Forum SquareZone

Forum ogólne => FanFik => Wątek zaczęty przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 13, 2006, 07:44:14 pm

Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 13, 2006, 07:44:14 pm
Witajcie! Jako mój (niemal) dziewiczy post postanowiłem zamieścić moje opowiadanie (długie, to prawda, mam tego ze 100 stron, a nawet nie wyszedłem poza wstęp). Może wam sie to spodoba, może nie, w każdym bądź razie jestem otwarty na konstruktywną krytykę. Zatem, nie przedłużajac, zapraszam do lektury!

Wielka wojna
autor: Piotr Szczeponik (Ignatius Fireblade)


Prolog

   Gdy wszechświat był jeszcze młody, a mrok spowijał swym całunem oczy nowo stworzonych istot, ośmioro bóstw zgromadziło się nad jałową planetą, a sylwetki ich pozostawały niewidoczne dla pozostałych i postanowili, że to będzie ich świat.
   Jednym słowem zjednoczyli lądy i rozlali wody, otulając je jakoby płaszczem. Wtedy odezwał się najpotężniejszy z nich, ojciec stworzenia, Rivian.
   -Oto oddaję ten świat w wasze posiadanie, czyńcie z nim co miłe waszym sercom, lecz baczcie na jedno! Każdy z was musi stworzyć swój lud a będzie jego przewodnikiem i nauczycielem!- tako mówiąc Rivian rozpłynął się w ciemnościach, pozostawiając siedmiu Bogów samych ze swym zadaniem, lecz nie chciał ominąć tego jakże bawiącego go procesu, tak więc przyglądał się im z ukrycia.
   Każde z bóstw myślą i słowem ukształtowało ziemie, które podobały się zarówno jemu, jak i jego przyszłym wyznawcom. Tak powstały rozległe, zielone równiny, głębokie jeziora, rwące rzeki, nieprzebyte puszcze i skaliste szczyty, drapiące niebiosa.
   Kiedy dzieło zostało zakończone, a Bogowie z zadowoleniem się mu przyglądali, Rivian zapełnił planetę przeróżnymi stworzeniami. I tak wody, lądy, powietrze i ziemia zaczęła tętnić życiem, a Najwyższy był szczęśliwy.
   Wtedy to Bogowie przystąpili do ostatniego zadania, rozpoczęli tworzenie ludów, od tej pory im przypisanych.
   Gavriel wysunął się przed pozostałych i w myślach formował swych podopiecznych, których ukochał od samego początku, a jego myśli były doskonale słyszalne dla pozostałych.
   -Moi wyznawcy będą prawi, waleczni i w całości mi oddani. Zasiedlą każdy dostępny teren i zapełnią go swymi dziećmi! Żadna sztuka nie będzie im obca, a celem ich egzystencji będzie przeciwstawienie się nieczystości!- tak się stało, a Rivian potajemnie dodał kilka cech ukrytych, mających zepsuć ten idealny obraz. Z tego połączenia narodzili się ludzie, lecz pozostali w uśpieniu, zgromadzeni na zielonych łąkach powstającego świata.
   Mglista postać Boga ludzi zamigotała i dołączyła do swoich, a jego miejsce zajął Lupin i natychmiast zmaterializowała się jego wizja.
   -Mój lud będzie narodem wojów, posiądzie siłę i spryt wilka, żyć ma w wioskach na pustkowiu i podzielony zostanie na klany!- Rivian tylko rozbawiła owe marzenie i zmienił trochę obraz stworzony przez Lupina, niszcząc jego pierwotne piękno. Tak narodziły się wilkołaki, śniące na rozległych pustyniach.
   Dopiero po odejściu wilczego Boga na przód wysunął się Tor’ Alu, rozpoczynają swoje dzieło.
   -Mój lud będzie dzieckiem nocy, cichymi łowcami nienawidzącymi światła, a pożywieniem ich będzie krew innych istot, a żyć będą w mrocznych ostępach lasów, uśpieni podczas dnia, czekając na nastanie ciemności. –Rivian tylko się nachmurzył i przeklął tą powstającą rasę, a oni  stali się nieśmiertelnymi i cierpieć mieli wieczny głód.
   Kolejny z Wielkich, Dha’ Tor jeszcze przed wszystkimi stworzył w swym umyśle obraz rasy bliskiej jego sercu ponad wszystko.
-Mój lud stanie się czysty jak łza, piękny, wysmukły miłujący harmonię i ład. Lecz nie lekceważcie go, gdyż może wam stanąć kością w gardle! Opanuje sztukę posługiwania się łukiem lepiej od wszystkich żywych istot i zamieszkiwać będzie lasy, budując swe siedziby na drzewach. –duma rozpierała Dha’ Tora, gdy inni Bogowie słuchali jego myśli, lecz Rivian w swej złośliwości całkowicie odmienił tą rasę, posyłając ją w otchłań ziemi i skazując na wieczne życie w mroku jaskiń. Tako powstały Mroczne elfy, zwane drowami, a ich stworzyciel dumny ze swego dzieła dołączył do nich.
   Teraz Wszechmocny Behemot, przed którym nawet sam Stworzyciel czuł lęk odezwał się do pozostałych.
   -Moi poddani będą podobni mnie, staną się pół-smokami i ponad wszystko ukochają pokój. Piękno ich zachwyci najpiękniejszych, a moc powali najsilniejszych! Zamieszkiwać będą w chmurach, tylko czasami schodząc na ziemie i przyjmować postać człowieka! –resztę cech ukrył przed ciekawskimi umysłami bóstw, a gdy Rivian chciał zbezcześcić tą świętą rasę Behemot zadudnił, nie kryjąc swej wściekłości- Ojcze stworzenia, Mistrzu, nie mówiłem nic, gdy zmieniałeś pozostałych, ale teraz zabraniam ci jakiejkolwiek ingerencji w moich wiernych!! –Rivian zląkł się reakcji Behemota i  posłusznie wycofał się, lecz jednocześnie przepełniała go bezgraniczna złość na smoczego Boga i już zaczął snuć plan zemsty na nim.
   Kryjąc fakt, że Rivian miesza się do dzieła kreacji, Behemot odszedł do swoich. Pierwszy z dwóch pozostałych roztoczył swą wizję, ujawniając każdą myśl czającą się w jego umyśle.
   -Mój lud będzie mieszkał w górach, znajdzie miłość w skarbach ziemi i stanie się bogatszy od pozostałych, lecz ich największy skarb stanie się ich największą bronią, a będzie nią Mithril! –większość myśli Boga Moradina stanowiła mętlik nie do przebycia, lecz z niego wyłoniła się wizja rodu krasnoludów, a Rivian zmienił ich w durrengarów, mroczną odmianę tego szlachetnego narodu. Zadowolony patrzył jak nieświadomy niczego Moradin zagłębiał się w otchłań gór.  Nagle, ku zaskoczeniu Stworzyciela, odezwał się ostatni z bóstw, Xarth, przemawiał prosto do ukrytego Boga, nic nie robiąc sobie z mroku spowijającego jego postać.
   -Panie mój, widziałem wszystkie poprawki wprowadzane przez ciebie w toku tworzenia i jestem pełen uznania dla twego geniuszu, lecz nie sądzisz, że to naruszy stabilność tej rzeczywistości? –Rivian wyłonił się z mroku zbity z tropu zuchwałością Boga.
   -Nie, nic takiego stać się nie może! Zniszczyłem doskonałość tych ludów, ponieważ ta należna jest tylko Bogom i żadna istota śmiertelna nigdy nie dostąpi tego zaszczytu!! –Xarth  odwrócił się w stronę planety i odezwał się, nie kryjąc ironii w swoim głosie.
   -Ależ, czy właśnie nie oświeciłeś naród wamiprów takim przywilejem? Wybacz mi mą zuchwałość, panie, ale łamiesz zasady przez siebie stworzone... –odpowiedź bóstwa wytrąciła Riviana z równowagi, Bóg rozpłynął się, miotając przekleństwa na całą planetę. Xarth jedynie uśmiechnął się pod nosem i nikomu nie ujawnił swoich zamiarów względem jego ludu... Gdy po chwili zstąpił do swoich Stworzyciel wrócił nad tą planetę z zamiarem dodanie jeszcze jednego narodu, mającego siać postrach zarówno wśród śmiertelnych, jak      i  Bogów.
   -Wiedzcie, że nikt nie ma prawa przeciwstawiać się woli Wielkiego Riviana, Ojca stworzenia, Pana wszechświata!! –umysł Najwyższego, zamroczony wściekłością, przywołał do życia demony o kształtach mrożących krew w żyłach, a było ich siedmiu. Rivian zwrócił się do nich, tak mówiąc. –Dzieci moje! Wiedzcie, że zostałyście stworzone jedynie do jednego celu, zagłady! –słysząc to, potwory wydały ogłuszający jęk, ciesząc się z zadania danego im przez ojca. –Będziecie spać w głębinach, dopóki was nie wezwę, a wtedy nic już nie stanie wam na drodze! A teraz ruszajcie! –Demony zawirowały i zstąpiły na ziemię,             a wtedy Rivian jeszcze raz spojrzał na dzieło bóstw. –Od tej chwili jedność będzie waszym przekleństwem!! –nagle w jego ręku zmaterializowała się wielka włócznia, którą cisnął            w lądy, rozdzielając je i posyłając w rożne strony. –Gdy się połączycie moja zemsta ziści się!            A nazwą twą będzie Dominium!!! –tako mówiąc jednym skinieniem wzniósł wielką górę          w centrum świata i tam osiadł.
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 14, 2006, 11:36:26 am
Heh jakie znajome nazwy się tu pojawiły^^.Opowiadanko jak dla mnie jest świetne i czekam z niecierpliwością na dalszą część.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 15, 2006, 09:39:25 am
Cóż można powiedzieć naprawdę zaczyna się bardzo ciekawie. Czekam jak potoczy się dalej.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 15, 2006, 02:56:08 pm
Trochę was tego już przeczytało, więc zamieszczam następną część. Tu już będziecie mieli do czynienia z miłą akcją (czemu miła? Nie wiem, tak mi sie napisało)... Czekam na wasze posty z niecierpliwością :)

Rozdział 1

I


   Gęste chmury spowijające niebo nie stanowiły żadnej przeszkody dla księżyca           w pełni, oświetlającego dokładnie rozległą równinę. Noc była wyjątkowo spokojna, nawet owady pochowały się, zarzucając rozpoczęty wieczorem koncert. Cisza wydawała się niepodzielnie panować nad tymi ziemiami. Lecz nagle rozległy się odgłosy kilku tysięcy kroczących istot. Gleba wibrowała pod uderzeniami ciężkiego obuwia, kopyt i łap a cały horyzont ukrył się za chmurami kurzu. Dwie armie szykowały się do starcia.

   -Gdzie generałowie?! Mieli  tu być pięć minut temu! To wojna, a nie wycieczka!!       –z pośpiesznie rozstawionego namiotu wybiegł wysoki mężczyzna z bladą, pociągłą twarzą, długimi, czarnymi włosami, przyprószonymi trochę siwizną i o żywych, ciemnych oczach. Ubrany był w wojskowy mundur z szablą przypiętą do szerokiego pasa i wyraźnie był wściekły.
   -Już idą, panie Noir...- podbiegł do niego lekko zdyszany adiutant.
   -...-Wielki Marszałek zignorował młodego wampira i wrócił do swego namiotu.
   Po kilku chwilach do środka weszli trzej wysocy mężczyźni. Dwoje z nich miało na sobie pełne zbroje płytowe, a przy pasach przypięte długie miecze. Ostatni ubrany był tylko  w brygantynę z utwardzanej skóry, na nią miał narzuconą kolczugę. Rolę broni spełniał wielki topór przerzucony przez plecy.
   -Witam panów generałów. Wyspani? –w głosie Noir’a można było wyczuć sarkazm.
   -Prosimy o wybaczenie, Panie, dopilnowaliśmy ostatnich przygotowań do bitwy.
   -Dobrze już, dobrze...Victor! Jakie wieści?
   Do  stołu zajmującego środek namiotu podszedł mężczyzna w kolczudze. Jego długie, brązowe włosy lekko opadły i przesłoniły bystre, niebieskie oczy. Okrągła, blada twarz kryła w sobie szaleństwo berserkera, jak i niespotykaną inteligencję. Przy każdym jego sprężystym ruchu topór podzwaniał o pierścienie kolczugi. Rozłożył mapę terenu na drewnianym blacie stołu i docisnął ją kilkoma kamieniami.
   -Wilkołaki rozstawiły swoje wojska tutaj i tu. –mówiąc to przesuwał po papierze ostrzem sztyletu, który nagle pojawił się w jego ręce. –Prawdopodobnie ich siła to dwa tysiące mężczyzn i czterystu w dwóch oddziałach aktualnie znajdujących się na naszych tyłach. Chcieli zastawić pułapkę, lecz właśnie zostali otoczeni przez moich berserkerów. Ich główna armia nie powinna stanowić problemu dla naszych wyszkolonych wojsk.
   -Dobrze. Marcus, czy jazda gotowa?
   -Tak, Panie, możemy uderzać! –drugi z mężczyzn wyłonił się z mroku, wchodząc      w wąski krąg światła, rzucany przez małą świecę, stojącą na stoliku. Jej płomień odbijał się    w szarych oczach mężczyzny. Szczupłą twarz o ostro zarysowanych kościach policzkowych zdobił czarny, dokładnie przystrzyżony wąsik i zadbana, kozia bródka. Włosy, tego samego koloru spięte były w długi kucyk, opadający na zbroję, kryjącą doskonale wyćwiczone ciało. Ruchy miał pewne, jakby rozważał każdy , jeszcze przed jego wykonaniem.
   -Doskonale! Znacie swoje zadania...Te dzikusy nie oprą się wampirzej sile! –Noir uniósł wysoko głowę i uśmiechnął się, przeczuwając nadchodzące zwycięstwo. Zwrócił się do ostatniego generała. –Anzelm! Twoi łucznicy przeprowadzą pierwsze natarcie! –wysoki mężczyzna o szlachetnych rysach i krótkich, brązowych włosach i niebieskich oczach skłonił się nisko.
   -Zobaczymy jak zareagują na nasze srebrne groty! –powiedział uśmiechając się pod nosem.
    -Myślę, że wszystko jasne, na co czekacie??? Ruszać!
   -Tak jest! –wszyscy trzej generałowie zasalutowali i wybiegli z namiotu zmierzając    w stronę swoich oddziałów.
   
   Nagle ciszę przerwały odgłosy wielu bębnów wybijających równy rytm. Wilkołaki szykowały się do natarcia.
   -Do broni! –wampirze wojska ustawiły się na wzgórzu kiedy łucznicy napinali cięciwy i po chwili w stronę wilków pomknęły setki strzał znaczących swą drogę srebrnym światłem. Przedśmiertne krzyki ugodzonych i narastająca wściekłość reszty wrogiej armii dotarły do uszu zniecierpliwionych wampirów. Wataha ruszyła...
   -Konnica...Szykować się! –Marcus założył swój hełm. –Przyjaciele! To właśnie od nas zależy bezpieczeństwo wszystkich rodzin, które pozostawiliście w domach! Bij wilka!!          Za Skalne Miasto!! –z gardeł ponad tysiąca wojowników dobył się donośny okrzyk i ciężka jazda skoczyła na spotkanie wroga. Ich zbroje i włócznie błyszczały w świetle księżyca...Straszliwa machina ruszyła, za jedyny cel mając destrukcję wroga. Ziemia drżała pod kopytami rozpędzonych koni ciągle zmniejszającymi dystans do wrogiej siły.
   Na samym przedzie jechał Marcus, a na sam widok jego rogatego hełmu                            i powiewającej peleryny serca wilkołaków topniały... Jeszcze przed spotkaniem zdążył rzucić swoją włócznią, kładąc jednego wilka, wyciągnąć miecz, wywinąć nim młynka i uderzyć        z takim impetem, że stal zmiażdżyła czaszki dwóm następnym. Kolejny klęczał w kałuży własnej krwi, próbując łapami zatamować krwawienie z rozciętej szyi...Po chwili zakrztusił się i padł pyskiem prosto w ziemię.
   Po całej okolicy rozchodziły się krzyki zabijanych i ranionych, szczęk stali , zgrzyt pazurów. Bitwa rozpoczęła się na dobre. Marcus ciął na lewo i prawo nie dopuszczając żadnego wilkołaka bliżej niż w zasięg swego miecza. Niestety, w pewnym momencie koń na którym siedział wydał przedśmiertny kwik i runął na bok. Wampir tylko dzięki swej zręczności uniknął zgniecenia, w ostatnim momencie odskoczył, ale przy lądowaniu poślizgnął się  w kałuży posoki i upadł twarzą przy trupie jednego ze swoich ludzi. Mężczyzna leżał z siekierą wbitą w czaszkę. Tkwiła tak głęboko, że rozcięcie sięgało aż do ust. Marcusa ogarnęła furia. Szybkim ruchem wyrwał topór z głowy wampira, zerwał sobie        z ramion pelerynę i mocno zaparł się nogami o skrwawioną ziemię. Dzierżąc w jednej ręce miecz a w drugiej siekierę kładł trupem tuziny wrogów, członkował i rozrywał ich ciała czerpiąc siłę z zaślepiającego go gniewu.
   Gdy wrogowie na chwilę odstąpili spokojnie rozejrzał się po polu bitwy, starając się   z walczących mas wyłonić swoich. Wtedy przez umysł przebiegła mu straszna myśl: „Przegrywamy!”.
   Dokładnie w tym samym momencie usłyszał krzyk. Nie brzmiał on jak oznaka rozpaczy czy klęski, ale radości...Zrozumiał, że do walki dołączyli się berserkerkerzy. Wycinając sobie drogę mieczami, toporami i sztyletami zaczęli przerzedzać szeregi wilkołaków. Widząc to w pozostałych przy życiu jeźdźców na nowo wstąpiła nadzieja            i z okrzykiem rzucili się na wroga.
   Nagle Marcus dostrzegł Victora walczącego z pięcioma wilkami. Wampir markował ciosy, wahał się, jednym słowem bawił się z przeciwnikami, wyczekując moment, kiedy będzie mógł zadać skuteczny cios. Nagle zamachnął się i jednym, szerokim cięciem topora pozbawił swych przeciwników łbów. Wtedy zobaczył Marcusa, odwrócił się do niego               i pomachał ręką...Ten moment dekoncentracji przypłacił najwyższą ceną...Od tyłu zaszedł go wilkołak i jednym mocnym pchnięciem miecza przeszył berserkera, na wylot, rwąc pierścienie kolczugi. Serce Victora zmieniło się w krwawy ochłap, zwisający na ostrzu broni wilka.
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 15, 2006, 04:12:27 pm
Aż mi dech zaparło ^^.Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 15, 2006, 05:20:10 pm
no no ... jak miło że do grona forumowiczów dołączył utalentowany pisarz. Bardzo fajnie zapowiada się opowiadanie. Oby tak dalej
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Stycznia 15, 2006, 09:55:09 pm
mi rowniez sie podoba i choc moze nie jest tak doskonale jak "Wielka Bitwa" pewnego maga, to jednak przyznac trzeba ze zapowiada sie bardzo dobrze
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 16, 2006, 01:18:14 pm
hmmm. Nawet nieźle. To narazie początek i widać tylko Genesis świata, oraz bitwę Wampiry vs Wilkołaki. Pisz dalej, by można było wszystkom całościowo ocenić.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Stycznia 16, 2006, 03:48:10 pm
no wreszcie jakis fanfik z wampirami :F czekam na nastepne rozdzialy i mam nadzieje, ze to nie jest jedyna akcja z krwiopijcami :P
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 16, 2006, 05:29:17 pm
@Zell
Oczywiscie, że nie :) Jeden z głównych bohaterów jest wampirem :D

@Topic
Dziś dodam kolejne dwie strony... Mam nadzieję, że sie wam spodoba. Zatem zaczynamy (nie cierpię lać wody ;)  )

Wampir z niedowierzaniem spoglądał na miecz wystający z jego piersi i wiedział,          że umiera. Jeszcze tylko spojrzał pustymi oczami na Marcusa i zwisł bezwładnie na ostrzu. Wilkołak jednym ruchem strząsł zwłoki Victora i skoczył w stronę Delacroix’ a.
   Marcus był całkowicie poddany szałowi. Wokół niego pojawiła się czerwona poświata. Potężnym rzutem wbił wilkowi topór w brzuch po czym z niemożliwą prędkością dopadł do przeciwnika i dwoma cięciami pozbawił go łba i przeciął korpus na dwie części. Nim wilkołak zrozumiał co się stało już leżał na ziemi w kawałkach.
   Bitwa nie trwała długo. Wilki zostały pokonane, łupy podzielone a z zabitymi nie było większego problemu, gdyż trupy wampirów po chwili zmieniły się w popiół, zabite wilkołaki natomiast zrzucili na stosy i podpalili. Na samym końcu generałowie dostali rozkaz stawienia się w namiocie Wielkiego Marszałka.
   
   -Chwała Wilhelmowi Noir! Chwała Wielkiemu dowódcy! Zwycięstwo!! –kilkaset gardeł krzyczało na wiwat, chwilowo zapominając o poległych braciach. –Wiwat generałowie! –żaden z dowódców nie odpowiedział, w ciszy zmierzali do namiotu Noir’ a. Wiedzieli, że marszałek nie będzie zadowolony z przebiegu bitwy. Po kolei odsłaniali wejście do namiotu, pierwszy wszedł Marcus a zaraz za nim Anzelm, stopili się z ciemnością panującą w środku, opuszczając kotarę chroniącą otwór wejściowy. W powietrzu można było wyczuć ich napięcie, gdy czekali aż Wilhelm okaże jakikolwiek znak życia. Nagle pojedyncza świeca zapłonęła jasnym blaskiem oświetlając twarz Noir’ a. Wielki Marszałek siedział z tyłu na bogato zdobionym drewnianym krześle i z kamienną twarzą przyglądał się podwładnym.
   -Czy wiecie ilu żołnierzy straciliśmy? –zaczął mówić z chłodnym spokojem. –Zdajecie sobie sprawę ile żon i dzieci pozostało bez mężów i ojców?? –Noir powoli podnosił ton. –Czy właśnie to jest potęga wampirzej armii?! Przegrać z dwukrotnie słabszymi i mniej licznymi dzikusami!!? –teraz już krzyczał tak głośno, że głosy skandujące jego imię na dworze umilkły.
   -Ale odnieśliśmy zwycięstwo, Panie... –Anzelm zaraz umilkł pod naporem ognistego spojrzenia   Wielkiego Marszałka.
    -ZWYCIĘSTWO!! A to dobre! Uświadomię cię, bo najwyraźniej nie wiesz wszystkiego! Straciliśmy tysiąc wojowników podczas starcia z dwoma tysiącami wilkołaków! Wiesz ilu nas było? Nie? To posłuchaj! Tysiąc pięćset ciężkiej jazdy i dwa tysiące berserkerów! Nie liczę pięciuset łuczników. Straciliśmy siedmiuset pięćdziesięciu jeźdźców    i dwustu pięćdziesięciu berserków! Ty to nazywasz zwycięstwem?! –Wilhelm z wściekłością wymierzył potężny cios stolikowi z mapą, przełamując go na dwie części i posyłając             w powietrze rój drzazg. –Zejść mi z oczu!...Marcus, ty zostajesz. –powiedział i podszedł              w stronę stalowej skrzyni spoczywającej spokojnie przy jednej ze ścianek namiotu.
   -Słucham, Panie. –generał był przygotowany na wszystko.
   -Walczyłeś dzisiaj najlepiej z całej tej bandy patałachów... –głos Wilhelma momentalnie złagodniał. Zaczął szukać czegoś w skrzyni nadal mówiąc do Marcusa. –Wiem, że widziałeś śmierć Victora...Przykro mi z jego powodu, to był wielki wojownik. –po chwili namysłu dodał. –Pierwszy z trzech... –Delacroix był trochę zdziwiony, lecz najgorsze miało dopiero nadejść. –Bezpośrednio przed bitwą otrzymałem list z Skalnego miasta...Adresowany do niego...
   -Panie?
   -Jest to wiadomość od jego służącej...Victor ma potomka. –Marcus oniemiał, całe ciało było jak sparaliżowane.
   -P...Potomka? –wyjąkał
   -Usiądź. Tak, jego żona spodziewała się dziecka...Tu właśnie dochodzimy do kolejnej tragedii... –Delacroix ciężko opadł na podsunięte krzesło. –Jego żona zmarła przy porodzie, dziecko jest sierotą. –generał omal nie zsunął się z siedzenia, w jego gardle rodził się płacz.
   -Nie...Nie...Dlaczego?
   -Niestety...To silny chłopiec, szkoda by go poddawać naszemu prawu. Sam uważam, że zrzucanie sierot ze skał jest barbarzyńskim procederem, ale to nie ja ustanowiłem te prawa, a zmienić ich nie mogę...Mówiąc prościej, chcę abyś go przygarnął, mianował swoim synem.
   -Ale ja...-spojrzenie Wilhelma nagle stało się zimne.
   -To rozkaz! –warknął przez zaciśnięte wargi.
   -...-Marcus zakrył twarz dłońmi. –Dobrze, zgadzam się, choć wiem, co to będzie znaczyć. –Noir od razu się uśmiechnął.
   -Jutro wracamy do twierdzy, poznasz się ze swoim potomkiem. Aha, w liście pisało jeszcze coś...-Marcus był tak oszołomiony, że nie zauważył zmiany w tonie marszałka.. –Podobno ten chłopak jest dość...-Wilhelm przez chwilę szukał właściwego słowa. –Wyjątkowy...-Delacroix’ owi było już wszystko jedno. Zdobył się tylko na krótki pytanie.
   -Mogę wyjść?
   -Oczywiście. Przekaż wszystkim, że wymarsz o świcie.
   Delacroix zasalutował i odszedł chwiejnym krokiem w stronę swojego namiotu. Jego zachowanie mogłoby się wydać przesadne, gdyby nie to, jakie życie wiódł do tej pory. On również urodził się sierotą i został uratowany przez dziadków od bardzo brutalnego w tej kwestii prawa wampirów. Wychowywał się w jaskiniach i lasach, hartując swe ciało w tych niekorzystnych warunkach miał do wyboru: zjeść lub być zjedzonym, więc zdecydował się zjadać. Gdy dorósł wrócił do swojego domu i zaciągnął się do wojska. Dzięki wytężonej          i lojalnej służbie doszedł na sam szczyt. Był generałem, dowodził ciężką jazdą, elitą. Nie miał rodziny, więc całkowicie się usamodzielnił, a teraz miał niańczyć dziecko swoich nieżyjących przyjaciół. Los okazał się bardzo przewrotny...

   Marcus spał bardzo źle, jeszcze przed tym, jak chorąży zatrąbił w róg, budząc wszystkich on już stał w pełnej zbroi i wszystkimi swoimi rzeczami przy nowo otrzymanym koniu. Gdy reszta armii grupowała się przy swoich dowódcach, sierżanci wydzierali się na maruderów, on jeździł wokół obozu przyglądając się chaosowi panującemu w oddziałach.
   Przez całą podróż do twierdzy milczał, rozmyślając o wczorajszej nocy, był tak zatopiony  w myślach, że nie zauważył, kiedy dotarli do celu. Wysokie grzbiety gór piętrzyły się wysoko nad żołnierzami, przesłaniając ledwo przebijający się przez chmury księżyc, powoli wychodzący z okresu pełni. Skalne miasto było zbudowane pod ogromnym nawisem skalnym, ściśnięte na powierzchni trzech kilometrów kwadratowych i liczyło dziewięćset tysięcy mieszkańców. Przeludnienie wymusiło budowę mieszkań również w skale i tak warownia Wielkiego Marszałka zmieniła nazwę z Twierdzy Noir na aktualną. Armia wchodziła przez ogromną bramę na ulice wśród wiwatu i okrzyków zwycięstwa i w takim towarzystwie dotarli do głównego placu, stanowiącego centrum miasta. Tam żołnierze zostali publicznie pochwaleni przez samego Noir’ a i otrzymali swój żołd, po czym rozeszli się do domów. Niestety, wśród radości nie zabrakło lamentu i płaczu.
   Matki, żony i dzieci zabitych klęczały na ziemi i wylewały strumienie łez...Widok ten był okropny, lecz odbijał się od umysłu Marcusa jak kamień od zbroi.
   Nadal był oszołomiony, gdy wchodził do domu swoich, martwych, przyjaciół. Dopiero tam głos Wilhelma wyrwał go z tego stanu.
   -Od tej pory jesteście związani linią życia i śmierci. Marcusie, jesteś jego ojcem...Marcus? –tu zwrócił się w stronę Delacroix’ a.
   -Rozumiem i się zgadzam, Panie. Dziękuję za ten zaszczyt –dopiero, gdy Noir wydał się być zadowolony, generał odważył się spojrzeć na swego potomka. To, co zobaczył             w pewnym stopniu go uspokoiło. Chłopiec wyglądał na zdrowego, silnego niemowlaka. Nic nie wskazywało na, jak to określił Noir, wyjątkowość dziecka.
   Krótko trwał w takim przekonaniu. W momencie, gdy chłopczyk otworzył oczy Marcus poczuł, że przewracają się mu trzewia. Bił od nich dziwny blask, jakby zmieszać mrok ze światłością.
   -Ale, ale... –generał nie potrafił wypowiedzieć ani słowa.
   -Tak, na tym polega jego niezwykłość. To ocaliło mu życie. Przed naszym przybyciem obejrzał go Arcykapłan. Teraz uważaj! Jest w nim moc zarówno demonów, jak i bóstwa.
   -Przecież zawsze nas uczono, że to niemożliwe, że bogowie i demony ze sobą walczą...
-Rozumiesz teraz, że opieka nad nim jest ogromnym obowiązkiem, ale i znacznie większym zaszczytem. Rozumiesz? –ton głosu Wilhelma nie pozwalał na żadną odpowiedz prócz jednej, tej właściwej.
   -O...Oczywiście , panie –Delacroix stał ze zwieszoną głową, starając się dowiedzieć   w co został wmieszany.
   -Doskonale... Aha, wiąże się z tym jeszcze jedna sprawa. Jako, że zostałeś ojcem, musimy ci na jakiś czas... –Noir był wyraźnie zakłopotany. –Zmienić przydział. Twoje miejsce zajmie Leonard, a ty zostaniesz przydzielony do ośrodka szkoleniowego jako strateg   i dowódca obrony miasta.
   -Nie... Dlaczego? –Marcus czuł, że zaczyna nienawidzić tego dzieciaka.
   -Bez dyskusji!! –w oczach Wielkiego Marszałka widać było ogromny ból.
   -Tak jest...
   -Zrozum, to dla mnie równie bolesna decyzja, ale nie mogę postąpić inaczej.
   -Rozumie, panie.
   -Dobra, ostatnia sprawa –Wilhelm objął Delacroix’ a z niemal ojcowską czułością. –Jak mu dasz na imię?
   -To chłopiec, prawda? Zatem nie nosi imię Dracon.
   Kiedy bogowie Dominium dowiedzieli się o rasie demonów, stworzonej przez Riviana, postanowili tchnąć część swej esencji w kilku przedstawicieli własnych dzieci. Mieli się oni stać tarczą, broniącą świat przed nienawiścią Najwyższego. Ale nikt z nich nie przewidział faktu, że jego pomiot piekielny również tak zrobi... Bo któż mógłby?


W następnej części dowiecie się co-nieco o historii tego świata... Nie chciałem od samego początku zarzucać przeróznymi faktami i postanowiłem wprowadzać was do mego umysłu stopniowo. Nio, a teraz możecie spokojnie komentować =]  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Zell Dincht w Stycznia 16, 2006, 05:50:26 pm
aha, jeszcze jedna rzecz, o ktorej zapomnialem wczesniej napisac - moze ja sie nie znam, ale wydaje mi sie ze victor zbyt banalnie zginal... rozumiem, ze chcial byc szpanerski, no ale wampiry raczej nie sa bezmozgimi wilkolakami i wiedza jakie ryzyko niesie takie zachowanie w srodku pola bitwy... w szczegolnosci, ze to byl w dodatku general, a nie jakis niskiego rzedu wampir...

a tak poza tym to jak na razie wszystko ok, zobaczymy co z tego wyjdzie ;)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 16, 2006, 06:15:35 pm
No, no. Jak już wcześniej pisałem, dobrze ci idzie pisanie i fajnie się czyta twoje opowiadanie.
Co do śmierci Victora zgadzam się z Zellem, ale w sumie nie będę się wtrącał w fabułę. Widocznie tak miało być ;)
Hmm.... przez ciebie Ignatius będę się musiał wziąć porządnie za pisanie mojego fika bo mi czytelników odierzesz :F
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 16, 2006, 07:57:42 pm
Co do śmierci Victora... On wcale nie zginał ot, tak sobie, odegra jeszcze pewną role, ale na razie o tym sza ;) Dziękuję za te wszystkie pozytywne głosy, to znaczy dla mnie naprawde wiele... Następną część dorzucę dopiero w środę, po zaliczeniu z ekonomii :w00t:

Mimo tego nadal zapraszam do komentowania :grin:

@White_wizard
Nie mam zamiaru odbierać ci czytelników, jako, że sam do nich należę ;) Ale odn porządnego "wzięcia się" do pisania, to jak najbardziej popieram :rolleyes:  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 16, 2006, 08:08:07 pm
Well. Robi się ciekawiej. Kolejny ciekawie napisany rozdział podsyca moją nieposkromioną rządzę dalszego zapuszczenia się w świat fantasy. YEAH I WANT MORE.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 16, 2006, 08:14:29 pm
no ciekawe się robi...kolejny dobra fanfik na SZ....
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 17, 2006, 10:12:37 am
Naprawdę świetnie się to czyta.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 17, 2006, 03:04:36 pm
Witajcie! :)  Mimo wcześniejszych deklaracji kolejną część zamieszczę dzisiaj. dziękuję za wszystkie komentarze. Aż się zarumieniłem =]  Nie będe zbytnio przeciągał, więc zapraszam do czytania.


Świat wojny wampirów z wilkołakami nie od razu był mroczny i krwawiący.     Kiedyś zamieszkiwali go dobrzy i pełni nadziei ludzie. Nie prowadzili wojen, królowie byli sprawiedliwi. Jednym słowem prawdziwy raj. Tak jak sobie tego życzył Gavriel. Ludzie nazywają obecnie tamte czasy „Złotą Erą”.
   Niestety zachłanne ciemności gromadziły się na horyzoncie. Zza oceanu przybyły stwory, znane do tej pory jedynie z bajek opowiadanych niegrzecznym dzieciom. Monstra wyniszczyły doszczętnie ludzkość, a niedobitki zepchnięto do tej samej „wielkiej wody”         z której wypełzło niebezpieczeństwo. Bogowie Mrocznych plemion byli na poły zadowoleni, jak i przerażeni. Wiedzieli, jaki to będzie miało koniec.
   Po pierwszym zwycięstwie pojawił się problem podziału zdobycznych ziem. Wampiry, wilkołaki, drowy, durengarzy oraz nekromanci wspólnie wytyczyli granicę i łącząc swą moc zasnuli niebo nad kontynentem wieczną ciemnością, pozostawiając jedynie widmo słońca, majaczące gdzieś daleko nad nimi. Pozbywając się odwiecznego i śmiertelnego wroga objęli krainę w wieczne posiadanie. Ich zgubą okazała się wzajemna niechęć, ukryta pod wspólnym celem. Rozpoczęła się Święta Wojna, która w ciągu wieków trwania pochłonęła miliony istnień. Niegdyś bujna roślinność i żyzne gleby zmieniły się w jałowe pustynie, odstraszające wszystko, co ceni swoje życie. Głód krwi nie był wtedy wielkim problemem, gdyż ówcześni mroczni byli wolni od tego zgubnego nałogu.
   Ostateczny koniec ich rządów nadszedł niespodziewanie. Ludzie powrócili                       i upomnieli się o swoje. Plemiona wyniszczone bratobójczą walką nie potrafiły oprzeć się nowej potędze. Na jej czele stał doskonały wojownik, Darius Nieśmiertelny, później mianowany cesarzem.
   Mężczyzna ten nigdy nie pokazywał twarzy, zasłaniając ją skórzaną maską, na którą narzucał zawsze głęboki kaptur. Ta atmosfera tajemniczości otaczająca jego osobę                         i przydomek jedynie pogłębiały strach jego wrogów. Nikt nie wiedział ile lat liczy sobie cesarz. Mówiono, że żył jeszcze w Złotej Erze, ktoś inny twierdził, że jest starszy od świata... Jedno pozostawało pewne, nie ważne ile widział wiosen jego ciało pozostawało silne                i sprawne, umysł jasny a ruchy sprężyste.
   Prowadząc armię ludzi odzyskał niemal połowę kontynentu. Tyle mu wystarczało, czuł strach bijący od mrocznych. Postanowił podporządkować swych wrogów nie rozlewając krwi. Czasem polityka może zdziałać cuda. Plemiona były tak przerażone, że zdecydowały się na rozmowy. Jedynie wampiry i wiecznie neutralni dragoni, pół ludzie, pół smoki, odrzucili podejrzaną propozycję Dariusa.
   Cesarz nie był zachwycony wizją dwóch sił przeciwstawiających się jego wielkim planom. Wiedział, że jeśli zajdzie taka potrzeba, ludzkie wojska zmiotą buntowników bez trudu, ale mogłoby to wywołać wrzenie wśród ich pobratymców... Nieśmiertelny podjął decyzję zwołanie władców Mrocznych Ras do swej siedziby, potężnej fortecy nazwane Niebem Ludzkości.
   Budowla powstała na planie koła, ułożona warstwowo, niczym okrutna parodia tortu, grube mury oddzielały część rzemieślniczą od części mieszkalnej, garnizonowej i pałacowej. Liczne wieże strażnicze strzelały w góra, rzucając wyzwanie ciemności. Nikt nie był zdolny do policzenia ludzi zamieszkujących Niebo, wyglądało ono jak, nie przymierzając, mrowisko. Na jeden rozkaz władcy w ciągu godziny stawiało się dziesięć tysięcy zbrojnych. W ciągu kolejnych dwóch liczba ta zostawała pomnożone razy trzy.
   Na samym szczycie wschodniej wieży, zwanej Wieżą Wschodzącego Słońca, znajdowała się niewielka komnata, w której ciężkie kurtyny zawsze zasłaniały okna. Pokój wyposażony był jedynie w drewniany tron i niewielki stolik, będący zawsze po prawej stronie siedzącego. Jej stałym, i jedynym, bywalcem był Darius. Przychodził tam, gdy chciał oderwać się od pałacowego zgiełku. Siadał wtedy na tronie, kładł rękę na krysztale znajdującym się na stoliku i pogrążał się w myślach, wpadając w stan bliski letargowi.
   W takiej to sytuacji znajdował się i teraz, gdy z ciemności bezszelestnie wyłoniła się     i podeszła do niego drobna, mała dziewczynka. Powoli wysunęła nóż z rękawa i przesunęła go w kierunku Cesarza. Już miała zadać cios, gdy ręka mężczyzny gwałtownie wykręciła się         i złapała ją za nadgarstek, jednocześnie pstryknięciem palców drugiej tworząc nad sobą kulę światła.
   -Z dnia na dzień robisz się coraz lepsza –jego głos był bardzo spokojny. –Córko.
   -Dziękuję ojcze, staram się –dziewczynka miała na sobie czarny strój z obszernymi rękawami, ukrywającymi dłonie. Opaska broniła długim, jasnym, włosom dostępu do oczu, a kaptur, teraz opuszczony, miał zasłaniać jej okrągłą twarz. Wyglądała na osiem lat.
   -Jakieś wiadomości?
   -Zwiadowcy informują, że mroczni wędrują w naszą stronę. Ojciec ich wezwał?
   -Tak... Są mi bardzo potrzebni.
   -Czy to znaczy, że będą plugawić swą brudną obecnością nasze miasto? –w jej oczach zapłonęły ognie gniewu. Tak dziwne u dziecka w jej wieku.
   -Rachela, zapominasz się –Darius zganił ją delikatnie.
   -Proszę o wybaczenie –dziewczynka skłoniła się z pokorą.
   -Nie można lekceważyć sił naszych przeciwników. Nawet najmniejsze zwierze zagrożone może dotkliwie ukąsić –mężczyzna znów zaczynał pogrążać się w myślach.
   -Gdzie zaprowadzić gości?
   -Najpierw na ich komnaty, a około zachodu słońca do Sali Narodzenia. Rozumiesz?
   -Tak, ojcze.
   -No to na co czekasz? –Darius machnął ręką i magiczne światło zgasło. Rachela nałożyła kaptur i zlała się z ciemnością. W pomieszczeniu znów zapanowała cisza.


Spodobało się? Przyznaję, że Dariusa miałem w głowie, kiedy zaczynałem to pisać rok temu... Chciałbym również zaznaczyć, że ani on, ani nikt inny nie pełni tu roli "głównego złego", gdyż zarówno dobro, jak i zło tkwi w każdym z nas. Poza tym zło nazwane nie jest juz niebezpieczne. Wiemy jakie ma zamiary, gdzie się znajduje... U mnie niczego takiego nie uświadczycie.
Jak zwykle zapraszam do komentowania :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 17, 2006, 04:50:13 pm
Świetne,naprawdę świetne..podoba mi się coraz bardziej,czekam na dalszą cześć z niecierpliwością.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 17, 2006, 04:53:40 pm
chyba nadeszła konkurencja dla W_w i Tanta.....
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 17, 2006, 04:55:52 pm
Cytuj
chyba nadeszła konkurencja dla W_w i Tanta.....
Dla mnie chyba też....
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 17, 2006, 06:26:04 pm
Cytuj
chyba nadeszła konkurencja dla W_w i Tanta.....
Indeed. Do roboty chłopaki, bo zostaniesie w tyle.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 17, 2006, 08:20:03 pm
Miło.... tak, miło się czyta i miło, że w ai miły sposób wdrażasz czytelników w realia tego mało miłego świata. Jak zwykle stwierdzam, że czyta się bardzo fajnie i jak zwykle czekam na następny rozdział.....
No i wresazcie mam motywację, żeby na bardzo poważnie wziąć się do pisania :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 18, 2006, 04:49:50 pm
Miło mi, że ci miło :shifty: A moje zdanie o Twoim pisaniu wyraziłem przy "Przeklętym"... Powiem tylko, że mógłbym się od Ciebie uczyć. Ponownie dziękuję wam wszystkim za komentarze. To wy powodujecie, że dalej to zamieszczam i wiem, że mój wysiłek w to włożony nie poszedł na marne. Dziś, z okazji 2 z 3 zaliczeń na studiach dodaję następny fragment :) Życzę miłej lektury.

Sala Narodzenia brała swą nazwę od zdobiących ją witraży i malowideł. Każde przedstawia inny etap tworzenia Dominium. Każde z bóstw miało swój osobny rozdział, choć najwięcej miejsca poświęcono Gavrielowi, ze zrozumiałych powodów. Oczywiście sceny te były efektem działania wyobraźni ich twórcy, a nie odzwierciedleniem prawdziwego procesu. Bo niby skąd mieli wiedzieć jak on przebiegał?. Liczne marmurowe kolumny podtrzymywały wysoki sufit. Ich długie rzędy ciągnęły się od masywnych, drewnianych drzwi aż po podwyższenie, na którym stał bogato zdobiony i wyścielany najdroższymi tkaninami tron przeznaczony dla Cesarza. Przy podłużnym, stojącym na środku sali, stole siedzieli władcy Mrocznych Plemion. Oświetlani byli przez magiczne światła, wirujące pod sklepieniem. Przywódcy wilkołaków, drowów, nekromantów, i durrengarów czekali z rosnącym zniecierpliwieniem na Dariusa. Spóźniał się, wyznaczony termin minął już godzinę temu. To była jawne lekceważenie, uwłaczające ich godności.
   Nagle drzwi rozwarły się z hukiem i do sali wkroczył cesarz, powiewając peleryną przy każdym kroku. Bez słowa przeszedł salę i usiadł na swoim miejscu.
   -Cieszę się, że przybyliście –zaczął z wolna witać się z przedstawicielami plemion. –Dournd Ur’Den, król drowów, Hunter, przewodnik wilkołaków, Ulrich Krieger, władca durrengarów i, oczywiście, Lotar, Arcykapłan gildii nekromantów. Jestem zaszczycony...
   -Nie spieszyłeś się –rudobrody, przysadzisty krasnolud był wyraźnie rozdrażniony.
   -Musiałem załatwić parę spraw –ton głosu Dariusa nie uległ zmianie. –Teraz dowiecie się, po co was wezwałem... Wierzę, że każdy z tutaj obecnych zna treść ultimatum ludzi względem plemion ciemności. Wiecie, zatem, że nie macie innego wyjścia, jak się podporządkować –cesarz wygłaszał ujmy względem swoich gości głosem przywodzącym na myśl pogadankę przy herbacie. –Postanowiłem ponownie połączyć ten kontynent pod jednym berłem. Ludzi. To, co wyście nam odebrali, ja odzyskałem. Ludzkość nie śmiała nawet marzyć o ponownym zasiedleniu Dominium od czasu Wielkiego Wyjścia, a co dopiero            o władaniu swymi ciemiężycielami –Darius napawał się swoją przemową. Nieświadomie uniósł się z tronu i zacisnął pięści.
   -Nie potrzebujemy powtórki z historii. Doskonale wiemy jak się to odbyło –wysoki drow, Dournd Ur’den, o długich, siwych włosach i czarnych oczach rzucił człowiekowi pełne nienawiści spojrzenie.
   -Cisza! –Cesarz wyciągnął rękę w stronę elfa, a ten z łoskotem upadł na podłogę               i przejechał po niej pod najbliższą kolumnę. –Teraz ja mówię... A może ktoś chciałby jeszcze coś dodać? –przed kontynuowaniem przemowy odczekał, aż drow ponownie zasiądzie przy stole. –Lecz, jak zwykle w takich wielkich planach, pojawia się pewien irytujący zgrzyt. Wampiry nie chcą połączenia! Bronią się przed mą wspaniałomyślnością! Bezczelność, ale        i na nich znalazłem sposób. Nawet ich potężna jazda nie oprze się zjednoczonym wojskom ich braci!
   -Ale, panie, jest jeszcze jeden lud, pozostający...Hmmm... Wolny – nekromanta przemówił chłodnym, syczącym głosem. Mimo tego, że całe jego ciało ukryte było pod długim, wyszywanym złotymi nićmi płaszczem, jego ruchy pozostawały płynne.
   -Tak.. Dragoni. Rasa neutralna, dopóki pozostawimy ich samym sobie, nie stanowią większego zagrożenia.
   -To co z tymi wampirami? –Wilkołak o długim pysku i szerokich barach zaczął niespokojnie wiercić się na swoim krześle. Po chwili wahania dodał. –Panie...
   -Nie zamierzam wywoływać wojny. Jeszcze nie teraz. Dajmy im kilka lat i zobaczymy jak będą się zachowywać. Lecz nie oznacza to, że damy im spokój. Już teraz ich osłabiamy, krok po kroku.
   -Dlaczego nas zebrałeś, skoro nie chcesz wojny? –krasnolud nie krył już swojego zdenerwowania.
   -Mam dla was dwie informacje. Po pierwsze, od tej chwili będziecie rezydować tutaj, w mej stolicy –władcy plemion wykrzywili się w grymasie dezaprobaty. –Po drugie, chcę wam kogoś przedstawić. Był on generałem wampirzej armii, a dołączył do nas dzięki pomocy naszego przyjaciela, Lotara –Arcykapłan ukłonił się lekko. –Swoją drogą jest naprawdę uzdolnionym berserkerem. Szanowni goście, poznajcie Victora –do komnaty niepewnym krokiem wszedł ghul. Na zakrwawionym i poranionym ciele pozostawały ślady dawnego wyglądu.
   -Jak wam się to udało?! –drow był w szoku. –Jak można przywrócić do życia istotę nieumarłą? I to w ten sposób?
   -To już tajemnica sługi potężnego Xarth’a –Darius przekrzywił kpiąco głowę, patrząc na ożywieńca. Victor niezdarnie poczłapał do Cesarza i padł przy nim na kolana. –Poprowadzi on nasze wojska do bratobójczej walki... Nie mogę się doczekać –Darius wyciągnął rękę i zaczął głaskać ghula po głowie. Nie zwracał uwagi na to, że warstwy łuszczącej się skóry zostawała mu między palcami.



Jest co prawda krótki, ale zamyka pierwszą część pierwszego rozdziału. Można traktować to jako wprowadzenie, ale, jak już pisałem, mam jeszcze 90 stron rękopisu, a wstęp trwa... Wiecie, mam czasem wrażenie, że ta opowieść żyje własnym życiem... Dziwne.
Zapraszam do komentowania... Będzie mi bardzo miło ;)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 18, 2006, 05:11:46 pm
lubię takie "skakanie" po miejscach, wymaga od czytającego skupienia i zaangażowania, jak zwykle czekam na dalszą cześć.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 18, 2006, 05:25:16 pm
Hmm.... zmuszasz mnie do ponownego pochwalenia twojego dzieła, a ja nie lubię się powtarzać. No ale co zrobić.. czyta się przyjemnie i generalnie nie mam nic do zarzucenia twojemu stylowi pisania.
Mówisz że masz tego jeszcze 90 stron? .... No to fantastycznie :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 19, 2006, 01:48:13 pm
Zgadzam się z przedmówcami. Miło się to czyta :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 19, 2006, 07:49:36 pm
Witam ponownie szanownych czytelników! :) Oto składam na wasze ręce kolejny fragment mego "dzieła", oby się wam spodobał... Dziękuję wszystkim za komentarze i proszę o więcej :grin: Jesteście dla mnie naprawde wyrozumiali ;)

II

   Od narodzin Dracona minęło dziesięć lat. Chłopiec stawał się coraz silniejszy               i sprawniejszy, a zarazem wolny od przekleństwa krwi. Zarówno on, jak i reszta społeczności Skalnego Miasta, zawdzięczał to specjalnej substancji Mistrza Alchemika, która łagodziła głód, sprowadzając go do poziomu używki. Niektórzy to popierali, inni nie. Ci drudzy bardzo szybko opuszczali miasto... Młody wampir wkraczał w okres dojrzewania. Głowa zarosła mu bezkształtnym gąszczem brązowych włosów, nadając jej jeszcze bardziej okrągły kształt. Spomiędzy tych kłaków jaśniały spostrzegawcze, niebieskie, oczy. Dracon, pomimo swego młodego wieku, był dobrze zbudowany. Marcus Delacroix szkolił swego przybranego syna najlepiej jak potrafił. Fechtunek, jazda konna oraz sztuka wojenna wypełniały każdą jego chwilę, pompowane w jego umysł przez opiekuna. Zadziwiające, jego pojemność i pragnienie wiedzy zdawało się nie mieć końca. W końcu chłopiec sam zaczął czytać wszelakie książki, mogące uzupełnić praktykę teorią.
   Niestety, w tym wszystkim tajemnica jego oczu pozostawała niezgłębiona. Marcus płacił wszelakim mędrcom za badania nad tym, ale żadnemu się nie powiodło. Popełniali jeden, zasadniczy błąd. Nie wierzyli w legendy spisane przez „natchnionych” demonami.
   Dzień po dziesiątych urodzinach młodego Delacroix’ a jego ojciec zawołał go do siebie. Dracon zbliżył się niepewnie... Oficjalny wyraz twarzy Marcusa nie zwiastował niczego dobrego. Wampir spojrzał na chłopca i wskazał fotel przy sobie.
   -Nie musisz stać, synu –nieco uspokojony, Dracon usiadł i wyczekiwał, aż ojciec przerwie zaległą ciszę. –Mam ci coś ważnego do powiedzenia... Jak zapewne wiesz –mówiąc to wbił wzrok w stropiona twarz chłopaka. –Wkroczyłeś w wiek, w którym każdy młody członek naszej społeczności wybiera sobie drogę kształcenia, a zarazem swe przeznaczenie –przy ostatnim słowie Marcus skrzywił się lekko. Nienawidził myśli, że coś może mieć nad nim absolutna władzę. –Dlatego musisz podjąć nauki u jakiegoś mistrza w naszym mieście.
   -Kto to taki, ojcze? –chłopak zaczerwienił się, zawstydzony swoja niewiedzą.
   -Trochę szacunku... Twojego nauczyciela.... Zresztą sam się przekonasz. Trzy drogi otwierają się przed tobą, synu. Czarna i naturalna magia oraz alchemia... Musisz wybrać do jutra, gdyż wtedy muszę cię odstawić pod siedzibę jednego z mistrzów.
   -Ale... Ja nie potrafię wybrać, ojcze, nigdy nie musiałem... Naprawdę...
   -Ehhh... Czułem, że tak będzie –przez twarz Marcusa przemknął uśmiech, dodając chłopcu otuchy. Lecz po chwili ustąpił miejsca poprzedniemu kamiennemu spokojowi. –Wiem, że to trudny wybór. Co prawda masz parę innych możliwości –zaczął wyliczać, prostując za każdym razem jeden palec. –Uzdrowiciel, zabójca, łowca, straż królewska... Lecz ja cię tam nie widzę, prawdę mówiąc...
   -Mógłbym to przemyśleć w spokoju?
   -Dobrze, masz jeszcze trochę czasu –mrugnął do syna. –Ale chciałbym, żebyś był gotowy do mojego powrotu –wampir wstał, wygładził brzegi swojej tuniki i wyszedł z domu. Draconowi towarzyszyła teraz jedynie cisza.
   Chłopak zamyślony rzucił się na łóżko i prawie natychmiast pogrążył we śnie. Nagle stał na środku pola bitwy. Ziemia wokół niego zasłana była rozkładającymi się trupami               i przesiąknięta krwią do tego stopnia, że młody wampir brodził w niej po kostki. Dracon               z zaciekawieniem przyglądał się ciałom, ale nie potrafił odróżnić jednych od drugich, umazani czerwienią i przeżarci przez robaki, wszyscy byli tacy sami. Chłopiec odwrócił się              i zobaczył Skalne Miasto, a właściwie to, co po nim zostało. Ogromny lej zajmował większą część dawnej powierzchni tej, niegdyś potężnej twierdzy. Wszędzie wokół walały się gruzy, niemi świadkowie przeszłości. Gdzieniegdzie wystawały części ciał mieszkańców. Zmasakrowane twarze, zakrzepłe na murach flaki i połamane kończyny, oderwane od reszty...
   Dracon pochylił się i zwymiotował prosto na ciało jakiegoś anonimowego żołnierza. Ocierał rękawem usta, gdy nagle usłyszał za sobą cichy mlask i nierówne kroki.                             W momencie, kiedy chłopak chciał się odwrócić, silny cios w głowę powalił go na ziemię. Wydawało się, że odzyskanie ostrości widzenia trwało wieki, ale w istocie minęły może dwie minuty. Wtedy dopiero dostrzegł twarz napastnika, czy może raczej coś, co kiedyś twarzą było. Żywy trup pochylał się nad nim i zgniłą ręką sięgał w stronę oczu wampira. Dracon zaczął miotać się rozpaczliwie, aż jego dłoń natrafiła na krótki miecz, wyszczerbione                i pokryte czarną krwią ostrze było jego jedyną nadzieją. Z całej siły ciął na oślep przed siebie. Ghul cofnął się trochę, ściskając okaleczoną prawą rękę i patrząc na Dracona z nienawiścią. Mimo tej nagłej zmiany sytuacji chłopaka nadal paraliżował strach, a trup znów zbliżał swoje kłapiące w pustce szczęki, czekające na świeże mięso. Wampir ponownie ciął, tym razem godząc w czaszkę stwora. Ostrze dotarło aż do ust, powodując, że trup, padając, pluł nadgnitymi zębami. Dopiero teraz odzyskał władzę nad swoim ciałem i podniósł się z ziemi, wciąż ściskając swą, wątpliwej jakości, broń.
   Nad polem bitwy znów zapanowała niezmącona niczym cisza. Tak doskonała, że aż dźwięczała w uszach. Nawet jeden ptak, czy najlżejszy podmuch wiatru nie śmiał zburzyć tego niecodziennego nastroju. Wampir rozglądał się niespokojnie, w poszukiwaniu innych napastników, gdy nagle chór jęków rozniósł w pył jego nowo przywróconą odwagę. Z ziemi zaczęli wstawać polegli wojownicy. Gardło chłopca ścisnął strach a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Starał się uciec, ale coś nowego przykuło go do ziemi. Nagły błysk oślepił go i po chwili znalazł się w powietrzu. Szybował, całkowicie rozkojarzony. Do jego uszu doleciał głos. Jakby własny, lecz trochę odmieniony. Grubszy i niższy, bardziej mroczny.
   -To, co jest martwe, martwym musi pozostać! –wtedy spojrzał w dół i zobaczył swoje, ale jednocześnie obce ciało. Czarne włosy spływały łagodna falą do szerokich ramion wampira, a oczy płonęły gniewem. Z ust wystawały, kontrastujące swą bielą z resztą sylwetki, kły. Postać wyglądała dostojnie, a nawet, na swój sposób, delikatnie. Nic nie usprawiedliwiało przerażenia, jakie wzbudzała. –Zaraz pożałujecie tego, że nie chcieliście spoczywać w pokoju! –postać, śmiejąc się z własnego dowcipu uniosła się nieco nad ziemię. Głos przeszedł w syk, a usta wykrzywiły się w wyrazie bezgranicznej wściekłości. Wokół mężczyzny pojawiła się kula z najczystszego mroku, zamykając go w sobie. Czerwone błyskawice znaczyły jej powierzchnię i uderzały we wszystko, co się zbliżyło. Wampir strzelił palcami i kula zaczęła się powiększać. Nieumarli, wyjąc, zostawali pochłonięci przez czerń, niknąc bez śladu. Teraz istota śmiała się pełnym głosem.
   Gdy całe pole bitwy zostało oczyszczone, mężczyzna odwrócił się do Dracona, pomachał mu dłonią i ruszył w stronę ruin Skalnego Miasta. Nie było w tym geście nawet cienia serdeczności. Wampir mógłby przysiąc, że była to ukryta groźba. Nagle poczuł, że coś wyrywa go z koszmaru, przywracając do rzeczywistości.


Spodobało się? Motyw tajemniczej postaci ze snu rozwinę nieco dalej, ale chyba nietrudno umiejscowić go w fabule  :rolleyes:  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 19, 2006, 08:17:09 pm
część o wiele spokojniejsza, ale równie ciekawa, chyba nie muszę pisać, że czekam na kolejne?
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 20, 2006, 07:44:18 pm
Dobre to jest? .... Taaaa.... Rzekłbym nawet że bardzo dobre. Fajnie, że przeplatasz w opowieści róże motywy. Trzymasz waść poziom i liczę że trzymać go będziesz do końca.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: GLenn w Stycznia 20, 2006, 10:44:59 pm
real cacy tylko zeby tak więcej ... prrrosze ...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 21, 2006, 10:44:23 am
Z każdym kawałkiem wciąga coraz bardziej. Czekam na ciąg dalszy.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 21, 2006, 07:50:35 pm
Dziś dokończymy sprawę wyboru drogi przez Dracona... Co-nieco się o nim dowiecie, a w następnej... Hmm... Jeden z moich ulubieńców ;)  Tradycyjnie dziękuje za komentarze, jest mi bardzo miło i ciągle pragnę więcej  :grin:
Miłej lektury.


-Dracon! Synu, obudź się! –Marcus stał nad chłopcem i szarpał go za ramiona.
   -Yyyy... Co się stało? Gdzie ja...? Ojcze? –chłopiec z trudem odzyskiwał przytomność.
   -Jak zwykle zaspany –Delacroix uśmiechnął się dobrodusznie.
   -Przepraszam, jakoś tak mnie sen zmógł –Dracon szybko przetarł oczy.
   -Podjąłeś już decyzję? To bardzo ważne –twarz Marcusa nagle przyjęła poważny wyraz.
   -Tak. Chcę studiować magię żywiołów!
   -Szara Sztuka? Skąd wiedziałeś, że istnieje taki kierunek? Przecież nic ci nie mówiłem –wampir wydawał się zakłopotany, ale szybko się opanował.
   -Nie wiem, to chyba sen mi podpowiedział.
-Dobrze, dokonałeś wyboru –maska powagi na twarzy Marcusa popękała, uwalniając spod siebie wyraz dosyć dziwnej ulgi. –Chodź, przedstawię ci twojego mistrza –powiedział, wyprowadzając chłopaka z domu.
Ulice Skalnego Miasta były wąskie i nad wyraz czyste. Wielki Marszałek był bardzo czuły pod względem higieny. Uważał wampiry za lud wyższy, niegodny taplania się we własnych odchodach, jak ludzie. Cała sieć kanałów odprowadzających nieczystości została wykuta w tym samym czasie, w którym powstawało miasto. Tunele rozciągały się nie tylko pod siedzibą wampirów, ale również pod całym pasmem górskim, uchodząc dopiero na granicy z wilkołakami. Do tej pory nikt, nawet budowniczowie nie zwiedzili ich całych, inną sprawą jest to, że nikt nie miał ochoty się tam pchać... Wśród mieszkańców krążyły legendy         o wszelakich potężnych potworach czających się w głębinach i wyciągających swe łapy po niczego niespodziewających się wędrowców. Choć głównym czynnikiem odstraszającym był smród.
Budynki tworzyły pewnego rodzaju baldachim nad głowami wampirów. Czasami miało się wrażenie, że wampiry nadal chciały się chronić przed słońcem pomimo magicznej zasłony, którą rozwinęli spory czas temu. Ale nawyki pozostają... Przeludnienie miasta wymusiło takie budownictwo. Domu nie tylko wznoszono, ale również wykuwano w skale             i stawiano na już istniejących. Każde wolne miejsce było zajmowane przez nowe budynki. Wygodne, acz bardzo niebezpieczne. Gdyby nagle w twierdzy wybuchł pożar, ogień byłby niemal nie do powstrzymania. Obronie przed takimi zdarzeniami była właśnie sieć komnat, oraz tuneli, wiodących od ziemi przez całą wysokość góry. Teraz jedynie żołnierze, rzemieślnicy oraz gildie zamieszkiwały Dolne Miasto.
Marcus prowadził Dracona labiryntem wąskich i krętych uliczek, zmierzając do najgłębiej położonej dzielnicy. Stały tam dwie, monumentalne wieże, otoczone przez małe, rozlatujące się domki z drewna i śmieci.  Tam mieszkali adepci magii. Pierwsza, wzniesiona          z gładkiego, czarnego kamienia należała do Arcymaga Devona, specjalizującego się w czarnej magii. Druga zaś, o ścianach z szarego marmuru do Raziela, Mistrza Żywiołów. Tam właśnie Dracon miał spędzić najbliższe dziesięć lat... Ucząc się arkan panowania nad żywiołami.


Ciężkie, drewniane drzwi zatrzasnęły się z hukiem za młodym wampirem. Marcus pozostał przed wejściem, twierdząc, że chłopak sam musi stawić czoła Razielowi.
-To tradycja –mówił niewzruszenie Delacroix. –Mistrz Żywiołów zechce cię sprawdzić, upewnić się, czy jesteś godzien –wampir pchnął mocno drzwi, odsłaniając wąskie przejście prowadzące w ciemność.
    Dracon rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było zbudowane z tego samego marmuru, co na zewnątrz. Z gładkiej i śliskiej podłogi wyrastały potężne kolumny, niknące gdzieś nad głową chłopaka. Zdawały się podtrzymywać cały ciężar budowli i były jedynym urozmaiceniem. „Tyle wydał na budulec, że zabrakło na wystrój, czy jak?” –pomyślał Dracon, zmierzając w stronę następnych drzwi. Te nie były tak ogromne jak wejściowe, ale równie ciężkie. „Drzwi z marmuru? Co za świr” –chłopiec skrzywił się w myślach. Nagle usłyszał głos rozpływający się po całej komnacie. Dobiegał go zewsząd i jednocześnie znikąd.
   -Młody Delacroix. Doskonale. Spodziewałem się ciebie –głos zdecydowanie był dziwny. Miał metaliczną barwę, a magia w nim zawarta stawiała włosy na karku. –Ale nie czas na pogaduchy. Przed tobą cztery komnaty. Każda odpowiada za jeden żywioł. Nie mam wątpliwości, że poradzicie sobie z nimi...
   Tak nagle jak się pojawił magiczny głos umilkł, pozostawiając wampira rozkojarzonego. Dracon, nie wiedząc co ma dalej robić, zbliżył się do drzwi i szarpnął za uchwyty. Marmur otoczyła niebieska poświata i w chłopca ugodziła błyskawica, posyłając go dwa metry dalej.
   -Co jest, do cholery? –rzucił, zirytowany, trąc rękami o potłuczony tyłek.
   -To pierwsza próba –metaliczny głos znów dał o sobie znać. –Cierpliwość oraz wytrzymałość na głód i pragnienie to podstawowe cechy adepta żywiołów. Będziesz tu czekał na drugiego kandydata tak długo ile będzie to konieczne. Aha... Zapomniałem ci powiedzieć, że drzwi w mojej wieży otwierają się jedynie z jednej strony –w bezosobowy dotąd głos wdarła się nutka rozbawienia.
   -Bardzo śmieszne, ty zramolały głupcze! –Dracon nie wytrzymał i zaczął wygrażać pięściami w sufit. Uczucie poniżenia strasznie mu doskwierało. Miał ochotę stąd wyjść... Nie, nie wyjść, ale roznieść to idiotyczne drzwi na kawałki –Zaraz przez nie przejdę i pokaże ci na co mnie stać! –rozpędził się i z całej siły naparł na marmur. Tym razem bariera zadziałała        z jeszcze większą siłą. Wyładowanie posłało chłopca pod przeciwległą ścianą. Ta odbiła go od siebie i wampir uderzył tyłem głowy o marmurową posadzkę. Miał wrażenie, że zęby mu powypadają. Usłyszał chrupnięcie i fala ciepła rozlała się najpierw po jego głowie,                 a następnie po całym ciele. Stracił przytomność.


Wiem, że w częściach o młodym wampirze nie dzieje się wiele, ale traktujcie to jako przystawkę do późniejszej akcji =]  Zapraszam do komentowania.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: GLenn w Stycznia 21, 2006, 08:24:21 pm
dasz dzisiaj jeszcze 1 część ??
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 21, 2006, 11:31:46 pm
kolejny raz zmuszasz mnie do napisania, zę bardzo mi się podobał ten rozdział, chcociaż uważam, że skoro wszytsko masz już napisane, to mógłbyś dłuższe rozdziały dawać.... Ale ja tam się nie znam
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 22, 2006, 10:36:30 am
Mógłbym dawać więcej, ale musiałbym szybciej przepisywać na komputerze, bo piszę ręcznie, a dopaiero później w Wordzie... Ale się postaram, dobrze, nasz klient (czytelnik) nasz pan. Ale wracam do tematu.

Dzisiaj, moi drodzy, zapoznam was z Dantem, Wędrowcem... Jest to jedna z najbardziej dziwnych postaci, której nawet ja sam zbytnio nie rozumię. Po prostu pewnego dnia wlazł do mojej głowy i stwierdził, że mam go opisać. Co zrobiłem. Wam pozostawiam kwestię oceny.


III

   Tej nocy chmury były wyjątkowo skłębione. Nawet zwyczajne, mdłe światło księżyca nie potrafiło odnaleźć dla siebie drogi. Zwierzęta pochowały się gdzie tylko było można. Nikt z mieszkańców Valley, małego miasteczka, znajdującego się na wschodnich terenach cesarstwa ludzi, nie wiedział o co chodzi. Mimo wszystko życie toczyło się swoimi zwykłym tempem. Ludzie już dawno przestali się przejmować takimi dziwnymi zjawiskami.
   Centrum miasteczka stanowił sporych rozmiarów plac, na którym przez cały tydzień stali przekupnie i przekrzykując się wzajemnie starali się opchnąć swój towar przygodnym frajerom. Lecz, nawet jeśli handel szedł dobrze, wraz z zapadnięciem zmroku miasteczko pustoszało. Gwar ucichał, a nawet przedstawicielki najstarszego zawodu świata zamykały się w domach uciech. Wtedy to na ulice wylegali wszelkiej maści zbóje, męty i pijacy. Większość z nich kierowała się do jedynej karczmy w okolicy i tam spędzała noc, pijąc najczęściej „na kredyt”.
   Vil zdecydowanie nie był jednym z nich. Wszyscy znali go jako drobnego przemytnika i zręcznego kupca. Był na tyle sprytny, że wszedł w koneksje z wojskiem Cesarza, co zapewniało mu dostęp do ekskluzywnego towaru. Broń palna. Cieszył się jak dziecko, widząc oczyma wyobraźni złote góry, choć sam nie wiedział do czego to służy. Jego wspólnicy z armii nawet nie chcieli mu tego tłumaczyć, mówiąc, że mu to do szczęścia niepotrzebne i, żeby się odp... Odczepił, bo zawraca głowę. Vil był starym, grubym i łysym mężczyzną o mocno wybrakowanej szczęce. Mimo swego wyglądu zawsze byli przy nim tak zwanych „przyjaciół”, ale nie miał wątpliwości, że chodzi im tylko o jego pieniądze. Bo był również majętny. Nikomu nie zdradził tajemnicy o skrytce ukrytej pod podłogą jednego            z jego magazynów. Gdy zostawał sam schodził tam i leżał na swoim złocie... Nie potrzebował żadnej innej miłości. Był szczęśliwy.
   Ta noc zapowiadała się spokojnie. Wypije parę piw i pójdzie odwiedzić swój skarbiec. W końcu dzień należał do udanych. Sprzedał tonę przedniego zboża, przywiezionego z terenu dragonów, kilka worków mąki z Edenu, wyspy za wielkim morzem i kilkadziesiąt sztuk doskonałych wampirzych mieczy. Jego stolik był wciśnięty w najgłębszym rogu sali. Więc nikt mu nie przeszkadzał, a półmrok zasłaniał nieco jego wydatny brzuch. Pod blatem trzymał rzeźnicki nóż, tak na wszelki wypadek...
   Właśnie ustawiał estetyczne słupki ze swoich dzisiejszych dochodów, gdy do karczmy cicho wślizgnął się człowiek szczelnie zasłonięty czarnym płaszczem. Dziwnym trafem, zwykle ciekawscy, bywalcy nie zwrócili na niego żadnej uwagi, nawet na chwilę nie oderwali się od kufli. Przybysz szybkim krokiem podszedł do kontuaru. Vil miał wrażenie, że postać unosi się lekko nad ziemią, jakby brud pokrywający klepisko ją odpychał. Po chwili wpatrywania się dotarło do niego, że nie potrafi oderwać wzorku od czarnej sylwetki.
   Tajemniczy, jak go ochrzcił w myślach, wyszeptał coś do karczmarza, a ten, lekko przestraszonym ruchem napełnił kufel i wskazał stolik Vila. Na odchodnym postać rzuciła przez ramię srebrną monetę z godłem Imperium. Karczmarz złapał ją zręcznie w powietrzu      i długo wpatrywał się w nią, nie kryjąc podziwu.
   Po krótkiej chwili Tajemniczy lekko spłynął na krzesło obok kupca, wydając przy okazji dziwny, brzmiący stalą, odgłos. Vil odruchowo chwycił za nóż pod stołem                        i, sfrustrowany, przerwał milczenie.
   -To mój stolik. Płacę za niego i nie przypominam sobie, żebym cię tu zapraszał, nieznajomy –w całej postaci przybysza najbardziej denerwowała go twarz, a raczej najwyraźniejszy jej brak. Zawsze lubił patrzeć w oczy klientom, tam można najlepiej dojrzeć ich prawdziwe reakcje.
   -Wiem, że oferujesz ciekawe towary... –i to było wszystko! Żadnego przedstawienia się, żadnej fałszywej uprzejmości. Po prostu konkret, wypowiedziany zimnym, niczym lód, głosem. Mimo wszystko Vil postanowił kontynuować rozmowę.
   -Niby skąd? –czuł, że Tajemniczy nie lubi takich podchodów, ale gówno go to obchodziło.
   -Przestań błaznować, przemytniku! –nieco podniósł głos, jednocześnie rzucając na stół złotą monetę z godłem Imperium. Była warta dziesięć takich, jakimi mu płacono. Mężczyzna starał się nie pokazać choć kawałka swojej chciwości. Pieniądze nie były tylko jego kochanką, ale i narkotykiem, używką pozwalającą odbić się od syfu tego zawszonego miasteczka.
   -A co dokładnie cię interesuje, panie? –teraz wpadł w usłużny ton, chcąc dać klientowi poczucie pewności siebie.
   -Amunicja. Chyba pod takim mianem znacie to, czego potrzebuje.
   -Nie ma zbyt dużego popytu na to dobro, więc cena będzie bardzo wysoka, mój panie. Moje magazyny są tego pełne –alkohol rozwiązał jego język bardziej niżby chciał.
   -Masz może klucz do niego? Gdzie to jest? Chcę zakupić każdą ilość, jaką tylko dysponujesz –oczy Vila zalśniły. Szybko porzucił zwyczajną przemytnikom ostrożność                i przekazał nieznajomemu adres oraz pokazał klucz, ukryty w wewnętrznej kieszeni jego kurty.
   -Doskonale –Tajemniczy odprężył się trochę.
   -Ale najpierw chciałbym zobaczyć twoja broń, która tak zadzwoniła przy zajmowaniu przez ciebie miejsca –wypite piwo coraz donośniej dawało o sobie znać. Ogłupiało go                 i dodatkowo uciskało coraz mocniej pęcherz.
   Nieznajomy powoli odchylił jedną połę płaszcza i z cienia, nieprzepuszczającego  wzroku Vila wyciągnął dziwny, metalowy przedmiot. Na pierwszy rzut oka mężczyzna rozpoznał metalową rurkę, walec o wyrzeźbionym kształcie i tkwiącymi w środku ołowianymi stożkami. Dłoń Tajemniczego zaciskała się na drewnianej, wypolerowanej, rączce. Całość sprawiała wrażenie doskonale zachowanej i niebezpiecznej broni, ale na pewno nie było tym to, co składował w magazynach. Nagle postać skierowała wylot rurki          w stronę przemytnika. Ciekawość Vila zagłuszyła instynkt samozachowawczy. Z transu wyrwało go dopiero brzmienie głosu nieznajomego. Dominowało w nim szczere rozbawienie.
   -Dziękuję za współpracę –mówiąc to, istota pociągnęła za spust. Ostatnią rzeczą, jaką Vil usłyszał był huk wystrzału. Kula wwierciła się w jego czoło, wbijając odłamki kości do środka. Następnie się spłaszczyła, czyniąc w środku czaszki mężczyzny niesamowite spustoszenie i wyrywając niemal całą potylicę. Wszystko to trwało ułamki sekundy. Chwilę później mózg kupca spływał po ścianie za nim. Gdy Tajemniczy rozejrzał się po sali zobaczył, że wszyscy na niego patrzą. Jedni otumanieni niesamowitym hukiem, inni oszołomieni widokiem. Paru rzygało na podłogę. Istota wprawnym ruchem schowała broń pod płaszczem i wstała od stolika. Zgarnął klucz do magazynu i swoją monetę, rzucając ja karczmarzowi. Ledwo wyszedł na zewnątrz, gdy urwane rozmowy zostały podjęte na nowo, jakby nic się nie stało. Otulona płaszczem postać spokojnie ruszyła w kierunku wskazanym wcześniej przez Vila.
 


Jestem ciekaw jakie uczucia wzbudził w was mój bohater (bo Tajemniczy to Dante).
Nie ukrywam, że wyczekuję waszych komentarzy z jeszcze większą niecierpliwością niż zwykle... Jeżeli macie jakieś uwagi, pytania, lub cokolwiek innego, to piszcie. Będzie mi naprawdę miło.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 22, 2006, 07:04:26 pm
Akurat jak czytałem moment z zastrzeleniem Vila ,to przez moje głośniki poleciał utwór podbijający tajemn iczość Dantego. Powoli punkty na twoim koncie idą w gurę, stając się poważną konkurencją dla Isoga i Przeklętego (GT ostatnio stoi i mało mi się podoba).
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 22, 2006, 07:42:15 pm
wg. mnie nie powinienieś spoilerować na końcu każdego kawałka, cześć bardzo dobra, pobudziłeś nawet lenia Tanta do pisania :P
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 22, 2006, 09:02:33 pm
hmmm.... ciekawy zwrot akcji, muszę powiedzieć. Takie przeniesienie abuły w inne miejsce na pewno wyjdzie na dobre twojemu opowiadaniu. Motyw z pistoltem też całkiem ciekawy.
Tylko zastanawia mnie, dlaczego większość bohaterów opowiadań zawsze nosi czarny płaszcz :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 23, 2006, 08:44:58 am
@W_W
Nie wiem czemu... Może dlatego, że to tak "fajnie i tajemniczo" wygląda... Ale masz rację, zdecydowana większość tak robi...

@topic
Dziękuję wam wszystkim za komentarze i przechodzimy do kolejnego fragmentu. Ale za radą Musiolka nie będe spoilerował, po prostu przeczytajcie ;)
Miłej lektury!

IV

   -Nareszcie się obudziłeś... Spałeś co najmniej trzy godziny –z ciemności dobiegł go jakiś głos. Ale ten zdecydowanie różnił się od tego magicznego. Był o wiele bardziej przyjazny.
   -Wiesz, to nie był taki zwykły sen –odparł Dracon, niewiele się zastanawiając. Dopiero wtedy w krąg światła pochodni wszedł wysoki, chudy chłopak o szarej skórze. Jego pociągłą twarz otulały długie, proste włosy o szarej barwie. Spomiędzy ich zasłony świeciły oczy. Było to delikatne, białe światło...Nieznajomy jednym ruchem spiął włosy w luźno zwisający na plecach kucyk, odsłaniając spiczaste uszy. Uśmiechał się pobłażliwie.
   -Ano tak! Zapomniałem się przedstawić, wybacz ten nietakt. Nazywam się Ignatius            i, jak pewnie zauważyłeś, jestem drowem –nadal nie przestawał się uśmiechać. –Przybyłem do waszego miasta z północnego Ghy’ Darad, a dokładniej z Sai’ Thu. A ty?
   -Dracon Delacroix –odparł wampir, trąc nabiegającego krwią guza na potylicy. –Miejscowy. Chcę zostać adeptem magii żywiołów –drow rozszerzył swój uśmiech do niewiarygodnych wręcz rozmiarów. Można było dostrzec białe i niezwykle równe zęby. Chłopak spojrzał na Ignatiusa ze zdziwieniem.
   -Ja również! Wstawaj! Razem możemy przejść przez te drzwi –drow nie krył radości, właściwie, to prawie podskakiwał, ucieszony.
   -Dobra, tylko na czym to polega? Czemu bariera nie chciała mnie przepuścić?
   -Nie wiesz? –uśmiech na twarzy mrocznego elfa po raz pierwszy stracił na wyrazistości. –To co tutaj robisz? Nieważne, wytłumaczę ci –drow zaczerpnął powietrza jakby szykował długi wywód, albo zamierzał zejść na godzinę pod wodę. –Mag Raziel, zwany Mistrzem Żywiołów, ogłosił, że chętnie będzie przyjmował nowych uczniów, ale postawił warunki. Adeptów musi być dwóch i muszą stanowić zgrany zespół, zdolny pokonać nawet największe przeszkody. Muszą się uzupełniać i solidarnie dotrzeć do piątego pokoju. Jeśli jeden zawiedzie, drugi automatycznie zostaje skreślony. Dlatego musimy iść razem –Ignatius sprawiał wrażenie dumnego z siebie. Najwyraźniej nie przejmował się możliwością, że Dracon mógłby zawieść. Przecież wtedy może stracić marzenie, jeśli nie życie. A co, jeśli zawiedzie drow? Ale teraz to nie było wcale takie ważne.
   -Dobra –powiedział wstając. –Idziemy.
   Oboje podeszli do marmurowych drzwi. Bariera, wyczuwając obecność dwójki istot, zadrgała, a następnie rozpłynęła. Rozległ się szczęk zamków i wrota rozstąpiły się przed chłopcami.
   -Ignatius, mam do ciebie pytanie... Ile ty masz lat?
   -Tyle samo co ty. Dziesięć –uśmiech na powrót zagościł na twarzy drowa.
   Dwie rasy, dwaj chłopcy stali przed swoją przyszłością. Sami jeszcze nie wiedzieli co ich czeka. Teraz miejsce najważniejszego problemu w ich głowach zajął żar, buchający              z następnej komnaty. Ledwie zdążyli przekroczyć próg, gdy Dracon poczuł, że jego jaźń zapada się w sobie, druzgocząc świadomość i wyduszając ostatni oddech. Guz z tyłu głowy pękł, zalewając jego plecy gorącą krwią. Bezwładnie upadł na podłogę. W ostatnim przebłysku świadomości widział patrzącego nie niego przerażonego Ignatiusa. „Przepraszam” –pomyślał i jego oczy zasnuła mgła.    
   
   Gdy Dracon rozchylił powieki jego umysł przeszyło ostrze bólu, niemal na powrót pozbawiając go przytomności. Poleżał więc dłuższą chwilę, starając się ocenić uszkodzenia ciała. Jego umysł przebiegał przez każdą kość, mięsień i nerw. Dopiero, gdy proces był zakończony spróbował się podnieść. Usłyszał nieprzyjemne mlaśnięcie i po jego plecach zaczęła spływać mokra i zimna struga czegoś lepkiego. Ostrożnie sięgnął do podstawy czaszki i jego ciało wyprężyło się pod wpływem nowej fali czystego bólu. Ale rana się zasklepiła. Krew pochodziła z rozerwanego skrzepu.
   -Dzięki Tor’ Alu za zdolność regeneracji –wyszeptał, chcąc sprawdzić, czy nie uszkodził sobie mózgu... Wszystko wydawało się w porządku. –Mam już dosyć tracenia przytomności... Ile ja tu leżałem? –rzucił pytanie w ciemność, nie oczekując odpowiedzi. Ale ta nadeszła, w dodatku wypowiedziana dziwnie znajomym głosem.
   -Jakieś dziesięć minut. A tą raną nie musisz się przejmować. Ale to już wiesz –Dracon, zdziwiony spojrzał na postać stojącą za jego plecami. Cała, za wyjątkiem twarzy, znajdowała się w cieniu. Lecz wampira i tak uderzyło jej niesamowite podobieństwo do mężczyzny ze snu. Twarz istoty wyrażała ogromne zmęczenie, jakby dopiero został obudzony. Lecz pomimo tego biło od niego niesamowite piękno na równi z bezgranicznym okrucieństwem.
   -Ale kim ty...? Przecież jesteś wytworem mojej wyobraźni –im bardziej Dracon czuł się zakłopotany, tym szerszy uśmiech pojawiał się na twarzy mężczyzny.
   -Hahaha!!! –jego śmiech zmroził chłopcu krew w żyłach. –Nikt mnie tak jeszcze nie nazwał. Zuchwały jesteś. Ale to jedynie świadczy o słuszności mego wyboru –widok coraz bardziej rosnącego zdumienia Dracona spowodował niespodziewaną reakcję mężczyzny. Momentalnie spoważniał, co tylko spotęgowało wyraz zmęczenia odbijający się nawet w sposobie przymykania powiek. W końcu przemówił do wampira, a jego głos był wręcz nieludzko głęboki. –Jam jest Śniący, jeden z siedmiu Czuwających, dzieci Najwyższego, Ojca Stworzenia, Riviana. Razem z braćmi spoczywamy w Otchłani, wyczekując Czasu Zjednoczenia. A ten jest bliski. Zatem opuściliśmy nasze ciała i wyruszyliśmy w poszukiwani Godnych, co narzędziami Zjednoczenia będą –Śniący przerwał, z uwagą wpatrując się          w Dracona swymi bezdennie czarnymi oczyma.
   -Nic nie rozumiem... Ach! –ból głowy wzmógł się, wszystko dookoła zaczęło się rozmywać. Nic już nie rozumiał. Ale ostatnie słowa Śniącego tłukły się po uszkodzonej czaszce, urastając do niewyobrażalnej skali.
   -Zrozumiesz...
   Wampir obudził się w przestrzennym, miękkim łóżku, leżąc pod puchową kołdrą. Głowę miał zabandażowaną i położoną na dużej poduszce. Pokój był owalny, biały                    , z jednym oknem wychodzącym na skwer, niewidoczny od strony ulicy. Lecz tego Dracon nie mógł zobaczyć. Właściwie, to nie do końca potrafił rozchylić powieki. Jego umysł                 z całych sił trzymał się tego dziwnego snu, nie chcąc wrócić do rzeczywistości. Nie potrafił poruszać rękami ani nogami. Wpatrując się tępo w sufit nieświadom, że przy nim stały dwie sylwetki, debatujące nad jego zdrowiem. Do jego uszu docierały dwa głosy. Jeden niewątpliwie należał do Ignatiusa, ale drugiego nie znał. Ale to nie było ważne. Raziel przyjął ich. Byli jego adeptami!


Podobało się? Jeżeli tak/nie, to wyraźcie to :shifty: Jężeli macie jakieś rady, uwagi, cokolwiek, to z miłą chęcią ich wysłucham/je przeczytam...  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 23, 2006, 11:35:35 am
Czyta się naprawdę świetnie co tu więcej mówić.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 23, 2006, 06:18:13 pm
Hmmm. Poszło za łatwo z tym Razielem. Tu Igniatius mówi, że muszą przejść jakąś próbę i być zgrani, a tu wystarcza, że Dracon traci przytomność i już jest adeptem. Nie znoszę jak ktoś pisze takie żeczy na siłę. Anyway pisz dalej. O sorry, ty masz napisane, więc przepisuj dalej :D.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 23, 2006, 07:12:45 pm
hmmm .... w gruncie rzeczy rozwiązałeś to całkiem miło, ale szczerze powiedziawszy, byłoby bardziej interesujące, gdyby Raziel wywalił ich na zity pysk i nie przyjął na adeptów :F
I weź przystopuj może co? Ja też mam swoje życie, a przez ciebie nie nadążam z pisaniem :P
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 23, 2006, 07:26:42 pm
Sir, yes sir, my Master... (skąd to cytat?) Dokończę tym fragmentem pierwszy rozdział i postaram się przystopować :P  W końcu sesja itd... I jeszcze jedno. To z "pójściem na łatwiznę" było naprawdę zamierzone. Wiem, że można to tak odebrać, ale wszystko się wyjaśni, zobaczycie. Tym razem fragment bliski mojemu sercu... A właściwie jego bohaterka... Jak przeczytacie, to zgadnijcie na kim w moim życiu jest (i będzie) wzorowana, dobrze? Myśle, że to widać =] Życzę wam miłej lektury. I chciałbym, abyście wiedzieli, że bardzo zależy mi na waszej opinii. Czuję się wśród was bardzo dobrze i pomaga mi to tworzyć...



V

   Agatha spała niespokojnie. Gwałtownie rzucała się po swoim przestronnym łożu                i coraz bardziej plątała się w puchową kołdrę i delikatne, atłasowe prześcieradło. Cudem było to, że nie spadła... Pokój był duży i jasny. Jedną ze ścian stanowiło misternie zdobione okno, które wpuszczało przyjemnie ciepłe promienie słoneczne. Pozostałe trzy ściany pokryte były płaskorzeźbami przedstawiającymi zmagania Behemota z resztą bogów przy akcie stworzenia. Puchaty, biały dywan chronił stopy dziewczyny przed chłodem kamienia,               a sporych rozmiarów szafa zawierała suknie na każdą możliwą okazję. Agatha nienawidziła ich, ale ojciec bardzo się upierał. W końcu córka Arcykapłana Kultu Behemota musi wyglądać nieskazitelnie.
   Nagle spod drzwi wypełzła plama czerni, cicho płynąc do nóg łoża dziewczyny.            Bezkształtna masa powoli formowała się w człekokształtną postać. Nici ciemności splatały się w węzły mięśni, galaretowata substancja posuwała się powoli w górę tej dziwacznej, pozbawionej kości, konstrukcji. Temu procesowi towarzyszył jedynie cichy chlupot, wiszący w powietrzu, ciężki odgłos błota wlewanego do kielicha. Po chwili, przywodząca na myśl ludzką, sylwetka schylała się nad Agatha, delikatnie odgarniając kołdrę z dziewczyny.
   Dragonka leżała jedynie w cienkiej, prawie przeźroczystej koszuli. Każda krągłość była doskonale widoczna. Gładka, jedwabista skóra mieniła się w promieniach słońca niczym nienazwany bezcenny kryształ. Rękami zasłaniała twarz, jakby broniąc się przed koszmarem. Drżała... Istota wyciągnęła w jej stronę dłoń. Jego cieniste palce niemal dotykały jej skóry na plecach, zawahał się i przesunął rękę w stronę tyłu głowy Agathy i zasłaniających ją ciemnobrązowych włosów.
   Ciało dragonki uspokoiło się, stężało. Umysł zareagował na nową obecność w pokoju całkowitym wyrwaniem jaźni ze szponów koszmaru. Każdy mięsień grał pod osłoną skóry, pod kontrolą i przeczący wrażeniu delikatności i ulotności dziewczyny. Intruz wyczuł niepokojącą zmianę w zachowaniu Agathy i już miał zadać cios, gdy jej powieki rozchyliły się. Oczy, koloru szmaragdu, mieniły się wściekłością i rządzą mordu. Jeszcze przed chwilą smukła dłoń ustąpiła miejsca szponom twardszym niż diament. Dragonka uniknęła ataku istoty i odpowiedziała. Zerwała skórę, strzaskała kości czaszki, odsłaniając galaretowatą masę mózgu. Napastnik bezwładnie osunął się na podłogę. Nagle ciało zaczęło się roztapiać               i wsiąkać w puszysty dywan. Nie pozostała nawet jedna kropelka krwi.
    Kobieta drugą ręką potarła oczy i przeciągnęła się, pozwalając pierwszym promieniom słońca popieścić swoje ciało. Czekając, aż szpony na powrót zmienią się            w dziewczęcą dłoń, podeszła do szyby. Mrużąc zielone oczy spojrzała na dziwny, podzielony na dwie części, horyzont. Jedna, malując się niebieskimi barwami z górującym nad nią słońcem, pociągała. Sprawiała, że Agatha mimowolnie się uśmiechała, chcąc wzlecieć ku błękitnej wolności. Niestety druga od razu przeganiała dobry nastrój. Poniżej rozciągały się mroczne, skłębione chmury magicznej nienawiści mrocznych. Stanowiły one zwartą ochronę przed ciepłem i nadzieją, wieszcząc rychłą zgubę każdemu, kto się odważy zstąpić między nie. Przeklęła w myślach tych ciemnych idiotów i wzdychając, skierowała swe kroki do szafy. Niesforny kosmyk ciemnych włosów opadł jej na oczy, zareagowała, gniewnie odciągając go do tyłu. Szybko narzuciła zieloną tunikę, tego samego koloru długą suknię, a na nogach związała proste sandały. Ostatni raz przeczesując palcami włosy, otworzyła drzwi do małego przedpokoju, gdzie na fotelu siedział mężczyzna z białymi włosami, równo przystrzyżonymi nad ramionami i fioletowymi źrenicami.
   -Xall! –Agatha chciała sprawić wrażenie zaskoczonej, co niezbyt jej wyszło. –Co Akolita Kościoła Smoka robi w mych skromnych progach?
    -Został przysłany –dragon wykrzywił usta w marnej imitacji uśmiechu. –Oraz postanowił poddać cię małemu testowi.
   -To ta marionetka była testem? Mogłam się domyślić, może wtedy byłabym delikatniejsza –spojrzała spod zmrużonych powiek na kapłana odzianego w czarną szatę Akolity. Chociaż miano ubrania niezbyt pasowało do barwionej tkaniny z dziurą na głowę, ręce i nogi, ale to był wymóg Kościoła. –Coś się ostatnio opuszczasz... To było żałosne! Podciągnij się, albo zostaniesz wiecznym akolitą –uśmiech spełzł z twarzy Xall’ a, a ton głosu stał się nieprzyjemnie szorstki.
   -Twój ojciec chce cię widzieć –odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił przedsionek, trochę za mocno zatrzaskując drzwi.
   -Jaki wrażliwy –teraz to Agatha się uśmiechała.
   Kilka chwil później stała w prywatnym pokoju swojego ojca, Arcykapłana Kościoła Behemota, Grahama. Ściany obłożone boazerią były zdobione starymi mapami                            i pergaminami, które chroniło szkło. Stopy zapadały się w puchaty dywan koloru khaki,          a okna przysłaniały kurtyny, filtrowane przez nie światło przynosiło wrażenie spokoju              i skłaniało do refleksji. Za masywnym biurkiem siedział mężczyzna posturą przypominający niedźwiedzia ubranego w arcykapłańskie szaty. Dobroduszną twarz znaczyło piętno starości, a na czarne włosy i brodę wdzierała się siwizna. Milcząc, wskazał dziewczynie krzesło i nie czekając aż usiądzie wziął do ręki mały zwój pergaminu, opatrzonego pieczęcią Kościoła. Agatha bez ruchu patrzyła na mężczyznę, który dopiero po chwili odezwał się głębokim, basowym głosem.
   -Moja córko, od dawna prosiłaś mnie o przydzielenie ci jakiegoś zadania godnego Obrońcy Behemota. Jako, że zdałaś wszelkie egzaminy nie mogę cię już ochraniać –gdy to mówił, z jego brązowych oczu bił smutek. Dragonka nie wytrzymała i wyrwało się jej jedno pytanie.
   -Znalazłeś coś dla mnie? –pod naporem karcącego wzroku mężczyzny oblała się rumieńcem i wymamrotała przeprosiny.
   -Skoro mogę już mówić, to... Cholera –ciepły ton głosu ustąpił miejsca twardemu. –Xall!!! Gdzie ty się podziewasz?! –nagle do pokoju wpadł zdyszany chłopak.
   -Wybacz, o Czcigodny... Zatrzymały mnie pewne sprawy najwyższej wagi –dragon zaczerwienił się niczym dorodna wiśnia.
   -Nie zamierzam czekać na ciebie tylko dlatego, że musiałeś iść do wychodka!
   -Ojcze! Tylko bez grubiańskości –Xall popatrzył na Agathę, nie kryjąc wdzięczności. Właśnie oszczędziła mu dziesięciu minut krzyków.
   -Dobrze już, dobrze. Nie musisz mnie pouczać jak mam postępować z moimi kapłanami. Chodzi o to, że mam dla ciebie zadanie. Spójrz tutaj –wskazał na trzymany przez siebie zwój. –To są wszelkie wskazówki, jakich będziesz potrzebować, oraz mapa. Musisz zgłosić się do Hovera w dolnym mieście. On udzieli ci dalszych wskazówek –dziewczyna już otwierała usta, chcąc zasypać Arcykapłana górą pytań, ale ten uciszył ją jednym gestem. –Idź! Życzę ci powodzenia –Agatha wstała i skłoniła się, po czym ruszyła do wyjścia, gdy zatrzymał ją głos ojca. –A ty, Xall, udasz się razem z nią.
   -Ale, panie, dlaczego...? –dragon chciał protestować, ale dotarło do niego, że nic nie wskóra.
   -Bo ja tak chcę! A teraz rusz tyłek i pędź za nią –Agatha nie czekała na swojego towarzysza, tylko biegła w stronę dziedzińca miasta w chmurach.


I co wy na to? Wiem, że póki co postacie są opisane powieszchownie, ale o to mi chodziło. W końcu to wstęp. Macie się z nimi zapoznać, na sekcję wnętrze przyjdzie czas... Tradycyjnie zapraszam do komentowania :)
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Stycznia 24, 2006, 04:45:31 pm
Narazie skończyłam na III rozdziale i podoba mi się bardzo,ciekawy koleś ten Dante ^^.Zgadzam się z Musiolikiem nie spojleruj bo to nie ładnie,pozatym możesz popsuć cały efekt ;P.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 24, 2006, 08:02:22 pm
Tym razem wyszedł ci taki średniak. Oczywiście nie mówię że jest źle, ale trochę zeszło od wcześniejszych rozdziałów. w takiej mojej skali, używanej przy Sigach i Avach byłby 6. Powiem żeś z jednym opisem zawojowałęś. Już się bałem  :w00t:  że opiszesz wygląd Agathy w najmniejszych szczegółach  =] , ale żeś się opanował ;( .

Hmmm. Utworzyć własną postać którą wrzucisz w swoją powieść? hmm. Czemu nie. Jeśli w ciekawy sposób wykorzystasz nie utworzone przez ciebie postacie, to dostanie ogroooooooooooomnyyyy plus, a Tant i W_W zostaną w tyle. Anyhow ide w to a więc:

Imię: prawdziwe imię nieznane, Aktualnie używany pseudonim: Tisc
Rasa: Human
Profesja: wojownik
Broń: 2 miecze - Jasność i Ciemność
Wiek: 25
Wygląd: wzrost ok. 1.80, krótkie, brązowe włosy, na twarzy blizna przechodząca na ukos przez wargi zaczynająca się od lewej strony brody, a kończąca na wysokości nosa po prawej.
Ubiór: Czerwony czal zasłaniający dolną część twarzy, czarny  bluza (czy coś podobnego), brązowe spodnie i szare buty z grubą podeszwą. Do pasa ma przypięte 2 pochwy z mieczami po obydwu stronach bioder.
Charakter: Cichy, spokojny, ignorant.

Nie wie kim jest i skąd pochodzi. Błąka się po świecie szukając w ciszy odpowiedzi, znajomych miejsc, lub cokolwiek, co pomogło przypomnieć jego pochodzenie. Jedyne co pamięta to świątynię, do której kiedyś wszedł w nieznanym celu. Gdy podszedł do ołtarza ujrzał oślepiający błysk, po czym film się urywa i budzi się w ciemnym lesie, bez pamięci czy wspomnień. Jedyne co miał przy sobie to ubiór i dwa miecze, które natychmiast po przemudzeniu musiał użyć do walki z bandytami. Podczas walki natychmiast przypomniał sobie imię swego oręża. Biały miecz to Jasność, a czarny, ciemność. Te dwa krótkie miecze były dla siebie zabójczym przeciwieństwem, a jednak walczył nimi, jak gdyby były jednym. Imię? Jedyne co pamięta to Tisc. Wymawiając je nie czuł nic związanego ze sobą. Jednak to jedyne imię, jakimi mógł się przedstawić. I tak błądzi przez ten przeklety świat otulony czarnymi chmurami, szukając prawdy ... szukając siebie.


Sorry że się trochę o histori rozpisałem. Mam nadzieję, że coś z tego wymyślisz. Well, Good Luck.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Stycznia 24, 2006, 09:19:57 pm
No fajne to....ja też chce.... :P
Imię: Simon
Rasa: Człowiek
Profesja: Łowca Wampirów
Broń: bat
Wiek: 22
Wygląd: ok. 175 cm, długie, czarne włosy, blizna przebiegająca na szyi od ucha do ramion
Ubranie: czarne spodnie ze skóry wzmocnione nitkami mythrilu,  ciemne buty zapinane na klamry, długi czarny płaszcz, a pod nim czarna zbroja z jakimiś transkrypcjami.
Charakter: waleczny, honorowy i powściągliwy

Historia: Wyszkolony przez gildię łowców wampirów. Przybył z odległych ziem, by zwalczać plagę, jak nazywali to jego mistrzowie. Wyruszył więc z odległej krainy by szerzyć jedyną szłuszną rację...czy aby napewno ??
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tantalus w Stycznia 24, 2006, 09:24:26 pm
zły pomysł Ignitius... wszyscy userzy będą z siebie niewiadomo-jakich rozwalaczy robić... zbyt długo jestem Mistrzem Gry, żeby nie wiedzieć jakie postaci sobie ludzie wybierają... podobnego zabiegu dokonał Piers Anthony w znanym cyklu Fantasy - Xanth... przez to jego późniejsze książki były maksymalnie do chrzanu... nie czytałem jeszcze twojego opowiadania, ale wątpie, żeby taki zabieg zmienił je na lepsze.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 24, 2006, 09:39:37 pm
Tantalus, ja wcale nie dałem słowa, że każdą z tych postaci będe wkładał do opowiadania. Jak już, to zrobię to z tymi, którzy pasują do mojej wizji świata, a nie podkładał się pod publikę, bo wiem czym to grozi.

Naprzykład The_Reaver stworzył kogoś, kto od razu przypadł mi do gustu. Wiem co z nim zrobię i pomoże  ubarwić moją opowieść. Kiedyś gadałem o tym z kumplem i dał mi kartkę z kimś, kto nie dość, że był zryty z pewnej gry, to jeszcze wiązał dwa światy (mój i jego)... Wyśmiałem go. Zatem, Musiolik, pomysł dobry, bo pogromcy zawsze z wampirami byli zwiazani, ale imię i historia nie tego...

Jeszcze raz powtórzę, nie mam zamiaru w ten sposób zbierac plusów! Chyba będzie lepiej, jeśli rzeczywiście to przerwę, choć Reaver, nie będziesz miał nic przeciw jeśli użyję Tisc'a? Zaciekawił mnie... BTW. fragment rzeczywiscie pisany byl przy okazji braku weny, ale nie potrafię go zmienić. Tak już mam. Każde zdanie przepisuję trzy razy, za każdym razem coś w nim zmieniając. Ale za czwartym... pustka.

Dziś jeszcze dodam kolejny fragment. Mam nadzieję, że odbiję sobie ten poprzedni ;) Miłej lektury!


Rozdział 2


I

   Marcus mozolnie wspinał się po stromych i krętych schodach wieży mistrza Raziela. Te dziesięć lat bezczynności pozostawiły po sobie wyraźny ślad. Pomimo forsownych treningów stalowe, niegdyś, mięśnie zwiotczały, a doskonała kondycja była jedynie wspomnieniem. Szkolił nowych. Przysposabiał ich do wojska, rzeźbił w nich na zawsze swój obraz. Widział to, co sam utracił. Dlaczego? Bo chciał być wierny swemu panu? Bo nie chciał pozwolić na egzekucję dziecka? Sam już nie wiedział... Przez ten czas, gdy czuł się niepotrzebny uzależnił się od krwi. Jako jedyny wampir w Skalnym Mieście... Nikt o tym nie wiedział, co było olbrzymim szczęściem, bo kary za uleganie pragnieniu były surowe. Generał, najzwyczajniej w świecie, potrzebował wojny. Prawdziwej, krwawej i wyciskające łzy z oczu najodważniejszych. Chciał wrócić do swojego jedynego domu. Przez to wszystko stał się zgryźliwy i wybuchowy. Nauczył radzić sobie z samotnością, ale to kosztowało go niemal wszystko. Naprawdę był sam. Nawet jego podopieczni, dawniej darzący go szacunkiem, teraz go nienawidzili. Szczerze i na zabój. Za plecami mówili o nim jak                      o staruchu, relikcie przeszłości i wytykali palcami. „Oto jak upadła legenda”.
   Teraz krocząc po stromych i śliskich schodach uświadomił sobie jak brakowało mu tego przeklętego dzieciaka... Cholera, miał tylko jego! Przypominał sobie bezsenne noce, podczas których wgapiał się w sufit i nasłuchiwał niemowlęcego płaczu. Pamiętał dźwięk dziecięcego śmiechu, którym Dracon zwykł wybuchać w najmniej spodziewanym momencie... Kto powiedział, że wampiry nie mogą odczuwać tego co człowiek? Co w ogóle ludzie wiedzą o mrocznych? Potrząsnął głową, odrzucając te natrętne wspomnienia. Teraz, po tych okrutnie dłużących się latach, miał wreszcie zobaczyć syna. Raziel nie dopuszczał wcześniej do tego. Wszelkie prośby odbijały się od zamkniętych drzwi jego siedziby. Ale to, najwyraźniej, mu nie wystarczało, nie raczył nawet przekazać generałowi jakichkolwiek wieści o młodym Delacroix. Ale to miało się skończyć.
   Coraz większy niepokój dusił go, z niewiadomych przyczyn jego własny organizm chciał zaprzepaścić tą wyczekiwaną okazję. Bogowie, miał ochotę odwrócić się na pięcie              i uciec, w jakikolwiek sposób oddalić się od tej upiornej wieży... Mimo, że ciało osłabło, wola nadal potrafiła zamknąć umysł w stalowych obręczach. Na przekór strachowi, panował na sobą. Szybko pokonał ostatnie stopnie i zastukał w okute stalą drzwi. Zza nich rozległ się zduszony głos maga.
   -Wejdź, Marcusie.
   Wampir pchnął zadziwiająco lekkie drzwi i wszedł do okrągłej komnaty, zatopionej           w półmroku. Na samym środku, w podniszczonym fotelu siedział sam Mistrz Żywiołów Raziel. Mag machnął ręką i przed generałem pojawiło się stare, drewniane krzesło. Mężczyzna, przy akompaniamencie trzasków i skrzypień, usiadł i milcząc, zwrócił wzrok na Raziela.
   -Przyszedłeś po Dracona? –starzec niechętnie rozpoczął rozmowę. –Chłopak jest bardzo zdolny i... Hmmm... Naprawdę wyjątkowy-mistrz zawiesił głos i spojrzał na wampira. –Czemu milczysz? Nie jesteś ciekaw w jaki sposób ta wyjątkowość się objawiła? Taaak, na pewno tak –Marcus milczał, właściwie, to nie wiedział co mógłby powiedzieć. Mistrz najwyraźniej to wyczuł i podjął przerwany monolog. –Tak naprawdę, to nie przeszedł moich testów. Stracił przytomność zaraz po przejściu przez pierwsze drzwi –pod siwą brodą starca wykwitł rozbrajający uśmiech. –Ale uratował go niezwykły potencjał i jeszcze ciekawsze wnętrze... Bo twój syn, mój generale, ma w sobie cząstkę demona –Marcus chciał się wcisnąć jak najgłębiej w szpary w drewnianym oparciu.
   -DEMONA!!? –nie pamiętał kiedy ostatnio jakakolwiek wiadomość wstrząsnęła nim tak bardzo. Jego syn był demonim pomiotem, wrogiem wszystkiego co żywe. Czemu wszechmocny Tor’ Alu na to pozwolił?
   -Oj, daj spokój, nie unoś się, jeśli nie wiesz o co chodzi –Raziel uciszył wampira gestem dłoni. –Jest w nim cząstka Śniącego, to prawda, ale właśnie dlatego przyjąłem go do siebie. Chciałem nauczyć go jak nad tym panować. Za pomocą magii zapieczętował go            w sobie, ale...
   -Ale co?
   -Prócz demona jest w nim coś jeszcze, jakby w jednym ciele tłoczyły się trzy osobowości. Jeszcze nie potrafię określić kto, lub co, to takiego, ale wkrótce tego dokonam –mag zamyślił się na dłuższą chwilę. Marcus oczami wyobraźni zobaczył swojego rozmówcę siedzącego z fajką w ustach przy kominku i zapisującego coś na pergaminie. Ale Raziel szybko rozwiał te obrazy, ponownie podejmując swoją wypowiedz. –Ale umiejętności tego młodzieńca widać na pierwszy rzut oka. Już teraz prześcignął swojego przyjaciela, Ignatiusa, a przecież drowy mają naturalne zdolności w sferze magii...
   -Drow? –warknął Marcus. Nagle wszystko odsunęło się na dalszy plan. –Mój syn uczy się z tym elfim ścierwem?
   -Nie tylko uczy –mistrz uniósł jedną brew w wyrazie zdziwienia. –Jest z nim złączony więzami krwi! Są teraz braćmi! Rozumiesz? –generał miał minę, jakby Raziel wymierzył mu policzek.
   -Mistrzu Żywiołów! –ryknął, a dawna siła ponownie objawiła się w głosie. –Jak mogłeś wpuścić do swojego domu drowa?! Zbrukałeś mojego syna! Gardzę tobą! –wampir splunął na podłogę i w tym momencie w stronę jego gardła wystrzelił płomień, formując się w dłoń. Zatrzymała się milimetry przed swoim celem, tak, że jedynie osmaliła białą skórę Marcusa. Mrok zgęstniał, zasłaniając całą postać maga, prócz ust, z których wystawały długie, białe kły. Dopiero widząc rozjuszenie swojego rozmówcy, generał pojął swój błąd. Raziel znów przemówił, lecz tym razem głosem władczym, nie pozostawiającym możliwości sprzeciwu.
   -Nie jesteśmy w armii i nie patrzysz na kolejnego pieprzonego rekruta! Mnie twoje wrzaski nie zmuszą do posłuszeństwa, ty tępaku! I zapamiętaj sobie, że tu nie ma miejsca na twe poglądy! Albo odszukasz resztki rozsądku w zakutym łbie, albo żegnam –Marcus, przerażony tą nagłą zmianą zamilkł, wybałuszając jedynie oczy.
   -Przepraszam, mistrzu –gdy wreszcie udało mu się odezwać, jego głos drżał. –Nie wiem co we mnie wstąpiło, nie jestem dziś sobą... Tak się bałem tego spotkania z Draconem...
   -Dobrze więc –ognista dłoń rozpłynęła się w powietrzu, tak samo jak lekkie oparzenie na szyi mężczyzny. –Dam ci tą możliwość –Raziel strzelił palcami i fragment ściany, niczym wrota, odsunął się, ukazując ciemne przejście. Mag, zadziwiająco szybko, jak na swój wiek, poderwał się z fotela i nic nie mówiąc ruszył w górę, pokonując kamienne stopnie w lepszym tempie niż Marcus.



To by było na tyle. Następny będzie naprawdę obszerny... Zaznaczam jeszcze raz, koniec z postaciami! Wykasuję fragment tamtego posta. Dziękuję za radę Tant -san...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Stycznia 24, 2006, 10:54:10 pm
Tym razem prezentuje się ciekawiej. Co do mojego Tisca, to dałem jedynie propozycję. Możesz użyć Tisca jak chcesz, lub zmienić tam co nieco. Nie będę miał żadnych sprzeciwów jeśli coś w nim zmienisz.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 25, 2006, 12:48:41 pm
Kolejne kawałki również przypadły mi do gustu chociaż przyznam, że najbardziej śledziłam teraz z zainteresowaniem losy Dracona.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 25, 2006, 11:04:33 pm
hmm... cóż mogę rzec.... często zamieszczasz rozdziały, to plus, ale siłą rzeczy, skoro wszystko masz już napisane to taka częstotliwość jest naturalna.
Hmm.... poza tym widzę, ze podobnie jak Tant skupiasz się na opisach. Idzie ci z tym dobrze, nie powiem, że nie, więc chyba powinieneś posuwać swój styl w tym kierunku.
Osobiście nie polecam tworzyć dużej ilości nowych postaci, bo można się w tym pogubić. W sensie, zarówno czytelnik, jak i autor pogubić się w tym może. No i byłoby miło, gdyby losy bohaterów splotły się w dalszej części opowiadania ;)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Stycznia 26, 2006, 06:50:14 am
Ależ naturalnie, że się splotą :) Jak mógłbym inaczej :P Dziś dodaję kolejny fragment i na czas sesji zamilknę... Trzeba by jakoś ją przejść, prawda? Czego wam i sobie życzę =.= Naturalnie zapraszam do komentowania... Przyznaję, że pisanie tego sprawiło mi niemałą frajdę :o


Dracon w ciągu tych dziesięciu lat niemal nie opuszczał swojej komnaty na szczycie wieży Raziela. Tkwił w niej, połykając kolejne porcje wiedzy, zgromadzonej w bibliotece mistrza. Mag z zaciekawieniem obserwował postępy swojego ucznia, siedząc przy nim                i przyglądając się ćwiczeniom. Pewnego dnia postanowił wprowadzić adepta na wyższy poziom. Był to dzień piętnastych urodzin chłopca. Raziel wszedł, jak zwykle bez pukania, do jego pokoju i rozsiadł się na prostym łóżku. Wyposażenie komnaty było skromne, nawet jak na zwyczaje Raziela. Łóżko, zbite z nieheblowanych desek, biurko i krzesło. Oczywiście nie licząc okna i drzwi to było wszystko. Ale Draconowi to nie przeszkadzało, cieszył się, że może tu być, reszta się nie liczyła.
   Arcymag, zwykle milczący, tamtego dnia się odezwał.
   -Chłopcze, czy ty w ogóle pojmujesz czego się uczysz?
   -Magii, mistrzu –Dracon odparł bez namysłu.
   -Ehhh –Raziel westchnął ciężko i podrapał się w czoło. –Błąd. Uczysz się panować nad samym sobą, rozumiesz?
   -Niezbyt –wampir spuścił skromnie wzrok.
   -Czułem, że ta rozmowa pójdzie w tą stronę –mag uśmiechnął się ciepło pod brodą. –To na początku udowodniło mi, że jesteś na poziomie adepta. Jeżeli pojmiesz to, co teraz ci powiem, to staniesz się godny miana mojego ucznia –strzelił kośćmi palców i oparł o ścianę, wyjmując swoją ulubioną fajkę. –Postaraj się teraz nie przeszkadzać i zapamiętać najwięcej jak się da –Dracon energicznie pokiwał głową. –Dobrze. Zacznijmy od początku... To, nad czym łamiesz sobie głowę przez ostatnie pięć lat, to nic trudnego. Powiem więcej, ty to potrafisz od urodzenia –Dracon otworzył usta, ze zdziwienia, ale nic nie powiedział. –Każda inteligentna istota na tym świecie posiada ten potencjał, tak to prawda. Różnica jest w tym, że przykładowo ludzie muszą się uczyć nad nim panować przez większość życia, a nam, zwanym „Mrocznymi” jest on wrodzony. Każdy z nas mógłby miotać kulami ognia, wchodzić w cień i zmieniać się w zwierzęta, ale postanowiliśmy, że specjalizacja przyniesie większe skutki –Raziel przerwał, by napić się wina. Kielich zmaterializował się w jego dłoni. –To tytułem wstępu. Wersja mocno okrojona, ale poszukaj w księgach, na pewno pisze tam coś więcej... Teraz do rzeczy. Wiesz czym jest magia? A tak, nie wiesz... Magia to wola. Konkretniej, twoja. Możesz odrzucić wszelkie bajki o „Hokus –pokusach” i całej reszcie. Nie wystarczy wyrecytować formułki, czy machnąć kawałkiem patyka, żeby rzucać najpotężniejsze zaklęcia –Raziel postukał się w skroń. –To siedzi właśnie tu... Możesz dokonać naprawdę wiele, jeśli rozumiesz co robisz i tego chcesz. Pamiętaj też, że                         w przyrodzie musi panować równowaga. Magia nie pojawia się znikąd. Cała sztuka to kontrola woli, swojej własnej esencji i materii wokół, rozumiesz? –Dracon pokiwał głową. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że te pięć lat poszło na marne. Po co uczył się formułek, inkantacji i właściwych ruchów dłońmi? Jeżeli do wszystkiego wystarczała sama wola... Raziel chyba zrozumiał o czym myśli jego adept, bo groźnie zmarszczył brwi. Ale nie zboczył z tematu. –To dlatego żaden niewtajemniczony, choćby nawet posiadał najlepszą księgę zaklęć, nie rozpali nawet magicznego światła. Czemu? Bo nie będzie rozumiał co robi. Rozgadałem się, nie? –Raziel zgasił fajkę i ruchem palca otworzył małe okienko, chcąc wygonić nagromadzony dym. –Przejdźmy zatem do trudniejszej części. Co byś zrobił, żeby rzucić kulę ognia? –młody wampir zaczął nucić pod nosem inkantację i składał dłonie               w skomplikowane wzory. Samo wyrecytowanie zabrało minutę. W końcu zaklęcie runęło              z powodu błędu w wymowie. –Głupie, prawda? Pokażę ci, jak to powinno wyglądać –mag wyciągnął rękę przed siebie, a z niej wystrzeliła kula zbudowana z czystego płomienia. Przeleciała przez pokój i rozbiła, sycząc, o ścianę.
   -Jak to mistrz zrobił? –Dracon nie potrafił opanować zdziwienia, ale Raziel nie zareagował na nieposłuszeństwo i przerwanie milczenia.
   -Przecież mówiłem. Wola, oraz kontrolowanie materii tworzącej wszystko dookoła –mężczyzna wstał i otrzepał swoja szatę Arcymaga z niewidzialnego pyłu. –Masz pięć kolejnych lat przed sobą, dziecko. Wykorzystaj je dobrze –mówiąc to wyszedł, pozostawiając wampira samego.

   Przez kolejne trzy lata opanował to, o czym mówił mistrz. Poznawszy źródło magii postanowił zapoznać się z pozostałymi gałęziami tej sztuki. Koniec końców po pięciu latach znał co najmniej podstawy większości szkół, w przeciwieństwie do Ignatiusa, który ograniczył się do czterech żywiołów. Postanowił doprowadzić tą sztukę do perfekcji. Ale wszystko wyjaśniło się, gdy pewnego dnia Raziel wyjawił wampirowi, że jego brat nie poznał tajników, które mag przekazał jemu. Nie wiadomo czemu, chłopak poczuł wielką satysfakcję.
   Również jego komnata zmieniła się nie do poznania. Już wcześniej zawalona książkami, teraz w nich tonęła. Małe okienko zostało zamurowane tak, że pokój wypełniała szczelnie ciemność. Raziel wielokrotnie pytał się Delacroix ’a czemu to ma służyć, ale nigdy nie uzyskał odpowiedzi. Jego zdziwienie wzbudziła również skórzana opaska, zasłaniająca oczy chłopca. Czuł, że dzieje się coś niepożądanego. Nie potrafił jedynie tego nazwać. To go zaniepokoiło jeszcze bardziej. Dracon Delacroix podążał niebezpieczną ścieżką, a on, Mistrz Żywiołów, nie mógł go już z niej zawrócić. Bezsenne noce, wypełnione rozmyślaniami wysysały z niego siły, ale zawsze uzupełniał je magią. Wtedy zjawił się Marcus z zamiarem odebrania syna z nauk. Mag przyjął to z radością. Teraz zmierzał do komnaty, której dawno już nie odwiedzał. Wstyd mu było, że jego własny adept napawa go niepewnością. Niestety nie miał pojęcia o tym, że Dracon ma również innego nauczyciela o wiele bardziej potężniejszego...


Podobało się? Zatem tradycyjnie nakłania do komentarzy :) I do zobaczenia...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Stycznia 27, 2006, 12:23:08 am
hmm.... co tu dużo mówić, trzymasz poziom kolejnymi rozdziałami. Tym także się nie zzawiodłem. Akcji tam nie ma, ale ogulnie podoba mi się raczej. No i muszę stwierdzić, że takie postawienie sprawy i tylko szybkie "muśnięcie" fabułą o dzieciństwo głównego bohatera wychodzą opowiadaniu na dobre. Bo w końcu opisywanie poszczególnych lat, czy dni nauki byłoby mało trafym pzedsęwzięciem, no nie?
Jednk musisz uważać, żeby bohaterowie nie zgubili się w czasie, tzn, żby na przykład Anetha, czy Dante nie znaleźli się bez ostrzerzenia dziesięć lat w prawo na osi czasu. .....
Chcociaż w sumie co ja tam będę głupoty gadam. W końcu i tak się nie znam :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Stycznia 27, 2006, 12:15:02 pm
Podoba mi się jak przedstawiłeś opis nauk Raziela i to jak zwykle tajemnicze zakończenie rozdziału.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Lutego 04, 2006, 06:54:34 pm
.... Czy mi się wydaje, czy Ignatius zrobił sobie ferie. Nic nowego od tygodnia.

Any how komentując ostanie muszę powiedzieć, że całkiem mi się podoba.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Lutego 04, 2006, 07:34:11 pm
Obiecał, że wrzuci po sesji/egzaminach czy co tam ma sie na studiach ;p
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Yuzuriha w Lutego 05, 2006, 12:17:50 pm
Miło się czyta,choć coś zabrakło mi Agathy i Dantego przez te 10 lat.Mam jednak nadzieję,że coś więcej o nich napiszeż.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lutego 20, 2006, 07:02:12 pm
Witam po jakze długiej przerwie!! Zostałem przymuszony do kucia podczas tego dziwnego czegoś, zwanego sesją. Ale teraz znów mogę zajać się tym, co lubie -pisaniem :) Mam nadzieję, że kolejna część was nie zawiedzie.

Aha, jestem wam winny sprostowanie. Dopiero teraz zauważyłem, że fragment z Agathą powinienem dodać dopiero po tym teraz... Popełniłem głupi błąd, moja wina... Choć Dante jest na swoim miejscu  ;)

Nie przedłużając, zapraszam do lektury.

--------------------------------------------------------------------

Za każdym razem, gdy zapadał w sen, przychodził do niego Śniący. Zawsze sprowadzał go do mrocznego pokoju i potrafił godzinami opowiadać o prawdziwej magii. Nie płynącej z woli, ale z Najwyższego. Uświadomił Draconowi, że Rivian jest źródłem, sposobem i celem.
   -Widzisz, że twój nauczyciel, pomimo wielkiej mądrości, nie wie wszystkiego –Śniący leżał na podłodze, podpierając głowę rękami. –Jeżeli przyjąć jego sposób rozumienia magii, to czy mógłbym zrobić to? –demon pstryknął palcami i Dracon poczuł, że jego umysł odrywa się od ciała. –Nie możesz teraz ani wypowiedzieć słowa, ani pomachać rękami, czy co ty tam przy okazji robisz... Jak zatem posłużysz się magią? Teraz nie kontrolujesz esencji, ty nią jesteś –mężczyzna wyszczerzył się w paskudnym uśmiechu. –Musisz czuć, że Rivian użycza ci siebie... Wydaje ci się, że bełkoczę? Zatem wyczaruj światło –demon patrzył           z rosnącą satysfakcją na nieudolne próby pozbawionego umysłu wampira.
   -Nie mogę –głos, wydobywający się ze skorupy był inny... Stracił nutkę inteligencji, osobowości.
   -Możesz. Ale jesteś za młody i za mało umiesz... Magia dzieli się na tysiące dziedzin, ale wypływa z jednego źródła. I ja nauczę cię owo źródło kontrolować –Śniący pomachał dłonią Draconowi. –Papa...

    Raziel zapukał do drzwi pokoju wampira. Nie oczekiwał odpowiedzi. Nigdy i tak jej nie otrzymał. Poza tym to był jego dom. Gdy przekroczył próg zaatakowała go ciemność. Czuł, że lepkie macki macierzy wszystkich Mrocznych wciąga go do siebie, przez chwilę zaparło mu dech. Wyszeptał słowa prostego zaklęcia odegnania i wszystko ustąpiło. Wyglądało na to, że Dracon ustawił straże przed wejściem... Mistrz Żywiołów był zaskoczony. Skąd jego adept znał Pajęczynę Yogha?
   -Witaj, nauczycielu –młody wampir przerwał galopujący natłok myśli Raziela. –Wybacz mi moje nieudane zaklęcie... Splatałem tą sieć przez całą noc –chłopak z dezaprobatą przekrzywił głowę.
   -Jest ktoś, kto chciałby cię zobaczyć –mag nie dawał po sobie poznać, że to „nieudane” zaklęcie napełniło go strachem.
   -Tak, wiem, mój ojciec przyszedł, by mnie stąd zabrać... Ale mam jeszcze tyle do roboty, tyle ksiąg, które muszę przeczytać –wampir podrapał się po głowie. Przez chwilę wyglądał, jakby coś wgryzło mu się do mózgu. Nagle się uspokoił. –Ale dobrze, chodźmy.
   -Ty pójdź przodem –gdy chłopak był już w połowie schodów, Raziel przywołał najpotężniejszy czar poznawczy. Ukryta w komnacie magia rozjarzyła się białym światłem. Mistrz musiał zebrać wszystkie siły, by powstrzymać krzyk, pełznący do ust...Cały pokój raził doskonałą, nieskazitelną bielą. Czuł, że zaraz oślepnie, więc rozproszył swoje zaklęcie                 i ruszył za swym uczniem... Chłopcem, który przerósł mistrza, przekształcając jego nauki             w bardzo dziwny sposób.
   -Witaj, ojcze –głos Dracona dobiegł uszu maga, gdy był jeszcze w połowie schodów. Ton był obojętny i lodowaty. –Co u ciebie?
   -Synu, dobrze cię znów widzieć –generał próbował jakoś stopić niewidzialną ścianę lodu, oddzielającą go od chłopca. –Mistrz Raziel, najpewniej przypadkiem, zapomniał informować mnie o twoich postępach –tu rzucił złośliwe spojrzenie wchodzącemu do sali magowi. –Lecz on doskonale wie, co robi, prawda? –czarodziej już otwierał usta, by zripostować, gdy Dracon postanowił przerwać ten głupi pojedynek, nim na dobre się rozpocznie.
   -Ależ ojcze, nie zdążyło się nic, co wymagałoby twojej interwencji... Starałem nauczyć się samodzielności, to wszystko –zakończył nieco zbyt ostro, wiec przywołał na usta najlepszy ze swoich uśmiechów. Marcus chyba niczego nie zauważył, bo odpowiedział tym samym. Raziel ciężko opadł na fotel i zwrócił się do chłopca.
   -Dobrze już, dobrze. Dracon, obmyj się, przebierz w czyste rzeczy i dołącz do nas              w części wejściowej –gestem odesłał wampira i zatrzasnął drzwi tuż za jego plecami.  
     
-----------------------------------------------------------------------------------

Jestem ciekaw jak zareagujecie na nowego nauczyciela, jak i na pewna zmianę w charakterze Dracona. Nie będzie spoilerem, jeśli dodam, że będzie bardzo ważna dla dalszego rozwoju opowiadania. Teraz już zapraszam do komentowania :)   
   

 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 20, 2006, 09:03:01 pm
hmm... dobry rozdział nie jest zły w sumie, chociaż uważam, że mógłbyś bardziej przybliżyć etap nauki u Śniącego. Zmiana w charakterze chłopaka wyszła mu tylko na lepsze, chociaż musisz uważać, żeby za bardzo nie "przepakować" głównego bohatera, bo to najczęściej kaszani sprawę.....  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lutego 22, 2006, 11:30:31 am
Historia rozwija sie nadal interesująco.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lutego 22, 2006, 08:01:32 pm
Dziękuję za komentarze. Miło jest wiedzieć, że jednak ktoś czekał na ciag dalszy :) Jest to dla mnie naprawde miłe. Aha, White_wizard, nie zamierzam skracać nauk Śniacego, będę je przytaczał fragmentami. Nie chciałbym wam od razu podawać wszystkiego na tacy, nie pozostawiajac powodu, dla którego chcielibyście czytać dalej ;) I nie przepakuje bohatera. W odpowiedniej chwili pewna osoba go skutecznie usadzi... Ale o tym jeszcze zdązę napisać...

Tymczasem proponuję wam kolejna część. Nie spoilerując, zapraszam do lektury.

----------------------------------------------------------------------------------

II

   Rowena wierciła się niecierpliwie na dachu starego, opuszczonego budynku. Minęła szósta, a Rachela nie wracała. Nerwowo spojrzała na dwójkę strażników sennie sunących wzdłuż żwirowej uliczki, niczym nie różniącej się od innych w Miedzyrzeczu. Za godzinę miało wstać słońce, co prawda rzucające słabą poświatę, ale zawsze była to jakaś przeszkoda... Dobry złodziej potrafi pracować i w dzień i w nocy, ale ta sytuacja stawała się nużąca...  
   -Cholera! –ze złością uderzyła pięścią w rozpadający się komin, po czym syknęła         z bólu i spiorunowała nadzwyczaj twardego przeciwnika.
   Nagle kątem oka uchwyciła ruch. Czerwona postać przeskakiwała po dachach, kierując się w jej stronę. Rowena rozchyliła szeroko oczy na sekundę przed tym, jak przyjęła potężny cios w brzuch. Poczuła, jak ogień przedziera się przez skórzany kaftan i pali jej ciało. Wyrzucona w powietrze zatoczyła łuk i wpadła między krzaki róż, otaczające domostwo od strony podwórza. Jeszcze przez chwilę spazmatycznie oddychała, aż świat zaczął się oddalać     i zapadła ciemność.

   Rachela od pięciu minut pracowała nad skomplikowanym zamkiem od skrzyni             w posiadłości jednego z najpotężniejszych arystokratów, elity Międzyrzecza, czcigodnego Marvelusa.
   -Arystokrata...Phi! –wymruczała, mimowolnie się uśmiechając. –Wredny zamek! To za to, że mnie wkurzasz- wstała i wymierzyła silnego kopniaka w wieko skrzyni. Chwyciła się za stopę, by rozmasować potłuczone palce i z zadowoleniem zobaczyła, że zamek się rozpadł. Racheli rozbłysły oczy. –To się stary idiota zdziwi –dopiero teraz usłyszała, że pies za drzwiami zaczyna warczeć. –Oj, niedobrze...
   Zachowując największą ostrożność zaczęła się skradać do okna, na parapecie którego zostawiła wczepiony hak z liną. W tym momencie dostrzegła czerwonego olbrzyma wyrzucającego jej przyjaciółkę w powietrze. Zaklęła paskudnie i zapominając o skrzyni rzuciła się na pomoc wspólniczce. Zręcznie wskoczyła na parapet, wyrywając, razem                z kawałkiem drewna, swój hak i skoczyła na pobliski dach, ciągnąc linę za sobą. Gdy stała dwa budynki dalej, czerwony stwór zobaczył ją i niebezpiecznie zmrużył oczy. Rachelę sparaliżował strach... Bestia była ogromna. Przewyższała przeciętnego człowieka o cztery głowy, a potężne muskuły wyraźnie rysowały się pod szkarłatnym płaszczem, skrywającym każdy szczegół tej dziwnej postaci. Tylko oczy były doskonale widoczne... Straszny, pusty wzrok, mrożący krew w żyłach. Poły płaszcza się rozchyliły i w stronę złodziejki wysunęła się dziwna ręka, która zamiast palców miała pięć, błyszczących szponów. Jego oczy rozchyliły się, przybierając barwę krwi, a zarazem czegoś innego... jakby drwiny                      i rozbawienia.
   Dziewczyna, wyrwana z paraliżu, odskoczyła z zasięgu potwora i zrobiła jedyna rzecz, jaka przyszła jej na myśl. Rzuciła trzymanym hakiem w napastnika. Istota wydała pomruk zdziwienia, gdy lina okręciła się wokół jego sylwetki. Rachela, nadal trzymając sznur, podbiegła do krawędzi dachu i wykorzystując rozpęd, z całej siły wyskoczyła w powietrze. Zatoczyła półokrąg, lądując po drugiej stronie potwora. Olbrzym, wytrącony z równowagi, zatoczył się i rycząc gardłowo, runął z dachu prosto na ogrodzenie. Stalowe włócznie płotu,                z niezbyt miłym odgłosem przebiły jego ciało.
   -Dobrze ci tak, zmutowany palancie! –mówiąc to splunęła na zwłoki. –Lepiej byłoby dla ciebie, żeby Rowena nadal żyła! Chociaż nawet to ci już nie pomoże –śmiejąc się cicho, zeskoczyła z dachu, lądując obok krzaku róż. Jej wspólniczka leżała tam bez ruchu, lecz Rachela z ulgą stwierdziła, że kobieta nadal żyje. Stękając, podniosła bezwładne ciało, zarzuciła sobie jej rękę przez szyje i zaczęła wlec ją przez żwirową ścieżkę w stronę ich kryjówki. Już za kilkanaście minut będzie „świtać”, a ona chciała uniknąć niewygodnych pytań.

   Gdy kilka minut później patrol strażników wracał do koszar ich wzrok przyciągnęła jedna rzecz. Był nią strzępek czerwonego materiału, upstrzony paroma kroplami krwi, wiszący na płocie opuszczonej posiadłości. Na tym, który zawsze kojarzył im się ze stalowymi włóczniami.

-----------------------------------------------------------------------------------------

Bardzo chetnie wysłucham waszych komentarzy na temat mych "wypocin"... Nie mogę się ich doczekać :]
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Lutego 22, 2006, 08:05:23 pm
chyba była zbyt długa przerwa, bo lekko zgubiłem wątek, ale bynajmniej nie tracisz nic a nic z talentu ;]
czekam, jak zwykle na następne....tak bajdełej, planujesz coś z tą "moją" postacią ?? ;p
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: GLenn w Lutego 22, 2006, 08:28:28 pm
pewno nic :P , jak juz zamieszczasz kawałki to plzzz WIĘKSZE tzn dłużżżżższe  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 22, 2006, 09:18:43 pm
hmm... cóż mogę rzec... rozdział jak zwykle fajnie napisany. Dodatkowo te przeskoki między postaciami też fajnie się prezentują. A fakt, że wprowadzasz do opowiadania parę złodziejek, już wogule zajebiście mi się podoba :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Lutego 23, 2006, 04:06:21 pm
A ja wyrażę torchę ostrzejszą krytykę. Wrzucasz nową postać, a poprzednia dwójka wciąż czeka na rozwinięcie (mowa o Dante i Agatha). Anyhow mam nadzieję, że coś z nimi zrobisz. BTW, czy Lord Marvelus, to nie czasem ...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lutego 24, 2006, 10:28:03 am
Cytuj
BTW, czy Lord Marvelus, to nie czasem ...
Ja też sie nad tym zastanawiam  :P
Ogólem opowiadanie dobre. Wciagająca szybka akcja. Przy tym przeskoku się trochę pogubiłam, ale czekam na ciąg dalszy.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lutego 24, 2006, 10:43:30 am
Dziekuje za komentarze :D I od razu sprostowanie... Nie, lord Marvelus, to nie ten-o-którym-myślicie. Prawdę powiedziawszy użyłem go jako swoisty punkt zaczepienia i background... Nio, mam nadzieje, ze was nie zawiodłem XD

Umieszczam tylu bohaterów, ponieważ chcę stworzyć barwny świat, wypełniony różnymi istnieniami i charakterami. Nie chcę ograniczać sie do paru wonder-kid 'ów... To by bylo zbyt krępujące. Ale zapewniam, że żadna z postaci nie zostanie potraktowana "na odczepnego", szczególnie, że od pewnego momentu ich losy się zazębią. Zaznaczam, że z miła chęcią odpowiem na każde pytanko zwiazane z "Wielką Wojną".

Dziś przedstawiam wam kolejną część, w której... Nieważne XD Sami sie dowiecie. Powiem tylko, że jestem z niej dumny (ale moze i niepowinienem, nie wiem :P).
Zapraszam Do czytania i komentowania!

-----------------------------------------------------------------------------------------------

III

   Zapadał zmrok po kolejnym, wypełnionym rutyną dniu w Międzyrzeczu. Rolnicy pracowali na polach, kupcy zdzierali sobie gardła przy zachwalaniu towarów, kościelne dzwony zwoływały wiernych na kolejne nabożeństwo, a dzieci uciekały z lekcji. Jedynie strażnicy ruszali się jakby nieco żwawiej niż zwykle... Zdumieni mieszkańcy przypatrywali się nerwowo krążącym żołnierzom i ich przestraszonym minom, zastępującym dotychczasowe, wyrażające głęboką urazę do całego świata.
   Pomimo usilnych starań miejskich plotkarek, powód tego zamieszania pozostawał nieznany. Aż do południa. Okazało się, że ktoś włamał się do domu Marvelusa, znienawidzonego przez gmin burżuja. Schwytanym złodziejem okazał się Damian, miejscowy głupek. Powieszono go godzinę później.
   Miasto, jak zwykle, pustoszało wraz z zapadnięciem zmroku. Dlatego właśnie nikt nie zauważył odzianego w czerń wędrowca, zbliżającego się polną ścieżką do bram. Stąpał lekko, a wiatr muskał jego płaszcz, broniący go zarówno przed zimnem, jak i przed wzrokiem ciekawskich. Zatrzymał się na wzgórzu parę metrów przed sfatygowanymi murami i przysiadł pod na wpół umarłym drzewem. Zwiesił głowę na piersi, a miarowy oddech stwarzał pozory nagłego i głębokiego snu. Lecz wędrowiec nie spał. Po krótkiej chwili poderwał głowę              i zsunął kaptur, pozwalając wiatrowi tańczyć w jego krótkich, brązowych włosach. Gładkie czoło perliło się od potu, a czarne, pozbawione białek oczy wbił w Międzyrzecze. Podniesiony, szeroki kołnierz skórzanej kurty, tego samego koloru co płaszcz, oczy                       i rękawice, całkowicie zasłaniał dolna część twarzy. Wędrowiec westchnął ciężko, wciągnął kaptur na głowę i wstał spod drzewa.
   -Kolejne cholerne miasto ludzkiej szarańczy –nagle w jego dłoni pojawił się drewniany kostur, a sylwetka zgarbiła się i schudła tak, że teraz przypominał zgrzybiałego starca. Trzęsącymi się dłońmi na powrót zdjął kaptur, teraz koloru brązowego, wystawiając do mdłego światła sierpowatego księżyca, zdobioną pojedynczymi, siwymi włosami. Skóra na głowie była pomarszczona i niezdrowo żółta. Czarna kurta zniknęła, odsłaniając usta                   z wybrakowanymi, spróchniałymi zębami i czarnymi dziąsłami. –Dobrze –jego głos był jedynie trzęsącym się cieniem poprzedniego, mocnego i czystego. –jeszcze odpowiedni zapach i gotowe –starca ogarnęła dławiąca woń formaliny i rozkładu.
   Tak odmieniony wędrowiec powlókł się do głównej bramy Międzyrzecza. Zbliżając się, poczuł smród odchodów, charakterystyczny dla osiedli ludzi, pozbawionych kanalizacji...
   -Nie maja nawet tyle honoru, by srać w jednym miejscu –mruknął pod nosem starzec. –Płynne gówno płynie tutaj ulicami. Już nawet zwierzęta maja więcej godności od tych, co tytułują się królami świata, a zdychają z braku higieny...
   Monolog wędrowca przerwał rubaszny głos strażnika, tkwiącego na murach nad bramą.
   -Hej ty! Tak, staruchu, do ciebie mówię!! Czego tu chcesz? Bramy otwarte są tylko od świtu do zmierzchu! Wracaj do krypty, z której się wykopałeś –wędrowiec ironicznie się uśmiechnął, słysząc ostatnie słowa.
   -Proszę cię, panie, wpuść mnie –odpowiedział służalczym tonem. Po czym dorzucił szeptem. –Inaczej pożałujesz, żeś się narodził, ludzki psie.
   -Jesteś głupi, czy głuchy? A może i to i to? Przecież mówię ci, włóczęgo, że teraz nie wejdziesz!
   -Mogę zapłacić, mam złoto, dużo złota –wyciągnął drżącą rękę z monetami w stronę strażnika, a ten, zamroczony przez chciwość, zbiegł szybko po schodach. „Typowe”, pomyślał wędrowiec.
   Parę sekund później starzec usłyszał szczęk zasuwy i drewniana brama uchyliła się na tyle, by mógł przejść. Gdy był już po drugiej stronie ujrzał wyszczerzona gębę strażnika i jego wyciągnięte łapsko. Uśmiechając się, położył na dłoni żołnierza parę monet, po czym odszedł parę kroków, zatrzymał się i z wyczekiwaniem popatrzył na plecy mężczyzny. Chwilę później wartownik wydał okrzyk zdziwienia, wyrzucił monety do rynsztoka i doskoczył do wędrowca, łapiąc go za brązowy płaszcz.
   -Tombak! Ty cholerny oszuście! –strażnik chciał złapać za rękojeść miecza, ale ten ruch urwał się w połowie i tylko oczy mężczyzny wyrażały ogromne zaskoczenie.
   Staruszek wciągnął kaptur na głowę. Kostur rozpłynął się w powietrzu, płaszcz stał się czarny. Młode dłonie ponownie odsłoniły głowę, a żołnierz rozszerzył oczy bardziej, niż zdawało się to możliwe.
   -Zdziwiony? –spod podniesionego kołnierza kurty dobył się młody i twardy głos.           –A za twą pazerność zostaniesz ukarany –wartownika otoczyła mlecznobiała sfera, a on odzyskał zdolność mowy. Próbował krzyczeć, lecz półprzezroczysta kula nie przepuszczała dźwięków. Jednak z ruchu warg uwięzionego wyłowił jedno słowo. –Wampir? Nie rozśmieszaj mnie! Ja miałbym być takim żałosnym pasożytem? Jesteś głupcem, jak wszyscy twego rodzaju. Lecz pomimo tego, tobie jedynemu zdradzę pewna tajemnicę. Nie należę do żadnego z Rodów Ciemności, nie jestem też człowiekiem, demonem, ani bogiem. Jestem kimś o wiele, wiele gorszym –pstryknął palcami i sfera zaczęła się kurczyć, powoli miażdżąc uwięzionego w niej mężczyznę. Istota podświadomie słyszała chrzęst łamanych kości i krzyki ofiary, czującej ból większy, niż można sobie to wyobrazić. Strażnik był przytomny do samego końca, czym wywołał mimowolny szacunek wędrowca. W pewnym momencie krew wytrysnęła wszystkimi możliwymi otworami ciała, litościwie zasłaniając ten makabryczny obraz. Istota znów strzeliła palcami i sfera, wraz ze szczątkami żołnierza zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie lekki zapach ozonu.
   Wędrowiec spojrzał na rozciągające się przed nim Międzyrzecze i rzucił w mrok nocy wyzwanie.
   -Wiem, że tu jesteś, Azazelu! Odnajdę cię, a wtedy szykuj się na spotkanie ze swym panem, wszechmocnym Disem!!! –ostatnie dwa słowa przerodziły się w ryk furii.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Narazie to tyle. Sukcesywnie będę powiększał objetosć kolejnych odcinków, szczególnie, ze akcja powoli nabiera tempa... Uchyliłem przed wami rąbek tajemnicy wędrowca. Niewielki, bo to najdziwniejsza postać do tej pory i świetokradztwem byłoby wypaplanie zbyt duzej ilości informacji ;)
Ponownie zapraszam do komentowania.
   
   

 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 24, 2006, 10:03:04 pm
hmm.... nie ma co, przyjemny oleś z tego Disema. Ogólnie to bardzo podoba mi si pomysł stworzenia dużej ilości postaci. W ten sposób akcja nie będzie krążyć ciągle w jednym punkcie, no i będziesz mógł przedstawić fabułę z różnych stron. W takim układzie najfajniejszy jest punkt kulminacyjny, kiedy ścieżki postaci się w końcu zejdą. Nie mogę się doczekać tego punktu :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lutego 26, 2006, 09:51:26 am
Hmm.... Interesujący ten Dis.
Pozostaje tylko czekać w jaki sposób z godnie z zapowiedzią połączysz tych wszystkich bohaterów.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lutego 27, 2006, 08:52:08 am
Witajcie :) Dziś zamieszczam kolejny fragment... I od razu kolejne sprostowanie. Dante to nie Dis... Dis to jeden z demonich panów i istota, którą wędrowiec szanuje... Dlatego dodał "wszechmocnym"... Może to dziwny zabieg, ale mnie się podoba XD
Nie przedłużajac, chcę tylko zapytać, czy Rachela wam się, przypadkiem, nie skojarzyła z innym fragmentem? XD Jeśli nie, to później wszystko się wyjaśni. Zapraszam do lektury.

-------------------------------------------------------------------------------------------

Rowena przez cały dzień miała wysoka gorączkę i dreszcze. Rachela nie wiedziała co ma robić. Jej przyjaciółka nie odzyskała przytomności, więc nie mogła jej powiedzieć              o ewentualnych urazach wewnętrznych... Miotała się ciągle, wokół nieprzytomnej, zmieniając okłady i upewniając się, czy Rowena nadal żyje. Od czasu do czasu cicho klęła.
   -No pieprzony dupek jeden! Gdyby jeszcze żył, to bym mu jego własne jaja kazała zeżreć! –nagle przerwało jej ciche, acz natarczywe pukanie do drzwi. Rachela wzięła sztylet ze stołu i delikatnie stąpając, dotarła do przedpokoju. –Strażnicy? Nie, te łamagi nie potrafią znaleźć nawet swoich fiutów –szepcząc do siebie wyliczała wszelkich możliwych gości. Tymczasem pukanie stawało się coraz głośniejsze.
   -Moment! Już idę! –krzyknęła, modulując głosem tak, by stał się wysoki i piskliwy. –Nie wiem tylko dlaczego ktoś miałby nachodzić o tej porze spokojne małżeństwo –to powiedziała głośno, akcentując każde słowo. Zza drzwi rozległ się starczy głos.
   -Dobra pani, proszę tylko o kromkę suchego chleba, od trzech dni nic nie jadłem                  i umieram z głodu –rzeczywiście, staruszek mówił coraz cichszym i załamującym się głosem. Rachela odrzuciła wszystkie podejrzenia i z cichym skrzypnięciem otworzyła drzwi.             W mroku nocy nie zobaczyła żywego ducha. Nikogo tam nie było! Wybrukowana uliczka była cicha i pusta, tak samo plac, położony nieco dalej. Złodziejka nerwowo rozejrzała się             i wzruszając ramionami zamknęła drzwi, ponownie je blokując
-Ci cholerni dowcipnisie i ich żałosne żarty –odwróciła się i niemal wpadła na postać otuloną czarnym płaszczem. Pomimo tego, ze kaptur zasłaniał mu twarz, Rachela od razu skojarzyła go z czerwonym potworem. Nie zastanawiając się pchnęła nadal trzymanym sztyletem. Ostrze zagłębiło się w płaszczu, napotykając jedynie słaby opór. Kobieta wycofała je i ze zdziwieniem popatrzyła na swój pogięty i nadtopiony sztylet. Nagle wokół jej szyi zacisnęła się ręka w czarnej rękawicy, dusząc ją niczym stalowa obręcz. Mężczyzna dusił, ale nie pozbawiał przytomności. Dopiero wtedy postać odezwała się.
-Uspokój się, ludzka kobieto –jego głos zmroził Rachelę. Uścisk na jej krtań wyraźnie zelżał., ale nadal nie pozostawiał możliwości ruchu. –Nie wiem za kogo mnie bierzesz, ale możesz być pewna, że się mylisz.
-Puść mnie -pomimo trudnego położenia, w oczach dziewczyny zapłonęły niebezpieczne ogniki. –Nie słyszałeś? Puszczaj! –niespodziewanie postać zwolniła chwyt             i złodziejka upadła na twardą podłogę, tłukąc sobie kość ogonową. Jej twarz, na chwile, wykrzywił ból.
-Ty pierwsza zaczęłaś –Rachela wyczuła w jego głosie drwinę i się nachmurzyła. Masując sobie obolałą część ciała, spojrzała na nieznajomego z ukosa.
-Kim, że się tak wyrażę, do cholery, jesteś?! –mężczyzna zdjął kaptur i wydawało się, że jego czarne oczy przewiercają się przez duszę dziewczyny.
-Jesteś dzisiaj już drugą osobą pytającą mnie o to. Wiesz, co spotkało twojego poprzednika? –wykrzywił widoczna część twarzy w złośliwym grymasie. Rachela milcząco pokręciła głową. –Straciłem go w niebyt. To znaczy to, co z niego zostało. Ale w tobie wyczuwam równowagę... Taaak... Doskonałą równowagę pomiędzy dobrem i złem. To bardzo dobrze dla nas obojga –jego głos stał się o wiele łagodniejszy. –Czuję, ze mogę wyznać ci moje imię. Już dawno tego nie robiłem –twarz wędrowca rozpromieniła się           w wyrazie prawdziwego szczęścia. –Zwą mnie Dante, ten który powstał razem ze Wszechświatem, ani nie stworzony, ani zrodzony, po prostu istniejący. Czas i przestrzeń nie stanowią dla mnie żadnej przeszkody, a mój wiek może zwierać się zarówno w sekundzie, jak i w miliardach lat. Wędruję przez światy i staram się utrzymać delikatna równowagę dobra         i zła –w tym momencie Rachela nie wytrzymała i wymknął się jej niechciany komentarz.
-Jesteś aby normalny? Mówisz jak klecha, czy jakiś świętoszkowaty rycerz, chcący swym małym mieczykiem naprawić wszystkie krzywdy świata. Wiesz, muszę cię rozczarować, bo coś ci nie wierzę –na to Dante, odrzekł tonem nauczyciela karcącego nieuważnego ucznia.
-Nie słuchasz... Nie obchodzi mnie samo dobro, czy zło. Chcę utrzymać te dwie, rządzące wszystkim, wartości w RÓWNOWADZE –zaznaczył to jedno słowo.- Bowiem bez zła nie mogłoby istnieć dobro, a bez dobra zło. Powiedz, jak byś odróżniła jedno, gdybyś nie znała drugiego? Tak samo ma to się do kolorów. Skąd wiedzieć, jak wygląda biel, skoro nie ma gamy innych? To, co jest dobrem dla ciebie inaczej zostanie odebrane przez ofiarę kradzieży, czy biednego Damiana, powieszonego za niewinność –na te słowa, Rachela nerwowo rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy aby za jej plecami nie ma strażników. –Ta reguła działa w dwie strony. Przykładowo, gdyby to ciebie powieszono, byłoby to sprawiedliwe i dobre  dla tamtego głupca, ale ty raczej nie byłabyś zachwycona. Rozumiesz? –Dante niepewnie spojrzał na twarz złodziejki. Wyrażała zdumienie i lekkie oszołomienie przydługim wykładem. Lecz po chwili potrząsnęła głową i zadała pierwsze pytanie, które nasunęło się jej na myśl.
-Od kiedy jesteś w mieście?
   -Właśnie mija godzina. Dlaczego pytasz?
   -Bo chcę wiedzieć skąd wiesz o kradzieży i egzekucji Damiana, skoro nawet ja zostałam o tym poinformowana dwie godziny temu i to od największych plotkar w mieście! Pomijam fakt, ze nikt o zdrowych zmysłach nie włóczy się po tym zafajdanym więzieniu –zakończyła krzywiąc się z niesmakiem. Dante popatrzył na nią, nie kryjąc politowania.
   -Nie jesteś zbyt bystra, co? Przecież mówiłem, że czas i przestrzeń nie stanowią dla mnie przeszkody. Ale mam w zwyczaju podróżowanie na piechotę, gdyż lubię poświęcać się rozmyślaniu -Rachela popatrzyła na niego, jak na przygłupa, ale powstrzymała się od komentarza.    
   -Może usiądziesz? Pewnie jesteś zmęczony –wskazała wędrowcowi ławę pod ścianą. –Napijesz się czegoś? –Dante ciężko opadł na wskazane miejsce i na chwilę zatonął                      w myślach.
   -Nie, dziękuje. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego opanowała mnie nieodparta chęć otworzenia mej duszy przed ludzka kobietą? Mówiłem już, że od wieków nie znałem nikogo, kto samą swoją osobą przekonał mnie do siebie. Zapewne to sprawa równowagi... Tak, to pewnie to –podejrzliwie spojrzał w stronę pokoju, gdzie leżała Rowena. –Natomiast ona jest już stracona. To jej zapach mnie tu zwabił –groźnie zmarszczył brwi. –Jej i Azazela. Ma w sobie jego ziarno i w krótkim czasie stanie się jedną z pomniejszych sług Disa.
   -Kto? Nic nie rozumie –uwaga o Rowenie podziałała na Rachelę jak czerwona płachta na byka. –Czego od niej chcesz?!
   -Ja?  Ależ nic. Tylko stwierdziłem, że wkrótce będzie jednym z półdemonów –Dante naciągnął kaptur i podszedł do drzwi. Obejrzał się ostatni raz na Rachelę. –Przyjmij moją radę. Gdy tylko gorączka zacznie spadać, weź swój nóż i ją zabij... Ja tego zrobić nie mogę, gdyż jej los nie został jeszcze ustalony –wędrowiec wyszedł, zostawiając Rachelę wpatrującą się tępo w proste ostrze sztyletu, które chwilę temu było nadtopione i poskręcane.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Podoba się? Tym razem nieco nagiąłem regułę przeskakiwania między postaciami i miejscami... Ale w miarę rozwoju akcji pojedyncze części będą coraz dłuzsze... Zapraszam do komentowania (stale to powtarzam, ale wolę się upewnić, czy pamietacie  :devil: ).

BTW. To nadal nie jest wszystko o wędrowcu. Ledwie nadgryzłem jego osobowość.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Lutego 27, 2006, 09:44:05 am
ciekawy fragment, nie wiem czemu, ale wędrowiec przypomina mi qiaxa ;)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 27, 2006, 08:25:15 pm
hmm.... jak zwykle, całkiem nieźle. Coprawda, ta przemowa Dantego wydaje mi się trochę sztuczna, ale nie psuje to dobrego efektu całego rozdziału. hmmm.... Chyba wcześniej już o tym pisałem, ale podoba mi się koncepcja opisu wielu ostaci, a nie skupianie się na jednej. .... hmmm.... czyli reasumując, bardzo fajnie
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Lutego 27, 2006, 08:53:29 pm
Dante Aligieri mi się podoba. Mroczny równoważnik trzyma klimat. Ciekawe coś wymyślił z Rowanem?
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lutego 28, 2006, 10:28:04 am
Interesujące jak zwykle co tu więcej mówić.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lutego 28, 2006, 08:50:50 pm
Jak zwykle dziękuje za komentarze. Są dla mnie bardzo miłe i napędzają do zamieszczania kolejnych fragmentów. Dziś powoli zbliżamy się do pewnego punktu kulminacyjnego, badzo ważnego tak dla tego rozdziału, jak i dla dalszych losów naszych bohaterów. Ale wiecej nie zdradzę :) Zapraszam do lektury.

------------------------------------------------------------------------------------------------

IV

   Cesarz Darius I Nieśmiertelny zwany Pogromcą Ciemności, Niosącym Światło                  i Nadzieją Słońca, siedział w swojej samotni. Trwał w bezruchu, zamyślony. Szklaną kulę, niegdyś tak często przez niego używana, pokrywała gruba warstwa kurzu. Podczas tych dziesięciu lat niewiele się wydarzyło. Przemocą i układami zapewnił sobie uległość Mrocznych, oczywiście poza wampirami i dragonami... Niemal udało mu się uniezależnić od władzy świeckiej i duchownej Imperium Arkadyjskiego. Niemal, gdyż Arcykapłan wraz               z Imperatorem przysłali do Dominium dwa zakony świętoszkowatych mnichów-kapłanów, wspomaganych przez gildię fanatycznie oddanych magów. Teraz ci idioci dyszeli Dariusowi na kark, z radością donosząc o każdym jego potknięciu przy dowolnie przytrafiającej się okazji. Cesarz od dawna zastanawiał się nad usunięciem niewygodnych dewotów.
   Jedyną pozytywną stroną ich pobytu w jego włościach było to, że posiadali „broń palną”, działającej przy udziale tajemniczego „prochu strzelniczego”. Darius jedynie słyszał        o ich niszczycielskiej sile, lecz nie spodobała mu się zbytnio konieczność przeładowywania po każdym strzale. Mankament ten, w oczach Cesarza, sprowadzał owy wynalazek do poziomu kuszy z jednym bełtem. W ogniu bitwy nikt nie zdążyłby załadować tego czegoś ponownie, a gdyby nawet próbował, to szybko spotka się ze swoimi wnętrznościami.
    Kolejnym powodem do zmartwień była nadzwyczajna odporność wampirów na groźby i perswazję. Nie dość, że śmieją się w twarz potędze ludzi, to jeszcze znajdują siły dla swoich odwiecznych utarczek z wilkołakami. Podświadomie Darius wiedział już od dawna, że lud Tor’ Alu jest ciężkim orzechem do zgryzienia... Nagle, w jego umyśle zaświtała pewna myśl. Poderwał się z fotela i szybkim krokiem zszedł po stromych i krętych schodach.
   Coraz bardziej przyspieszał, aż w końcu wbiegł do komnaty generała Einharda i nie zdradzając jakichkolwiek śladów zadyszki, rzucił władczym tonem.
   -Einhard! Zawiadom zakony Światła, Niebios i Magów. Ruszają na Świętą wojnę –generał z głębokim zdumieniem spojrzał na Cesarza.
-Ależ panie, co na to pozostali? Rada, władcy? –Darius ironicznie przekrzywił głowę.
   -Jeśli będą mieć jakiekolwiek obiekcje, to ich zabij. Ale najpierw upewnij się, że plan uzupełnienia zostanie wykonany –chłodny spokój w głosie Cesarza lekko zmroził generała. –A może odmawiasz wykonania rozkazu?
-Ależ skąd, mój panie! Ja tylko... –Darius nie pozwolił mu dokończyć.
-No to rusz swoje tłuste dupsko z ciepłego stołka i jazda po heroldów! –krzyknął nieco ostrzej niż zamierzał, choć odniosło to zamierzony skutek. Generał Einhard wybiegł ze swojej komnaty, zmierzając w stronę skrzydła dowództwa armii. –Co za kretyn –podsumował Cesarz i powoli ruszył do swoich pokoi, myśląc nad losem swojej córki, Racheli, która osiem lat temu potwierdziła obawy ojca i wstąpiła w szeregi gildii złodziei. Teraz Darius miał zamiar stworzyć sobie syna doskonałego.

V

   Dracon i Ignatius usiedli pod drzewem na polance pośrodku lasu... Stanowił on naturalną granicę pomiędzy terytorium wampirów a dragonów. Byli wycieńczeni całodniowym marszem i, dodatkowo, ich nowy towarzysz, Piotr Noir, stwierdził, że pójdzie upolować coś do jedzenia. Po raz pierwszy od czterech dni mogli swobodnie porozmawiać.
   -Draconie, rozumie, że mistrz powierza nam jakąś dziwna misję, o której nic nam nie mówi, prócz jednego nazwiska, ale...
   -Po co mój ojciec dołącza jeszcze jakiegoś innego wampira? Nie wiem...
   -Co o nim sądzisz?
   -To typowy przykład zepsutego dzieciaka z wpływowymi rodzicami, ot co...
   -Nie za ostra ta ocena? Wiesz, on się nawet stara być pomocnym. Nawet poszedł po coś do żarcia.   
   -Jest mięczakiem zgrywającym twardziela... Jakoś go nie lubię –Dracon uśmiechnął się i wskazał ruchem głowy Noira, wychodzącego z lasu.
   Był chłopakiem średniego wzrostu, o okrągłej twarzy, krótkich, brązowych włosach          i szarych oczach. Spod skórzanej kurty widać było zarys lekkiego brzuszka... Zobaczył dwójkę towarzyszy i z uśmiechem pomachał w ich stronę trzema królikami.
   -Na obiad będzie świeże mięso! –zawołał wesoło. Dracon i Ignatius popatrzyli na siebie i ciężko podnieśli na nogi.
   -No to trzeba by rozpalić jakieś ognisko...
   -My pójdziemy pozbierać trochę chrustu, a ty obierzesz zdobycz ze skóry, dobrze? –drow wypowiedział to nie kryjąc sarkazmu. Piotr puścił to mimo uszu.
   -Upuszczę im krew, to będzie czym popić –Noir delikatnie oblizał usta, na co Dracon skrzywił się z niesmakiem.
   -Chcesz pić zwierzęcą juchę? Proszę bardzo, ale to hańba dla wampirów! –w oczach Piotra zaczęły skakać ostrzegawcze błyski. –Nic nie wiesz o naszych zwyczajach? Widać tatuś za długo trzymał cię pod kloszem –chłopak chciał zripostować, ale Delacroix nie dał sobie przerwać. –Nie słyszałeś może o wysysaniu energii? Potocznie zwanym wampiryzmem energetycznym? Ale po co ja w ogóle pytam... Taki opity krwią bachor nie ma prawa czegokolwiek o tym wiedzieć –Dracon odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął w zaroślach.
   -Nie przejmuj się, on już tak ma –lekko zawstydzony wybuchem towarzysza Ignatius szybko ruszył za przyjacielem.
   Piotr, jeszcze oszołomiony niespodziewanym atakiem, usiadł na ziemi i sztyletem zaczął oprawić króliki. Nagle usłyszał świst i bełt przeleciał milimetry nad jego uchem. Noir natychmiast rzucił się w stronę swojego miecza, leżącego wśród reszty ich tobołów. Szybkim ruchem wyrwał stal z pochwy i stając w rozkroku ciął nim dwa razy powietrze...
   -Wychodźcie ze swego ukrycia, zuchwalcy i stawajcie do pojedynku! –do jego uszu dobiegł rubaszny śmiech.
   -Dobra, wampir ku –spomiędzy krzaków na polanę wyszło dziewięciu zbirów, wyglądających na ludzi... Mieli na sobie kolczugi, a w rękach trzymali tarcze, miecze                 i topory gotowe do użycia. –I co dzieciaczku, strach cię obleciał? Potrafisz tylko gadać jak jakiś cholerny bohater zaplutej ballady, czy jak?
   -Chcielibyście, psy! –drugą ręką złapał za rękojeść sejmitara. –Zaraz poznacie smak Noxa i Saracena! –zamachnął się drugim ostrzem. To, w przeciwieństwie do Noxa, było zakrzywione i rozszerzające się od rękojeści ku końcu klingi. To wywołało kolejne salwy śmiechu.
   -Nawet szczury mogą spróbować ugryźć –puścił oko do swoich ludzi, następnie wskazał na jednego z nich. –Ty! Zajmij się gówniarzem.
Mężczyzna spokojnym krokiem podszedł do chłopca, całkowicie go lekceważąc. Gdy był już dostatecznie blisko, zamachnął się, chcąc rozpłatać wampirowi gardło. Piotr uśmiechnął się       i sparował uderzenie Noxem, by Saracenem rozciąć człowieka od pachwiny po mostek. Upadł, próbując wepchnąć jelita z powrotem do brzucha. Umarł, nie wydając niemal żadnego odgłosu.
   -O k***a!! Brać go! –ośmiu ludzi rzuciło się w kierunku Noira, jedynie ich przywódca pozostał na miejscu.
   Wampir ciał mężczyzn po twarzach, rękach, nogach i korpusach, spijając każdą kroplę krwi, która zdobiła jego ostrza. Wyglądało to tak, jakby stał pomiędzy niespotykanie szybko umierającymi napastnikami, niekiedy tylko zlizując czerwień ze stali. Co prawda broń nieprzyjaciół czasem sięgała celu, ale rany były płytkie i po chwili same się zasklepiały. Gdy już cała siódemka leżała na ziemi, Piotr dopadł do najbliższego i wbił mu swoje kły w tętnicę szyjną, wysysając resztki życia. Widząc to, ostatni żywy człowiek odrzucił broń i zaczął uciekać. Noir nie chciał przerywać posiłku, więc postanowił, że puści tamtego wolno. Nagły krzyk paniki przeszedł w charkot. Wtedy wampir znów podniósł wzrok i zauważył uciekającego, teraz leżącego na ziemi z włócznią wystającą mu z pleców.
   -Co jest? –wstał, ocierając usta z krwi. Dopiero wtedy z zarośli wyszła jakaś postać            i kładąc nogę na trupie, wyrwała z niego swoja broń.
   
------------------------------------------------------------------------------------------------

Pewnie zauważyliście, że zamieściłem dwa przeskoki w jednym fragmencie. To datego, że Darius nie jest jeszcze gotów do większej roli ;P Mam nadzieję, że wam się spodobało. Zapraszam do komentowania :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Lutego 28, 2006, 09:07:57 pm
hmm.... pisanie cięgle, że kolejne rozdziały są bardzo dobre, robi się powoli nudne.... Weź napisz coś kiepdkiego, żebym mógł ci trochę krytyki zapodać dla odmiany :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 02, 2006, 09:00:02 am
Bardzo podobają mi się opisy scen batalistycznych. Poza tym sama historia jest ciekawa i musze przyznać, że się wciągnęłam^^ Niecierpliwie czekam na kolejne części...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Marca 03, 2006, 11:11:10 am
Dziękuję za wszystkie komentarze :) Bardzo mnie cieszą :D dziś dodaję kolejną część, będącą wprowadzeniem do czegoś dużego... Domyślicie sie po przeczytaniu :P Zapraszam do lektury :]

------------------------------------------------------------------------------------------------

-Uciekał, więc go zatrzymałam –Noir w końcu dostrzegł zarys kobiecej sylwetki, gdy ta nieco się zbliżyła.
   -Nie chciałbym wyjść na niewdzięcznika, ale kim jesteś?
   -Nazywam się Agatha i pochodzę z dumnego rodu dragonów.
   Gdy mdłe światło słoneczne padło na nią, Piotr poczuł, że ogarnia go nagła fala ciepła, porównywalna z wypiciem paru litrów krwi... Burza ciemnych, kręconych włosów otulała okrągłą twarz, z której spoglądały na niego badawczo dwa szmaragdy. Czarna kurta i spodnie uwydatniały jej kobiece kształty... U pasa wisiał długi miecz, o złotej, bogato zdobionej rękojeści. Dziewczyna nagle zmarszczyła brwi i odwróciła się w stronę z której przyszła.
   -Xall!! Gdzie ty się podziewasz?! Wyłaź stamtąd!
   -Już, już... Tylko te głupie krzaki...-dało się słyszeć odgłosy szamotaniny i po dłuższej chwili na polanę wybiegł lekko zdyszany mężczyzna w prostej, białej szacie kapłańskiej. Teraz przyozdobionej przygodnie napotkanymi liśćmi i gałązkami, a nawet błotem. Włosy, kolorystycznie dopasowane do szaty, miał przystrzyżone na wysokości ramion, a czerwone źrenice zdradzały zakłopotanie. W dłoni ściskał długi, drewniany kostur.
   Dokładnie w tym samym momencie z lasu wyszli obładowani chrustem towarzysze Piotra. Osłupiali, wgapili się w trupy, Noira i dwójkę nieznajomych.
   -Co tu się stało? –zapytał Dracon, nieufnie patrząc na Piotra.
   -A co cię to obchodzi? I dlaczego pytasz rozwydrzonego bachora? –Noir nawet nie zaszczycił Delacroixa spojrzeniem.
   -Jak to „rozpuszczonego”? Przecież on sam pozabijał tych tutaj! Jeżeli to ma być rozpuszczenie, to ja się dopisuje –wampir znalazł nieoczekiwane wsparcie u kapłana.
   -Naprawdę? –Ignatius popatrzył na Piotra z uznaniem.
   -Ano...
   -Dobra, dobra... –Dracon przekrzywił głowę i wydął wargi, trochę zły na wsparcie Noira. –Ale pozostaje pytanie kim jesteście?
   -Ach! Właśnie –Piotr doskoczył do Agathy i skłonił się. –Pani, mówiłaś, że jesteś dragonką, lecz twe piękno przypomina raczej boginię! –dziewczyna stała, przytłoczona nieco nagłym atakiem słownym. Wampir, nie doczekując się jakiejkolwiek reakcji, zmienił temat. –Mam tylko jedno pytanie. Nie jesteś aby córką Arcykapłana Smoka, zwanego Grahamem?
   -Zgadłeś, panie, ale jak ja mam ciebie zwać? –dziewczyna zdążyła się opanować                i posłała chłopcu uśmiech.
   -Zwą mnie Piotr Noir, ale nie sądzę, że taka cudna istota powinna zawracać sobie głowę kimś takim jak ja –dragonce cisnęły się na usta słowa w stylu „Masz rację, nie będę”, ale uznała, że będzie miała z wampirem niezły ubaw... W dodatku używa takiego języka, jakby spał z romansami pod poduszką.
   -No już... Kończ tą prezentację, musimy ruszać –Xall położył rękę na ramieniu wampira. –Droga przed nami długa.
   -Cholerny klecha –mruknął pod nosem Ignatius.
   -Słyszałem to, niewychowany szczeniaku –odparł, odchodząc w stronę leśnej ścieżyny.
   Gdy trójka Mrocznych zbierała bagaże, Xall podszedł do Agathy i zaczął jej coś cicho tłumaczyć. Dziewczyna jedynie krzywo na niego spojrzała i odeszła kilka kroków, co chwilę spoglądając na Piotra. Młody wampir dopiął pas Saracena, narzucił długi, szary płaszcz,              co chwilę zerkając w stronę dragonki. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały,               speszony tym chłopak zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Położył dłoń na karku         i wyszczerzył się w zakłopotanym uśmiechu. Agatha odpowiedziała mu krótkim, nieco tajemniczym uśmieszkiem, po czym odwróciła głowę.
   -Hej, Noir –Ignatius trącił łokciem osłupiałego chłopaka, przywołując go do rzeczywistości. –Idziesz, czy robisz za drogowskaz?
   -Ano już idę –przerzucił pochwę z Noxem przez plecy i powlókł się za resztą, nieświadomie coraz bardziej przyśpieszając, chcąc dogonić Agathę.
   
   
VI

   Wielki Marszałek Wilhelm Noir stał na murach swojej twierdzy. Nie dalej, jak godzinę temu zwiadowcy powrócili, niosąc bardzo niepokojącą wiadomość. Armia ludzi zmierzała w ich stronę...
   Twierdzili, że pył, przez tamtych podnoszony, przesłaniał horyzont. Temu Wilhelm nie był skłonny uwierzyć. Przeżył zbyt wiele wojen, by ufać wyobraźni wystraszonych żołnierzy. Choć jedno go martwiło... To nie było zwykłe wojsko, złożone z partaczy, obiboków i niechcianych bękartów, ale karne i doskonale wyszkolone oddziały zakonne. A to już było groźne, ich cholerny fanatyzm. Rycerze zakonni ślepo wierzyli w ideały swoich przywódców i w ich obronie mogli poświecić wszystko, nawet siebie. Miał problem...
   Nagle jego rozmyślania zostały przerwane przez wbiegającego Marcusa. Miał na sobie swoją starą zbroję płytową, która, choć dawno nieużywana, zachowywała regulaminowy połysk, oraz pełne oporządzenie bojowe. Każdemu jego krokowi towarzyszył niemiłosierny chrzęst. Gdy generał zobaczył Noira, zatrzymał się i szybko zasalutował.
   -Panie, moje oddziały w pełnej gotowości! Czekamy jedynie na twój rozkaz!
   -Twoje? Myślałem, że odsunąłem cię od dowodzenia jazdą –Wilhelm zmrużył oczy. –A może się mylę?
   -Ależ, mój „następca” –podkreślił sarkazmem to słowo –to jeszcze nieopierzony żółtodziób! Nawet przez te dwadzieścia lat nie walczył w żadnej bitwie!
   -Tak, tak –Noir westchnął ciężko –wiem... Zatem, twoim zdaniem, powinienem znów mianować cię głównodowodzącym?
   -Oczywiście, to jedynie pańska decyzja, a ja bez wahania poddam się pod sprawiedliwy osąd –Marcus zgiął się w ukłonie.
   -Dobra, nie staraj się podlizać –Marszałek machnął ręka. –Wracaj do żołnierzy... Generale –dorzucił po chwili milczenia. Po odejściu Delacroixa, odwrócił się i nadal wpatrywał w horyzont.

   To był długi dzień dla wampirzego społeczeństwa Skalnego Miasta. Wszyscy byli pogrążeni w odmętach dziwnego strachu, nietypowego dla ich rasy. Ta wroga armia, to         w końcu jedynie ludzie, tłumaczyli sobie, ale nic nie pomagało. Wróg miał stanąć pod ich murami następnego dnia, wiec wieczorem kobiety, dzieci i starców przesunięto jak najdalej        w głąb miasta, dając choć iluzję bezpieczeństwa. Żołnierze niecierpliwie gotowali się do największej bitwy ich życia, mając, gdzieś w głębi czaszek, świadomość, że może okazać się ich ostatnią. Jeśli nie dla nich, to dla ich towarzyszy, krewnych i przyjaciół. Marcus Delacroix, generał i dowódca elitarnych oddziałów wampirzej jazdy, mający dosyć ogarniającego go zewsząd strachu, zamknął się w swojej komnacie. Upijał się winem                    z domieszką krwi ludzkich dziewic. Był to niezwykle rzadki rarytas, dostępny tylko dla najwyżej położonych w mrocznej hierarchii.
   -Draconie, mój synu, zbliża się wielka bitwa... –zawiesił głos, chcąc podnieść napięcie i wbił wzrok w miejsce, na którym zwykł siadać chłopiec. Teraz było puste. Dracon wyruszył z misją. Ale on o tym nie pamiętał. Gdy uznał, że może kontynuować, jednym łykiem opróżnił swój kielich. –Zapewne zwiastuje ona wojnę jeszcze większą i krwawszą, niż mogliśmy sobie do tej pory wyobrazić. Nie wiem, jak ja przetrwamy... Być może pisana nam zguba... Wtedy oznaczało by to, że nasz wielki Tor’ Alu nas opuścił. Cóż za szczęście, że Raziel wysłał ciebie do Dragonium –ciągle przemawiając do nieobecnego syna, sięgnął po dzban z winem. –Ludzkie ścierwo chce oczyścić Dominium z Mrocznych, ale, pies ich trącał, nie uda im się to! –w pijackim uniesieniu wyrżnął kielichem o stół. –Albowiem jesteśmy dla nich jak susza, czy nieurodzaj, zawsze czaimy się na skraju świadomości! Żaden mroczny nie pokłoni się przed tymi matkojebcami, tymi robakami, toczącymi ten świat! –znów napełnił kielich, podniósł do ust, po czym odrzucił osuszony w kąt pokoju. –Synu, przede wszystkim pamiętaj, że kocham cię nad życie i zawsze będę przy tobie –wstał od stołu i pogłaskał swoje przywidzenie po głowie. –Muszę iść już spać. Jutro trzeba będzie dać z siebie wszystko.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Czasem mam ochotę zamieścić troche cynizmu w komentarzach... I będę to robil, ale nieco później. Jak wam się podoba ta odsłona? Szczerze, to przemowa Marcusa nie była zaplanowana... Usiadłem nad kartkami z długopisem w łapie i pisałem, co mi wpadło do głowy :) Zapraszam do komentowania.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Marca 03, 2006, 11:55:33 am
jee..będzie wojna!! :P
kolejny świetny kawałek....
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 03, 2006, 12:47:09 pm
Niezły motyw z tym przemówieniem, podoba mi się. XD
Cytuj
kolejny świetny kawałek....
tylko czemu tak krótki? :(
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Marca 04, 2006, 11:05:36 am
Nadal na wysokim poziomie moim zdaniem. Doskonale się to czyta.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 04, 2006, 08:51:25 pm
Żeby niepotrzebnie nie powielać komentarzy innych, że się tak elokwentnie wyrażę, dajesz radę z tym opowiadaniem. Zauważyłem, że fajnie opisujesz sceny batalistyczne, więc z niecierpliwością czekam na wojnę.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Marca 05, 2006, 07:54:39 pm
Oto nadszedł wiekopomny czas bitwy ludzi z wampirami... Któz wyjdzie z tego zwyciesko? Tego dowiecie sie po przeczytaniu fragmentu konczącego drugi rozdział Wielkiej Wojny. Zapraszam do lektury.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Z samego ranka nad całym miastem rozległo się bicie dzwonów. Wszyscy byli świadomi, że ostatni dzień ich domu właśnie się rozpoczął. Łucznicy, bez żadnego rozkazu zajęli swoje miejsca, zarówno za murami jak i na blankach, jazda siodłała konie,                           a piechota kręciła się bez sensu, szukając własnych plutonów. Wampiry nie wierzyły               w zwycięstwo. Wizja morza zbrojnych, zalewającego równinę przed miastem skutecznie skruszył nadzieję, pozostawiając w umysłach goły strach.
   Marcus i Anzelm, razem z wyższymi rangą oficerami stali na tarasie pałacu Wielkiego Marszałka i w milczeniu obliczali swoje szanse na zwycięstwo. Wynik nie wyglądał zachęcająco... Do ich uszu dotarły odgłosy ciężkich kroków, miarowo uderzających                   o kamienne płyty podłogi. Odwrócili się i ujrzeli Wilhelma Noir w złotej zbroi płytowej                z oburęcznym mieczem, opartym o jego ramie.
   -Pewnie dziwi was ten strój –rozpoczął niemal wesoło. –Ale postanowiłem przywitać zwycięstwo radością, natomiast śmierć z godnością –mówiąc to spojrzał wpierw na swoje miasto, po czym zwrócił wzrok w stronę lekko falującej, wrogiej równiny. –Śmiertelnicy chyba chcą nadać nowe znaczenie pojęciu przewagi liczebnej... A teraz poślijcie po magów! Cos czuję, że będą nam bardzo potrzebni... Nie mam nic więcej do dodania. Poza jednym. Niech historia opisze tą bitwę, jako mroczny falochron stawiający odpór ludzkiemu tajfunowi –przedłużająca się cisza była znakiem do rozejścia. Gdy oficerowie to pojęli, ruszyli, aby dokonać ostatnich inspekcji, natomiast Wilhelm wskazał na Delacroixa. –Ty zostajesz. Jazda będzie mi potrzebna na samym końcu.
   Upłynęły dwie godziny, nim ludzie zdecydowali się przeprowadzić atak. Rycerze odłożyli tarcze i każdy z nich wymierzył dziwna, długą rurę w stronę murów. Przez szeregi wampirów przeszedł pełen napięcia szept.
   -Co? To jest ta ich wspaniała broń? Będą pluć do nas z tych rurek, czy jak? –nie zdawali sobie sprawy, jak blisko byli prawdy.
   Po chwili dziwny huk przerwał dialogi,  wrogie wojska zakryły chmury dymu                 a w stronę miasta pomknął grad małych, czarnych kul. Zewsząd rozlegały się jęki ranionych             i zabijanych. Pociski rozłupywały czaszki, przebijały zbroje i penetrowały wnętrzności. Niektórzy wypadali zza murów, rozpłaszczając się na kamiennym podłożu, zdobiąc je swoja krwią.  Innych siła uderzenia posyłała parę metrów dalej, prosto na dachy domów. Lecz najgorsze wrażenie wywierali ranni. Wykrwawiali się, jęcząc i klnąc, póki nie dosięgała ich śmierć, lub broń któregoś z towarzyszy. Naturalna zdolność regeneracji okazała się bezużyteczna... Rany nie goiły się, wręcz przeciwnie, bardzo szybko ropiały i gniły.
   -Kryć się, do k***y! Padnij, wasza mać! –dowódcy starali się opanowywać chaos              w oddziałach, lecz nie szło im to zbyt dobrze.
   -Czego się boicie, durnie? –najprawdopodobniej niedoinformowany łucznik nadal stał, dzielnie wypinając pierś do wroga. –To tylko jakieś cholerne kulki! –nagle coś zerwało mu głowę, pozostawiając jedynie żuchwę. Jego jucha bryzgała we wszystkie strony, zachlapując towarzyszy.
   Paladyni potrafili doskonale obchodzić się ze swoim wynalazkiem. Każdy regiment podzielił się na szeregi i gdy jeden z nich oddał salwę, jego miejsce zajmował kolejny, dając poprzednikom czas na przeładowanie broni. Tym sposobem siali śmierć wśród ogłupionych          i przerażonych obrońców.
   Anzelm wbiegł po schodach na szczyt murów i przysiadł przy najbliższym wampirze, wyglądającemu na maga.
   -Ty! Dlaczego nic nie robicie? Jak tak dalej pójdzie, to wytłuką nas bez, popijając sobie cholerną popołudniową herbatkę!!!
   -Ależ panie, co ja mogę? Przyszedłem tutaj jako posłaniec i utknąłem –jego głos drżał. Dopiero teraz Anzelm zauważył, że młodzik jest zwykłym akolitą. Chłopak był gotów wybuchnąć płaczem.
   -Dobrze, uspokój się... No już –posłaniec popatrzył na wampira, zadziwiony jego, nagle łagodnym, tonem. –Jeżeli cię sprowadzę na dół, to pójdziesz po tamtych panów?
   -Tak!! Dziękuję ci, panie –generał gestem przywołał jednego z żołnierzy i kazał odprowadzić akolitę do schodów. Parę sekund później chłopak niemal się po nich stoczył, nie zważając na możliwe rany i popędził bezmyślnie przed siebie. Mężczyzna będący jego eskortą miał mniej szczęścia. Gdy generał popatrzył w jego stronę zobaczył tylko trupa               z dziurą, zamiast piersi.
   -Gdzie ci pieprzeni magowie?!
   -Tutaj, generale –odezwał się jeden z materializujących się przed nim wampirów, szczelnie otulonych płaszczami. Kule dziwnie ich omijały. –Znów musimy ratować sytuację?
   -Strasznie z ciebie domyślny facet –Anzelm rzucił, nie darując dodatkowego ładunku sarkazmu.
–Humorek dopisuje, prawda? –w reakcji na ripostę maga, generał jedynie machnął ręką i odbiegł na bok. Wampiry w płaszczach odczekały chwilę, po czym ten, wyglądający na ich przywódcę zwrócił się do pozostałych. Musiał krzyczeć, gdyż odgłosy wystrzałów go zagłuszały, strasznie irytując.
-To będzie piękny sprawdzian dla naszych umiejętności. Jestem pewien, że maja                w swych szeregach naszych braci w sztuce... Dlatego nie wolno wam ich zlekceważyć!              A teraz zaczynamy! –magowie wyszli na mury i przywołali barierę powietrza, chroniącą miasto od wrogich kul. Jednocześnie rozłożyli ręce i zaczęli wyśpiewywać zaklęcie, wzmacniając tym jego moc.
Przy klatce piersiowej każdego z nich utworzyła się kula ognia. Po chwili wszystkie pomknęły w kierunku wojsk ludzi. Lecz, nim tam dotarły zaczęły się zmniejszać, tak,               ze w końcu rozpłynęły się w powietrzu nie pokonując nawet połowy odległości. Magowie unieśli ręce w górę i tym razem otoczyli kilka nieprzyjaznych regimentów ścianami ognia. Kilka sekund później silny podmuch wiatru ugasił płomienie. Ukryty w cieniu Raziel obserwował całe to zajście.
-Albo sprowadzili ich tu całe setki –mruczał pod nosem –albo –w tym momencie pośród ludzi zapanowało zamieszanie i w powietrze wzniósł się jeden, jedyny człowiek. Pomimo sporej odległości Mistrz Żywiołów rozpoznał tę postać. –Lazarus... No to dopiero teraz mamy problem.
Postać machnęła ręką i fala energii ścięła głowy wampirom stojącym na murach.
-Cholera! –krzyknął Raziel, otaczając się tarczą płomieni. Zatoczył ramionami półokrąg, tworząc dziesięć ognistych strzał i posłał je prosto na wroga. Pięć z nich dotarło do swojego przeznaczenia, przechodząc przez bariery ludzkiego maga i masakrując dziesiątki paladynów. Arcymag w odpowiedzi zaczął wystrzeliwać, jeden za drugim, fioletowe pociski. Wampir kontrował, z tą różnicą, że jego były czerwone. Gdy się spotykały, rozbłyskiwały wieloma kolorami, rażąc piorunami w przeróżnych kierunkach. Na te demonstracje, zarówno ludzie, jak i wampiry reagowali ze zdziwieniem, graniczącym z fascynacją.
Raziel był tak zajęty blokowaniem ataków przeciwnika, że nie dostrzegł oddziału ludzkich łuczników, mierzących w jego stronę. Płonące strzały przemknęły po niebie, nie zwiastując swego nadejścia żadnym dźwiękiem. Ogień zneutralizował tarczę, a wokół Mistrza zaczęły przelatywać strzały. Jedna z nich przebiła mu dłoń, następna ramię, a dwie kolejne nogi. To wytrąciło go z równowagi i pocisk Lazarusa uderzył go w brzuch. Wydając z siebie przedśmiertny charkot, Raziel rozpłynął się w obłoku mgły. Następne strzały i kule ognia poczęły podpalać miasto.
Tego było już dla Wilhelma za dużo.
 -k***a!!! Marcus, zbieraj jazdę! Mam im cos do powiedzenia –generał odszedł, pozostawiając Noira z adiutantem. –Przygotuj mi wierzchowca... Czas przypomnieć starym kościom żar walki –popatrzył na młodego wampira. –A ty zjeżdżaj stąd i dobrze się ukryj.
Niemal każdy dom w Skalnym Mieście płonął, gdy Wielki Marszałek Wilhelm Noir stanął na czele resztek swojej, niegdyś niepokonanej, armii.
-Nie mam zamiaru obiecywać wam zwycięstwa, albowiem, doskonale wiecie, że jest ono niemożliwe. Lecz, czy znacie ich zamiary? Nie? Powiem wam zatem... Pragną całkowitej zagłady rasy o wiele doskonalszej od nich samych! A naszym zadaniem jest utrudnić im to, choćby za cenę swojego życia! Ciężka jazda wampirów Skalnego Miasta rusza w swój ostatni bój!!! Za nas! Za Dzieci Nocy! –obnażonym dwuręcznym mieczem wywinął młyńca                   w powietrzu. Ryknął, wysuwając kły i pobudzając krew do szybszego krążenia.                        Za przykładem Noira poszła reszta rycerzy i z opuszczonymi włóczniami ruszyli w kierunku bramy, właśnie otwieranej, przez ostatniego trzymającego nerwy na wodzy, Anzelma.
Widząc uchylające się wrota miasta, ludzie nałożyli na strzelby długie noże, mierząc w tamtym kierunku. Gdy wampiry rozpoczęli atak, otworzyli ogień.
Nim ciężka jazda dotarła do wrogich szeregów, zostawili za sobą ponad połowę towarzyszy z połamanymi rękami, rozłupanymi głowami i rozerwanymi korpusami... Choć niektórych przygniotły ich własne wierzchowce... Lecz nawet w ten sposób uszczuplona siła wystarczyła, by klinem wbić się w paladynów, tratując ich pod kopytami koni. Jeźdźcy cieli lekko uzbrojonych strzelców, ale i oni nie pozostawali dłużni. W końcu sama swoja przewagą liczebna przygniatali wampirze wojsko. Mroczni, jeden za drugim padali w błoto, mieszając       z nim swoja krew. Z tysiąca pozostało dwudziestu.
Marcus przez cały czas trzymał się blisko Wielkiego Marszałka, ze wszystkich sił starając się go ochronić. Niestety, nawet on nie potrafił wyrąbać sobie drogi przez skłębioną masę ludzkich ciał i ich bagnetów. Nim się obejrzał, w ciele Wilhelma tkwiły trzy noże, a po złotej zbroi spływały strugi krwi. Jeden z nich wbił się pod płytę, mającą ochraniać serce Noira. Delacroix padł na kolana, nie zważając na rany zadawane mu przez ludzi. Wielki Marszałek starł rękawicą kroplę krwi zdobiącą policzek Marcusa.
-Byłeś oddanym przyjacielem i wiedz, że doceniam to –zakaszlał, opluwając sobie brodę krwawą ślina. –Traktowałem cię jako mojego pierworodnego. To nie tak powinno się potoczyć. Cholera... do zobaczenia –wyzionął ducha, ledwo wypowiadając te słowa. Chwile później Delacroix padł twarzą w błoto. Z jego pleców wystawało dwadzieścia ostrzy, nadając mu wygląd upiornego jeża.
Ostatniemu wampirowi ścięto głowę parę minut później. Bitwa była przegrana.
Na czoło wysunął się Lazarus i mamrocząc pod nosem dziwne słowa posłał w stronę Skalnego Miasta ogromną kulę o barwie najciemniejszej nocy. Okolicą wstrząsnął wybuch, który rozniósł twierdzę razem z okalającymi ją górami. Arcymag uśmiechnął się                       z satysfakcją.
-Wezwijcie Lotara, nadeszła jego kolej na pobrudzenie sobie rąk.
Wojska ludzi nie zawracały sobie głowy sprzątaniem pola walki, pozostawiając trupy tak, jak leżały. Gdyby ktoś zechciał je policzyć, wyszłaby mu zawrotna liczba dziesięciu tysięcy. Śmiertelnych niewiele to obchodziło.
   
------------------------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że was nie zawiodłem. Chcę tylko zauważyć, że bitwa zalicza się do mniejszych... Gorąco zapraszam do komentowania... Jestem ciekaw waszych reakcji...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 05, 2006, 08:11:58 pm
Tak jak przypuszczałem, opis bitwy wyszedł ci bardzo dobrze, chociaż moim zdaniem ludziom trochę za łatwo poszło z tymi wampirami.... No ale jakby na to nie patrzeć, rozdział jest bardzo fajny.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 05, 2006, 10:22:10 pm
Hehe no nieźle. :) Sercem byłam jednak przy wampirach... Ale cóż... Przyznać muszę jednak, że ciekawie rozwinąłeś akcję, naprawdę jestem pod wrażeniem. Myślę, że masz ogromny dar. :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Marca 06, 2006, 11:32:50 am
Zgadzam się z przedmówcami, rzeczywiście bardzo interesująco wyszedł ci ten opis bitewny.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 06, 2006, 07:45:59 pm
swietnie sie wszystko czyta, zal mi tylko, ze wampiry polegly :/
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Marca 06, 2006, 09:20:25 pm
Powiem, że ludziom poszło za łatwo. teraz Draco jest sierotą. Czemu wymordowali wampirków, chociarz raz ciemność może zwyciężyć ToT. Sorki ponosło mnie :D.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Marca 08, 2006, 06:03:01 pm
Dziękuję za komentarze :) Poszło łatwo, zgoda... Ale to było moim celem... Niemniej Skalne Miasto nie jest jedynym wampirzym domkiem ;) Dziś chcę wam przedstawić coś wybijającego się nieco na tle reszty... Jestem ciekaw waszych reakcji... Zapraszam do lektury! :)

------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 3

I

Po całym dniu marszu Agatha zgodziła się na postój. Noir szybko nazbierał suchych gałęzi i już chwilę później wesoło pląsający ogień rzucał nieco światła na ścianę lasu. Dragonka z Xallem gdzieś poszli, tak więc trójka towarzyszy mogła spokojnie porozmawiać.
-Myślisz, że mogą podsłuchiwać? –Ignatius podejrzliwie rozejrzał się wokół. –Jakoś im nie ufam –zamilkł, gdy natrafił na mordercze spojrzenie Piotra.
-Niektórzy twierdzą, że drowy są najbardziej zdradliwą rasą –elf już otwierał usta, gdy Dracon im przerwał.
-Przestańcie! Nie możemy wykorzystywać każdej możliwej chwili na kłótnie –Delacroix dotknął ręką skórzanej opaski, zasłaniającej mu oczy. –Mamy ważniejsze zmartwienia, wiecie? Na przykład to, w jakim celu nas tutaj przysłano...
-Może po to, by Noir miał się z kim ożenić, co? –drow posłał Piotrowi złośliwy uśmieszek. Chłopak poderwał się na równe nogi i złapał za rękojeść Noxa.
-No dalej, daj mi powód –demonstracyjnie wysunął kły.
-Siadaj głąbie! –krzyknął Dracon. –A ty, elfie, czasem powstrzymaj swój giętki język, dobrze?
-Nie będę słuchał tych obelg! –Piotr odwrócił się na pięcie i wszedł między drzewa.
-O co ci chodzi, bracie? –drow zapytał z wyrzutem. –Będziesz bronił tego maminsynka? Cholera! Jego umysł zamroczyła ta dragonka! Nie widzisz tego?!
-Widzę, nawet bardzo dobrze... Tyle razy powtarzałem ci, że ta opaska nie ogranicza mojego wzroku... Zostaw go. Jest w gorącej wodzie kąpany i tyle.
-Naprawdę, nie ma sensu w jego uczestnictwie w tej misji –po chwili namysłu drow dodał. –Wracając do tematu, serio nie masz pojęcia dlaczego nas tu wysłali?
-Nie... Chociaż chwila...Mam tu coś ciekawego –wampir chwilę grzebał w swoich sakwach. W końcu wyciągnął małe zawiniątko. –To dał mi Raziel, chwilę przed tym, jak opuściliśmy miasto.
-To dlaczego tego nie odpakujesz?
-Bo mistrz mi zabronił... Kazał po prostu przekazać to Arcykapłanowi Kościoła Smoka... Mówił, że ma na imię Graham.
-Tyle?
-Ano... –w tym momencie Ignatius popatrzył na Dracona z rozbawieniem.
-Przejąłeś powiedzonka Piotra, wiesz?
-... –Dracon nie odpowiedział, a jedynie schował zawiniątko. Wtedy w krąg światła wkroczył Xall.
-Nie widzieliście może Agathy? –Delacroix i drow posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Młody Noir długo wędrował po lesie. Głucha cisza zawsze działała na niego kojąco,          a teraz potrzebował trochę czasu na przemyślenia. Jego choleryczny gniew na towarzyszy wyparował po paru minutach, pozostawiając jedynie uczucie ssącej pustki. Piotr właśnie tego nienawidził. To wrażenie, jakby odchodzący gniew zabierał ze sobą cząstkę jego samego... Następne w kolejce były wyrzuty sumienia. Dręczyły wampira zawsze po wybuchu... Noir bardzo się temu wszystkiemu dziwił. Wszyscy uważają, że jego rasa to pozbawione uczuć narzędzie, jak, nie przymierzając, miecz. Ale tak nie było. Chociaż jeszcze nie spotkał wampira z wyrzutami sumienia. Obarczał się winą, a płacz swą zimną dłonią łapał go za gardło.
Przez dwie godziny szukał spokoju... Nie znalazł... Sumienie nadal mu doskwierało, czuł się źle, było mu żal samego siebie. Dodatkowo myśli o dragonce uporczywie powracały. Wtedy zawsze po jego ciele rozchodziły się dziwne fale ciepła, serce mu kołatało, a ręce drżały. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć. Jednego był pewien. Za nic nie pozwoli temu przestać.
Nagle zobaczył przed sobą jezioro. Woda była krystalicznie czysta. Łagodne podmuchy wiatru tworzyły na jej lustrze lekkie fale, a przebijający się przez chmury księżyc sprawiał wrażenie przeglądającego się w nim. Piotra dopiero teraz ogarnął błogi spokój. Przysiadł pod drzewem i już miał zamiar się zdrzemnąć, gdy zobaczył jakąś postać stojącą nieco dalej, po jego prawej. Od razu rozpoznał Agathę. Wiedziony niespodziewanym impulsem zamarł bez ruchu, nie chcąc dać dziewczynie znać o swej obecności. Co prawda             w pewnym momencie zdawało mu się, że dragonka rzuciła ukradkowe spojrzenie w jego stronę, ale od razu odwróciła głowę, przebiegając wzrokiem wokół jeziora.

Agatha doskonale wiedziała, że ktoś czai się po jej lewej stronie i miała nadzieję,              że jest to Noir. Uśmiechnęła się pod nosem. Chyba jednak szczęście jej dopisuje... Powoli zaczęła ściągać z siebie części zbroi. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami. Na samym końcu pozbyła się koszuli. Spodnie zostawiła. Przeciągając się westchnęła głośno. Wyobrażała sobie co teraz czuł podglądacz i ledwo zdołała powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Zbliżyła się do wody i krok za krokiem weszła do niej aż po kolana.

Noir walczył z chęcią wyskoczenia z ukrycia, zrzuceniu ubrania i dołączenia do dziewczyny. Wygrywał tę walkę...i nie był tym zachwycony. Obserwował, jak promienie księżyca oświetlały jej sylwetkę. Zdawało mu się nawet, że widzi, jak pod wpływem zimnej wody na jej skórze pojawia się gęsia skórka, podnosząc delikatny meszek na piersiach. Chłopak słyszał swoje przyspieszone tętno, krew szumiała mu w skroniach. Zdawało się, że zaraz eksploduje... Ale jednak ponownie się opanował. Chciał się uspokoić, więc zamknął oczy. Nie wyszło, serce nadal chciało wyskoczyć z piersi. W końcu ponownie spojrzał              w stronę jeziora, by, ku wielkiemu zdziwieniu, przekonać się, że dziewczyna zniknęła.
Wampir wyskoczył z krzaków i zaczął przeszukiwać wzrokiem taflę jeziora. Podbiegł do brzegu i, nie tracąc czasu na rozbieranie się, zaczął brnąć w kierunku miejsca, gdzie ostatnio widział Agathę. Nagle zobaczył przed sobą mokrą twarz dragonki. Ta pocałowała go w policzek, co skutecznie wprawiło Piotra w osłupienie.
Nie minęła sekunda, gdy poczuł, że coś łapie go za kostki i stracił grunt pod nogami. Woda zamknęła się nad nim. Zbroja i broń doskonale nadawały się do walki, ale nie do pływania. Nie potrafił się wynurzyć, a gdy wreszcie złapał haust powietrza, zobaczył półnagą dziewczynę, znikającą w lesie.
   
------------------------------------------------------------------------------------------------

Deczko krótkie, wiem, ale chciałem ten fragment wyróżnić, moze uświęcić nawet... Zapraszam do komentowania, moi mili :D
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Marca 08, 2006, 06:10:26 pm
łii..scena lekko erotyczna ;p
ciekawy kawałek....wątek miłosny? XD
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 08, 2006, 06:16:32 pm
zapowiada sie ciekawie...ale czy ten Noi nie szuka przypadkiem ojca tej cale Agathy?
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 08, 2006, 08:13:09 pm
Hihi, wątek miłosny... :blush: Cudownie... Czekałam na to... :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 08, 2006, 08:41:09 pm
hmm.... ciekawy obrót, akcji, nie powiem że nie. Zastanawiam się tylko jak rozwiniesz ten niby wątek miłosny. Bo narazie to wygląda na miłość od pierwszego wejrzenia, a takie zjawisko nawet w literaturze fantasy jest mało realne i przeze mnie mało lubiane :F No ale jakby nie patrzeć piszesz, całkiem fajnie, nie powiem, że nie.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Marca 08, 2006, 10:15:48 pm
Lekki erotyk. oui oui, ale nie przechodź do scen hardcorowych ok? Tak czy siak Ciekawi mnie jak Dracon zareaguje, gdy dowie się, że jego ojciec kopnął kalendarz.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Marca 10, 2006, 12:22:48 pm
Hm odrobina erotyki.  No nieźle to wyszło.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Marca 18, 2006, 01:01:36 pm
Witam wszystkich ponownie :] Pragnę wam dziś zaprezentować kolejną część "Wielkiej Wojny"... Obym was nie zawiódł. Zapraszam do lektury!

------------------------------------------------------------------------------------------------

Agatha zręcznie wdrapała się na drzewo i cicho przysiadła na gałęzi.
   -Co się ze mną dzieje? –szeptała do siebie, patrząc, jak Piotr przebiega pod jej drzewem. –Co on ze mną zrobił? Dlaczego moje serce tak wali? –coraz więcej pytań pukało do drzwi jej umysłu. Jeszcze raz spojrzała za biegnącym Noirem, po czym zeskoczyła ze swej kryjówki i ruszyła za nim.

   Wampir nie widział sensu w tym szaleńczym biegu przez las. Co prawda, jego wyostrzony wzrok pomagał w omijaniu większości przeszkód, ale i tak nie udało mu się strzec rozcięcia na policzku. Klął pod nosem, ale nogi i tak nie przestawały go nieść.
   Nagle usłyszał dziewczęcy krzyk i rozejrzał się, zdezorientowany. Przez to potknął się o wystający z ziemi korzeń i zaczął staczać się po zboczu, wprost do strumyka, płynącego            w małej dolince.
   Ostry ból przeszył jego lewy bok, gdy przy upadku wbiła mu się tam rękojeść Saracena. Noir otarł krew sączącą się z rany na policzku i postanowił zaczekać, aż krzyk znów się rozlegnie. Wtedy dojrzał na stojącą na zboczu doliny niemal rudą dziewczynę, broniącą się długim nożem przed trzema wilkami. Jedna jej ręka zwisała, bezwładna,              a z rękawa sączyła się jasna i świeża krew. Na ten widok, Piotr oblizał usta... Dawno nie pił ludzkiego nektaru... Bo to był człowiek. Bez wątpienia.
   -No chodźcie, sucze syny! –krzyknęła.
-Co za odwaga –drwiący głos, przywodzący na myśl warknięcie, dobiegał gdzieś spomiędzy drzew.
-Rowena! W końcu cię znalazłam –wilki były nieco ogłupione nagłą utratą zainteresowania nimi przez potencjalną ofiarę. –Powinnam była posłuchać Dantego od razu...
-Dante jest durniem, zaślepionym tą swoją „równowagą” –przerwała Racheli dziewczyna. –Marnujesz swój i mój czas –wskazała palcem na ranną. –Zabić! –warknęła.
Zwierzęta z pianą na pyskach rzuciły się na Rachelę. Ta próbowała się bronić, lecz nieskutecznie. Nóż, wybity z jej ręki, upadł przy stopie Noira.
-Dość! –ryknął, obnażając kły. Rana na policzku zasklepiła się już wcześniej.                   O szaleńczym biegu świadczyły już tylko potargane włosy i przyspieszony oddech. Wcześniej, cicho przygotował Saracena do walki. Rękojeść była jeszcze mokra, co utrudniało znalezienie pewnego chwytu, ale Piotr nie zwracał na to uwagi. Wodził ostrzem od jednego napastnika, do drugiego, radując się czekającym go starciem.
-Odejdź, wampirku, bo stanie ci się jeszcze jaka krzywda –syknęła kobieta z drzewa.
-Zamknij się –Noir uciął rozmowę, nim ta się jeszcze rozpoczęła. Rowena wyglądała, jakby ktoś ją spoliczkował. Po chwili pstryknęła palcami i rozwiała się w powietrzu.
-Jasna cholera! –krzyknęła ranna dziewczyna i zlała się z mrokiem nocy. Noir był równie zdziwiony jak zwierzęta. I równie szybko się z niego otrząsnął.
Wilki szykowały się do skoku, lecz nim go wykonały, wampir pozbawił jednego połowy pyska. Noir wziął odciętą część i zaczął spijać ściekającą z niej krew. Pozostali dwaj napastnicy zaatakowali. Piotr uniknął jednego, rozcinając mu brzuch, gdy ten był jeszcze             w powietrzu. Wilk wylądował i ze zdziwieniem wpatrywał się, we wlokące się za nim wnętrzności, po czym ciężko upadł. Wampir z zadowoleniem schował miecz i patrzył na dymiące truchło, ignorując ostatniego wilka. Ten skoczył, chcąc zatopić kły w karku  chłopaka. Już miał go powalić, gdy Noir błyskawicznie się odwrócił i gołymi rękami złapał zwierzę za gardło. Ostatnim widokiem wilka były płomienie wyzierające ze źrenic Piotra, sekundę później został rozszarpany.
Wampir, szybko rozwiniętymi szponami, wbił się w miękką skórę zwierzęcia i, bez wysiłku, rozszczepił gardło wraz z czaszką. Fontanna stygnącej juchy bryzgnęła na niego. Noir przyssał się do trupa i pił, póki zupełnie nie osuszył zwłok. Potem zaniósł się szaleńczym śmiechem i rzucił na ziemię. Cały zbroczony czerwienią leżał, nie mogąc opanować wybuchu euforii. Jak zwykle, po sutym posiłku, czuł uniesienie. Przypływ siły usunął mu z umysłu wszelkie myśli, poza jedna... „WIECEJ!!!”
Jeszcze długo rozkoszował się zapachem krzepnącej krwi.

Agatha, w przeciwieństwie do Noira, zobaczyła zbocze i zatrzymała się bezpośrednio przed nim. Cicho obserwowała stamtąd całe zajście. Ogarniało ją obrzydzenie na widok tak nierównej walki i upijania się przez wampira. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zrozumiała, że cichutko go wspierała.
Postanowiła odejść, dając Piotrowi czas na dojście do siebie. Zawróciła, kierując się        w stronę ich małego obozowiska.

Ignatius i Xall walczyli, choć sami nazywali to „sprawdzanie swoich możliwości”... Dracon nie miał ochoty się do tego mieszać, więc siedział pod drzewem. Sprawiał wrażenie śpiącego, ale opaska na oczach uniemożliwiała dokładne sprawdzenie z większej odległości. Drow zaciekle atakował krótkim mieczem, podczas, gdy dragon blokował wszystkie uderzenia swoim kosturem. Wyraźnie był znudzony.
-Co jest, klecho? Nie potrafisz atakować? –po czole Ignatiusa ściekał pot, a jego oddech był o wiele za szybki.
-Ależ potrafię, tylko po co mam sobie brudzić miecz? –Xall zręcznie unikał cięć             i pchnięć.
-Miecz? Jesteś głupi, albo...nie, ty jesteś głupi –wysapał drow, a na jego twarz wpełzł uśmieszek.
-Posiadam ten kawałek stali, możesz się nie martwić –szybkim ruchem wysunął nową broń z kostura. Był to długi miecz o cienkim, zielonkawym ostrzu. Jego rękojeść była jednocześnie zwieńczeniem kija. –I kto tu jest głupi, co? –broń w jego ręku była giętka, niczym wąż i równie zabójcza. Gdy kapłan wykonywał nawet najmniejszy zamach, z jękiem cięła powietrze.
-Pokazujemy co potrafimy? Wreszcie –Ignatius znów zaatakował. Jego ruchy były tak szybkie, że klinga miecza stała się srebrna smugą. Jednak dla Xalla nie stanowiło to najmniejszego problemu. Uprzejmie się uśmiechając blokował każdy cios, aż w końcu silnym cięciem odrąbał połowę ostrza drowa.
-Co teraz, potężny mroczny elfie? –w tym momencie kapłan poczuł zimny dotyk stali na swoim kroczu.
-Może to, klecho? –drow przycisnął sztylet mocniej, aż Xall syknął z bólu.
-Uznajmy, że mamy remis –Dracon wszedł między walczących, rozdzielając ich. –Poza tym Agatha może zaraz wrócić, wiec udawajmy, że nic nie zaszło... Nie sądzę, że byłaby zachwycona tą próbą sił. Zgoda?
-Już tutaj jestem –dziewczyna wyszła spomiędzy krzaków, wyciągając spomiędzy włosów zbłąkane liście. Ignatius kątem oka obserwował kapłana. Jego zakłopotanie było coraz bardziej widoczne.
-To nie było to, na co to wyglądało –dragon zaczął się plątać, nie mogąc poskładać zdania. –My tylko...
-Trenowaliśmy... –Agatha dokończyła za niego. –Tak?
Dracon, nie ruszając się z miejsca, w milczeniu patrzył na dziewczynę, usadawiającą się przy ognisku.
-Nie widziałaś gdzieś Noira? –jeśli dragonka się zmieszała, to doskonale to ukryła. Odpowiedziało mu przeczące kręcenie głową. –Szkoda, bo jakiś czas temu zniknął i do tej pory go nie ma –wampir, pomimo opaski, patrzył się na dziewczynę badawczo. –Powiedz mi tylko, dlaczego masz mokre włosy? –pozostała trójka przez moment zastanawiała się jak on to zobaczył... Wtedy na polanę wkroczył Piotr.
Agathę zdziwiła prędkość jego powrotu, ale przypomniała sobie, że sama wracała spacerkiem i dodatkowo obserwowała walkę Xalla i Ignatiusa, więc Noir miał wystarczająco dużo czasu na otrzeźwienie.
-Brałeś kąpiel? –zapytał drow, głosem pełnym ironii.
-Taaak –oczy wampira świeciły, gasnącym już, czerwonym blaskiem. –Musiałem umyć się po kolacji –uśmiechnął się, pokazując kły.
-Dorwałeś jakiegoś szczura, czy jak? –drow nie odpuszczał.
-Przypomniałem sobie! –Noir sięgnął do pasa. –To dla ciebie, w ramach przeprosin za wszystkie złośliwości –podał Ignatiusowi małe zawiniątko z wilczej skóry.
-Co to jest? Gdzie to znalazłeś? –drow niepewnie przyglądał się prezentowi.
-Nie znalazłem, tylko zrobiłem... Zobacz, co jest w środku –wampir z odrobiną dumy przypatrywał się, jak towarzysz wysypał zawartość woreczka na ziemię.
-Zęby? To ma być jakiś żart? Wytłumacz to –drow wypowiedział to twardym, rozkazującym tonem.
-Wilcze. Są całkiem cenne... Więc doceń wartość tego podarku.
-Cóż, dziękuję –bąknął elf, chowając zawiniątko do plecaka.
-Idźcie już spać –Xall przerwał dyskusję. –Jutro musimy wcześnie wyruszyć.
Dracon przykrył się kocem i zasypiał powoli, myśląc o ojcu. Bezwiednie uśmiechnął się do nieba.

------------------------------------------------------------------------------------------------

BTW. Chciałem uzyć "QUOTE", ale stwierdziłem, że tekst staje się o wiele mniej widoczny... Szkoda. Zapraszam do komentowania... :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 18, 2006, 09:45:58 pm
no, nieźle, nieźle. Zdecydowanie muszę przyznać, że fajnie piszesz. Tylk trochę ten Noir mógłby się opanować, bo się z niego krwioholik jakiś robi :F No ale mniejsza z tym. Tak czy inaczej, życzę ci powodzenia na dalszej drodze literackiej i czekam na następny rozdział.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 18, 2006, 10:34:18 pm
Fajny opis zakrapianej krwią uczty^^ Ten motyw naprawdę mi sę spodobał, a i reszta rozdziału jest świetnie napisana. :) Niecierpliwie czekam na kolejne... naprawdę...
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Marca 18, 2006, 11:04:24 pm
kurcze...Igni jeśli nic nie pisze..znaczy sie, że mi sie podoba..
napisze jak będzie do bani ;p
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Marca 20, 2006, 12:13:41 pm
Bardzo ciekawy rozdział.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Marca 24, 2006, 12:44:26 pm
Witajcie!! Powracam z nową częścią Wielkiej Wojny :) Powolutku zbliżamy się do zawiązania głównego wątku fabuły :D Tak, tak, nawet nie wiecie ile mi to sprawia frajdy :] Zapraszam do lektury i komentowania :)

------------------------------------------------------------------------------------------------

Parę dni później stanęli przed naziemną częścią miasta Dragonium. Ignatius sceptycznie przyjrzał się niezbyt okazałym murom i ociekającym jadem głosem zwrócił się do Xalla.
-Czyżbyście aż tak wierzyli w tą waszą „neutralność”, by nie przejmować się obroną?
-Ty jednak jesteś ignorantem, prawda? –odparł dragon, mrużąc groźnie oczy. –Myślisz, że nasza potężna rasa zadowoliłaby się mieszkaniem na ziemi, niczym, nie przymierzając, zwierzęta?
-Wypraszam sobie! –krzyknął drow, a magia zaczęła przeskakiwać mu miedzy palcami.
-Czemu się denerwujesz? –zapytał kapłan niewinnym głosem. –W końcu twa rasa również nie żyje na powierzchni –Xall przywołał tarczę ochronną. –Wy mieszkacie pod ziemia, jak robaki!
Ignatius wypuścił w stronę dragona strumień ognia, który rozbił się o jego barierę             i oboje sięgali do broni, gdy oplotła ich roślinność.
-Co wy sobie wyobrażacie?! –ryknął Delacroix. –Zachowujecie się jak ostatni idioci! –zwrócił się do drowa. –Pomyśl, jakie wystawiasz nam świadectwo! Mamy wypełnić zadanie, a do tego czasu nie możesz dać się zabić –spod opaski na oczach wampira zaczęło bić zielone światło. –A jeśli już koniecznie tego chcesz, to z chęcią wyręczę kapłana!!! –cera Dracona stała się nienaturalnie ziemista, a włosy przybrały ciemniejszy odcień.
-Co ty wyprawiasz, bracie! –Ignatius wyraźnie był wystraszony. –Nigdy się tak nie zachowywałeś –dopiero teraz wampir odzyskał nad sobą kontrolę. W końcu stało się, wieloletnie obawy się spełniły. Demon, który objawiał mu się podczas snu i nauczał magii, prawie osiągnął swój prawdziwy cel... Ta świadomość rozbiła go całkowicie. Zatoczył się, łapiąc za głowę.
-...Przepraszam cię, Ignatiusie... Nie wiem co się ze mną stało –to akurat było kłamstwem. W oczach Xalla można było dostrzec błysk zrozumienia, a następnie, przez chwilę, nienawiść.
-Tak, nic się nie stało, Ignatiusie –mruknął pod nosem dragon, po czym dodał już głośniej. –Ruszajmy! Musimy dotrzeć na miejsce jeszcze przed południem.
Grupa ruszyła, ale tym razem Dracon pozostawał nieco z tyłu, chcąc przemyśleć całe to wydarzenie, nie chcąc wchodzić towarzyszom w drogę.

Mimo ogólnego mroku, miasto dragonów świeciło magicznym blaskiem,                           a rozplanowanie na kształt pentagramu dodawało mu mistycyzmu. Mury, z większej odległości wydające się marne, teraz przytłaczały swoja grubością i solidnością.
-Nie są wysokie, za to jakie mocne –w głosie drowa dało się wyczuć pojednawczy podziw.
Gdy masywne wrota uchyliły się przed wędrowcami, ich oczom ukazały się kamienne domki, klasztory oraz małe pałacyki. Tylko jedna rzecz się nie zgadzała...
-Tu jest pusto –mruknął Noir, rozglądając się wokół. Nagle wszyscy odwrócili się słysząc szczęk zamykającej się samoczynnie bramy. Wszyscy, prócz dwójki dragonów.
-Ależ nie musicie się dziwić –zaczęła Agatha –ta część miasta używana jest bardzo rzadko. Praktycznie jedynie podczas ataków.
-Ta część? –zdziwił się Piotr, ale od razu przypomniał sobie od czego rozpoczęła się poranna kłótnia. –Ach tak, jasne... ale jak dostaniemy się tam –ruchem głowy wskazał na chmury.
-Wy tam nie pójdziecie –odparł szybko Xall. –Słońce by was zabiło.
-To Dragonium leży ponad chmurami? –Dracon podrapał się po głowie.
-Tak... I to wszystko, czego dowiecie się ode mnie –dragon machnął ręką. –Resztę opowie wam Arcykapłan Graham.
-Spotkamy się z samym Arcykapłanem? –Dracon uważniej nadstawił uszu.
-Yhm –przytaknął kapłan. –A on nie lubi czekać, zatem chodźmy już...
Ignatius poczekał aż reszta odejdzie kawałek i złapał Dracona za ramię, zatrzymując go.
-Wszystko gra? –niepewnie zaczął rozmowę. –Słuchaj, nie przejmuj się zbytnio „tamtym”, każdemu mogło się to przytrafić –położył dłoń na ramieniu wampira, ale ten ją strzasnął.
-Wcale nie –Dracon wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć. –Czy wiesz jak to jest, gdy siedzi w tobie druga istota? Gdy musisz się z nią zmagać nawet przez sen?! –wampir ledwo powstrzymywał się od krzyku. –Powiedz, czy wiesz jak to jest powoli wariować pod naporem dwóch głosów!! –drow ze strachem odsunął się od chłopaka.
-Nie wiem –zwiesił bezradnie ramiona.
-Sam widzisz, że to nie jest coś, o czym można zapomnieć –Dracon zdołał przywrócić głosowi poprzedni, spokojniejszy, ton. –Ja przegrywam swoja walkę –wampir zamilkł                   i powoli ruszył śladem reszty grupy.

Budynek, będący główna kaplicą, a zarazem siedzibą najwyższych władz Kościoła Behemota, mieścił się dokładnie w samym sercu miasta. Wyraźnie odcinał się od otaczających go domów, zarówno pod względem rozmiarów, jak i bogactwa. Silne, kamienne i pozłacane ściany cały były pokryte zadziwiającymi płaskorzeźbami. Ogromne, podłużne witraże, niczym oczy świątyni, obserwowały każdy zakątek miasta. Lecz największe wrażenie wywierała złota kopuła, wzbijająca się do nieba i zwieńczona posagiem boga Behemota,  naturalnych rozmiarów...
Gdy cała grupa wkroczyła do środka, oślepił ich blask pochodni, odbijający się od dokładnie wypolerowanych, lustrzanych ścian.
-Ooo... to jest niezłe –Piotr wykonał obrót na pięcie. –Te złote płyty zdają się dawać nam nieskończenie wiele dróg.
-Albo nieśmiertelność –wyrwało się Xallowi, który, gdy zauważył co powiedział, szybko zmienił temat. –Poza tym, nazywaj to „lustrami”.
Stukot ich obuwia o marmurową posadzkę niósł się dalekim echem, wybijając równy, marszowy rytm. W końcu zatrzymali się przed niepozornymi drzwiami. Xall bez słowa wskazał im krzesła, po czym użył małej kołatki, anonsując ich nadejście.
-Kto tam? –niski, donośny głos dobiegł ich zza drzwi.
-To ja, o Czcigodny, twój uniżony sługa...
-Oj, zamknij się Xall i wprowadź naszych gości –Arcykapłan nie pozwolił dragonowi dokończyć i sam otworzył drzwi. –Witajcie, przybysze –na jego pooranej zmarszczkami twarzy widać było coś na kształt ulgi. –Jak minęła podróż? –Dracon miał dziwne wrażenie,        że to pytanie skierowane było głównie do Agathy. Tymczasem Xall z nadąsana mina oparł się             o ścianę, czekając na odrobinę zainteresowania od przełożonego.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Podobało się? :] Nie mogę doczekać się waszych komentarzy :) Nie pozwólcie mi, bym zdechł z pragnienia XD
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Marca 24, 2006, 03:38:19 pm
jak zawsze dobrze..chociaz nie wiele sie dzialo ;]
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Marca 24, 2006, 07:55:21 pm
no i powiedz? Po co mam pisać komentarz, skoro i tak z góry wiadomo co napiszę? Przeciez to czywiste, że napisałeś kolejny dobry rozdział. Tego nawet nie trzeba już mówić......
I jak jeszcze raz napiszesz że nie masz talentu i że piszę o niebo lepiej od ciebie, to cię wyśmieje :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Marca 26, 2006, 12:28:12 pm
Już wcześniej bardzo lubiłam Xalla, ale po tym rozdziale nazywam go moim ulubionym bohaterem 'Wielkej Wojny'. :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Marca 27, 2006, 10:21:40 am
Jak zwykle udany rozdział.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Kwietnia 02, 2006, 12:31:17 pm
Dziś, w dzień szczególnie smutny, chcę wam zaprezentować kolejna część... Niosącą troche więcej nadzieji, niż poprzednie. Mam nadzieje, że sie wam spodoba. Zapraszam do czytania i komentowania.

------------------------------------------------------------------------------------------------

-Dobrze, o Czcigodny –dragonka potwierdziła słowa kapłana.
-Daj sobie spokój z tymi formułkami, dziecko –mężczyzna podszedł do Agathy i objął ja po ojcowsku. –Witaj w domu, córeczko.
Wszyscy, prócz Xalla, spojrzeli na tą dwójkę nie kryjąc zdziwienia. Po chwili Graham odprawił dziewczynę razem z kapłanem i zasiadł za biurkiem.
Trzej chłopcy powoli przekroczyli próg pomieszczenia, dopiero teraz zauważając jego, kontrastujące z resztą świątyni, gołe ściany i liche meble. Właściwie, to biurko i krzesła wyglądały na zżerane przez termity.
-Pewnie dziwi was ta prostota mej komnaty –Graham splótł palce i utkwił swój przeszywający wzrok w przybyszach. –Ale nie o tym nam mówić... Więc Wilhelm przysłał grupkę szczeniaków –Noir zjeżył się na te słowa, ale Dracon powstrzymał go wzrokiem. –Dobrze, niech i tak będzie... Zapewne ostrzegano was, że ta misja jest najwyższej wagi –zawiesił głos, w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie doczekał się. –Zatem przekażcie waszemu Wielkiemu Marszałkowi Wilhelmowi Noir, że odpowiedź brzmi „nie”.
Chłopcy stali z otwartymi ze zdziwienia ustami. Osłupiali. Pierwszy ocknął się Dracon.
   -Ale odpowiedź na co? –Graham skrzywił się na to pytanie, lecz widząc, że przybysze szczerze się dziwią, po raz pierwszy się uśmiechnął.
-Wasz szef wam nie powiedział, co? –kpiący wyraz jego twarzy ustąpił powadze. –Tym bardziej ja tego nie zrobię. A teraz wybaczcie –rzucił, wstając z miejsca. –Nie mogę poświęcić wam więcej czasu.
-Tylko, że...
-Co znowu? –w głosie Arcykapłana zabrzmiała stalowa nuta.
-Czy możemy prosić o jakiś nocleg? –Dracon był nieco zakłopotany.
-A, taak, oczywiście. Wybierzcie sobie coś z tych tam –wskazał ręka na puste budynki. –Możecie zostać tak długo, jak tylko zechcecie –postać dragona spowiła mgła, a gdy się rozwiała, jego już nie było.
Trzej chłopcy stali w miejscu, nie mogąc zdecydować się na następny krok. W końcu Ignatius odezwał się jako pierwszy.
-Możemy wracać? Skoro mamy już tą wiadomość, to nic nas tu nie trzyma –drow ruszył do drzwi, gdy te rozwarły się, omal nie wylatując z zawiasów. Przebiegł przez nie potężnie zbudowany dragon... Piotrowi nasunęła się myśl, że już wie, jak można zmusić górę do biegu... Niespodziewany gość rozejrzał się i gdy zobaczył dwójkę wampirów i drowa cofnął się z niechęcią.
-Gdzie jest Arcykapłan? –widać poczucie obowiązku zwyciężyło.
-Był, ale go już nie ma –zanim Noir zrozumiał sens swoich słów było za późno. Dragon chwycił za oburęczny miecz, wiszący na jego plecach.
-Zabiliście Czcigodnego?!!
-Ależ skąd –Dracon starał się załagodzić sprawę. –Mój tępy towarzysz chciał powiedzieć, że Arcykapłan Graham przed chwilą odszedł, by zająć się swoimi sprawami –na twarzy dragona pojawiła się bezbrzeżna ulga.
-Mówił dokąd?
-Nie, a o co chodzi? Coś się stało? –spytał Ignatius.
-Nie wiem, czy mi wolno, ale –tu dokładniej spojrzał na chłopców –to w pewnym sensie dotyczy i was, więc... Dobra, powiem wam –mężczyzna odchrząknął. –Ludzie przeprowadzili szturm na Skalne Miasto –dragon spodziewał się jakiejś reakcji, ale odpowiedziały mu jedynie kamienne twarze chłopców.
-Rozgromiono tych ludzkich idiotów? –Dracon rzucił pytanie, niby od niechcenia.
-...Niestety nie  -tym razem oczy przybyszów rozszerzyły się do granic możliwości. –Wampirze wojsko zostało wybite co do jednego... Razem z Wielkim Marszałkiem Wilhelmem Noir, generałem Marcusem Delacroix i Mistrzem Żywiołów Razielem –dragon czuł, że te nazwiska wywołają największe wrażenie. Znów odpowiedziała mu cisza, chłopcy stali bez ruchu, niby zaklęci.




II

Dracon stał na balkonie jednego z opuszczonych domów w Dragonium. Wbijał wzrok  w nocne niebo, jak zwykle zachmurzone. Nagle poczuł obecność swojego przyjaciela. Drow stał tuż za nim.
-Zastanawiałeś się kiedyś nad tym jak wygląda nasze niebo? Gwiazdy? Księżyc? Bez śladów tych magicznych oparów –Ignatius był zaskoczony słowami swojego przyjaciela.              W końcu przed chwilą dowiedział się o śmierci swoich najbliższych...
-Nie, koncentruje się na „tu i teraz”, a nie na zastanawianiu się nad czymś tak odległym –podniósł głowę, wskazując niebo.
-Właśnie w tym się różnimy, bracie –spokój w głosie wampira był nienaturalny. –Ja staram się być otwartym na wszystko...
-Wiesz, od dawna chciałem zapytać się o cel noszenia tej opaski na oczach...
-To coś? –Dracon się zdziwił, że drow o to pyta. –Czasem sam zapominam, że to noszę. Więc –zaczął, nadal wgapiając się w niebo –jest to symbol mojej walki, a zarazem narzędzie kształtujące wrodzone wampirze umiejętności.
-Jak...?
-Postrzeganie pozazmysłowe –odczekał chwilę, jakby zbierał się do dłuższego wywodu. –Nie potrzebuje oczu, by widzieć to wszystko... Co prawda kolory sprawiają mi jeszcze pewne trudności, ale widzę to samo co ty. Jak nie więcej, bo mogę „patrzeć”                    we wszystkich kierunkach, bez poruszania głową.
-To tak mnie dostrzegłeś... Ale wspominałeś też coś o walce... Jakiej?
-Pamiętasz, co mówiłem rano? Czas, byś dowiedział się wszystkiego... Jestem,                   a raczej połowa mnie jest, wcieleniem Śniącego –Ignatiusa zatkało. Przez chwilę stali               w milczeniu. –Ta opaska służy ukryciu tego faktu.
-Opaska... Coś takiego może –drow miał problemy z poskładaniem logicznego zdania. –Jest magiczna?
-Nie, to najzwyklejsza skóra –Dracon lekko się uśmiechnął. –Widzisz, czytałem              o tym, że oczy demona są całe czarne, niczym nicość... Śniący objawił mi się po raz pierwszy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, pamiętasz?
-Tak, ale byłeś jeszcze w pełni... sobą?
-Raczej... Choć myślę, że mistrz wiedział o tej „drugiej” osobie...
-Tyle, że Raziela teraz już nie ma –ta deklaracja nie sprawiła Ignatiusowi tyle bólu, ile się spodziewał.
-Niestety –Dracon odwrócił się do przyjaciela –bo teraz bardzo by mi się przydał –wampir zaczął rozwiązywać supeł, trzymający opaskę na jego oczach.
-Co robisz?!
-Wiesz, prawdę mówiąc, Dracon którego znałeś już od jakiegoś czasu nie istnieje –drow odsunął się ze strachem. Patrzyła na niego para różnych oczu. Jedno niebieskie,                 a drugie, wypełnione pustką. –Przegrałem swoją walkę, bo oddałem część siebie Śniącemu... Ale i wygrałem, gdyż zachowałem połowę duszy.
-Bracie –Ignatius nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
-Ta istota była twoim bratem? –głos wampira był o wiele bardziej szorstki i chłodny. –Jak to możliwe? –twarz Dracona wykrzywił grymas bólu i po chwili chłopak był znów sobą. –Widzisz czemu do tej pory byłem przez większość czasu zamknięty w swojej komnacie? –widać było, że jest bliski płaczu. Osunął się na kolana. –Czasem chciałbym po prostu zdechnąć.
-Nie mów tak! –drow przemógł strach i podszedł do wampira. –Przecież dla ciebie taki demon to pryszcz –zaczepnie szturchnął Dracona w ramie.
-... –dwie jaźnie, wściekłość i wzruszenie ścierały się ze sobą. Pierwszeństwo zdobyła ta druga. –Czemu chcesz mi pomóc?
-Ponieważ uważam się za twego przyjaciela, a ja jestem wierny przyjaciołom –Ignatius położył dłoń na ramieniu wampira. Tym razem nie została strącona.
-Dziękuję –chłopak otarł łzę, spływającą ze zdrowego oka. –Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam spłacić ten dług.
-Jaki dług? To mój obowiązek, bracie.
Dracon nie odpowiedział. Wstał i przytulił drowa po przyjacielsku, po czym znów zaczął patrzeć w niebo. Tym razem swoimi własnymi oczyma i z wiernym towarzyszem u boku.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Kwietnia 02, 2006, 09:26:21 pm
śmieszna sprawa, bo zauważyłem, że u ciebie wampiry, w przeciwieństwie do ludzi, są bardzo ludzkie :F Ale może to nawet lepiej. W każdym bądź razie ten rozdział poniżej średniej nie spada. Jest dobry jak wszystkie inne chociaż faktycznie akcji w nim nie uświadczyłem. No ale zobaczymy jak to się rozwinie
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Kwietnia 04, 2006, 10:57:03 am
Kolejny według mnie udany rozdział.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Kwietnia 06, 2006, 12:21:24 am
Gdy czytam kolejne rozdziały, to zupełnie tak, jak bym czytała dobrą książkę. ^_^  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Kwietnia 21, 2006, 08:46:57 pm
Witojcie po długiej przerwie!! Mam sporo na głowie (a tak serio, to chcę dać odetchnać konkurencji XD), ale postaram sie pisać w miarę regularnie. Zatem nie przedłuzając zapraszam do czytania!

------------------------------------------------------------------------------------------------

Piotr Noir wybrał się na samotny spacer po Dragonium. Wiadomość o śmierci ojca mocno zachwiała jego i tak już wątłą pewnością siebie. Wcześniej czuł się jedynie zagubiony, teraz wiedział, że sens tego wszystkiego gdzieś się zatracił. Potrzebował solidnego przewodnika... Ale jego umysł nie spełniał tego wymogu. Jakoś nie słyszał głosu Wilhelma... Niezbyt go to zdziwiło. Nie dawał wiary tym bajdurzeniom o dawno umarłych mistrzach. Podobno mieli powracać z zaświatów i pełnić role strażników u boku swoich wychowanków... Historia dla mięczaków... Tylko, że teraz przeraźliwie chciał uwierzyć.
Gdy w końcu zdecydował się na odpoczynek, dotarło do niego, że się zgubił. Nie tylko w życiu, ale i w mieście.
- Gdzie ja jestem? –rozglądał się, chcąc dojrzeć choć jeden punkt orientacyjny. Z kolei na niego zewsząd patrzyły pozbawione oczu domy. Rozlatujące się konstrukcje, przeżarte na wylot zimnem, odpychające i śmierdzące samotnością. Wszystko było takie szare, przygnębiające... Wampir ruszył dalej. Nie zaszedł daleko, gdyż potknął się o dziurę                      w wybrukowanej ulicy i runął prosto do wąskiego strumyczka na środku drogi. Cuchnął rozkładem i mułem. – Co jest? Przecież mam być „panem nocy”, drapieżcą – ironia w jego głosie miała ślady rozpaczy. – Więc dlaczego się boję?
- Nie wiem – Piotr aż podskoczył, co zakrawało na cud anatomiczny, zważając na jego horyzontalną pozycje. Ktoś za nim był. – Ja też się zgubiłem.
- Kto... – wampir obejrzał się i zobaczył szarą, potarganą i unoszącą się w powietrzu szmatę.
- Witaj ponownie –rozcięcie, mające pełnić role ust, wykrzywiło się w uśmiechu.
- Ponownie? Znaczy kiedyś się spotkaliśmy?
- Taak –głos zjawy przypominał wycie wiatru. – Choć ty nie uświadczyłeś mojej obecności. Mimo, że materiał cały czas poruszał się, miejsce w którym powinna znajdować się głowa było nieruchome. – Moment, chwila – ręka Noira powędrowała w stronę rękojeści Noxa. – Kim ty jesteś?
- Jacy wy jesteście przewidywalni – zmora najwyraźniej chciała się roześmiać, ale nie mogła. – Wszystko od razu. Myślisz, że to się da wytłumaczyć w taki sposób?
   - Kim jesteś? – Piotr z uporem powtarzał to pytanie.
- A nie mówiłem? Niestety, to nie jest miejsce do takiej rozmowy. Chodź ze mną, pokażę ci coś – nie czekając na odpowiedź wampira, szmata rozciągnęła się, zmierzając               w jego stronę. Czuł sploty zacieśniające się wokół jego ciała. Chciał krzyczeć, ale materiał wpełzał do ust. Nie mógł nawet patrzeć. Nie wiedział, co się z nim dzieje. – To będzie dla ciebie całkiem nowe doświadczenie, więc ostrzegam, żebyś nie otwierał od razu oczu – świst rozlegał się tuż nad jego uchem.
Dreszcz pełzał wzdłuż jego kręgosłupa, od lędźwi aż do karku. Nagle coś szarpnęło jego ciałem do przodu. Nie odczuwał niczego, jakby przechodził przez cudowne Katharsis. Zdawał sobie sprawę, że choć nie poruszył nogami, Dragonium pozostało daleko w tyle. Chwilę później wszystko ustało. Jego stopy dotykały czegoś kruchego, a cisza była tak doskonała, że aż dzwoniło w uszach. Dziwne, ale nawet powietrze było... inne.
- Zaraz zdejmę z ciebie tę szmatę, spokojnie – głos nie był już dziwny, raczej przyjemny. – Pamiętasz o co cię prosiłem?
- Yhmm...
- To dobrze – Noir czuł, jak materiał zsuwa się z niego, uwalniając z ciasnych splotów. Znów mógł poruszyć szczękami... i sprawiało mu to spory ból. – Zanim przejdziemy do konkretów, nalegam, byś usiadł – podmuch powietrza odepchnął wampira do tyłu, wciskając w wygodny fotel. – Dobrze wychowany – niewinna kpina – w przeciwieństwie do gospodarza... Nazywam się Cień i jestem waszym bogiem – te słowa podziałały na wampira jak sztylet wbity w dupę.
- Naszym bogiem jest Tor’ Alu! – Piotr rozchylił powieki i okazało się to wielkim błędem. Siedział w fotelu we wnętrzu kuli ognia!! Dopiero teraz żar w niego uderzył. Czuł, że skóra zaczyna skwierczeć, włosy zajmują się ogniem, a oczy wygotowują z oczodołów.
Noir krzyczał z całych sił. Czuł, jak pękają mu na całym ciele bąble, rozpryskując płyn surowiczy... Białko zmieszane z krwią spływało po policzkach, parując, nim docierało do szyi. Ostatnim wysiłkiem zwrócił się do Cienia.
- Dlaczego?
- Idioci – z obrzydzeniem bóstwo trąciło czubkiem szmaty zwęglone szczątki. – Zawsze, k***a, to samo... No, ale teraz przynajmniej coś o tobie wiemy, nie? – sylwetka mężczyzny zmaterializowała się przy zwłokach wampira. Promieniał jakimś wewnętrznym światłem. Bladą twarz wykrzywiała dezaprobata. Szare włosy sięgały połowy pleców. Rolę ubrania pełniła prosta szata kapłana, pozbawiona jakichkolwiek oznaczeń. Wyciągnął dłoń przed siebie i przesunął po czarnym czole wampira. – Ty również się czegoś dowiedziałeś... Masz mnie zawsze słuchać – Noir powoli się odradzał. Po pięciu minutach stał nagi przed Cieniem. Zmienił się... Zrzucił troszkę brzuszka, nabrał muskulatury, włosy oraz paznokcie nieco mu urosły. Nie wyglądał już na rozpieszczonego dzieciaka.
- Dziękuję, panie – nie zważając na swoją nagość padł na kolana. – Jak mam ci dziękować?
- Słuchaj mnie, synu – ojcowskim ruchem pogładził chłopca po twarzy. – A teraz usiądź, jestem ci winny sporo wyjaśnień – odczekał chwilę, gdy wampir zakładał swoje ubranie i siadał, krzyżując nogi. – Słusznie zauważyłeś, że to nie ja byłem waszym stworzycielem, punkt dla ciebie. Ale Tor’ Alu nie potrafił znieść upodlenia swoich dzieci. Odszedł. Zamknął się w swojej wieży pod którymś z oceanów. Nikt nie wie gdzie. Nieważne...Zauważ, że moje imię brzmi, tak jak brzmi. A nie jest takie bez celu.
- Jesteś jego potomkiem? –Cień wzruszył ramionami.
- Niezła próba, ale pudło. Jestem jego cieniem. Zostawił mnie tutaj, byście mieli opiekuna... Mimo wszystko kochał was ten stary pryk.
- Po co mi o tym opowiadasz?
- Potrzebujesz pewnych podstaw, nim wyjawię swój cel. Na czym to ja..? Ach, tak... Odziedziczyłem jego moc i obowiązki. Muszę przyznać, że bycie bogiem to niezła zabawa –na ustach bóstwa zagościł uśmiech dziecka cieszącego się z nowej zabawki. – Ale do rzeczy. Wybrałem ciebie, by tchnąć w twą duszę cząstkę mnie. Staniesz się Avatarem Cienia.
- Ja? Nie kpij!
- Ehhh... Wiem, że brzmi to przesadnie, a i wygląd mam jakby wycięty z bajki, ale to zawsze dobrze działało. Znacznie lepiej, niż gdybym rzucił ci na powitanie „Co jest? Dobrze? Fajnie. Zatem idź, wyrżnij wszystkie demony, nim zrobią z ciebie kisiel.” Mam rację?
- Nie jest ci aby zbyt wesoło? –zapomniał zapytać co to takiego, ten „kisiel”.
- Jesteśmy już na „ty”? A gdzie podziało się to nudne „panie”?
- Nie dodałem tego, bo coś mi nadal nie przypominasz boga.
- Cóż to? Jak, według twej nieskończonej inteligencji, wygląda bóg? Pewnie ma brodę i jest stary jak świat – Cień parsknął śmiechem. –Oni w ogóle nie „wyglądają”. To wymyka się waszym ograniczonym umysłom.
- Po coś mnie, PANIE, tutaj sprowadził? Żeby mnie zabić, czy ponabijać się trochę?
- Nie denerwuj się tak... A zabiłeś siebie sam. Ostrzegałem cię przecież – istota zaczęła się bawić, posyłając błyskawice z jednej ręki do drugiej. – Trzeba będzie trochę nad tobą popracować, wiesz? – nagle Cień z trwogą odwrócił się za siebie i nerwowo pomachał wampirowi dłonią przed oczami. – Czas, byś już sobie poszedł.
- Szef idzie? –Noir chciał zawrzeć w tych dwóch słowach maksymalny ładunek sarkazmu.
- Coś w tym stylu – usta wykrzywiły mu się w marnej parodii uśmiechu. – Jeszcze kiedyś się spotkamy.
Piotr poczuł mocne szarpnięcie w okolicach żołądka i po chwili leżał na chodniku               w Dragonium...

------------------------------------------------------------------------------------------------

Sporo mnie ten fragment kosztował... Przeżyłem małą "wene wsteczna", ale teraz powinno juz być dobrze :] Zapraszam do komentowania :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Kwietnia 21, 2006, 09:28:55 pm
hmm... nie jest źle w sumie, chociaż motyw "Cienia" jest prawie tak tandetny jak "Władca Chaosu"w moim opowiadaniu. Ale nic to :F I tak jest dobrze. Miło się czyta. Trzymaj tak dalej i (miejsce na twój pozytywny komentarz)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Kwietnia 21, 2006, 09:41:21 pm
Niestety powiem, ze tym razem jest gorzej nic wcześniejsze części. Ale wciąż miło się czyta, tylko wymyśl coś lepszego nastęnym razem oki??
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Kwietnia 22, 2006, 09:11:23 am
Rozdział wdaje się odrobinę takie sobie, ale niezgorzej się to nawet czytało.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Czerwca 08, 2006, 10:21:04 pm
Wróciłem :] Mam nadzieję, że pamietacie wydarzenia z poprzednich części :P Jeśli tak, to zapraszam do lektury świeżutkiego fragmentu :) Zblizają sie wielkie zmiany, oj zblizają :)

--------------------------------------------------------------------------

Naprzeciw niego leżały zwłoki... Poczuł swąd gnijących resztek ciała. Wampir zerwał się na nogi, lecz zawrót głowy niemal usadził go z powrotem. Coś, co kiedyś było człowiekiem, stanowiło piękne uzupełnienie okolicy. Rozkładający się wrak, będący jedynie cieniem dawnej świetności. Noir pochylił się nad zwłokami. Puste oczodoły, zapadnięte policzki i brak nosa. Wszystko to pełniło rolę parodii dawnej, zapewne pięknej, twarzy. Wgnieciona klatka piersiowa i połamane gdzieniegdzie żebra jasno świadczyły o przyczynie zgonu – upadek z bardzo wysoka. Tylko ślady ugryzienia na kręgosłupie przeczyły tej teorii. Ale równie dobrze mogły dokonać tego dzikie zwierzęta.
Z zadumy wyrwał go słabnący zapach zakrzepłej krwi.
- Wleczono cię, mój przyjacielu? – Poklepał czaszkę i ruszył nowo odkrytym tropem.

Gdy chłopak odszedł, z cienia wyłoniły się dwie sylwetki.
- Było blisko.
- Lepiej poinformować szefa.

Poszukiwania były długie i, co gorsze, bezowocne. Piotr usiadł pod zewnętrznym murem Dragonium.  Nawet nie zauważył kiedy dotarł tak daleko. Po prostu szedł tropem krwi. Czuć było jeszcze jej słodki zapach... Nagle z zamyślenia wyrwał go szmer od strony cieni. Zamknął oczy, zdając się jedynie na słuch. Unik wykonał chwilę przed czasem. Sztylet odbił się od muru dwa palce nad jego głową. Przeoczył się do przodu, wyszarpując Noxa                z pochwy. Wyprowadził cios, posyłając ostrze szerokim łukiem. Musnęło jedynie kaptur napastnika. Kątem oka Noir dojrzał błysk krótkiego miecza szykującego się do ataku. Postać natarła, zadając szybkie, choć niedokładne ciosy. W żyłach wampira wciąż tętniła krew          z poprzedniego posiłku. Skierował całą dostępna mu energię do mięśni i jednym uderzeniem rozłupał broń przeciwnika na pięć części. Nieznajomy z zaskoczeniem spojrzał na rękojeść. Noira rozpraszała ogromna ochota zerknięcia pod kaptur... Rzucił się na przeciwnika, przygniatając go do ziemi. Ujrzał twarz wroga i oniemiał z wrażenia. Leżał na Agathcie. Ta patrzyła na niego, uśmiechając się promiennie.
- Niezły jesteś – jej uśmiech odbierał chłopakowi siły, czyniąc nienaturalnie bezbronnym. – Jak na wampira.
- Mogłaś mnie zabić tym sztyletem! – głos mu drżał, choć próbował się opanować.
- Sztyletem? To coś nazywasz sztyletem?- Agatha wskazała głową na kawałek drewna z okrągłym, metalowym czubkiem.
- Tak, to... Eee... – Wampir zdawał się być mocno zakłopotany. – Wyglądało. Z resztą nie zdążyłem się przyjrzeć – Nachmurzył się i zszedł z dziewczyny. Ta popatrzyła na niego                z iskierkami w oczach i wybuchła śmiechem. Noir uśmiechnął się pod nosem.
- Nie dąsaj się – Szturchnęła go łokciem. – I tak wiem, że nie jesteś zły.
- Cóż – Nawet oczy Noira były roześmiane. – Skoro tak twierdzisz. Czemu mnie zaatakowałaś?
- Chciałam sprawdzić, czy jesteś tak dobry, na jakiego wyglądasz – Odpowiedź szczerze go zaskoczyła.
- Przecież mogłem cię zabić!
- Aż taki dobry nie jesteś.
- Chcesz się przekonać?
- Stawaj – powiedziała z uśmiechem. Wampir podał jej Noxa, a sam przygotował Saracena. Mdłe światło księżyca pełzało po zakrzywionym ostrzu, a czarna stal długiego miecza stapiała się z otaczającą ich nocą.
Pierwsza zaatakowała dragonka. Cięła od dołu, ale uderzenie ześlizgnęło się po bloku chłopaka. W taki sam sposób zbił kolejny atak dziewczyny, po czym odciął kosmyk jej ciemnych włosów. Złapał go, nim upadł i włożył za ucho.
- To na pamiątkę – powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.
Agatha mrugnęła do niego i czterema cięciami wykroiła mały prostokąt jego kurty.
- Nie ma sprawy – Schowała materiał za pas. Figlarnym spojrzeniem odpowiedziała na jego zdziwienie. Piotr roześmiał się, po czym wrócili do wymiany ciosów.
Po dwóch godzinach, oboje zdyszani, usiedli pod murem.
- Uznajmy, że jest remis – zaproponował Noir, z trudem łapiąc oddech.
- Wyjątkowo się z tobą zgodzę – Agatha była równie wyczerpana. Potrzebowali paru minut, by dojść do siebie i uspokoić galopujące tętno. Dopiero wtedy dragonka wstała                          i podeszła do wampira.
- Dokończymy jutro? Mamy tu całkiem zgrabna salę treningową – Podała Noirowi rękę, podnosząc go na nogi.
-Chętnie – otrzepał spodnie. – Dawno nie miałem tak dobrego przeciwnika, jak... – nagle Agatha pocałowała go w policzek i rozpłynęła w jednej z wąskich uliczek miasta. Piotr stał jeszcze dłuższą chwilę, bezwiednie trąc policzek, jakby chciał utrwalić ten moment na zawsze.

III

Darius wyciągnął się na krześle. Znów spędził za dużo czasu na obserwowaniu imperium. Nawet przy pomocy magii kryształu było to wybitnie męczące. Czuł, że musi obudzić z letargu każdą kość z osobna. Posiedział jeszcze przez chwilę, po czym chwiejnie podniósł się na nogi. Bez maski jego twarz była uderzająco piękna. Delikatne rysy oraz smagła cerę dopełniały błękitne oczy, lekko zadarty nos i zadziwiająco pociągające usta. Białe włosy spływały łagodną falą, sięgając ramion. Imperator odruchowo odgarnął niewidzialny kosmyk z czoła, jednocześnie otwierając klapę w podłodze.
Wychodząc, rozejrzał się po komnacie. Maska leżała na kamieniu, obok krzesła. Chwilę później kroczył wzdłuż pustych korytarzy twierdzy. Służba, wiedząc, że nadchodzi sam Nieśmiertelny, starała się zejść z jego drogi. To niesamowite, ile może zdziałać szybka egzekucja dwudziestu ludzi... Bez żadnego powodu. Właściwie, to mogło być nim wszystko.
- Panie – Strażnicy padali na ziemię, chcąc ukazać mu szacunek. A może strach... Obojętne.
Wreszcie dotarł do celu. Na najgłębszym poziomie twierdzy znajdowały się pewne drzwi, obwarowane potężną magią runiczną. Potrafiła ona zwęglić każdego, kto zbliżył się do nich bliżej, niż na odległość trzech łokci. Wyjątkiem byli Darius i Lazarus.
Oczywiście, nie dało się powstrzymać legend, krążących wśród służby. Mówili                   o takich cudach, jak portal do miasta demonów, basen z krwią Mrocznych, czaszki zabitych przez Imperatora... Oraz wiele, wiele więcej mniej lub bardziej śmiesznych historii. Nieważne ile ich powstało, żadna nawet nie otarła się o prawdę. Za tymi drzwiami dorastał syn Dariusa – Rahag.
--------------------------------------------------------------------------

Zapraszam do komentowania :D
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Czerwca 09, 2006, 10:01:26 am
Nareszcie!!!!! :)
Po tak długim czekaniu muszę stwierdzić, że przyjemnie się to czytało.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Miyone w Czerwca 09, 2006, 11:26:20 am
Nadrabiam zaległości w czytaniu^^
Cieszę się, że wreszcie mogłam przeczytać kolejne rozdziały "Wielkiej Wojny", które zresztą uważam za bardzo dobre. Ale to jak zawsze :)
Cytuj
Czuł, że musi obudzić z letargu każdą kość z osobna.
Świetny tekst ^_^
Dlatego właśnie uwielbiam Twoje opowiadania. Po przeczytaniu tego zdania siedziałam chwilę z opadniętą szczęką. Genialne.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Czerwca 10, 2006, 01:26:14 am
kolejny dobry rozdział, ale to już przecież wiesz, prawda? Nie bedę ci togo mówił po raz kolejny bo to tak oczywiste, że słów szkoda.
Chciaż fakt, że móglbyś częściej dodawać rozdziały, bo zarys fabuły twojego opowiadania mi już wywietrzał trochę z głowy po tak długiej przerwie heh
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Czerwca 12, 2006, 07:30:37 pm
Dzięki za wasze komentarze :) Miło jest od czasu do czasu przeczytać jakąś pochwałę :P Dziś zamieszczam następna część, a zarazem zamykam rozdział trzeci. Miłej lektury życzę i zapraszam do komentowania.

W_W, nie przejmuj sie... Możesz sobie wszysciutko przeczytać od początku :]
--------------------------------------------------------------------------

Właściwie, to nie był jego potomek, raczej wytwór Arcymaga. Połączył on nasienie władców Mrocznych z esencją Imperatora. Twarz chłopaka była niemal taka sama, jak Dariusa. Różnili się jedynie włosami. Rahaga miały barwę słomy i sięgały do połowy pleców.
Tors oraz prawą rękę odziedziczył po wilkołakach, muskularne i duże. Za to lewa zdradzała pochodzenie wampirze. Była chudsza, ale uzbrojona w ostre pazury. Nogi stanowiły połączenie istoty krasnoluda i drowa. Długie, zaopatrzone w potężne w potężne sploty mięśni. Gdy Darius otworzył drzwi, chłopak odwrócił łagodne, na pozór, oblicze           w stronę ojca.
- Witaj, synu – Imperator podszedł i uściskał Rahaga. Po czym patrząc w górę, wyszeptał. – Ile on ma lat?
- Organizm liczy sobie dwadzieścia pięć wiosen – Ze ściany wyłonił się Arcymag. – Umysł jest na poziomie dziesięciolatka.
- Wystarczy – Imperator patrzył na syna dłuższą chwilę. Nagle potrząsnął głową                   i zwrócił się do maga. – Masz już ten miecz?
- Już wisi na ścianie – tamten odparł z chłodnym uśmiechem. Darius dopiero teraz dojrzał olbrzymią broń. Samo ostrze miało cztery łokcie długości, a szerokie było na jeden. Świeciło lekkim, niebieskim blaskiem. Rękojeść wyglądała niczym sklecona z ludzkich kości. Przerąbana na dwie połowy czaszka oddzielała ostrze od rękojeści.
- Cudowne – Darius chciał dotknąć broni, ale Lazarus go powstrzymał.
- Jest zestrojone z esencją pańskiego syna. Nikt inny, nawet pan, nie może go dotknąć.
- Cóż – Nieśmiertelny lekko się nachmurzył. – Trudno... Mam ochotę na mała prezentację – Kawał muru odsunął się, ukazując zakutego w kajdany wilkołaka. Rahag spojrzał na niego i oczy zapłonęły mu niebieskim ogniem. Wyciągnął dłoń, przyzywając do siebie olbrzymi miecz.
- Imponujące – Darius wskazał na łańcuchy, a te opadły na podłogę, oswobadzając wilka. – Pokonaj go – odezwał się do niedawnego więźnia, wskazując na Rahaga – a zwrócę ci wolność.
Mroczny wyszczerzył kły w parodii uśmiechu. Wiedział, jaki będzie jego koniec... Zostały mu ostatnie sekundy życia. Rozmasował nadgarstki. Przynajmniej zdechnie w walce. Zaczął przeraźliwie wyć, licząc na to, że chwilowo rozkojarzy wroga. W końcu padł na podłogę. Coś przemieszczało się pod skórą wilkołaka. Gdy wstał, był o wiele potężniejszy. Sploty mięśni wydatnie rysowały się pod sierścią, a z pyska nieprzerwanym strumieniem spływała piana. Tylko najsilniejsi spośród wilków potrafili skierować wycie na siebie. Umiejętność, której celem było wywołanie strachu w sercu przeciwnika, trenowana, potrafiła wzmocnić Mrocznego, a ten był przywódcą wszystkich stad.
Rahag z łatwością poderwał ostrze. Przytrzymał je w górze przez chwilę, po czym metal ciężko uderzyło kamienną podłogę. Wilk nie chciał przepuścić takiej szansy i rzucił się do gardła mężczyzny. Rahag szarpnął mieczem pionowo w górę, wchodząc gładko w ciało wilkołaka, pokonując sierść, skórę, mięso, chrząstki i kości, aż w końcu rozciął przeciwnika na pół. Członki wilka jeszcze drżały, a oczy panicznie rozglądały się po pomieszczeniu. Nie pojął jeszcze, że jest martwy. Rahag zanurzył klingę w posoce, uciekającej z trupa. Wydzielany przez miecz blask zmienił barwę na wściekle granatowy. Iluminacja trwała krótko, a gdy kolor poświaty powrócił do poprzedniego stanu zwłoki Mrocznego zdawały się osuszone.
- Wspaniale, o to mi chodziło – Darius poklepał Arcymaga po ramieniu. Tamten skrzywił się, ale przełknął zniewagę. – Czy można w ten sposób pozbawić duszy każdą istotę?
- Nie duszy, a esencji – Lazarus poprawił Imperatora z błyskiem satysfakcji w oczach. – To jest coś bardziej podstawowego... Nie, najpierw trzeba takiego kogoś pokonać w walce. Ale teoretycznie można.
- Postarałeś się.
- Tak, panie, przyznaję, że włożyłem w to nadzwyczajnie dużo pracy. Nadałem już mieczowi imię. Brzmi ono Anul Einr – Łamacz Istnienia.
- Nazywaj go sobie, jak tylko chcesz. Ważne, żeby działał.
- Będzie, obiecuję.
- Doskonale.

IV

Piotr nie mógł zasnąć. Leżał na twardym łóżku, starając się wzrokiem wywiercić dziurę w suficie. Serce wampira waliło jak podczas krwawej uczty, czuł uniesienie, promieniującą z wnętrza lekkość. Wiedział, że ma to związek z Agathą. W końcu nie wytrzymał. Usiadł, przeczesał palcami włosy i podrapał po brzuchu. Pomimo przemiany, trochę tłuszczu pozostało... Trudno, zrzuci się po jakimś czasie. Wstał, sięgając po Saracena, tej nocy miał być jego jedyna obroną. Nie chciało mu się nawet założyć kaftana. Wyszedł              z budynku w samej płóciennej koszuli i spodniach, chcąc odszukać wspomnianą przez dragonkę salę treningową. Zapamiętał, że świątynia znajduje się w centrum Dragonium. Stamtąd rozpocznie poszukiwania.
Mimo pierwotnych zamierzeń stał, napawając się ogromem Behemota. Świątynia zapraszała do siebie, wołała. Mur, każdy kamień z osobna nucił własną melodię, cudownie splatającą się z innymi. Sama budowla wyśpiewywała hymny pochwalne ku czci ich boga, zachęcając każdego do przyłączenia się. Noir zrozumiał, że dragoni nigdy nie byli związani             z mrokiem. Tylko dlaczego im sprzyjali?
Wtedy zauważył mały, okrągły budynek naprzeciwko świątyni. Nie przywoływał, on żądał przybycia. Uderzeniami bębna jednoczył się z głosem serca... Ona musiała być              w środku.
Budowla nie wyglądała zachęcająco. Rozpadający się gzyms, odrapane ściany                      i częściowo rozbite drzwi odpychały, ale nie przeszkodziło to Noirowi w zaglądnięciu do środka. Ledwo zbliżył się do wejścia, gdy usłyszał słodki głos dragonki. Zaskoczyło go to, jak bardzo za nią tęsknił.
- Jesteś trochę za wcześnie, ale to nic takiego – Agatha stała na środku jasno oświetlonego pomieszczenia. Miała na sobie ćwiczebny pancerz, a ciemne włosy zostały spięte w ciasny kok. Patrzyła na wampira, obdarzając go jedynym w rodzaju uśmiechem. Takim, co może kruszyć skały.
- Oczywiście – Noir odpowiedział z błyskiem w oczach. Jakie było jego zdziwienie, gdy odkrył, że jego własne ciało nie chciało być mu posłuszne.
- Ale na prawdziwą broń.
- Jeśli tego właśnie chcesz – Piotr stał jak zamurowany. Musiał wypychać z siebie słowa, by się nimi nie udusić. Gorąco buchało z niego coraz silniejszymi falami. Przerażenie wypełzało w ślad za ciepłem. Nie potrafił nad sobą zapanować.
- Co tak sztywno? – ofuknęła go, robiąc obrażoną minę. – Zaraz zobaczysz kto jest lepszy.
Zaatakowała bez ostrzeżenia. Gdy skoczyła ku niemu, celując ciężkim, zdobionym złotem, mieczem w serce wampira, widać w niej było wielka radość. Mimo początkowego paraliżu, Piotr przygotował Saracena do obrony. Powietrze jęczało, gdy ich ostrza zmierzały ku sobie. Dwie sylwetki wirowały w walce, na przemian atakując i broniąc się. Żadna ze stron nie potrafiła wywalczyć przewagi dla siebie. Chłopak nie chciał używać magii, za bardzo zależało mu na opinii Agathy.
Nagle, wykorzystując chwilowe zawahanie Noira, dragonka wytrąciła mu broń z ręki, tnąc przy okazji w nadgarstek. Płytko, choć i tak boleśnie. Piotr wyszczerzył kły. Niespodziewany ból oczyścił jego umysł ze wszelkich wątpliwości. Zbierając energię przekształcił dłonie w pazury, wyglądem przypominające łapy nietoperza.
- Chcesz to rozegrać w ten sposób? Niech ci będzie – dziewczyna odrzuciła broń, a jej ręce pokryły się twardą, smoczą łuska. – Zagramy po twojemu.
Tym razem to Noir rozpoczął atak. Zanurkował pod Agathą, nogą podbijając rękę dziewczyny, a pazurami przeciągnął po jej udach. Dragonka zawyła z bólu, ale gdy ponownie na niego spojrzała, była szeroko uśmiechnięta. Rzucili się na siebie, turlając po podłodze, walczyli, nieskrępowani ograniczeniami.
Wreszcie oboje opadli z sił. Piotr leżał na Agathcie. Po raz drugi.
- Niezła jesteś – wysapał chłopak, nieco speszony ich położeniem.
- Ty też – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Wcale nie spieszyła się                          ze spychaniem Noira z siebie. Milczeli, patrząc się na siebie. Po chwili wampir zaczął oddychać coraz szybciej, a w oczach pojawiła się niepewność.
- Poddajesz się? – rzucił, chcąc rozładować napięcie. W oczach dragonki zagościł zawód... Ale jedynie przez moment.
- Żartujesz? Przecież wygrałam – Dopiero teraz zaczęła zrzucać chłopaka. Wtedy Piotr pocałował ja szybko w usta i odtoczył, szykując się na najgorsze.
- Przepraszam...
- Za co?! – Dragonka spojrzała na niego, lekko poirytowana. – Może tego nie chciałeś?
- Chciałem, na Tor’ Alu, chciałem! – wykrzyknął, wstając. – Tylko bałem się twojej reakcji.
- Niepotrzebnie, głuptasie – Agatha powoli podeszła do chłopaka, przytuliła się                    i odwzajemniła pocałunek.
Młodemu wampirowi świat zawirował przed oczyma, ogarnął go stan bliski ekstazy. Fala przyjemności zbiła go z nóg. Dragonka patrzyła na leżącego, z otwartymi ustami, chłopaka, uśmiechając niewinnie. Pochyliła się i wyszeptała.
- A nie mówiłam, że wygrałam? – wybuchła śmiechem, wtulając się w ramiona chłopaka. – Dziwne to, prawda? Przecież jesteśmy całkowicie inni.
- Czy to ważne? – Piotr położył dłoń na policzku dragonki.
- Nie. Właściwie, to nie – uśmiechnęła się i pocałowała Noira. – Tylko co teraz? – Słysząc to pytanie, Piotr wyszczerzył się i powiedział.
- Czy to ważne? – Tym razem Agatha się wyszczerzyła.
- Nie. Właściwie, to nie – Podnieśli się i pozbierali broń. – Chcesz rewanżu, kochany?
- Zawsze – Wampir przyjął pozycję obronną. – Zaczynaj, panie przodem.
- Jaki wychowany – odpowiedziała z sarkazmem i natarła.
Pomieszczenie znów wypełniło się szczękiem stali.

--------------------------------------------------------------------------
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Czerwca 12, 2006, 11:25:00 pm
heh.... motyw zakazanej miłości między dwoma rasami/rodami jest prawie tak oklepany jak motywy występujące w Przelętym :F No ale nic to. Kolejny dobry rozdział, trzeba przyznać..... Chociaż po przeczytaniu stwierdzam, ze tobie Igni rozsypywanie flaków na prawo i lewo hyba przyjemność sprawia, co nie?  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Czerwca 13, 2006, 02:04:04 pm
Naprawdę świetnie się czyta z tym nieco romantycznym watkiem.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Grabarz w Czerwca 13, 2006, 02:09:49 pm
Świetnie czyta się te rozdziały, czekam na kotynuacje :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Czerwca 21, 2006, 06:25:44 pm
Witajcie ponownie :D Dziś chcę zaprezentować wam kolejny, nieco krótszy, fragment. Spowodowane jest to tym, że zamyka rozdział III. Coś się skonczyło, a coś się zacznie... Nie spoilerując, zapraszam do lektury i komentowania.

------------------------------------------------------------------------------------------------

V

Dante szedł powoli wzgórzem w kierunku Skalnego Miasta. Otaczała go dziwna cisza. Nie odezwało się żadne zwierzą, liście drzew nie szumiały na wietrze, nawet ziemia nie szurała pod butami. Wszystko wokół szarzało, jakby ktoś wysysał życie z otoczenia. Kolejna ziemia zamieniała się w pustynię.
- Tyle zła tutaj uczyniono – myślał na głos. – Jak mogłem do tego dopuścić?
Dotarł do niego miękki, kobiecy głos.
- Stało się.
Wędrowiec odwrócił się, mierząc do nieznajomej z rewolweru.
- Calisto. Co tutaj robisz? Odkąd to Rivian wypuszcza demony spod obcasa? – zakończył z ironią.
Postać przed nim była opatulona w brązowy płaszcz.
- Też się stęskniłam, Dante – Przekrzywiła kpiąco głowę. – Gdzie idziesz? Nie wiesz, że wampiry to teraz zagrożony gatunek?
- Wiem – Mężczyzna schował bron i skręcił w stronę zwalonego pnia. – Masz ochotę odpocząć? – wskazał na drzewo i, nie czekając, usiadł.
- Dżentelmen, jak zawsze – mówiąc to usadowiła się obok. – Nic się nie zmieniłeś.
- Pogódź się z tym.
- Zrzęda z ciebie, wiesz? – Calisto zsunęła kaptur i rozwiązała płaszcz.
Okazała się brunetką o długich, kręconych włosach, piwnych oczach i pełnych ustach. Pociągła twarz była naburmuszona. Nosiła stalowy napierśnik, którego każdy fragment został pokryty scenami z różnych bitew.
- Wiem. Za to ty nadal w tym gracie? – postukał palcem w zbroję kobiety. – Efekciara.
- Starczy już tych czułości, dobrze? – Calisto irytowała się coraz bardziej. – Nie byłoby mnie tu, gdyby nie rozkaz samego Śniącego. Mam cię pilnować.
- Pilnować? Mnie? – głos Dantego zdradzał głębokie zdziwienie. – Ten wasz demonik może mówić sobie co tylko chce. Nie należę ani do niego, ani do tego świata! – przerwał, wlepiając wzrok w Calisto. – Ty też nie.
- Nadal masz do mnie żal? – wybuchła gniewem. – Minęło tyle czasu, a ty wciąż nie potrafisz mi wybaczyć?!
- Twoja wola. Wolałaś zostać tutaj i służyć psu, od wprowadzania ze mną równowagi we wszechświecie... Nie mam żalu.
- Ty i ta twoja równowaga!!! Była ważniejsza i dlatego odeszłam!
Cisza powróciła na parę chwil. Oboje musieli przetrawić to, co usłyszeli. W końcu pierwsza odezwała się Calisto.
- Muszę się za tobą włóczyć, choć mnie samej to nie pasuje. Rozkaz to rozkaz.
- Jak uważasz, ale nie będę czekał specjalnie na ciebie – wstał i ruszył w dalszą drogę.
- Co za gbur – dziewczyna narzuciła kaptur i powlokła się za Wędrowcem.
Chwilę szli w milczeniu. Wreszcie Dante zwrócił się do Calisto.
- Może i masz rację. To dawne dzieje. Dajmy sobie z nimi spokój.
Kobieta aż przystanęła, zdziwiona.
- Oho... Widzę postępy – rzuciła, nie szczędząc uszczypliwości. – Jednak to kilkadziesiąt lat dało ci do myślenia...
- Wcale nie. Po prostu nie mam ochoty na słuchanie twojego marudzenia.
Wędrowiec odwrócił się i przytulił coraz bardziej zadziwioną dziewczynę.
- Witaj, Calisto.
Odwzajemniła uścisk.
- Cześć, Dante. Tęskniłam za tobą.
Stali tak, tuląc się do siebie, jakby chcieli nadrobić dziesiątki lat.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Czerwca 22, 2006, 12:37:57 am
nieźle. szkoda tylko ze rozdział taki krótki, ale jakoś to przeboleję.... Zobaczymy jak rozwinie się akcja między dwójką tajemniczych bohaterów.....  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Czerwca 23, 2006, 10:33:09 am
Kolejny udany rozdział, chociaz jak słusznie zauważył mój przedmówca dość krótki.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Anouk w Czerwca 24, 2006, 09:47:11 am
Ileż komentarzy... :o Czekajcie no, ja to przeczytam (duzo tego ale co tam ;) ) i tesh powiem co myślę... <czyta, czyta (<i się nie doczyta [żart])>
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lipca 18, 2006, 07:42:11 pm
Jestem winien przeprosiny... Oraz harakiri, by zmyć plamę na honorze... Ale zrozumcie mnie, pracuję na budowie od 7:00 do 18/19:00... Później nie mam już siły na pisanie czegokolwiek. Nawet na zycie =.= Mam nadzieję, że ktos jeszcze pamięta moje dziełko... Zapraszam do lektury, dear friends.

------------------------------------------------------------------------------------------------

ROZDZIAŁ 4

I

Dracon po raz pierwszy od dawna spał spokojnym snem. Demon w ciele okazał się rosnąć w siłę, ich misja zakończyła się fiaskiem, ojciec nie żył... Ale młody wampir spał, czując się naprawdę wolnym. Napawał się tym uczuciem, smakował je. Powinien rozpaczać po stracie, ale nie potrafił. Może spowodował to Śniący, Dracon nie miał pojęcia, lecz ktokolwiek tego dokonał, zasłużył sobie na wdzięczność Delacroixa.
Ani zimno, ani twarde łóżko nie przeszkodziło mu w odpłynięciu do krainy snów.
Kroczył uliczkami jakiegoś, sądząc po architekturze, ludzkiego miasteczka. Zdawało się opuszczone, ale w nietypowy sposób. Wyglądało to tak, jakby właściciele rzucili wszystko i uciekli. Pootwierane okna i drzwi, suszące się pranie i zapach przypalającej się kaszy...                Tu i tam czarny dym, sygnalizujący początki pożarów. Mieszkańcy musieli zostać gdzieś przeniesieni. Tylko gdzie?
Wampir nie tracił czasu na rozmyślania. Czuł uniesienie godne najkrwawszej uczty. Ktoś go wzywał, zaszczepiając zew w jego wnętrzu, przyciągając... Kto to mógł być? Ojciec? Raziel? Nie... Mijał kolejne uliczki, wciąż znajdując się w transie, aż dostrzegł niewyraźny zarys tego, czy raczej tej, co go wezwała.
- Draconie – zawołała, rozkładając ramiona. – Chodź do mnie, uratuj mnie...
- Uratować?
- Pomóż.
- Jak?
Przestrzeń drgnęła, gdy z gardła dziewczyny wyrwał się okropny wrzask... Teraz już wisiała, ukrzyżowana, a wokół niej wiły się dziwne, zdegenerowane istoty. Pokurcze                  o łysych, owalnych głowach, odstających uszach i fioletowej cerze. Ich łapy zakończone były szponami, a oczy mieniły się wszelkimi barwami szaleństwa. Najgorsze przyszło, gdy jeden ze stworów wyszczerzył  kły w stronę Dracona.
To były wampiry! Zdegradowane, upadłe resztki tej świetlanej niegdyś rasy... Dokładnie tyle pozostało po pogromie urządzonym przez wojska Dariusa Nieśmiertelnego. Śmieci i odpady.
- Witaj, mój chłopcze – głos jak najbardziej znajomy... aż do bólu.
Zza dziewczyny wysunął się Śniący.
- Myślałeś, że o tobie zapomniałem? – Demon zdawał się być przytomniejszy, niż poprzednio.
- Nie lubię robić sobie złudnych nadziei.  
- Słusznie – Uśmiech Śniącego mroził krew w żyłach. – Myślisz, że skoro pogodziłeś się ze swą naturą, to wszystko będzie dobrze? Ależ nie. Ty mi jedynie lekko utrudniłeś zadanie.
- Przynajmniej tyle.
- Coraz bardziej cię lubię. Słyszałeś, że zła nie można zniszczyć? Poza tym, kto twierdzi, że wszystko jest czarne bądź białe?
- Nikt – Dracon ze wszystkich sił starał się unikać patrzenia na ukrzyżowaną dziewczynę i jej katów.
- Nie podobają ci się moje metody? – zapytał, drapiąc się po karku. – Ale jestem niewychowany... Nie przedstawiłem was sobie.
Śniący wskazał na kobietę, a ta upadła na chodnik, wolna, choć wciąż otoczona przez piątkę degeneratów.
- Oto Reta – Przeniósł wzrok na Delacroixa. – A to Dracon – demon zaśmiał się, rozmywając otaczające ich miasto.
Znów znajdowali się w ciemnej sali, gdzie młody wampir spędzał długie godziny, ucząc się magii... Lecz tym razem było ich ośmioro.
- Widzisz, chłopcze – Śniący zwrócił się do Dracona. – Ona pragnie twojej pomocy,             te stworzenia – Machnął ręką na upadłe wampiry. – powoli ją zabijają. Wiesz w czym leży paradoks?
- Nie – Delacroix zawahał się, ale dodał. – Pewnie mi wytłumaczysz.
- Owszem. Te oto wampiry są dziećmi Rety... – przerwał, napawając się widokiem cierpiącej kobiety.
- Gdzie mogę ją znaleźć?! – Chłopak poderwał się z miejsca, niesiony falą gniewu.
- W granicach ludzkiego państwa. Mała wioska na południowym zachodzie.
Delacroix podszedł do Retii.
- Odnajdę cię, nie martw się – w tym momencie chłopak rozmył się, wracając do rzeczywistości.
Jego miejsce zostało zajęte przez Śniącego. Pogładził jednego z upadłych po głowie.
- Ma rację. Nie przejmujcie się. Tatuś już do was pędzi – Wbił rękę w ciało dziewczyny. – Twój maż właśnie wyrusza.

II

Mereglin przechadzał się po szerokich ulicach przygranicznej wioski ludzi. Oczami,           z których biła jasność, oglądał skromne zabudowania. Wszystko było takie szare. Drewniane domy ze słomianymi strzechami, błoto w obejściach i mieszkańcy pozbawieni woli życia. Miał wrażenie, że jego strój zwraca niepożądaną uwagę. Nic dziwnego... Odziany był                   w błękitno szarą tunikę, brązowy kaftan, a za nim powiewał płaszcz koloru pergaminu.
Lecz i bez tego, sama obecność Mereglina przyciągała wzrok. Powodem było jego pochodzenie. Ojciec mężczyzny był wampirem, a matka drowką. Ta nietypowa mieszanka krwi została porwana i wychowana wśród ludzi w atmosferze nienawiści do Mrocznych. Cel opiekunów został osiągnięty, bowiem Mereglin wyrósł na fanatyka, poświęcającego wszystko w imię walki z pobratymcami. Dosłużył się oficerskiego stopnia i czerwonych naramienników, symbolizujących zwierzchnictwo nad Strażą Pogranicza. Dawało mu to możliwość wprowadzenie wpojonej ideologii w życie.
Wszystko wydawało się tak doskonale proste, lecz niedawno zaczął wątpić. Widział masakrę w Skalnym Mieście i dostrzegł cechy, o posiadanie których nie podejrzewał Mrocznych... Odwaga, poświęcenie, braterstwo...  Obraz, dotąd idealny, zaczął spływać kolejnymi falami zużytej farby. Już nie wiedział w co ma wierzyć, za kim podążyć. Chciał uciec, dowiedzieć się wszystkiego na własną rękę, ale był żołnierzem, oficerem. Oskarżono by go o dezercję, schwytano i stracono. Ujawnił się kolejny lęk. Mereglin nie chciał zostać sam, być odrzuconym i zapomnianym. Wiedział, że postępuje źle, ale tu był jego dom.
Zdecydował się odpocząć w pobliskim skwerku. Było tam ogrodzone miejsce dla klientów piwiarni. Mereglin miał tam zarezerwowane, czekające tylko na niego miejsce,              z którego mógł podziwiać resztki natury w wiosce. Zamówił bursztynowy płyn i rozparł wygodnie na ławie. Lubił to, tu najlepiej pozbywał się zmartwień. Mógł pół dnia oglądać zielone drzewa i małą fontannę, okruszki złotego wieku. Gdyby nie mrok nieba, wszystko byłoby takie piękne... Powoli sączył piwo, coraz głębiej wchodząc w odmęty myśli, gdy dostrzegł ruch na dachach pobliskich domów. Dwie, wyraźnie kobiece, sylwetki walczyły.
Mereglin poderwał się z miejsca i popędził w tamtą stronę, wyciągając służbowy miecz. Nim dotarł, jedna z postaci spadła z dachu od strony podwórka...
- Dlaczego to zawsze dzieje się w takich obrzydliwych miejscach? – zasyczał i wszedł miedzy sterty śmieci, kierując się w stronę góry błota.
Butami rozchlapywał ziemię zmieszaną z wodą i gnojem, obryzgując sobie nogawki           i płaszcz... Smród był wręcz powalający. Wreszcie zdołał odgrzebać ciało dziewczyny           o prezencji włóczęgi. Brudna, w obszarpanym ubraniu i włosami zlepionymi w dziwaczne kołtuny. Pachniała  brakiem wody mniej-więcej przez trzy tygodnie. Ale nawet to nie ukryło jej tożsamości przed Mereglinem.
- Rachela – wyszeptał.

------------------------------------------------------------------------------------------------  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lipca 19, 2006, 01:09:02 pm
No ciekawy rozdział jak zwykle, chociaż chwilę mi zajęło przypomnienie sobie bohaterki drugiej połowy, która tu ostatnio mało gościła :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Musiol w Lipca 19, 2006, 05:32:19 pm
To Ty jeszcze żyjesz ?! :P
Nie no, rozdział trzyma poziom poprzednich, czyli wysoki, ile tam masz tego jeszcze?  :P
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Lipca 30, 2006, 03:26:28 pm
Tak, żyję, ale pracuje, więc nie mam za duzo wolnego czasu=.= Wredna budowa no... Z tych i innych powodów dzisiejszy fragment będzie nieco krótszy... Ale sie chyba do tego przyzwyczailiscie, co? :P Jeszcze troche i wrócę do normalnych rozmiarów. Tymczasem zapraszam do lektury!

------------------------------------------------------------------------------------------------

III

Xall spędził dzień na śledzeniu Agathy i Piotra. Nie podobało mu się to, co działo się między tą dwójką. Czuł, że został... zdradzony. Bolało go to. Musiał coś z tym zrobić...            i zrobi! Wiedział nawet gdzie szukać klucza do tego palącego problemu.
Zapuszczając się głębiej w miasto, brodząc po kostki w błocie, zmierzał w stronę serca ludzkiej siatki szpiegowskiej. Wiedział o niej od dawna, owszem, ale nie informował nikogo, czując, że wiedza ta jeszcze kiedyś się przyda. Nie mylił się. Zrobi to, usunie zagrożenie, nim się ono rozwinie. Nikt nie ma prawa stawać między nim a Agathą! Nikt nie wystąpi przeciw ich miłości! Co prawda dragonka nic o niej nie wiedziała, ale się dowie... Wtedy wpadnie             w ramiona kapłana, roniąc łzy szczęścia i wstydu. Xall zacierał ręce, tak bardzo zachwycony był myślami, że nie zauważył kiedy dotarł na miejsce.
Stał, odziany w białą szatę kapłana, przed odrapanym budynkiem z wybitymi oknami        i zawaloną wschodnią ścianą.
- Kim jesteś? – głos odezwał się w głowie dragona.
- Xall, kapłan Behemota – Nie starał się zachowywać pozorów. Ignorując możliwe niebezpieczeństwa, ruszył w stronę domu.
Cienie zafalowały i schwyciły dragona, krępując jego nogi i ręce. Wśród ludzi musiał znajdować się mag średniej klasy... Kapłana otoczyło pięciu zamaskowanych i uzbrojonych ludzi, a z dachu obserwowało go kolejna piątka. Xall opuścił głowę, zasłaniając twarz włosami i czekał...
- Skąd o nas wiesz? – odezwał się jeden z ludzi.
Milczał.
- Komu o nasz powiedziałeś?
   Milczał.
- Po co z nim gadasz? – rzucił ktoś z tyłu. – Zabij i po kłopocie.
- Dureń... Śmierć klechy zwróci na nas uwagę.
- No to co teraz?
- Najpierw solidnie bękarta obijemy – Wywołało to wybuch głośnego śmiechu.
Pierwszy cios rozciął łuk brwiowy Xalla. Zatoczył się i upadł prosto w kałużę błota. Gdyby napastnicy mogli zobaczyć wyraz jego twarzy, to zadowolenie, pomyśleliby ponownie, przed ponowieniem ataku. Ale nie widzieli. W następnej chwili budynki się poruszyły. Siedzący na nich pospadali, niczym przejrzałe gruszki. Reszta patrzyła na tę scenę z przerażeniem, lecz szybko doszli do siebie. Największy z ludzi wymierzył z kuszy prosto         w gardło dragona.
- Plugawe sztuczki! Zginiesz, nim wypowiesz swe imię, psie! – Drżące ręce przeczyły jego pewności siebie.
Xall milczał, ocierając rękawem błoto z twarzy. Człowiek z kuszą trząsł się coraz bardziej. Wreszcie jego ręce wykręciły się tak, że koniec bełta opierał się o krocze mężczyzny. Kapłan uśmiechnął się, podchodząc do kusznika. Uderzył stopą w podłoże, posyłając falę magii w ściany otaczających ich budynków. Cztery olbrzymie, kamienne łapska ruszyły w stronę ludzi, ściskając cała dziesiątkę w potrzasku, pozbawiając jakiejkolwiek możliwości ruchu.
- Teraz to ja porozmawiam sobie z wami.
Oczy dragona wybuchły oślepiająco białym światłem, przenosząc wszystkich w inne miejsce. Jedynie krzyk paniki jednego ze szpiegów wisiał przez chwile w powietrzu.

Piotr i Agatha przechadzali się po zewnętrznych murach, wpatrzeni bardziej w siebie, niż otoczenie. Jak wampir może kochać? Przecież to wbrew naturze... Przecież on, niepokonany nocny łowca, powinien wywoływać trwogę w sercach innych! Ale ta kobieta, ona... sprawiła, że chłopak nie potrafił zebrać myśli, stał się uległy, a nawet gapowaty! Gdyby tylko ojciec mógł go takiego zobaczyć... Chociaż, kto wie? Może Wilhelm sam przez takie coś przechodził? Przyjęło się, że to ludzie są najpełniejsi w uczuciach, ale to nieprawda. Każdy czuje na swój sposób.
- Wydajesz się taki zamyślony – Agatha przerwała jego rozmyślania. – Stało się coś?
- Nieee... Po prostu zastanawiałem się jak takie cudo zwróciło na mnie uwagę – To zdanie wywołało rumieniec na twarzy dragonki.
- Głupek – zaśmiała się, szturchając chłopaka pod zebra.
- Zarumieniłaś się, pani? – Oddał kuksańca.
- Przestań – Agatha spoważniała i wyrwała się z objęć Piotra, wodząc wzrokiem dookoła.
Wyraźnie była zdenerwowana.
- Kochana? Przecież nie powiedziałem nic, co...
- Cicho! – krzyknęła i zaczęła biec w stronę schodów.
- Co się... – nie dokończył, ruszając pędem za Agathą.
- Ojciec zwołał naradę – rzuciła, nie przerywając biegu. – Chce, byśmy byli na miejscu za parę chwil.
- Przecież to niemożliwe! – krzyknął, ponieważ dziewczyna utrzymywała nad nim sporą przewagę. – To na drugiej stronie miasta!
Dragonka odwróciła się na pięcie i schwyciła wciąż biegnącego wampira za ramiona. Odbiła się od ziemi i , wykorzystując siłę rozpędu, wzbiła wysoko w powietrze. Smocze skrzydła wystrzeliły z pleców Agathy, stabilizując lot. Piotr patrzył na pokrytą łuską skórę, opiętą na groźnie wyglądającym kośćcu i nie potrafił uwierzyć w to, co widział. Rasa dziewczyny nazywana była dziećmi Smoka... Teraz zrozumiał dlaczego. Nawet źrenice kobiety zwężały się z czarnych plamek do jaszczurzych szczelin. Agatha z dumą patrzyła na topniejący dystans, dzielący ich od celu.
- Na Krew! – wyrwało się Piotrowi.
- Zaskoczony? – zapytała zalotnie. – Uwierz mi, jestem pełna niespodzianek.
W momencie, gdy Agatha z Piotrem lecieli na miejsce spotkania, Dracon i Ignatius już czekali w głównej nawie, razem z Grahamem.  

------------------------------------------------------------------------------------------------

Nadeszła pora na was i wasze komentarze :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Lipca 31, 2006, 02:04:29 pm
Miło było przeczytać. Kolejny udany rozdział :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 03, 2006, 12:53:25 am
taaa.... i jak zwykle coś się dzieje pod moją nieobecność.... No ale cóż.... tak bywa..... W każdym bądź razie chyba nawet nie musze ci mówić, ze to kolejny świetny rozdział bo to już doskonale wiesz. Pozostaje tylko motywować cię do dalszej pracy i mieć nadzieję, ze kiedyś to skończysz ;]  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Nova/smogu w Sierpnia 04, 2006, 04:26:56 am
szczerze - naprawde swietne. dopiero teraz zebralem sie na przeczytanie tego rozdzialu. oby tak dalej :) ja czekac na ciag dalszy. i Ty sie nie przejmowac :) raz na wozie raz pod wozem, ale fanfic wre :) jak zwykle moje posty nie maja sensu, ale to juz inna spiewka :F
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Sierpnia 12, 2006, 02:37:43 pm
Witajcie, dziś kolejny fragment opowiadania. Tym razem jeszcze troszkę przegadany, ale od następnego wszystko się zmieni. Zapraszam do lektury i komentowania :D

------------------------------------------------------------------------------------------------

- Chcecie odejść? – Arcykapłan zamyślił się, stukając palcami w oparcie krzesła. – Dlaczego? Do niczego was nie zmuszam, ale sądziłem, że zostaniecie dłużej... Nie spodobała się wam moja gościna?
- To nie dlatego – Dracon przysunął się do Grahama. – Po prostu wzywa mnie...
- Przeznaczenie – dokończył za przyjaciela Ignatius, obawiając się jakiejś gafy ze strony towarzysza.
- Nie możemy spierać się z fatum, prawda? – Arcykapłan spojrzał na drowa z ukosa.
- Właśnie – wampir przytaknął.
- Przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, poczekamy na waszego kompana i moją córeczkę
Główna nawa była ogromną, podłużna salą. Środkiem biegł czerwony dywan, ukrywający obsydianowi posadzkę. Pod ścianami, pokrytymi świętymi obrazami Wielkiego, ciągnęły się rzędy ław, klucząc wśród wysokich kolumn, podtrzymujących strzelisty dach. Między sakralnymi malunkami zostały umieszczone piękne witraże, sprawiające, że wnętrze stawało się wręcz przesycone wielobarwna magią. Nad głowami obecnych krążyły kule magicznego światła, uzupełniające braki wywołane przez mroczną magię... Lecz nawet i bez nich złota rzeźba Behemota, umieszczona pod samym sklepieniem, była doskonale widoczna. Lewiatan zdawał się obserwować wszystkich, a surowy wzrok wywoływał ciarki na karkach wampira i drowa. Ignatius miał wrażenie, że wystarczy jedno źle dobrane słowo i rzeźba ożyje, dysząc żądzą zemsty. Graham siedział na wykładanym atłasem krześle za ołtarzem, wykutym z pojedynczego bloku marmuru.
- Ignatiusie – odezwał się Arcykapłan. – Mógłbyś wyjść na zewnątrz i zobaczyć, czy nasi spóźnialscy się nie zbliżają?
Drow z zaskoczeniem spojrzał na Dracona, ale ten jedynie pokiwał głową. Mamroczą przekleństwa pod nosem, mroczny elf opuścił nawę, co chwila spoglądając na ogromnego smoka. Graham odczekał chwilę, po czym wstał i podszedł do wampira.
- Mój bóg powiedział mi dlaczego chcesz odejść – zaczął ojcowskim tonem.
- Ach tak?
- Tak. I chcę, byś mi wytłumaczył czemu chcesz zaryzykować taką przeprawę dla nieznajomej kobiety.
- Muszę powstrzymać zło... – Dracon zawahał się, co zostało od razu wykorzystane przez dragona.
- Zło? Ależ panie Delacroix, ten świat jest pełen zła. Może tego nie widzisz? Śmierć jest zła, bogowie są źli, ludzie, twój opiekun, ty sam, wszyscy jesteśmy przepełnieni, przeżarci złem. Tu nie ma już więcej miejsca na dobro.
- Więc dlaczego... próbujesz?
- Bo jestem głupcem, wierzącym w odkupienie. Ale ty musisz dać mi powód, bym uwierzył w ciebie.
- A jeśli nie?
- To nie udzielę ci żadnej pomocy – Arcykapłan wzruszył ramionami, wywołując szelest szaty. – Co więcej, nakażę mym wiernym, by na was polowali oraz poinformuję ludzkich szpiegów... choć oni sami zwą siebie posłami.
- To szantaż!
- Jak najbardziej – Graham pokiwał głową i założył ręce na piersiach.
Dracon stał, bezsilnie wpatrując się w mężczyznę przed sobą. Wreszcie podjął decyzję.
- Nic nie powiem. Mój ojciec w was wierzył, a ja wiem jaka propozycja została odrzucona.
- Dobrze, bardzo dobrze – Arcykapłan uśmiechnął się. – Zatem zmieniam mą odpowiedź. Zgadzam się.
- Trochę za późno. Teraz nie ma ani Skalnego Miasta, ani Marcusa Delacroix.
- Ale jesteś ty, nieprawdaż? I to tobie przyrzekam pomoc – Mężczyzna poklepał wampira po ramieniu.
Do ich uszu dotarł szum skrzydeł. Agatha i Noir dotarli na miejsce.
- Nareszcie – Graham wyciągnął dłoń w stronę Dracona. – chociaż, właściwie, to skończyliśmy.
W drzwiach stanęła dragonka wraz z Piotrem i Ignatiusem.
- Wiem, jaki masz powód – szepnął jeszcze dragon do Delacroixa. – A twe milczenie wszystko potwierdziło.
Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż dwójka spóźnionych w towarzystwie drowa za bardzo się zbliżyła.
- Wzywałeś nas, ojcze? – dragonka ledwo skrywała zmieszanie. – Wybacz nam opieszałość.
- Nic się nie stało, córeczko – dragon pogładził ja po policzku. – Nawet lepiej, że tak wyszło. Ale dość tej zwłoki. Usiądźcie proszę na tamtej ławie i skupcie się na moich słowach – Poczekał, aż wszyscy się usadowią. – Poprosiłem was o obecność z powodu pewnej prośby, jaką przedstawił mi jeden z was. Chce on opuścić Dragonium – Dostrzegł uniesioną brew Agathy i szybko dodał. – To Dracon, oczywiście – Podrapał się po brodzie. – Chciałem wprowadzić nutę niepewności – Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. – Zatem do sedna. Wampir chce udać się za przeznaczeniem w stronę Skalnego Miasta, a drow wyraził chęć towarzyszenia przyjacielowi. Pozostaje pytanie co ma zamiar zrobić pan Noir – Wtedy dostrzegł złączone ręce Piotra i Agathy i wszystko stało się jasne. – Daję wam czas do wschodu słońca na spakowanie się. Wtedy to rozmówię się z wami po raz ostatni. A co do waszej dwójki – zwrócił się do dragonki i wampira. – Zostańcie jeszcze chwilę.
Dracon i Ignatius wyszli, kierując się w stronę domostwa. Tymczasem para oczekiwała najgorszego.
- Nie mam zamiaru bawić się z wami w łzawe tragedie- Siadł między nimi, obejmując mocno. – Jestem z was zadowolony. Zdziwieni? Na Wielkiego, powinniście być!
- Dziękuję, ojcze! – Agatha aż pisnęła z radości.
- Jeszcze się nie ciesz. Nie skończyłem. Panie wampirze?
- Tak?
- Niech pan siedzi, ale się nie odzywa. Rozumie pan?
Lekko osłupiały Noir pokiwał głową.
- Doskonale – Graham rozpromienił się momentalnie. – Zatem co chcecie dalej robić?
- My... – dziewczyna zacięła się, nie wiedząc co powiedzieć. – Chcemy być razem.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Czy nie sądzisz, że życie z wampirem jest... Ryzykowne?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo czuję, że pragnę stanąć z nim przed obliczem Behemota – Agatha zarumieniła się aż po końce uszu.
- Tak szybko? Ile się znacie? Parę dni?
- Tak, ale wiem, czego chcę.
- Piotr zostanie przy tobie?
- Oczywiście! – krzyknęła.
- Panie wampirze? – Noir odczytał to jako zezwolenie.
- Niniejszym przysięgam, że zostanę u boku córki waszej ekscelencji.
- A co z pana towarzyszami?
- Zrozumieją.
- Cieszy mnie to.
Bez słowa, Graham schwycił oboje za ręce i połączył je, nucąc modlitwę w języku obym wampirowi. Ale, nawet mimo to, Noir czuł, że stało się coś bardzo ważnego.
- Och, ojcze – Agatha miała łzy w oczach.
- Teraz możecie razem kroczyć krętymi drogami losu – Arcykapłan i ucałował wampira w czoło.
- Mam dług u waszej ekscelencji.
- Po prostu opiekuj się moim skarbem.
- Oczywiście.
Zostali we dwoje, tuląc się do siebie. Piotr wciąż nie wierzył w tempo wydarzeń. Gdzieś wewnątrz kołatała się myśl, że to zawsze prowadzi do wybuchowej kulmnacji.
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 13, 2006, 01:28:01 am
hmm.... kolejny niezły rozdział. Nie jest specjalnie zaskakujący, ale fakt faktem, że nareszcie nastąpił kolejny znaczący zwrot w fabule :F
trzymaj tak dalej, a może kiedyś nawet to skończysz ;]
swoją drogą to ja też powinienem się chyba wziąć za napisanie kolejnego rozdziału, ale fakt, że egzemplarz prawie skończony poszedł się kochać przez rozwalony plik, trochę mnie zniechęca....  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Sierpnia 13, 2006, 09:39:07 am
Co tu dużo mówić. Kolejny udany rozdział.  :)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Nova/smogu w Sierpnia 13, 2006, 09:42:57 am
Cytuj
Co tu dużo mówić. Kolejny udany rozdział.  :)
dokładnie. a to, ze przegadany wcale nie znaczy ze zły... heheh. nie zebym poganiał, ale czekan z niecierpliwoscią na ciąg dalszy
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Sierpnia 13, 2006, 07:35:31 pm
Miałem trochę do nadrobienia i zdążyłem zgubić trochę wątek, ale wciąż czyta się ciekawie. Ten ostatni rozdział rzeczywiście przegadany, ale cóż. Wieżę, że w następnym będzie poważny zwrot w fabule.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Sierpnia 18, 2006, 09:02:21 am
Cóż, wiem, że przegiąłem z gadką w poprzednim fragmencie. Dlatego teraz będzie pewna odmiana, mam nadzieję, że dla was miła. Bez przeciągania zapraszam do lektury!

Ach! Chcę jedynie uprzedzić, że panuje tam chaos, zatem przygotowałem wam małą ściągę, tak, prewencyjnie:

Bogowie:
- Gavriel
- Lupin
- Cień
- Dha' Tor
- Xarth
- Modin (bóg mroznych krasnali - Donali)
- Behemot

Demony:
- Strach
- Cierń
- Zdrada
- Przedwieczny
- Bestia
- Ślepiec
- Mroczny

Dodatkowo występują Najwyższy: Rivian i Władca Demonów: Śniacy.

--------------------------------------------------------------------------

IV

Za oknami wieży szalała burza. Mroczne niebo pociemniało jeszcze bardziej, a zasłona deszczu pozwalała widzieć jedynie na odległość wyciągniętej ręki. Szpony błyskawic sięgały ziemi, jakby chciały zabrać ze sobą jak najwięcej. Obłąkany żywioł powodował, że koniec świata stawał się realną wizją. Lecz nawet to nie przeszkadzało czternastce postaci, stojących na samym szczycie, średnicą przypominającym salę balową.
Dzierżyli przeróżną broń. Zaczynając od mieczy, toporów i młotów, a kończąc na sierpach i kuszy. Natężenie magicznej energii było tak wielkie, że groziło sprowadzeniem na nich całej furii burzy.
Jedna z istot wystąpiła i odezwała się ciepłym, męskim głosem.
- Nie sądziłem, że zbierzemy się ponownie tak szybko – Mężczyzną tym był Gavriel, stworzyciel ludzi. – Dlaczego chcecie walczyć? Przecież jesteśmy nieśmiertelni – Położył dłoń na rękojeści miecza, jakby przeczył własnym słowom.
- Bo taka jest wola Najwyższego – Pierwszy z drugiej Siódemki wystąpił, ukazując trzymane w dłoniach dwa sierpy. Zwał się Zdrada.
- Mamy gdzieś jego wolę! – ryknął Behemot, szykując młot miotający pioruny. – To wyłącznie nasz świat!
- Czyżby? – roześmiał się Strach, materializując w dłoniach kosę o zielonym ostrzu.
- Wy jesteście jedynie pomiotem Riviana! – Lupin warknął, ściągając topór z pleców.
- Was również stworzył – Przedwieczny wysunął z rękawów dwa krótkie miecze o ostrzach grubych na palec.
Żadna ze stron, bogowie lub demony, nie potrafiła wypracować przewagi dla siebie. Słowne utarczki zawsze prowadziły do starć. A wtedy między ich wyznawcami dochodziło do wojen. Jednak teraz miało być inaczej. Mieli rozwiązać wszystko samodzielnie, na szczycie wieży Riviana Stworzyciela. Tam nikt nie mógł ucierpieć z powodu ich samolubstwa.
Czternaście postaci mierzyło się wzrokiem, a każdy z nich okryty był szczelnie płaszczem o ziemistej barwie. Jednak różnili się od siebie. Demon były wyższe i szersze w barach, co przyprawiało bogów o skrajną zazdrość. Dlatego się nienawidzili. Nie chodziło o walkę dobra ze złem, a o zwykłe, przyziemne pożądanie. Bogowie pragnęli czegoś, a demony ośmielały się tego bronić.
Pierwszy zaatakował Gavriel, najbardziej porywczy ze wszystkich. Wymierzył mieczem Zdradę, a przed mrocznym rozbłysła tarcza. Atak został odparty z dziecinną łatwością. W tym samym momencie powietrze wypełnił zapach ozonu i przez trzynaście postaci przebiegły różnokolorowe błyski stawianych tarcz. Może bóstwa lepiej walczyły wręcz, ale to demonom służyła magia.
W kierunku świętych popędziło siedem promieni rozpraszających. Lecz, ku zdziwieniu atakujących, bogowie zneutralizowali zaklęcia jeszcze w połowie drogi. Demony zrozumiały sytuację. Siódemka rozproszył się, a przez taras zaczęły mknąć wielobarwne pociski, kule ognia i pioruny.
Behemot pierwszy dotarł do demona na wyciągnięcie ręki. Zamierzył się młotem, uderzając z góry. Broń roztrzaskała barierę, ale została zablokowana sierpem Zagłady. Drugą ręką posyłał właśnie wachlarz ognia w innego boga. Smok wpadł w furię. Uderzył raz jeszcze, wbijając Miotającego Pioruny w kamieniste podłoże. Odłamki powbijały się w ramię demona, ale ten zwyczajnie strzelił ognistą kulą w głowę Behemota.
Nagle demon został powalony płazem miecza Gavriela. Bóg już chciał przebić ogłuszonego przeciwnika, gdy poczuł opór. To Cierń związał jego ostrze bluszczem.
Cień wykorzystał sytuację i rozproszył tarczę Ciernie. Zaraz za pierwszym atakiem podążał piorun kulisty. Uderzył demona w bok, posyłając na drugą stronę tarasu.
Wtedy Cień został zaatakowany przez pomniejsze diabelstwa, przyzwane przez Mrocznego. Ich pazury krzesały iskry, zgrzytając na dwóch buławach bóstwa. Lecz on systematycznie przebijał się do Strachu. Mroczny właśnie przypierał Lupina do muru. Topór wilka nie mógł równać się z zasięgiem kosy.
Los uwielbia oszukiwać, jest w tym niezrównany. Teraz również się odwrócił. Oszczędzony Gavriel uwolnił się z bluszczu i rozkwasił pięścią nos wstającego Zdrady. Ruszył w kierunku Strachu.
Znów poczuł coś dziwnego i chwilę później leżał, przygwożdżony włócznią Bestii do podłoża.
Ślepiec spojrzał na drugiego demona. Zostali tylko oni i trójka bóstw. Xarth, Dha’ Tor i Modin. Reszta dopiero zaczynała dochodzić do siebie. Strach wbił, co prawda, kosę w krocze Lupina, ale ten zdążył rozpłatać demonowi brzuch w samobójczym wypadzie.
Dla piątki nie liczyło się nic. Ani burza, ani deszcz, ani swąd przypalonego ciała. Ich braciom nic nie będzie. Stan stuporu zawsze pozwalał się odrodzić.
Bestia zmaterializował w rękach nową włócznię i zaszarżował na Modina. Bóg nawet nie zdążył przygotować kilofa. Demon przebił mu gardło. Nim bóstwo upadło, Bestia wykonał dłonią znak i ziemia pod Dha’ Torem eksplodowała, wyrzucając go w powietrze.
Xarth wymierzył kuszę w skroń demona. Nie zdążył strzelić. Dwie strzały z łuku Ślepca wbiły się w oczy obiektu kultu nekromantów.
Tylko dwójka demonów została na nogach, podczas, gdy reszta z jękiem starała się podnieść. Zmierzyli się wzrokiem. Bestia przywołał kolejną włócznię, a Ślepiec dobył dwóch zakrzywionych sztyletów, połączonych łańcuchem.
Wokół demonów rozbłysły nowe tarcze. Wtedy Bestia rzucił włócznią, lecz Ślepiec uchylił się. W odpowiedzi cisnął jednym ze sztyletów. Łańcuch rozwinął się na długość dziesięciu łokci, lecz jedynie zadrapał barierę przeciwnika. Oboje wiedzieli, że materialna broń nie przyda się na nic. Wznieśli się w powietrze. Oczy Ślepca zapłonęły czerwoną łuną, a w otwartych ustach Bestii gromadziła się błękitna kula magii. Dwie fale czystej energii zderzyły się dokładnie między demonami. Teraz żaden z nich nie mógł się poddać. Wybuch zawaliłby wieżę. Czuli, że pozostała dwunastka zaczyna podnosić się z ziemi, popędzana zakłóceniami sfery astralnej, wywołanymi przez zetkniecie esencji dwóch demonów.
Wtedy cień pochłonął obie fale, a Ślepiec i Bestia spadli, przebici dwuręcznymi mieczami.
Remis. Rivian i Śniący wyrazili opinię.
Najwyższy i Władca Demonów unosili się blisko miejsca walki, otuleni mgłą. Widzieli wszystko, ale sami nie mogli zostać ani zobaczeni, ani usłyszani.
- Czy to nie śmieszne? – zapytał Rivian. – Przecież oni nie mogą umrzeć.
- Myślę, że wiedzą o tym, mistrzu – Śniący nauczył się znosić napady zdziecinnienia u Najwyższego.
- Raczej zramolenia – Stworzyciel bezbłędnie odczytał myśli demona.
- Jak uważasz, panie – Śniący pozwolił sobie na małą uszczypliwość w głosie. – Myślę, że oni się po prostu nienawidzą.
- Dlaczego?
Demon mógłby przysięgnąć, że nigdy nie słyszał jednego słowa aż tak bardzo ociekającego ironią.
- Bo są za bardzo do siebie podobni. Nie dość, że mają tego samego ojca, to jeszcze tego samego chcą... Dobra wiernych, ale pojmowanego przez każdego z nas inaczej. Szesnaście wersji tego samego ideału.
- Dokładnie – Najwyższy roześmiał się, klepiąc po udzie. – Idioci. Nawet boginie matki myślą tylko o sobie.
- Kto?
- Nieważne – Rivian wyraźnie się zawstydził. Zupełnie, jakby zdradził zakazaną wiedzę.
Jak mały bachor. Śniący miał ochotę westchnąć, ale nie zrobił tego. Wypada mieć Stworzyciela blisko siebie... Dla dobra sprawy, oczywiście!
Pan demonów zmaterializował się nad głowami czternastki. Zstąpił na sam środek tarasu, trzymając dwa dwuręczne miecze, o ostrzach przypominających olbrzymie tasaki.
- Mam dla was niespodziankę – powiedział i rzucił kulę światła w powietrze.
Rozbłysła oślepiającą jasnością. Nagle Śniący nie mógł się poruszyć. Zrozumiał błąd. Jeden z sierpów Zdrady przyszpilił cień demona do podłoża, paraliżując Władcę. Niemal natychmiast ciało Śniącego zostało naszpikowane czternastoma rodzajami stali. Tyle samo zaklęć pomknęło w jego stronę, rozbijając się wokół i skrywając wszystko za kurtyną dymu.
Wytężając wolę, demon rozerwał płaszcz, ukazując prawdziwą postać. Wyglądał zupełnie jak Dracon, z pewnymi wyjątkami. Był wyższy, z pleców wystawały mu nietoperze skrzydła a z czoła zakrzywiony róg. Sierp, będący powodem paraliżu odskoczył, wbijając się w dłoń właściciela. Śniący naprężył mięśnie i czternaście broni upadło na kamienną podłogę u jego stóp. Władca Demonów Złożył dwa miecze w jeden i zakręcił młyńca, prowadząc ostrze po podłożu. Ślad zaczął jarzyć się fioletem i wtedy demon uderzył bronią w dół, podnosząc okrąg. Ten zaczął się rozszerzać. Wreszcie dopadł oszołomionych przeciwników. Odpłacił im się za paraliż, zostali zamrożeni. Wtedy Śniący rozszczepił dwuręczne miecze i cisnął je po łuku. Stal rozbijała zamrożone figury, aż na końcu sama wskoczyła na powrót w dłonie Władcy.
Śniący nagle usłyszał klaskanie. To Rivian siedział na murze, śmiejąc się i wybijając miarowy rytm dłońmi. Oczy boga zamieniły się w purpurowe plamy i magiczny bat rozciął demonowi twarz. Bez słowa, Najwyższy odwrócił się i zaczął iść powietrzu, a błyskawice starały się go omijać jak tylko mogły.

--------------------------------------------------------------------------

Zapraszam do komentowania
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Sierpnia 18, 2006, 07:35:40 pm
hmm... fajna walka, trzeba przyznać, chociaż osobiscie zawsze uważałem "wojny bogów" za trochę przegięte. No ale fakt, że po raz kolejny popisałeś się swoimi umiejetnościami i napisałeś kolejny fajny rozdział ;]
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: The_Reaver w Sierpnia 18, 2006, 07:50:11 pm
Szczerze, za duży chaos i wogóle nie wiem kto tu komu przyłożył, a nieraz mam wrażenie, że wszyscy się pozabijali. Ale to w końcu nieśmiertelni bogowie.
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Sierpnia 19, 2006, 09:59:19 am
Zgadzam się z przedmówcami nieco chaotyczna akcja ale czyta się ciekawie.  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Września 28, 2006, 10:23:16 am
Witajcie... Tym razem nie dodaję nowego fragmentu (po takim czasie, to i tak byłoby bez sensu), ale przynoszę definitywne zamknięcie tematu. Decyzja ta wzięła się z pragnienia wydania kiedyś Wielkiej Wojny. Jaki to ma związek, pytacie? Otóż wątpię, by ktokolwiek chciał wydać kcoś, co wcześniej było zamieszczone na forum... Otrzymaliście 1/4 pierwszego tomu (planuję conajmniej trzy), mam nadzieję, że kiedyś będziecie mogli przeczytać całość, w twardej oprawie

Dla wszystkich tych, co stworzyli własne postaci, nie martwcie się, wykorzystam je wszystkie. Dziękuję za nie, są bardzo pomocne. Właśnie zająłem się poprawianiem tych 52 stron 11-stką... Chodzi mi zarówno o wszelkie błędy (co ciekawe, robie je dopiero pisząc na kompie), jak i rozbudowanie niektórych historii, choćby zmarnowaną okazję przy bitwie o Skalne Miasto...

Dziękuję wam wszystkim za cierpliwośc i pomoc. To właśnie dzięki wam podjąłem decyzję o pisaniu na poważnie...  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Tamaya w Września 28, 2006, 11:10:33 am
Więc pozostaje ci, życzyć powodzenia i wyglądać twojej powieści w księgarniach  :spoko:  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Września 29, 2006, 02:44:38 pm
heh.... tak właśnie czekałem, kiedy w końcu to powiesz. Życzę ci naturalnie powodzenia na nowej drodze życia i w ogóle, ale z racji tego zę jestem realistą to powiem (bez obrazy), że wątpię, zeby udało ci się wydać tą historię. Życie jest brutalne, a szanse masz naprawdę znikome.
Ale gdyby jednak jakimś cudownym zbiegiem okoliczności udało ci się jednak wydać tą historię, to weź mnie poinformuj, to szybko skoczę do księgarni ją kupić ;]
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Vivi The Black Mage w Listopada 16, 2006, 07:52:25 pm
Świetne.Mam nadzieję ze za niedługo zobacze "Wielką Wojnę" w księgarni :D
Powodzenia :spoko:  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Morchol w Listopada 16, 2006, 08:20:40 pm
Cytuj
ale z racji tego zę jestem realistą to powiem (bez obrazy), że wątpię, zeby udało ci się wydać tą historię. Życie jest brutalne, a szanse masz naprawdę znikome.
To ja z kolei jako nadworny optymista powiem, że szanse masz i to niemałe ^^ Na polskim rynku jest parę wydawnictw wspierających młodą krew<chociażby Fabryka Słów> więc trzeba być dobrej myśli ;] Jak coś to oczywiście masz we mnie +1 kupiony egzemplarz ;)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Siergiej w Listopada 16, 2006, 08:27:15 pm
Same here...jak wydasz to pisz od razu. Powodzenia :)
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: RadicalDreamer w Listopada 16, 2006, 08:36:16 pm
Dokładam sie do tych życzeń. A jakby niewypaliło z wydaniem (tfu, odpukać) to pisz dalej na forum. My zawsze z chęcią poczytamy twoje opowieści ;)  
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: Ignatius Fireblade w Grudnia 14, 2006, 07:22:43 pm
Poruszony słuszną krytyką i iloscią błędów na początku Wielkiej... postanowiłem coś z tym zrobić... Oto przedstawiam wam jako pierwszym nowy wstęp do Wielkiej, pod zmienionym tytułem, ale w gruncie rzeczy to to samo. Życzę miłego czytania i komentowania :) (jak ja się stęskniłem za tym zwrotem).

----------------------------------

Rozpad Alrui
Ignatius Fireblade

Dla Moniki


Prolog
Świątynia Przedwiecznych

   Świątynia Przedwiecznych była ogromną budowlą, wykutą z jednej, ogromnej bryły lodowca. Nie posiadała żadnych załamań, ani kątów ostrych. Wszystko zostało doskonale wygładzone przez wodę, płynącą w nieskończoność pod lustrami podłóg, ścian i sufitów. Wola władców Świątyni wystarczała, by utrzymać żywioły w ryzach. Błękit otaczał wnętrza, przedmioty oraz każdą żywą istotę wewnątrz pałacu bóstw, napełniając serca nieskończonym dobrem, a zarazem zmrażając wizją kary. Lód był zarazem ukojeniem, jaki i katem. Gdyby przyglądnąć się przeźroczystej podłodze,             to w oczy rzucały się zamazane kształty, zatopione w lodowatej wodzie. Bogowie potrafili pozbywać się niewiernych, chcących splugawić ich dom.
Główną część Świątyni stanowiła ogromna sala z wysoko umieszczoną kopułą. Wiele pokoleń budowniczych i rzeźbiarzy pracowało, płodziło dzieci i umierało tutaj, choć bogowie mogli wyręczyć ich za pomocą jednej myśli.
Ściany zdobiły płaskorzeźby, przedstawiające wizję autora o przebiegu dyskusji nad stworzeniem Alrui. Ukazał Przedwiecznych jako brodatych mędrców dumających nad dziełem, chcących wprowadzić w kreację jak najwięcej dobra. Nie do końca była to prawda... Choćby dlatego, że około połowa bóstw objawiała się w postaci kobiecej.
Kopuła została ozdobiona malowidłami, mogących opowiadać o Raju, gdzie trafią ci, którzy wierzą. Cóż, malarz chyba nie był opłacany zbyt hojnie. Posadzkę okrywał gruby, czerwony dywan, zasłaniający lód i wodę, a także ogrzewający stopy mieszkańców i pielgrzymów. Kobierzec jeszcze nigdy nie przemókł – kolejny dowód na istnienie boskiej woli.
Dwie osoby siedziały na ołtarzu i grały w szachy. Obaj przyjęli wygląd brodatych, osiwiałych starców, odzianych w białe togi. Nie różnili się od siebie prawie niczym, nawet siatki zmarszczek wyglądały identycznie. Jedyną różnicą były pionowe źrenice jednego ze starców – tego, który grał czarnymi figurami.
Biała królowa wystrzeliła po skosie, zmierzając w stronę odsłoniętej wieży i posyłając figurę za szachownice.
 - Ha! Teraz, to już mam cię na widelcu, bracie – wykrzyknął starzec, głośno klaszcząc               w dłonie.
- Tak sądzisz? – Uśmiechnął się drugi, ten o oczach niczym jaszczurka.
Czarna wieża przeskoczyła dwa pola, ustawiając się prostopadle do białego króla. Naprzeciw niego stał goniec, a z lewej pułapkę domykał koń.
- Tak – Starzec odwzajemnił uśmiech i przesunął królową, posyłając za szachownicę drugą             z czarnych wież i blokując króla przeciwnika, do tej pory ukrywającego się w rogu szachownicy.
- Ehhh… - Czarny wzruszył ramionami. – Jeszcze się zrewanżuję!
- Elethrion! – Zwycięzca krzyknął, a moc jego głosu został zwielokrotniony pod kopułą Świątyni.
Za ścianą lodu zaczęła kształtować się sylwetka wysokiego mężczyzny. Po chwili Elethrion wyłonił się zza zimnej bariery, wkraczając do głównej nawy. Rozłożył skrzydła, a jego błękitne oczy błyszczały boską mocą, tchniętą w niego przez przyzywającego. Mężczyzna był Sługą Lodu, wykutym i ożywionym przez samego Alrua, jednego z dwunastu Przedwiecznych. Elethrion stał się golemem, lecz został wyposażony w umysł, duszę i wolną wolę. Młodzieńczy wygląd doskonale pomagał zachować pozorów człowieczeństwa.
- Więc tym razem wygrał pan Rant? – Golem zwrócił się do zwycięzcy. – Wspaniała walka, Panie – Następnie skierował spojrzenie na pokonanego. – Przykro mi, to był zaszczyt, móc panu służyć. Do zobaczenia, panie Sen.
- Wrócę za kolejny wiek, bracie. Ciesz się mym sługą do tego czasu – rzucił pokonany, ignorując golema.
Bóg rozpłynął się w fioletowym obłoku dymu.
- Obrażalski jak zawsze – burknął Rant, bóg sfery sakralnej.
- Jakie jest pańskie pierwsze życzenie? – Elethrion machinalnie wygłosił rutynową kwestię.
- Mój Awatarze, musimy tchnąć w naszych poddanych nieco więcej wiary i utrzeć nosa memu rodzeństwu – Bóg paskudnie się uśmiechnął.
- Jak sobie życzysz, Panie.
Golem rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Chwilę unosił się w górze, mrucząc zaklęcie przenikania, po czym skierował się na najbliższą ścianę.
Gdyby ktokolwiek znajdował się teraz w Świątyni Przedwiecznych, zobaczyłby skrzydlatego mężczyznę, mknącego przez nieskończone morze lodowatej wody. Niestety, prócz bogów Alrantu nikt tu nie przebywał.

---------------------------
 
Tytuł: Wielka Wojna
Wiadomość wysłana przez: White_wizard w Grudnia 14, 2006, 09:22:07 pm
co ci mogę powiedzieć? piszesz tak samo dobrze, jak zwykle. Opisy są tak samo zadawalające jak zwykle, a rozwój fabuły również nie odbiega od zwyczajnej wysokiej normy. Tyle. Nie ma żadnych rzucających się w oczy wad, bo wszyscy dobrze wiemy ze pisać po prostu potrafisz..... ;]