico
Po chwili druga,mniejsza pantera skoczyła na most zbliżając się do elfów.Jednak gdy zbliżyła się do nich most zaczoł się kruszyć i po chwili załamał się całkowicie.Wszyscy troje spadli w perzepaść.Arien,która widziała całe zajśćie z drugiego brzegu,zamurowało.Nie mogła się ruszyć,ani wydobyć z siebie najcichszego dźwięku.Wszystko wokół wydawało się jakby w zwolnionym tępie.Reszta grupy również nie mogła uwierzuć w to co przed chwilą się stało.Jednak po chwili z tego oszołomienia wyrwał ich Alojzy,który nakazał im uciekać.Podszeł również do Arien,która wciąż stała w bezruchu i potrząsnoł ją.
- Nie możemy im już pomóc...musimy uciekać -spojżał jej w oczy
Arien rozpłakała się...nie wiedziała co ma zrobić.Jednak Alojzy złapał ją za rękę i zaczoł ciągnąć do wyjścia.Wszyscy wydostali się na zewnątrz.


Co stał się z Nicolasem i Sajrusem?Czy naprawdę zgineli?
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 03, 2005, 04:25:49 pm
Zanim dotarli do wyjscia z tunelu, maszerowali jakies cztery dni, poniewaz tunel byl przeprowadzony pod malym mozem i prowadzil na inny kontynent. Podczas przemarszu przez tunel nie napotkali juz wiekszych niebezpieczenstw. Odbyli tylko kilka starc z cieniami ktore nie stanowily wiekszego problemu. Gdy wyszli z tunelu okazalo sie ze sa na lace. Bylo zimno a trawa byla juz mocno oszroniona. Zorientowali sie ze nadchodzi zima, co wcale ich nie ucieszylo poniewaz nie mieli odpowienio cieplych ubran. Postanowili wiec pojsc do najblizszej osady i kupic jakies ubrania.To co znalezli przeroslo ich oczekiwania. Nie znalkezli osady lecz ogromne miasto gdzie panowal tak ogromny gwar ze z trudem mogli uslyszec wlasne mysli. Po chwili milczenia odezwal sie, a raczej zakrzyknal tak by mozna go bylo uslyszec, Harin:
-To musi byc Dominium! - krzyknal - stolica kontynentu Sarton! I jedno z najwiekszych jesli nie najwieksze miasto swiata!
-To skoro jest takie wielkie to lepiej znajdzmy jakas karczme zanim sie rozdzielimy! - odkrzyknal Ragham.
-Taaa....calkiem dobry pomysl! - zakrzyknal mister Alojzy i ruszyli w poszukiwaniu jak najwiekszej gopsody. Po dziesięciu minutach marszu ich oczom ukazała się ogromna, kamienna budowal, nad ktorej podwojnymi, debowymi drzwiami wisial zloty szyld z grawerem "Gospoda pod zlotym mieczem", z malowniczymi zawijasami.
Weszli do srodka i od razu zrobilo im sie cieplo. Wynajeli kilka apartamentow i ruszyli do nich by odpoczac po ciezkiej podrozy przez tunel. Wszyscy szybko pozasypiali poza Arien,  ktora stracila sens zycia ktorym byl jej ukochany Nicolas. Teraz jej jedynym celem bylo uchronienie Leviathana przed tym co stalo sie Nicolasowi, czyli smiercia.

***

Lev, Ray i Reeve postanowili isc za bohaterami przez tunel. Zdziwilo ich wielce ze w zamku nikogo nie spotkali i ze wogole nigdzie nikogo nie spotkali. Wydawalo sie jakby byli jedynymi zyjacymi istotami na swiecie. Gdy doszli do skalnego mostu Lev przeniosl Ray'a i Reeve'a, ktory spostrzegl zakrzepla krew na krawedzi skalnej.
-Lece na dol sprawdzic czy to kogos od nas - rzekl levaithan przymierzajac sie do "zpikowania" w dol.
-Nie! Nie mamy czasu, a jesli to kogs z naszych to i tak juz mu nie pomozemy - zatrzymal go Ray
-Racja - przytaknal mu Reeve.
-Czasu macie az nadto - z nikad odezwal siw znajomy glos i wszedzie pojawilo sie oslepiajace swiatlo.....


EDIT: FUCK ale krotki post mi wyszedl -_- ale nie mialem weny a nie chailem przestoju
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 04, 2005, 02:39:31 pm
Co tam,że krótki post ci wyszedł Serdzi^^najważniejsze,że jest dobrze napisany.Oki dzięki twojemu postowi wzieło mnie natchnienie,więc napisałam dalszą część ;)

Leviathan po chwili otworzył oczy.Zauważył,że tylko on mógł się ruszać,Ray i Reeve stali jakby skamieniali.Odwrócił się w stronę z kąd biło te oślepiające światło...teraz już go nie było.Przed nim stała niewysoka postać w szarobrązowej tunice ozdobionej złotymi wzorami z kapturem założonym na głowę.Demon przyjżał się postaci jednak nie mógł dostrzec jej twarzy gdyż była zasłonięta chustą.Jedyne co zauważył to dziwne wzory na zewnętrznej stronie dłoni owej postaci.
- Widzę,że nadal nie możesz sobie przypomnieć kim jestem...-powiedziała nieznajoma
- Przykro mi...ale nie -odpowiedział jej Lev
Nieznajoma tylko westchneła i powoli ściągneła chustę z twarzy i kaptur.Na ramiona opadły jej długie brązowe włosy jaśniejące ku dołowi.Dwa cienkie warkocze zaczynające się po obu stronach głowy były spięte z tyłu,reszta włosów opadała luźno.Dwa pasma tej samej długości co włosy okalały jej szczupłą twarz i na końcówkach zawijały się lekko ku środkowi.Miała również długie uszy,a na nich wisiały kolczyki z piórkami.Spojżała na niego skośnymi,szaroniebieskimi oczami i uśmiechneła się lekko.
- Na imie mi Vriesea...
Leviathan zastanowił się przez chwile.Wydawało mu się,że słyszał już kiedyś to imię...ale nadal nie mógł sobie przypomnieć,gdzie i kiedy poznał tą osobę.
- Wybacz...ale nadal nie mogę sobie przypomnieć...
- Kiedy pierwszy raz mnie poznałeś byłam dużo młodsza...ale nie martw się teraz o to...napewno przypomnisz sobie później,ale myślę,że teraz powinieneś zająć się swoimi przyjaciółmi...-wskazała na otchłań pod mostem- Wkródce znów się spotkamy...-uśmiechneła się znów i odwróciła,znikając w świetle
Po chwili znów wszystko wróciło do normy.Ray i Reeve spojżeli na Leviathana pytająco,ale ten nic nie odpowiedział,tylko "zanurkował"w otchłań.

Jedyne co pamiętał to czarna otchłań,w którą spadł razem z Nicolasem.Nie pamiętał ile czasu mineło i jak długo spadali,wie
dział tylko,że muszą się z tąd wydostać.Spróbował się podnieść,ale poczuł,że nie ma w nim żadnej siły.Postanowił,że się rozejży,ale nie dało to żadnego efektu,gdyż wszędzie było ciemno.Po chwili poczuł,że traci przytomność.Po jakimś czasie znów się ocknoł i tym razem spróbował się podnieść.Powoil usiadł i się rozejżał.Oczy przwzwycaiły się już do ciemności.Niestety nigdzie w pobliży nie zauważył Nicolasa.Spróbował stanąć na nogi,podpierając się ściany.Nagle usłyszał jakiś głuchy dźwięk metalu i postanowił skierować się właśnie w tamtą stronę.Im bliżej podchodził tym dźwięk zdawał się być głośniejszy.Po chwili,gdy był już bardzo blisko usłyszał cięcie powietrza i zaraz po tym głośny ryk.Ziemia zatrzęsła mu się pod nogami tak silnie,że upadł na kolana.Gdy tylko przestała zauważył postać,która najwidoczniej odepchnięta jakąś siłą zatrzymała się dopiero na ścianie.Zauwarzył również,że coś czarnego zaczeło się miotać niedaleko tej postaci.Była to pantera,która spadła wraz z nimi do otchłani.Miała teraz wbity miecz w prawe oko i właśnie próbowała go sobie wyjąć.Sajrus spojżał na postać,która była teraz nieprzytomna.Okazał się nią być Nicolas.Po chwili pantera z wściekłością zaczeła się zbliżać do niego.
- Cholera...-przekloł pod nosem Sajrus
Skupił resztki sił i zmienił się w Unborna.Z całego impetu zaatakował niczego nieświadomą panterę,która zdążyła tylko spojżeć w jego stronę.Sajrus pozbawił ją drugiego oka,a ta zaczeła ryczeć z bólu i miotać się.Machała łapami tak długo,aż w końcu tafiła Sajrusa,a ten wylądował na ścianie.Zdążył jeszcze odtoczyć się na bok,omijając spadającą na niego ciężką łapę.Pantera zatrzymała się i zaczeła nasłuchiwać.Sajrus starał się nie ruszać i nawet nie oddychać by go nie usłyszała...czuł,że opuszczają go siły i długo tak nie pociągnie.Ale nagle nie wiadomo z kąd coś spadło na panterę i przebiło ją na wylot.Cielsko padło niedaleko niego na ziemię martwe i już się nie podniosło.Sajrus spojżał na postać,która wyciągneła miecz z oka pantery,ale nie mógł dostrzec jej wyglądu.Po chwili postać zaczeła zbliżać się w jego stronę.
- Czekaj Leviathanie! -usłyszał znajomy głos - To jest Sajrus.
Lev spojżał w górę.Nad nim unosił się czarny gryf,który właśnie lądował.Siedział na nim Reeve i Ray,który właśnie z niego zsiadał.Podszedł do Sajrusa i pomógł mu wstać.Elf ledwo trzymał się na własnych nogach,czuł,że zaczoł wracać do normy.
- Leviathanie czy dało by się jakoś przerwać tą ciemność?-zapytał Reeve idąc po omacku w ich stronę
Demon stworzył mały niebieski płomyczek na dłoni i po chwili w koło zrobiło się jaśniej.
- Czekajcie...-powiedział elf-...nie jestem tu sam...Nicolas...-wskazał w miejsce,gdzie pantera go wyżuciła
Ray zaraz skierował się w tamtą stronę.Nicolas leżał nieprzytomny.Nie wygladał najlepiej...był poobijany i miał rozbitą głowę,ale żył.
- Pomóżcie mi go z tąd zabrać...zajmę się nim na górze..-powiedział Ray podnosząc go powoli,a zaraz obok niego pojawił się Reeve i pomógł mu
Ray posadził Nicolasa na gryfie i wraz z Reeve'm polecieli w górę,zaraz za nim podążył Leviathan zabierając ze sobą Sajrusa.


Tak wiem,że będziecie na mnie źli :lol: ale za bardzo lubię te wszystkie postacie by je ukatrupiać(szczerze mówiąc nie chciałam nikogo uśmiercać...)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 07, 2005, 04:59:18 pm
No cóż... jak widać perfidny zamiar uśmiercenia głównych bohaterów znowu się nie powiódł :P

*****
Kain siedziała z wzrokiem wbitym w brudną posadzkę. Zastanawiała się ile czasu spędziła już w swoim więzieniu i co robią jej towarzysze. Po chwili drzwi do celi uchyliły się skrzypiąc. Kain podniosła powoli głowę, ale zrobiła to raczej odruchowo, gdyż niezbyt ciekawiło ją kogo tam ujrzy.
 - Dzień dobry - powiedział Ivan wsuwając się do komnaty - Jak się już pewnie domyślasz dzisiaj to ja będę miał nieprzyjemność torturowania cię.... Ale myślę, ze pójdzie szybko....
Kain nie odpowiedziała... .wpatrywała się w Ivana szklanymi oczyma bez wyrazu. Była w takim stanie, ze rychła śmierć zdawała się jedyną metodą ucieczki z tej przeklętej budowli....
 - A więc zaczynajmy - powiedział Ivan, po czym położył Kain rękę na czole. Dziewczynie zrobiło się nagle słabo a całe pomieszczenie zawirowało i pociemniało zlewając się w mętną pustkę. Po chwili w głowie zaczęły pojawiać się obrazy... wspomnienia z przeszłości, lecz po chwili one także zlały się w mętną pustkę. Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie zaczął pojawiać się jakiś inny obraz, tym razem już nieznany:
Stała pośrodku leśnej polany. Nagle ktoś zawołał ją po imieniu. Odwróciła się w kierunku z którego dochodził głos i zobaczyła Leviathana, zmierzającego w jej kierunku. Bez chwili namysłu wybiegła mu na spotkanie i już chciała rzucić mu się w ramiona, kiedy poczuła ostry ból przeszywający serce. Źródłem bólu były pazury Leva przeszywające jej klatkę na wylot.
 - Ja też się cieszę, że cię widzę - powiedział szyderczo, po czym zadał jej poprzeczne cięcie pazurami drugiej ręki. Kain opadła na ziemię i dostrzegła wokół siebie swoich przyjaciół
 - Coś się stało, Kain? Kiepsko wyglądasz, złotko - powiedziała szyderczo Arien śmiejąc się
Kain chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła. Zamiast tego obraz rozmazał się i na powrót przybrał kontury więziennej komnaty. Kain dyszała ciężko, a po jej twarzy spływał krwawy pot. Odruchowo dotknęła klatki piersiowej w poszukiwaniu rany, ale nic nie znalazła.... to co przed chwilą zobaczyła było snem... iluzją.
 - Mówiłem, ze pójdzie szybko - powiedział Ivan
 - Co... Co ty mi zrobiłeś? - zapytała Kain
 - Przemodelowałem trochę twoje wspomnienia i ukazałem ci je tak, aby stanowiły największy koszmar...... W sumie to opłacało się, bo wyrzuciłaś z siebie tyle energii, że starczyłoby na posłanie rakiety w kosmos.
 - Co teraz ze mną będzie? - zapytała Kain obojętnie
 - Nie mnie o tym decydować – odrzekł Ivan wychodząc z komnaty
Kain po raz kolejny została sama w tym ponurym miejscu. Skuliła się i spuściła głowę, a po brudnych policzkach zaczęły spływać kryształowe łzy. Ale Kain nie płakała nad swoim losem.... Łkała dlatego, ze przez jej bezsilność ucierpią bliskie jej osoby. Kain chciała teraz jedynie, żeby to wszystko się skończyło... chciała odejść.... chciała umrzeć.

****

Bohaterowie szli przez ciemny tunel. Lev i Reeve szli z przodu, a Sajrus lekko utykając na prawą nogę szedł tuż za nimi. Ray maszerował obok, a jego mroczny gryf niósł na grzbiecie wciąż kiepsko wyglądającego Nicolasa. Podróż przebiegała bez zbytnich niespodzianek, gdyż tunel był "wyczyszczony" przez poprzednią grupę podróżników.
 - Widzę, że nasz ulubiony zdrajca znowu powrócił w nasze szeregi - powiedział ironicznie Sajrus, jednak Reeve nie odpowiedział
 - Ciekawe kiedy nas znowu zdradzisz.... W końcu do trzech razy sztuka. - kontynuował Sajrus
 - Przymknij się – nie wytrzymał Reeve - Ty nic nie rozumiesz. Zrobiłem to bo.... po prostu musiałem....
 - Jak miło. I myślisz, ze to cię usprawiedliwia? Zdrada pozostaje zdradą. Czy ty naprawdę jesteś tak chorym egocentrykiem, że nie dbasz o nic poza własnym tyłkiem?
W tym momencie Reeve nie wytrzymał. Podszedł do Sajrusa i chwycił go za "szmaty"
 - Słuchaj, gnojku - powiedział poirytowany wampir - Nie uśmiecha mi się współpraca z wami, ale tylko w ten sposób będę mógł znów spotkać sie z kimś dla mnie bliskim...... A gdyby od tego zależało jej życie, mógłbym nawet wyrżnąć was wszystkich w pień.
 - Słodko... - odrzekł Sajrus wyrywając się z uścisku - Ale lepiej pomyśl, czy ona chciałaby być z kimś kto wyrżnął nas wszystkich w pień.
Reeve nie powiedział już nic. Puścił Sajrusa i szedł dalej.
Lev nie wtrącał się do kłótni między swoimi towarzyszami. Przez całą podróż usiłował przypomnieć sobie kim może być Vriesea i jaką rolę odegrała w jego przeszłości..... Jednak teraz kawałki zaczynały układać się w logiczną całość
 - Rzeczywiście... - myślał Lev - wyglądała znajomo... zwłaszcza jej oczy były jakieś takie dziwnie znajome....
Nagle lev stanął jak wryty . Uzmysłowił sobie coś, co zupełnie zwaliło go z nóg
 - Już wiem! - pomyślał lev - Takie same oczy miał Veritas..... Do tego biegle władał siłami światła i miał młodszą siostrę.... Pamiętam.... zabiłem go.....
 - Leviathanie - odezwał się Ray - nie stój tak, przecież nie będziemy na ciebie czekać
Lev ocknął się z zadumy i dogonił towarzyszy
 - Tak - myślał dalej lev - To musi być jego młodsza siostra. Ciekawe jak mnie znalazła.... I jakie ma intencje? Czyżby szukała zemsty za śmierć swego brata?..... ale przecież miała mnóstwo okazji, zęby mnie zabić.... .A teraz, kiedy pokazała kim jest wcale nie wyglądała na wrogo nastawioną.....

Leviathan zatopiony w swoich myślach nawet nie zauważył, ze bohaterowie zbliżali sie do wyjścia z tunelu. Kiedy go opuścili znaleźli się na leśnej polance
 - To dokąd teraz? - zapytał Ray
 - Jak to dokąd? - zdziwił się Sajrus - do Dominium, największego miasta na tym kontynencie

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 07, 2005, 10:27:27 pm
do komnaty Kain wlasnie wszedl Eryk i rzekl:
-Nadszedl czas...
-Na....? - pytajacym i jednoczesnie slabym glosem rzekla Kain, w gruncie rzeczy miala nadzieje ze Eryk odpowie "na smierc" ale pomylila sie.
-Na wyzwolenie Twojej mocy - odrzekl staruszek - Rubeus uznal ze jestes gotowa, ale ja tak nie sadze.
-A....co sie ze mna stanie? - znow z nadzieja spytala Kain.
-Staniesz sie zyjacym reaktorem, a Rubeus bedzie czerpal z Ciebie moc. Masz jej tyle ze da mu to niesmiertelnosc na, wedlug moich obliczen, nastepne 3567 lat, 7 miesiecy i 19 dni - rzekl z usmiechem Eryk i zacal rozkuwac kajdany Kain. Gdy juz ja rozpial kazal jej podazac za soba, a Kain nie widzac wyboru ruszyla zanim. Po "wycieczce" przez zimne, wilgotne, ciemne i ciasne korytarze, doszli w koncu do ogromnych, grubych, stalowych drzwi. Eryk szepnal cos pod nosem i dzrwi sie otworzyly. Ich oczom ukazalo sie ogromne, kuliste pomieszczenie, z dosc gleboki wglebieniem na srodku. We wglebieniu była platforma na, ktorej postawiona byla, okragla, olowiana, ciezka klatka. Kain domyslila sie ze to dla niej. Na przeciwleglej scianie ujrzala balkon, gdzie stala "swieta trojca" przed tajemniczym panelem. Eryk zamknal Kain w klatce i teleportowal sie na balkon.
-Jak se masz Kain? - zapytal z ironia w glosie Rubeus.
-Spierd*alaj - odrzekla mu Kain, choc nie miala w zwyczaju przeklinac, to slowo samo nasunelo jej sie na jezyk.
-Jak mzoesz tak mwoic do ojca szmato? - z pogarda w glosie odpowidziala Lyndis.
-On nie jest moim ojcem tania dziwko, juz nie - slowa same plynely z ust Kain. Lyndis slyszac te slowa pociagne;a za jedna z loicznych dzwigni na panelu. Po tym, Eryk zaczal ustawiac inne dzwignie. Tak strasznego bolu Kain nie czula nigdy w zyciu. Bolala ja kazda czesc ciala, kazdym rodzajem bolu. Wydala z siebie niezidentyfikowany dzwiek i ujrzala ze zaczyna otaczac ja tajemnicze swiatlo, a bol sie zmniejsza. Zobaczyla jednak liczne rany i oparzenia na swoim ciele. Wygladala jak zombie. Jednak po chwili rany zaczely sie zasklepiac, a skrzydla wrocily na swoje miejsce. Na twarzy Rubeusa pojawil sie usmiech, ale po chwili "Bialy" pobladl.Klatka Kain zaczela sie topic, a z Kain wystrzelil w gore promien, ktory przebil sufit i do pomeiszczeia zaczal sypac sie snieg. Podobne promienie zaczely wystrzeliwywac  z jej ciala na wsyztskie storny. Eryk, Lyndis, Ivan i Rubeus probowali rzucac rozne zaklecia, ale zadnego Kain nawet nie poczula. Po chwili promienie przestaly strzelac, ale Kain "odnowiona" ciagle otaczalo swiatlo, ktore ujrzala juz w swojej celi. Czula ze teraz moze kontrolowac swoja moc. Skupila sie i wystrzelila potezny promien w strone balkonu. Jednak cala czworka zdazyla sie zdematerializowac. Ale moc Kain byla tak wielka ze sama zmaterializowala ich w roznych meijscach sali.
-Ostzregalem Cie!!!! - ryknal do Rubeusa Eryk.
-Juz po nas! -dodala Lyndis.
-Glupcy! CUIEKAJMY!!! - ryknal Rubeus i ruszyl pedem w strone stalowych drzwi, ale Kain sila woli zamknela je. Lyndis chcaila wykorzystac chwile jej nieuwagi i wystzrelila z luku strzale w strone plecow Kain, ale ta nawet sie nie obrocila i znow sila woli odeslal strzale do wlascicelki i trafila ja prosto w serce. Po chwili skupila sie na Rubeusie. Teraz myslala tylko o zabiciu swojego oprawcy. Poslala silny strumien energii w jego strone, ale uskoczyl i eksplozja zaledwie powlaila go na ziemie i lekko oszolomila. Ale teraz Kain miala doskonala okazje na wykonczenie wroga. Gdy szykowala sie na ostateczny cios, Rubeus skupil swoj wzrok na jej dloni i zacal cos szeptac. Kain zauwazyla ze swiatlo wokol niej zanika, a ona sama traci moc. Poczula bol na palcu i w glowie. Wiedziala co zrobil Rubeus. Puerscien zaczal wlasnie pochlaniac jej moc. "Jestem glupia! Moglam sie domyslic ze nie bedzie mnie wlokl wszedzie gdzie idzie by wysysac ze mnie moc, moglam sie domyslic ze zamknie ja w tym pierscieniu" pomyslala Kain. Resztka sil wystrzelila promien w Rubeusa, ale nie dowiedziala sie czy trafila, poniewaz po ulamku sekundy swiat zawirowal jej przed oczyma i upadla na ziemie bez mocy i przytomnosci......

Hehehehe...teraz to pedzie wyprawa po pierscien naszych bohaterow i powstanie drugi LotR :F A czy Rubeus przezyl strzal Kain dowiemy sie w natspenym odcniku :F
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 08, 2005, 10:26:33 pm
Echhh....coraz kródsze te posty..czyżbyśmy wracali do takich krótkich jak na początku?

Rubeus jednak zdążył zrobić ochronną barierę,która ledwo wytrzymała ten cios.Po chwili stał już na nogach i właśnie trzymał pierścień w dłoni.
- Teraz cała moc jest moja....MWHAHAHAHAHAHAHAAA.....

Kain obudziła się w celi.Nie mogła się ruszyć...nic nie czuła,tak jakby była sparaliżowana.Dopiero po jakimś czasie zaczeła czuć własne ciało,ale wyglądało ono tak jak zanim odzyskała moc...nie miała skrzydeł.Siedziała w kącie...nie czuła się najlepiej.Kręciło jej się w głowie,i gdzie tylko spojżała widziała "pływający" obraz.
- No i teraz masz to czego chciałeś....-powiedziała bez życia do powietrza nie oczekując na odpowiedź-...ciekawe co teraz się ze mną stanie....-zamkneła oczy opierając głowę o ścianę-...i co stanie się ze światem....

Rubeus siedział teraz na swoim tronie i przyglądał się pierścieniowi.Cały zczerniał,gdy pochłonoł moc Kain...Rubeus czuł jego potęgę,choć nie założył go jeszcze na palec.Wciąż mu się przyglądał i nie mógł uwieżyć,że mu się udało.Po chwili jednak z zamyślenia wyrwał go Eryk.
- Rubeusie co zrobimy z Kain?Chyba nie jest już nam potrzebna?-zapytał
Rubeus tylko się uśmiechnoł:
- Zawsze może się nam przydać....-odpowiedział mu
- Ależ Rubeusie myślę,żę nie warto już jej męczyć...przecież i tak nie ma już mocy...-nalegał Ivan
- Milczeć!-krzyknoł rozgniewany Rubeus,po czym wstał i zaczoł chodzić po komnacie - Zabiła jednego z mojich ludzi...mojego wyborowego i najleprzego strzelca,którym była Lyndis...co prawda jest moją córką,ale to nie ujdzie jej na sucho...a po za tym...-przystanoł i zamyślił się na chwilę- dzięki niej będę mógł wypróbować moc pierścienia...-posłał piorunujący uśmiech w kierunku Ivana i Eryka,który przyprawił ich o dreszcze
- Co masz na myśli Rubeusie? -zapytał Ivan
- Kain za pewne szukają jej przyjaciele,jak również ten lodowy demon Leviathan...-odwrócił się do nich plecami ciągnąc dalej-...trzeba będzie ich tu jakoś zwabić i gdy tylko się tu pojawią....-odwrócił głowe w ich kierunku-...zniszczyć...


Cosik weny nie miałam,ale obiecałam,że napiszę dalej....hm..a właśnie co dalej? ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Lutego 09, 2005, 09:12:11 pm
Oki koniec tego przestoju...eh...tym razem się bardziej postarałam ^_^

Był juz wczesny ranek,gdy wszyscy siedzieli i jedli śniadanie w gospodzie,w której się zatrzymali.Wszyscy prócz Arien,która prawie wcale nie wychodziła ze swojego pokoju.Pierwszy milczenie przerwał mister Alojzy:
- Myślę,że powinniśmy zastanowić się nad tym co zrobimy dalej...-rozejżał się po twarzach swoich towarzyszy.
Nastało krępujące milczenie.
- Zastanawiam się co dzieje się z Leviathanem i Ray'em....-powiedziała Riki zamyślając się.
Arien siedziała na łóżku w soim pokoju i patrzyła przed siebie pusto.Nie wiedziała co ze sobą zrobić,przed oczami wciąż miała jeden obraz...obraz spadającego Nicolasa w przepaść.Wstała i przeszła się po pokoju,krążyła przez chwilę to w jedną to w drugą stronę,aż w końcu staneła koło okna.Podeszła do niego i oparła się o szybę.Była zimna...spojżała przez nią.Ludzie chodzili po ulicy...zmrurzyła oczy.Teraz sylwetki wyglądały jak przesuwające się duchy.Stała tak dłuższy czas...a gdy chciała odejść coś przykuło jej uwagę.Ludzie nagle staneli i zebrali się w kupę.Wszyscy patrzeli w jedną stronę.Arien niestety nie mogła zobaczyć co tak bardzo przykuło uwagę ludzi.Z dziwnym przeczuciem wybiegła z pokoju.Zbiegła na dół po schodach i skierowała się do drzwi wyjściowych,po drodze mijając swoich towarzyszy.
- Arien do kąd tak biegniesz?-zdążyła ją jeszcze zaczepić Natalia,którą Arien szturchneła po drodze
Wszyscy popatrzeli po sobie ze zdziwieniem.Do kąd mogła się tak spieszyć,w dodatku bez żadnego okrycia.
- Pójdę za nią -powiedział Grevie wstając od stołu
- Idę razem z tobą -odrzekł Alojzy i oboje popędzili za Arien.
Dziewczyna biegła w stronę gromadzących się ludzi.W końcu ludzie tak się zagęścili,że musiała się przepychać.Te dziwne uczucie,które poczuła kiedy wybiegła z gospody wciąż w niej narastało...jakby jakaś niepewność.Próbowała coś zobaczyć,cokolwiek,ale ludzi było zbyt wielu.W końcu zaczeła przepychać się z całego impetu.Przed nią stało już tylko kilkoro ludzi,kiedy usłyszała znajomy głos,w tym gwarze.
- Przepraszam,gdzie możemy znaleść jakąś gospodę?
Arien nie mogła w to uwierzyć.Ten głos znała bardzo dobrze.W końcu przedostała się przez ostatni szereg i to co ukazało się jej oczom zwaliło ją z nug.Przed nią stał Leviathan wraz z Rayem i Sajrusem.Tuż koło Raya szedł jego czarny gryf,a na jego grzbiecie leżał przykryty płaszczem Nicolas!Arien stała i nie mogła się ruszyć.Zasłoniła rękoma usta,a do oczu napłyneły jej łzy...to wszystko było jak sen,z którego nie chciała się obudzić.Powoli podeszła do stojących przed nią przybyszów.
- Czy on...?-zapytała niepewnie,spogladając na przyjaciół
- Żyje -opowiedział Leviathan,na co Arien od razu zaaragowała.
Napięcie było zbyt duże,Arien nie mogła już go z nieśc i dała upust tłumionym uczuciom.Rozpłakała sie i rzuciła na Nicolasa.Przytuliła się do niego i teraz za żadną cenę nic chciała go puścić...
- Nie...-Ray nie dokączył,gdyż Lev go zatrzymał łapiąc za ramię,na co ten odwrócił się w jego stronę
- Zostaw...-powiedział
Po chwili również Grevie jak i Alojzy dołączyli do nich.
- Witajcie znów w drużynie -uśmiechnoł się Grevie
- Cieszę się,że wam się udało -dodał mister Alojzy
Dopiero po chwili zauważyli,że jest również z nimi  Reeve.

Ciemność otaczała ją przez cały czas od kiedy się tu znalazła.Siedziała w kącie swojej "komnaty" i patrzała przez zakratowane okno.Przywykła już do tego widoku.Niebo wciąż było czeronoczarne...ale i w takiej barwie wydawało się jej w jakimś sensie piękne.Ręką odsuneła kosmyki czarnych włosów,które zsuneły się jej na twarz.Spojżała na swoją rękę.Na palcu miała ślad po pierścieniu,który wyglądał tak jakby nigdy już nie chciał zejść.Westchneła i schowała dłoń w drugiej dłoni spoglądając znów przez "okno".Gdy tylko to uczyniła poczuła chwilowy ból.Była już tym wszystkim zmęczona...teraz czuła się jak ptak w klatce.Niewiedziała nawet co dzieje się z jej przyjaciółmi.No właśnie,a co mogło się z nimi stać...czy wszyscy są cali.Rozmyślania przerwało jej coś dziwnego,co przykuło jej uwagę.Przez kraty dostał się mały niebieski motyl.
- Z kąd on się tu wzioł?-pomyślała zaskoczona
Motyl z gracją przeleciał nad Kain i wirując koło jej głowy,usiadł na jej dłoni ruszając delikatnie połyskującymi skrzydełkami.Kain starała się nie ruszać by go nie spłoszyć.Przyjżała mu się uważnie.Nigdy wcześniej nie widziała podobnego motyla.Owad zaczoł powoli iść jej po ręce,aż doszedł na ramię,po czym delikatnie podfrunoł i zatrzymał się na wysokości jej twarzy.
- Nie bój się...-mówił delikatny głosik- już niedługo się z tąd wydostaniesz....
Motyl tak samo jak się pojawił tak również po chwili zniknoł zamieniając się w światełko,niknące w cieniu.Kain nawet się nie domyślała kim mógł być jej tajemniczy mały przybysz.Zastanawiała się tylko czy jeszcze go zobaczy.


Kto następny coś napisze??
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Lutego 22, 2005, 04:46:42 pm
Nie mieli pojecia gdzie moze byc teraz Rubeus, ale i tak musieli czekac az Nicolas wyzdrowieje, a to, mimo iz wynajeli najlpeszego uzdrowiciela w miescie, a podobno i na calym kontynencie, mialo nastapic najwczesniej za kilka tygodni. Poza tym wyprawa w taka pogode nie miala sensu. Od szesciu dni nieprzerwanie padal snieg i to z taka intensywnoscia, ze na glownej ulicy miasta snieg siegal przecietnemu czlowieku do kolan, a zaspy na chodnikach mialy nawet do dwoch metrow wzrostu. Byla to najostrzejsza zima w historii tego kontynentu. Ale dla wiekszosci z nich mialo to swoje plusy. Ostatnimi czasy zadko zdarzaly im sie spokojne noce. Do tego zyli w polowych warunkach. A teraz, zamieszkiwali jedna z najlpeszych gospod w Dominium. Teraz, jak kazdego popoludnia zasiedli przy najwiekszym stole i wsyzscy pili piwo i rozmawiali. Wszyscy oprocz Arien, ktora postanowila dogladac Nicolasa. Byl jeszce bardzo slaby, choc jego zyciu juz nie grozilo niebezpieczenstwo. Arien byla szczesliwa ze wreszcie moze  spokojnie spedzic czas ze swoim ukoczanhym. Jedynym nieszczesliwymi wsrod bohaterow byli Reeve, zalamany "milosnym niepowodzeniem" i Leviathan, ktorego niezmiernie denerwowalo poczucie bezsilnosci i winy za to co stalo sie Kain. Az bal sie myslec o tym co jej mogl zrobic Rubeus. Nie wybaczyl by soboe gdyby ona....nie nawet nie dopuszczal do siebie takiej mysli ze Kain moglaby zginac. Mimo swojego smutku dwaj wyzej wymienieni panowie popijali browara razem z reszta ekipy, gdy nagle do gospody wpadl ranny mezczyzna wpuszczajac ze soba zimno i sniego do cieplej gospody.
-tunika...czarny..pppier...scien...na poludnie....oooddd...mia.....sssta...zaaa....ttt...akowwal - wyksztusil mocno pokiereszowany mezczyzna i padl nieprzytomny na ziemie
-BARMAN! Zajmij sie nim! Musi przezyc - krzyknal Lodowy Demon na gospodarza i bez zadnego okrycia wybiegl z karczmy.
-ARIEN!!!m - krzyknal Ray kiedy reszta ubierala swoje, niedawno zakupione plaszcze i szaliki by nie zamarznac. Arien zbiegla ze schodkow prowadzacych do pokojow mieskzalnych i spytala:
-O co chodzi?
-BIEGIEM, ubieraj sie! Opowiem Ci po drodze! - krzyknal Ray zapinjajac ostatni guzik pod swojego czarnego, grubego plaszcza.....
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 02, 2005, 12:37:22 am
Bohaterowie wybiegli z karczny w pośpiechu, dopinając ostatnie guziki swoich płaszczy. Wybiegli na ulicę i zaczęli przedzierać się przez zaspy śnieżne. Były tylko dwie rzeczy które przyciągały uwagę przechodniów do grupy. Po pierwsze lev unosił się kilka milimetrów ponad śnieżną pokrywą, a co dziwniejsze nie miał na sobie żadnej ciepłej odzieży.... no ale w końcu był lodowym stworzeniem.... i raczej nie mógł się przeziębić....
O ile w mieście przemieszczanie szło jeszcze dość sprawnie, to poza jego granicami było katastrofalnie.
 - No więc czemu wyciągneliście mnie na takie zimno - zapytała Arien, szczękając lekko zębami
 - Kiedy byłaś w pokoju - odpowiedział Ray - jakiś półprzytomny mężczyzna wpadł do gospody mamrocząc coś o postaci w tunice i czarnym pierścieniu
 - No więc postanowiliśmy, ze trzeba to sprawdzić - wtrącił Sajrus, biegnący tuż za nimi
Po dłuższym czasie przedzierania się przez zaspy wyszli na otwartą przestrzeń, gdzie warstwa śniegu nie przekraczała pięciu centymetrów. Jednak jedna rzecz przykuła ich uwagę..... Ten śnieg był czarny. Na środku tej "polany" stała postać w czarnej , trochę podartej szacie. Owa postać miała na głowie kaptur, założony tak, ze nie było widac twarzy. Podarte fragmentu szaty unosiły się w powietrzu, jakby powiewane wiatrem.... Nie byłobyw  tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że aktualnie nie wiało.....
 - Wygląda na to, ze wreszcie trafiliśmy do celu... - powiedział Ray
 - Kim jesteś i czego tu chcesz? - zapytał zdenerwowanym tonem Ragham, któremu najwyraźniej nie uśmiechała się perspektywa spędzenia czasu na tym mrozie.
Przybysz nic nie dopowiedział. W miejscach, gdzie powinny być oczy, pojawił się jasny błysk. Postać płynnym ruchem sięgnęła do kieszeni i cisnęła czymś w stronę leviathana, który odruchowo złapał przedmiot. Lev otworzył dłoń i zobaczył czarny pierścień, ze szlachetnym kamieniem..... Tak, to był ten sam pierścień, który dał Kain... a przynajmniej wygladał tak samo.
 - Dlaczego mi to dałeś? - zapytał lev, spoglądając na przybysza
Odziana na czarno postać nie odpowiedziała, tylko podniosła ręce do góry, zaflowała i zmieniła się w kilka czarnych ptaków, które odleciały w nieznane....
Leviathan wpatrywał się w pierścień, zbierając myśli...... "Niby co mam z tym zrobić" - pomyślał
 - Ten pierścień..... czy to nie jest ten sam, który ci dałem? - zapytał zdziwiony Reeve
 - Tak...... chyba tak - odpowiedział nie mniej zdziwiony lev - przynajmniej wygląda podobnie...... Tylko dlaczego to coś mi go dało?
 - To napewno jakiś podstęp Rubeusa - rzekł Grievie
 - Nie...... - powiedział po namyśle Ray - To by było zbyt oczywiste....
Kidy grupa rozpoczęła zażartą dyskusję na temat prawdopodobieństwa pułapki  wpierścieni, lev odszedł na bok. Przyglądał się pierścieniowi od jakiegoś czasu i zaczynał dostrzegać w nim coś dziwnego.... Był jakby za lekki.... nienaturalny. Wydawało się, ze nie przejawia cech jakie potencjalne ciało fizyczne spełniać powinno.
Nagle pierścień wyrwał się z dłoni Leviathana i pofrunął kilka metrów do przodu i przeobraził się w w portal.
Lev uśmiechnął się mimowolnie. "To było przecież oczywiste" - pomyślał - ".....zbyt oczywiste"
Lodowy demon obrócił się w stronę grupy. Jego znajomi nadal spierali się o jakieś mało istotne rzeczy. Leviathan stwierdził, ze  nie będzie im przerywał, tylko sprawdzi co kryje się po drugiej stronie portalu.
Najpierw przełożył przez niego rękę. Powierzchnia tafli zafalowała..... Wiedział, ze zostanie przeniesiony w jakieś odległe miejsce.... Ale w końcu nie miał nic do stracenia.
Wszedł do środka... błysk.. .chwila ciemności...... znowu błysk..... Tym razem światło zaczęło zlewać się w kształty, w oddali majaczyły sylwetki ludzkich postaci. Nagle wszystko przybliżyło się i lev znalazł się małej celi, z niewielkim okienkiem. Rozejrzał się. Na podłodze znajdowały się ślady zaschniętej krwi, a w powietrzu unosiły się czarne pióra. Lev chwycil jedno z nich i przyjrzał mu się uważnie.... Tak, to było pióro z e skrzydła Kain.
"A więc jednak" - pomyślał demon - "To jest miejsce gdzie przetrzymywali Kain.... teraz muszę ją tylko odszukać"
Lev wyszedł przez otwarte drzwi celi i szedł ostrożnie korytażem, tak, aby w miarę możliwości nie wydawać żadnego dźwięku. Po jakimś czasie doszedł do skrzyżowania. Było ono patrolowane przez strażnika, który wyglądał jakby właśnie stracił premię. Leviathan stwierdził, zę nie warto go nawet zabijać i prześlizgnął się, nie zwracając na siebie uwagi.
Po pewnym czasie marczu doszedł do komnaty o pokaźnych rozmiarach. Na pierwszy rzut oka wydawała się to być sala bankietowa, albo sądząc po dziwnym ołtarzu kaplica. Lev wsunął się do środka i po chwili usłyszał trzask. Nie musiał nawet odwracać się, żeby zorientować się, że właśnie zatrzasnęły się za nim drzwi... Teraz nie było już odwrotu.
Bohater rozejglądał się po komnacie, kiedy usłyszał klaskanie. Odwrócił głowę, a to, ze zobaczył za sobą klaszczącego rubeusa wcale go nie ździwiło.
 - Moje gratulacje leviathanie - powiedział Rubeus - nie mam pojęcia jak się tu dostałeś, ale swoim przybyciem oszcdzędziłeś mi kłopotu.
 - Nasze spotkanie było nieuniknione - odpowiedział chłodno lev - tak samo jak twoja śmierć z mojej ręki
 - Pewny siebie, jak zawsze - odrzekł ironicznie Rubeus -  Ale tak się skłąda, że mam trzy argumenty przeczące twojej teorii. Po pierwsze mam coś na czym ci zależy - Rubeus pstryknął palcami, a po jego prawicy pojawiła się nieprzytona Kain w czymś co przypominało klatkę - Po drugie - Rubeus ponownie pstryknął palcami,a le tym razem po jego lewicy pojawiła się straż przyboczna, złożona z Eryka, Ivana i Lyndis - A po trzecie i najważniejsze mam moc, którą wydarłem od twojej ukochanej!!!!!
Po tych słowach wokół rubeusa pojawiła się czarna aura, emanująca silnymi strumieniami energii.
 - Wygląda na to, że jeśli ktoś tutaj zginie, to tym kimś będziesz właśnie ty!!! - powiedział Rubeus, trochę zbyt niskim, zniekształconym głosem.
Leviathan wysónął powoli swoje pazury i przyjął pozycję bojową starał się nie myśleć o niczym i przygotować się psychicznie do nadchodzącej walki, kiedy nagle pokój wypełnił oślepiający błysk.
"Genialnie.... " - pomyślał Lev - "Kolejna wskażówka od Vriesea'i.... ciekawe co będzie tym razem? Wskazówki taktyczne, czy krótki kurs jak pokonać siły ciemności?"
Jednak tym razem światło nie znknęło, ale zaczęło skupiać się w jednym miejscu, aż po chwili zmieniło się w postać młodej dziewczyny.
 - Podszebujesz może pomocy, Leviathanie? - zapyała dziewczyna uśmiechając się zalotnie
 - Każda pomoc mi się przyda - odpowiedział lev swoim tonem - To coś co dało mi ten pierścień, to jakiś twój znajomy, jak mniemam
 - niezupełnie... - powiedziała dziewczyna
Nagle za ich plecami pojawił się Ivan. Leviathan właśnie szykował się do ataku, kiedy szyby w oknach komnaty rozleciały się, a z zewnątrz wlała się chmara czarnego ptactwa. Owe latające stworzenia zaczęły przywierać jedno za drugim do postaci Ivana, który zaczął się jakby z nimi zlewać. Po chwili przed leviathanem i Vriesea'ą stała ta sama dziwna postać, która wręczyłą lodowemu demonowi pierścień.
 - Ta postać, która dała ci pierścień.... to właśnie mój brat - dokończyła dziewczyna, a mroczna postać stojąca obok niej wykonała potwierdzający gest głową.
W tej chwili leviathan nie rozumiał kompletnie nic..... Ale mimo wszystko nie miał teraz czasu na rozwiązywanie zagadek cudzej tożsamości. Odwrócił się w stronę Rubeusa i uśmiechnął lodowant
 - Wyglada na to, zę twoją przewage liczebną szlag trafił. Teraz okaże się, któremu z nas była pisana śmierć tutaj.


No, nareszcie udało mi się coś napisać..... miałem taki blok, że nie mogłem napisac nic... ale wyglada nba to,z ę blok już sobie poszedł
 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Marca 04, 2005, 06:08:28 pm
Oki sorki,że musieliście tyle czekać...

Wszyscy szykowali się do waliki.Pierwsza zaatakowała Lyndis,która na nowo zostasła przywrucona do życia przez Rubeusa,celując strzałą w Vriesee.Zaraz po niej zaatakował Eryk rzucając potężną błyskawicę na postać w kapturze.Rodzeństwo bez trudu omineło wymierzone ciosy i zaatakowało swoich przeciwników.Vriesea skupiła potężną kulę światła i wycelowała w Lyndis,która z ledwością ją odparła.Po chwili ze zniszczonych okien znów przyleciała chmara czarnych kruków,które wezwał Veritas.Rzuciły się one w strone Eryka,a ten by się od nich odpędzić stworzył ogromne tornado i posłał je w ich stronę.Leviathan stał na przeciwko Rubeusa i patrzał na niego swoim lodowatym wzrokiem.Rubeus tylko się uśmiechnoł i wyciągnoł z za pleców długą katanę,kierując jej ostrze w strone Leviathana.
- Gotuj się na śmierć -powiedział zniekształconym głosem demon i przyjoł bojową postawę.
Rubeus zaatakowła pierwszy z impetem udeżyając na Leva.Ten zablokował jego cios krzyżując pazury.Ich ostrza zwarły się przez chwilę.
- Nie przypuszczałem,że jesteś taki słaby Leviathanie...-mówiąc to uśmiechnoł się do niego wrednie
Lodowy demon odepchnoł go kopniakiem,ten zrobił przewrót w powietrzu i bez trudu wylądował na zniemi.Lev chciał go jeszcze dobić,ale odleciał odepchnięty potężną falą powietrza.
- Od kiedy mam moc Kain stałeś się żałośnie słaby Leviathanie...
- Jeszcze zobaczymy!-odkrzyknoł mu Lev i rzucił się na niego
Rubeus zamachnoł się na Leviathana,ten jednak ominoł jego cios i zadał mu cięcie w brzuch.Pazury wbiły się w niego bez żadnych problemów.Rubeus spojżał na niego z dziwnym uśmiechem na twarzy.Z ust płyneła mu strużka krwi,która kapała na posadzke.Zaśmiał się i po chwili powiedział:
- Przegrałeś...Leviathanie...-po czym jego ciało znikneło jak miraż
Lev stał przez chwilę całkowicie zdezorientowany.Ale po chwili doszło do niego co się stało.
- To musiał być cień...-pomyślał-...w takim razie gdzie jest prawdziwy Rubeus...
Leviathan rozejżał się po sali,ale nigdzie nie znalazł Rubeusa...za to po chwili zauważył,że również Kain znikneła.Rubeus najprawdopodobniej zabrał ją ze sobą...ale po co mogła mu być potrzebna...Lev zauważył,że koło klatki w której była otworzyło się jakieś ukryte przejście.Pobiegł w tamtą stronę z nadzieją,że znajdzie ich oboje.
Rubeus szedł korytarzem niosąc nieprzytomną Kain na rękach.Ubrany był w czarny obcisły struj ze skóry,na który miał założony również ze skóry płaszcz rozpięty pod szyją.Na piersi miał dwa krzyżujace się paski,do których przyczepiona była na plecach długa katana.Po chwili doszedł do wielkich wrót,które otworzył siłą woli.Komnata do której weszli była ogromna.Na ścianach znajdowały się dziwne wzory,a okna sięgały,aż do sufitu.Na środku sali znajdował się jakby łuk,przypominający portal międzywymiarowy.
- Nareszcze będę mógł ją zniszczyć...Leviathan będzie przez jakiś czas zajęty moim mirażem...nie będzie nam przeszkadzał -spojżał na Kain,która powoli wracała do przytomności- Ten ostatni raz będziesz mi potrzebna...-mówiąc to podszedł do portalu.
Postawił Kain na ziemi i przytrzymał by nie upadła.Wzioł jej lewą rękę i położył w miejscu gdzie był odcisk dłoni.Po chwili zaczeło wydobywać się z niego dziwne światło.Kain próbowała oderwać dłoń,ale nie mogła.
- To nic nie da...ty jesteś kluczem,tak jak ja...-mówiąc to podszedł do drugiej strony portalu,na której również znajdował się odcisk dłoni.
On również przyłożył do niego swoją dłoń.I z niego zaczeło wydobywac się dziwne światło.W portalu pojawiła się jakby czarna tafla wody.Kain poczuła,że dzieje się z nią coś dziwnego.Tatuaż,który miała na ciele został wchłonięty i całkowicie zniknoł z jej ciała.
- Co ty mi zrobiłeś! -krzykneła próbujac się wyrwać z tej dziwnej uwięzi
- To była pieczęć moja droga...teraz jesteś już wolna -mówił z poważną miną- Portal został otwarty...
Kain upadła na ziemię odepchnięta jakąś dziną siłą.Po chwili podszedł do niej Rubeus i pomugł jej wstać.Kain wyrwała mu rękę i uderzyła go w twarz.
- Nie dotykaj mnie!-krzykneła,Rubeus stał jednak nie wzruszony z poważną miną- Nienawidzę cię ojcze...
- Możesz mnie nienawidzieć...masz do tego prawo...-powiedział smutnym głosem- skrzywdziłem cię...i wiem,że nigdy mi tego nie wybaczysz...ale jedyną prawdą było to,że chciałem ocalić ten świat.To wszystko było dlatego świata i dla...-Rubeus nie dokączył,gdyż z portalu zaczeło się coś wyłaniać.
To coś miało niebieską skórę i postórę kobiety.Szczupłą twarz okalały jej czarne włosy,które sięgały jej do pasa.Splecione były w luźne warkocze,na których końcach poprzyczepiane były metalowe obręcze.Miała również długie uszy,a na nich zaczepione wiszące łańczuszki.Ubrana była w pasma materiałów,które zakrywały "odpowiednie" części ciała.Miała również na rękach i na nogach kajdany.Najbardziej jednak uwagę Kain przykuły oczy.Były nie naturalne.Skośne źrenice,niebieskie tęczówki i czerwone białka.Oczy,które mogą przejżeć wszystko na wylot.Kobieta spojrzała na dwujkę stojącą przed nią i uśmiechneła się pokazując kły.
- To znowu ty kochany...-powiedziała dziwnym głosem-..jak niemiło widzieć cię znów po trzechtysiącach lat..-rzekła jakby znudzona- myślisz,że uda ci się mnie zabić?
Kain była zdezorientowana.Nie miała zielonego pojęcia kim jest ta dziwna istota,ani po co Rubeus ją wezwał.Czuja jedynie,że jest bardzo potężna...i ta siła przerażała ją.Rubeus wyciągnoł swoją katanę i skierował ją w stronę kobiety.
- Dziś jest twuj dzień sądu...dziś zostaniesz pokonana Dixtro...-powiedział do niej z poważną miną
- To samo mówiłeś ostatnim razem...i dobrze pamiętam jaki był tego koniec hehe.Nigdy mnie nie pokonałeś,a i teraz to ci się nie uda....jesteś głupcem skoro otworzyłeś portal Rubeusie,choć prędzej czy później bym się wydostała...to była by tylko kwestia czasu...a tak dziekuje ci za przysługę...
- Kim ona jest?-niespodziewanie zapytała Kain
- To lisia demonica...kiedyś ją kochałem,ale teraz pragnę tylko jej śmierci...-zmrurzył oczy-...przykro mi,że musiałem cię w to wciągnąć,ale tylko dzięki tobie mogłem na nowo otworzyć portal,by ją zniszczyć.
- Na nowo?-zapytała
- Razem z wyrocznią trzytysiące lat temu musieliśmy ją zamknąć w tym wymiarze w wierzy czasu...była zbyt niebezpieczna.Wyrocznia wierzył,że kiedyś przyjdzie dzień w którym zniszczymy Dixtre...i ten dzień właśnie nadszedł.Ale do tego potrzebowłałem właśnie twojej mocy Kain...nie miałem czasu na wyjaśnienie ci wszystkiego...i bardzo tego żałuję...-mówiąc to spojżał Kain w oczy
- Skończ tą tanią gatkę w końcu...i stań do walki podrzędny demonie -powiedziała pogardliwie niebiesko skóra
- Jak sobie życzysz -mówiąc to zaczoł iść w jej stronę z wyciągniętą kataną przed sobą
Dixtra staneła w pozycji bojowej.Wokół niej pojawiła się dziwna aura.Paznokcie wydłużyły się i zgrubiały.
- Teraz zapłacisz mi za to,że musiałam siedzieć tyle czasu w tym przeklętym miejscu!-mówiąc to rzuciła się na niego
Rubeus odparował jej cios i odepchnoł ją.Kain stała z boku i przyglądała się walce...i tak nie mogła zrobić za wiele,była zbyt słaba.Każdy atak Dixtry kończył się niepowodzeniem,a Rubeus był za każdym razem bliżej niej.W końcu z kolejnym ciosem Dixtra przecieła łańcuchy o ostrze katany i teraz miała więcej swobody.Rzuciła się na szyję Rubeusowi,ten jednak zatrzymał jej cios.Przez duższą chwilę siłowali się z sobą,jednak Rubeus znów ją odepchnoł.
- Zginiesz Dixtro...-powiedział z pogardzą w głosie,ona jednak tylko się uśmiechneła
- Taki ci się tylko wydaje...-wokół niej zaczeła zbierać się dziwna energia,skumulowała się na kajdanach i zniszczyła je- Ja dopiero się rozgrzewam...mwhahahahaha...heheheheheheee....
 Wokół niej zaczeła zbierać się czarnoniebieska aura.Włosy jak i szczątki materiału zaczeły unosić się w powietrzu a z tyłu pokazał się czarny lisi ogon.Po chwili aura pokryła całe jej ciało.Kobieta zaczeła zmieniać kształt.Twarz wydłużyła się,całe ciało pokryło czarne futro.Ręce i nogi zamieniły sie w wielkie łapska,a z pyska wystaławy dwa kły.
- Nie!-krzyknoł Rubeus- Nie pozwolę ci się zmienić!-mówiąc to rzucił się na lisicę,jednak został odepchnięty potężnym uderzeniem
- Już za późno Rubeusie -odpowiedziała lisica
Nagle cała komnata zaczeła się trząść.Z tumanu kurzu na pożegnanie pokazała się im jeszcze w swej całej okazałości .Była ogromna.Czarne futro pokrywało całe jej ciało,oczy miała tego samego koloru,a z pleców wystawały dwa pierzaste skrzydła.Po chwili wzbiła sie w powietrze i niszcząc sufit,uciekła.Komnata zaczeła się walić.Leviathan,który był już blisko również odczuł trzęsienie.
- Muszę być niedaleko -pomyślał i przyspieszył
Kain ze strachu nie mogła się ruszyć i gdyby nie Rubeus,który odepchnoł ją na bok,przygniotły by ją spadające gruzy.Po chwili wszystko ucichło i kurz opadł.Kain odsłoniła oczy i zobaczyła,że leży na podłodze.Powoli podniosła się,kaszląc i ocierając oczy z kurzu.Dopiero po chwili wzrok wrócił jej do normy.Jej oczom ukazał się straszny widok.Rubeus leżał przygnieciony do pasa kamieniami i nie mógł się wydostać.Kain podbiegła do niego i próbowała mu pomuc jednak bez skutku.
- Zostaw...już mi nie pomożesz...
Dopiero teraz zauważyła,że ma on wbity w bok jeden z odłamków.
- Ale ja mogę ci pomuc...-powiedział Leviathan,wysuwając swoje pazury
- Nie...Leviathanie -powiedziła nie odwracajac się- to ja muszę go zabić..
Podniosła katanę Rubeusa z ziemi drżącymi dłońmi i wymierzyła cios w serce.Jednak kiedy miała ją już wbić,zatrzymała się.
- Dlaczego mnie nie zabijesz Kain?Przecież mnie nienawidzisz...teraz ci już nie ucieknę.
- Powiedziałeś,że...zrobiłeś to dla świata...ale nie dokączyłeś.Chcę wiedzieć co chciałeś mi powiedzieć -powiedziała spokojnie
- To już nie ma znaczenia...
- Mów!-krzykneła ze złością
-...Zrobiłem to dla ciebie Kain..chciałem cię uwolnić...uwolnić twoją prawdziwą moc.Znak na twoim ciele był pieczęcią,którą tylko w taki sposób mogłem zniszczyć i pozbawić cię mocy,która nie była przeznaczona dla ciebie...Wyrocznia o wszystkim wiedział.Wiedział również,że dla ciebie przeznaczony był Night Sun...od samego początku -Rubeus przerwał na chwilę i odkaszlnoł krwią- Chciałem dzięki tej mocy zniszczyć lisicę...ale ona jest zbyt silna dla mnie..tylko ty możesz ją pokonać Kain.
Niewiedziała co powiedzieć,słowa uwięzły jej w gardle,a łzy napłyneły do oczu.
-...To..to nie może być prawda...-ledwo wyksztusiła niedowieżając
- Przez moc,którą miałem stałem się zachłanny i zapragnołem władzy...co mnie zgubiło i straciłem sens mojego pierwotnego celu...byłem dobrym wojownikiem.Wojownicy nie powinni mieć uczuć...ja jednak cię pokochałem Kain...moja córko..-dotknoł jej twarzy,a łzy spłyneły mu po policzkach-...omal cię nie zabiłem...Wiem,że nigdy mi nie wybaczysz wyrządzonej krzywdy,ani tego co zrobiłem...żegnaj...Kain...-mówiąc ostatnie słowa zamknoł oczy,jego ręka upadła na ziemię,a pierścień pękł w pół i zozstraskał się.
Kain wciąż klęczała przy ciele Rubeusa i nie wiedziała co ma zrobić,łzy płyneły jej strumieniami po policzkach.Taka była prawda...to wszystko było dla niej?Przytuliła się do martwego ciała Rubeusa.Leviathan,który widział całe zajście spóścił wzrok.Dobrze wiedział jak teraz musiała czuć się Kain.Po chwili z ust Kain wyrwał się przeraźliwy krzyk i równie szybko się urwał.Ciało Rubeusa zaczeło powoli znikać zmieniając się w małe latające światełka,które zaczeły unosić się w niebo.Po chwili znikneło całkowicie.Nagle cała wieża zaczeła się trząść.Zaraz po tym z nieba przyleciały małe niebieskie motylki,które skleiły sie w całości i koło Leviathana pojawiła się Vriesea.
- Musimy z tąd uciekać wszystko zaczyna się rozpadać!
Leviathan bez namysłu chwycił Kain i wszyscy troje uciekil z tego miejsca.Pojawili się w miejscu w którym Leviathan zostawił swoich kompanów razem z Veritasem.Śnieg pruszył teraz lekko.Nikogo w pobliżu nie było,najwidoczniej ich kompani wrócili do miasta.Kain stała przed nimi i patrzała teraz pusto przed siebie,zapomniała nawet o chłodzie.W tej chwili myślała o słowach,które powiedział jej Rubeus.
- Leviathanie...-przerwała ciszę Vriesea- Teraz musimy odejść...ale wrócimy kiedy będzie trzeba...
Leviathan na potwierdzenie kiwnoł głową i pozwolił im odejść.Rodzeństwo po chwili znikneło w dziwnym świetle.Lodowy demon podszedł do Kain i położył jej rękę na ramieniu.Dopiero teraz poczuła zimno,które ogarneło jej ciło.Odwruciła się i wtuliła w jego ramiona.Nie wiedziała co ma czuć.Z jednej strony była szczęśliwa,że wróci do swoich przyjaciół,a z drugiej czuła żal gdy zginoł Rubeus...był przecież jej ojcem.
- Leviathanie...czy nadal masz Night Sun'a -spytała niespodziewanie
Od czasu gdy zniszczyli Argona,Night Sun został powierzony Leviathanowi,by go strzegł.Od tamtego czasu nosił go ciągle przy sobie.Teraz nadeszła pora by oddał go właściwemu właścicielowi.Leviathan wyciągnoł swój kamień.Przyłożył do niego rękę i po chwili wyciągnoł z niego pierścień z Night Sun'em.Włożył go w jej dłoń.Biła od niego dziwna energia.Kain założyła pierścień na palec,na którym została jej blizna...po chwili poczuła,że zaczyna przepełniać ją potężna energia.Znak,który miała na piersi zaczoł się zmieniać i rozprzestrzeniać.Wszedł na jej ramię i szyję,zatrzmując się dopiero na pierścieniu.Wszystkie rany zasklepiły się,ale skrzydła nie wróciły.Czuła się teraz lepiej i w pełni sił.Spojżała na Leviathana.
- Zabierz mnie do naszych przyjaciół...
Leviathan wzioł Kain na ręce i razem odlecieli w stronę miasta.


Chyba tak długiego postu nigdy nie napisałam.Wiem,że mnie zamordujecie za kolejnego złego manstra...no ale cóż chyba nie będzie trudno go pokonać ;P.Teraz zależy od was czy Rubeus jeszcze się pokaże czy nie...choć może jeszcze się pokaże ;)  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 05, 2005, 03:51:41 pm
ehhh i moja koncepcje szlag trafil...ale dobrze jest :D

Rubeus otworzyl oczy i podniosl glowe. Byl w jakims dziwnym miejscu...wszexzie byla pustka. Tylko na ziemi unosila sie bardzo gesta mgla, ktora siegala mu do kolan. Nie wiedzial co sie dzieje. Pamietal przeciez jak zostal przygnieciony przez glaz.....a teraz stal w jakims dziwnym miejscu. "Gdzie ja jestem" pomyslal, a juz po chwili na okolo niego z mgly zaczeko formowac siedem dziwnych postaci. Wygladali jak mnisi gdyby nie jeden drobny szczegol, byli "zrobieni" z mgly.
-Kim lub czym jestescie? - sptal nieco zdezorientowany Rubeus.
-Jestesmy rada umarlych, Rubeusie...
-A wiec to nie jest legenda, a wiec bedziecie oceniac moje czyny i zdecydujecie czy znajde sie w Foyasen - wiecznym raju, czy w Shergot - krainie cierpien - rzekl Rubeus - chyba znam juz decyzje.
-Mozesz zmienic swoj los Rubeusie.
-Jak?
-Jesli oddasz swoja moc Lisicy. Nieco pomoglismy losowi i sprzyjalismy Ci bys mogl otworzyc portal i wypuscic ja.
-CO?! Czemu?!
-To proste. Przez ostatnie dwa lata harmonia natury zostala wielokrotnie zachwiana, postanowilismy ze wszytsko zacnzi sie od poczatku. Zniszczymy swiaty i wszytsko stworzymy od nowa. Bez demonow, niesmiertelnosci i chaosu. A Dixtra to tylko narzedzie, ktoremu przyda sie Twoja moc w tepieniu tych nedznych robakow.
-NIE MA MOWY - krzyknal Rubeus - straccie mnie do Shergot, ale nigdy Lisica nie dostanie mojej mocy
-A wiec wybrales dluga i bolesna smoierc dla corki......
Po chwili Robeus znalazl sie w mkrainie wiecznych cierpien....Shergot


lol... pierwszy raz tu jestem i jeszcze mam coś do roboty
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Marca 05, 2005, 10:00:41 pm
Coś natchnienie mnie nie opuszcza no i dobrze ;P

Rubeus spadał teraz bezwładnie głową w dół w bezkresną,czarną otchłań,która nie miała końca i tylko czekał na swuj koniec..teraz było mu obojętne co się z nim stanie.Jednak po chwili koło niego pojawił się niewielki niebieski motyl.
- Wiem kim jesteś...ale dla mnie nie ma już ratunku....-powiedział zamykając oczy
- Nieprawda...mogę zmienić twoje przeznaczenie...
- Heh...przeznaczenie...nikt nie zna swojego losu...Tak naprawdę nikt nie wie co go czeka...nikt nie spisał naszego przeznaczenia...-westchnoł- Cały czas byłem marionetką w czyjiś rękach...nawet o tym nie wiedząc...zasłużyłem sobie na taki los...
- Nie...przecież możesz jeszcze wszystko zmienić....-nalegała
- Powiedz...jaki jest twuj cel...dlaczego mi pomagasz?-zapytał nieoczekiwanie- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym by uratować ten świat?
Przez chwilę milczała,ale to co usłyszał zaskoczyło go.
- Ponieważ zniszczenie i zbudowanie na nowo śwata bez chaosu nic nie da...Zło przyjdzie bez względu na to jak zostanie zbudowany świat...Po co go niszczyć...świat jest piękny taki jaki jest...gdyby panowało na nim samo dobro lub samo zło doszło by do zachwiania równowagi,a w najgorszym wypadku destrukcji wszystkiego...nastała by nicość...-wokół motyla pojawiła się jasna aura,ze skrzydełek zaczoł unosić się złoty pył który przybrał kształt postaci,po chwili pojawiła się Vriesea w całej swej okazałości- Czasem przez dobre chęci można wyżądzić wiele zła...a i przez jedno zło można sprawić wiele dobra...
Rubeus zastonowił się przez chwilę.
- W takim razie co masz zamiar uczynić?-spojżał na nią
- Chcę zniszczyć lisiego demona i uratować świat przed zniszczeniem...i proszę cię o pomoc -wyciągneła do niego rękę
Rubeus uśmiechnoł się do niej.
- Pomogę ci... -mówiąc to podał jej rękę
Po chwili ogarneło ich oślepiające światło i oboje znikneli.

Gdzie była...nie wiedziała.Stała na pustym polu.Rozglądała się i wołała...ale nikt nie odpowiadał.Wszędzie widziała ten sam obraz...wyschnięta ziemia,suche drzewa i czerwone niebo.Nagle przed nią stanoł czarny lis ze skrzydłam.Spojrzał na nią i po chwili zaczeła odpadać z niego skura,tak,że było widać wszystkie ścięgna i wnętrzności.Zaczoł się rozsypywać jakby był z prochu i po chwili nic już z niego nie zostało.Zawiał potęrzny wiatr.Kain upadła na kolana i zasłoniła oczy dłonią.Teraz znalazła się w zupełnie innym miejscu.Wstała i zauważyła,że unosi się nad taflą wody.Rozejżała się...po chwili usłyszała czyjeś wołające głosy.Spojżała w tamtą stronę.Przed sobą zobaczyła swoich przyjaciół takich jakich pamiętała.Chciała do nich podejść,ale coś jej nie pozwalało.Po chwili każda postać zaczeła pękać jakby była zrobiona ze szkła i rozpadać się na drobne części,aż wszystkie znikły.Nagle tafla na,której stała również zaczeła pękać i kruszyć się na drobne częśći.Wszystko w koło znikneło.Kain znów znalazła się w innym miejscu.Teraz unosiła się nad własnym łużkiem.Widziała samą siebie.Była teraz w jakimś pokoju.Powoli sfruneła na podłogę nie dotykając jej stopami.
- Gdzie jestem?-zapytała samą siebie
Nagle ogarneło ją dziwne uczucie.Zaczeła "płynąć" przed siebie kierując się w nieznanym jej kierunku.Przeszła prze ścianę i znalazła się w korytarzu.Fruneła w głąb zaglądając do pokoji...w każdym znalazła kogoś kogo znała.Wszyscy spali niczego nieświadomi.Zatrzymała się na chwile w pokoju,w którym spała Arien z Nicolasem.Podeszła do łużeczka,w którym spał mały Leviathan.Delikatnie dotkneła jego twarzyczki...spał tak spokojnie.Po chwili usłyszała,że Nicolas kaszle.Podfruneła do niego.Nie wyglądał najlepiej.Położyła na jego czole lewą rękę.Sama nie wiedziała co robi...ale nagle wokół jej dłoni zgromadziła się jasna poświata,która przeszła na Nicolasa.Po chwili przestał kaszleć.Kain znów dała się ponieść.Fruneła dalej po pokojach.W ostatnim pokoju nie znalazła nikogo,co ją zdziwiło.Weszła do niego by się rozejrzeć.Na środku stał drewniany okrągły stół.Pod oknem było łóżko.Zaraz koło niego stała szafa z książkami i innymi rzeczami.Nic nadzwyczajnego...jednak pościel na łużku była ułożona jakby ktoś tu wcześniej był.Po chwili wyleciała przez okno i znalazła się na podwórzu.Po jakimś czasie zauważyła przed sobą postać.Zatrzymała się i schowała za drzewem.Dopiero,gdy chmury odsłoniły księżyc zobaczyła kim była ta postać.Na małej,ośnieżonej polanie stał Leviathan i patrzał w gwiazdy.Po chwili spuścił głowę,a z oczu popłynełu mu łzy.Takie same łzy jakie widziała kiedy zgineła Lilian.Podfruneła do niego i objeła z tyłu.Ale po chwili zauważyła,że nie może go dotknąć,przenikneła przez niego jak zjawa.Tak bardzo chciała go teraz pocieszyć,ale nie mogła.Słońce zaczeło się już pokazywać na choryzoncie i Kain poczuła,że wraca do swego ciała.Po chwili znów była w swoim pokoju i stała teraz przy łużku.Nagle zszokowana zauważyła po drugiej stronie Rubeusa,który uśmiechnoł się do niej i zniknoł.Po chwili otworzyła oczy.Leżała teraz na łużku,z okna padały na nią ciepłe promienie słońca.Przetarła oczy i przeciągneła się ziewając.Zastanowiało ją jak się tu znalazła...pamiętała tylko las,który był pokryty śniegiem.Dopiero po chwili przypomniała sobie swój sen...a może wcale się jej to nie śniło?Kain szybko się ubrała i postanowiła pójść w miejsce gdzie widziała Leviathana.Coś jej podpowiadało,że jeszcze go tam znajdzie i nie myliła się.Odruchowo staneła w tym samym miejscu co we śnie.Słońce nie wstało jeszcze całkowicie.Powoli podeszła w jego stronę.Leviathan gdy usłyszał jej kroki odwrucił się.
- Kain...
- Co się stało Leviathanie...?-zapytała
On jednak nic nie odpowiedział i spuścił głowę.Kain spojżała na niego smutno i objeła go.Stali tak przez dłuższą chwilę.Spojżała mu w oczy,po czym delikatnie pocałowała.
- Śniłam dziś dziwny sen...naszą najbliższą przyszłość...ale nic nie mogłam z niej odczytać.-znów spojżała mu w oczy- Jeszcze możemy zmienić naszą przyszłość...możemy pokonać Dixtrę...


Mam nadzieję,że tym razem napisałam z sensem.... :closedeyes:  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 06, 2005, 09:42:14 pm
-Sadze ze czas przekazac Lisicy wsparcie - rzekl najwyzszy z Rady Umarlych do resztych "znajomych".
-Alez panie, nie powinnismy ingerowac w sprawy swiata zywych.
-Racja, juz wystarczajaco nagielismy te regule.
-Ale to dla dobra tego cholernego swiata! - zezloscil sie "Najwyzszy".
-Dobrem dla tego swiata bedzie smierc Lisicy! Co zrobisz keidy Ona juz zniszcz swiat? Z posilkami bedzie wystarczajaco silna by przeciwstawic sie naszej woli i nie damy rade stracic jej do Shergot! - atmosfera stawala sie coraz bardziej napieta.
-Milcz glupcze! Nic nie rozumiesz - otrzymal odpowiedz Pana jeden z "radnych".
-Nie! To Ty jestes glupcem i Ty nic nie rozumiesz! Odmieniony swiat bez chaosu wedlug Twojego debilnego planu bedzie wygladal tak: Spalona ziemia, krew plynaca w korytach rzek i zapch gnijacych zwlok unoszacy sie w powietrzu, oraz zolnieze Dixtry scigajacy ostatnich niedobitkow!
-Zamknij sie, albo....
-Albo co!?
-Albo powrocisz do ciala smiertelnika1
-ne wolno Ci! - wykrzykneli wsyzscy chorem.
-klfgtryy khmpkrff - rzekl w niezrozumialym jezyku "Najwyzszy" i pozostali radni wrocili do postaci legendarnych magow i medrcow, ktorzy juz zmarli. Jedynym, ktory pozostal w "natrualnej" postaci byl "Najwyzszy". Probowali z nim walczyc, ale w tej postaci nie mogli zrobic mu absolitnie nic. Magowie atakowlai, a On tylko glosno sie smial przy kazdym zakleciu. Gdy walka znudzila mu sie, otworzyl bramy Shergot i stracil wsyztskich magow do krainy cierpienia, a Ci na odchodne uslyszeli tylko "Aurevior" i bramy Shergot zamknely sie za nimi. Teraz gdy pozostal sam w Radzie Umarlych postanowil dokonczyc swoje dzielo zniszczenie. Wezwal z krainy cierpienia najwieksze zmarle kreatury jakie kiedykolwiek widziano, w tym rowniez te, ktore zostaly zabite przez naszych bohaterow. Zdziwil sie tylko ze nie bylo wsrod nich Rubeusa. Nad wsyztskimi "duchami" mial kontrole i rozkazal im sluzyc Lisicy jako zolnieze. Zaczal zalowac, ze wyslal Wyrocznie do raju. Lecz zal szybko minal i kreatury zostaly zeslane do swiata naszych bohaterow.


niezly hardkor...sie zaczyna :D
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 07, 2005, 06:15:53 pm
ATTENTION

psize dabla zeby oznajmic ze napsialem posta poniewaz z "zewnatrz" sie nie wyswietla...prosze o usuniecie jutro tego posta
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 12, 2005, 07:44:30 pm
...
Słońce leniwie wyłaniało się zza horyzontu, kiedy Kain i Lev wracali do gospody. Spacer umilała im rozmowa o zwykłych codziennych sprawach, jednak po chwili Leviathan zamilkł, zatrzymał się i zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy.
 - Coś się stało, Leviathanie? - zapytała Kain
 - Ktoś..... coś tu się czai - odpowiedział lodowy demon, "świdrując" wzrokiem potencjalne kryjówki - Pokaż się, kimkolwiek jesteś!
Po chwili z zacienionego miejsca wyłoniła się postać. W miarę jak wychylała się z cienie, naszych bohaterów przeszywało coraz większe zaskoczenie. Oto stał przed nimi Argon w całej swej okazałości...... No może poza tym, że jego twarz gdzieniegdzie nosiła ślady rozkładu, oczy były pozbawione źrenic, a na czole widniał płomienisty znak.
 - Witam ponownie, przyjacielu - powiedział Argon, uśmiechając się szyderczo.
 - Wygląda na to, że ty nawet samemu diabłu potrafisz uciec - powiedział Lev, spoglądając na dziwny znak na czole przybysza - Ale ze znakiem Shergot na czole daleko nie zajdziesz.....
 - Nie uciekłem - powiedział Argon - Najwyższy sam mnie wypuścił. Ale na razie mój cel jest bardzo oczywisty...... Chcę twojej śmierci, Leviathanie!
 - Jeśli mnie pamięć nie myli, to ostatnim razem ty zginąłeś z mojej ręki - powiedział Lev - a historia lubi się powtarzać......
Argon tylko zaśmiał się szyderczo, po czym pstryknął palcami. Z cienia zaczęły wyłaniać się inne postacie, także noszące płomienisty znak na czole.
 - Wierz mi, ze tym razem historia się nie powtórzy - powiedział Argon po raz kolejny uśmiechając się szyderczo.
Lodowy demon rozejrzał się, jakby analizując swoje szanse, po czym szepnął do Kain:
 - Idź i sprowadź tu resztę
 - Ale..... ale przecież sam nie masz z nimi szans!
 - Nie martw się, wytrzymam tak długo jak będzie trzeba - powiedział Lev, po czym pocałował swoją ukochaną - Idź już.....
Kain skinęła głową i szybko udała się w kierunku gospody
Leviathan rozejrzał się po postaciach, które się pojawiły. Rozpoznał w nich Galiona, Lyndis, Eryka i jeszcze kilka niemiłych stworzeń, które on i jego towarzysze kiedyś zniszczyli.
 - I naprawdę myślisz, ze wyjdziesz cało z tej walki? - syknął Galion
Lev nic nie odpowiedział, tylko położył rękę na śniegu i powiedział coś pod nosem. Nagle wielki sopel lodu przebił Galiona na wylot. Galion spojrzał rozwścieczony na leviathana, po czym wyjął sobie sopel z klatki piersiowej.
 - Twój ruch - powiedział Lev, szykując się do walki

****

Ray i Alojzy siedzieli razem przy stole, tocząc zaciekłą partię szachów:
 - Nie masz ze mną szans, młody człowieku - powiedział Alojzy - Jestem doskonałym strategiem
 - .... Zobaczymy... - odpowiedział Ray, zastanawiając się nad kolejnym ruchem.
 - Ha ha - zaśmiał się po wykonaniu kilku kolejnych ruchów mister Alojzy -  Tu cie mam, szach!
 - Niezupełnie - odrzekł Ray, zręcznie przesuwając swoją królową na pole C5 - Szach mat.
Na twarzy Alojzego zarysowała się bardzo zaskoczona mina, ale nie zdążył skomentować swojej porażki, bo drzwi karczmy otworzyły się z łoskotem, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza. Na progu stała zdyszana Kain:
 - Leviathan...... ma kłopoty..... na polanie - powiedziała między szybkimi wdechami - musimy mu pomóc
 - Ale co się stało? - zapytał zdezorientowany Grievie, który właśnie zszedł po schodach
 - Ci których zabiliśmy - odpowiedziała Kain - powrócili z Shergot
 - Fenomenalnie..... - rzucił Ray, narzucając na siebie swój czarny płaszcz i biorąc "Rękę Ciemności" opartą o ścianę.
Kain wtajemniczyła innych w sytuację i po chwili wszyscy wybiegli, kierując się za nią.

*****

Z ośnieżonej polany wciąż dobiegał dźwięk metalu uderzającego o metal. Leviathan walczył sam już od jakiegoś czasu i doszedł do wniosku, ze posłańcy z Shergot mają jedną nad wymiar irytującą cechę...... Nie można ich zabić. Po kilku następnych minutach
powietrze przeszył dźwięk pazurów rozdzierających ludzkie mięso...... i głowa Lyndis stoczyła jej się po ramionach. Leviathan jednak kontynuował walkę i zaczął zastanawiać się, po co jej w ogóle potrzebna głowa, skoro sam korpus walczył równie zabójczo......
Walka zaczynała już powoli męczyć naszego bohatera. Dało się zauważyć, ze jego reakcje i riposty są trochę wolniejsze. Ale to "trochę" wystarczyło, żeby miecz Galiona go dosięgnął. Na szczęście Lev zdążył chociaż częściowo uniknąć ciosu, ale cięcie pozostawiło mu długa ranę na policzku...... która zapewne będzie później pernamentną blizną..... Oczywiście, jeżeli Lev przeżyje tą walkę.
Jednak szczęście uśmiechnęło się do lodowego demona, gdyż jego przyjaciele właśnie dotarli na polanę. Widząc to Galion i jego "koledzy" znikneli z pola walki tak nieoczekiwanie jak się pojawili. Jedynym śladem jaki po nich pozostał były liczne ślady krwi, kontrastujące z białym śniegiem i....... kartka papieru przybita do drzewa. Było na nie napisane wyraźnym , czarnym atramentem: "Wypatruj na niebie czerwonego księżyca, bo będzie on znakiem twego końca"

 
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Kwietnia 05, 2005, 01:03:41 pm
Heh długo nic nie pisaliśmy więc postanowiłam wziąść sprawę w swoje ręce ;) .Mam nadzieję,że wszystko jest ok.

Nasi bohaterowie wrócili do karczmy zastanawiając się co mógła oznaczać wiadomość na kardce.Ale żadne z nich nawet nie domyślało się co oznaczały te słowa.
- To jakiś absurd!-wykszyknoł zdenerwowany Grevie- Najpierw lisica,teraz nasi "nieżywi" wrogowie i jeszcze ta kartka...co to ma wszystko znaczyć?-usiadł bezwładnie na krześle,podpierając ręką głowę
- To znaczy,że zbliża się nieuchronnie nasz koniec -powiedział sarkastycznie Harin
- Nie z takimi problemami dawaliśmy sobie radę,a obecnych przeciwników znamy na wylot -powiedział pocieszająco Alojzy
- Tylko tym razem mamy ich wszystkich za jednym zamachem na karku...-powiedział na swuj sposób Grevie,co kosztowało go kopniakiem od niedaleko stojącej Riki prosto w piszczel
-Wydaje mi się -przerwał zbliżającą się kłutnię Ray-że ktoś inny pociąga za sznurki...może i nawet sam władca zaświatów.
- Mówisz o tych dziwnych znakach na czole,które mieli nasi "nieżywi przyjaciele"-zapytała Riki wskazując na czoło
- Dokładnie-odpowiedział jej-one pochodziły z Shergot...

Leviathan siedział teraz na łózku w swojim pokoju i podpierał się łokciami o kolana.Wzrok miał wbity w podłoge i myślał o tym co zaszło na polanie.Po policzku płyneła mu stróżka krwi z rany.Kain podeszła i uklękła przy nim.Chciała dotknąć jego twarzy,ale w tym momęcie Leviathan wstał i podszedł do okna opierając o szybę rękę,odwracając się tym samym do niej plecami.
- Leviathanie..czy coś cię gryzie?-zapytała niespodziewanie
Lodowy demon nie odpowiedział.Kain wstała i powoli podeszła do niego,po czym położyła mu rękę na ramieniu.Lev odwrócił się do niej.Spojżał jej w oczy po czym powiedział:
- Kain...ja....-niedokończył,gdyż Kain zasłoniła mu usta dłonią
Spojrzała mu głęboko w oczy po czym położyła mu ręke na policzek.Na jej dłoni pojawiła się dziwna jasna poświata.Lev zamknoł oczy i poczuł przyjemne ciepło bijące od niej.Rana na jego twarzy zabliźniła się bez śladu.Demon otworzył oczy i spojżał na nią ze zdziwieniem.Kain uśmiechneła się do niego:
- Dziwne prawda...sama nie wiem jak to robię...ale od czasu gdy otrzymałam Nigth Sun'a,czuję ogromną energię...-czarnowłosa spóściła wzrok-...Leviathanie...jeśli coś cię niepokoji..to powiedz mi o tym...dobrze?
Lev spojrzał na nią smutno.Kain odwruciła się i chciała opuścić pokuj,ale demon zatrzymał ją przed drzwiami.
-...Po raz pierwszy w życiu mam obawy,że tym razem...może się nam nie udać...-Kain słysząc to zatrzymała się gwałtownie-boję się,że to będzie nasza ostatnia walka...-Lev oparł się rękami o parapet spuszczając głowę,przerwał na chwilę po czym znów się odezwał-..większość z nas może zginąc w tej walce...
- Myślę...że nawet jeśli zginiemy...-Kain objeła rękoma swoje ramiona- to nie będzie to śmierć,która pójdzie na marne -powiedziała spokojnym i łagodnym głosem- bo dzięki naszej śmierci,inni będą mogli nadal żyć...

Szedł przez las.Po drodze mijał drzewa,które opatulone były grubą warstwą śniegu,jak również pod nogami skrzypiał mu świerzy śnieg sięgający prawie do kolan,gdyż raczej nikt tędy o tej porze roku nie chodził.Właśnie takiego miejsca szukał.Miał już dość tego miejskiego hałasu.Przystanoł na chwilę i wsadził ręce do kieszeni ciemnego płaszcza.Spojrzał na słońce kryjące się za koronami drzew i odetchnoł.Z ust wyleciała mu mała chmurka pary.Słońce było już wysoko na niebie i grzało delikatnie jego twarz.Po chwili poczuł,że dostał czymś w tył głowy,czemu świadczył charakterystyczny odgłos rozpryskującego się śniegu.Obejrzał się za siebie z wymalowaną irytacją na twarzy.Jakieś trzy metry przed nim stała Natalia trzymając się pod boki.Miała na sobie brązowy płaszcz ze skórki sięgający do kolan,z akcętami z futerka przy kapturze,który miała założony na głowę,rękawach i spodzie płaszcza,oraz wysokie buty z frendzelkami po bokach.Uśmiechneła się do niego po czym zapytała:
- A ty do kąd się wybierasz?
- Szukałem spokoju...-odpowiedział jej rudowłosy elf po czym odwrócił się do niej plecami i zaczoł iść przed siebie
- A wiesz,że nie powinniśmy oddalać się od reszty grupy -powiedziała zakładając ręce na kszyż
- I kto to mówi...-mówiąc to założył ręce za głowę
Natalia ze złością podeszła do Sajrusa i staneła przed nim zagradzając mu tym samym dalszą drogę.
- Głupi,a jak nas tu coś albo ktoś zaatakuje?
Sajrus stanoł odpowiadając jej na pytanie:
- Ja zawsze jestem przygotowany na wszelkie ewentualności.-mówiąc to nachylił się do niej i pokazał miecz schowany pod płaszczem
- Czyżby?-uśmiechneła się do niego,po czym rzuciła mu się na szyję
Sajrus otworzył szerzej oczy i stanoł jak wryty.Nie wiedział co zrobić w tej sytuacji.Nawet nie zdążył zauwarzyć kiedy Natalia go pocałowała.Poczuł tylko przyjemne ciepło rozchodzące się po jego całym ciele.Po dłuższej chwili Natali powoli odsuneła się od niego.
- A jednak wyglądasz na zaskoczonego...-mówiąc to uśmiechneła się do niego zalotnie
Sajrus nic jednak nie odpowiedział.Przyciągnoł ją powoli do siebie,dotykając twarzy i przeczesując jej jasne włosy,po czym również ją pocałował.W tym czasie zaczoł delikatnie prószyć biały śnieg z nieba.

Arien spoglądała przez okno na opadający powoli śnieg.Nie martwiła się już o życie Nicolasa,ale wciąż czekała na dzień w którym się obudzi.Od czasu kiedy przyprowadzili go ich przyjaciele nie odzyskał świadomości.Bała się,że już nigdy się nie obudzi.Ta myśl przerażała ją.Po chwili otrząsneła się z zamyślenia i podeszła do przeciwległej ściany,przy której stało łużeczko z ich małym synkiem.Leżał spokojnie wpatrując się w wiszące nad jego łużeczkiem dzwoneczki.Teraz było już widać po kim odziedziczył rysy.Po Nicolasie miał rude włosy,które jeszcze nie były zbyt gęste i elfie uszy,natomiast po niej miał kolor oczu.Zastanawiało ją po kim odziedziczy moc...był jeszcze zbyt mały by dokładnie to stwierdzić.Arien westchneła i przykryła go bardziej koczykiem.Podeszła teraz do Nicolasa i usiadła przy nim na krześle.Spojrzała na niego smutno...każdego dnia miała nadzieję,że się obudzi,ale i z każdym dniem nadzieja ta malała coraz bardziej.Dziewczyna nakryła jego dłoń swoją,ściskając ją delikatnie.Do oczu napłyneły jej łzy.Położyła głowę na brzegu łużka przytulając się do dłoni Nicolasa.Po chwili poczuła delikatny uścisk na dłoni,spojrzała na nią.Zaraz po tym usłyszała cich szept,wołający ją po imieniu.Odruchowo spojżała na Nicolasa i zdziwiła się ogromnie.Elf patrzał na nią z przymrużonymi powiekami i uśmiechał się blado.Arien nie mogła uwierzyć w to co właśnie zobaczyła.
- Nareszcie...-uśmiechneła się mówiąc przez łzy,które teraz nie były już łzami smutku,ale raczej radości


No i jak przystało na mnie kolejny długi post.Mam nadzieję,że na następny nie będziemy musieli długo czekać ^_^  
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Kwietnia 11, 2005, 04:53:26 pm
kur...cze.....noze dosc juz watkow milosnych? :/ -_-''
jak tak dalej pojdzie to powstanie watek milosny Harina i Raghama oraz Ray'a i Alojzego :P
-Gdzie...re....szta? - powiedział łamanym i ochrypłym głosem miedzanowłosy elf i spróbował się podnieść ale nie dał rady.
-Odpoczywaj, wszyscy są w swoich pokojach lub chodzą po mieście - odpowiedziała mu jego ukochana.
-A...jakie to....mia...s...to? - spytał bardzo osłabiony wciąż Nicolas.
-Dominium - odparła Arien uśmiechając się delikatnie.
Póżniej wzięła miskę z goprącą zupą i nakarmiła ją Nico, a następnie dała mu lekarstwa. Pierwszy raz od jego wypadku była na prawdę szczęśliwa i zadowolona z życia.

Natalia i Sayrus stali tak zapatrzeni w siebie jak posągi. Były to jedne z najcudowniejszych chwil jakie dane im było przeżyć w swoim życiu, które byćmoże miało niedługo się skończyć. Natalia zupełnie zauroczona tą chwilą nie zwracała uwagi na zupełnie nic, lecz Sayrus, zawsze cujny usłyszał dziwny dźwięk dobiegający spośród drzew, jednak nie dostrzegł co to. Odsunął od siebie Natalię i z wycięgniętym mieczem ruszył w strone miejsca, z którego doszedł go ów dziwny dżwięk. Brzmiało to jak dźwięk materializacji, lecz elf nie mógł być tego pewnien ponieważ ów dźwięk jest zależny od osoby materializującej się. Gdy doszedł do miejsca, z którego dobiegł go dźwięk, zauważył tam wyrażny ślad "lądowania" jakiejś postaci. Nie było żadnego innego śladu poza tym jedynym. Sayrus był już pewien, że ktoś ich śledzi, lub śledził. Wtem po jego plechach przeszedł dreszcz, a za sobą usłyszał krzyk Natalii. Obrócił się i ujżał jak jakaś czarna, bezkształtna plama wsysa Natlię a potem znika pod ziemią. Podbiegł tam, ale nic nie mógł dotrzec. Nerwowo biegał i krzyczał, ale na nic to sie zdało. Zatrzymał się zrezygnowany i nagle coś podcięło jego nogi. Upadł w śnieg i szybko spojrzał do góry. Nad nim stał czerwony ze złości Ray, a obok zszokowana Natalia. Ray powiedział:
-Nigdy więcej nie oddalać się od miasta na własną rękę - wyraźnie było słychać jak akcentuje każdy wyraz ponieważ wypowiadał te słowa bardzo powoli.
-Ale...
-A teraz natychmiast do karczmy!
Sayrus i Natalia po raz pierwszy od kiedy spotkali Ray'a tak zdenerwowanego. Cień zawsze zdawał się być spokojny, a teraz aż kipiał ze złości. Drogę do karczmy pokonali w milczeniu ponieważ uznali, że nie ma nawet sensu ciągnąć jakiejkolwiek konwersacji.

Przez następne dwa miesiące do Dominium i całego kontynentu zawitała wiosna. Nicolas zaczynał powoli wtracać do zdrowia. Pierwszy miesiąc był bardzo trudny, ale w drugim zaczął już samodzielnie chodzić. Nie był jeszce zdolny do walki, ale poruszanie się nie stanowiło wiekszego problemu. Czekali na następny ruch Lisicy w łudnej nadziei, że on nigdy nie nastąpi. Jednak nadzieja okazała się po raz kolejny matką głupich. W połowie drugiego miesiąca do Dominium napłynęły informacje o gigantycznych wojsakch z Shergot, które niszcząc wszystko po drodze zbliżały się z dużą szybkością do drugiego stolicy drugiego kontynentu. Leviathan, Ray, Alojzy oraz Harin postanowili rrozesłać wiadomości po wsyztskich znanych sobie miastach i miasteczkach, by zgromadziły jak największe armie i wysłali je do Nord. Miasta położonego w centrum kontynentu. Bohaterowie również ruszyli do do owego miasta by dowodzić nową armią. Wiedzieli, że Dixtra będzie miała przewagę liczebną, ale mieli świadomość, że ponownie jeśli im się nie uda, to nie uda się nikomu. Po pozbieraniu armii mieli około miliona żołnierzy plus około sto pięćdziesiąt tysięcy chłopskkiej ludności, która również chciała walczyć w obronie świata. Tydzień po tym jak do Nord napłynęła tragiczna wiadomość o zrównaniu Dominiu z ziemią, niebo spowiła czerwień i pjawił się bordowy księżyc, który miał oznaczać koniec, który być może był bliski bo z baszty Nord widać już było na horyzoncie gigantyczną armię.....


hehe...a moze tak bad end? ;)
Tytuł: Niekończąca się historia...
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Kwietnia 21, 2005, 12:55:49 am
No... obiecałem, ze napiszę ostatni rozdział dotrzymuję słowa..... Zakończenie nie należy chyba do najbardziej szczęśliwych, ale jakoś tak nic lepszego nie mogłem wymyślić... i proszę nie bijcie mnie z minimalną ilośc opisówe i prostotę stylu, ale gdybym miał to rozbudowac, to w życiu bym nie skończył.... A i tak wyszedł mi najdłużczy post jaki w życiu napisałem......

NSH – The Final Chapter.

 Leviathan stał oparty rękoma o ścianę baszty i przez małe okienko wpatrywał się w niebo – spływające kolorem nienawiści. W górze jaśniał krwistoczerwony księżyc, którego łagodne promienie padały wprost na zastępy ciemności, jakby sygnalizując że zbliża się koniec.... Lodowy demon skupił wzrok na wrogiej armii. „Na oko” nie było ich więcej niż półtorej miliona. Przewaga liczebna przeciwników nie była może zbyt imponująca, ale trzeba było wziąć pod uwagę fakt, ze w skład „Czarnych Szeregów” wchodziły głównie demony żywcem – albo, żeby wyrazić się precyzyjniej nieżywcem – wyciągnięte z Shergot. Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała różowo. Na czele zwartych szeregów, jak można się było spodziewać, szła Dixtra, ubrana w załamującą światło czarną zbroję, przyozdobioną – zgodnie zresztą z okazją – motywami trupich czaszek.
 - Sir, czy .. czy wygramy tą bitwę? – Lev usłyszał za sobą niepewny głos. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę, którego biało – czerwony strój wskazywał na to, ze jest strażnikiem Nord.
 - ..... Nie mogę nic zagwarantować.... – odrzekł Lev po chwili wahania.
Nie powiedział już nic więcej. Wiedział, że ma ważniejsze sprawy na głowie, niż rozpatrywanie szansy na zwycięstwo. Przeszedł na drugą stronę baszty i zgrabnym ruchem wyskoczył przez okno, wychodzące na główną ulicę miasta. Wylądował, na ugiętych nogach, lekko podpierając się rękoma.
 - Sir, rozkaz wykonany – powiedział inny strażnik Nord, salutując do Leviathana – wszystkie strzały i ostrza zostały poświęcone i pobłogosławione
 - Dobrze – odpowiedział niebieskooki, otrzepując ubranie z kurzu – Możesz odejść
 - Ale po jaką cholerę święcić broń? – zdziwił się Ragham, który właśnie przechodził obok
 - Bo tylko taką bronią można ponownie zabić umarłych – odpowiedział spokojnie lodowy demon
 - Że co? – po raz kolejny zdziwił się Ragham – Przecież zabijaliśmy już tony umarlaków bez żadnych święceń, no nie?
 - ..... Nie mam czasu ci tego teraz wyjaśniać... – Lev przewrócił oczyma – Jest coś ważniejszego do zrobienie, zwołaj wszystkich do ratusza.
Ragham poczuł, ze dalsza rozmowa mija się z celem i po chwili zniknął w wąskiej uliczce, szukając swoich przyjaciół.
 Lev odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem zaczął przedzierać się przez tłum zabieganych przechodniów. Główna ulica Nord praktycznie rzecz ujmując pękała w szwach. Cywile byli całkowicie pochłonięci zabijaniem deskami okien i drzwi swoich domostw, co Leviathanowi wydawało się niedorzeczne – jeśli zastępy ciemności tu wejdą to z miasta nie zostanie kamień na kamieniu. Żołnierze biegali nerwowo we wszystkie strony niosąc jakieś pakunki – prawdopodobnie rozkazy od dowódców. Niektórzy nieśli na ramionach ostrza i strzały wszelakiego typu, które dopiero co opuściły kuźnię.  Po pewnym czasie Lev z niejakim trudem przebił się przez główną ulicę. Jego oczom ukazał główny plac miasta, przyozdobiony różnorodnymi fontannami i żywopłotami. Całkiem dobre miejsce, żeby odpocząć i się zrelaksować – oczywiście w innych okolicznościach. W porównaniu z główną ulicą, plac był praktycznie pusty, więc Lev nie miał zbytnich problemów z dotarciem do ratusza. Wielki budynek w całości wykonany z białego marmuru jaśniał złowieszczo w promieniach czerwonego księżyca. Po obu stronach ornamentalnych drzwi stali strażnicy, uzbrojeni w halabardy. Niedaleko wejścia stał czarny koń, z połyskującymi rubinowymi oczyma i falującą grzywą: „Pewnie nowa zabawka Cienia....” – pomyślał Lev. Kiedy zbliżył się do bramy jeden ze strażników zasalutował i powiedział:
 - Sir, wszyscy na Pana czekają, sir.
Niebieskooki skinął tylko głową, a drugi ze strażników otworzył potężne drzwi. Demon wszedł do środka i skierował swe kroki w kierunku sali obrad, nie zwracając uwagi na misternie wykonane dzieła sztuki, którymi usłany był budynek. Na końcu korytarza czekały na niego mahoniowe drzwi. Otworzył je powolnym ruchem ręki.
 -  Nareszcie – powiedział oparty o ścianę Sayrus – długo kazałeś na siebie czekać.....
Leviathan nic nie odpowiedział. Podszedł do długiego stołu, po którego obu stronach zasiadali pozostali bohaterowie.
 - A wiec po co nas tu wezwałeś? – zapytała Natalia, przecierając szmatką ostrze swojej włóczni.
 - To chyba oczywiste..... – wtrącił Ray, zakładając rękę na rękę – trzeba ustalić taktykę walki, prawda Leviathanie?
Lodowy demon skinął głową i usiadł na jednym z wolnych krzeseł.
- Postaram się przedstawić sprawę jasno – zaczął Lev – Nie ważne jaką taktykę wymyślimy, wygranie tej bitwy graniczy z cudem. Nie zakładam, że więcej niż 10% naszej armii dotrwa do końca i nie gwarantuje, ze którekolwiek z nas w ogóle przeżyje.......
Po tym „pokrzepiającym” wstępie Lev wyciągnął się na krześle i założył ręce za głowę
 - Mam nadzieje, ze dacie z siebie wszystko......
 - Rozumiem, że masz jakiś plan? – zapytał  po chwili ciszy Grievie
Lev wyjął zwinięty kawał papieru i rozłożył go na stole. Była to dość duża mapa okolicy z naniesionymi na czerwono punktami i zaznaczeniami.
 - Razem z Ray’em opracowaliśmy taktykę działania – powiedział Lev, spoglądając porozumiewawczo na Cienia
 - Podzielimy armię na kilka części części – kontynuował Ray, przejeżdżając palcem po mapie – Atak zaczną rozstawieni w tylnej części pola łucznicy, zasypując przeciwnika gradem strzał. Spodziewamy się, że wrogowie także zaczną od tego i dlatego dwie grupy naszych magów, rozstawionych po bokach, utworzą barierę zasłaniającą inne oddziały. W późniejszym etapie bitwy, zadaniem magów będzie wspomaganie jazdy i piechoty czarami ofensywnymi i leczącymi. Mamy nad wrogiem o tyle przewagę, ze każdy kto trafia do Shergot traci jakąkolwiek moc magiczną...... – Ray nabrał oddechu i kontynuował – Właściwy etap zaczną główne oddziały piechoty, wspomagane przez jazdę, której zadaniem będzie oskrzydlić przeciwnika. Dwa pozostałe oddziały piechoty obejdą pole walki i zamkną pierścień wokół przeciwnika. Nie zakładam, ze wszystko pójdzie po naszej myśli, ale jeśli damy z siebie wszystko, mamy szansę na zwycięstwo...... – ostatnie słowa wypowiedział trochę bez przekonania....  
 - Łuczników poprowadzi Arien, a oddziały magów kolejno Harin, Alojzy i Riki. – Mówił dalej Lev – Za jazdę odpowiedzialny będzie Ray i Sayrus. Natomiast główne natarcie piechoty poprowadzą Ragham, Natalia, Reeve, Karmen, no i oczywiście ja...... Wspomagające oddziały piechoty będą dowodzone przez Grievie’a i Nicolasa......
 - Jak to?! – wydusiła z siebie  poirytowana Arien – Nicolas nie może przecież brać udziału w bitwie!
Lev potraktował ją chłodnym spojrzeniem
 - W walce biorą udział wszyscy.......
 - Ale, ale.... – nie dawała za wygraną Arien
 - Spokojnie, kochanie – wtrącił Nico, który najwyraźniej chciał złagodzić atmosferę. – Sam chciałem walczyć. Jeśli mam zginąć, to przynajmniej ramię w ramię z przyjaciółmi.....
 - A tak w sumie to gdzie jest Kain? – dodał szybko Alojzy, próbując zmienić temat
 - Wypełnia zadanie specjalne.... Dołączy do nas później – odpowiedział Lev, tonem, który jednoznacznie sugerował koniec rozmowy.

Ciemne chmury  kłębiły się na purpurowym niebie. Leviathan już kiedyś widział takie zjawisko – niebo nienawiści..... „Niebo Demonów”..... Księżyc, jaśniejący w wyrwie między wielkimi cumulusami, dawał taką ilość światła, że było prawie tak jasno jak w dzień. „Mroczne Szeregi” wkroczyły na równinę, rozciągającej się aż po mury Nord. Dźwięk równomiernego marszu ustał – najwyraźniej legiony ciemności oczekiwały na pierwszy ruch obrońców miasta. Żołnierze (aka: wybawiciele świata) stali w niedalekiej odległości od bramy, podzieleni na odpowiednie jednostki. Po niejednolitych mundurach można było bez trudu stwierdzić, że pochodzą praktycznie z całego świata. Kiedy wojsko uformowało się w jednolity szereg Leviathan wystąpił naprzód i donośnym głosem zawołał do piechoty:
 - Żołnierze! Los świata leży w naszych rękach! Jeśli przegramy tą bitwę, wszystko się skończy.....Pamiętajcie, ze nie walczycie dla mnie, czy dla Nord! Walczycie dla tych których kochacie i którzy wierzą, ze wam się uda! Wielu z nas zginie, ale zanim polegniemy.... zrównajmy wrogów z ziemią!!!!!
Ostatnim słowom bohatera wtórował bojowy okrzyk żołnierzy, unoszących do góry swoją broń. Lev kątem oka spojrzał w bok i zobaczył, ze reszta legionów pokazuje podobną reakcję – widocznie inni dowódcy również zagrzewają swoich do walki. Chłopak odwrócił się na pięcie i wydając z siebie wściekły ryk rzucił się w stronę wrogiej armii, prowadząc swoje oddziały ku nieuchronnemu spotkaniu z przeznaczeniem....
Z drugiego końca równiny, wypełnionego przez czarną plamę „Mrocznych Szeregów” dobiegł stłumiony przez odległość odgłos..... Jakby niemy krzyk z milionów cierpiących gardeł..... dźwięk, który nawet głuchego mógł przyprawić o gęsią skórkę.... ( ... eee... ja już to chyba gdzieś pisałem O_o...) Lev dostrzegł lecącą w ich kierunku chmarę czegoś, co mogłoby się wydawać strzałami. Poczuł, ze powietrze wokół gęstnieje, staje się cięższe, przesycone energią magiczną.... Kiedy strzały zamiast spaść na oddziały piechoty odbiły się od niewidzialnej bariery, zdał sobie sprawę, ze magowie właśnie uratowali życie jego towarzyszom. Mimowolny uśmiech spłynął na twarz bohatera, kiedy salwa srebrzystych kształtów, niczym grad zalała przeciwnika, wywołując przerzedzenie kilku pierwszych szeregów. Łucznicy także wywiązali się ze swojego zadania...... Teraz wszystko spoczywało w ich rękach. Demoniczny krzyk coraz bardziej się zbliżał, aż w końcu obydwie armie zderzyły się, przeszywając powietrze metalicznym odgłosem. Lev, wykonując zgrabną akrobację, przeskoczył wbitą w ziemię pikę i szczęśliwym trafem przeciął tętnicę szyjną jej właściciela. Ragham biegnący obok nie miał takich problemów. Odchylił topór do tyłu i szerokim poprzecznym cięciem rozciął trzy demoniczne ciała.
Widać było, że „Obrońcy Świata” dają z siebie wszystko. Żołnierze próbowali niszczyć demony w najróżniejszy sposób. Co bardziej zwinni potrafili przebić wroga włócznią nie odnosząc poważniejszych obrażeń. Mimo wszystko często w powietrze unosiła się ludzka głowa, rozmyta wyrazem agonii. Leviathan zwinnym ruchem chwycił właśnie jednego z demonów i zręcznie posługiwał się nim jako tarczą. Wyskoczył w górę i kątem oka dojrzał szeroki słup czarnego światła unoszący z ziemi martwe ciała wrogów. „....Ray daje sobie radę....”, pomyślał i lotem „koszącym” zleciał w dół, pozbawiając życia kilka demonów.
Jazda z obu stron spychała przeciwników do defensywy. Sayrus wymachiwał wściekle swoim długim mieczem – walka na koniu całkiem dobrze mu szła. Wyjmował swój miecz z ciała kolejnej ofiary, kiedy zobaczył że czarne pazury jednego z napastników wbijają się w szyje jego konia. Nie pozwalając, żeby zepchnął go inny z demonów, zeskoczył z siodła i serią płynnych cięć utworzył bezpieczny dystans między sobą a przeciwnikami.
Kolejni umundurowani ludzie padali pod ciężarem napierającej siły. Armia „Obrońców” traciła powoli na sile. Ponosili duże straty, a ci, którzy jeszcze utrzymali się przy życiu byli coraz bardziej zmęczeni nieustanną rąbaniną. Reeve uchylił się i niskim cięciem podciął dwu przeciwników. Wstał i poczuł, że coś mokrego i lepkiego uderza w jego twarz. Kątem oka dostrzegł, ze jeden z demonów brutalnie znęcał się nad ciałem nieżywej ofiary, rozpryskując wokół mnóstwo czerwonej substancji. „Ech...” – pomyślał Reeve – „Tyle krwi się marnuje...”. Cyniczny uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy dostrzegł niedaleko siebie Leviathana, który właśnie zmasakrował twarz jakiemuś umarlakowi.
 - Dobrze się bawisz? – zapytał sarkastycznie Reeve i unikając ataku z tyły wyprowadził pionowe cięcie w górę.
 - Świetnie.... – skomentował Lev, po czym uśmiechnął się równie cynicznie jak wampir – 112 zabitych. Pobij mnie......
Czarny rumak Ray’a, szarżował przez Zastępy Ciemności, wypuszczając z nozdrzy kłęby pary. Wierzgając kopytami odrzucał od siebie napływających ze wszystkich stron przeciwników i prawie strącił Ray’a z grzbietu. Chłopak zręcznie posługiwał się Ręką Ciemności, wypuszczając z niej iskrzące się kule energii w różnych odcieniach czerni. Kątem oka dostrzegł, ze większość jazdy poległa, a samotne konie wyrywały się w ostatnich konwulsjach bólu. Nagle chłopak poczuł, ze coś przeszywa jego lewe ramię. Krzyknął z bólu i odruchowo prawą ręką chwycił ranę. W rękę wbity był bełt, wystrzelony z jakiejś kuszy. Nagle czarny rumak stanął dęba, a Ray, który nie mógł uporać się z nasilającym się bólem ręki, upadł na ziemię. Klinga jednego z demonów opadała na jego tors, ale w ostatniej chwili odturlał się w bok. Z trudem podniósł się z ziemi i zataczając laską szeroki krąg w powietrzu rozłupał czaszkę jednemu z napastników. Wiedział, ze jest na przegranej pozycji... walka z jedną sprawną ręką nie mogła przynieść mu nic poza rychłą śmiercią....
Iskrzące się ostrze włóczni zanurzyło się w demonicznej klatce piersiowej w okolicach serca. Towarzyszący temu krzyk bólu, został jednak zagłuszony, przez tysiące innych, podobnych odgłosów wokoło. Natalia szybkim ruchem wyjęła ostrze z martwego ciała i niemal z doskonałą precyzją pozostawiła podłużną szramę jednym z wrogów. Robiło się gorąco – wrogowie napierali na nią, a ona z trudem odpierała kolejne ataki. Wykonała dla zmyłki kolejną akrobację, ale zanim się zorientowała, coś ciężkiego z impetem powaliło ją na ziemię. Próbowała wstać, ale kolejny potężny cios odrzucił ją o kilka metrów w bok. Czuła przeszywający na wskroś ból i prawdopodobnie miała połamane żebra. „Czy... czy to już koniec?” – pomyślała, oczekując ostatecznego ciosu.... Ale uderzenie nie nadeszło i zamiast tego wielki młot, razem z odciętymi szponami upadł na przesiąknięta krwią ziemię. Natalia poczuła, że ktoś ją obejmuje
 - Wszystko w porządku? Możesz wstać? – zapytał Sayrus pochylając się nad nią
 - .... Zostaw mnie..... ratuj siebie – wydusiła z siebie, prawie przez łzy.
 - Nie – odrzekł stanowczo elf – Nie pozwolę ci zginąć... obronię cię.....
Wstał i wytężając każdy mięsień do granic wytrzymałości zabijał każdego kto nasunął mu się pod miecz. Natalia spróbowała się podnieść – bez skutku. Przezwyciężając ból udało jej się wstać, ale palące uczucie nie dawało za wygraną. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczyma i upadła bezwładnie na ziemię..... kilka łez spłynęło jej spod zamkniętych powiek.  
Bezwładnie porozrzucane głowy i kończyny tworzyły nierównomierny krąg wokół Raghama, a jego topór, niczym kosa śmierci dosięgał każdego na tyle głupiego, żeby się zbliżyć. Mężczyzna z niejaką gracją kręcił swoją bronią we wszystkie strony. Kilku z przyległych mu żołnierzy osłaniała go od tyłu, więc mógł skupić się na wrogach przed nim. Ruchem w bok uniknął jednego z atakujących, a uchwytem topora zablokował następny atak. Jednym potężnym, ruchem odrzucił kilku napastników w bok. Poziomym cięciem skrócił o głowę następnego demona. Chciał wykonać następny zamach, ale barczyste stworzenie wpadło na niego, wytrącając mu topór z ręki. Zaczął siłować się ze stworzeniem.... Prawy prosty, lewy prosty, prawy sierpowy i...... nagle coś przeszyło jego plecy. Spojrzał w dół i ze strachem pojął, że nierówny kawał stali wystaje mu z brzucha. Odwrócił się i chciał coś zrobić, ale dwa następne miecze przeszyły mu podbrzusze. Ryknął z bólu.... „Nie... nie poddam się... nie tera” – pomyślał. Z szaleńczym okrzykiem na ustach, przezwyciężając piekące uczucie, wykorzystał każde pozostałe w nim ziarenko siły na zabicie jeszcze kilkunastu przeciwników...... Nie poddał się aż do końca.......  
Leviathan poruszał się niczym w makabrycznym tańcu. Praktycznie rzecz ujmując musiał mieć „oczy z tyłu głowy”, bo wrogowie napierali z każdej strony. Podłużna rana przechodząca przez całą długość brzucha obficie broczyła krwią. Lev był wyraźnie osłabiony ciągłą walką i czuł, ze długo już nie wytrzyma tak wyczerpującego tempa. „Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy tutaj zginiemy...” – pomyślał – „... musi być jakiś sposób.....” Nagle pewna myśl przeszyła mu umysł. „Zaraz.... Przecież to Dixtra wywołała cały ten bajzel” – pomyślał, z trudem blokując kolejny atak – „Jeśli ona zginie, wszystkie  demony wrócą razem z nią do Shergot.....”. Wykorzystując odpowiednią chwilę Lev rozprostował skrzydła i wzbił się kilka metrów nad ziemię. Musiał znaleźć Dixtrę, zanim stracą szanse na zwycięstwo....
W tylnej części pola bitwy Nicolas i Grievie walczyli ramię w ramię, osłaniając się nawzajem. Ich pierwotnym zadaniem było oskrzydlić przeciwnika, ale Dixtra okazała się lepszym taktykiem i teraz musieli razem z magami walczyć na ostatniej linii obrony. Grievie zrobił kolejny unik i szybką kontrą przeciął przeciwnikowi nadgarstek. Celował co prawda w szyję, ale przecięcie tętnicy w okolicach nadgarstka było równie efektowne. Nicolas nie radził sobie tak dobrze.... Widać było że po długim pobycie w łóżku nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności bojowej...... Miał spore problemy z robieniem uników, bo w lewym udzie tkwił bełt.....
Niewiadomo skąd i bez uprzedzenia chmara czarnych kruków spadła na wroga. Ptaki przebiły się przez skupisko demonów i wzniosły się w górę, skupiając się w jednym miejscu. Ułamek sekundy później, zlały się, tworząc unoszącą się nad ziemią postać Veritasa. Czarna kosa poszybowała wprost na legiony wroga, a razem z nią zakapturzona postać
Grievie uśmiechnął się mimowolnie. „Rychło w czas....” – pomyślał.  
Wielka eksplozja przesyciła powietrze zapachem spalonego mięsa. Pioruny co chwila uderzały w ziemię, a zimny powiew lodowych zaklęć hulał po polu bitwy. Magowie dawali z siebie wszystko..... Riki przywołała pas płomieni, odgradzając się od atakujących ją demonów. Harin obydwiema rękoma miotał magiczne strzały, co skutecznie trzymało dystans od przeciwników. Jednak sytuacja wcale nie przedstawiała się dobrze. Magów było zbyt mało, żeby skutecznie odeprzeć natarcie i w każdej chwili ostatnia linia obrony mogła zostać przełamana. Alojzy jak liczni inni uczeni leżał nieprzytomny na ziemi, zbyt wyczerpany, żeby nawet się poruszyć. Nagle potężny wstrząs strącił Riki z nóg. Obejrzała się i z przerażeniem w oczach, przyglądała się, jak głowa Harina stacza u się z ramion. Ciało bezwładnie upadło na glebę, a za nim rysowała się sylwetka Dixtry. Szaleńczy uśmiech wykrzywił oblicze lisicy. Riki próbowała się podnieść i uciec jak najdalej stąd, ale poczuła że jakaś niewidzialna siła chwyta ją za gardło i  unosi w górę. Nie mogła złapać oddechu, a jej ciało było całkowicie sparaliżowane. Poczuła, ze słabnie, a przed oczami zrobiło się ciemno....... Po chwili Dixtra zwolniła uścisk, a ciało Riki bezwładnie uderzyło o ziemię.
Dixtra kontynuowała eksterminację ludzkich żołnierzy. Niespodziewanie poczuła, ze powietrze wokoło wysycha, a zimny powiew staje się coraz bardziej uciążliwy.  Rozejrzała się dookoła i chyba tylko przez szalone szczęście uniknęła spadającego z nieba błękitnego kształtu.
 - Musimy to zakończyć – powiedział Leviathan, wstając z ziemi
 - A więc to ty jesteś strażnikiem który miał mnie wyzwać – Dixtra uśmiechnęła się szaleńczo – Znam przyszłość! Twoim przeznaczeniem jest zginąć z mojej ręki!
Lisica wyciągnęła w gorę lewą dłoń i pstryknęła palcami. Leviathanowi zdawało się, ze wszystko oprócz nich stanęło w miejscu.... jakby czas się zatrzymał....
 - Teraz już nikt nie będzie nam przeszkadzał – rzuciła Dixtra, przygotowując do walki, przyczepione do dłoni pazury.
Lisica zaczęła natarcie szybkim cięciem z lewej. Lev zablokował atak i wyprowadził kontrę w podbrzusze. Lisica była szybsza i unikając ataku, chwyciła lodowego demona za ramię i wykonując interesującą akrobacje odrzuciła go kilka metrów do tyłu. Lev odturlał się w bok i spróbował cięcia z wyskoku. Obydwie bronie zetknęły się w krótkim zwarciu. Szybka wymiana krótkich pchnięć również nie przyniosła rozstrzygnięcia. Dixtra kontynuowała atak szerokim cięciem w twarz, ale Lev złapał jej rękę i wykręcając ją do tyłu poprowadził cięcie przez brzuch Lisicy. Dixtra wyrwała się z uchwytu i mimo przeszywającego jej ciało bólu walczyła dalej. Cięła pionowo w dół, a Lev odpowiedział ciosem z półobrotu. Jednak tym razem jego pazury napotkały tylko powietrze. Lisica zaatakowała po raz kolejny, ale tym razem wymyślnym zwodem przeszła poniżej linii bloku lodowego demona i zanurzyła swoje pazury głęboko w jego brzuchu, przeszywając go na wylot. Krzyk spazmatycznego bólu przeszył powietrze..... Dixtra uśmiechnęła się i niemal z satysfakcją zanurzała swoje pazury coraz głębiej:
 - Tak jak mówiłam. Twoim przeznaczeniem było przegrać
 - Ja..... nie.... przegrywam..... – wydusił z siebie, wypluwając trochę krwi.
Dixtra wbiła mu w brzuch pazury drugiej ręki, a on ostatkiem sił chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Przezwyciężając wszechogarniające uczucie agonii zanurzył swoje pazury w miejscu, gdzie lisica powinna mieć serce.... Nagły błysk, spowity liniami czarnego światła przeszył atmosferę.....
Leviathan leżał na ziemi, a obok niego martwe ciało Dixtry rozpływało się w nicość. Mimo, ze jego życie zbliżało się ku końcowi, czuł się szczęśliwy, ze mógł pomóc swym przyjaciołom. Uśmiech satysfakcji zawitał na jego twarzy..... ostatni uśmiech.....

*****

Ray obudził się w małym pokoju jednej z karczm w Nord. Od Wielkiej Bitwy – bo tak teraz nazywała się decydująca potyczka z siłami ciemności – minął już dobry miesiąc. Wszyscy którzy przeżyli zatrzymali się wmieście, żeby dojść do zdrowia, a później wyruszyć swoją ścieżką. Ray pamiętał jakby to było wczoraj.... Dowodził oddziałami jazdy.... Po tym jak trafił go bełt, a jeden z przeciwników odrąbał mu prawą rękę, był pewien, ze zginie..... Ale stało się coś dziwnego – niewiadomo skąd wziął się dziwny błysk i hordy demonów zaczęły rozpływać się niczym zjawy z nocnego koszmaru. On sam stracił przytomność, a kiedy się obudził leżał zabandażowany w szpitalu.... Najdziwniejsze było to, ze jego broń – Ręka Ciemności – w niewyjaśnionych okolicznościach... zrosła się z ciałem i zastąpiła ucięta wcześniej rękę. Ray wyciągnął przed siebie dłoń i jeszcze raz przyjrzał się jej dokładnie. Kształt miała w miarę normalny, ale pokrywało ją coś na kształt łuski, a jej kontur zachowywał się, jakby czarny płomień rozwiewany przez wiatr.....
Chłopak wyszedł z karczmy i szeroką ulicą skierował się w stronę Świętego Cmentarza – miejsca, gdzie spoczywały ciała poległych w Wielkiej Bitwie. Wrócił myślą do uroczystości pogrzebowych.... Zdecydowanie nie było to dla niego miłym wspomnieniem..... Widok jego przyjaciół, z którymi walczył ramię w ramię, szczelnie zamkniętych w drewnianych trumnach..... A zginęli prawie wszyscy...... Alojzy przeżył bitwę, ale po tygodniu zmarł w szpitalu...... Grievie z dnia nadzień stoczył się na dno... Odkąd Riki została pochowana ciągle przesiadywał w karczmach i zapijał się aż do nieprzytomności.... Dwa tygodnie po pogrzebie znaleziono jego martwe ciało w jednej z bocznych uliczek – przebił się własnym mieczem..... Został pochowany obok swojej ukochanej – niech ich dusze znajdą pokój w lepszym świecie.
Ray szedł dalej pogrążony w myślach. Wiedział, że bitwa została wygrana dzięki Leviathanowi, ale jak na ironię jego ciała nigdy nie odnaleziono..... Jedyne co po nim pozostało to błękitny amulet, który zawsze nosił na szyi. Oko Smoka – bo tak nazywał się ów klejnot – został przekazany Kain.... Kilka dni później ślad po niej zaginął.... Być może wciąż szuka swego ukochanego w miejscach nie dostępnych dla zwykłego śmiertelnika.......
Nicolas i Arien opuścili miasto całkiem niedawno.... Nico miał poważne problemy z nogą, ale lekarze powiedzieli, ze będzie mógł chodzić o kulach i nigdy nie odzyska pełnej sprawności.... Mimo wszystko razem z Arien mieszkają teraz w Elfim Lesie i wbrew wszelkim przeciwnością losu wiodą spokojne życie, wychowując syna.....
W końcu Ray przekroczył bramę cmentarza. Chciał po raz ostatni pożegnać się ze swymi kompanami, zanim opuści Nord i zacznie samotną tułaczkę po świecie..... Mijał kolejne nagrobki, zatrzymując się przy niektórych, żeby odmówić modlitwę. Kiedy doszedł do grobu Sayrusa, zobaczył klęczącą przy nim Natalię.... najwyraźniej płakała. Podszedł i odruchowo wyciągną prawą rękę.... ale po chwili cofnął dłoń..... Zamiast tego klęknął obok niej:
 - On już nie wróci... Wiesz  o tym, prawda? – powiedział – Nie możesz przesiadywać tu całymi dniami... Życie musi toczyć się dalej.....
 - Łatwo ci mówić... – wykrztusiła dziewczyna, dławiąc się łzami. – Nie straciłeś nikogo bliskiego... Zresztą i tak nie mam się gdzie podziać..... zostałam sama......
Ray miał nieodparta ochotę wzięcia jej w ramiona i wyszeptania do ucha kilku czułych słów..... ale doszedł do wniosku, że to byłoby trochę niestosowne..... Wstał i chciał skierować się do wyjścia, kiedy usłyszał za sobą głos Natalii:
 - A ty..... dokąd pójdziesz?
 - Nie mam domu, ani nikogo bliskiego..... Zacznę pewnie kolejną samotną podróż – Ray westchnął  
 - A może... czy... ja... – Natalia wahała się przez chwilę się – Czy mógłbyś wziąć mnie ze sobą?
 Ray podszedł do niej i otarł jej łzy spod oczu. Uśmiechnął się:
 - Oczywiście.

*****

Czerwonooki wampir szedł w stronę znanego sobie sanktuarium. Na jego plecach połyskiwał Hellfire. Reeve bez zbędnych pożegnań opuścił Nord i przeniósł się tutaj – w miejsce, gdzie w sanktuarium spoczywała jego ukochana. Poprzednim razem był naznaczony piętnem zdrajcy i nie pozwolono mu posmakować szczęścia... ale teraz to co innego. W końcu uratował świat......
Silnym pchnięciem ręki otworzył marmurowe drzwi. W środku, w miejscu, gdzie powinien być grobowiec czekała na niego Angeline. Reeve nie wierzył własnym oczom. Wreszcie nastąpiła chwila na którą tak długo czekał.
 - Ukochana – powiedział, biorąc Angeline w objęcia – Już nigdy cię nie opuszczę.... na zawsze będziemy razem
Dziewczyna nie odwzajemniła jednak uścisku, tylko odsunęła się od Reeve’a
 - Muszę ci coś powiedzieć... – zaczęła – Dziękuję ci, że zdjąłeś ze mnie klątwę... ale ja nigdy cię nie kochałam.....
Reeve’owi odjęło mowę... nie mógł wydusić ani słowa
 - Wiem, że to dla ciebie bolesne.... ale zrozum... Nigdy nie byłabym szczęśliwa z kimś takim jak ty..... Jesteś wampirem ....
 - Ale.. ale dlaczego?! Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem? – Reeve tracił nad sobą panowanie.
 - Jeśli naprawdę mnie kochasz.... pozwól mi odjeść..... Mój ukochany już na mnie czeka....
Reeve mimowolnie zacisnął dłoń na rękojeści Hellfire’a. Jego wampirza część umysłu podpowiadała mu: „Jak ona mogła ci to zrobić? Zabij ją!”. Nagle przeszyło go dziwne uczucie, a obraz przed oczyma zrobił się krwistoczerwony...... Dalej nie pamiętał nic...
Wampir obudził się i zorientował się, ze leży na chłodnej posadce grobowca. Spojrzał w bok i dostrzegł coś strasznego. Jego twarz zbielała ze strachu. Na posadce tuż obok spoczywało martwe ciało jego ukochanej, przybite do podłogi ostrzem Hellfire’a. Reeve podbiegł do niej i podniósł zakrwawioną głowę
 - Nie.... nie..... To niemożliwe.... Nie..... To nie może się tak skończyć!!! – po policzkach pociekły mu łzy, kiedy krzyczał te słowa. Coś w umyśle podpowiadało mu „Morderca!. Tak, to ty ją zabiłeś!”
Wampir ucałował chłodne wargi ukochanej i założył sobie miecz na plecy...... Jego dusza była potępiona i miała nigdy nie zaznać spokoju. Reeve, naznaczony swoim uczynkiem, wyruszył na wieczną tułaczkę.... Na jego twarzy nigdy już nie zagościł uśmiech......


THE END.....