Forum SquareZone
Forum ogólne => FanFik => Wątek zaczęty przez: Tantalus w Listopada 16, 2004, 10:54:54 pm
-
Oto jest mój fanfik. Przeczytajcie, oceńcie i powiedzcie czy pisać dalej. Jak sienie podoba, to nich modki wywalą ten temat. Założyłem oddzielny, bo "Tfurczość Radosna" jest pojęciem zbyt szeroki... poza tym topicu "Wacek Stori" nie usunęliście (mówię do najbliższego szczerzącego na ten Topic kły modka.... tylko winny się usprawiedliwie hjehjehje). Tak więc wszelkie uwagi piszcie tutaj. Jak się spodoba, to się zabiorę za drugi rozdział.
Rozdział Pierwszy
Na twarzy Rena zaczęły pojawiać się krople potu. Jeszcze raz zajrzał w karty trzymane w rękach, potem w roześmianą od ucha do ucha twarz przyjaciela. 'Cholera.. jak ja nie lubię tego zagrania...' westchnął w myśli Ren 'Skąd on ma tego Caterchippilara? Pewnie orżnął jakiegoś dzieciaka, eh Dunkan.... dobra...'. Ren nie zastanawiają się dłużej położył swoją kartę na wolne pole w środku planszy:
- ooo.. - udał zdziwienie Dunkan - a to ci zagranie... chcesz wymusić jakąś wymianę? Może masz silniejsze karty? - dodał ciągle się uśmiechając - a ty wiesz.... dobrze ci idzie... w tej grze jest 7:2 dla ciebie..
- ss...serio? - zapytał szczerze zdziwiony Ren. 'A faktycznie...' pomyślał 'no przecież zaczynał i wymanialiśmy się na moją korzyść.. heh.. mam na ręce moją ulubioną kartę - Bomb, a jej mi raczej nie zabierze..... hehehe'.
- Może już chcesz się poddać Dunkan? To chyba koniec twojej passy, hehehehehe - dodał z nowym entuzjazmem w głosie.
- Kurcze. Chyba nie mam wyjścia - powiedział, a jego uśmiech wcale nie wskazywał, że ma zamiar przegrać - Wiesz.... na ręce mam tylko BiteBug'a.... czyli chyba naprawdę mam problem.... - coś w jego głosie wskazywało na to, że wcale tak nie myśli. Podparł muskularną ręką swoją głowę, podrapał się chwilę po swoich krótkich, blond włosach i położył kartę na stół.
- Szkoda Dunkan.... czyli nie jesteś taki dobry jak myślałeś - powiedział Ren. Dopiero po chwili doszło do niego to, co naprawdę się dzieje na planszy.
- Same.... Combo i Combo. Dobra.... czyli wygrałem 8:1. Jak położysz tą swoją bombkę, to będzie 6:3, więc i tak wygrałem. To jak? Rewanż?
- Skąd ty u licha wiedziałeś, że mam kartę Bomb? - powiedział zdenerwowany już Ren zbierając karty, których przyjaciel mu nie zabrał.
- Rany Ren.... matematyka. Masz tę kartę od lat i zawsze jej używasz. Mimo, że nie gramy w otwarte karty, zawsze wiem jakie wybierzesz. Jesteś zbyt prostolinijny. To co z tym rewanżem? - dodał uśmiechając się jeszcze bardziej widząc czerwoną ze złości twarz kumpla.
- Dobra!! Zajmować miejsca ludzie! - dobiegł ich głos pani instruktor - Haji i Kilroy.... siadajcie szybciej... Ren i Dunkan... znowu się obijacie przy Triple Triad'zie? Zwijać to...
Dunkan schował planszę i swoją grubszą nieco talię kart, wyraźnie zadowolony z doprowadzeniem Ren'a do wściekłości. 'Nie umie przegrywać hjehjehje' pomyślał. Większość klasy jednak (głownie męska część) szybko wykonała polecenia. '26 lat.... piękny wiek... tak jak i sama pani sensei' pomyślał Ren. Instruktor podeszła do biurka i rozejrzała się ponownie po klasie.
- Dzień dobry klaso - dodała z typowym dla niej uśmiechem.
- Dzień dobry Instruktor Tilmett - równie entuzjastycznie odpowiedziała klasa, która po chwili usiadła i włączyła pulpity
- Dzisiejsza lekcja będzie poświęcona na organizację. Jak dobrze wiecie dzisiaj wieczorem zacznie się egzamin na SeeD'ów. Tak. Jutro do elitarnych oddziałów Balamb Garden dołączą nowi członkowie. Wy oczywiście jesteście za młodzi i za mało doświadczeni, żeby wziąć w nim udział niestety. - spojrzała w kierunku siedzącego na końcu chłopaka - Oczywiście z wyjątkiem ciebie Kemuri. Dyrektor zgodził się, żebyś uczestniczył w egzaminie. Zostań po lekcji, żebym udzieliła ci niezbędnych wskazówek.
Męska część klasy, jak jeden mąż, zwróciła twarze w kierunku Kemuri'ego, który założył nogę na nogę na pulpicie i zdaje się nie dostrzegać nienawistnych spojrzeń skierowanych w jego stronę.
- Niech się pani o mnie nie martwi Selphie-sensei. Nie po to tyle się uczyłem, żeby teraz polec na jakimś tam egzaminie.
- To nie jest "jakiś tam egzamin". Fakt, że jesteś taki dobry nie musi oznaczać, że go zdasz. Zapamiętaj teraz i na przyszłość, że ten egzamin nie ma na celu sprawdzenie twojej znajomości technik, czy walki. SeeD działają w drużynach i mają wykonywać rozkazy. Kiedy ja zdawałam był taki jeden chłopak, który był jednym z dwóch najlepszych wojowników w uczelni i nie zdał go, bo zlekceważył jasne rozkazy.
Kemuri nie odpowiedział. Cała klasa ucichła i słychać było tylko rytmiczne kroki pani instruktor przechadzającej się wzdłuż sali.
- Dobrze... Kto z was powie mi, jak przedstawia się teraz sytuacja w mieście Deling? Nicole?
Młoda dziewczyna o brązowych włosach i zielonych oczach wstała energicznie i rzeczowym tonem zaczęła odpowiadać na pytanie:
- W mieście od wielu lat trwają zamieszki. Po śmierci prezydenta Deling'a, Galbadia wycofała się z okupowanych terenów takich jak Timber, czy Dollet. Obywatele demokratycznie wybrali generała tamtejszej armii George'a Caraway'a na nowego prezydenta. Zapowiedział on zreformowanie kraju i daleko idącą demilitaryzację. Niektórzy jednak sprzeciwili się temu, mówiąc, że staną staną się łatwą zdobyczą dla innych krajów takich jak Esthar, czy... Balamb. Dlatego też przeciwnicy nowych rządów od dawna przeprowadzają w mieście zamachy i ataki na najwyższych przedstawicieli władz państwa.
- Dokładnie - uśmiechnęła się nauczycielka - Władze miasta poprosiły o pomoc naszych ludzi. Ogród Galbadia również stoi w opozycji z tym władzami, a Ogród Trabia nie ma jeszcze wystarczająco dużego personelu, żeby pozwolić sobie na taką misję. Pomoc prezydentowi Caraway'owi będzie zadaniem, na które posłani będą adepci na pierwszy stopień SeeD dziś wieczorem. Tymczasem zadaniem was wszystkich, za wyjątkiem Kemuri'ego będzie przygotowanie i oporządzenie łodzi, którymi przyszli SeeD'owie na tą misję popłyną.
Po sali rozszedł się jęk dezaprobaty. Kilroy załamany uderzył czołem w ekran pulpitu, a Kemuri uśmiechnął się szerzej.
- Co jest? Co jest? - zapytała instruktor - Nie chcecie? A jak wy będziecie zdawać egzamin za te 4 lata, to chcielibyście, żeby łodzie były czyste i żeby działały jak należy? Nie wzdychać mi tu, tylko ubrać się w stroje robocze i za godzinę stać mi przed bramą. O tych co się nie zjawią wspomnę panu Dincht, który odpowiednio z nimi pogada...
Klasie zdecydowanie popsuł się humor, kiedy usłyszeli znajome nazwisko. W tej chwili rozległ się dzwonek i uczniowie zaczęli wyłączać pulpity i zbierać się do wyjścia.
- To wszystko na dzisiaj. Możecie iść. - powiedziała instruktor uśmiechając się złowieszczo w kierunku klasy.
Wszyscy, za wyjątkiem Kemuri'ego, opuścili sale, wracając powoli do swoich zajęć.
- Ehh... świieeeeeetnie - powiedział Kilroy po wyjściu z sali. Chłopak ten słynął, ze swego zamiłowania do walki - a miałem dzisiaj wypróbować nową broń. Kurcze.... dałem 10000 gil za ten młotek, a nawet nie dadzą mi się nim pobawić - dodał przygnębionym głosem
- Jeszcze zdążysz, nie martw się - odpowiedział mu Haji, jego najlepszy przyjaciel o ciemnej karnacji. Najbardziej lubi zajęcia z Magii i wykorzystania GF'ów, w walce posługuje się specjalnym kijem - Obrócimy z tymi łodziami raz dwa i jesteśmy z powrotem. A pani Tilmett będzie taka zadowolona - dodał z nutką nadziei, rozmarzonym tonem.
- Raz dwa? Łodzi jest 16, a każdą trzeba będzie dokładnie umyć, wymienić stare części, posprzątać kabiny itd. . Znacie instruktor... nie popuści... nam póki wszystko nie będzie na blask - odpowiedział zażenowany Ren. Z reguły nadpobudliwy trzynastolatek, specjalizujący się we władaniu Gunblade'em.
- No... poza tym lepiej nie narażać się temu całemu Dincht. Słyszałam, ze znają się z instruktor już od dłuższego czasu. Szef Komitetu Dyscyplinarnego... jakby ktoś się nie zjawił, to by mógł zostać zawieszony w prawach studenta albo gorzej - powiedziała szczerze zmartwiona Nicole. Pogodna, zazwyczaj uśmiechnięta i przyjaźnie nastawiona do wszystkich dziewczyna, prezes Komitetu Festiwalowego. Jednocześnie siostra Ren'a, posługująca się w walce Naginatą.
- Lepiej wracajmy do dormitoriów, bo jeszcze się spóźnimy i będziemy musieli do miasta z buta zasuwać. A na taki spacerek nie mam dzisiaj specjalnej ochoty - powiedział Dunkan. Najlepszy przyjaciel Ren'a, świetny Triple Triadzista, walczący imponującym toporem.
- Ejjj!!!! Ludzie!!!! - dobiegł do rozmawiających przyjaciół znajomy głos. Wendy. Niska, 12-letnia dziewczyna, ciesząca się sławą największej plotkary w ogrodzie. Właśnie biegła do nich, poprawiając swoje okulary w biegu. Zawsze wiedziała wszystko o wszystkich i bardzo lubiła dzielić się tą wiedzą z innymi. Miała również niemiłą tendencje do wsadzania nosa w nie swoje sprawy, przez co nie była darzona zbytnią sympatią. Nicole jednak zdawała się ja lubić.
- Cześć Wendy - powiedziała Nicole kiedy dziewczyna stanęła przed nimi zdyszana. Kilroy i Haji szybko uciekli. Ren i Dunkan nie mieli tyle szczęścia, gdyż Nicole spojrzała na nich groźnym wzrokiem.
- Część!! Wiecie co usłyszałam? Że w tym roku do misji w Deling wzięci będą również adepci SeeD i regularne siły Balamb. Zdaje się, że to nie będzie jakaś tam zwykła operacja, ale coś naprawdę poważnego. Dyrektor jest do tej misji bardzo zapalony. Wiecie co się stało 5 lat temu?
- Tak słyszeliśmy. Terroryści zabili żonę dyrektora. Smutna historia - powiedziała Nicole, pomimo cichych znaków brata, którego wcale ta rozmowa nie bawiła.
- Taaak! Dyrektor jest chyba naprawdę zdenerwowany. Wiecie... ogród nie może sam interweniować w żadne konflikty, a władze Galbadii poprosiły nas o pomoc dopiero w tym roku. Wśród studentów, którzy przystąpią do egzaminu większość to uczniowie instruktor Trepe - uśmiechnęła się, sama będąc jej uczennicą - od was podobno tylko 4. 3 z ostatniego roku i ten przystojniak z waszej klasy, co nie?
- Mówisz o Kemuri'm? Dostał specjalne pozwolenie na wzięcie udziału w egzaminie pisemnym i zdał go z wyróżnieniem. A do tego w walce wręcz dorównuje poziomom oficerom SeeD. Jest naprawdę niezły. - powiedziała. Ren i Dunkan spojrzeli po sobie.
- Proszę cię.... nie zaczynaj znowu mówić, jaki to Kemuri jest fantastyczny... nie lubię tego gości.... wkurza mnie - powiedział Ren przybierając ponury wyraz twarzy.
- Wybacz proszę mojemu bratu - spojrzała na niego mrużąc oczy i uśmiechając się szyderczo - jest zwyczajnie zazdrosny.
- Co? Ja? O tego frajera? - oburzył się Ren - zwykły kujon i lizus.
- Nie chciałbym wam przerywać owocnej dyskusji, ale powinniśmy się zbierać - powiedział Dunkan spokojnie i rzeczowo - mieliśmy być o 2-giej przed bramą ogrodu, a jeszcze nie byliśmy nawet w dormach
- Racja - odpowiedziała Nicole - musimy już iść. Do widzenia Wendy.
Ren i Dunkan powiedzieli to samo, z mniejszym jednak entuzjazmem.
- A... narazie Nicole - odrzekła dziewczyna, poczym zaczęła się rozglądać - eejjjj!!! Ludzie!!!! - krzyknęła biegnąć w kierunku grupki studentek w jej wieku
- Czy ty ją naprawdę lubisz? - powiedział Ren do siostry, kiedy minęli już rozgadaną dziewczynę, kierując się ku dormitoriom.
- A czemu miałabym jej nie lubić? To miła dziewczyna. - odrzekła Nicole, jak gdyby nigdy nic.
Dunkan i Ren znowu wymienili porozumiewawcze wspomnienia.
CDN.
-
to też mi się podoba, ale jest tylko jedna sprawa jestem przedstawicielem ludzi, którzy za dużo w jRPG nie grali i z moje punktu widzenia jest to troche dziwne i niezrozumiałe, proponuje w następnych częściach pisać z większą ilością wyjaśnień, oczywiście jak nie chcesz to nie musisz ja tylko wyrażam swoje zdanie
-
zapomnialem komentnac :D oczywiscie fanfic jest great i czekam na nastepne rozdzialy!!!!
anarky - hmmm.... za duzo by trzeba bylo wyjasniac zeby opisac realia swiata ff8 wiec niestety bez przejscia nie zrozumiesz tego fanfica ;)
-
Uwielbiam jrpg więc bardzo mi sie podoba. Czekam na dalsze posunięcia.
-
Nie przypuszczałam Tant,że masz taki talent ^_^ mnie osobiście bardzo się podobało(choć w FF8 nie grałam i kilku słów nie rozumiem).Bardzo szybko i miło go się czytało....z niecierpilwością czekam na dalszą część.
-
to samo co w poprzednim FanFiku...fajnie wykorzystales do pracy swiat z Finala '8...jednak - ze znowu sam nie stworzyles swiata :P...
wiem, zlosliwy jestem ;)
Edit by Gipsi:
a ja będę złośliwy i poraz kolejny powiem że właśnie na tym polega FanFik :)
-
Oto i jest kontynuacja i wyszła mi jeszcze dłuższa niż początek. Nie wiem czy ta tendencja się utrzyma, ale kto wie. Ostrzegam jeszcze raz. JAK KTOŚ NIE GRAŁ W FF8 NIECH NIE CZYTA TEGO FANFIC'A. Dobra... do rzeczy... aha... oczywiście ciągle czekam na komentarza...
Rozdział Drugi
Miasto Balamb, dzięki swej kuchni i pięknym widokom, od lat jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na planecie. Mewy latają nad portem i czystą wodą, zaś plaża pełna jest opalających się lub kąpiących w błękitnym oceanie turystów. Tego pięknego wrześniowego popołudnia jednak nie wszyscy w mieście mieli okazje korzystać z uroków tego zakątka.
- Ehh.... gorącooo - rzucił Dunkan do świata jako całości. Tak jak i reszta kolegów zdjął już koszulę i obuwie, ale pot nie przestawał ściekać po jego skórze. Przetarł dłonią czoło, drugą kontynuując czyszczenie kadłuba łodzi z zielonego, morskiego szlamu i różnych żyjątek.
Port jest prawie w całości zajęty przez łodzie desantowe, którymi dzisiaj wieczorem popłynąć mają jednostki SeeD i rekruci na pierwszy stopień.
- Nie jest tak źle, co nie Ren - powiedziała Nicole, która razem z bratem czyściła łódź tuż nad poziomem wody, nurkując raz po raz, aby oczyścić jej dno. Ren nie odpowiedział. 'Dobrze, że są tu jeszcze studenci od Xu, bo byśmy sami tego nigdy nie skończyli' pomyślał 'jesteśmy tu już 2 godziny, a jeszcze nie zrobiliśmy połowy... masakra po prostu'. Po twarzach innych widać było, że są podobnego zdania. Kilroy raz po raz wychodził z wnętrza łodzi, aby wyrzucić uzbierane śmieci albo odstawić nieużywane już narzędzia. Haji i Orsiny, nie wyróżniający się specjalnie blondyn z ich grupy, zajmowali się silnikiem łodzi, jako że byli w sprawach technicznych najlepiej poinformowani. Tymczasem Instruktorki Xu i Tilmett, których klasy zostały wyznaczone do oporządzenia łodzi, siedziały sobie w umieszczonej tuż przy przystani kawiarence, popijając drinki pod wielkim parasolem słonecznym.
- Nie guzdrać się! Dunkan, zmień się z kimś..... źle wyglądasz! - krzyknęła z oddali pani instruktor machając do grupy - Teraz ty się zajmij górą Ren! - dodała, poczym pociągnęła głębszy łyk ze słomki swojego drinka.
Dunkan, wyraźnie przegrzany, wpadł do wody. Po chwili wypłynął o wiele pogodniejszy, zaś ociekający parującą w pełnym słońcu wodę Ren, zaczął wspinać się po umieszczonej z boku drabince, żeby dokończyć rozpoczęte przez kolegę czyszczenie kadłuba.
- Ditehnson i Savak!! Rozumiem, że to co teraz pijecie to nie alkohol?! - krzyknęła Xu unosząc okulary słoneczne na czoło, patrząc na zespół pracujący przy innej łodzi - Wiecie, że za to możecie trafić przed komitet dyscyplinarny.
Dwaj studenci szybko schowali butelkę do plecaka, starając się nie patrzeć na swoją nauczycielkę. Ta wróciła na swoje miejsce uśmiechając się do przyjaciółki i razem powróciły do wypoczywania, pogaduszek i patrzenia na harówkę studentów.
- Ehh... pani Tilmett jest taka bezduszna - powiedział Haji wspinając się po drabince do uzbrojonej wieżyczki - pozwoliłaby nam rzucić zmodyfikowane zaklęcie 'Water' i łódź była by jak nowa.
- No ale wiesz.... względy bezpieczeństwa - powiedział Ren, wykrzywiając twarz w grymasie - Poza tym zdaję mi się, że instruktor chce się na nas wyżyć.
Zaparł się nogami i z nowym entuzjazmem zaczął ścierać brud z łodzi. Kilroy wychylił się z pod pokładu.
- Dobra... ta chyba skończona - wszyscy spojrzeli na niego i zgodzili się, bo łódź faktycznie wyglądała jak nowa - Pani instruktor!! Możemy zrobić sobie chwilę przerwy? - rzucił w stronę rozmawiających nauczycielek, które właśnie wstawały ze swoich miejsc.
Selphie wymieniła spojrzenia z Xu.
- No dobrze... ale chwilę... jeszcze wam 2 łodzie zostały.
- Dobra... wy też zróbcie sobie przerwę - rzuciła Xu do swoich uczniów.
Wszyscy zeskoczyli z maszyn albo wygramolili się z wody. Dunkan wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- Macie pół godziny przerwy. Nie wolno wam opuszczać miasta, zrozumiano? - dopowiedziała Xu.
Pomiędzy zebraną 30 osób przeszedł ponury pomruk. Haji i Kilroy powiedzieli, że mają coś do załatwienia w sklepię z bronią, zaś Nicole wraz ze swoją przyjaciółką z klasy wyruszyły do centrum miasta. Ren i Dunkan już mieli pójść w ślady towarzyszy, gdy z za zakrętu przy Hotelu Balamb wyłoniła się grupa ludzi, zdecydowanie wyróżniająca się spośród reszty. Na przedzie szła Instruktor Trepe, którą dyrektor wyznaczył jako taktycznego dowódcę i oficer Nida, którego zadaniem jest sprawne przeprowadzanie abordażu na plaży w pobliżu Deling. Za nim podążała trójka nieznanych nikomu ludzi: ubrana w niebieski strój srebrnowłosa kobieta, wysoki mulat ze słomkowym kapeluszem i blondyn w długim, białym płaszczu, z krótkimi blond włosami i gunblade'm przy boku. Cała piątka zmierzała w kierunku rozmawiających instruktorek. Przyjaciele wymienili spojrzenia i schowali się za stojącą przy restauracji furgonetką, którą tu przyjechali, aby usłyszeć zbliżającą się rozmowę.
- Chyba nie powinniśmy tego robić Ren - powiedział przejęty Dunkan - to naprawdę nie nasza sprawa.
- Ciiiii... - uciszył go chłopak siadając przy furgonetce i oczekując pierwszych słow.
Piątka przeszła koło furgonetki i rozmawiające instruktorki zamilkły.
- Spocznij - odpowiedziała Quistis, przed którą zapewne pozostałe instruktorki salutowały - Mamy wiadomość od dyrektora. Jak wiadomo nasze siły nie są tak liczne jak byśmy chcieli, więc postanowił on poprosić o pomoc tą trójkę.
- O mój boże... - doszedł do przyjaciół głos bardzo zdziwionej Selphie.
- Dawno się nie widzieliśmy pani Posłaniec - rozległ się męski głos - widzę, że jesteś instruktorką? No ładnie.. chyba wszyscy, których pamiętam z przed tych 8 lat są dzisiaj kimś ważnym...no.... z jej wyjątkiem - dopowiedział po chwili, nie mając chyba nikogo z obecnych na myśli.
- Co ty tu robisz Seifer? Raijin? Fujin? Skąd się wzięliście tu wszyscy - powiedziała Xu - Dyrektor pozwolił ci jeszcze raz zdawać egzamin?
- Nie o to chodzi Xu - rzekła Quistis rzeczowo - Nie mamy niestety wystarczającej ilości wykwalifikowanych dowódców, dlatego Seifer zajmie rolę kapitana łodzi nr. 4. Dzięki temu będziemy mieli wykwalifikowanych wojowników jako dowódców każdego, trzyosobowego składu.
- Poza tym, nie mamy ochoty wracać do Ogrodu, co nie? - odrzekł się grubszy męski głos, pochodzący zapewne od murzyna.
- JAK NAJBARDZIEJ - dało się słyszeć głos kobiety, o bardzo dziwnej barwie.
- Taa... w szczególności, kiedy on jest dyrektorem - powiedział Seifer.
- Przyszliśmy tutaj również z rozkazami od dyrektora - rzekł Nida, spokojnym głosem - Wy również zostałyście wytypowane na dowódców drużyn. Tak samo Zell i pozostali instruktorzy.
Zapanował ten dziwny rodzaj ciszy, kiedy to w umysł ludzki przeszywa tyle myśli, że nie wie on którą wypowiedzieć.
- Ee... my? Ale ja nigdy nie dowodziłam - powiedziała szczerze zdziwiona instruktor Tilmett.
- Dyrektor stwierdził, że obie macie wystarczające kwalifikacje. Xu dostaniesz drużynę nr. 3 a ty Selphie nr. 11.
- Czy potrzebne jest wysyłanie takiej ilości oficerów? - zapytała Xu.
- Dyrektor stwierdził, że waga misji wymaga wysłanie pełnych sił.
- Mam jedno pytanie - przerwał im nagle Seifer - dlaczego chcecie nas wysłać w tych łódeczkach, jak możecie polecieć całym Ogrodem tak jak kiedyś.
- Już nie możemy - tutaj głos zabrał Nida, z przygnębieniem w głosie - 2 lata temu silnik nagle przestał działać. Mieliśmy szczęście, że byliśmy wtedy na wyspie Balamb, bo mogłoby, bo się źle skończyć. Dyrektor zabronił nam schodzić do poziomu MD, żeby naprawić generator, mówiąc, że to zbyt niebezpieczne. W ten sposób zostaliśmy przykuci do ziemi. Prawdopodobnie na zawsze.
- Szkoda - odetchnął Seifer - jeszcze nie miałem okazji nim polatać. No ale łodzie też nie są złe. Przywodzą na myśl wspomnienia, co nie pani instruktor?
- Tak - odpowiedziała instruktor Trepe również nostalgicznie wzdychając - My już musimy iść Selphie. Jeszcze trzeba znaleźć Zell'a, bo on też nie wie o tym, że wypływa.
- Dobrze... do widzenia Quistis - odrzekła Xu.
Piątka zaczęła odchodzić. W końcu minęli furgonetkę i hotel. Ren ciągle pozostawał na miejscu wraz z Dunkan'em.
- Będę musiała sama z nim pogadać - powiedziała Selphie poważniejszym tonem, kiedy tamci znikli za zakrętem - chyba troszkę przesadza z tą zemstą.
- Squall musi mieć swoje powody Selphie. Nie wysyłałby takiej armii, gdyby nie musiał, sama go znasz.
Nauczycielka nie odpowiedziała.
- Chyba czas się stąd zmywać Ren - szepnął do przyjaciela - jak nas zobaczą, to będziemy mieli przekichane jak nie wiem.
Obaj wstali i uważając, żeby nikt ich nie zauważył, zaczęli biec w kierunku centrum miasta.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy drużyna zaczynała zajmować się czwartą i ostatnią przeznaczoną dla nich łodzią. Dunkan opowiedział reszcie to co usłyszał, czyszcząc jednocześnie karabin na wieżyczce łodzi.
- Mówię wam, słyszeliśmy na własne uszy - powtórzył Dunkan zdziwionej Nicole, Haji'emu i Kilroy'owi - Wszyscy instruktorzy jadą na tą misję! Będzie tam bitka jak nie wiem.
- Ja słyszałam, że mają po prostu ochraniać Caraway'a w trakcie jakiejś ceremonii - odrzekła Nicole z wody.
- No przecież nie wysyłaliby sześćdziesięciu ludzi, gdyby to było jakieś tam ochranianie - odpowiedział jej Kilroy - Zarząd ogrodu o czymś wie, mówię wam. Nie dość, że wysyłają więcej ludzi, niż mieli pierwotnie zamiar, to jeszcze najlepszych specjalistów i kadetów z ostatniego roku... no i Kemuri'ego.
- To już nie nasza sprawa - dopowiedział Haji, który wynurzył się z pod pokładu z wiadrem i szczotką - Właściwie co to dla nas zmienia?
- Haji ma rację - odrzekł Ren - To niczego nie zmienia. Dobrze, że my tam nie płyniemy.
- No, ale Kemuri płynie - powiedziała do brata Nicole - miejmy nadzieję, że nic mu się nie stanie.
Ren i Dunkan nie wymienili spojrzeń tylko dlatego, że byli po przeciwnych stronach łodzi.
- Ejj!! - doszedł do nich krzyk instruktor Tilmett - jesteście ostatni! Ile mam na was czekać! Za dwie godziny te łodzie będą już w drodze, więc moglibyście się trochę pospieszyć.
Wszystkie pozostałe drużyny już skończyły i wróciły do ogrodu. Przyjaciele dokończyli mycie ostatniej łodzi i zeszli na stały ląd, szykując się do powrotu.
- Dobra robota. No to idziemy - rzekła nauczycielka - Xu zabrała nam furgonetkę, więc wracamy na piechotę. Przyszykujcie broń, bo się może jakiś potwór napatoczyć
Kilroy załamał ręce. Pozostali też nie wyglądali na zadowolonych z tego pomysłu.
- No co? To tylko kilka kilometrów. Raz dwa i jesteśmy - spróbowała zmotywować drużynę Selphie
Nie czekali dłużej i wyruszyli, idąc krętymi uliczkami pięknego zachodzie miasta Balamb.
- O kurcze - powiedział Dunkan łapiąc się za głowę, gdy stali już pod bramą miasta - zapomniałem kart! Pani instruktor? Mogę szybko skoczyć do portu? Zostawiłem karty pod pokładem ostatniej łodzi.
- Ehh... dobra ale szybko. Nie będziemy na ciebie czekać. Będziesz wracał sam.
- To ja pójdę z nim - odrzekł szybko Ren, którego zdziwiło zachowanie przyjaciela. Nigdy nie rozstawał się z kartami. - We dwójkę będzie bezpieczniej wracać.
- Dobra - odrzekła instruktor prowadząc resztę przez bramę miasta - ale jak was nie zobaczę w Ogrodzie przed 20 to będziecie mieli problem.
- Jasne jasne - powiedział Dunkan w biegu. Ren wyrwał za nim.
Szybko pokonali dzielące ich od portu ulice. Dunkan z rozbiegu wskoczył na łódź, a Ren za nim.
- Co ty kombinujesz? - zapytał go, kiedy schodzili pod pokład - przecież nigdy się nie rozstajesz z kartami.
- Wiem. - rzucił nerwowo Dunkan przeszukując dokładnie wszystkie możliwe kryjówki - To dziwne. Miałem je jeszcze niedawno, ale w drodze poczułem, że ich nie mam. Pomyślałem, że mi gdzieś tutaj wypadły.
Obaj zaczęli szukać. Nagle Dunkan głośno odetchnął z ulgą, kiedy zszedł do składziku pod kabiną dla pasażerów. Po chwili wychylił się w ręce trzymając małą, kwadratową skrzyneczkę, w której trzymał swoje karty.
- Całe szczęście - powiedział z ulgą, kiedy przyjaciel podał mu rękę - Gdyby je zgubił to bym się powiesił chyba. Hej?! Słyszysz to?
- Co? - odpowiedział szybko, zdziwiony Ren
Dunkan zaczął się nerwowo rozglądać. Po chwili i Ren usłyszał jednolity dźwięk o wysokiej częstotliwości. Złapał się za głowę, która od razu go rozbolała. Zobaczył, że przyjaciel robi to samo.
- Co.. c.. co to jest? - powiedział cicho Ren padając na kolana. Nagle poczuł niesamowite zmęczenie, któremu nie mógł się przeciwstawić. 'Co się dzieje?' zdążał pomyśleć, za nim padł na ziemię i zamknął oczy odpływając w krainę snu...
-
Cieszę się, że należę do tej elity co zna FF8, bo czyta się to naprawdę jednym tchem.
-
Przeczytałem na razie tylko 1 część i jest super... tak jak się spodziewałem świetnie ułożone zdania, opis postaci -wszystko jest bardzo dobrze zrobione^^
na początku się ździwiłem bo byłem pewien że panią profesor będzie Quistis ale jak widze to Selphie czyli jesteśmy w przyszłości, na razie nie jestem w stanie przeczytać drugiej części bo brat jest w domu z żoną i dzieckiem ale z pewnością jeszcze dziś przeczytam... bo jak mówiła już Tamaya chyta się to jednym tchem i jest naprawde świetne... mimo że w pierwszej części praktycznie nie było akcji to mnie wciągnęło... łatwo sobie wszystko wyborażałem... stanowiska komputerowe w klasie, chłopaków grających w karty... naprawde szkoda że taki Anarky tak naprawde sobie nie wyobrazi tego Fika bo w Final Fantasy VIII poprostu nie grał... aha i nie wiem czy moge zadać to pytanie, ale w ewnym momencie była mowa o dyrektorze... to chodziło o Cid'a? albo w sumie nieodpowiadaj, bo niech się jeszcze troche nagłwokuje bo jeśli to nie on to ktoś inny mi się kojaży^^
heh naprawde super ci to wyszło i nie moge się doczekać kiedy wreszcie przeczytam tę drugą część...
Gratulacje :)
P.S. tam gdzieś napisałeś "...sobie,sobie..." to sobie usuń to jedno sobie tak żeby text był oprawny.. kurde to naprawde świetne działo i przypomina mi się jak kiedyś czytałem fajne fiki na płytach dołączanych do Kawaii :)
-
w ewnym momencie była mowa o dyrektorze... to chodziło o Cid'a? albo w sumie nieodpowiadaj, bo niech się jeszcze troche nagłwokuje bo jeśli to nie on to ktoś inny mi się kojaży^^
Ja załozyłam z góry, że ten ktoś inny. :) Czekam części, w której się to wyjaśni.
-
e... przeciez juz wiadomo :P
- Squall musi mieć swoje powody Selphie. Nie wysyłałby takiej armii, gdyby nie musiał, sama go znasz.
to chyba mowi samo za siebie.... dyrektorem tak jak w ff8 jest squall i to od niego zaleza wszystkie decyzje czyli o wysylaniu armii tez...
-
genialne...chcialbym umiec tak pisac :P czekam na CD
-
Po raz kolejny dziękuję za pochwały. Co do tych zagadek, to staram się jak najmniej wyjaśniać. Dzięki temu czytelnik jest ciekaw, co sie stanie dalej. Ten rozdział w całości napisałem dzisiaj. Ciekawe, czy wpłynęło to na jego jakość... dobra... nie przedłużajmy dłużej... oto
Rozdział Trzeci
Mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Wyciągnął rękę do klamki i spojrzał na srebrny pierścień na prawej ręce. Przypatrywał mu się jeszcze chwilę, po czym odetchnął i wszedł do środka. Kiedy ujrzał jak zawsze doskonale czysty barek i świeże kwiaty przy stolikach poczuł ścisk w brzuchu. 'Nie mogę inaczej... po prostu nie mogę' pomyślał, po czym wolnym krokiem ruszył w kierunku schodów po lewej stronie. Przystanął przed nimi i drzwi wejściowe znów się otworzyły, ukazując twarz przyjaciela.
- Przemyśl to jeszcze - powiedział poważnym tonem Kiros zamykając za sobą drzwi - ja i Ward możemy to załatwić, dobrze o tym wiesz.
- Nie mogę siedzieć bezczynnie nie wiedząc gdzie ona jest! - wykrzyknął Laguna, a głos załamał się mu przy ostatnich słowach - Dobrze wiesz ile Ellone dla mnie znaczy.
- Wiem wiem... ale ona też cię potrzebuje. Nie możesz być w dwóch miejscach naraz.
Kiros oparł się o ścianę i założył rękę na rękę, po czym spojrzał na przyjaciela lekko się uśmiechając.
- Ty po prostu nie potrafisz usiedzieć w jednym miejscu, w szczególności kiedy gdzieś się coś dzieje. Mówię ci Laguna... przemyśl to jeszcze raz.
- Co przemyśl? - dobiegł ich żeński głos z góry. Raine stanęła na półpiętrze i z niepokojem w oczach patrzy na nich obu - Coś się stało?
Raine zaszła na dół i podeszła do Laguny. Ten nie odpowiedział tylko odwrócił głowę w stronę wychodzącego na plac okna, z wyrazem bólu na twarzy. 'Muszę to zrobić' przekonywał się ciągle w duszy 'nie mogę siedzieć bezczynnie'. Raine spojrzała na Kirosa, któremu zniknął z twarzy typowy dla niego lekki uśmiech. Ten spuścił głowę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na Lagunę, który teraz odwrócił się do niej plecami i patrzy w okno.
- Co się stało, kochanie? - powiedział Raine podchodząc bliżej.
- Raine.. - głos mu zadrżał. Przetarł dłonią oczy i odwrócił się do dziewczyny i zanim ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć objął ją i przytulił do piersi. Ona po chwili odwzajemniła uścisk.
- Chcesz pojechać do Esthar, tak? Szukać Ellone? - powiedziała łagodnym głosem. Laguna nie odpowiedział.
- Jedź - powiedziała podnosząc głowę i patrząc mu w oczy - będę na ciebie czekać.
- Raine... ja - znowu szybko przetarł dłonią oczy - Ja naprawdę nie... tutaj jest tak pięknie... możemy razem... a przecież Kiros i Ward mogą sami jej szukać - głos załamywał mu się raz po raz, a oczami starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na twarz swej ukochanej.
- Za dobrze cię znam. Nie potrafisz siedzieć bezczynnie, kiedy komuś grozi niebezpieczeństwo. Byłabym podła, gdybym chciała cię tutaj trzymać tylko dla siebie - powiedziała. Laguna spojrzał jej w oczy.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - odparł spytał.
- Nie martw się - uśmiechnęła się lekko - wiesz przecież, że umiem dać sobie radę. Co miałoby mi tutaj grozić?
Laguna po raz kolejny ją objął, jeszcze mocniej niż wcześniej. Stali tak pewien czas nic nie mówiąc.
- Nie masz czasu do stracenia - przerwała milczenie Raine - Kiros i Ward pewnie na ciebie czekają. Ruszaj i wróć jak ją znajdziesz.
- Tak zrobię - powiedział mężczyzna podchodząc do drzwi - Czekaj na mnie Raine. Niedługo wrócę.
Otworzył drzwi i stoją w progu podniósł prawą rękę, ukazując dziewczynie srebrny pierścień. Ona uczyniła ten sam gest, uśmiechając się do niego. Laguna jeszcze raz spojrzał na je twarz, po czym odwrócił się i zamknął za sobą drzwi.
- Żegnaj - odpowiedziała po chwili Raine opuszczając rękę, patrząc ciągle w miejsce gdzie ostatni raz go widziała...
Jednolity głośny odgłos zaczął nieprzyjemnie pulsować w głowie. Nie był to jednak wysoki dźwięk przeszywający uszy jak szpilka, lecz mocny szumiący głos silnika. Ren przewrócił się na drugi bok, aby odciąć się jakoś od ogarniającej go zewsząd hałasu i poczuł, że nie leży na łóżku, ani kanapie, ale na stalowej kratce. 'Hmm... taka sama jak podłoga pod pokładem łodzi desantowych... dziwne'. Obrócił się na drugi bok i jeszcze raz przemyślał wszystko. Zerwał się na równe nogi i spojrzał z lękiem na otaczającą go rzeczywistość. Zobaczył, że Dunkan przerażony padł na kolana i patrzy w wielki silnik maszyny, na który skrapla się malowniczo słona woda. Ren poczuł, że zaraz znowu straci przytomność. Przełknął ślinę, zgarnął mokre od potu włosy z czoła i zapytał się przyjaciela, znając już odpowiedź:
- Czy my jesteśmy na pokładzie łodzi i płyniemy teraz do Deling?
Dunkan nie odpowiedział, tylko zwrócił w kierunku przyjaciela bladą z przerażenia twarz. Był to widok szczególnie dający do myślenia w tak gorącym pomieszczeniu. Obłok pary wystrzelił z jakiejś rury pod podłogą.
- Wiesz co nam za to grozi, Ren? - spytał się bardzo słabym głosem Dunkan.
- Tak... najpierw nas zabiją, a potem wyrzucą ze szkoły - odpowiedział Ren uśmiechając się nerwowo.
Zapadła cisza, jeśli nie liczyć odgłosów pracującej maszyny. Dunkan podniósł się z kolan i złapał się za głowę oboma rękami. Zaczął chodzić po niewielkiej przestrzeni w obie strony, starając się najwyraźniej znaleźć jakieś wyjście z tej patowej sytuacji.
- Dobra - powiedział w końcu Ren. Widząc załamanie przyjaciela zrozumiał, że musi coś postanowić - Zacznijmy od ustalenia pewnych faktów. Co się do jasnej cholery z nami stało po tym jak przyszedłeś z kartami?
- Nie wiem... potem był ten straszny dźwięk i pamiętam jak traciłem przytomność - powiedział nerwowo Dunkan, nie przestając chodzić w jedną i drugą stronę i trzymając się za krótkie włosy - Pewnie wpadliśmy tutaj, bo obaj byliśmy blisko klapy. Jak się obudziłem leżałeś na mnie przy drabinie.
- Ja tak samo - odpowiedział Ren, powoli nabierając pewności - Najpierw usłyszałem ten dźwięk, a potem poczułem się bardzo senny. A potem pamiętam te drzwi. Czyli już jedno ustaliliśmy, obaj...
- Jakie drzwi? - zainteresował się dziwnie Dunkan zatrzymując się w miejscu.
- Nie ważne - powiedział - Przyśnił mi się jakiś bar i facet.... kurcze.... strasznie realistyczny ten sen był.
- Laguna... Kiros... i Raine? - nieśmiało spytał się znowu blednąc.
Znowu zapadła względna cisza, w której Ren jeszcze raz przemyślał całą sytuację.
- To... trochę dziwne, co nie? - zapytał się w końcu Ren - Pozwól, że zapytam... kim byłeś w tym śnie? Chodzi mi o to...
- Kirosem - powiedział Dunkan rzeczowym głosem. Po jego twarzy można było poznać, że wie o co Renowi chodzi.
- A ja Laguną - odrzekł.
Cisza zapadła po raz kolejny. Ten szczególny rodzaj ciszy, która zapada pomimo panującego wokół hałasu. Koledzy zaczęli bić się ze swoimi myślami, dochodząc do wniosku, że to bez sensu.
- Wydaję mi się, że mamy teraz kilka ważniejszych spraw na głowie, niż analiza grupowego snu, no nie? - podsumował Ren - Proponuję się ukryć, bo jak nas ktoś tu zobaczy, to będzie nie ciekawie.
Dunkan nie odpowiedział, tylko spojrzał w górę na drabinkę za plecami Rena. Twarz mu znowu pobladła jeszcze bardziej.
- Chyba już jest nieciekawie koledzy, co nie? - powiedział wiszący na drabince ciemnoskóry mężczyzna, ten sam, którego dzisiaj widzieli w porcie Po chwili zeskoczył na dół i przyjrzał się obu przerażonym chłopakom.
- CO SIĘ DZIEJĘ - doszedł do nich z góry kobiecy głos, od którego włosy stają dęba.
- Chyba mamy tutaj kilka zapaleńców! - odkrzyknął kobiecie mulat - Co nie? - dodał jeszcze raz patrząc na Rena i Dunkana.
- My... - spróbował coś odpowiedzieć Ren.
- Wytłumaczysz się u góry - powiedział poważnym tonem. - A teraz grzecznie wejdziecie po drabince do kapitana, co nie?
Nie zdolni do sprzeciwu weszli po drabince, ledwo mogąc podźwignąć swoje ciała drżącymi rękoma. Obaj wyszli do przedziału dla załogi. Stanęli przy srebrnowłosej kobiecie, która spojrzała na nich zimno. Z siedzeń spoglądali na nich trzej kadeci, chyba z klasy Quistis, a stojący nad nimi blondyn w białym płaszczu uśmiechnął się złowieszczo na ich widok.
- Proszę, proszę... - powiedział podchodząc bliżej pochylając się lekko i starając się zmienić swój głos na bardziej dziecięcy.- Chcieliśmy się wykazać? Myśleliśmy, że możemy sobie poradzić z żołnierzami Galbadii?
- My tu się znaleźliśmy przypadkiem, sir - powiedział przerażony i blady jak ściana Dunkan - Straciliśmy przytomność na niższym poziomie.
- Co? Już wam się nie chce bawić w bohaterów? - dalej drwił mężczyzna - Wiecie już, że macie przekichane, co? Mogą was za to wysłać, do pana Kogucika, a on was wywali z waszego ukochanego Ogrodu.
Ren i Dunkan nie zrozumieli o kogo może chodzić, ale i tak pokiwali głowami potwierdzająco.
- Co z nimi zrobimy Seifer? - powiedział mulat wychodząc w końcu z dolnego poziomu i stając za nimi - Patrz co przynieśli.
Raijin pokazał trzymany w rękach topór i gunblade.
- A więc jednak chcieliście walczyć? - zapytał się, po czym odebrał od Raijina broń.
Chłopcy nie odpowiedzieli. Seifer przyjrzał się broni, szczególnie gunblade'owi Rena. Zamyślił się chwilę, odwracając się i powoli idąc na drugą stronę pokoju. Fujin i Raijin wymienili spojrzenia. Trzej kadeci ciągle patrzyli się na dwójkę przybyszy z mieszanką zdziwienia i drwiny. Nagle Seifer się odwrócił, po raz kolejny uśmiechając się złowieszczo. Spojrzał na swoich kompanów, którzy wymienili uśmiechy, po czym wszyscy razem spojrzeli na dwóch młodzieńców.
- Chcieliście walczyć - podszedł do nich bliżej i wcisnął im w zesztywniałe dłonie ich broń - To będziecie walczyć.
CDN
-
Ekstra się to czyta. Naprawdę wciaga coraz bardziej.
-
nom wypas
-
Tant rządzi.....a najbardziej tekst:
Mogą was za to wysłać, do pana Kogucika, a on was wywali z waszego ukochanego Ogrodu.
-
GRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR dzieki temu textowi rozwiazalem fan club tanta!!! jak mogles to tak szkaradnie tlumaczyc?!?!?!?!?! <wyciaga sr> chyba poleje sie tu krew.... a tak poza tym to ta czesc tez wymiata ale przez tego ko... przez ten wyraz wystawiam ocene 2/5. zawiodlem sie na tobie tant!!!!!!!!!!!!
-
ej zell uspokój sie <wyciąga sr2>.....to moze ja ponowie działalność fanklubu Tanta :P......eee a ja wystawiam ocene 10000000000000000000000000000000000000000000000000k/10 :P
-
Wiesz Zell.... w angielskim to Chicken oznacza dosłownie kurczak, a nie kogut.... z dwojga złego postanowiłem wybrać to pierwsze.... don' blame me... blame yourself or god.... no.... blame Seifer... it's his fault.
PS. Pewnie jak zobaczyliście, że napisałem tu posta, to liczycliście na czwarty rozdział? A to niemiłe zaskoczenie buahahahahaha
-
jakbys zgadl :P
-
Eeee Tant smaku narobił,a tu nic nie ma....kiedy dalsza część?
-
A może jeszcze pisze, żeby zrobić na nas czytelnikach lepsze wrażenie.
-
Eeee Tant smaku narobił,a tu nic nie ma....kiedy dalsza część?
A może jeszcze pisze, żeby zrobić na nas czytelnikach lepsze wrażenie.
Stwierdziłem, że potrzymam was wszystkiech w niepewności. Poza tym strasznie nie chciało mi się pisać w tamtym tygodniu. Dzisiaj go tak od ręki strzeliłem, tak jak poprzedniego. Nieco dłuższy wyszedł znowu. Miłego czytania.
Rozdział Czwarty
Przyjaciele siedzieli w milczeniu na przeciwko siebie. Ren ciągle walczył z myślami i co chwilę zmieniał pozycję na fotelu, a Dunkan zrezygnowany oparł czoło na dłoniach i wpatrywał się w podłogę. Trzej kadeci też wyglądali na przejętych. Również milczeli, sporadycznie wymieniając krótkie uwagi lub patrząc na nową dwójkę. Raijin zasnął na swoim fotelu, a Fujin stała prawie w bezruchu z założonymi za plecami rękami, spoglądając na członków załogi swym chłodnym wzrokiem. Seifer siedział z założoną nogą na nodze z nudy pukając palcem w obicie siedzenia. W myślach przyjaciół malowały się najczarniejsze myśli. 'Nikt nam nie wierzy, że straciliśmy przytomność' pomyślał Ren, chcąc sobie wszystko jeszcze raz poukładać 'Do tego ten czubek chce nas wysłać do prawdziwej walki, w której możemy zginąć. A jak nas tam zobaczy instruktor Tilmett, to nas albo wyrzucą, albo zabiją na miejscu. Nie jest dobrze'. Ren uśmiechnął się nerwowo i spojrzał ponownie na bladego jak ściana Dunkana. Ręce mu ciągle drżały. Wygląda jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ren z resztą też nie mógł.
- Dunkan - przerwał milczenie - Jak myślisz? Co to mogło być?
- Co? - zapytał chłopak unosząc głowę.
- Ten sen. Ta... - zastanowił się jakiego słowa użyć - wizja, którą wtedy mieliśmy
- Może to jakiś proroczy sen? - odpowiedział po zastanowieniu blondyn - Czytałem gdzieś o tym... może mamy jakieś zdolności parapsychiczne?
Ren się uśmiechnął i oparł o siedzenie. Pozostali trzej studenci zaczęli rozmawiać o swoich sprawach.
- Ale czemu nie widzieliśmy w takim razie naszej przyszłości? - odpowiedział Ren z uśmiechem - Tylko jakiegoś rozczulonego frajera?
- Może dlatego, że my już nie mamy przyszłości - powiedział Dunkan uśmiechając się szerzej.
Roześmiali się obaj, ale po zastanowieniu doszli do wniosku, że to wcale nie jest śmieszne. Przestali się śmiać prawie w tym samym momencie i znów zamilkli. Po chwili Fujin spojrzała na swój zegarek i powiedziała coś do Seifera. Ten jej odpowiedział, po czym wstał i stanął przed wiszącym u sklepienia ekranem z logo Balamb. Dziewczyna podeszła do śpiącego Raijina i, próbując go obudzić, zaczęła go szturchać w ramię. Ten nie zareagował w wyraźny sposób. Fujin wymierzyła mu po chwili solidnego kopniaka w nogę, który osiągnął w końcu zamierzony efekt. Mężczyzna jęknął i wskoczył niemal do pozycji siedzącej, łapiąc się za piszczel. Spojrzał na nią z wyrzutem, jakby miał coś odpowiedzieć, ale po chwili zrezygnował i ustawił się po lewej stronie kapitana zespołu. Fujin uruchomiła pulpit, na którym pojawiła się mapa miasta Deling.
- Za pół godziny będziemy na miejscu, więc najwyższy czas wyjaśnić wam cel misji - zaczął mówić Seifer.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Plansza nad jego głową zmieniła się, przedstawiając teraz widok pałacu prezydenckiego i niewielką fotografię uśmiechniętego prezydenta Carawaya w rogu ekranu.
- Kilka dni temu skończyły się wybory prezydenckie w Galbadii.- kontynuował dowódca - Jako kontrkandydata będącego wtedy prezydentem George'a Carawaya, opozycja nowo powstałego rządu wyznaczyła Artura Scoot'a, zagorzałego patriotę i despotę... takiego jak niedawny dyktator Deling. Wybory wygrał Caraway dużą przewagą głosów, ale zagrażające miastu organizacje terrorystyczne zapowiedziały, że nie zaakceptują go jako prezydenta Galbadii, i że jeżeli nie odwoła się z tego stanowiska dobrowolnie, to grozi mu śmierć.
Ekran znów pokazał mapę miasta, w którym na niebiesko został zaznaczony spory budynek w centrum. Seifer jeszcze raz spojrzał po słuchających go studentach. Odwrócił się do monitora i pokazał palcem na niebieski kwadracik.
- Dzisiaj odbędzie się oficjalne przedłużenie kadencji Carawaya. Wygłosi on orędzie do narodu z balkonu tego budynku. Będzie on wtedy oczywiście najbardziej narażony na atak zamachowców.
W górze ekranu pojawiły się cztery czerwone kwadraciki, nazwane po kolei A, B, C i D. Seifer wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę. Wyprostował ją i zaczął czytać, a czerwone punkty na ekranie ilustrowały jego słowa.
- Drużyny A1, A2, A3 i A4, pod dowództwem oficerów Rudolf, Xu, Errin i King, zajmą się patrolowanie północnej części miasta obejmującą Hotel Galbadia i dzielnice industrialne. Drużyny B1, B2, B3 i B4, pod dowództwem oficerów Claus, Trepe, Almasy, Kawasaki, zajmą się ochroną samego pałacu prezydenckiego i prezydenta Carawaya. Drużyny C1, C2 pod dowództwem oficerów oficerów Larhson i Jellis zajmą się infiltracją rozciągającej się pod miastem sieci kanałów. Drużyny C3 i C4 pod dowództwem oficerów Dincht i Orison udadzą się z wizytą do Ogrodu Galbadia, jako emisariusze. Akcje drużyn D1, D2, D3 i D4, pod dowództwem oficerów McNash, Zebedin, Sayki i Tilmett są znane wyłącznie dyrektorowi i organom nadzorującym przebieg akcji
Seifer odetchnął i pośpiesznie schował kartkę do kieszeni.
- My jesteśmy drużyną B3 i naszym zadaniem jest ochrona samego prezydenta - powiedział zakładając rękę na rękę - Jego życie będzie w naszych rękach. Za chwilę wylądujemy na plaży i zostaniemy przetransportowani do miasta za pomocą zabranych półciężarówek. Walki na terenie miasta mogą się nasilić, wiec bądźcie czujni. Mimo, że sytuacja w mieście może wyglądać różnie, kraj ten jest w środku wojny domowej. Jeżeli ktoś będzie do was strzelał, to waszym obowiązkiem jest go zabić, zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odpowiedzieli wszyscy studenci oprócz Rena i Dunkana, którzy jedynie pośpiesznie zasalutowali i powiedzieli ostatnie sylaby odezwy.
- No tak - powiedział Seifer spoglądając na chłopaków - wasza dwójka będzie nam w tym pomagać. Któryś z moich przyjaciół się wami zaopiekuję.
Raijin spojrzał powoli na srebrnowłosą i noga zaczęła go boleć od samego jej nienawistnego spojrzenia.
- No nie, no dobra - powiedział w końcu odwracając wzrok ku dwójce chłopaków - Ja się nimi zajmę, co nie? Nie mam innego wyjścia, no nie?
Ren i Dunkan wymienili spojrzenia pełne zmieszania i strachu. 'Mamy szczęście w nieszczęściu' pomyślał Ren 'Jakby dowodziła nami ta baba, to by było makabrycznie'.
- Tak więc Raijin od teraz jest waszym dowódcą - powiedział poważnym tonem Seifer - Macie się słuchać jego rozkazów, bo inaczej zostawimy was w środku miasta i sami se będziecie wracać do Ogrodu. Zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odrzekli koledzy słabymi głosami.
Seifer znów się uśmiechnął złowieszczo. Kiwnął na Raijina, a ten udał się na tył łodzi i zaczął się wspinać na drabinkę prowadzącą do wieżyczki. Otworzył właz i po chwili zniknął, zaś Seifer powiedział jeszcze:
- To wszystko. Przygotować się do lądowania.
Dowódca usiadł. Trójka przyszłych SeeDów wyglądała na podnieconych myślą sprawdzenia swoich umiejętności w boju. Ren i Dunkan byli przerażeni, ale nie tym, że pewnie będą musieli walczyć z terrorystami i narażać własne życie za prezydenta obcego im kraju. Przeraziło ich to, że przyjdzie im współpracować z Quistis Trepe, która w nich na pewno rozpozna studentów Selphie. Jeszcze raz spojrzeli po sobie i jeszcze raz sprawdzili broń i sprzęty. Ren przetarł i przeładował swój gunblade, zaś Dunkan montował swój topór do specjalnej torby na plecach. W tym momencie odezwał się jeden ze studentów:
- Sir?
- Co? - odpowiedział krótko Seifer
- Mówił pan, że drużyny C3 i C4 wysłane zostały do Ogrodu Galbadia - odpowiedział nieśmiało czarnowłosy kadet - Po co oni tam jadą?
- To nie jest ani twoja, ani moja sprawa - odpowiedział opierając głowę o oparcie fotela- nie jestem SeeD'em, więc nie wiem.
Pytający i jego dwaj koledzy wyglądali na zaskoczonych tą wiadomością. 'To przecież jasne, że nie jest SeeD'em' pomyślał Ren ' Przecież nie ma munduru chociażby'. Pod pokładem panowało milczenie, do póki właz z tyłu nie otworzył się z głuchym piskiem. Po chwili zszedł Raijin i zakomunikował:
- Chyba zaraz będziemy, co nie? Widać już plażę.
Seifer i trzej kadeci wstali. Ren i Dunkan poczynili to samo i wszyscy udali się no przód łodzi, która zaczęła zwalniać. Po chwili zatrzymała się i gwałtownie uniosła dziobem do góry, co oznaczać mogło tylko to, że własnie wylądowali na plaży. Wrota dziobowe się otworzyły i wszyscy wyszli na brzeg. Silny, słony wiatr wiał im w plecy, kiedy wsiadali do podstawionych już samochodów. Przyjaciele nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że 'spali' przez całą noc. Teraz zaczynało świtać. Kilka pozostałych łodzi dopływało do plaży, cała jej szerokość zasypana była niewielkimi grupkami ludzi. Chłopcy nie chcąc, by ich ktoś zobaczył, czym prędzej wsiedli do samochodu i zamknęli za sobą tylne drzwi furgonetki. Na szczęście w okolicy nie było instruktor Selphie. Przez kilkanaście minut podróży dalej panowała niepokojąca cisza. Raijin, w towarzystwie Fujin, prowadził samochód, ale i tak w kabinie było dość ciasno, z dwoma nieprzewidzianymi członkami załogi. Tym razem Dunkan, spróbował przerwać milczenie. Wydawało się, że myśl, którą wypowiedział nękała go przez dłuższy czas.
- Sir? - zapytał ciągle drżącym tonem - Czy to prawda, że dyrektor zorganizował tą ofensywę dla zemsty?
Wszyscy spojrzeli na niego. Chłopak zdał sobie sprawę, że to nie był najlepszy pomysł, żeby zapytać się o coś takiego. Seifer patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił wzrok i znów zapadła dłuższa cisza.
- Tak - odpowiedział krótko Seifer po pewnym czasie.
Resztę drogi spędzili w kłopotliwym milczeniu. W końcu furgonetka zatrzymała się, a z zewnątrz dobiegały ich głosy innych dowódców i zwykłych ludzi. Seifer otworzył drzwi i wszyscy wyszli na zewnątrz. Zatrzymali się za bramą pałacu prezydenckiego - ładnego, zbudowanego w nowoczesnym stylu budynku, z szeroko rozbudowanymi skrzydłami i kilkoma piętrami wysokości. Dowódcy drużyn zaczęli prowadzić swoich podopiecznych do budynku. Cały kompleks otoczony był przez wysokie na kilka metrów mury i szereg drzew i żywopłotów. Za bramą widać było całkiem pokaźny, jak na tą porę dnia, tłum gapiów, patrzący przez kraty na wysiadających żołnierzy. Słychać było różne hasła krzyczane przeciw SeeD'om. Po chwili Ren i Dunkan zatrzymali się przy drzwiach frontowych pałacu, ciągle patrząc na ludzi w bramie.
- Po jakiej stronie nie byliby mieszkańcy miasta - powiedział kobiecy głos za ich plecami - to i tak są przeciw naszemu udziałowi w tej walce.
Instruktor Trepe poprawiła okulary i spojrzała jeszcze raz na dwójkę młodzieńców.
-
No i doczekalismy się.
Nadal czyta się świetnie i trzyma wysoki poziom jak na mój gust.
-
Tant co tu duzo mowic. Dla wszytskich jestes bezlitosny :lol: ale i tk rzadzisz
-
Hehe no i sie doczekałam...trzymaj tak dalej Tant ^_^
-
No cuż Fanfik jest świetny... nuie czytałem zbyt wielu w życiu ale ten jest najlepszy... no może na 2 miejscu... na pierwszym była taki fanfik o gejach... był naprawde piękny o super gwiaździe muzycznej i o pewnym smutnym chłopcu... ale naprawde świetnie piszesz i już wiem dlaczego mówiłeś żeby ludzie nie grając w FFVIII nie czytali tego bo prócz imion i innych nazw nie zrozumieją także tego skąd się nagle wział sen i dlaczeo postacie były nimi... mniejsza o to naprawde świetny i czyta się to bardzo szybko i przede wszystkim przyjemnie :)
BTW. wydaje mi się że powinineś zmienić podpis w temacie... zamiast "czyli mój fanfik" lepiej by było jakbyś napisał "Fanfik Final Fantasy VIII" czy coś takiego... wtedy możliwe że więcej osób by go przeczytało (mówie tu o gościach którzy przychodzą, bo na pewno wtedy było by większe prawdopodobienstwo że zajrzą tutaj...)
aha oi jeszcze pytanie... Seifer się w grze zwracał do Zella chickenwuss czy jak bo nie pamiętam a widze że kogucik stał się popularny wśród was ;)
-
Dawno nie pisałem, no nie? Chyba wszyscy już zapomnieli o tym topicu, co nie? No to wam wstawie piąty rozdział, bo go w końcu napisałem, co nie? I dzięki za wszelkie pochwały... szanuję waszą opinię, w szczególności kiedy jest ona pozytywna, no nie?
Rozdział Piąty
Przyjaciół wmurowało. 'Quistis Trepe...' pomyślał Ren 'No to po nas...'. Obaj poczuli, jak serce opada im do żołądków, a twarze bledną do odcienia kartki papieru.
- Czy wy nie jesteście czasem studentami Selphie Tilmett? - zapytała kobieta, zakładając rękę na rękę - Chyba z szóstego roku?
- My... - zaczął Ren, po kilku nieudanych próbach wydobycia z siebie artykułowanego dźwięku.
Zapadła chwila względnej ciszy, w których instruktor dokładniej przyjrzała się chłopakom, którzy, nie mając specjalnie wyboru, stali w milczeniu, czekając na najgorsze.
- Ty pewnie jesteś Kemuri. - zwróciła się w końcu do Rena - A twój kolega?
Dunkan wyglądał jakby nie wiedział co odpowiedzieć. Ren szybko przeanalizował wszystkie możliwości i jeszcze szybciej odrzekł, prawie że bez użycia mózgu:
- To jest Dunkan, mój przyjaciel. Instruktor Tilmett pozwoliła mi zabrać na misję jedną osobę, jako... jako część zadania - uśmiechnął się głupio - Rozumie pani... ochranianie i te sprawy
Dunkan spojrzał na przyjaciela z mieszanką podziwu i przerażenie. Sam Ren nie mógł do końca uwierzyć w słowa, które przed chwilą wypowiedział. Nie brzmiały szczególnie wiarygodnie. Kobieta uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała po chłopakach.
- Myślałam, że jesteście w drużynie, którą dowodzi Selphie - zapytała po chwili - Dlaczego jesteście tutaj?
- Pyta się pani o moich nowych żołnierzy? - odezwał się głos z boku. Seifer podszedł do Quistis, stając między przyjaciółmi, uśmiechając się ironicznie.
- Ta dwójka zgłosiła się do mnie, jako ochotnicy - odpowiedział spoglądając na Rena i Dunkana - Rozumieją, że ochranianie prezydenta jest najważniejsze. Pałają niezwykła wręcz żądzą sprawdzenia się w boju i postanowili służyć pod moją komendą, gdzie lepiej dowiodą swej wartości.
Wszystkie trzy zdania wypowiedział z ironicznym uśmiechem na twarzy. W prawej ręce trzymał swój gunblade, malowniczo przełożony przez ramię. 'Model Hipperion' spojrzał na broń Ren 'wyprodukowano tylko 12 egzemplarzy tego gunblade'a... skąd on ma taką broń, jak nie jest SeeD'em?' pomyślał. Quistis spojrzała na blondyna, odwzajemniając uśmiech i opuściła nieco okulary.
- Chcesz, żeby uczyli się odpowiedzialności od ciebie Seifer?
- Zmieniłem się, pani instruktor - odpowiedział spokojnie.
Instruktor jeszcze raz spojrzała na chłopców. Po twarzy Dunkana przebiegł nieśmiały rumieniec, który na jego kredowobiałej twarzy wyglądał, jak lampa halogenowa w mroku.
- Zobaczymy - powiedziała jeszcze do Seifera, po czym odwróciła się i poszła w kierunku innych studentów.
Seifer ruszył do drzwi frontowych pałacu, przed którą zgromadził się niewielki tłumek kadetów i oficerów. Obaj przyjaciele stanęli kilka metrów od nich, unikając ciekawskich wzroków członków innych drużyn. Tłumik mieszkańców Deling zgromadził się już przed bramą i nie przestawał krzyczeć obelgi i gwizdać na nich. Kilku miejscowych policjantów zaczęło rozganiać ludzi, jednak bez wyraźnych efektów.
- Ren - odezwał się w końcu Dunkan - instruktor Trepe myśli, że jesteś Kemuri. Głupio wyjdzie, jak się dowie, że kłamiesz.
- Nie mamy za bardzo innego wyjścia, no nie? - odpowiedział Ren imitując głos Raijina i uśmiechając się.
- No ale mogliśmy wszystko zwalić na tego Seifera - odpowiedział Dunkan, również się uśmiechając
- To byśmy pewnie nie dożyli do końca egzaminu - odetchnął głęboko porannym powietrzem - Nie martw się... będzie dobrze. Nie zostaliśmy wysłani w pole, prawdopodobnie nic nie będziemy robić. Spójrz ilu ludzi będzie ochraniało tego całego Carawaya.
Obaj odwrócili się do kilkunastu kadetów i ich dowódców. Wszyscy wyglądali na bardzo przejętych tym zadaniem. Trudno było sobie wyobrazić lepszą ochronę.
- Jak myślisz - zapytał się Ren pewniejszym głosem - Czego mogą od nas chcieć, kiedy do ochrony Carawaya zaciągnięto 12 kadetów, 3 oficerów SeeD i jeszcze tą trójkę oszołomów.
- W sumie, to masz rację - odpowiedział Dunkan, drapiąc się po głowie i patrząc na grupkę ludzi - Chyba jednak mamy szansę wyjść z tego wszystkiego bez szwanku.
Obaj przyjaciele odetchnęli głęboko. Pierwszą od pewnego czasu chwila, w której chłopcy zyskali nieco spokoju i pewności siebie została niestety brutalnie przerwana. Poczuli uścisk silnych i masywnych rąk na swoich ramionach i po chwili za ich plecami odezwał się ich właściciel.
- To jak chłopaki - zabrzmiał głos Raijina - Czas się zabrać za zadanie, co nie?
Po chwili szli już korytarzem do głównego holu. Zgromadzili się tam wszyscy, ustawiając się w ciasnym kółku, po środku którego stanęła Quistis i, otoczony przez dwóch żołnierzy galbadiańskich mężczyzna koło czterdziestki, ubrany w mundur oficerski przyozdobiony kilkoma medalami. Stał wyprostowany, jak na baczność, z rękami założonymi za plecy, czujnym okiem patrząc na twarze kolejnych kadetów i oficerów.
- Proszę o ciszę - powiedziała Quistis do reszty, po czym zaczęła mówić poważnie i rzeczowo - Przedstawiam wam prezydenta Galbadii, George'a Carawaya. Naszą misją, będzie ochrona jego życia za wszelką cenę. Jeżeli ktoś wtargnie do miejsca, gdzie on będzie przebywał, waszym zadaniem jest go zabić. Jeżeli ktoś będzie do niego strzelał, wy macie zasłonić go od kuli własnym ciałem. Zrozumiano!
- Tak jest, ma'am! - odpowiedzieli kadeci
Caraway nie odezwał się ani słowem. Patrząc chłodno na przybyszy. Quistis wydała rozkazy drużynom, rozdzielając ich po różnych częściach pałacu. Drużyny rozeszły się po piętrach i skrzydłach pałacu. Sam prezydent udał się do swojego pokoju, w akompaniamencie drużyn B1 i B2. Pod wieczór ma wygłosić orędzie do narodu, w trakcie którego ochraniać go mają wszystkie cztery drużyny. W końcu na korytarzu zostali tylko dwaj przyjaciele, Quistis i Raijin.
- Cóż - powiedziała do nich kobieta - Nie mam żadnych odgórnych rozkazów, co do waszej trójki. Ale myślę, że każda pomoc się przyda. Może skoczycie na miasto? Zapoznajcie się z sytuacją na ulicach, a potem zdajcie mi raport. Macie być tutaj o 17:00. O osiemnastej prezydent będzie przemawiał, więc przyda nam się każda pomoc.
Odwróciła się do nich plecami i zaczęła wspinać się po marmurowych schodach w kierunku jej drużyny.
- Odmaszerować - rzuciła do nich
- Tak jest! - odrzekli niepewnie chłopcy. Raijin ograniczył się do niedbałego zasalutowania.
- No to idziemy na miasto, co nie? - zagaił do nich mulat - może skoczymy na jakieś zakupy. Muszą mieć tu fajne ciuchy i w ogóle, no nie?
Koledzy wymienili pełne zmieszanie spojrzenia i ruszyli za dowódcą.
- Dużo się tu zmieniło, co nie? - powiedział Raijin, kiedy przechodzili jedną z szerokich ulic, w kierunku industrialnej dzielnicy miasta.
Miasto Deling - perła północy. Jedno z najpiękniejszych dotąd miast świata, nie wyglądało już tak jak kiedyś. Na ulicach panował zgiełk. Jeździły samochody, handlarze sprzedawali swoje dobra, ludzie śmiali się i rozmawiali. Ale to wszystko jakoś dziwnie kontrastowało, z rzeczywistością. Jakby wszystkie zachowania ludzi, ich gesty i słowa, były udawane i wypowiadane na przekór prawdzie. O tym, że w mieście jest coś nie tak, mogła świadczyć chociażby droga, po której szła trójka. Asfalt, niegdyś czarny, przybrał kolor wytartej, ciemnej szarości. Co kawałek widać było dziury i wygięcia, jakby po wybuchu bomby, czy granatu. Co niektóre latarnie były połamane, w większości domów jakie mijali nie miały już okien. Wszystko wyglądało jak cisza przed burzą.
Mieszkańcy miasta zerkali gniewnie na przyjaciół i mulata. W ich oczach widać było mieszankę nienawiści i strachu. W końcu terroryści, którzy tego dokonali, ubierali się w niebieskie kombinezony, typowe dla dawnej armii galbadiańskiej. Już zbyt dużo wycierpieli z rąk wojska. Minęli "Hotel Galbadia", największy hotel na świecie i jednocześnie znane miejsce spotkań artystów i piosenkarzy. To tutaj zasłynęli chociażby Bruce Viceroy, czy Julia Heartilly. Dziś, nie było to już to samo miejsce. Drzwi budynku zabito deskami. W wielkim, wyłączonym neonie brakowało kilku liter, których resztki leżały na popękanej ulicy. Widać, że niedawno przeprowadzono tu zamach. Starając się ignorować zdewastowane budynki, przechodzących tu i ówdzie bezdomnych, czy nienawistne spojrzenia przechodniów, trójka przyjezdnych trafiła w końcu na długą ulicę. Po obu jej stronach stały budynki sklepowe, ze zniszczonymi i wiszącymi posępnie znakami reklam i nazw kolejnych przybytków. To miejsce również nosiło znamiona niedawnych walk i zamachów. Na chodniku leżała przewrócona bokiem ciężarówka, teraz będąca miejscem zabawy kilku dzieci. Nie licząc napotykanych co krok śladów zniszczeń, ulica wygląda jak jej odpowiedniki w innych miastach globu. Ludzie przemierzali ją ubrani normalnie, nie zważając pozornie na dziury w chodnikach i odpadający ze ścian budynków tynk. Niektóre sklepy zostały zamknięte i zabite deskami, tak samo jak hotel. Inne natomiast prosperowały jak gdyby nigdy nic.
- Dzień dobry - powiedział Raijin wchodząc do sklepu, i uruchamiając wiszący u szczytu framugi dzwonek. Ren i Dunkan weszli za nim i rozejrzeli się po niewielkim pomieszczeniu. Był to jeden z wielu sklepów, oferujących artykuły spożywcze wszelkiego rodzaju.
- Słucham, w czym mogę pomóc - zza lady odrzekł młody mężczyzna, spokojnym głosem.
- Hmm - zastanowił się przez chwilę mulat, rozglądając się po pomieszczeniu, lustrując rozłożone na półkach towary - Może jabłka, co nie? Hej, chłopaki. Chcecie jabłek? Dawno nie jadłem, a te z Balamb są obrzydliwe, co nie?
Chłopcy uśmiechnęli się, zastanawiając się jednocześnie, czy gdzieś w wypowiedzi mężczyzny było ukryte pytanie, na które powinni odpowiedzieć.
- Dobra - odrzekł odwracając się z powrotem do sprzedawcy - Daj pan kilo.
- Proszę - powiedział mężczyzna, podając Raijinowi siatkę z odważonymi owocami - 5500 gil.
Raijin wyglądał, jakby się zakrztusił. Cała trójka spojrzała na sprzedawcę dziwnym wzrokiem.
- Ile? 5500 gil? - mulat zadał sprzedawcy pytania retoryczne - Troszkę wygórowana cena, co nie? W Balamb chodzą, po 1000 najwyżej, a u nas nie rosną jabłka, no nie?
- Mamy wojnę, sir - odpowiedział spokojnie mężczyzna - Nie stać mnie, żeby sprzedawać taniej.
- W takim razie podziękujemy, co nie? - odwrócił się do chłopców i skierował swe kroki do wyjścia - Aż tacy głodni nie jesteśmy, co nie?
Cała trójka wyszła na ulicę, nie czekając reakcji sprzedawcy. 'Nie pamiętam, żebyśmy my chcieli kupić te jabłka' pomyślał Ren patrząc na idącego przed nimi Raijina 'no ale 5500 to faktycznie koszmarnie drogo. Wojna to jednak straszna rzecz'.
TO BE CONTINUE
-
baaaaaaaaaaaaardzo wypaśnie wspaniałe no nie?:P
-
ten fic rzadzi no i czekamy na nastepna czesc, co nie?
-
^^ już myślałam,że się niedoczekam,oby tak dalej Tant
-
super, co nie?
-
Dalej fajnie się czyta. Nic dodać nic ująć. Czekam na kolejne ożywienie akcji.
-
Dawno mnie tu nie było... chyba warto by napisać jeszcze jakiś rozdział. Postaram się tera częście to miejsce odwiedzać, bo w końcu mam jakąś ideę na dalszy rozwój fabuły. W nagrodę za cierpliwe czekanie, macie dłuższy niz zwykle, bo cztery strony, a nie trzy.
Rozdział Szósty
-... więc tak to wygląda, no nie? - skończył Raijin. Chłopcy stali za nim, patrząc i słuchając, jak zdaje relacje z ich wycieczki po mieście, Instruktor Trepe. Kobieta w trakcie monologu przechodziła się po pokoju, klucząc powoli między stolikiem i obszernym łóżkiem, co chwilę odwracając swój wzrok do okna. Kiedy Raijin skończył mówić spoglądała na ulicę przed rezydencją, na której zebrał się jeszcze większy niż dotąd tłum. Ludzie, którzy manifestowali przeciw przyjazdowi SeeD'ów wymieszali się teraz z oczekującymi na wystąpienie prezydenta Caraway'a. Jak zawsze miało się ono odbyć z obszernego balkonu na pierwszym piętrze, przygotowanego właśnie do publicznych wystąpień. Słońce chyliło się już ku zachodowi i za godzinę miało nastąpić przemówienie.
- Dziękuje Raijin - powiedziała Quistis, ciągle zamyślona i nieobecna, nie patrząc nawet w stronę mulata. - Możecie odejść.
- Zbieramy się chłopaki - powiedział Raijin, kierując swe kroki do wyjścia. Ren i Dunkan zasalutowali przed Quistis, po czym ruszyli za dowódcą.
Szli przez korytarz na drugim piętrze. Rezydencja, kontrastując zupełnie z rzeczywistością na zewnątrz, pełna była luksusowych sprzętów i utrzymywano ją w doskonałym porządku. Pozłacane klamki pokoi, które mijali, kryształowe żyrandole nad ich głowami i zdobione poręcze z wysokogatunkowego drewna - wszystko to sprawiało wrażenie, jakby wyrwano ten budynek z innego świata, zupełnie nie pasującego do widzianych za oknem obrazów. Skręcili w korytarz, prowadzący do schodów na niższe piętra, kiedy Raijin w końcu odezwał się do przyjaciół.
- Za godzinę będzie przemówienie Caraway'a, co nie? - powiedział o nich - Słyszeliście co wcześniej mówiła instruktor Trepe. Macie bronić prezydenta własnym życiem, bo jak mu się coś stanie, to będzie wszystko na nas, co nie?
- Ale... - zaczął mówić Dunkan, lekko speszony - nas tu nie powinno być. My nie mamy bronić prezydenta, to jest zadanie dla SeeD'ów i kadetów.
Raijin przystanął nagle i obrócił się do przyjaciół. Założył rękę na rękę i pochylił się do przodu, przybliżając swoją twarz, do twarzy przyjaciół.
- Ale to ja jestem dowódcą, no nie? - odpowiedział uśmiechając się - Ja mam zamiar chronić prezydenta u boku Seifera i Fujin. Jeśli nie chcecie, żebyśmy was wydali, to będziecie się mnie słuchać, co nie?
Przyjaciele spojrzeli po sobie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Raijin uniósł głowę w kierunku Seifera, który właśnie wyszedł w towarzystwie Fujin z sąsiedniego korytarza. Blondyn miał przełożony przez ramię swój czarny gunblade, zaś przy pasie kobiety znajdował się groźnie wyglądający metalowy dysk. Spojrzał na trójkę i nie zwalniając kroku ruszył do nich, z lekkim uśmiechem na twarzy
- O co chodzi Raijin - zapytał blondyn - Mali się stawiają?
- Mówią, że nie chcą bronić prezydenta razem z nami - odrzekł mulat. Cała trójka patrzyła się teraz na Rena i Dunkana. Odniosło to tym większy efekt, że chłopcy byli od nich dużo niżsi.
- Ale my wcale... - zaczął Ren, nie wiedząc dokładnie jakich argumentów użyć.
- Myślę, że nasi mali przyjaciele nie są aż tak głupi, żeby nie stosować się do poleceń bezpośredniego zwierzchnika - powiedział wolnym i równym głosem Seifer, nie szczędząc na ironii i spoglądaniu na nich spod oka.
- Co nie? - zakończył wypowiedź przyjaciela Raijin.
Ren przyzwyczaił się już do bezwyrazowych spojrzeń mulata. Wytrzymywał nawet jakoś pełen ironii i wyższości wzrok Seifera. Jednak kiedy spojrzał w zimne oczy Fujin, ciarki przeszły mu po plecach, a w ustach zrobiło się sucho. ''W życiu nie widziałem kogoś tak... nieludzkiego' powiedział w duszy Ren, starając się patrzeć w każde inne miejsce tylko nie w te dwa punkty na twarzy srebrnowłosej 'Czy ona nigdy nie mruga?!'.
- Ale my nic nie mówiliśmy - powiedział Dunkan, kiedy jego przyjaciel pobladł nagle po spojrzeniu w stronę przyjaciółki Seifera
- No ja myślę - powiedział blondyn, akcentując każdy wyraz z osobna uśmiechając się ironicznie.
Przyjaciele zdali sobie sprawę, że już się nie wykaraskają z ochrony prezydenta. Wymienili spojrzenia.... w każdym razie Dunkan uczynił swoją działkę w tym zagraniu, ponieważ Ren wlepił oczy w czerwony dywan pod swoimi nogami, wyglądając jakby ostatnią rzeczą, na którą ma teraz ochotę jest spoglądanie komuś w oczy.
- Seifer! - rozległo się nagle wołanie Quistis, która wyłoniła się z korytarza i powoli podeszła po grupki - Najwyższy czas, żebyś zebrał swoją drużynę i przygotował się do obrony prezydenta. Wy macie się zająć samym balkonem.
- Nie martw się - powiedział pełnym swobody głosem - Mając tam mnie, moich przyjaciół i sławnego Kumeri'ego nie ma mowy, żeby coś się prezydentowi stało w naszej obecności.
- To twoja wielka szansa, żeby odzyskać dobre imię w Ogrodzie - rzekła instruktor również się uśmiechając i poprawiając okulary - Mam nadzieję, że zaproszenie cię do współpracy było dobrym pomysłem.
- Nie mogliście dokonać lepszego wyboru - odrzekł blondyn - Może kiedyś nie byłem dobrym dowódcą, ale umiem uczyć się na własnych błędach pani instruktor.
Quistis nie odpowiedziała, tylko minęła stojących i, schodami, udała się na niższe piętro. Grupa odprowadziła ją wzrokiem. 'Quistis zdaje się dobrze znać tego całego Sefera' pomyślał Ren 'Instruktor Tilmett też... kim on jest do cholery?'.
- Quistis jest tak samo piękna jak przed laty, co nie? - powiedział Raijin do Seifera, ciągle patrząc na schody, na których znikła kobieta.
Rozległ się jeżący włosy na głowie odgłos, charakterystyczny dla kontaktu nogi z szybko nadlatującym, ciężkim obuwiem. Raijin jęknął cicho zaciskając zęby, po czym ukląkł, masując miejsce uderzenia.
- O co ci znowu chodzi Fujin? - zapytał się z wyrzutem w głosie.
Srebrnowłosa nie odpowiedziała, odwracając głowę. Seifer uśmiechnął się do nich. Powoli powrócił wzrokiem do chłopców.
- Dobra - zaczął blondyn, a uśmiech na jego twarzy lekko się rozwiał - Chyba powinniście już pobrać waszą broń z magazynu... wszystkie inne drużyny już swoją mają. Jak tylko ją weźmiecie macie się stawić w balkonie i dołączyć do innych obrońców.
Seifer odwrócił się i wolnym krokiem ruszył korytarzem prowadzącym na balkon. Fujin ruszyła za nim, z rękoma założonymi za plecami. Raijin wstał i, lekko kulejąc, zszedł po schodach wraz z Renem i Dunkanem, idąc do niewielkiego pokoju na parterze, w którym złożono cały sprzęt wszystkich czterech drużyn.
Tłum zagęścił się do maksimum. Na całej szerokiej ulicy, aż po udekorowany w barwy narodowe Łuk, gęsto stali ludzi. Z ogólnego szumu i zgiełku nie dało się wychwycić ani jednego słowa, jednak widać było, że zebrali się tu zarówno opozycjoniści, jak i ci, którzy zaufali prezydentowi Carawayowi. Na tej szerokości geograficznej, noc zapadała bardzo szybko. Zanim prezydent pojawił się na balkonie, na zewnątrz panowały już ciemności, a gęste chmury odcinały wszystkich od światła gwiazd i księżyca.
- Ile jeszcze mamy na niego czekać? - powiedział Seifer do nikogo konkretnego, po piętnastu minutach siedzenia na zimnym balkonie. Wstał z krzesełka po lewej stronie balkonu i zaczął się przechadzać po nim wzdłuż.
Cała ósemka siedziała na otwartej przestrzeni, przy wiejącym ciągle lodowatym wietrze. Z ulicy dochodziły ich odgłosy tłumu, sprawiające, że musieli do siebie niemal krzyczeć, żeby cokolwiek zrozumieć. Ren i Dunkan, siedzący na ostatnich krzesłach po prawej stronie balkonu, rozcierali swoje ręce i ramiona. Ciągle byli ubrani w krótkie spodenki i lekkie koszule, odpowiednie do tropikalnego klimatu Balamb, jednak nijak nie pasujące do zimnego Deling City.
- Jak ja nienawidzę takiej pogody - powiedział Ren do przyjaciela, pociągając głośno nosem i rozcierając ręce, skostniałe od trzymania rączki gunblade'a - Gdybym wiedział, że mnie coś takiego czeka, to bym wziął chociaż jakiś sweter.
Raijin, siedzący obok, drżał jeszcze bardziej niż oni, ściskając kurczowo w obu dłoniach, swój kij. Siedzący na przeciwko nich trzej kadeci, pomimo posiadania nieco cieplejszej odzieży, również rozcierali sobie kolana i chuchali na ręce białawymi obłokami pary. Jedyną osobą, która najwyraźniej nie doskwierało zimno, była Fujin, stojąca jak posąg po prawej stronie miejsca, zajmowanego do niedawna przez Seifera.
- Może wejdziemy na chwilę do środka, sir? - powiedział szczękając zębami Dunkan - Póki nie ma prezydenta.
Widać było, że Raijin zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, co byłoby dobrą wróżbą, gdyby nie fakt, że dwuskrzydłowe drzwi na taras otwarły się i do środka weszli Quistis, trójka jej kadetów oraz prezydent Caraway, z twarzą jak z kamienia. Seifer przystanął w pół balkonu, patrząc na grupkę. Wszyscy wstali.
- Chyba on też nie chce mieć tu SeeD'ów - szepnął Dunkan do wstającego Rena, mając na myśli prezydenta Carawaya. Spojrzał wtedy na twarz Fujin. - Facet nie ma na twarzy żadnych emocji.
Spojrzał wtedy na twarz Fujin i chwilkę się zastanowił nad swoimi słowami.
- No dobra, prawie żadnych - zreflektował się szybko odwracając wzrok - Ale i tak czuję w powietrzu aurę niechęci.
- Sam nas zaprosił, więc to jego problem - odrzekł Ren, któremu niska temperatura odebrała chęć do nawiązania dłuższego dialogu.
Caraway przeszedł wolnym krokiem i stanął na podeście na końcu balkonu. Idący tuż za nim SeeD'owie rozstawili się, osłaniając go ze wszystkich stron. Seifer i Quistis stanęli po jego lewej i prawej stronie, wpatrując się w tłum na zewnątrz. Ludzie bardzo szybko ucichli, utrzymując jedynie naturalny dla tej ilości ludzi cichszy szum. Prezydent wyjął z kieszeni kartkę papieru i rozłożył ją na blacie przed sobą. Odgiął mikrofon przystawiając go do ust i puknął w niego palcem, sprawdzając czy działa. Tłum wyciszył się jeszcze bardziej, wyczekując pierwszych słów prezydenta.
- Narodzie Galbadii - zaczął rzeczowym i poważnym tonem Caraway - Stoję tu dziś przed wami, jako ten, któremu tysiące zaufały i powierzyły swoją przyszłość w mych rękach. Nasz kraj wchodzi w nową erę. W erę, w której każdy jego obywatel, będzie się czuł bezpiecznie i pewnie. W erę, w której nasi sąsiedzi i kraje odległe, przestaną widzieć w nas zagrożenie, a zaczną dostrzegać przyjaciół. Koszmar, który przeżyliśmy przez wojnę domową i panowanie czarownicy, nareszcie zbliża się ku końcowi i w bliskiej przyszłości, widać dla naszego narodu wielkie zmiany na lepsze...
Wszyscy słuchali prezydenta w skupieniu, kiedy nagle drzwi na balkon cicho się otworzyły, i wszedł przez nie czarnoskóry kadet, będący podopiecznym instruktora Clausa. Przecisnął się przez zwarty krąg SeeDów i dotarł do Quistis, której wyszeptał parę słów. Prezydent nie przerywał swojej przemowy, nie zauważając nawet wejścia nowej osoby. Quistis odpowiedziała mu, po czym zwróciła się do stojącego obok Raijina. Ten pochylił się do niej i po wymienieniu kilku słów skinął na Rena i Dunkana. Mulat przecisnął się do chłopców.
- Quistis mówi, żebyśmy sprawdzili coś na dole - powiedział cicho do nich - Podobno przeszedł jakiś SeeD i chce się dostać do prezydenta. Trzeba wybadać o co mu chodzi. Jak będzie coś ważnego, to go mamy przyprowadzić.
- Czemu my? - odpowiedział zdziwiony nieco Ren - Przecież na dole są jeszcze dwie drużyny.
- Dwie drużyny na całą rezydencję, to nie tak dużo, co nie? - odrzekł im - Zresztą i tak nie mamy nic lepszego do roboty. Tu jest nas za dużo, co nie?
Prowadzeni przez murzyna, Raijin, Ren i Dunkan wyszli z balkonu, odczuwając rozchodzące się po całym ciele ciepło. Roztarli dłonie przywracając im czucie i zeszli po schodach na dół, do wielkiego holu. Przy drzwiach frontowych stało dwóch innych kadetów starających się wydobyć informacje z przybysza. Ten spojrzał się na nich chłodno, po czym zaczął wodzić oczyma po holu. Jego wzrok zogniskował się na nadchodzącej trójce. Ren i Dunkan stanęli w zdziwieniu. To był Kemuri.
-
No Tant nareszcie coś dopisałeś już doczekać się nie mogłam.Jak zawsze szybko się czyta^^.Czekamy na ciąg dalszy i mam nadzieję,że tym razem nastąpi on trochę szybciej
-
Zdanie podobne do Yuzurihy. Nadal czytam z przyjemnością. Tak trzymaj.
-
I w końcu update. Jak obiecałem tym razem nieco szybciej. Ktoś ostatnio narzekał na brak akcji. No to mam nadzieję, że teraz trochę to nadrobię. Miłego czytania.
Rozdział Siódmy
Kemuri spojrzał na Rena i Dunkana wzrokiem wyzutym z emocji. Trójka, prowadzona przez Raijin'a podeszła bliżej do dwóch egzaminowanych i przybysza.
- Dobra chłopaki - rzucił mulat do dwójki kadetów, którzy zaczęli się powoli odsuwać do gościa - Teraz my go przejmiemy, co nie?.. O rzesz ty!
Raijin spojrzał na gościa i zamarł. Wszyscy pozostali zrobili to samo, wbijając wzrok w tą samą osobę. On sam nic nie odpowiedział, a jedynie dokładnie rozglądał się po całym holu, wzrokiem, którego temperaturę można by porównywać tylko ze spojrzeniem Fujin. Blada twarz i sine wargi chłopca nie byłyby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie kontrastujące z nimi, nieregularne plamki krwi na policzkach i czole. Niebieski mundur Kemuri'ego był miejscami nadpalony i podarty, a na prawym ramieniu prześwitywała długa rana cięta, na samym środku bicepsa. W prawej dłoni trzymał gunblade, jakiego zwykł używać - długi i szeroki, z dziwnie zbudowanym ostrzem, nadającym mu bardziej wygląd haku, niż miecza. Całe ostrze pokryto było krwią, która teraz z wolna kapała na marmurową podłogę holu. Nagle najbliższe drzwi z prawego korytarza otworzyły się i wyszedł w nich wysoki mężczyzna koło trzydziestki, ubrany w zielony mundur SeeD'a, w dłoni trzymając dziwny rodzaj pistoletu, o krótkiej lufie. Dwaj kadeci, którzy otworzyli drzwi gościowi, zasalutowali nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć. Mężczyzna podszedł bliżej do Kemuri'ego, który ciągle stał w bezruchu patrząc po ścianach.
- Cel wizyty i imię dowódcy polowego - powiedział poważnym i niskim głosem mężczyzna, który nie mógł być nikim innym jak instruktorem Claus'em.
- Chcę się widzieć z prezydentem George'em Carawayem - odpowiedział chłopak, powoli odwracając głowę w jego stronę - Nie będę rozmawiał z nikim innym.
- Z jakiego jesteś oddziału? - krzyknął na niego Claus głosem, którym wysoki rangą oficer zwraca się do szeregowego - Dlaczego tak wyglądasz? Odpowiadaj!
Przez kilka sekund panowała cisza. W jej trakcie twarz Claus'a jeszcze bardziej spoważniała, twarze jego kadetów spowił strach, zaś drużyna Raijina patrzyła się na całą sytuację z odległości 10 metrów z mieszanką ciekawości i niepewności. Kemuri wolnym krokiem zaczął iść w kierunku schodów. Mulat mocniej chwycił swój kij i ustawił się w pozycji bojowej, Dunkan odczepił z pleców topór, którego głownie z hukiem postawił na podłodze, zaś Ren złapał gunblade w obie dłonie również szykując się do walki. 'Co tu się dzieje do diabła' powiedział Ren, czując przypływ adrenaliny i strach 'Kemuri to jeden z naszych... dlaczego więc patrzy się w ten sposób i po prostu nie odpowie'. Gość nie zrobił trzech kroków, kiedy Claus wystrzelił w sufit pocisk ze swej broni, kierując ją od razu w jego głowę.
- Ani kroku dalej! Nick, La Pas, rozbroić go - krzyknął wpierw na przybysza, potem na swoich dwóch ludzi.
Dwa mężczyźni powolnym krokiem podeszli do Kemuri'ego. Bliższy niego Nick, sięgnął do kieszeni po jakiś przedmiot, jednak już nigdy, nie było mu dane go wykorzystać. Kemuri odwrócił się przez lewe ramię i wykonał leniwy niemal zamach prawą ręką, przecinając klatkę piersiową i gardło kadeta. Nick opadł na stojącą za nim ścianę, patrząc się na wiszący jeszcze przez chwilę w powietrzu gunblade i osunął się na ziemię. W powietrzu przez ułamek sekundy dało się usłyszeć dziwny szum i niezdefiniowany odgłos, które towarzyszyły rzuceniu gunbladem na odległość kilku metrów. Broń wbiła się w środek czoła instruktora Claus'a, który zamarł z pistoletem wyciągniętym przed siebie, gotowym do strzału. Błyskawiczne ruchy chłopaka nie dały szansy trzeciemu kadetowi, który dostał pięścią w brzuch. Kemuri minął go lewą stroną, prawą ręką złapał go za szyję i szybkim ruchem skręcił kark, oznaczonego głośnym trzaskiem wyłamywanych z kręgosłupa kości i upadkiem sztywnego ciała na marmurową posadzkę. Wszystko stało się w przeciągu trzech sekund.
- Biegnijcie po resztę!!! - krzyknął Raijin do chłopców, po czym ruszył biegiem na wroga.
Kemuri uchylił się przed lecącym na głowę ciosem, lewą ręką wyjmując gunblade z głowy instruktora Clausa. Raijin odskoczył do tyłu cudem ratując się przed rozpłataniem brzucha, okręcił broń nad głową i z potężnym impetem zaatakował od boku. Bronie obu walczących starły się, a Raijin, wykorzystując przewagę masy, zaczął napierać na młodzieńca, spychając go na ścianę.
- Nawet on... - wyszeptał pobladły Ren - Nawet Kemuri tak nie walczy! To jakiś demon!!
- Na górę - szturchnął kolegę Dunkan, wbiegając na pierwszy stopień.
Kemuri złapał Gunblade lewą rękę, opierając ścierające się bronie na łokciu. Otwartą dłonią prawej ręki wycelował w chłopców i nim Raijin zdążył go powstrzymać, wokół jego palców zgromadziły się czerwone iskry.
- Firaga! - krzyknął, a z jego dłoni wystrzelił oślepiający strumień magicznych płomieni.
Eksplozja wyrzuciła Dunkana w powietrze na kilka metrów, drugiego chłopaka zaś odrzut posłał na boczną ścianę. Ren podniósł się z ziemi i zobaczył, że Dunkan leży obok całkowicie zniszczonych schodów. Podbiegł do niego starając się sprawdzić jego stan. Raijin, wykorzystując chwilową dezorientację Kemuriego, kopnął go w kolano, sprowadzając niżej. Odskoczył do tyłu i zaatakował z obrotu z prawej strony. Chłopak błyskawicznie opadł do parteru i wyskoczył do przodu, ostrzem kierując w pierś mulata. Ten odbił gunblade drugim końcem i uderzył we wroga barkiem. Kemuri został odrzucony do tyłu i kiedy próbował odzyskać równowagę, Raijin wyskoczył do przodu, obracając kijem nad głową.
- Raijin Special!!! - ryknął mulat i spuścił broń na głowę Kemuri'ego. Przeciwnik w ostatniej chwili zasłonił się przed uderzeniem za pomocą własnej broni, ledwo opierając się wielkiej sile Raijina. Mężczyzna wykorzystał to i wyprowadził błyskawiczne kopnięcie lewą nogą, które bezbłędnie trafiło w podbródek Kemuri'ego. Chłopak poleciał znów poleciał na do tyłu, zatrzymując się dopiero uderzając plecami w ścianę. Raijin obrócił się w kierunku zawalonych schodów i zobaczył przed nimi klęczącego nad Dunkanem Rena. Szybko podbiegł do dwójki patrząc na opierającego się o ścianę Kemuri'ego. Kopnięcie definitywnie odniosło zamierzony efekt, ale chłopak już zaczynał się podnosić z ziemi.
- Zabieraj go stąd Ren, ja go zatrzymam - powiedział Raijin do skamieniałego ze strachu Rena.
Chłopak już miał podnosić nieprzytomnego przyjaciela, kiedy kątem oka zobaczył światło. Kula czerwonego ognia ugodziła prosto w plecy stojącego nad nim Raijina, który przeleciał przez plecy i uderzył mocno w gruzowisko ze schodów. Kemuri stał już w pełnej gotowości, w lewej ręce trzymając gunblade, prawą ciągle mając wyprostowaną w kierunku mulata. Raijin leżał rozłożony na gruzach, nie wykazując znaków życia, a z jego pleców unosiła się niewielka smuga dymu. Ren podniósł swój gunblade, leżący obok i z całej siły zacisnął na nim palce, wstając powoli, nie spuszczając przeciwnika z oczu.
- Nie chcę z tobą walczyć Ren - powiedział spokojnie Kemuri, opuszczając rękę i patrząc na kolegę z klasy bez wyrazu.
- Dlaczego to robisz?! - krzyknął do niego dając upust swojemu przerażeniu i frustracji - Przecież jesteś jednym z nas!!
- Nie chcę być SeeD'em - odpowiedział równie spokojnym tonem - SeeD są słabi. Nie można niczego osiągnąć całe życie spełniając rozkazy.
- Nigdy cię nie lubiłem - odrzekł drżącym głosem Ren - Zawsze ci zazdrościłem umiejętności i wiedzy. Ale za to co zrobiłeś tym niewinnym ludziom, za to zrobiłeś Dunkanowi i za to co zrobiłeś mojemu dowódcy, przysięgam, że cię zabiję.
Słowa same zaczęły napływać do głowy Rena. Miliony myśli, które przed chwilą zaprzątały mu głowę i nie pozwalały się skupić na czymkolwiek znikły bezpowrotnie, zastąpione przez determinację i gniew. 'Nie ważne, że nie ma szans w walce z nim' powiedział sobie w myślach Ren 'Nie będę uciekał, kiedy Raijin walczył w naszej obronie'. Poczuł dziwne ciepło napływające do całego ciała. Adrenalina już na dobre zadomowiła się w jego żyłach, serce zaczęło bić szybciej, drżące przed chwilą mięśnie zamarły, gotowe do większego niż dotąd wysiłku.
- Kim chcesz być w życiu? - zapytał się nagle Kemuri, ciągle nie zmieniając postawy ani wyrazu twarzy - Co chcesz osiągnąć?
- Zamknij się! - wrzasnął Ren, splatając obie ręce przed sobą - Fira!
Nieforemny płomień wyleciał z rąk chłopca, szybko lecąc w stronę przeciwnika. Z szumem doleciał do Kemuri'ego i natychmiast rozwiał się po uderzeniu gunblade'a. Ren wyjął znowu swoją broń, starając się skupić na sylwetce wroga, przysłoniętej częściowo przez fioletowe plamki powidoku. 'Nie dam rady go pokonać zaklęciami tej klasy' pomyślał Ren 'Jest za dobry'.
- Każdy człowiek ma jakiś cel w życiu - znów zaczął mówić Kemuri, opuszczając broń, jakby nic się nie stało - Myślałem, że będąc SeeD'em będę silny. Myliłem się. Wybrałem własną drogę. Drogę w której odnajdę chwałę...
- Przestań pieprzyć od rzeczy śmieciu! - wrzasnął Ren, podchodząc bliżej leżących Dunkana i Raijina - Jesteś zwykłym zdrajcą i niczym więcej.
- Chcesz umierać za kraj, którego nie znasz - uśmiechnął się ironicznie Kemuri wolnym krokiem zbliżając się do chłopaka - Za ludzi, którzy cię nienawidzą. Za sprawę, o której nie masz zielonego pojęcia.
Ren nie odpowiedział. Ścisnął palce na rękojeści z całej sił, w każdej chwili gotowy wyrwać do przodu i zaatakować.
- Ty naprawdę nic nie wiesz - powiedział Kemuri, a uśmiech bardziej ironiczny od Seiferowego nie ustępował z jego twarzy - O tym dlaczego Squall was tu wysłał? Dlaczego kazał chronić Carawaya? Dlaczego kazał udać się do Ogrodu Galbadia?
- FLOAT - zabrzmiał w powietrzu głos o bardzo dziwnej barwie. Po chwili jeżący włosy świst doszedł do uszu Rena. Zdążył zobaczyć, że Kemuri odgiął się w prawo, unikając nadlatującego w jego stronę dysku, który wbił się w drzwi frontowe za jego plecami, wydając harmoniczny dźwięk.
Ren spojrzał do góry i zobaczył spadającą z pierwszego piętra Fujin, w rękach trzymającą drugi dysk. Po chwili stanęła koło niego, wyprostowana i poważna jak zawsze, a tuż koło niej wylądował Seifer.
- Zostawić ich samych na pięć minut - powiedział Seifer z uśmiechem na twarzy. Ten, który widniał na twarzy Kemuriego zniknął od razu.
- Ładny burdel tu zrobiłeś chłopcze - krzyknął do niego blondyn - Wybaczyłbym ci to... ale za skrzywdzenie moich ludzi, odpłacę ci z nawiązką...
TO BE CONTINUED
-
Tant mendo musiales sknczyc w takim momencie? I wielka szkoda ze zabil Raijina fajny koles z niego byl........co nie?
-
eee tam Seifer czy tam Fujin rzuci na niego Pohenix Down i bedzie wszystko git... :F
-
Miłośniczka szybkiej akcji jest usatysfakcjonowana :) Rajin naprawdę odszedł. Szkoda chłopa :(
-
Oto i jest kolejny rozdział powieści nazywanej przez regionalnych krytyków literackich "Godnym następcą takich dzieł jak W poszukiwaniu zaginionych stringów 3 i Od Brzoswkiniowego Jabola do Jasia z Przedszkola.". Jak zawsze czekam na recenzję wiernych fanów, bacznie śledzących losy bohaterów "In search of glory"... . Miłego czytania.
Rozdział Ósmy
Przez chwilę zapanowała cisza. Seifer ciągle patrzył na Kemuriego, tylko na kilka sekund odrywając wzrok od jego sylwetki, spoglądając na zwłoki kadetów i instruktora oraz na stojącego obok Rena.
- Fujin, Ren - powiedział spokojnie, jednak bez uśmiechu na twarzy - zajmijcie się Dunkaem i Raijinem. Ja dopilnuję, żeby ten chłopak wam nie przeszkadzał.
Kemuri nie odwracał wzroku od swojego nowego przeciwnika. Krew ciekła mu z górnej wargi, po kopnięciu w szczękę i widać było po nim, że zmęczenie daje mu się we znaki. Fujin wskoczyła na rumowisko i złapała Raijina pod ramiona. Uniosła go z wyraźnym wysiłkiem i położyła obok Dunkana, którego Ren traktował właśnie prostymi zaklęciami medycznymi. Znaczną część pleców mulata zajmowała czarna skorupa spalonej skóry, wydającej przyprawiający o skurcze żołądka zapach. Jego twarz nie zmieniła się wcale, za wyjątkiem rozciętego łuku brwiowego, prawdopodobnie wyniku uderzenia o zniszczone schody. Dunkan natomiast wyraźnie pobladł. Na jego ciele nie widać było żadnych ran, ale Ren wiedział, że musiał solidnie uderzyć o ziemię, kiedy tuż zanim eksplodowała Firaga.
- No dobra mały - powiedział Seifer poważnie i wyniośle, swojego Hiperiona trzymając przed sobą - Odłóż gunblade na ziemię i ustaw się twarzą do ściany.
Kemuri stał dalej w miejscu, patrząc się w oczy blondyna. Krew kapała mu z przeciętych warg i z wcześniejszych ran.
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz - Seifer przechylił gunblade na prawą stronę, trzymając go w wyprostowanej ręce. Lewą wyrzucił przed siebie, celując dłonią w przeciwnika - Będę więc musiał sam cię zmusić do poddania się. Lubisz ogień, tak?
Kemuri nie drgnął nawet, gdy palce Seifera zajarzyły się czerwonym światłem. Ze środka dłoni wystrzeliła czerwona kula płomieni, która ze świstem rakiety pomknęła w stronę Kemuriego. Ten uskoczył przed płomieniem w ostatniej chwili, wolną ręką wspierając się o ścianę. Seifer w tej samej chwili wykonał zamach swoją bronią, z której wystrzelił snop ognia, formujący się w dwie, krzyżujące się fale. Ren nie zdążył nawet zobaczyć, kiedy utworzony przez Seifera ognisty krzyż uderzył. Gdy otworzył oczy, oślepiony nagłą iluminacją czerwonego światła Kemuri leżał oparty o biała, marmurową ścianę boczną. Górna część jego munduru zastała całkowicie spalona, odsłaniając osmolony tors, na który opadały jego długie czarne włosy, zwisające z bezwładnej głowy. Ściana za nim została udekorowana wielkim czarnym znakiem X, parujący i dopalający się, nienaturalnie kontrastujący z białym marmurem. Kemuri zgiął nagle nogę w kolanie i rękami znajdując oparcie podniósł się, przyparty do ściany plecami. Osmolone i spalone włosy kleiły mu się teraz do zakrwawionego, spoconego i czarnego od sadzy czoła. Drżącymi rękoma ujął swoją broń w obie dłonie, wyglądając teraz podobnie bezradnie, jak Ren jeszcze kilka chwil temu.
- No no no - powiedział Seifer, z bardziej typowym dla niego lekkim uśmiechem - Nie wielu wstało po moim Fire Cross'ie. Musisz być niezły. Ciekawe jak sobie poradzisz z następnym.
Blodyn ustawił się w identycznej pozycji, co przed chwilą. Kemuri zacisnął zęby przygotowując się do obrony, gdy nagle ziemia zatrzęsła się jakby tuż obok nastąpiła jakaś wielka eksplozja. Po niecałej sekundzie doszedł do nich wielki huk i szyby, znajdujące się nad drzwiami i u wylotu korytarzy pękły i drobne szkło posypało się na dywan. Rena napadło złe przeczucie. Kemuri uśmiechnął się i wyciągnął coś z kieszeni. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, chłopak cisnął w Seifera okrągłym przedmiotem, który wybuchł cicho wyrzucając wielką chmurę szarego dymu. Wszyscy zaczęli kaszleć nerwowo, padając na kolana. Duszący, wypalający nozdrza, ostry gaz bezlitośnie przenikał do płuc, pozbawiając ich jakiejkolwiek woli walki. Ren opadł na kolana, starając się przez załzawione oczy rozeznać w sytuacji.
- AERO! - zabrzmiał metaliczny głos Fujin i w środku sali pojawiło się miniaturowe tornado, skutecznie wentylujące salę i dostarczające im przyjemnej fali powietrza, którym można oddychać. Kemuriego już nie było, a pozostawione przez niego ślady krwi wskazywały na to, że uciekł frontowymi drzwiami, teraz otwartymi szeroko.
- Nie pozwólmy mu uciec!! - krzyknął Ren, wstając z kolan.
- Nie! - wrzasnął jeszcze głośniej Seifer. Ren nie widział go jeszcze tak wściekłego - Zajmij się rannymi Fujin! Ty, idziesz ze mną.
Ren nie pomyślał nawet o sprzeciwie. Chwycił swój gunblade i szybko pobiegł za mężczyzną, który zniknął już w bocznym korytarzu, pozostawiając Dunkana i Raijina pod opieką srebrnowłosej. Gdy dopadł do schodów bocznych, Seifer był już na ich szczycie. Wbiegł na pierwsze piętro i, wciąż ciężko oddychając, wpadł do pokrytego czerwonym dywanem korytarza, pędząc co sił w nogach na balkon. Dopadł blondyna dopiero przy drzwiach frontowych, pochylając się do przodu i łapiąc za żebra, nie mogą złapać oddechu. Krew pulsowała mu w skroniach, a myśli przelatywały przez jego głowę jak wichura. Nagle wyczuł, że w powietrzu dziwną woń. Nie potrafił tego określić.... rodzaj zapachu, który lepiej czuję się językiem, niż nosem, nie mogąc ciągle ustalić jego barwy, ani tego, czy jest on przyjemny czy nie. Pomimo faktu, że nie potrafił tego zapachu nazwać, znał go bardzo dobrze. Seifer też to wyczuł, ponieważ zawahał się chwilę przed otworzeniem drzwi. Z kamienną miną, przy której mimikę Fujin, można by nazwać bogatą, blondyn chwycił za pozłacane klamki drzwi i nacisnął je. Zapach rozładowywanej w powietrzu energii magicznej, uderzył w nich z jeszcze większą siłą, tak samo jak obrazy, które stanęły przed ich oczyma. Ren poczuł silne szarpnięcie, jakby obwinięto go setkami lin i przyczepiło, do jadącego pociągu. Nim zdążył zareagować, poleciał do przodu i upadł na kolana i otwarte dłonie. Seifer zrobił dokładnie to samo. Dziwne zimno ogarnęło Rena. Zimno, przeszywające mięśnie, stawy i kości aż do szpiku. Zimno odbierające siły i unieruchamiające ciało. Zimno, któremu nie można się było przeciwstawić. Leżał na klęczkach, a mięśnie nawet nie drgnęły, magicznie sparaliżowane, a jedyną częścią ciała, którą mógł jeszcze swobodnie władać, były oczy. Wodził nimi szaleńczo, między Seiferem, a wszystkimi SeeD i kadetami zatrzymanymi w równie dziwnych pozycjach i widniejącą nad nimi wszystkimi sylwetką. Nawet stojąc twarzą w twarz z Kemurim, nie czuł takiego strachu. Przednia część tarasu była częściowo zniszczona. Barierki zostały wyrwane wraz z częścią podłogi, pozostawiając jedynie trybunę. Przed nią stała młoda kobieta w czarnej sukni, o równie czarnych włosach, sięgających pasa. Nie mogła mieć więcej niż 18 lat. Słychać było, że ludzie ciągle są przed rezydencją, nie zdając sobie sprawy z zaistniałem sytuacji lub czekając, aż wyjaśni się o co chodzi. Kobieta odwrócona była do Rena i Kemuriego bokiem, ciągle mając wyciągniętą w ich stronę rękę. 'W Paramagii nie ma takich zaklęć' pomyślał Ren, starając się coś zrozumieć z tej sytuacji 'To niemożliwe...". Spojrzała przez chwilę na nowoprzybyłych i lekkim ruchem nadgarstka zamknęła drzwi. Powietrze zagęściło się od magii. Wszyscy SeeD i wszyscy kadeci, rozsypani po całej powierzchni tarasu, zdawali się patrzeć na czarnowłosą kobietę. Ta opuściła dłoń i odwróciła swoją twarz do mikrofonu.
- Czas wyzysku i nierówności... - zaczęła mówić równo, spokojnie, jakby leniwie, a jej głos rozszedł się wśród cichnącego tłumu - Czas powszechnej nienawiści i oszustwa... czas walk, zlany krwią niewinnych i niedocenionych, to czas, w którym dane zostało wam żyć i umierać. Ludzie, dumni władcy planety Gaia, stali się swoimi własnymi wrogami i walcząc w swych stadach zaczęli dewastować to, co nie należy wyłącznie do nich. Wasz czas... zbliża się ku końcowi.
Tłum zamarł we względnej ciszy, w której dziewczyna zawarła pauzę. Ren z całej siły zaczął walczyć z mocą, która uniemożliwiła mu ruch. Udało mu się przesunąć kciuk o parę centymetrów. Poczuł przy tym niesamowity ból, jak gdyby mięśnie odrywały się od kości, a żyły zwężały się i cięły je na plasterki. Zobaczył, że Seifer również stara się z tym walczyć.
- Nie martwcie się jednak, słabi ludzie - zaczęła znów kobieta - Osoba, która może was uratować od losu ginącego gatunku stoi przed wami. Osoba, która zniesie wszystkie dzielące was bariery i różnice, która zamieni Gaię w miejsce kwitnącego ładu i pokoju. Osoba, która uratuje was przed tymi, którzy nie mają wystarczająco dużo wiary i siły, by być częścią Nowego Świata... najeźdźcami, nękających niewinnych...
- Nie bądź taka pewna - rozległ się nagle głos Quistis po lewej stronie Rena.
Promień różowawego światła wystrzelił z oczu blondynki, trafiając w sam środek głowy czarnowłosej. Ren poczuł, że siła, która go trzymała ulatnia się. Wstał, tak jak wszyscy wokół i chwycił swoją broń. Seifer już biegł w stronę kobiety, z wyciągnięty przed siebie gunbladem. Kiedy już miał zadać cios, oślepiło ich niesamowite światło. Wszystko jakby ucichło, utonęło w tej oślepiającej bieli. Przez łzawiące oczy Ren dojrzał prawie niewidoczny profil kobiety. Stała przodem do nich, z rękoma wyprostowanymi przy biodrach, z szyją wyciągniętą ku górze. Nie nosiła na sobie żadnych śladów trafienia promieniem, którym została zaatakowana. Przysiągłby, że z jej pleców wyrastają przepiękne w tej chwili, jeszcze bielsze niż wszystko wokół skrzydła. Nagle cała rzeczywistość wróciła na swoje miejsce, a światło rozwiało się, pokazując gwieździste niebo. Ren nie zdążył nawet zauważyć, kiedy przeleciał przez całą długość tarasu uderzając plecami o ścianę obok drzwi frontowych. Wszyscy inni również zostali odrzuceni, przez tą niezwykłą energię. 'Co za siła?!' pomyślał Ren 'To nie może.. być... człowiek'. Plecy bolały okrutnie. Ludzie przywarli do ścian przyciskani do niej niewidzialną mocą tak, że ich nogi nie mogły sięgnąć ziemi. Ren nigdy nie czuł energii magicznej o takim natężeniu. Czarnowłosa stała z wyprostowanymi oboma rękoma w ich stronę. Oczy wiszącej koło Rena instruktor Trepe, zaświeciły się różowo, lecz zgasły po chwili, a szyja Quistis opadła bezwładnie na ramiona. Strużka krwi, ciekła z jej łuku brwiowego. Seifer zaciskał zęby i pięści, starając się wyzwolić spod działania czaru. Bezskutecznie. 'A więc taka...' szepnął Ren, czując jak zaczyna się dusić ' taka jest moc czarownicy...'.
TO BE CONTINUED
-
Jak zwykle miła lektura na początek dnia. :)
-
co tu komentowac ?:F jak zwkle gicior majonezior :P
-
wreszcie sie tantus rozkrecil i sie cos dzieje ^^ az sie boje co bedzie dalej :F w kazdym razie juz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu.
-
Również czekam na dalszy ciąg^^
-
Witam ponownie fanów mojej "twórczości". Jak widzicie, dawno nie dopisywałem nowych rozdziałów. Cóż... to nie moja wina w końcu... jak nie mam nauki, to mam sesje Warmłota, więc nie mam nigdy zbyt dużo czasu, żeby przysiąć i napisać kolejny rozdział. Ale dzisiaj, głównie dzięki absencji Morchola, przez którą musiałem odwołać sesję, udało mi się dokończyć pisanie kolejnego odcinka "In search of Glory". Jest nieco dłuższy niż zwykle, pomimo tego że przerwałem w połowie akcji. Czekam oczywiście na komentarze, zarówo te pozytywne, jak i negatywne, oraz na wszystkie uwagi związane z tym fanfikiem.
Rozdział Dziewiąty
Mężczyzna stał przed staruszką, z twarzą zamarłą w nienaturalnym zdziwieniu. Kwiaciarka odwróciła głowę, mimowolnie spoglądając w kierunku białych kwiatów, wystawionych przed sklepem. Świecące słońce i czyste niebo drastycznie kontrastowało z zapadłą atmosferą. Karabin wypadł z dłoni Laguny.
- Wujku! Wujku! - zakrzyczała nagle dziewczynka podbiegając do niego, maleńkimi rączkami obejmując bok nogi - Kupmy te białe kwiatki! To są ulubione cioci Raine. Kupmy je dla niej!
- Chodź Ellone - powiedział Kiros odwracając się do małej i niemal na siłę odciągając ją od Laguny - pobawimy się z wujkiem Wardem.
- Ja chcę już wracać do domu! - odrzekła dziewczynka idąc szybkim krokiem za Kirosem - Chcę zobaczyć ciocię Raine! Ona pewnie straaaasznie tęskni!
Oboje podeszli do wielkiego Warda, która objął dziewczynkę jedną ręką i posadził ją na ramieniu. Wargi Laguny zaczęły mimowolnie drgać, kiedy usłyszał jej radosny śmiech i krzyki. Staruszka patrzyła na niego z politowaniem, nie wiedząc co ma powiedzieć.
- To niemożliwe - Laguna uśmiechnął się lekko, ciągle patrząc z przerażeniem w oblicze kobiety - To jakiś żart.
Nie usłyszał odpowiedzi. Odwrócił się w stronę Kirosa, stojącego kilka metrów dalej i Warda, znikającego za wzgórzem ze śmiejącą się Ellone na ramionach. Długowłosy zachwiał się i oparł plecami o drzewo, spoglądając na zmianę na staruszkę i na ciemnoskórego.
- TO NIEMOŻLIWE! - wrzasnął na całe gardło w kierunku kwiaciarki - Obiecała mi, że będzie czekać! OBIECAŁA!
Osunął się na kolana, płaczącymi oczyma patrząc na kobietę, czekając na odpowiedź. 'Niech ona powie, że to żart' powtarzał w duchu 'To musi być żart'. I znowu milczenie. Wargi kobiety zadrżały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wypowiedziała żadnego zdania, żadnego wyrazu. Znowu odwróciła głowę w kierunku białych kwiatów, z rękami założonymi za plecami. Jej lekko zgarbiona postura, drżące ręce i ta straszna cisza, były bardziej wymowne, niż tysiące słów i myśli. Laguna opuścił głowę, a jego długie włosy spłynęły na porośniętą niewielkimi kępkami trawy ulicę. Kiros powoli podszedł do przyjaciela i stanął nad nim. Mężczyzna, który całe życie traktował jako wielką przygodę i cudem wychodził z najtrudniejszych sytuacji. Wiecznie uśmiechnięty, pogodny i zdecydowany. Lekkoduch, o wielkim sercu, przy którym zawsze wiele się działo. Ten sam Laguna Loire klęczał teraz przy jego kolanach i łkał. Kiros nigdy nie słyszał, jak jego przyjaciel płacze. Nigdy nie słyszał takiego płaczu. Duszonego i urywanego, wydobywanego się ze ściśniętego gardła, wyschniętych ust i drżących warg. Czarnoskóry nie potrafił sobie wyobraził odgłosu napawającego go większym przerażeniem.
- Kiedy to się stało? - zapytał widząc, że jego przyjaciel nie jest w stanie
- Niecały tydzień po waszym odjeździe - powiedział kwiaciarka, ciągle patrząc na białe kwiaty. W oddali słychać było śmiech dziewczynki. - Nagle dostała gorączki i duszności. Wszyscy się nią zajęli, podawali lekarstwa i zioła. Sprowadziliśmy nawet lekarza z Timber. Nie potrafił jej jednak pomóc.
Zapadła cisza, przerywana jedynie tłumionym płaczem czarnowłosego, sporadycznymi krzykami Ellone i śpiewem ptaków na zielonych drzewach i nad ich głowami. Staruszka podeszła powoli do klęczącego mężczyzny. Sięgnęła do kieszeni kamizelki i wyjęła z niego białą kopertę.
- Panie Laguna - powiedziała patrząc na niego - Raine chciała... napisała dla pana list. Kazała go wręczyć panu, kiedy pan wróci.
- Zajmę się resztą, proszę pani - powiedział Kiros, biorąc list od kobiety i klękając przy przyjaciela - Proszę nas teraz zostawić.
- O... oczywiście - odrzekła kwiaciarka odchodząc szybkim krokiem i wchodząc do swojego sklepu przymykając drzwi.
Laguna, wciąż wpatrzony w ziemię, klęczący, w drżących dłoniach ściskający wyrastające z drogi pęki trawy, przestał płakać. Odkaszlnął i przetarł twarz rękawem. Kiros obserwował go spokojnie z założonymi na piersi rękami, czekając aż wstanie. On również nie wiedział co powiedzieć, od czego zacząć. Przez wszystkie te lata, nie widział go w takim stanie. Nigdy. Mężczyzna powoli oparł się na jednym kolanie, głowę wciąż trzymając nisko opuszczoną. Wstał i zatoczył się, opierając się plecami o drzewo. Znów przetarł oczy i odrzucił włosy z twarzy, czerwonymi oczyma patrząc na ciemnoskórego. Kiros wolałby nigdy nie zobaczyć tych drżących nóg, bladej twarzy, rozedrganych warg i wypłakanych oczu. Nie chciał zaczynać tej rozmowy, bo wiedział, że Laguna może jej psychicznie nie wytrzymać. Nie chciał dawać mu listu, w którym Raine żegnała się z ukochanym. Kiros nie chciał tego robić, ale wiedział, że musi, że pomimo swej wielkiej siły, odwagi i dobra, Laguna jest teraz słaby i bezbronny jak dziecko. Wiedział, że w takich momentach, przyjaciele są mu najbardziej potrzebni.
Ren otworzył oczy i przysłonił je prawą ręką, oślepiony słońcem i wszechogarniającą bielą. Zamazane kontury stawały się coraz wyraźniejsze, w miarę jak źrenice zwężały się coraz bardziej. Chłopak przetarł oczy prawą dłonią, ścierając ostatnią łzę, płynącą po jego policzku. 'Skrzydło medyczne?' pomyślał, leniwie wodząc wzrokiem po sali 'Co ja tu robię? Co się stało?'. Pytania napływały do bolącej czaszki, że aż zakręciło mu się w głowie. W nagłym olśnieniu, Ren przypomniał sobie ostatnie wydarzenia, siadając nagle na łóżku, z rękami opartymi o materac. Jęknął głucho, gdy straszny ból przeszył jego plecy, odbierając siły w rękami i momentalnie zwalając z powrotem na posłanie. Coraz więcej pytań bez odpowiedzi wybudziło go całkowicie z sennego otępienia. Leżał na jednym z łóżek skrzydła szpitalnego w Ogrodzie, umyty i ubrany w białą, lnianą piżamę. Obandażowano go pieczołowicie wokół klatki piersiowej i brzucha. Przypomniał sobie teraz, że uderzył z dużą prędkością w ścianę. Napłynęło do niego jednak przyjemne uczucie, że tamten ból i strach, to teraz tylko wspomnienie. Na stoliku obok niego stał wazonik ze świeżymi żółtymi kwiatami. Ren nie znał się na roślinach, ale te wydały mu się jednym z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu widział. Uśmiechnął się wiedząc, że jest w domu, u siebie, bezpieczny. W zasięgu wzroku nie było żadnych spontanicznych wybuchów ognia, ani galbadiańskich żołnierzy, ani tym bardziej żadnej czarownicy. Założył ręce za głowę, patrząc przez okno na słońce, powoli chylące się ku zachodowi. Drzwi do sali otworzyły się nagle. Ren opuścił wzrok, patrząc na chłopaka zbliżającego się do jego łóżka.
- Dunkan! - krzyknął do przyjaciela, podnosząc się do pozycji siedzącej - Ty żyjesz!
- Ren! - blondyn podbiegł szybko i usiadł na krześle przy łóżku. - W końcu się obudziłeś! Stary.. przespałeś najlepsze akcje!
- Co? - Ren opadł z powrotem na poduszkę, nie chcąc nadwerężyć kręgosłup.
- Śpisz od dwóch dni. - odrzekł - Myśleliśmy, że wpadłeś w śpiączkę, czy coś, ale Kadowaki mówi, że nic ci nie będzie. Coś ci przeskoczyło w kręgosłupie, jak walnąłeś o drzwi, ale podobno z tego wyjdziesz. Teraz lepiej leż i odpoczywaj, a ja zawołam doktora.
- Nie - spróbował się zerwać Ren, łapiąc podnoszącego się przyjaciela za rękę - powiedz mi, co się działo, jak spałem.
- A... dobra - blondyn usiadł z powrotem - skoro nalegasz. Ale powiedz mi jedno. Czy... nie byłeś może... no wiesz.
- Tak - Ren od razu zrozumiał o co mogło chodzić - A ty znowu byłeś tym murzynem?
- Taa - Dunkan odpowiedział, po czym zniżył głos - chyba... ta dziewczyna w swetrze nie żyje...
- Wiem - odrzekł poważnie - Obudziłem się zlany łzami... ten gościu strasznie cierpiał.
- Widziałem - przyjaciel pokiwał głową - Nie zazdroszczę ci... masz jakiś pomysł co to może być?
- Skąd niby mam wiedzieć - powiedział - Może powiemy to doktorowi Kadowaki, albo pani Instruktor? Ale to później.. teraz gadaj co się działo...
- Dobra - Dunkan klasnął w dłonie i oparł się o krzesło - Zacznijmy od początku...
"CURAGA", zabrzmiał metaliczny głos. Po chwili przez zamknięte powieki zobaczył rażące światło, rozlewające się przyjemnym, dodającym sił ciepłem po całym ciele. Setki myśli napłynęły do głowy chłopaka, pytając go o Rena, Kemuri'ego, zabitych SeeDów. Dunkan zerwał się do pozycji siedzącej, dysząc ciężko i ze strachem patrząc na obie strony. Przy nim klęczała Fujin, a jej wzrok był z bliska nieco cieplejszy, niż mu się wcześniej zdawało. Srebrnowłosa podniosła się i otrzepała czarne spodnie z kurzu.
- SZYBCIEJ - krzyknęła na Dunkana, szybko chwytając topór i biegnąc w kierunku korytarza. Zobaczył, że na zakręcie stoi już Raijin.
- Już - nie rozważając nawet sprzeciwu chłopak wstał i ruszył za biegnącą przed nim dwójką.
Skręcił ostro w prawo i wbiegł w długi, pokryty czerwonym dywanem korytarz, na którego końcu Raijin i Fujin wbiegali na schody. Wbiegł na nie kilka sekund później przeskakując po trzy schody naraz, ledwo już dysząc. W głowie ciągle szumiało, jakby miał w środku gniazdo szerszeni, a ręce i nogi były jak z waty. Na szczycie schodów potknął się o próg i przewrócił na kolano. Wstał szybko i trzymając się za bolącą od kolki klatkę piersiową ruszył dalej w pogoni za znikającą w oddali dwójką. Zakręt w prawo, zakręt w lewo, zakręt w lewo i długi korytarz, w którego połowie, po lewej stronie widniały drzwi na balkon. Dwójka stała już przy nich, w dłoniach ściskając swoją broń. Raijin, nie czekając na przybycie młodzieńca, otworzył drzwi. Magiczny podmuch wiatru zmiótł go nagle, przyklejając do ściany na przeciw. Fujin zdążyła schować się, za otwartymi na oścież drzwiami, na piersi ściskając czerwony dysk. Dunkan podbiegł do niej, klękając, starając się złapać oddech. Widział jak mulat blednie, walcząc z niewidzialną siłą, przyciskającą go do muru, nie pozwalającą nawet ruszyć palcem.
- SHELL! - wrzasnęła dziewczyna, kierując otwartymi dłońmi w kompana, wokół którego pojawiać zaczęły się przezroczyste, różowe nici, kręcące się i owijające wokół jego ciała. Raijin krzyknął napinając wszystkie mięśnie i odrywając dłonie od ściany. Opadł jednak nisko, starając się walczyć z napierającą siłą, ciągle potężną, pomimo ochronnego zaklęcia. Nagle moc ustąpiła tak nagle, że mulat upadł na brzuch, nie mając nawet szans na asekurację. Srebrnowłosa wyskoczyła z za drzwi i rzuciła czerwonym dyskiem z długiego zamachu, celując przez ułamek sekundy. Raijin podniósł się, złapał za broń i wydając z siebie kolejny okrzyk ruszył w stronę drzwi. Dunkan w końcu wstał i, ściskając swoją broń z całej siły, stanął przy Fujin, odpinającej z pasa drugi dysk. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kobieta w czerni stała na środku balkonu, a w jej kierunku biegł właśnie Raijin. Tuż przy drzwiach zobaczył leżącego bez ruchu Rena, a obok niego nieprzytomną instruktor Quistis i leżącego na brzuchu Seifera. Adrenalina, uderzyła w niego z podwójną mocą, niwelując skutki zmęczenia, napinając mięśnie i wysuszając usta. Chwycił topór i trzymając go przed sobą ruszył w ślad za Raijinem, nie starając się rozeznać w sytuacji. Wiedział dobrze, że teraz trzeba walczyć, a ubrana na czarno kobieta, pomimo względnie niewinnego wyglądu, wydawała się być przeciwnikiem. Ruszył w bieg, a tuż obok jego lewego ucha śmignęło coś czerwonego, wydającego w powietrzu przeszywającej świst. Dysk lecąc po płaskiej paraboli uderzył z brzękiem o zaklęcie ochronne, roztaczające się wokół kobiety, padając na ziemię kilka metrów dalej. Raijin wykorzystał moment nieuwagi i wyprowadził swój kij z morderczego obrotu nad głową, z całym impetem uderzając w niewiastę. Cios nie zdążył jednak osiągnąć celu. Czarownica niedbałym, ruchem wyprostowanej ręki uderzyła w mężczyznę niewidzialnym pociskiem, który wysłał mulata na pięć metrów do tyłu, zwalając go na plecy. Dunkan był już kilkanaście metrów od niej. Wiedział, że nie zdąży podbiec bliżej. Pierwsza myśl, pierwszy pomysł, jaki wpadł do jego głowy natychmiast został wcielony w życie. Chłopak złapał za koniec rękojeści i obrócił się w lewo. Napiął muskuły i z wyuczonego do perfekcji skrętu, wyrzucił broń przed siebie. Olbrzymi topór nie wydał świstu jak dysk Fujin, ale prostym lotem skierowała się ku ubranej na czarno czarownicy, zamieniając się w metaliczną smugę.
TO BE CONTINUED
-
Interesujace jak zawsze.
-
Hm...z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy^^.Jak zawsze szybko i przyjemnie się czyta^^.Robi się coraz ciekawiej...
-
No cóż wreszcie doczytałem do końca te rozdziały które narazie stworzyłeś...
piszesz wspaniale... czyta mi się to niesamowicie przyjemnie i z wielkim zainteresowaniem co się stanie dalej... wszystko jest dopracowane, opis postaci, walka, wygląd broni... poprostu świetnie....
bardzo fajnie że opisujesz postacie bo można sobie je łatwo wyobraźić, np. Kemuriego wyobrażam sobie bardzo łatwo i ma dla wygląda poprostru zajebiście w mojej wyobraźnie :D fajny koleś, świetna była akcja jak żucił gunbladem w tego typa z pistoletem...
za to czaroziejeke wyobrażam sobie... poprostu jako Rinoe... dla mnie to rinoa jest czarodziejką
kiedy już dawno temu czytałem pierwszy rozdział od razu zauważyłem że Kemuri to taki Seifer i bałem się że zrobisz ich obu zbyt podobnych do siebie... no i cóż są podobni do siebie z zachowania ale to dobrze jednak... myślałem że to będzie drażniło ale jednak Kemuri jest fajną postacią
czytając najnowszy rozdział prawie się popłakałem... no może przesadzam ale był naprawde uczuciowy i czułem się tak dziwnie wraz z Laguną -tak BTW to na początku czytania od razu zapuściłem sobie Eyes on Me-
to mi się bardzo podobało:
Nigdy nie słyszał takiego płaczu. Duszonego i urywanego, wydobywanego się ze ściśniętego gardła, wyschniętych ust i drżących warg.
fajnie to opisałeś, bo od razu się czuje że to nie zwykły płacz tylko, ból jaki odczuwa prawdziwy mężczyzna... a jak wiadomo faceci nie płaczą jakoś tak poięknie jak kobiety tylko sie dławią... i ty to dobrze oddałeś, cały ból jaki on mógł czuć...
oczywiście czekam na kolejne części bo piszesz niesamowicie...
-
o kurde..... właśnie skończyłem czytać to... to cudo..... Całe to opowiadanie jest po prostu masakrycznie fenomenalne..... Wszystckie opisy (zwłaszcza walki) są dokładne i miłe dla oka...... Strasznie szybko się czyta to całe opowiadanie, a to też duży plus...... Jedyne co mnie nie pokoi to to, ze może nie uda ci się dociągnąć tego do końca i w którymś momencie już przestaniesz nas zaskakiwać..... ale oby to się nie stało.....
-
o żesz ty w morde kopany.. a ja z tym ostatnim rozdziałem na totalny żywioł poszedłem... zaplanowaną miałem tylką tą część z Laguną.... hmm.... znaczy się wyrabiam powoli hehehhehe
EDIT::
ojej... pewnie znowu ktoś pomyślał, że dopisałem kolejny rozdział... ale ktoś z was okrutnie zażartował buahahahahaha
--------------------------------------
Tydzień później
--------------------------------------
No i w końcu jest nastepny rozdział. Jeszcze ciepły, bo właśnie skończyłem. Piszcie uwagi i wytykajcie mi błędy w sztuce, wyśmiewając w twarz moją nieudolność i grafomanię. No ale możecie również kontynuować wychwalanie mojego geniuszu literackiego.... jak kto woli...
Rozdział Dziesiąty
- O rzesz ty! - twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu.
- Co jest Ren? - podniósł się lekko poruszony Dunkan, przerywając swoją opowieść - Zawołać kogoś?
- Nie - odrzekł lewą rękę masując się po plecach - Strasznie mnie kręgosłup boli. Musiałem mocno przewalić wtedy.
- Ja nie widziałem, wiec nie wiem. - odpowiedział przyjaciel z powrotem siadając na krzesło - My przybiegliśmy później i ty, jak i wszyscy inni leżałeś już na ziemi.
- Dobra - Ren opadł powoli na poduszki - Gadaj dalej co się działo. A właśnie... po jaką cholerę robiłeś manewr "A-Z". Przecież to wychodzi tylko jak cię ktoś ubezpiecza, a przeciwnik jest zajęty lub unieruchomiony. Ostatnio jak go wykonywałeś, to cię prawie T-Rexaur zżarł w Centrum Treningowym.
- Wiem, cholera - odrzekł, drapiąc się po głowie - Ale co miałem zrobić? Podłubać se toporem w zębach? Mówiłem ci, ze byłem za daleko, żeby cokolwiek innego zrobić, a okolica nie nadawała się na robienie ataków z kombinacją paramagiczną....
- Dobra dobra... - przerwał mu Ren, lekko się uśmiechając - Nie tłumacz się, tylko gadaj co było dalej.
Powietrze znowu przeszył metaliczny zapach kumulującej się w przestrzeni energii. Dunkan przykucnął na jednym kolanie, z lewą rękę ciągle ostro wyciągniętą na bok, nieruchomą od momentu rzutu. Dyszał ciężko, lecz nie ze zmęczenia, tylko ze strachu. Na jego oczach wielki topór, który w swym locie mógł przebijać metrowy blok granitu, zatrzymał się nagle, kręcąc się coraz wolniej i wolniej. Zawisł w końcu w powietrzu niepokojąco nieruchomy, kilka centymetrów od wyciągniętej ręki czarownicy. Czarnowłosa opuściła na metalowe ostrze swój obojętny wzrok, po czym zogniskowała go na chłopcu. Dunkan po stokroć wolał spojrzenie Fujin. Topór wystrzelił tak nagle, że blondyn uniknął ścięcia wyłącznie przez przypadek. Czuł jak jego krótkie włosy zahaczają o metalową powierzchnię broni. Czarownica wyprostowanym palcem wskazującym, pokierowała lecącym w powietrzu ostrzem nad dachem domu, po czym topór skręcił w niskiej paraboli, kierując się na leżącego na plecach Dunkana, zbyt szybko by go uniknąć, zbyt szybko by zareagować. Chłopaka odruchowo zasłonił się ręką. Jeżący włosy dźwięk uderzanego metalu przeszedł po balkonie. Topór, niestabilnym lotem odleciał kilka metrów do tyłu, po czym opadł z brzękiem na marmurową posadzkę, tuż przy leżącej nieprzytomnie Quistis. Raijin stał nad chłopakiem, w obu rękach ściskając kij u jego podstawy, patrząc na ślady, które zostawił kontakt jego drewnianej broni z nadlatującym metalowym ostrzem. Upadł w końcu na kolano, trzymając się za drżącą nogę, dysząc ciężko. Pot strumieniami lał się z ramion i czoła mężczyzny, a rana na plecach chyba się otworzyła po wcześniejszym kontakcie ze ścianą. Widać, że jego ciało było na granicy wytrzymałości. Klęczał jednak dalej, ze wzrokiem utkwionym w ubranej na czarno dziewczynie, kij ściskając w lewej ręce przed sobą. Metaliczny głos Fujin zabrzmiał przez moment i z drzwi wystrzelił snop niebieskawego światła. Dunkan wyskoczył nagle i pochwycił swoją broń, leżącą kilka metrów dalej, patrząc na sytuację z lewej strony balkonu. Jasnoniebieska chmura owionęła ubraną na czarno dziewczynę, której jedyną odpowiedzią na ten atak, było odwrócenie głowy w kierunku srebrnowłosej, tkwiącej ciągle w środku budynku. Dunkan poczuł jak powietrze wokół się wysusza... wiedział co to znaczy. Niebieska chmura z cichym chrzęstem zmaterializowała się tak nagle, że chłopak aż zasłonił się przed reflektującym w przejrzystej bryle lodu świetle lamp i reflektorów. Sfera zamknęła się, zatrzymując czarownicę w środku, wypełniając suche powietrze zimnem. Raijin wstał na nogi, pochylając się lekko do przodu i wspierając na kiju, Fujin zaś stała w drzwiach, z wyciągniętymi do przodu rękoma. Nie minęła sekunda, gdy Dunkan dojrzał ruch w środku magicznie utworzonej sfery. Nie usłyszeli odgłosu pękającej skorupy, ani nie zauważyli, żeby zaczęła się topić. Po prostu to, co w jednej sekundzie było więzieniem, w drugiej eksplodowało rozsyłając wielkie bryły lodu we wszystkie strony. Dunkan poczuł jak powietrze ucieka mu z płuc, gdy wielki jak szafa blok ugodził go w podbrzusze, posyłając na balustradę po lewej stronie tarasu. Odbił się od niej i upadł na twarz, nie mogąc złapać oddechu. Raijin dostał w twarz i poturlał się bokiem, przez popękaną podłogę, pokrytą gruzem i roztapiającymi się kawałkami lodu. Dunkan, ledwo widząc na oczy nie mógł uwierzyć, że w tym mężczyźnie jest jeszcze na tyle dużo siły by wstać. Trzęsące kolana uniosły poraniony tors, siną twarz i drżące ramiona. Padł jednak po chwili, ledwo asekurując się rękoma. Widać było po nim, że już nie wstanie. Dunkan nie widział Fujin, ukrytej wewnątrz budynku. Wiedział jednak, że i ona nie uniknęła obrażeń. Patrzył przed siebie, na rozmazujący się obraz czarownicy, ze wzniesionymi do góry rękoma. W głowie mu szumiało, a na twarzy zaczął czuć gorąco. Czarownica odwróciła się od przeciwników, jak gdyby nigdy nic i podeszła do przewróconego podium.
- Wasz strach, wasza duma, wasza nienawiść. - powiedział jej głos, który rozszedł się po ciągle wielkim tłumie ludzi, którzy najpewniej nie zdawali sobie sprawy z tego, co miało tu miejsce. - Sprawia, że jesteście słabi, że jesteście zamknięci na zmiany. Na zmiany, które są wam potrzebne. Ci, którzy nie chcąc ich zaakceptować wystąpią przeciw mnie, skazani są na śmierć.
Tłum przycichł. Dunkan otworzył oczy szerzej, patrząc na wpatrzoną w publikę kobietę. Tłum przycichł jeszcze bardziej. Chłopak nie czuł już strachu, czy nienawiści. Cała adrenalina, która przed kilkoma chwilami buzowała w jego krwi, zwężała źrenice i napinała mięśnie, znikła bezpowrotnie, zostawiając po sobie jedynie ból, bezsilność i zmęczenie. Dunkanowi wydało się, że słyszy jakiś szum, cichy, jakby z oddali. Światło zapłonęło nad nim, a on patrzył w nie, nie przymrużając oczu. 'A więc tak to jest' pomyślał, unosząc zmęczone powieki w jego stronę 'Tak to jest, jak się umiera?'. Nagle, białe światło znikło, pozostawiając fioletowe plamki powidoku, pokrywające granatowe niebo. Młodzieniec zmusił oczy do zogniskowania wzroku na oświetlającym czarownicę reflektorze, przytwierdzonym do dziwnej konstrukcji unoszącej się w powietrzu. Szum silników turbinowych, napędzających jednoosobową maszynę, dotarł do mózgu Dunkana po dłuższej chwili, rozbudzając go z majaków i rozszerzając usta w zdumieniu. Dźwięk wystrzelonego pocisku z broni palnej oraz brzęk uderzającej o pole siłowe kuli, zlał się w jedno, dziwaczną kakofonią rozchodząc się po zgromadzonym tłumie ludzi. Kolejny błysk z maszyny i kolejny strzał odbił się od niewidzialnej tarczy. Jeszcze trzy szybkie wystrzały i maszyna obniżyła lot, zbliżając się jednocześnie do czarnowłosej, która z wyciągniętą ręką patrzyła się w uderzające w nią światło reflektora i strzelającego do niej człowieka. Tłum na zewnątrz zaczął krzyczeć i uciekać, zagłuszając szum jeszcze kilku latających maszyn, które wyłoniły się niewiadomo skąd. Ktoś krzyczał przez megafon, ale słowa ginęły w tłumię, nie niosąc już żadnej treści. Dwie kolejne maszyny zbliżyły się do kobiety, zwiększając siłę skierowanego na nią ognia. Czarnowłosa zaczęła cofać się w kierunku balustrady. Stanęła przy niej, wyglądając na niezdecydowaną. Wyciągnęła nagle drugą rękę do przodu, pierwszą ciągle utrzymując roztaczające się wokół niej pole siłowe. Niezauważone dotąd ciało mężczyzny, leżące przy podium, poderwało się nagle do góry i poszybowało do niej. Ostrzał ustał w jednej chwili, kiedy piloci rozpoznali sylwetkę prezydenta Caraway'a, wiszącą sztywno obok czarownicy. Ta odwróciła się od latających maszyn i podeszła do ściany, dzielącej balkon od wnętrza budynku, wciąż unosząc ciało mężczyzny tak, aby być przez nie osłoniętą. Gdy tylko zbliżyła się do ściany przeszła przez nią, jak gdyby była ona zwykłą iluzją. Chwilę później i Caraway zniknął, wlatując do magicznego tunelu stworzonego przez czarownicę. Dunkan z otwartymi ustami patrzył na całą akcję, gdy kolejna z dziwnych maszyn przeleciała nisko nad jego głową, zatrzymując na nim i na Raijinie światło reflektora. Jakaś osoba trzymała się zwisającej z maszyny liny, rozglądając się na boki. Kiedy wehikuł robił ostry nawrót, człowiek skoczył, miękko ląduję tuż obok Dunkana. Chłopak nie miał siły, by podnieść głowę do jego twarzy. Widział tylko buty - jasnożółte adidasy, wystające z nogawki munduru SeeD.
- Ej mały! - powiedział mężczyzna przekrzykując silniki innych maszyn, krążących wokół i spuszczających kolejnych ludzi. Przyklęknął przy nieruchomym Dunkanie i sprawdził mu puls. Chłopak na tle światła reflektorów mógł dostrzec jasne, krótkie, postawione na żel włosy, oraz dwa czarne tatuaże, biegnące po obu stronach twarzy.
- To chyba jeden z tych dwóch twoich, Selphie! - wrzasnął oficer Dincht w kierunku kobiety, która wylądowała kawałek dalej. To nie mógł być nikt inny, jak instruktor Tilmett. Dunkan chciał coś powiedzieć do stojącego obok mężczyzny, ale żaden wyraz nie mógł wyjść z jego gardła. Mgła znowu przesłoniła oczy, a dźwięki wokół stały się dziwne, jakby słyszane pod wodą. Wtedy wszystko znikło.
- No i się obudziłem tutaj - skończył Dunkan i pokazał na łóżko po drugiej stronie sali - Tam leżałem. Obudziłem się po kilku godzinach. Podobno straciłem dużo krwi, ale nie zauważyłem żebym krwawił, szczerze mówiąc.
- I nie wiesz, co się działo później? - zapytał zainteresowany Ren.
- A co się niby miało dziać? - odrzekł chłopak - Czarownica znikła wraz z Caraway'em, a wszystkich SeeD'ów i kadetów przywieziono z powrotem. Ale żebyś ty widział ilu tu było ludzi dwa dni temu. Ze czterdzieści osób z różnymi ranami. Seifer miał złamane dwa żebra i zwichniętą rękę, Fujin miała przetrącone biodro, a Raijin... uu... ten to dopiero oberwał. Odszedł stąd dopiero dzisiaj rano, ale Kadowaki i tak nalegał, żeby został jeszcze kilka dni. Chyba wszystko miał połamane koleś...
- A wiadomo coś o Kemuri'm? - spytał po chwili milczenia Ren.
- Nic - Dunkan spoważniał wyraźnie - Instruktor Tilmett jest w szoku. On był w jej oddziale, ale podobno pozabijał wszystkich kompanów na jej oczach. Nikt nie wie, czemu jej wtedy nie załatwił, bo mógł podobno. Instruktor mówi, że to wszystko jej wina, że powinna wiedzieć co robić w takiej sytuacji. Nie widziałem jej jeszcze od czasu powrotu z Deling.
- Myślisz, że on był razem z tą czarownicą? - zapytał leżący znów przerywając chwilę milczenia.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział blondyn patrząc w okno - To ty powinieneś wiedzieć, bo podobno z nim walczyłeś nawet. Ja byłem nieprzytomny, jak wiesz.
Ren milczał, kładąc głowę na założonych z tyłu rękach, wpatrując się w sufit.
- Sześciu zabitych, siedemnastu rannych.. - powiedział cicho Dunkan - Ładnie nas załatwili, co? A my wyszliśmy z tego cało. Wciąż nie mogę uwierzyć.
Ren milczał, patrząc się w biały sufit. Nie chciał zamykać oczu, ponieważ od razu wracały do niego obrazy z minionych wydarzeń. Nie chciał pamiętać tego strachu na widok umierających z ręki Kemuri'ego SeeD'ów. Chciał zapomnieć o drżeniu rąk, gdy chłopak zbliżał się do niego. Chciał wszystko to wymazać ze swej pamięci... wiedział, że mu się nie uda.
TO BE CONTINUED
-
Eh jak zwykle nie mam nic do zarzucenia, czekam na kolejne rewelacje.
-
Jejciu tak szybko się to czyta,że nawet nie zauważyłam jak szybko się skończyło.Heh...czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy^^
-
Hmm..... kolejny kawał dobrej roboty... trzeba to przyznać. Jak zawsze miło się czyta, słownictwo jest bogate i wogule, ale uważam, ze chyba troche przesadziłeś z tą mocą czarownicy, bo położyć czterdziestu chłopa, to nawet ona by nie potrafiła..... Zwłaszcza podoba mi się to, ze ładnie przedstawiłeś emocje bohaterów, jednakże:
Widział tylko buty - jasnożółte adidasy, wystające z nogawki munduru SeeD.
Zell nosił czarno-czerwone adidasy........
Chłopak na tle światła reflektorów mógł dostrzec jasne, krótkie, postawione na żel włosy, oraz dwa czarne tatuaże, biegnące po obu stronach twarzy.
...... i miał tatuaż po jednej stronie twarzy......
BTW: I jak ty to robisz, ze zawsze masz więcej komentazry niż ja :>
-
Zell nosił czarno-czerwone adidasy........
Wiem, jakie buty nosił Zell (nie nasz miejscowy Zell, bo on buty to może co najwyżej na uszach nosić).... jednakże nawet on nie jest tak zdesperowany, żeby biegać w jednych trampkach przez 8 lat.
...... i miał tatuaż po jednej stronie twarzy......
Wiem, że miał.... ale już nie ma. Niektóre postacie zmieniły się przez ten okres 8 lat, bo po takim czasie od załatwienia Ultimecii dzieje się gra.
troche przesadziłeś z tą mocą czarownicy
Właśnie nie.... a czemu, to może się wyjaśni jeszcze kiedyś... a co bystrzejszy kadłub widzi już mniej-więcej o co chodzi, no ale nie będę zdradzał sekretów.
I jak ty to robisz, ze zawsze masz więcej komentazry niż ja
Bo mam więcej rozdziałów napisanych i więcej osób moje wypociny czytało... napisz więcej, to nie będą mieli innego wyjścia jak komentować.
---------------------------------------------------------
Kilka dni minęło
---------------------------------------------------------
No i zaczynamy drugą dziesiątkę... Tym razem akcja opada i narazie zostawimy kilka wątków, żeby rozwinąć inne. No ale za to macie tekstu dużo dłuższy niż zwykle. Wszelkie uwagi i pytania odnośnie tekstu jak zwykle umieszczać pod tym postem... dobra.. nie przedłużajmy
Rozdział Jedenasty
Spokojny wzrok doktora spoczywał na stojącym przed nim Ren'ie. Siwy lekarz podrapał się po brodzie i po dłuższej chwili namysłu, machnął lekceważąco ręką na chłopaka.
- To.. - zaczął Ren - Znaczy, że mogę już iść?
- Tak - odrzekł Kadowaki, schylając się ze swojego czarnego fotela do jednej z wielu szuflad przy biurku - Ale uważaj na siebie. Cudem uniknąłeś złamania kręgosłupa. Jak coś cię będzie bolało to masz zaraz tu przyjść albo powiadomić mnie przez przyjaciół. Nie próbuj nawet chodzić bez usztywnienia, dopóki ci nie powiem, że możesz. Zrozumiano?
- Tak - powiedział Ren i uśmiechając do stojącego obok Dunkana i swojej siostry. Kadowaki wychylił się nagle spod biurka, w rękach trzymając mały pojemniczek na tabletki.
- Tu masz środek przeciwbólowy - powiedział opierając się o fotel i zakładając ręce za siwiejącą głowę - Nie łykaj więcej niż 1 pigułkę, bez względu na to jak bardzo będzie cię bolało. No i oczywiście nie myśl nawet o wycieczkach poza ogród, czy tym bardziej do Centrum Treningowego...
- Dobrze - przerwał mu Ren, mniej grzecznie niż miał to w zamiarze - Mogę już iść?
- Dobra idź - powiedział w końcu lekarz - Ale uważaj na siebie.
- Jasne, jasne - odpowiedział chłopak, wychodząc ze skrzydła szpitalnego szybkim krokiem. Plastikowe usztywnienie na plecach sprawiało mu wielki dyskomfort, ale była to niewielka cena, za powrót do Ogrodu. Cała trójka wyszła na wielki hol na pierwszym piętrze i skręciła w lewo, po obwodzie kierując się w stronę dormitoriów. Widok roześmianych studentów i oficerów poprawił Ren'owi humor. Zapomniał już prawie o bólu w plecach i o tamtych chwilach. Szedł teraz spokojnie, jak każdy inny student w Ogrodzie Balamb.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem spokrewniona z takim idiotą - powiedziała Nicole, zakładając rękę na rękę i patrząc na brata - Myślałeś pewnie, że jak Kemuri sobie da radę, to ty też, co?
- Tak naprawdę to bardziej moja wina - powiedział Dunkan idący po drugiej stronie Rena - To ja zostawiłem karty w łodzi, i przez to musieliśmy się wracać, a później...
Dunkan przerwał, przypominając sobie co było później. Ren spojrzał na niego i wzrokiem nakazał mu przemilczenie tej sprawy. Chłopcy sami nie wiedzieli co się stało, więc nie mogli oczekiwać, że zrozumie to osoba trzecia.
- A później postanowiliście schować się pod pokładem - dokończyła Nicole, z uśmiechem na twarzy - Znaczy, że obaj jesteście głupi i zazdrośni o talent Kemuri'ego.
- Możemy nie mówić o Kemuri'm? - przerwał Ren, już bez uśmiechu patrząc na siostrę. Ta zamilkła na chwilę.
- Coś się stało? - zapytała po chwili milczenia, również z poważną miną - Kemuri coś zrobił? Coś mu się przytrafiło?
- To znaczy, że ty nic...!? - zaczął Ren przystając i patrząc na siostrę, mówiąc głośniej niż miał zamiar.
- Nie Ren! - uciął mu Dunkan - Nie możemy. To co się działo na misji to tajemnica. Nic jej nie mów, bo będziemy mieli większy problem niż już mamy.
- Przecież to śmieszne! - wykrzyknął do przyjaciela - To oni tam umierali, żebym ja teraz milczał?! Żeby nikt nic nie wiedział?!
- Przepisy - powiedział spokojnie Dunkan. Wzrok Nicole przeskakiwał z jednego na drugiego - Do póki dyrektor nie zadecyduje inaczej, nie możemy jej niczego mówić, rozumiesz?
Ren nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę dormitoriów, wyraźnie bardziej pochmurny. Przykucnął nagle na lewe kolano, wydając cichy jęk i chwytając się prawą ręką za krzyż.
- Ren! - siostra i przyjaciel kucnęli przy nim. Nicole wyjęła z jego kieszeni pojemnik z pigułkami i wyciągnęła jedną - Masz... to ci pomoże.
Chłopak bez słowa wziął tabletkę i połknął ją, ciągle trzymając się za plecy. Odetchnął kilka razy i odczekał chwilę, poczym wstał z pomocą Dunkana.
- Dobra - powiedział kiwając głową - Już lepiej.
Nagły atak bólu Rena rozluźnił nieco napiętą atmosferę. Skręcili w korytarz prowadzący do dormitoriów, gdy Nicole w końcu przerwała milczenie.
- A wiecie, że jutro jest Bal Inauguracyjny dla tych, co zdali egzamin? - zaczęła bezpieczny temat.
- Nas to niewiele obchodzi - powiedział Dunkan.
- Tak - potwierdził Ren - Jest tylko dla tych, co ukończyli naukę.
- Noo - powiedziała Nicole, zakładając ręce z tyłu i patrząc na przeszklony dach korytarza. Uśmiechała się dziwnie - Was to może nie interesuje....
- Bo ty pewnie idziesz, co? - powiedział z lekką drwiną Ren, patrząc na siostrę.
- Zapomnieliście o osobach towarzyszących - odwróciła się do nich, uśmiechając ironicznie. Przyjęła nagle patetyczny ton, którego Ren bardzo u niej nie lubił. Oznaczał on, że dziewczyna zacznie się czymś chwalić - Jeden z tegorocznych absolwentów raczył zapytać moją skromną osobę, czy tak piękna i urocza dziewczyna jak ja nie zechciałaby mu towarzyszyć w trakcie uroczystości.
- Taa - Ren pokiwał głową ze zrozumieniem - Są na to trzy wytłumaczenia: Albo go szantażowałaś, albo cię z kimś pomylił, albo sobie z ciebie ktoś okrutnie zażartował.
Dunkan powstrzymał parsknięcie, a Nicole wyciągnęła z kieszeni swojego niebieskiego mundurka ciemnopurpurową kopertę, ozdobioną złotymi literami i wstążką.
- Tu mam zaproszenie - wyciągnęła kopertę do twarzy Rena, uśmiechając się złośliwie - I co? Łyso ci? A ty se możesz pomarzyć, żeby się dostać na bal. No ale nie martw się, braciszku. Dokładnie ci opowiem, jak to świetnie się bawiłam
- Jasne, że opowiesz - przytaknął Ren, nie zwracając uwagi na jej drwiny - A potem dowiem się od kogoś jak było naprawdę i my też się pośmiejemy.
- Ha, ha, ha - sparodiowała śmiech Nicole, odwracając się na pięcie i kierując się w stronę damskiego skrzydła dormitoriów - Nie ukryjesz przede mną zazdrości, Ren. No ale cóż... nie winię cię. Na razie chłopaki.. muszę jeszcze zmierzyć suknię na bal.
Nicole znikła z pola widzenia, zostawiając chłopców w zatłoczonym rozwidleniu, między dwoma częściami dormitoriów. Skręcili w prawą odnogę, kierując się do sektora dla mężczyzn, wchodząc w szeroki na kilkanaście metrów korytarz, od którego raz po raz wychodziły na lewo i prawo mniejsze uliczki, prowadzące na wyższe piętra i do pokoi uczniów i oficerów.
- Hmm.. - zamyślił się Ren mijając grupkę starszych dziewczyn, głośno rozmawiających o balu - Bal był zawsze najpóźniej dzień po ostatnim egzaminie. Czemu robią go z takim opóźnieniem?
- Po takim egzaminie wszyscy chyba mieli dosyć wrażeń - odpowiedział przyjaciel - Poza tym, administracja Ogrodu była bardzo zapracowana przez ostatnie kilka dni. W końcu misja nie powiodła się. Dochodzi do tego jeszcze pogrzeb tych, co polegli w czasie egzaminu, odczekanie aż wszyscy wrócą do zdrowia itp. I tak szybko zrobili, jak dla mnie...
Obaj zwolnili nagle, spostrzegłszy dwójkę swoich rówieśników, wychodzących właśnie z korytarza po lewej. Obaj ubrani byli w stroje nieoficjalne. Niższy, ciemnoskóry chłopak, nosił szarą, lnianą koszulę zapinaną z przodu na guziki oraz czarne spodnie, z nogawkami poszerzonymi u dołu, z motywem czerwonych płomieni. Drugi, wyższy, ogolony prawie na łyso, nosił się w wielokolorowej bluzie i luźnych spodniach dżinsowych, z metalowymi ozdobnikami powpinanymi w okolice kieszeni. Obaj również mieli przy sobie broń - długi kij, dziwnie wykrzywiony na jednym końcu i misternej roboty młot o długim trzonku. Obaj rozpromienili się wyraźnie na widok przyjaciół.
- Ren! - Kilroy podbiegł do chłopaka i mocno klepnął go w ramię - Więc jednak żyjesz? Myśleliśmy, że osiądziesz w skrzydle szpitalnym na dobre.
- Dunkan mówił, że to jego wina - powiedział Haji, kładąc swój kij na ramię i spoglądając na obu raz po raz - Ale znając cię, nie mogłeś podarować Kemuri'emu, że on jedzie, a ty nie. Swoją drogą.... co się z nim stało? Nie widziałem gościa od czasu tamtej lekcji, jak nam instruktor kazała czyścić łodzie.
- Właśnie - Dunkan szybko zmienił temat, widząc zmiany wśród mięśni mimicznych przyjaciela - Nie wiecie, jak się czuję pani Selphie?
- O to chodzi, że nikt nie wie - powiedział Kilroy, drapiąc się po podbródku - Od razu po powrocie trafiła do Kadowaki'ego, a potem zamknęła się w pokoju i nie rozmawia z nikim oprócz kilku najbliższych przyjaciół. No i jeszcze jego...
Haji wymienił ze współlokatorem porozumiewawcze, pełne dziwnych emocji spojrzenia. Pochylili się do przyjaciół.
- W pobliżu pani Selphie - zaczął Haji, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu - Zaczął się jakiś typ kręcić.
- No - potwierdził Dunkan kiwając głową i również zniżając ton - Jakiś przyjezdny. Kwiaty jej do pokoju nosi i w ogóle. Oczywiście szczegółów też nikt nie zna, bo instruktor prawie nikogo do siebie nie wpuszcza. No ale muszą się znać...
Kilroy nic nie powiedział, a jego twarz dziwnie przypominała facjatę Rena, gdy kilka chwil wcześniej wspomniano o Kemuri'm.
- A gdzie teraz idziecie? - wypalił nagle Ren do chłopaka, uśmiechając się dziwnie i wracając do normalnego tonu i wyprostowanej pozycji - Do Centrum?
- Taa - Kilroy uśmiechnął się, a atmosfera wokół rozluźniła się zupełnie - Haji śmie twierdzić, że da radę położyć więcej Grat'ów niż ja. Muszę iść tam i go z tego tragicznego błędu wyprowadzić.
- Jak zwykle pewien siebie i swoich mizernych umiejętności - ciemnoskóry poklepał wysokiego po plecach - Ma nową zabawkę i myśli, że jest niepokonany. Dobrze, że idziemy tam sami, bo żal by mi było ośmieszać cię publicznie.
- A wy? - zapytał Kilroy, nie zważając na słowa ciemnoskórego - Może pójdziecie z nami?
- Co ty... - machnął ręką Dunkan - Kadowaki by nas zabił, jakbyśmy poszli do Centrum. Za długo siedzieliśmy w skrzydle szpitalnym, żeby się ucieszył widząc nas ponownie.
- Dobra - powiedział w końcu Haji - Musimy się zmywać, bo potem jeszcze będzie trzeba garniaki odebrać z Balamb.
- Po co wam garniaki? - zapytał Ren, mocno zdziwiony - Nie chcecie mi powiedzieć, że was jakieś dziewczyny na bal zaprosiły.
Kilroy znowu wymienił spojrzenia z czarnoskórym, obaj uśmiechnięci od ucha do ucha.
- Ma się te znajomości hehehe... - powiedział w końcu Haji, z kieszeni koszuli wyjmując purpurowe dwie purpurowe koperty, identyczne z tą, którą wcześniej pokazywała Nicole - Kilku kumpli z ostatniego roku było nam winnych przysługę.
- To znaczy, że wszyscy idą oprócz nas? - zapytał Dunkan, z wyraźną nutą zawodu w głosie - Ale syf!
- No cóż, chłopaki - pocieszył ich Kilroy - Też byśmy wam załatwili, ale już więcej nie ma. A teraz wybaczcie, ale czas nagli.
- Dobra - powiedział Ren, odwracając się do oddalających się kumpli - Nara.
Wymienili pożegnania, po czym chłopcy skręcili w korytarz, prowadzący do ich pokoju.
- Ehh - odetchnął głośno Ren, padając twarzą na swoje łóżko - Jak tęskniłem za tym pokojem.
Dunkan rozejrzał się po pomieszczeniu zamieszkiwanym przez przyjaciela, po czym wrócił wzrokiem ku drzwiom własnego. Nie mógł wyjść z wrażenia, jak dwa pokoje o identycznych wymiarach, mogą być tak różne. Dunkan wszystko lubił mieć na miejscu, przez co wszystkie jego ubrania leżały poukładane w szufladach lub wisiały w szafie. Książki na półkach były poukładane pod względem wielkości, a łóżko było zawsze posłane. Nie pamiętał, żeby pokój Rena był dokładnie wysprzątany, od czasu kiedy mieszkają razem. Góra śmieci rosnąca w rogu, ukrywała pod sobą niewidoczny już kubeł na śmieci. Na podłodze walały się ubrania, książki, sprzęt do ćwiczeń, płyty CD i inne mniej lub bardziej ciekawe przedmioty, porozrzucane bez jakiegokolwiek ładu. Jedyną rzeczą w pokoju, która wyglądała na zadbaną, był gunblade, model Revolver, umieszczony w przeszklonym futerale stojącym po lewej stronie, obok szafy na ubrania.
- Nigdy nie zrozumiem, jak ty tu możesz mieszkać - powiedział w końcu patrząc na przyjaciela, który leżał na nie pościelonym łóżku. Ren podniósł głowę z poduszki i obrócił się na plecy, patrząc na rozwieszone na suficie plakaty.
- Ja bym nie mógł żyć w tym twoim sterylnym pokoiku - powiedział, nie patrząc na przyjaciela - Przynajmniej widać, że tutaj mieszka człowiek
Dunkan nie uznał za stosowne odpowiadać. Odetchnął i odwrócił się, wchodząc do saloniku, dzielącego oba pokoje. Na stole, który zajmował w nim centralne miejsce zauważył nagle dwie koperty, nie purpurowe, jak te z zaproszeniami na bal, ale jasnoniebieskie, z czerwonym lakiem.
- Ej - krzyknął Dunkan do przyjaciela, biorąc koperty do ręki i przyglądając się im - Coś do nas przyszło. O w mordę.... to od dyrekcji.
Ren wyskoczył z łóżka i wypadł z pokoju, potykając się po drodze od leżącą na środku koszulę. Podbiegł do przyjaciela i spojrzał na trzymane w rękach, niebieskie kartki. Pieczęć Balamb nieomylnie świadczyła o tym, że faktycznie są to listy od organów administracyjnych Ogrodu. Dunkan podał mu tą, na której widniało jego imię i nazwisko. Chłopcy wymienili pełne zmieszania i strachu spojrzenia, po czym otworzyli koperty i jednocześnie wyciągnęli krótkie listy, o identycznej treści. Obaj patrzyli na nie jeszcze długo po przeczytaniu. W liście, w przystępny i bardzo uprzejmy sposób kazano im się stawić przed Komisją Dyscyplinarną, na ogłoszenie wyroku w sprawie złamania kodeksu uczniowskiego i poleceń nauczyciela.
- No to po nas - Ren niedbale cisnął listem na stół i złapał się za głowę. Zaczął chodzić w kółko pokoju. Dunkan ciągle jeszcze patrzył na list, nie odpowiadając.
-
Heh jak zwykle szybko się czyta...eh chyba za szybko^^.No ale czekam na ciąg dalszy...robi sie coraz ciekawiej.
-
Zgadzam się z przedmówczynią, ale czy mogłoby być inaczej. :)
-
No, no.... Jak widzę Tant zrobił małą odskocznię od głównego wątku...
Co tu napisać...... hmm.... Mimo przeczytania tekstu wzdłóż, wszerz, od tyłu i na ukos nie dopatrzyłem się żadnych godnych wymienienia błędów więc bezprecedensowo moge powiedzieć, ze jest to kolejny świetnie napisany rozdział historii, która Tant-jeden-wie jak się skończy.
-
No i jest mojego skromnego dzieła ciąg dalszy.... wiem wiem... nie dotrzymuję terminów, no ale matura i wogóle (Tant patrzy po ludziach cicho wierząc, że kupią tą samą starą gadkę, co zawsze). No ale dzisiaj wam to zrekompensuję, ponieważ rozdział nr. 12 jest 3 (słownie "tszy") razy dłuższy od moich normalnych rozdziałów. Akcji nie będzie bardzo dużo, ponieważ moja powieść właśnie przechodzi przez etap nasycony większą ilością dialogów niż krwi, no ale cierpliwi doczekają się i tego. Jak zwykle życzę miłego czytania i czekam na komentarze, zarówno te pozytywne, jak i te, które po cichu usuwam, czyli negatywne.
Rozdział Dwunasty
Ren zapiął guziki marynarki, patrząc w lustro. Nie widział tam człowiek szczególnie szczęśliwego z sytuacji, w jakiej się znalazł. Odetchnął głęboko i zaczął się czesać, drugą ręką poprawiając kołnierz, strzepując jakiś kusz, który nagromadził się na rękawie.
- I jak? - zapytał ubrany już i uczesany Dunkan - Gotowy?
- Już moment.. - powiedział odkładając grzebień i ręką poprawiając przedziałek - Dobra. Możemy iść.
- Hmm.. - zastanowił się przez chwilę blondyn skanując przyjaciela wzrokiem od góry do dołu - Nie pasuje ci ten przedziałek.
- Ty nie wyglądasz lepiej z żelem na głowie - odpowiedział patrząc się na krótkie włosy Dunkana, zaczesane ostro do tyłu i pokryte półstałą substancją, reflektującą padające z okna światło - Obaj wyglądamy jak idioci, ale tego wymaga regulamin - dodał uśmiechając się i ostatni raz patrząc w lustro.
- Dobra - ponaglił go Dunkan - Musimy tam być za 5 minut. Idziemy.
Obaj przyjaciele opuścili swój pokój, zamykając drzwi na klucz i wychodząc na główny korytarz. W czasie weekendu nie widzi się specjalnie wielu studentów w niebieskich mundurkach kadeta, przez co nie mogli uniknąć niepewnych spojrzeń ludzi, którzy zapewne słyszeli już o ich udziale w misji i o tym czemu są tak wystrojeni. Zobaczyła ich również Nicole, tym razem w towarzystwie dwóch koleżanek: małomównej i niskiej Claire oraz rozbieganej i plotkującej ze wszystkimi i o wszystkim Wendy, który opuściła okulary i spoglądała na nich ciekawie.
- Nawet nie pytam gdzie idziecie - powiedziała siostra Rena, zakładając ręce na krzyż - Chyba was nie wyrzucą, co?
- Pewnie chcą wpierw wysłuchać naszych wersji, a potem postanowią - powiedział Dunkan - Ale niewiele to zmieni. Złamaliśmy jasne rozkazy. Za mniejsze rzeczy wywalali z Ogrodu.
- Komitet Dyscyplinarny może was potraktować łagodniej - powiedziała Wendy, choć bez specjalnego przekonania - W końcu przydaliście się w trakcie misji, co nie?
- Eee... - Ren zastanowił się głęboko, przypominając sobie walkę z Kemurim i czarownicą. - Chyba.... chociaż... ee..
- Musimy iść - przerwał nagle Dunkan, z poważną miną - Powiemy wam później co zdecydowali.
- Dobra - powiedziała Nicole, widząc oddalających się szybkim krokiem przyjaciół - Chyba coś ukrywają - dodała do swoich koleżanek.
Ren i Dunkan wyszli na zewnętrzny pierścień na parterze i skierowali się do windy, w stronę przeciwną do ruchów wskazówek zegara. Luźna atmosfera jaka panowała tutaj w czasie weekend'u, była niemal sielska. Grupy przyjaciół rozmawiające przy oczkach wodnych i tłumy szczęśliwych po całym tygodniu nauki studentów mijały ich ze wszystkich stron. Chłopcom nie było za to do śmiechu.
- Czemu tak nagle mnie odciągnąłeś? - zapytał Ren przyjaciela, kiedy mijali skrzydło szpitalne.
- Bo bałem się, że powiedziałbyś za dużo - odrzekł rzeczowo - Tam była Wendy, a wszyscy wiemy do czego jest ta dziewczyna zdolna. Poza tym... zdaję się, że my faktycznie specjalnie się nie przydaliśmy w trakcie tej misji, co nie?
- Staliśmy w miejscu albo dostawaliśmy oklepy - powiedział Ren, z cieniem uśmiechu - Nie wiem czy to się liczy jako jakaś pomoc. No ale w zasadzie niewielu robiło więcej.
- Ale nie wiem, czy to będzie wystarczający argument, żeby pozwolili nam zostać - Dunkan zatrzymał się przed windą i nacisnął guzik. Po chwili drzwi otworzyły się przed nimi, z towarzyszącym temu charakterystycznym odgłosem dzwonka.
Pusty korytarz, usytuowany bezpośrednio ponad salami lekcyjnymi, był chyba najstraszniejszym miejscem, w jakim mógł się znaleźć uczeń Ogrodu, włączając w to niesławny, pełen potworów poziom MD. Kilkadziesiąt salek różnych oddziałów administracyjnych, roztaczało się po obu jego stronach, a pomiędzy nimi wisiały niewielkie obrazki anonimowych artystów i różne tabele i harmonogramy. Ren był tutaj tylko raz - kiedy we wieku 8 lat wystrzelił w stronę oficera SeeD niewielkiego Blizzard'a. Sam już nie pamiętał czemu to zrobił, ale musiał potem przez półtorej miesiąca zmywać podłogi w Cafeterii. Teraz oddałby wszystko, żeby móc przebłagać komisję dyscyplinarną choćby dożywotnim bieganiem z mopem, po niebieskich kafelkach w kuchni. Dunkan chyba był tutaj pierwszy raz, bo jego twarz pobladła i spociła się do takiego poziomu, że chłopak wyglądał jak pokryty taśmą klejącą. Kilku oficerów SeeD minęło ich w milczeniu, inna para czytała właśnie jakiś powieszony diagram, kiedy chłopcy mijali ich, w poszukiwaniu sali 212, w której mieli się stawić.
- Ej Ren - powiedział Dunkan, głosem jak ze studni. To zadziwiające jak człowiek może zmienić się w ciągu kilku minut, bo rano blondyn nie wyglądał na aż tak przerażonego - Jak tam jest?
- Przed komisją? Nie pamiętam dokładnie - powiedział zamyślając się - Ale wiem, że strasznie.
- A orientujesz się może, kto tam będzie? - przerwał zapadłą chwilę milczenia blondyn.
- No na pewno Dincht - Ren pokiwał głową - Może jeszcze instruktor Quistis i pewnie McNash i Orison. Ponure z nich typy, no ale kogo innego mielibyśmy spotkać w komisji. Dobra, to tu.
Chłopcy stanęli przed dębowymi drzwiami z mosiężną klamką, na których wisiała czarna plakietka z numerem 212 i napisem "Komisja Wewnętrzna Komitetu Dyscyplinarnego Ogrodu Balamb". Dunkan przełknął ślinę, a jego przyjacielowi wydawało się, że towarzyszący temu odgłos odbił się echem po całym korytarzu.
- Ja też jestem zdenerwowany, no ale nie mógłbyś się trochę hamować - powiedział Ren, patrząc na blondyna błagalnie - Nie zjedzą nas tam. Przynajmniej o takich wypadkach mi nie wiadomo.
Dunkan nie odpowiedział, ale pokiwał głową, ścierając pot z czoła ramieniem i robiąc kilka głębszych oddechów. Ren otworzył drzwi, nie chcąc dłużej czekać i zmrużył oczy od nadmiaru światła, wpadającego z sali. Obaj chłopcy weszli do środka i rozejrzeli się po twarzach zebranych osób, których było dużo więcej, niż się spodziewali. Przy głównym stole, nakrytym niebieskim obrusem z godłem Balamb, zasiadało pięć osób. Pierwszy od lewej znajdował się instruktor McNash, ze swoimi długimi blond włosami, rozlanymi na ramionach i twarzą, która zawsze wyrażała rodzaj obojętnego zmartwienia. Obok niego siedział Lahrson, młody oficer, znany chłopcom tylko z widzenia, natomiast przy nim, wspierając głowę na dłoni, zajmował miejsce oficer Dincht, z jego krótkimi blond włosami postawionymi na żel i dwoma, czarnymi tatuażami po obu stronach twarzy. Następna była Quistis, która jakby lekko się do nich uśmiechała, natomiast ostatni był instruktor Orison, o kasztanowych włosach i twarzy tak surowej, jak gdyby wyciosano ją z kamienia. Prawdziwego szoku chłopcy doznali dopiero, gdy spojrzeli na dłuższy, nie nakryty stół, po lewej stronie sali, przy którym zasiadały osoby, wywołujące bardziej burzliwe emocje.
- O w morde.. - przeklął cicho Dunkan patrząc na zasiadającą w środku osobę, a Ren zobaczył prawie, jak walczył z kolanami, które zaczęły odmawiać przyjacielowi posłuszeństwa. Gdy ktoś patrzył w te dwoje zimnych oczu, przedzielonych ukośną blizną tuż ponad nosem, nie mógł przypuszczać, że legendarny Squall Leonhart, dyrektor Ogrodu Balamb, był w wieku instruktor Tilmett. Siedział, z założonymi na piersi rękoma, z twarzą bez wyrazu i ze spojrzeniem rzucanym lekceważąco w różne strony. Po jego lewej stronie siedział doktor Kadowaki, a przy nim Xu. Po prawicy dyrektora zasiadał nieznany przyjaciołom gość, ubrany w skórzaną kurtkę na popielatym T-shirt'cie i dżinsowe spodnie. Jak wszyscy inni on również patrzył na Rena i Dunkana, ale jego wzrok, z pod związanych z tyłu brązowych włosów, był bardziej przyjazny i ciepły. Przy nim siedziała instruktor Tilmett. Nie wyglądała tak źle, jak wszyscy mówili. Nie uśmiechała się, ale nie dawała po sobie poznać, że ma wyrzuty sumienia. Ostatnie miejsce przy niej, zajmował Seifer, bujający się na tylnych nogach krzesła, z założonymi nogami i przylepionym do twarzy sarkastycznym uśmiechem.
- Możecie usiąść - powiedziała Quistis, zdejmując okulary i kładąc je na stole - Chcecie napić się wody? - blondynka wskazała na przezroczysty dzbanek, stojący przy instruktorze McNash'i i kilka plastikowych kubeczków. Ren odmówił grzecznie, lecz i tak nalał jeden kubek Dunkanowi, który wyglądał, jakby tego potrzebował. Zasiedli na przygotowanych krzesłach, ustawionymi tak, że każdy z prostopadłych względem siebie stołów i zasiadający za nimi ludzie, były dobrze widoczne. Seifer powrócił do pozycji nieco bardziej formalnej, a nieznajomy w kitku schował nogi, wyciągnięte dotąd pod stołem. Ren zaczął się denerwować dużo bardziej niż wcześniej. Nie spodziewał się tutaj samego dyrektora, ani doktora Kadowaki, a już najmniej Seifera. Pomimo zdenerwowania i tak wyglądał o niebo lepiej, niż spocony i drżący Dunkan.
- Nic ci nie jest? - spytał się Kadowaki, najwyraźniej zauważając nienaturalną bladość skóry i drżący w dłoniach blondyna kubek. - Nie wyglądasz dobrze
- On się trochę denerwuje.. - odpowiedział Ren, lecz poniechał dalszych wytłumaczeń, ponieważ i jemu głos ledwo przechodził przez gardło.
- Jesteś w stanie mówić, chłopcze? - zapytała Xu - Jeżeli jesteś chory, możemy przełożyć to przełożyć na inny termin.
Dunkan lekko ruszył głową, jakby chciał napotkać wzrok przyjaciela, po czym wziął głęboki oddech.
- Mogę odpowiadać - powiedział głosem całkiem normalnym, jak na jego stan.
- W takim razie zaczynamy - powiedział Zell Dincht, rozglądając się po sali, w poszukiwaniu wśród innych, śladu sprzeciwu - Proszę, panie McNash.
Przewodniczący oparł się o krzesło, natomiast długowłosy blondyn, siedzący najbardziej na prawo względem przyjaciół spojrzał na kartkę, po czym na przesłuchiwanych.
- Chcielibyśmy ustalić z wami kilka faktów, związanych z niedawną misją w Deling. - powiedział wolno i spokojnie, nie odrywając wzroku od Rena - Jak to się stało, że znaleźliście się w łodzi desantowej.
Ren pobladł lekko. Przez chwilę rozważał różne wersje, które mógłby podać, ale wiedział, że dalsze pytania mogą podważyć jego wersje. Poza tym nie ustalił niczego z Dunkanem i ich odpowiedzi mogłyby się nie pokrywać. Stwierdził, że nie warto kłamać, bo w tak tragicznej sytuacji jak ich, nie mogło to w niczym pomóc. Dunkan spojrzał na niego i porozumiewawczo skinął głową.
- Znaleźliśmy się tam przez przypadek - powiedział Ren, siląc się na nadanie swej wypowiedzi spokojnego tonu - Gdy myliśmy te łodzie, Dunkan zgubił pod pokładem jednej z nich swoje karty do Triple Triad. Poszedłem ich poszukać razem z nim.
- No ale według zeznań instruktor Tilmett - McNash spojrzał na kartkę - Skończyliście je myć dwie godziny przed wypłynięcie. Nie chcecie mi powiedzieć, że szukaliście talii kart tak długo.
Ren zawahał się chwilę wiedząc, że prawda nie będzie przekonująca, ale nic innego mu nie pozostało
- Na pokładzie straciliśmy przytomność i spadliśmy do ładowni - powiedział w końcu - Gdy się obudziliśmy, łodzie były już w drodze.
- Aha - McNash, jak i kilku innych członków komisji, zapisało coś na swoich kartkach. Odłożył długopis szybko i zaczął mówić jeszcze wolniejszym głosem, ociekającym sarkazmem - A jaki był powód waszej nagłej, niespodziewanej i, co dziwniejsze, wspólnej utraty przytomności?
- Nie znamy powodu - powiedział nagle Dunkan, który chyba wyczuł, że jest w tym przesłuchaniu zbyt bierny.
- Na pewno nie piliście czegoś wcześniej? - zapytał instruktor uśmiechając się i przybierając pseudo-przyjacielski głos - Niczego nie zażywaliście? Żadnego alkoholu? Nic? Powiedzcie nam teraz, bo i tak się dowiemy.
- Podajcie trochę więcej szczegółów - zapytał nagle Dincht, a w jego spojrzeniu była dziwna niepewność. Rena trochę zbiło z tropu, ale wiedział, że jego słowa mogą nie brzmieć wiarygodnie..
- Kiedy zeszliśmy pod pokład łodzi, zaczęliśmy się rozglądać za kartami - powiedział Ren do przewodniczącego komisji - Dunkan zszedł do ładowni i tam znalazł w końcu tą talię. Pomogłem mu wyjść, kiedy nagle...
Ren przerwał nagle, przypominając sobie co wtedy czuł.
- ...trudne do opisania uczucie - dokończył, zanim komisja zdążyła go ponaglić - ... i pewnie dziwnie to zabrzmi, ale usłyszeliśmy taki dziwny dźwięk..
Ren nie mógł nie zauważyć dziwnej reakcji kilku osób. Instruktor Tilmett, nieznajomy przybysz i sam dyrektor wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Dincht oparł się o krzesło, również spoglądając w ich kierunku, a instruktor Trepe powiedziała coś do niego szeptem, nie odrywając wzroku.
- Wysoki dźwięk, który sprawił, że staliśmy się strasznie senni - dokończył Ren, ciekawie patrząc na wymieniających się zdaniami ludzi, zasiadającym przy dłuższym stole. 'Oni coś wiedzą' pomyślał Ren, znowu nabierając podejrzeń do tajemniczych snów.
- Temu się nie dało przeciwstawić - powiedział Dunkan do Zell'a - Człowiek przestawał myśleć o czymkolwiek, tylko zapadał w ten dziwny sen.
Ren chciał już karcąco spojrzeć na kolegę, który wydawał się powiedzieć zbyt dużo, gdy kątem oka zobaczył jak instruktor Trepe mówi coś do Zell'a, który jej przytaknął z ciekawością patrząc na przyjaciół. Reszta komisji patrzyła albo na przesłuchiwanych, albo na te same osoby, co Ren i Dunkan.
- A może ktoś się tutaj bawił paramagią, co? - powiedział McNash, ciągle patrząc na nich - Może się komuś wymsknęło zaklęcie, co? Mieliście przy sobie "Sleep"?
- Ja miałem - powiedział Ren, bo faktycznie miał przy sobie "Sleep" tego dnia - Ale jestem pewien, że go nie użyłem.
- Ja tak samo - stwierdził Dunkan.
- Kłamstwo wcale nie polepsza waszej, nawiasem mówiąc, nieciekawej sytuacji - odrzekł spokojnym tonem oficer, akcentując każdą ociekającą ironią sylabę - Tylko prawda może was uratować, ponieważ...
- Przepraszam, że przerwę panie McNash - wtrąciła się Quistis, a długowłosy blondyn zamilkł, wpatrując się w nią. Odwróciła się potem do Dunkana i Rena, a jej oczy pełne były dziwnych emocji, trudnych do jednoznacznego określenia - Mówiliście coś o śnie. Czy po tej utracie przytomności, śniło wam się coś?
- Nie widzę tutaj związku ze sprawą - powiedział przesłuchujący, nie odrywając wzroku z Quistis - Sądzę, że powinniśmy skupić się na ważniejszych sprawach, niż to co im się śniło.
- Niech odpowiedzą - uciął nagle dyrektor, głosem spokojnym, ale srogim. Jednym z tych głosów, które nawet szeptem potrafią wprowadzić ciszę na rozgadanej sali. McNash nie miał już nic do powiedzenia i tak jak inni wlepił wzrok w dwójkę przesłuchiwanych. Ren zastanowił się chwilę i spojrzał na Dunkana.
- Pamiętam jakieś małe miasteczko - powiedział wolno i wpatrując się w ścianę, przypominając sobie tamten sen na bieżąco. Zawsze zapominał sny, ale tamtą wizję, tak samo jak tą ze skrzydła szpitalnego, pamiętał doskonale - Kobietę w białym swetrze i... to wszystko było takie strasznie realne, a mimo to dziwne. Słyszałem słowa, które ona wypowiadała, tak jakby stała koło mnie.
- Widziałeś tam kogoś jeszcze? - zaciekawił się nieznajomy w kurtce - Oprócz tej kobiety, byli tam jeszcze jacyś ludzie?
- Tak - odpowiedział szybko Ren - Był mężczyzna o czarnych, długich włosach i jeszcze murzyn o włosach do pasa, związanych w ciasny warkocz.
Selphie nakryła usta ręką, a Zell spojrzał na Quistis kiwając głową porozumiewawczo. Przybysz uśmiechnął się i oparł na krześle.
- Strasznie dużo czasu minęło - zamyślił się przez chwilę - Co słychać u Laguny i przyjaciół? Ten murzyn, to pewnie Kiros. Który z was był którym?
Dunkan i Ren synchronicznie otworzyli usta w zdumieniu, wlepiając nienaturalnie szeroko otwarte oczy w nieznajomego. Quistis pokiwała głową w zdziwieniu, a Zell spojrzał na przybysza karcąco.
- Skąd pan to wie? - nie wytrzymał Dunkan - Jak to możliwe? O co chodzi z tymi snami?
- Sami chcielibyśmy wiedzieć - powiedział gość rozkładając ręce - Musielibyśmy się zapytać Ellone, bo to pewnie znowu jej sprawka.
Ren miał już zadać jedno z tysiąca pytań, które w tej chwili zrodziły się w jego głowie, ale Zell przerwał mu gestem ręki.
- Skupmy się na rzeczach ważnych Irvine - powiedział do niego - O śnie pogadamy kiedy indziej. Wiemy już jak dostali się na łódź. Ma pan do nich jeszcze jakieś pytania, panie McNash?
- Nie mam żadnych pytań - blondyn był ewidentnie zbity z tropu tą rozmową o śnie.
- W takim razie oddaję głos panu, panie Lahrson - kontynuował Dincht, wskazując ręką na siedzącego między nim, a McNash'em człowieka o krótkich czarnych włosach, z brzydkim przedziałkiem, takim samym, jakiego w tym momencie miał na głowie Ren.
- Kto był pierwszą osobą, jaką zobaczyliście po obudzeniu się? - zapytał patrząc na swoją kartkę.
- Raijin - powiedział od razu Ren - Przyjaciel pana Seifera.
Jego wzrok powędrował do siedzącego na końcu blondyna, która patrzył na niego, z nad splecionych przy ustach dłoni. Ren wiedział, że za nimi jest jego typowy uśmiech.
- Czy skontaktował się on z oficerem Nidą, który koordynował całą akcję albo z kimś z dowództwa? - znowu zapytał Lahrson.
- Z tego co wiemy, nie - powiedział Dunkan, po czym spojrzał na ich niedawnego dowódcę, który opuścił dłonie na stół.
- Uznałem to za bezcelowe - stwierdził Seifer, patrząc na Lahrsona jedynie minimalnie zmniejszając natężenie sarkazmu w jego uśmiechu - Dowództwo mogłoby kazać naszemu oddziałowi wracać do Balamb, a to osłabiłoby nasze siły w rejonie Deling. Raijin wziął na siebie odpowiedzialność za tą dwójkę i wcieliliśmy ich jako pomoc w ochronie prezydenta Carawaya.
- Oni mają 13 lat Seifer - instruktor Tilmett obróciła się w jego stronę, a jej wzrok był pełen wyrzutu - Mogli tam zginąć.
- Ja w ich wieku radziłem sobie z większymi problemami - zbagatelizował, nie patrząc nawet na Selphie - Przeżyli i udowodnili, że dadzą sobie radę w trudnych sytuacjach. Powinni mi za to podziękować.
- Co się stało, to się nie odstanie - podniósł nieco głos Dincht, powstrzymując kontratak rozłoszczonej instruktor Tilmett - Nie możemy winić pana Almasy za to, że nas nie powiadomił. Zgodził się dowodzić pod warunkiem, że damy mu nad załogą łodzi pełne dowodzenie. Obecni tutaj chłopcy również należeli do tej załogi, pomimo tego jak się w niej znaleźli, więc ich bezpieczeństwo spoczywało w jego rękach. Nie możemy go ukarać za jego decyzję choćby dlatego, że nie jest on SeeD'em i nie podlega jurysdykcji Ogrodu. Proszę kontynuować panie Lahrson.
Ren i Dunkan biegali oczyma od pewnego siebie Seifera, poprzez złą instruktor, do rozglądającego się po sali Zella. 'Wiele spraw nie wyjaśniono' pomyślał Ren 'No ale ciężko winić Seifera... w końcu miał swoje powody'. Lahrson odkaszlnął spoglądając na kartkę i ponownie skupiając na sobie uwagę.
- Kiedy już dostaliście się do Deling, podobno rozmawialiście z obecną tutaj instruktor Trepe - Przesłuchujący wskazał na blondynkę prawą ręką.
- Tak - odpowiedzieli prawie w tej samej chwili, domyślając się, że to pytanie.
- Jak to się stało, że przy tej rozmowie nie wyszły na jaw wasze personalia? - zapytał jeszcze raz.
Chłopcy myśleli przez chwilę, przypominając sobie tamtą rozmowę. Ren przełknął ślinę, przypominając sobie co jej wtedy powiedzieli.
- Podobno jeden z was podał się za Kemuri'ego, chłopca z waszej klasy, który został przydzielony do drużyny nadzorowanej przez panią Tilmett - dokończył Lahrson, a Selphie jakby skurczyła się w krześle. Jej wzrok wylądował na podłodze. Wierzchem dłoni przetarła wargi, aby ukryć ich drżenie.
- To byłem ja - powiedział Ren, wiedząc ze już za późno na kłamstwa. Patrzył w oczy Lahrsonowi, który odwzajemniał spojrzenie z pewnym dziwnym rodzajem ciekawości - Instruktor Trepe zapytała się mnie, czy nie jestem Kemuri, a ja byłem zbyt przejęty żeby zaprzeczyć.
- A więc obaj skłamaliście, żeby zostać tam? Nie chcieliście wrócić do Ogrodu? - zapytał mężczyzna, marszcząc brwi.
- Chcieliśmy to jakoś wytłumaczyć, ale wtedy pojawił się.. - Dunkan zawahał się w swojej odpowiedzi, patrząc na siedzącego na końcu drugiej ławy blondyna - pojawił się pan Almasy i powiedział, że my faktycznie byliśmy w drużynie instruktor Tilmett i zażądaliśmy przeniesienia do drużyny B3.
Wzrok całej sali znowu skupił się na Seifer'ze, który uniósł jedną brew, nie przestając się uśmiechać.
- Waga misji wymagała tego kłamstwa - wyrecytował, jakby czytał z kartki. Efekt jego mowy burzył trochę nie ustępujący uśmiech - Instruktor Trepe zadecydowałaby, że należy ich odesłać do Balamb albo zostawić w pałacu pod czyjąś opieką. W obu przypadkach osłabiło by to siły, którymi mogliśmy rozporządzać w Deling. Chcą tego uniknąć postanowiłem okłamać ją i wziąć odpowiedzialność za tych chłopców, jako ich dowódca.
- Jakież to wielkoduszne, Seifer - odezwał się Irvine, również uśmiechając się do blondyna - Nigdy za dużo mięsa armatniego, co nie?
- I kto to mówi - zripostował Almasy - Wódz niebieskich żołnierzyków, których sam zgładziłem dziesiątki.
- Spokój! - Dincht wstał i zmusił zrywającego się już z krzesła Irvine do zajęcia swojego miejsca - Załatwiajcie swoje problemy poza ogrodem w terminie późniejszym. Dyrektor Kinneas jest naszym gościem i nie pozwolę go obrażać. A ty Irvine powinieneś już wiedzieć, że kłótnie z Seiferem prowadzą do nikąd. Obaj macie się natychmiast uspokoić, bo każę was wyprowadzić.
Seifer zaśmiał się cicho zakrywając twarz, a Irvine opadł ciężko na krzesło patrząc wprost przed siebie. Siedząca między nimi Selphie zdawała się nie zwracać uwagi na żadnego z mężczyzn, ciągle wpatrując się w stół przed sobą. Przez chwilę panowała cisza, przerwana nagle odkaszlnięcie oficera Lahrsona.
- Mówiliście, że bezpośrednią opiekę nad wami sprawował niejaki Raijin - potwierdził ich zeznania, patrząc na swoją kartkę - Jaki on był wobec was? I jaki był sam Seifer Almasy? Czy czuliście się źle w ich obecności? Czy ubliżali wam w jakiś sposób? Doznaliście od nich jakiś krzywd?
Obaj chłopcy zastanowili się przez chwilę. Ren już miał odpowiedzieć, gdy nagle odezwał się Dunkan swoim drżącym głosem.
- Nic takiego nie zaszło - powiedział wędrując wzrokiem po sali, między Lahrsonem, a Seiferem - Pan Almasy, tak samo jak Raijin i Fujin traktowali nas dobrze... - zastanowił się przez chwilę - Może nie tyle dobrze, co... normalnie. Traktowali nas jak swoją drużynę, jak swoich kompanów. Pan Almasy i jego przyjaciele nie zawahali się stanąć w naszej obronie i uratować nam życie. Gdyby nie oni... pewnie by nas tu nie było.
Znowu zapadła cisza. Ren dostrzegł cień uśmiechu na ustach instruktor Trepe oraz coś zupełnie odwrotnego u Irvine'a. Seifer nie zmienił wyrazu twarzy, ale nie odmówił sobie rzucenia wzrokiem po sali, w której kilka sekund wcześniej rozbrzmiały chwalące go słowa.
- Nie mam więcej pytań - powiedział Lahrson odkładając kartkę.
- W takim razie proszę o głos panią Trepe - Dincht skinął na blondynkę, która uśmiechnęła się do obu przesłuchiwanych.
- Wiem, że to będzie bolesne dla kilku osób - powiedziała spokojnie, mając najwyraźniej kogoś konkretnego na myśli - Chciałabym wiedzieć, co się wydarzyło między wami, a Kemuri'm. Opowiedzcie mi co zaszło od momentu, kiedy przekroczył on prób pałacu prezydenckiego.
Ren z grymasem na twarzy przypomniał sobie wydarzenia, które przez wiele nocy nie będą dawać mu spać. Potem opowiedział wszystko po kolei: o tym jak zabił instruktora Clausa i jego ludzi, jak walczył z Raijinem, jak zniszczył schody za pomocą Firagi i o tym, jak Ren został uratowany przez Seifera i Fujin. W miarę jak opisywał to, czego dokonał jego rówieśnik, widział, jak twarz instruktor Tilmett nabiera dziwnego wyrazu. Siedzący obok Irvine powiedział jej kilka słów na ucho, ale nie pomogło to specjalnie. Gdy skończył, instruktor Trepe spojrzała na swoją kartkę.
- Dziękuję, że nam to tak dokładnie opisałeś Ren - uśmiechnęła się, jednak ciepło, bez ironii - Mówiłeś, że gdy chłopak pokonał Raijina rozmawiał z tobą chwilę. Pamiętasz może co dokładnie mówił?
Ren pamiętał. To jedna z tych rzeczy, które nie są łatwe do zapomnienia.
- Mówił, że SeeD są słabi, i że nie można być silnym całe życie spełniając rozkazy - odrzekł Ren - Powiedział też, że wybrał własną drogę, która poprowadzi go ku chwale.
- A ty co mu odpowiedziałeś? - zapytała Quistis, z ciekawością w głosie
- Że jest zwykłym zdrajcą i śmieciem, i że jego słowa nie mają dla mnie wartości - odpowiedział Ren podnosząc głos bardziej, niż by tego chciał. Dunkan spojrzał na jego twarz z mieszanką ciekawości i strachu. Chłopak uświadomił sobie, że taki język nie powinien być używany przed Komisją Dyscyplinarną - Przepraszam...
- Nic nie szkodzi - znowu uśmiechnęła się Quistis - Masz powody, żeby go nie lubić. Mówił coś jeszcze?
- Dziwił mi się, że o niczym nie wiem - odpowiedział Ren, specjalnie się nie namyślając - Dlaczego posłano emisariuszy do Ogrodu Galbadia i dlaczego dyrektor Leonhart wysłał taką ilość ludzi.
- Nie było się czemu dziwić - pokręciła głową blondynka - To wszystko ściśle tajne informacje. Powiedział ci o nich coś więcej?
- Nie - pokręcił przecząco głową chłopak - Wtedy pojawili się pan Almasy i Fujin.
- A resztę historii znamy - powiedziała Quistis - W takim razie nie mam więcej pytań.
- Panie Orison - skinął Dincht.
Mężczyzna zlustrował chłopców swym surowym wzrokiem, z pod lekko przymkniętych powiek. Powietrze jakby zgęstniało, kiedy spojrzenia Rena i przesłuchującego się spotkały. Powolnie, jakby leniwie, Orison podparł podbródek na złożonych rękach.
- Co wtedy czuliście? - zabrzmiał niski bas. Ren miał wrażenie, że szyby w oknach aż zadrżały od tego głosu.
- Eee... kiedy? - odpowiedział pytaniem na pytanie, lekko zmieszany
- Od chwili obudzenia się na pokładzie łodzi, do konfrontacji z czarownicą - woda w przezroczystym dzbanku zafalowała podejrzanie.
Ren zastanowił się dłużej, niż przed którymkolwiek ze wcześniejszych pytań. Cała komisja czekała w milczeniu, a Dunkan chyba nie wiedział co ma odpowiedzieć.
- Trudne pytanie - odrzekł w końcu Ren łamanym głosem - Na początku na pewno strach. Obaj wiedzieliśmy, że możemy tam zginąć, a jak wrócimy to trafimy przed komisję i pewnie wyrzucą nas z Ogrodu. Ten strach jakoś... jakoś tak ciągle we mnie był, ale tyle się potem działo...
- Jak poszliśmy na zwiad z Raijin'em - powiedział Dunkan - To przygnębiło mnie to, jak wygląda miasto Deling. Jak ci ludzie musieli żyć... A jak byliśmy przy prezydencie, to skupiałem się na tym, że tak jak inni go bronić... pilnować żeby nic się nie stało.
- Jak Kemuri zniszczył schody i powalił Raijina i Dunkana - Ren odetchnął ciężko i wierzchem dłoni starł pot z czoła - Nie myślałem o tym, że mogę zostać wyrzucony z Ogrodu. Jedyne o czym myślałem, to żeby go pokonać... żeby go... zabić.
- Ja miałem tak samo, jak walczyłem z czarownicą - kontynuował Dunkan - Walka z nią była jedyną rzeczą, na której mogłem się skupić. Wszystkie umiejętności jakie zdobyłem w Ogrodzie przygotowały mnie na to, żebym mógł sobie poradzić w takiej sytuacji. Wiedziałem co mam robić... może nie ja.. to było jakoś we mnie. Atakowałem... jakby odruchowo...
- A strach? - zapytał Orison, którego głos przy ich wypowiedział zabrzmiał jak mosiężny dzwon przy upadającej szpilce - Nie czuliście strachu? Nie myśleliście o tym, że możecie zginąć? O tym, że przeciwnik z łatwością pokonał o wiele lepszych wojowników od was?
Ren i Dunkan wymienili spojrzenia.
- Strach? - Ren mimowolnie się uśmiechnął. Sam nie wiedział czemu - Nigdy, w całym moim życiu tak się nie bałem. Wiem, że tamte chwile będą wracać do mnie w koszmarach. Nawet teraz ciężko mi o tym mówić. Ale tamten strach nie był taki paraliżujący.
- Nie był w ogóle paraliżujący - dokończył Dunkan, dużo pewniejszym głosem - To ten strach i myśl o tym, że zaraz mogę zginąć zmusiła mnie do robienia tego, czego się uczyłem na lekcjach instruktor Tilmett. To on mi... nam dodał sił.
Zapadła cisza, przerywana cichym zgrzytem sunących po kartkach papieru długopisów. Orison uśmiechnął się, tak jak prawie wszyscy inni obecni na sali.
- Strach dodał wam sił? - powiedział nieco wyższym głosem, ale ciągle bardzo charakterystycznym. Uśmiechnął się szerzej. - W ten sposób zachowują się tylko szaleńcy.
- No i członkowie SeeD - dokończył Dincht również patrzący na chłopców z uśmiechem na ustach. Ren i Dunkan nie mogli się nie uśmiechnąć.
- Nie mam więcej pytań - zabuczał na koniec Orison, opierając się o krzesło.
- Czy ktoś jeszcze ma pytania? - Dincht rozejrzał się po sali, która milczała, pomimo wymownych uśmiechów na twarzach prawie wszystkich osób - W takim razie jesteście wolni. Na ogłoszenie wyroku poczekajcie na zewnątrz. My musimy się naradzić.
Chłopcy wstali, gdy członkowie komisji zaczęli porządkować zebrane na stole papiery. Zanim wyszli Ren dojrzał coś jakby cień uśmiechu na twarzy dyrektora Leonharta, który obserwował ich przez cały czas.
CDN..
PS. Czyżby mój najdłuższy post? Naaaaajss.......
-
O kurde.... widać, ze Tant nie ma co robić w domu.. . Człowieku, ja rozumiem długie rezdziały, ale bez przesady......
W każdym razie uważam, ze fajnie ci wyszło to całe przesłuchanie. Ogulnie podoba mi się ta taka formalność i zachowanie charakterystycznego stylu zachowań i wypowiedzi dla poszczególnych postaci..... Jak dla mnie świetne
Hehe.... nie ma to jak dodac pierwszy komentarz w niedziele
-
O kurde.... widać, ze Tant nie ma co robić w domu.. .
Na to wygląda. :P Ale mamy za to potrójną przyjemność czytania. Ciekawie się to posuwa. Z niecierpliwością będę czekać na następne Wejście Tanta.
-
Łłłłłeee...Tant tak fajnie pisze...czemu ja tak nie umiem.Heh naprawde niezłe jest to twoje opowiadanko i z każdym postem jest coraz ciekawsze^^.Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
-
Mwahahaha... uwinąłem się w niecałe 2 miechy! No ale cóż... musiałem poczekać na jakiś przypływ inspiracji, bo ten rozdział był wyjątkowo pechowy.... Isog przechodzi własnie etap obyczajowy, po etapie sensacyjnym opisującym akcje w Deling. Przecierpcie to, bo za jakieś 2, góra 3 rozdziały będzie na tym gruncie poprawa. Co mogę powiedzieć o tym rozdziale. A to, że wyda się wam pewnie krótki, bo to prawie same dialogi i z całą pewnością jest to jeden z najgorszych i najnudniejszych fragmentów mojej opowieści, ale wybaczcie mi... ja też czasem mam gorsze dni. Postaram się napisać następny rozdział odrobinę wczęśniej... mam nadzieję, że się uda...
Rozdział Trzynasty
Kilkadziesiąt minut siedzenia na korytarzu, w ciszy przerywanej krótką i niepewną wymianą zdań, zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Ren i Dunkan nie patrzyli na siebie. Czekali, aż drzwi się otworzą i aż McNash zaprosi ich do środka. Czekali na moment, w którym znów będą mogli wejść do sali i usłyszeć co zadecydowano o ich przyszłym losie. Renowi wydało się to bardzo dziwne, że czekał na werdykt z utęsknieniem, a teraz, kiedy znowu czuł na sobie wzrok komisji i zgromadzonych, niczego nie pragnął tak, jak znaleźć się na innej szerokości geograficznej. Wojna purpury z trupią bladością, która przez ostatnie kilka godzin odbywała się na twarzy Dunkana, wydawała się zakończyć zawieszeniem broni, w którym spocone czoło blondyna przybrało odcień różu, który mógłby nawet uchodzić za kolor zdrowy i naturalny. Widać, że oswoił się z myślami i opanował drżenie nóg i rąk. Ren zaczął się denerwować dopiero teraz.
- Czy przed wysłuchaniem werdyktu, chcielibyście coś dodać na swoją obronę? - zapytał się Dincht, trzymając kartkę w złożonych dłoniach.
- Nie - powiedział cicho Dunkan. Ren jedynie poruszył ustami.
Dincht wstał i odkaszlnął cicho, trzymając w rękach kartkę. Zaczął czytać powoli, raz po raz zjeżdżając wzrokiem na chłopców i innych członków komisji.
- Komisja Wewnętrzna Komitetu Dyscyplinarnego Ogrodu Balamb, w składzie: oficerowie Peter McNash, Matt Lahrson, Quistis Trepe i Gustave Orison, jako przesłuchujący i oficer Zell Dincht, jako przewodniczący komisji, po zweryfikowaniu wszystkich danych, zdobytych od przesłuchiwanych oraz od świadków i uczestników rzeczonych wydarzeń, orzeka co następuje.
Ren i Dunkan wstrzymali oddech w trwającej kilka ułamków sekund chwili.
- Komisja jednogłośnie zdecydowała, że pomimo stwierdzonej winy naruszenia jednoznacznych rozkazów, krzywoprzysięstwa i lekkomyślności, oskarżeni nie poniosą żadnej kary. Według ustaleń, podczas rzeczonej w oskarżeniu misji, jego podmioty wykazały się nieprzeciętną odwagą i determinacją oraz wynieśli z niej cenne doświadczenie i wiedzę, będące pokutą samą w sobie. Odnotowana będzie jedynie nagana w kartotece oskarżonych kadetów, z nadzieją, że w przyszłości wykażą się oni większą rozwagą. Niniejszym uważam proces za zakończony.
Chłopcy nie byli aż tak zaskoczeni. Widzieli już wcześniej, po twarzach zgromadzonych osób, że raczej nie zostaną wyrzuceni z Ogrodu. Niepewność jednak pozostała, rozwiana dopiero w tej chwili. Uśmiechnięci podali sobie dłonie i nim zdążyli je rozdzielić, Dincht znowu zabrał głos.
- Pragnę przypomnieć, że podawanie jakichkolwiek szczegółów na temat minionej misji osobom trzecim, jest wykroczeniem przeciw regulaminowi Ogrodu (Akt II, paragraf 17b). Taka akcja automatycznie spowoduje wpłynięcie oskarżenia o działanie na szkodę Ogrodu, co skończyć się może wykreśleniem z listy kadetów i opuszczeniem szkoły. Zrozumiano? - dodał na koniec, już nie czytając.
- Tak jest, sir!- coś w głosie Zell'a sprawiło, że obaj chłopcy uznali za stosowne odpowiedzieć z pełną etykietą, wymaganą wobec oficera jego rangi.
Dincht uśmiechnął się i spojrzał na siedząco obok Quistis.
- No to możemy przejść do przyjemniejszej części programu. Instruktor Trepe zasugerowała, że w zamian za wasz trud i poświęcenie, należy się wam jakaś gratyfikacja od Ogrodu. Pozostali członkowie komisji, nie mieli żadnych sprzeciwów - powiedział z uśmiechem na twarzy, wyciągając w ich stronę dwa kawałki papieru. Koperty, w kolorze ciemnej purpury, ze złotymi literami i taką samą wstążką u każdej z nich.
Ren uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, Dunkanowi opadła szczęka. Nim zdążył ją podnieść, obaj ściskali w swych dłoniach koperty i patrzyli na napisane na nich złote litery, jak gdyby miały zaraz zniknąć.
- Radziłabym się pośpieszyć do miasta - powiedziała Quistis, gdy obaj chłopcy spojrzeli po sobie, z twarzami powoli wykrzywiającymi się w uśmiechu - Nie wpuszczą was tam w mundurkach kadetów, więc należałoby się zaopatrzyć w jakiś garnitur. Przy okazji... zróbcie coś z tymi fryzurami. Strasznie źle wyglądasz z przedziałkiem Ren...
- Dziękuję - zabrzmiały jedyne słowa, które dały radę przejść przez gardło Rena. Nie wiedział co powiedzieć i co gorsza zdał sobie sprawę z tego, że zbyt często jest w takiej sytuacji. Dunkan podziękował tuż za nim, utrzymując wyraz satysfakcji na twarzy blondynki.
- A teraz zmykać, i żeby mi się to więcej nie powtórzyło - Quistis pogroziła palcem - Bawcie się dobrze.
- Dziękujemy - tym razem Dunkan podziękował za siebie i przyjaciele, gdy obaj wycofywali się do drzwi.
- No i powiedz mi Dunkan, że nie mamy farta - powiedział Ren zdejmując ubranie w swoim pokoju i patrząc na powieszony na klamce czarny garnitur - Nie dość, że nas nie zabili w Deling, to jeszcze jesteśmy zaproszeni na Bal Inauguracyjny... nie mogę się doczekać, jak zobaczę minę Nicole hehehehe.
Z za ściany odpowiedziała mu cisza. Dunkan prawie nie odzywał się od momentu, w którym wyszli z tamtej sali. Ren myślał dotąd, że to przez stres, ale teraz zaczął się zastanawiać.
- Ej słyszałeś? - krzyknął jeszcze raz - Powiedziałem, że mamy cholernego farta.
- Nie wierzę w coś takiego jak fart - powiedział Dunkan, stojąc w drzwiach pokoju przyjaciela, już ubrany w swój garnitur. Ren przerwał zapinanie białej koszuli w połowie drogi.
- Co masz na myśli? - zapytał patrząc na przyjaciela z zainteresowaniem i niepewnością.
- Kemuri mógł nas zabić, ale z jakiś przyczyn tego nie zrobił. - zaczął mówić spokojnym głosem - Czarownica mogła nas tam wszystkich załatwić, ale się powstrzymała. A teraz komisja dyscyplinarna poważnie nadgięła regulamin Ogrodu, żeby pozwolić nam zostać. Nie sądzisz, że to trochę dziwne?
- Przestań Dunkan - Ren dopiął ostatni guzik i sięgnął po marynarkę - Ja też wiele przeszedłem i tak samo jak ty nie mogę uwierzyć w połowę wydarzeń, które miały ostatnio miejsce. Jeżeli to nie było szczęście, to co to było?
- Tego nie wiem - powiedział blondyn siadając na krześle i łapiąc się za głowę - Ale mam wrażenie, że nasz sen miał z tym jakiś związek. Skąd ten tym z Galbadii wiedział co nam się śniło? I dlaczego połowa sali zareagowała tak, jakby doskonale wiedziała co to jest?
- Nie pytaj się mnie - Ren poprawił krawat i przejrzał się w lustrze na szafie - Wiem tyle co ty i też mnie to zastanawia. Będziesz jeszcze miał mnóstwo czasu, żeby się tą sprawą zająć Sherlocku, ale teraz mamy być na balu.
- Tak - odparł po namyśle Dunkan wstając z miejsca - Chyba masz rację... wziąłeś zaproszenie?
- No jasne - chłopak wyszedł ze swojego pokoju, depcząc nowymi butami pustą puszkę koli i klepnął kolegę w ramię - Idziemy?
- Dobra - obaj opuścili swoją kwaterę i wyszli na główny korytarz dormitoriów. Byli już prawie spóźnieni, ale Ren nalegał, żeby poczekać do ostatniej chwili mówiąc, że chce mieć dobre wejście.
Wielka sala balowa Ogrodu Balamb, ulokowana na pierwszym piętrze, jak zawsze zachwycała swoim wyglądem. Lśniące marmurowe filary i parkiet, zdobienia z hebanu i szczerego złota, i co najważniejsze niepowtarzalna atmosfera tego miejsca sprawiały, że człowiek wchodząc do niej czuł się niegodny. Dunkan podał oficerowi przy drzwiach zaproszenia dla siebie i przyjaciela, w czasie gdy Ren przyglądał się wielkim, kryształowym żyrandolom rozświetlającym sale oraz swojemu zdeformowanemu odbiciu, w pokrytym lustrami suficie. W powietrzu dało się słyszeć skrzypce i wiolonczele, przebijające się przez głośne rozmowy zgromadzonych. Wszyscy mężczyźni ubrani byli w czarne garnitury, zaś kobiety w wytworne, kolorowe suknie... oczywiście za wyjątkiem tych, którzy świeżo zdobyli pierwszy stopień oficerski SeeD, bo oni tradycyjnie na Balu Inauguracyjnym, przywdziewali ciemnozielone mundury SeeD, które od dziś stają się ich ubraniem służbowym. Chłopcy weszli do sali rozglądając się w koło.
- Może będziemy mieli jakieś miejsce honorowe - uśmiechnął się Ren, szturchając kolegę łokciem - Po prawicy dyrektora albo coś.
- O kurcze - Dunkan zakrył uśmiechnięte usta w teatralnym geście - Zapomniałem kartki, ze swoją uroczystą mową hehehehe.
Obaj zaśmiali się z satysfakcją i jeszcze raz rzucili okiem po sali. Dunkan klepnął Rena w ramię i wskazał im dwie osoby stojące przy szwedzkim stole. Jak zwykle bywa na takich uroczystościach, jedzenie dostępne było właśnie w taki sposób, a część przez nie zajmowana ciągnęła się od początku sali do prawie samego parkietu. Jak zawsze, organizatorzy postarali się o potrawy wszelkich smaków, kolorów i kształtów. Jako, że bal dopiero się zaczął, niewielu gości przymierzało się do szwedzkiego stołu, ewentualnie pobierając z jego dalszego końca kieliszek szampana. Ren i Dunkan zbliżyli się jednak do swoich przyjaciół, których zastali między półmiskiem z pieczoną baraniną, a ostrygami w dziwnym, zielonkawym sosie. Haji rozglądał się z ciekawością po najbliższych daniach, zaś Kilroy trzymał już w jednej ręce kieliszek szampana, w drugiej mają lśniący talerz, z leżącym na nim udkiem kurczaka.
- Kogo ja widzę? - powiedział patrząc na nowoprzybyłych - Spójrz Haji kto przyszedł. Od kogo wycyganiliście zaproszenia?
- Phi... - uśmiechnął się szyderczo Ren - Dincht nam dał, w nagrodę za współudział w misji.
Uśmiech zniknął z ust Haji'ego, Kilroy zakrztusił się jedzonym udkiem.
- Że jak? - zapytał ciemnoskóry z miną wyrażającą głębokie niezadowolenie z niesprawiedliwości tego świata.
- Normalnie - powiedział Dunkan - Stwierdzili, że nam się należy i dali nam, jak się skończyło przesłuchanie.
- Jeszcze raz - Kilroy odstawił talerz z niedokończonym drobiem - Chcecie mi powiedzieć, że dostaliście zaproszenia na ekskluzywny bal za to, że pobiegaliście sobie po Deling i wróciliście półmartwi?
Ren i Dunkan odpowiedzieli tylko uśmiechem.
- Chyba muszę się napić - powiedział Haji idąc powoli w stronę kieliszków z szampanem. Pozostali poszli za nim.
- Kto dzisiaj wygrał w Centrum Treningowym? - zapytał Ren, kiedy zmierzali na drugi koniec stołu - Mieliście dzisiaj sprawdzić kto więcej Grat'ów położy.
- Remis - uśmiechnął się głupio Haji - Było po równo, kiedy przybiegł T-Rexaur i musieliśmy się zmywać...
- Hehehe - zaśmiał się Ren - Widać mieliście nie mniej przeżyć, co my.
- Właśnie - Kilroy odstawił udko, które ponownie zaatakował - Jak było na przesłuchaniu. Z waszej tutaj obecności wnoszę, że jednak was nie wywalili...
- Chyba nie wolno nam nic wyjawiać - odrzekł Dunkan, podnosząc dwa kieliszki i jeden dając Renowi - Powiem wam tylko tyle, że mieliśmy dodatkową widownię. Kadowaki, Xu, taki jeden typ, z którym byliśmy w Deling, Selphie-sensei i jeszcze dwie osoby. Nigdy nie zgadniecie kto...
- Ale pewnie nam zaraz powiecie - pokiwał głową Kilroy.
- Dyrektor Leonhart we własnej osobie... - dokończył Ren uśmiechając się szeroko - , a do tego ten przyjezdny typ w kitku. Okazało się, że to jest Irvine Kinneas, dyrektor Ogrodu Galbadia. No i oczywiście jeszcze była komisja. Ze znajomych twarzy to byli w niej tylko Dincht i instruktor Trepe. No i jeszcze tego Lahrsona kojarzyłem z widzenia.
- Po cholerę dyrektorzy największych Ogrodów, mieliby się zjawiać na przesłuchaniu dwóch życiowych nieudaczników takich jak wy? - zapytał Kilroy, odstawiając pusty kieliszek.
- Dobre pytanie - powiedział Dunkan - Idź i się zapytaj dyrektora. Tam siedzi.
Blondyn wskazał na wydzieloną sekcję sali, w której znajdowały się pokryte białym obrusem stoliki i jeden wielki, długi stół, przy którym zasiadało teraz kilku instruktorów i wyższych oficerów. Instruktor Trepe, ubrana w czerwoną suknię z odkrytymi plecami, zajęta była właśnie rozmową z dyrektorem Leonhart'em, który kiwał głową twierdząco i odpowiadał krótkimi zdaniami.
- Quistis jest świetnie ubrana - powiedział Haji, nie odrywając oczu od niej - Do twarzy jej w czerwonym, a te siateczkowe rękawiczki nadają jej seksapilu. Czemu dziewczyny nie mogą się tak ubierać codziennie?
- Pewnie, żebyś mógł się skupić na czymś konstruktywnym - Ren łyknął z kieliszka i przyjrzał się dokładniej blondynce - Skąd wiesz, że ma rękawiczki, jak jej rąk nie widać?
- Ehh - pokiwał głową Kilroy - Jesteśmy tu na tyle długo, że zdążyliśmy się rozejrzeć po sali i wyczaić co lepsze laski, analizując ich ubiór i ogólne walory wzrokowe. W kategorii "instruktorzy i oficerowie", nie możemy dość do jednego głosu z Hajim. On woli blondynki i twierdzi, że najlepiej wygląda Trepe, a ja uważam, że Xu. No i oczywiście Selphie-sensei. Sami zobaczycie zresztą.
- A widzieliście tu gdzieś moją siostrę? - zapytał się Ren patrząc po sali. Chwilę zatrzymał wzrok na przechodzącej kilka metrów dalej czarnowłosej kobiecie w białej sukni ze sporym dekoltem i spoczywającym na jej szyi złotym naszyjnikiem z akwamaryną. Z trudnością rozpoznał w niej instruktor Xu i z mieszanymi uczuciami uświadomił sobie jak odpowiedni ubiór może poprawić ogólny wizerunek kobiety, z niepozornej dziewczyny zmieniając ją w piękność.
- Z żalem stwierdzam, że twoja siostra w kategorii "dziewczyny w naszym wieku" nie załapała się do pierwszej dziesiątki - powiedział Kilroy, również oglądając się za Xu - Widzieliśmy ją gdzieś po drugiej stronie sali. Chcesz jej zrobić niespodziankę?
- Zobaczenie miny mojej siostry jest jednym z głównych powodów, dla których tu przyszedłem - uśmiechnął się złośliwie - Była z tym masochistą, co ją wybrał na osobę towarzyszącą?
- Hmm...- chłopak podrapał się po podbródku - Była z jakimś chłopakiem, więc pewnie to on. Ale jak ją ostatnio widziałem, to gadała z kilkoma koleżankami... - zamyślił się chwilę - z jednej była niezła sztuka.
- Ta blondynka w brązowej sukience? - zapytał Haji przyjaciela - Noo... było na czym oko zawiesić. Chyba z klasy Xu albo Jellis... trzeba będzie popytać.
- Chyba pójdę jej poszukać, zanim się impreza rozkręci - powiedział Ren - Nie mogę się już doczekać. Zaraz wracam.
- Czekaj. - Dunkan odstawił kieliszek i poszedł za nim, zostawiając pozostałą dwójkę przy drinkach - Pójdę z tobą.
Przeszli przez środek sali, po lśniącym parkiecie tanecznym, póki co zajętym przez rozmawiających gości. Przy jednym z filarów dojrzeli w końcu Nicole, w towarzystwie dwóch dziewczyn w jej wieku. Ren zwalczył odchylające się w uśmiechu wargi i ruszył w ich stronę, w towarzystwie Dunkana.
-
Jak zawsze miła lekturka po długim czasie. Przewidywalny ale interesująco przedstawiony obrót spraw.
-
No ic o ja mam napisać? Mimo opóźnienia, tak, czy siak fajnie się czyta nowy rozdział i ogulnie dostaje ode mnie wysokie noty. Coprawda rozwój wydarzeń rzeczywiście był przewidywalny... hmm... tak się właśnie zastanawiam, jak by fajnie było, gdyby głównych bohaterów wywalili jednak ze szkoły.....
-
Jak zawsze fajnie się czytało...i faktycznie gdy przeczytałam ten rozdział to wydał mi się jakiś krótki ;P.Heh...skończyło sie w tak ciekawym momencie...a chciałam dowiedzieć się jak zaaraguje Nicole na widok swojego brata ^^.
-
Ale jestem punktualny! Równiutki miesiąc... pewnie wszyscy już zapomnieli o IsoG'u, który wlecze się powoli i nudno jak brazylijska telenowela, ale tak... udało się..... jest rozdział, chociaż osobiście nie jestem z niego specjalnie zadowolony. Powiedzmy, że im szybciej pojawia się rozdział, tym jestem z niego bardziej dumny, więc sami widzicie, że ten do moich najlepszych nie należy. Pytanie brzmi, dlaczego się tak obijałem? Odpowiedzi jest kilka, a między innymi:
- Zbyt duża temperatura powietrza, nie pozwalająca się skupić
- Wakacyjne lenistwo
- Problemy techniczne z mózgiem (chyba oddam do serwisu albo wgram nowe sterowniki)
- Brak inspiracji
- Coraz większe problemy z zachowaniem spójności akcji i odpowiednich relacji przyczynowo skutkowych, jak również realiów FF8
Przepraszam za niedogodności i mam nadzieję, że następny rozdział napiszę szybciej (wpierw jednak 2 rozdział Aksjomatu nabazgram...). Czytajcie i oceniajcie...
Rozdział Czternasty
- No tak - twarz Nicole przerwała rozmowę z koleżankami, wpatrując się w nadchodzącą dwójkę z grymasem na twarzy - Mogłam się domyślić, że mój emocjonalnie opóźniony brat wymyśli jakiś sposób żeby znowu być w centrum zainteresowania.
- Nie dosłyszałem - odrzekł Ren, nie mogąc się nie uśmiechać - Chyba nie oskarżasz mnie o jakiś podstęp, kochana siostrzyczko?
- Więc niby w jaki sposób udało ci się dostać na bal, co? - dziewczyna założyła ręce na biodra i zmarszczyła brwi.
- Zaproszenia ofiarował nam Zell Dincht w imieniu zarządu Ogrodu - odpowiedział przymilnym głosem, rozkoszując się widokiem rozeźlonej siostry - Jak nie wierzysz, to się go spytaj.
Nicole posłała nienawistne spojrzenie w kierunku uśmiechniętego oblicza Rena. Dunkan i stojące obok dwie dziewczyny oglądali wymianę zdań z boku, przesuwając głowy raz w lewo raz w prawo, w zależności od mówiącej osoby. Blondyn stanowczym chrząknięciem przerwał trwającą kilka chwil ciszę.
- No tak.. gdzie moje maniery - Ren przybrał nietypowy dla niego ton patetyczny, zupełnie jak jego siostra, kiedy chwaliła się swoim zaproszeniem. Oderwał wzrok od Nicole, która rozglądającej się po sali z sobie tylko znanych powodów i skoncentrował go na dwóch dziewczynach stojących przy niej, zakładając prawą rękę za plecy. Pierwszą z nich, stojącą po prawej stronie, była Claire Ashton - ich rówieśnica z klasy Jellis. Niska i małomówna dziewczyna o ciemnobrązowych oczach. Coś w jej wyglądnie mówiło, że śpi z pluszowym misiem i ma kolekcje lalek Barbie. Ubrana była w liliową sukienkę na ramiączkach, szyję zdobił jej złoty wisiorek z turkusami. Ren znał tą dziewczynę z widzenia, ale nigdy nie poznał jej osobiście. Zresztą nie palił się do tego specjalnie. Drugiej dziewczyny nie znał. Jasnowłosa blondynka w ciemnobrązowej sukience bez pleców i biżuterią ograniczoną do srebrnego naszyjnika, bez żadnych kamieni szlachetnych i innych udziwnień. Patrzyła na Rena z mieszanką niepewności i zaciekawienia, swoimi niebieskimi oczami. To o niej mówili Kilroy i Haji... był tego pewien. Ren szybko wziął się w garść.
- Panie wybaczą - Ren ukłonił się z przesadną oficjalnością - Jestem Ren i mam wątpliwe szczęcie być bliźniakiem waszej koleżanki Nicole. Mimo mi was poznać.
- Przepraszam za niego - powiedziała Nicole, uśmiechając się do przyjaciółek - No ale rodziny się nie wybiera. Znasz już chyba Claire? Koleżanka z naszego roku, z klasy instruktor Jellis.
Dziewczyna skinęła mu głową i lekko się uśmiechnęła. Ren odpowiedział tym samym i nie z miejsca zwrócił twarz w kierunku.
- To jest Alice, która przedwczoraj została przeniesiona do Balamb z Ogrodu Trabia - wytłumaczyła Nicole - Przydzielono ją do klasy instruktor Trepe.
- Bardzo mi miło - uśmiechnął się Ren i wskazał przyjaciela, który dotąd jakby stał na uboczu - To mój przyjaciel Dunkan. Tak samo jak Nicole, jesteśmy z klasy instruktor Tilmett.
Dunkan wymienił ukłony z pozostałymi dziewczynami.
- A więc to wy jesteście tymi słynnymi kadetami, którzy popłynęli do Deling - zapytała Alice, patrząc się na Rena z enigmatycznym uśmiechem na twarzy.
- Tak tak, to my - powiedział Ren, starając się utrzymać nadwerężoną tym wzrokiem pewność siebie - Popłynęliśmy do Deling i faktycznie uczestniczyliśmy w egzaminie na SeeD. Wszyscy mówili, że było strasznie, ale my jakoś daliśmy radę, co nie Dunkan?
- Dziwne - powiedziała dziewczyna miłym dla ucha głosem - Słyszałam, że przywieźli was nieprzytomnych i ciężko rannych, a jedna z drużyn musiała was niańczyć.
Nicole uśmiechnęła się szeroko, w przeciwieństwie do blondynki, której twarz wyrażała wyłącznie zainteresowanie. Ren nie mógł się doszukać w głosie Alice jakiegokolwiek śladu ironii, co jeszcze bardziej zbiło go z tropu.
- Gdybyśmy się na nic nie przydali, już by nas wyrzucili z Ogrodu - powiedział Ren uśmiechając się przyjacielsko, starając się nie zwracać uwagi na śmiejącą się z boku Nicole - Udało nam się pomóc, chociaż nie możemy się pochwalić żadnymi osiągnięciami. Komisja nam wyraźnie zabroniła.
- Cieszę się Ren, że z takim oddaniem przestrzegasz nakazów Komisji Dyscyplinarnej - odezwał się kobiecy głos za plecami obu chłopców.
Obaj odwrócili się, aby spojrzeć w oczy instruktor Tilmett uśmiechniętej jak zawsze. Srebrna sukienka na wąskich ramiączkach wyglądała na niej faktycznie niesamowicie, biorąc pod uwagę to, że zawsze widzieli ją w mundurze SeeD lub ubraniu roboczym. Nie była zmartwiona, ani przygnębiona, lecz uśmiechnięta i pogodna jak przed misją w Deling.
- Dobry wieczór pani instruktor - powiedzieli chłopcy w podobnym momencie.
- Czy nietaktem będzie stwierdzenie, że wygląda pani czarująco w tej sukni? - zapytał się Ren z uśmiechem na twarzy.
- Gdybyśmy nie byli na balu, to faktycznie mogłabym to uznać, jako coś nietaktownego - powiedziała uśmiechając się szerzej - Nigdy bym się po tobie nie spodziewała komplementów Ren. Czy to przez to, że jesteś w garniturze?
- Myślę, że to przez te wszystkie wrażenia, jakich mi dostarczyło przesłuchanie i sam bal - powiedział Ren ciągle się uśmiechając.
- Spodziewam się takiego samego entuzjazmu podczas tygodnia prac społecznych, na które was skazuję, za naruszenie regulaminu - odrzekła Selphie, a jej uśmiech zaczęła dziwnie przypominać ten, które goszczą zazwyczaj na twarzy Nicole - Oficer Dincht zostawił mi kwestię kary dyscyplinarnej do przemyślenia.
- Co? - Ren otworzył usta w zdziwieniu. Dunkan zmarszczył czoło
- Nie "co", tylko "słucham". - odrzekła Selphie - I nie martwcie się karą póki co. Dzisiaj jest Bal Inaugracyjny, więc bawmy się. O karze porozmawiamy później.
Parkiet taneczny, przy którym stali dotąd rozmawiający, opróżnił się prawie całkowicie, w czasie gdy instruktor Tilmett rozmawiała z Ren'em. Mężczyzna w czarnym smokingu i długich, związanych w kitę kasztanowych włosach, zbliżył się do rozmawiających. Dyrektor Kinneas spojrzał na grupkę uczniów, po czym powiedział coś do instruktor Selphie na ucho. Ta uśmiechnęła się.
- Widzę, że rozmawiacie z koleżankami z klas innych instruktorów - powiedziała patrząc na Dunkana i Rena na zmianę - Proponowałabym, abyście poznawali się w tańcu. Pozostawienie dziewczyny bez partnera do tańca jest wielkim nietaktem.
Irvine ujął pod rękę instruktor Tilmett i oboje wolnym krokiem oddalili się w kierunku wolnego skrawka przestrzeni na lśniącym parkiecie, po którym już kilka par obracało się rytmicznie w płynącym od strony orkiestry walcu. Ren spojrzał na Dunkana, a ten odwzajemnił spojrzenie. Trójka dziewczyn była akurat zajęta rozmową z chłopakiem ubranym w mundur SeeD, który podszedł do Nicole. Obaj spojrzeli się w stronę Alice, po czym odwrócili pełen niepewności wzrok do siebie nawzajem. Ren był tym razem szybszy.
- Czy nie zechciałabyś ze mną zatańczyć - zapytał się Alice kłaniając się lekko, gdy Dunkan miał już podejść. Dziewczyna przerwała rozmowę z Claire i zlustrowała Rena spojrzeniem swych niebieskich oczu, wyrażających ciekawość. Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, twarz Rena przeszła nagle grymasem bólu, gdy chłopak jęknął prze zaciśnięte zęby, lewą ręką łapiąc się za krzyż.
- O rany, Ren, nic ci nie jest - Nicole pochyliła się nad bratem, który opadł na jedno kolano. Stojące najbliżej osoby stanęły przy nim, gdy kilka metrów dalej eleganckie pary wirowały w tańcu. Ren zacisnął zęby mocniej, nie odpowiadając.
- Pobiegnę po kogoś - Dunkan wyskoczył nagle i zniknął po lewej stronie, dziewczyny klęknęły obok niego. Jakaś kobieta krzyknęła z miejsca, w kierunku którego udał się blondyn.
- Nic... mi... - zaczął chłopak przez zaciśnięte w reakcji na ból pleców zęby. 'Muzyka jest jakaś dziwna' pomyślał.
- Mów do mnie Ren - krzyknęła jego siostra, unosząc mu głowę.
Chciał odpowiedzieć, ale ból zacisnął mu gardło. Zakręciło mu się w głowie i padł na ziemię, uderzając twarzą w marmurowy parkiet. Po chwili poczuł też ciężar na plecach. Ktoś szarpał go za ramię, ktoś inny krzyknął. Słyszał rozmowę, prawie rozpoznawał głosy, dochodzące z otaczającej go ciemności. Wszystkie dźwięki dochodziły jakby z pod wody, z daleka. Wszystkie oprócz tego jednego - wysokiego i jednostajnego.
Chmury spokojnie i powoli przesuwały się po jasnobłękitnym niebie, pokrywając zielone polany plamami cienia. Wiatr poruszał trawami i liśćmi drzew, roznosząc zapach polnych kwiatów, głaszcząc pagórki i wzgórza otaczające miasteczko. 'Tak tu pięknie' pomyślał, zakładając za ucho kosmyk czarnych włosów. Mężczyzna uśmiechnął się patrząc na tarczę księżyca, częściowo widoczną pomimo wczesnej pory.
- Wiedziałem, że tu będziesz - usłyszał głos przyjaciela za plecami i odwrócił się do niego.
- No wiesz... niewiele jest w okolicy miejsc, gdzie mógłbym się udać - odpowiedział z uśmiechem Laguna
- Znowu przyszedłeś do Raine? - Kiros spojrzał na widniejący kilkadziesiąt metrów dalej nagrobek z białego kamienia, otoczony polnymi kwiatami i trawą. - Pewnie byście byli teraz na pikniku.
- Chyba tak - odrzekł czarnowłosy, głosem trochę nieobecnym, ale dalej się uśmiechając - Pamiętam jak jej się tutaj oświadczyłem... rany... ale to była piękna chwila.
- Ja pamiętam jak cię goniła i rzucała jabłkami, jak uczyłeś Ellone bekać - zaśmiał się cicho czarnoskóry.
- A no... to wtedy jak przyjechałeś do Winhill pierwszy raz i urządziliśmy sobie piknik w okolicy. - pokiwał głową Laguna - Nie chciała, żeby uczył małą niepoprawnych rzeczy... zawsze było dużo śmiechu...
Wiatr powiał silniej, niosąc z południa zapach oceanu. Chmura przesunęła się nad nimi z wolna, przysłaniając na moment słońce. Kiros usiadł na trawie, brunet dołączył po chwili. Uśmiech zaczął powoli zstępować z jego twarzy.
- Pamiętasz co napisała w liście - rzekł do ciemnoskórego - Żebym wspominał ją z uśmiechem i za nią nie płakał... Nigdy nie myślała o sobie i chciała, żeby wszyscy w koło byli szczęśliwi...
- Była niezwykłą kobietą - odrzekł Kiros - I jestem pewien, że umarła szczęśliwa... nie obwiniaj się, że cię wtedy nie było. Ona by tego nie chciała.
- Trzeba brać odpowiedzialność za to co się zrobiło - powiedział po chwili ciszy Laguna - tak samo za to, czego się nie zrobiło. Chciałem być przy niej, ale los chciał inaczej... mimo to, zawsze będę się obwiniał, że nie towarzyszyłem jej w ostatnich godzinach... mimo wszystko.
- Wujku!!
Laguna uniósł się i spojrzał na stojącą u podnóża wzniesienia parę. Ward zdjął Ellone z ramienia, a dziewczynka ruszyła na wzgórze biegiem. Wielkolud spokojnie szedł za nią.
- Dla jej dobra, musisz pogodzić się z przeszłością, Laguna - powiedział Kiros stając obok przyjaciela i obserwując wspinającą się dziewczynkę - Masz jeszcze ją i musisz zadbać o to, żeby była szczęśliwa. Nie chcę myśleć o tym, co by ci zrobiła Raine gdybyś się ciągle użalał nad sobą...
- Wujku!! - dziewczynka wbiegła w końcu na wzniesienie i przetarła spocone czoło - Zróbmy piknik, tak jak kiedyś... weźmiemy pyyyyyyszne jedzonko, a wujek Ward przyniósł kwiatki dla cioci Raine. Zróóóbmy piknik wujku!
- Chyba nie mamy wyjścia, co Kiros? - Laguna ukląkł przy małej i wziął ją na barana - Chodźmy do domu po żarcie...
-
Heh...teraz jak jeszcze gram w FF8 to wszystko mi się ładnie układa^^ i przynajmniej wiem jak wyglądaja poszczególne postacie ;P.Szybko się czytało,czekam na kolejną część z niecierpliwością ^^
-
Nie będę orginalny i napiszę, ze rozdział bardzo mi się podobał.... coprawda nie ma tu ani kszty akcji i jak tak dalej pójdzie, to ty, Tant nie skończysz tego fika do końca stulecia.....
-
Klimat nadal wciągający i czyta się dobrze.
-
Teraz rzucę swoje trzy grosze. Po przeczytaniu napocin Wizarda muszę powiedzieć, że Tant piszesz znacznie lepiej. Trochę dziwne, że wszystkich bohaterów (oprócz Rinoa) wsadziłeś na instruktorów, lub są dyrektorami. Nie zdziwię się jak tą czarownicą co porwała Carawaya okarze się być Rinoa. Jedyne co mi się nie podoba, to to, że wrzuciłem motyw z przeszłością Laguny. Musisz dokładnie wyjaśnić skąd Ellone zna Rena (ten dzieciak od razu kojarzy mi się z bohaterką ze Star Ocean 2) i Duncana, lub cokolwiek te sny powoduje.
Dawaj dalej, nie dawaj fanom powieści fantasy czekać. Ty też Wizard do roboty.
-
Dopiero teraz skonczyłem czytać IsoG, jestem pod wielkim wrażeniem twojego talentu, heh gdy "Kwadratowi" będą robić sequela "ósemki" to powinni sie zwrócić do ciebie Tant, wspaniały FanFik w świecie "ósemki", czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
-
Cóż mam powiedzieć.... przepraszam, że po raz kolejny będzie nudno i bez żadnej akcji. Że i w tym rozdziale główną rolę spełniać będą nudne rozmowy czwartoplanowych bohaterów, wprowadzanie nowych, jeszcze nudniejszych postaci i wogóle rzeczy, od których się zasypia. Wybaczcie mi proszę fani krwi, przemocy i destrukcji, że z Isog'a zrobiła się telenowela, a nie fanfik akcji z prawdziwego zdarzenia... po raz kolejny kajam się w swej ułomności...... czytajcie i oceniajcie (spodziewam się bluzgów, bo przerwałem w tak perfidnie okrutnym momencie, żeby wam specjalnie na złość zrobić hehehehehe)
Rozdział Piętnasty
- Ren, do cholery, ocknij się!! - opóźniony krzyk Nicole pokonał droga między uszami i mózgiem Rena. Chłopak otworzył nagle oczy zrzucając leżący na głowie opatrunek i spojrzał się tępo na stojącą przy nim siostrę. Wielki złoty żyrandol wisiał u góry, a jego światło odbijało się od marmurowej podłogi sali balowej. Muzykę zastąpił szum rozmów zgromadzonych wokół osób. Ren rozejrzał się szybko, sam zdziwiony trzeźwością swego umysłu. Kilroy, Haji, Nicole wraz z Claire i instruktor Selphie, stali przy nim. Zobaczył, że leży na jednym z okrągłych stołów w prawym skrzydle sali balowej, że pod jego głową znajdowała się zwinięta kurtka, a okład robił mu patrzący z mieszanką zdziwienia i ciekawości doktor Kadowaki. Wszyscy wokół patrzyli na niego, jednak on skupiał swój wzrok na dwóch podnoszących się z wolna osobach, leżących po jego prawej stronie. Dunkan zaczął się podnosić, lewą rękę przykładając do spuchniętego łuku brwiowego, do którego jakiś oficer przykładał mokry ręcznik. Kawałek obok leżała Alice, z rękami splecionymi na piersi. Ren niejasno uświadomił sobie, że to ona przewróciła się na niego, kiedy.... odpływał.
- No to mamy trzeciego śpiocha - Ren odwrócił się, by spojrzeć w twarz dyrektorowi Kinneas'owi, który patrzył na niego z uśmiechem - Szybko się uwinąłeś dzisiaj...
- Jak długo spałem? - spytał się podniesionym głosem, starając się przypomnieć ostatnie obrazy, jakie napłynęły do jego głowy.
- Ledwo was położyliśmy - odrzekła Selphie, kładąc mu rękę na ramieniu - Kilka minut.
- Dzieje się coś złego! - krzyknął Ren, sam do końca nie wiedząc dlaczego to mówi - Czuję, że coś jest nie tak.
- Uspokój się mały i lepiej się połóż - powiedział oficer Dincht, stojący po drugiej stronie stołu - Solidnie walnąłeś w parkiet i możesz mieć wstrząs mózgu. Twój kolega sobie rozbił łuk brwiowy na marmurze, więc nie wiadomo co się mogło stać tobie. Przynajmniej dziewczyna miała szczęście, że zamortyzowałeś jej upadek.
- Coś jest nie tak, mówię wam! - Ren złapał się za głowę.
- On ma rację - powiedział Dunkan, który podniósł się do pozycji siedzącej ciężko dysząc i trzymając ręcznik przy rozbitej głowie.
- Dobrze, w takim razie powiedzcie nam co widzieliście - powiedział Irvine.
- Laguna rozmawiał z Kirosem na jakiejś polanie - Ren wypalił bez zastanowienia, wiedząc, że te imiona nie są obce dyrektorowi Ogrodu Galbadia - Wspominali Raine, kiedy przybiegł Ward i Ellone i wszyscy razem wrócili do miasteczka... i wtedy.
- I wtedy? - zapytał się Irvine, kiedy cisza się przedłużała. Dunkan też nic nie dodał, a zdezorientowana Alice, zajęta była rozmową z Quistis, która ją uspokajała i ocierała jej spocone czoło.
Ren zamknął oczy, próbując sobie przypomnieć co było dalej. Nie patrząc wiedział, że Dunkan robił to samo. 'Ciemność' pomyślał 'Napewno było ciemno i....'. Strużka potu ściekła po policzku Rena. Chłopiec mocniej zacisnął powieki, starając się nie słyszeć cichych szeptów otaczających go ludzi, ani nie widzieć przebijającego się z przez powieki światła żyrandolu. 'Głos... ktoś coś do mnie mówił.... kobieta... ostrzegała przed czymś.... krzyczała?' retorycznie spytał swoją podświadomość 'tak... krzyczała...' odpowiedział sam sobie.
- Pamiętam jakąś kobietę - powiedział powoli Ren - stała w mroku i krzyczała coś do mnie.... coś ważnego...
- To była Raine? - spróbowała zgadnąć Selphie.
- Nie - zaprzeczył Ren - To chyba nie był nikt z.... tamtego świata.
Sam nie miał pojęcia skąd to wie. Nie miał też zresztą pojęcia skąd biorą się te sny, ale był przekonany, że nie było to bezpośrednio związane z Laguną i jego przyjaciółmi.
- Krzyczała coś o niebezpieczeństwie - powiedział po chwili Dunkan - O jakiejś..... mocy.
Po słowach Dunkana obraz w głowie Rena wyostrzył się odrobinę... ciągle jednak nie pamiętał jak brzmiały krzyczane słowa. Wiedział tylko, że to coś ważnego, i że miał coś zrobić.
- Nie wiecie co konkretnie mówiła? - Irvine spojrzał po całej trójce - Dziwne.... my zawsze pamiętaliśmy te sny.
Alice, która przez chwilę patrzyła się w nicość, odwróciła się do dwójki leżących obok chłopców i do dyrektora Kinneas'a.
- Chyba coś złego ma się tu stać - powiedziała dziewczyna, blada i przerażona - Jakieś niebezpieczeństwo się zbliża.
Mięśnie na blednących twarzach Rena i Dunkana rozkurczyły się jednocześnie. Słowa czarnowłosej kobiety wróciły jak bumerang, konfrontując ich z wiedzą, której nie chcieli znać.
- O mój boże... - powiedział słabym głosem blondyn, przełykając ślinę i starając się powstrzymać drgające wargi
- Czarownica - powiedział przerażająco spokojnie Ren, zrywając się ze stołu i stając twarzą do Irvine'a - Ona tu jest!
- CO?! - krzyknął Dincht, kiedy różne pomruki zaczęły przechodzić po sali.
Jak na odpowiedź, szyby w wiszących na wysokości kilku metrów zdobionych oknach zaczęły drgać w całej sali. Odległy grzmot usłyszeli wszyscy. Kilka kobiet krzyknęło i po kilku chwilach wszyscy goście zaczęli biec w stronę głównego wyjścia. Po chwili doszły ich dźwięki syreny alarmowej.
- To chyba jakiś żart! - krzyknął Dincht biegnąc do wyjścia i przeciskając się przez tłum.
- Wiedzieli, że wszyscy oficerowie będą na balu! - krzyknęła Quistis biegnąc za nim. Wielka masa ludzi zaczęła się przeciskać przez korytarz i biec w stronę jedynej windy na pierwszym piętrze. Ren, Dunkan, Kilroy i Haji, wraz z trzema dziewczynami zbici w ciasną grupkę, zaczęli przemykać przez morze ludzi w kierunku miejsca, do którego ruszyli oficerowi
- Czerwony Alarm! Czerwony Alarm! - zniekształcony głos oficera Nidy zabrzmiał w głośnikach, powiększając jeszcze panikę. Ren zobaczył jak Dincht wybiega z tłoczącego się przed windą tłumu i biegnie w kierunku wyjścia ewakuacyjnego koło sali lekcyjnej - To nie są ćwiczenia! Ogród jest atakowany przez niezidentyfikowany oddział! Wszyscy oficerowie SeeD i kadeci klas 4, 5, 6, 7 i 8 mają odebrać broń z dormitoriów i stawić się przed oficerami dowodzącymi. Instruktorzy klas mają odprowadzić wszystkich uczniów do kawiarni i biblioteki. Oficerowie o stopniu SeeD większym niż 25 mają stawić się na 2 piętrze, aby otrzymać instrukcje od dyrektora. Powtarzam! To nie są ćwiczenia...
Dincht odblokował zabezpieczenie przed drzwiami, a te wyleciały nagle z dużą prędkością, część ludzi ruszyła w ich stronę, zaś grupa przyjaciół zdążyła się jakoś przebić przed resztą. Wielka, żółta, nadmuchiwana zjeżdżalnia okazała się jedyną drogą wyjścia, prowadząc do ogrodu między skrzydłem szpitalnym i wyjściem głównym ogrodu. Dincht krzyczał coś nad ich głowami, gdy ludzie tłoczący się przy windzie, zaczęli biec ku wyjściu awaryjnemu. Głos Nidy ciągle rozbrzmiewał w powietrzu, jeszcze gdy Ren i Dunkan skoczyli jednocześnie na dwie części zjeżdżalni i szum wiatru wypełnił im uszy. Obaj poczuli, jak nadmuchiwana guma wygina się pod nimi niebezpiecznie, ale po kilku sekundach byli już na trawie, przy rosnącej z sekundy na sekundę grupce ubranych na galowo ludzi. Spojrzeli razem ku głównemu wyjściu, w którego stronę biegło właśnie kilku uzbrojonych starszych kadetów, krzyczących coś na siebie. Biegnąca za nimi oficer rzucała na nich zaklęcia ochronne. Chłopcy po chwili rozpoznali w niej Xu. Z drugiego końca korytarza prowadzącego ku wyjściu usłyszeli kolejny głośny grzmot i pomarańczowe światło rozjaśniło fragment korytarza... krzyki ludzi, migotliwe światło utrwalających się zaklęć i grupa kadetów stojąca w gotowości z wyciągniętą bronią i rękoma... wszyscy oni rozświetleni przez światło zbliżających się płomieni.
- Ruszać się chłopcy - krzyknął nad nimi oficer McNash, popychając ich w drugą stronę - Zasuwać do dormitoriów po broń!!
Oboje ruszyli, wraz z biegnącą grupą oficerów i kadetów. Adrenalina dawała się we znaki, pulsując w żyłach, rozgrzewając i przybliżając narastające dźwięki. Wszystko działo się tak szybko.... przecież jeszcze przed kilkudziesięcioma minutami popijali szampana na balu, a teraz...
- Co za idiota zaatakowałby Ogród Balamb? - krzyknął Kilroy, biegnący wraz z Hajim przez kolisty korytarz na parterze, w kierunku dormitoriów - Przecież to samobójstwo!
Pokonali korytarz biegiem, ślizgając się swoimi eleganckimi butami po lśniącej podłodze i wykręcając do dormitoriów. Wraz z grupą kilkudziesięciu kadetów bez chwili wahania ruszyli w kierunku rozwidlenia i jego prawej odnogi, prowadzącej do kwater męskich. Gdy Nicole i przyjaciółki skręciły w lewą odnogę, czterej chłopcy, tak samo jak cała grupa biegnących przed nimi, upadli na drżącą niebezpiecznie ziemie, jak jeden mąż.
- Co to jest do cholery! - wrzasnął Ren, starając się przekrzyczeć narastające hałasy - Trzęsienie ziemi?
Chłopak podniósł się na kolana wraz z przyjaciółmi. Kilkanaście metrów przed nimi stała jakaś osoba, a wokół niej leżeli przewróceni kadeci, szybko starający się ile sił w nogach wycofać na czworakach, krzycząc z przerażenia. Dziewczyna stała, z wyciągniętymi do przodu rękoma, a jej płomienno rude włosy unosiły się i opadały na poruszanym powietrzu wzbudzanym przez wirującą wśród niej magię. Ren poczuł w powietrzu zapach ozonu, wyzwalającego się przy dużym natężeniu zaklęcia. Dziewczyna nie była SeeD'em, ani nawet kadetem... miała około 20 lat, ale ciężko mu było to ocenić przez drżącą ziemię, narastające hałasy i kumulującą się wokół niej moc, manifestującą się w barwnych niciach.
- O rzesz ty! - krzyknął Haji widząc co się dzieje - PADNIJ!
Kilku mężczyzn, którzy nie przykleili się płasko do ziemi, jak grupa przyjaciół przeleciało teraz nad nimi, przewracając się na podłodze i jęcząc z cicha. Ich krzyki jednak zginęły w huku rozdzieranej posadzki i upadającego muru, gdy coś wielkiego wyrosło z ziemi tuż przed dziewczyną... Podmuch wyzwolonej energii rozwiał fryzurę Rena i wypełnił jego szeroko otwarte oczy kurzem i chmurą wykruszonego tynku. Przetarł łzawiące oczy, by tak jak przyjaciele, w milczeniu patrzeć na opadającą chmurę dymu i widniejące w niej dwie sylwetki.
- GRRRRRRR - zacharczało coś przed nimi głosem jeżącym włosy na plecach. Muskularne cielsko wielkiego, granatowego demona wyłoniło się z chmury, balansując muskularnymi nogami na połamanej ziemi i fragmentach posadzki. Wielkie zakręcone rogi sterczały mu z uzbrojonej w ostre zęby głowy, a kolosalna maczuga spoczywała w jego muskularnych dłoniach. Napiął swoje mięśnie i z tępym wyrazem twarzy rozejrzał się wokół.
Ren szeroko otworzył oczy, ze zdumienia i wstał z kolan, stając obok przyjaciół. Kilku mężczyzn przy nich zaczęło uciekać. Haji zaśmiał się nagle w paranoiczny, bardzo niepokojący sposób.
- Guardian Force.... - wyszeptał Dunkan, potwierdzając ich przeczucia - Skąd?....
- Przecież to Ogród Balamb! - krzyknął nagle skrzekliwy głos, nieporównywalny do żadnego jakie słyszeli. Szybko okazało się, że należy on do znacznie mniejsze, ale prawie identycznej bestii, która wskoczyła na wystający z ziemi kawał połamanej podłogi i rozejrzała się dokoła, stawiając swoją maczugę głownią na ziemi i drapiąc się po karykaturalnej głowie.
- Z KIM MY MAMY WALCZYĆ BRACIE? - wielka bestia wycharczała słowa, patrząc raz to na mniejszego przyjaciela, raz na stojącą dalej nieruchomo kobietę. Nic nie powiedziała, ale jej prawa ręka wyskoczyła do przodu, wskazując grupkę kadetów.
- NIe traćmy czasu mały - mniejsza bestia krzyknęła do "małego" i pochwyciła maczugę w obie dłonie i zeskoczyła ze swojego miejsca, spadając zaledwie kilka metrów od Rena - Czas na zabawę...
CDN
-
Tant po raz kolejny jestem zachwycony Isog'iem, bardzo mi sie podoba, widze że budujesz powoli akcje na coś poważnego, oby tak dalej, czekam na kolejny rozdział.
-
Nuda??, Brak żadniej akcji?? Co ty wygadujesz (czy wypisujesz). Jak rozpisałeś się o ataku czarownicy to akcja po pachy. Pisz dalej, bo chcę przeczytać Brother's w akcji.
-
Ha!Tant co ty wygadujesz!Brak akcji?(to chyba w Ostatnim uśmiechu przeznaczenia nie ma żadnej ;P).Mnie się podobało,tym bardziej jak pojawili się Brothers XD.
-
... Cytając ten rozdział, dochodzę do wniosku, że Tant ma inną definicję "braku akcji" niż reszta ludzi na 4um..... Opowiadanie się rozkręca i ciakawi mnie kim będzie czarownica. Wogule to wszystko łądnie napisane, ale ci Brothers to chyba jakaś wersja delux, bo o ile mnie pamięć nie myli, kiedy się ich przyzywało mieli tarcze, a nie maczugi....... Ha, i znowu się czepiam szczegułów
-
Jeśli to nazywasz brakiem akcji to niech cię licho, Tant :D Całkiem pobudzający kawałek. Czekam na ciąg dalszy.
-
Tak.. to prawda! W końcu udało mi się skończyć ten cholerny rozdział Isoga. Na brak akcji, jak się domyśliliście, narzekać teraz nie możecie, przez co miałem troche kłopotów przy pisaniu tego. Najważniejszym było to, że działo się tyle rzeczy na raz, że nie mogłem wszystkiego opisać jednym ciągiem nie niszcząc przy tym doszczętnie dynamizmu. Postanowiłem więc podzielić akcje na dwie części, które dzieją się w tym samym czasie, ale są opisywane w oddzielnych akapitach. Jedna dotyczy Rena, druga Dunkana.... zresztą sami zobaczycie o co chodzi. Chciałem w ten sposób zachować dynamikę i w miarę szczegółowe opisy i chyba mi sie udało. Powiedzcie jednak czy taki sposób opisywania wam się podoba, czy nie, bo możliwe, że w przyszłości znowu będę miał taki dylemat.
W tym rozdziale jest akcja, akcja i tylko akcja. Nie mogłobyć inaczej po tym, co napisałem na koncu poprzedniego. Jako że chłopcom ktoś sprytnie odciął drogę do dormitoriów, będzie tutaj dużo magii. Skoro już o tym mowa, to jej wygląd i działanie zostało troche przeze mnie zmienione. Chcę sprawić wrażenie realizmy, przez co musiałem zmienić troche zasady wysyłania zaklęć. Podstawowym z moich założeń jest to, że nie można zrobić czegoś, z niczego. Zaklęcia ogniowe nie mogą być wykorzystywane w warunkach beztlenowych, wodne, ani lodowe bez pary wodnej w powietrzu lub zbiornika wodnego w pobliży, a zaklęcia elektryczne nie działają bez odpowiednio dużej różnicy potęcjałów między celem, a miejscem z którego piorun ma wylecieć. Może też być to odpowiedzią na to, dlaczego wszyscy nasuwają w siebie fajerbolami, zamiast rzucić coś oryginalnego.. to proste. Ta magia jest najprostsza w użyciu i działa praktycznie wszędzie. W tym rozdziale co chwile ktoś w siebie nachrzania czarami, więc dodaję to tak w ramach wytłumaczenia, co by was nie zdziwiło to, że w grze magią (konkretnie to paramagią) można było walić jak się chciało, a u mnie trzeba jeszcze również odrobinę pomyśleć i sie wysilić. Dobra.... już nie przynudzam.. miłego czytania i oczywiście czekam na komentarze
PS. Rozdział jakieś 2x dłuższy od normalnego... należy wam się, za to, że nie pisałem długo
Rozdział Szesnasty
- REN! - krzyknął Dunkan widząc, jak jego przyjaciel cudem uskakuje przed spadającą na jego głowę maczugą. Wieka bestia z czerwonymi rogami zacharczała cicho wyjmując żelazną kulę z rozbitej posadzki, powoli obracając głowę w kierunku grupki uczniów, lustrując ich spojrzeniem paciorkowatych oczu. Ren wstał z ziemi szybko, stając na ugiętych kolanach i patrząc na dwie karykaturalne postaci, które widział wiele razy w podręczniku i na lekcjach.
- Skąd ona ma Brothers? - wrzasnął do swoich przyjaciół, nie odrywając wzroku od obu bestii.
- Może się ich spytasz, co? - Kilroy zaśmiał się w niepokojący sposób.
- Dosyć tego! - zaświergotał mniejszy demon, skacząc wyżej niż powinna istota jego wzrostu, wyciągając maczugę za plecy i uderzając ją z szerokiego rozmachu. Chłopcy padlli na trzesącą się i rozpadającą podłogę, tak jak kilku stojących obok nich uczniów. Czerwona bestia zaczęła z wolna zbliżać się do starszego brata, który poprawiał umieszczony na lewej ręcę puklerz.
- Ja ich zajmę! - krzyknął Haji stając na ziemi, lewą ręką podpierając się o ścianę - Wy biegnijcie po broń!
- Ja zostanę z nim - powiedział Ren stając na ugiętych kolanach, starając się znaleźć stabilny grunt pod nogami - Ty Dunkan biegnij po nasz sprzęt!
- SŁYSZAŁEŚ ICH? - zacharczał czerwony demon stając koło mniejszego, zakładając maczugę na ramię, sprawiając wrażenie rozbawionego - DZIECI MAJĄ PLAN.
- Tak tak - zaświergotał starszy brat, chwytając broń oburącz - Ale koniec tego gadania...
Mały demon skoczył do przodu, wyprowadzając z lewej ręki szeroki zamach, zmieniajac metalową kulę w rozmazaną smugę. Ren i Haji w jednej chwili padli na ziemie, zaś kula która przeleciała nad nimi uderzyła Dunkana w plecy, posyłąjąc go kilka metrów w stronę dormitoriów. Blondyn jęknął i przeturlał się po podłodze. Kilroy ruszył za nim bez namysłu, zostawiając Hajiego i Rena samych. Obaj chłopcy przeturlali się na plecach i wykierowali otwarte lewe dłonie w kierunku małego demona, w których zaczynały już tańczyć pierwsze iskry. Dwie ogniste kule wyleciały z ich rąk i z cichym puknięciem rozbiły się na niebieskim puklerzu starszego z braci.
Kilroy tymczasem pomógł wstać Dunkanowi i oboje zaczeli biec w stronę męskiej części dormitoriów, gdy wielki demon odwrócił się w ich stronę, wydając cichy wark. Obaj zaczęli biec ile sił w nogach, zostawiając walczących przyjaciół i starając się jak najbardziej oddalić od czerwonorogiego, który już ruszył w ich stronę, zmieniając uchwyt broni i unosząc ją nad głowę, celując w Kilroya. Nim zdąrzył ją opuścić, włosy uciekajacych co sił chłopców rozwiał silny podmuch wiatru, przybijając oboje do porozbijanego podłoża. Dunkan, leżący teraz tuż przy zakręcie do męskiej części dormitoriów spojrzał za siebie, przysłaniając lewą ręką twarz przed wymiatanym w jego kierunku kurzem. Claire i Alice, ciągle ubrane w stroje galowe, trzymały wyprostowane ręcę w kierunku wielkiego demona. Zdwojone zaklęcie Aero, zachwiało nim i zmusiło do zatrzymania się w miejscu. Jego twarz, o ile można z niej było wyczytać jakąkolwiek mimikę, wyrażała najczystsze zdzwienie. Nicole wykorzystała ten moment, by zatoczyć niewielkie koło na środku w szerokim korytarzy i wymijając powietrzne zaklęcie ruszyła na demona, w obu dłoniach ściskając swoją naginatę.
Mały rogacz nie czekał na kolejne zaklęcie. Odrzucając na bok maczugę, z rykiem nienawiści rzucił się na stojących chłopców, uderzając Hajiego lewą ręką i przewracając Rena, uderzając go całą masą ciała. Chłopak poczuł jak żebra mu pękają pod kilkusetkilogramowym cielskiem, którego właściciel złapał chłopaka za gardło, zaciskając na nim muskularną prawą dłoń. Ren zaczął kaszleć, półprzytomnymi oczyma wpatrując się w paciorkowate oczy mniejszego demona, gdy Haji nagle skoczył na jego fioletowe plecy i założył ręcę wokół gardła potwora.
- Puszczaj go, słyszysz! - Haji wrzeszczał, gdy zdezorientowany demon zaczął wierzgać głową, zwalniając uścisk. Gdy Haji puścił w końcu szyję demona, padając na ziemię, Ren kończył już koncentrowanie magii w wycelowanej w chwiejącą się bestię dłoni.
- FIRA! - wrzasnął chłopak, a tuż po jego wielka masa ognia wyleciała z dużą prędkością w kierunku przeciwnika, wirując wokół niego w migotliwym strumieniu. Bestia wydała z siebie ryk wściekłości, dwoma ruchami ręki rozwiewając utworzone wokół niego zaklęcie i już miała skoczyć ku chłopcu, gdy jego twarz owionął obłok czarnego jak węgiel dymu, wystrzalony z rąk leżącego jeszcze Hajiego.
Brzdęk uderzanego metalu był pierwszym odgłosem, jaki dwaj chłopcy usłyszeli, gdy zaklęcia powietrze przestały na nich działać. Pchnięcie Nicole zostało odbite wielkim czerwonym puklerzem, a dziewczyna straciła równowagę, nie mogąc już uniknąc ciosu umięśnionej pięści. Uderzona w lewe ramie padła na ziemie, przeturlawszy się kilka metrów pod zniszczonej doszczętnie podłodze.
- CURE! - krzyknęła Claire, posyłając skumulowaną w dłoni energię w kierunku trzymającej się za bolącą rękę koleżanki. Serpentyna niebieskich i zielonych iskier zatoczyła kręgi wokół jej nadgarstków, po czym pomknęła w kierunku dziewczyny.
- PROTECT! - zawturowała zaklęciem Alice, biegnąc i trzymając swój rapier w gotowości, w czasie rozpościerania magicznej ochrony wokół własnego ciała. Bladobłękitna tarcza zamigotała przez chwilę w powietrzu.
- Biegniejcie! - krzyknęła Nicole w momencie, w którym Alice ruszyła na demona, rapier trzymajac z boku, po prawej stronie. Dziewczyna przeturłała się na plecach i podniosła naginatę.
Dunkan i Kilroy wstali szybko i już zamierzali biec w kierunku dormitoriów, gdy dwie ogniste kule przeleciały tuż nad ich głowami, pozostawiając w powietrzu zapach siarki i charakterystyczny odgłos. Dziewczyna w czarnym uniformie, o długich, płomiennorudych włosach, wpatrywała się w nich z mieszanką politowania i wrogości, swoimi zielonymi oczami. Twarz, która w innych okolicznościach mogłaby uchodzić za piękną, pokryta była kurzem i pyłem, lepiącym się do spoconego czoła, zaś jej zmrużone oczy zdawały się przebijać chłoców wzrokiem. Ze ściśniętymi wargami stała tak, z prawą ręką ciągle wyprostowaną i wykierowaną w stronę chłopców.
-GRAAAAAAAAAARRRRR!!!! - wrzasnął mały demon, chwiejąc się na nogach i oboma rękoma rozwięwając magiczną chmurę wokół jego oczu. Ren wciąż trzymał się za gardło, przed kilkomach chwilami ściskane przez małego demona, Haji wstał szybko i odbiegł kawałek w stronę Rena. Złożył ręcę przed sobą w dziwny znak, po czym zamknął oczy oddychając głęboko... Ren poczuł gęsią skórkę od gromadzonej magiczne energii. Demon upadł na ziemię, wciąż wrzeszcząc, lecz zdawał się wygrywać walkę z otaczającą jego głowę klątwą. Ren szybko wycelował rękę w stronę potwora, mrucząc krótką inwokacje i koncentrując się na bladobłękitnej chmurze otaczającej rękę. Znane uczucie zimna przeszyło koniuszki jego palców, gdy wypowiadał ostatnie sylaby, kierując dłoń w stronę wroga.
- BLIZZARA!! - krzyknął, a w tym samym momencie wielki sopel przebił popękaną posadzkę. Mały demon wyskoczył w tej samej chwili z niewiarygodną siłą, uskakując przed lodowym ostrzem i długim lotem przy suficie spadając metr za Renem i Hajim, amortyzując upadek swymi umięśnionymi nogami. Szybki cios puklerzem w brzuch powalił Rena na ziemię, zanim chłopak zdążył zareagować. Haji odbiegł kawałek, dalej wypowiadając skomplikowanę zaklęcie... czerwony czworobok zaczął obracać się wolno przed jego splecionymi rękoma. Demon chwycił nogę Rena, który powalony ciosem nie próbował nawet się wyrywać. Obrócił się krótko wokół własej osi, po czym wyrzucił chłopca, który z całą mocą siły odśrodkowej uderzył bokiem o ścianę korytarza. Jeknął krótko i padł na twarz, nie ruszając się. Twarz demona obruciła się w kierunku Haji'ego, który wyrzucił już dłonie przed siebie, przykładając je do krwistoczerwonego kwadratu, obracającego się coraz szybciej przed jego obliczem.
- QUATRA FIRAGA! - wrzasnął Haji, gdy narożniki figury zajaśniały jasną czerwienią, a uwięzione w nich zaklęcia zaczęły się uaktywniać. Pierwszy, wirujący dziko strumień czerwonych płomieni wystrzelił po prostym ruchu ręki, uderzając w ściąnę w miejscu, gdzie przed momentem stał demon. Cel uskoczył w prawo, upadając 5 metrów dalej i chwytając swoją leżącą na ziemi maczugę. Nie odrywając wzroku od Haji'ego wybił się ponownie w górę, unikając drugiego zaklęcia, które wyrwało metrowej średnicy dziórę w ścianie i zniszczyło kawałek ławki. Dwa kolejne czary wyleciały jednocześnie po dwóch łukach, spotykając się z obu stron w miejscu, w któym wylądował mały demon. Haji przysłonił oczy ręką, czując jak eksplozja połączonych zaklęć odsuwa go do tyłu... Ren przeturlał się na podłodze dobre kilka metrów, odrzucony strumieniem energii i utworzonej w ognisku magii sferze płomieni, nieprzeniknionej dla ludzkich oczu. Kilka sekund minęło, zanim ogień rozwiał się, po odebraniu blondynowi reszty tlenu i zmuszeniu go do nerwowych oddechów i kaszlu. Plamy powidoku, pozostałe w oczach, nie przysłoniły widoku fioletowego cielska z założonymi wokół pochylonej głowy dłońmi. Całe ciało zdawało się parować, zaś puklerz poczerniał lekko. Nie zmieniło to jednak faktu, że po kilku sekundach mały demon wstał do pełnej wysokości i ujmując maczugę w obie dłonie spojrzał na Haji'ego, z wyrazem wyrachowanej nienawiści.
Odgłosy wybuchów doszły Dunkana, gdy uskakiwał przed pędącym w jego kierunku zaklęciem. Wszędzie toczyła się walka. Nie widział co dzieje się z Renem i Hajim, ale z dormitoriów doszły ich odgłosy zderzających się broni, wystrzałów i uziemiających się zaklęć. Kilkametrów dalej Nicole wykonała skomplikowany wymach nad głową za pomocą swojej naginaty, a gdy demon spróbował zasłonić twarz puklerzem, dziewczyna obróciła się wokół osi i płynnym ruche zmieniła kąt nachylenia naginaty, wyprowadzając ją z ruchu obrotowego na poziomie nóg demona. Demon zachwiał się, lecz pewnie nie upadłby, gdyby nie lodowy blok, który wyczarowała Claire, i który poszybował wysoko, trafiając w podbródek zdezorientowanej bestii i posyłając ją na ziemie. Bestia upadła ciężko, lecz nagle, z zaskakującą dla swych rozmiarów zwinością wykonała przewrót w tył i wyskoczyła do przodu, uderzając lewym barkiem szarżującą Alice. Dziewczyna jęknęła krótko, po czym przeturlała się kilka metrów i upadła na popękanej podłodze, z rękoma wyrzuconymi po obu stronach. Dunkan wiedział, że koleżanki nie wytrzymają długo
- Przebijamy się! - krzyknął do Kilroya - Trzeba pomóc Nicole i jej przyjaciółkom.
Wyższy chłopak ledwo zdążył kiwnąć głową, gdy kolejna kula ognia poszybowała w jego kierunku. Kilroy przywarł do ściany, patrząc jak świszczący obłok płonących gazów przemyka koło niego, uziemiając się metr od miejsca, w którym Alice, leżałą bez ruchu. Dunkan ruszył biegiem, lecz czerwonowłosa nie pozwoliła mu przebiec nawet dwóch metrów, podcinając mu nogi kolejną ognistą kulą. Kilroy przeskoczył koło niego, lecz dziewczyna była już gotowa.
- Wal w nią magią - Dunkan krzyknął do kolegi, który właśnie odskoczył do tyłu, gdy hybrydyzowane zaklęcie ogniowe przemknęło koło niego jak strzała z łuku.
- Mam tylko Thundera, a to nie działa w zamkniętych pomieszczeniach - odpowiedział Kilroy, biegnąć równolegle do drugiej ściany, utrudniając dziewczynie celowanie. Dunkan przeklnął cicho wiedząc jak kłopotliwe jest namierzenie osoby takim zaklęciem we ciasnym pomieszczeniu, bez odpowiedniej różnicy potencjałów i w silnie naładowanym magicznie powietrzu.
- FIRE! - krzyknął po kilku sekundach recytacji, posyłając ognistą kulę w kierunku dziewczyny. Metr przed jej twarzą nastąpił fioletowy błysk i ognista kula wywaliła dziórę w ścianie za ich plecami, zrefektorana magiczną tarczą. Blondyn uchylił się, przed kolejną kulą ognia, przewracając się na plecy. Wzrok skupił się na tym, co zobaczył przed chwilą.
- FIRE! - krzyknął ponownie, celując metr na lewo od dziewczyny, zaklęcie ledwo otarło o tarczę i zogniskowało się tuż za nią, zmusząjąc ją do uskoczenia w prawą stronę.
- WAL THUNDERA W PRAWO!! - krzyknął Dunkan, gdy zaklęcie jeszcze leciało w jej stronę.
- Przecież nie uziemi się w... - odpowiedział zmieszany Kilroy
- SZYBKO!! - Dunkan ponowił wrzask, po którym Kilory posłusznie wycelował rękę na lewo od dziewczyny, skupiając iskry wokół dłoni.
- REFLECT!! - dziewczyna rozpuściła zaklęcie wokół siebie, powiększając tarczę i widząc gromadzoną wokół ręki Kilorya magię.
- THUNDER - Kilory zakończył zaklęcie, skupiając się na miejscu po prawej stronie dziewczyny. Fioletowa tarcza zadrgała lekko, gdy jedna, czy dwie iskry zatańczyły na jej powierzchni. Dziewczyna nie zdążyła zdać sobie sprawę z sytuacji. Wielki błysk, nieporównywalny z tym, który powinien pojawić się po tym zaklęciu, oślepił chłopców, a grzmot i trzask iskier rozszedł się po całym korytarzu. Dziewczyna krzyknąła i padła na ziemię, drgając jeszcze od nagromadzonego w ciele ładunku. Fioletowe zaklęcie uziemiło się, a zapach ozonu wypełnił powietrze. Elektryczne gniazdko w ścianie, które stało się celem zaklęcia, rozpadło się na kawałki, pozostawiając jedynie resztki spalonego plastiku. Dunkan uśmiechnął się mimowolnie.
Haji padł na ziemię, po potężnym uderzeniu w twarz i nie zdążył uchylić się przed sięgającymi w jego kierunku ramionami. Przeleciał dwa metry, lądując na plecach, głową uderzając w ścianę korytarza, kilka metrów od przyjaciela, który właśnie próbował wstać. Ren podniósł się do klęczek, lewą rękę odruchowo przyciskając do bolącego kręgosłupa, patrząc jednocześnie na ciemnoskórego, leżącego przy płonącej ławce. Mały demon właśnie zbliżał się w jego kierunku, z uniesioną nad głową maczugą. Ren chciał krzyknąć, lecz drżące ręce ugieły się pod nim, zmuszając go do padnięcia twarzą w brudną od kurzu i popękaną podłogę. Wiedział, że rzucił zbyt dużo zaklęć w zbyt małym czasie i jeszcze oberwał solidnie.... mrużąc oczy, mógł tylko patrzeć, jak bestia stawia kolejne kroki.
- GRAAAAAAAAAAAARRRRRRR!! - kakofonia dwóch demonich krzyków dotarła do niego jak z pod wody. Bestia wyrzuciła ręce na bok, z rozdziawionym pyskiem wrzeszcząc w stronę sufitu. Nim ogłuszający krzyk zniknął w długim korytarzu, bestia rozwiała się w chmurze brunatnego dymu, pozostawiając obu chłopców leżących na ziemi i nieprzytomnych. Pamiętał aż nazbyt dobrze to uczucie... po raz drugi w tak krótkim czasie leżał na ziemi bez woli walki, bez sił, nawet na to by się podnieść. Uświadomił sobie jaki jest słaby i bezradny, że gdyby Guardian Force nie został odesłany, pewnie by już nie żył. Nienawidził siebie za tą słabość, jednak mętlik w głowie nie pozwolił mu na kontemlowanie tej myśli zbyt długo. Odległe krzyki i odgłosy walki dobiegały do niego jak z pod wody. Ren uświadomił sobie, że w całych dormitoriach trwa walka. Słyszał z oddali głos oficera Nidy, wykrzykującego przez głośniki kolejne rozkazy. Odgłos jakiegoś wybuchu doszedł Rena ze strony głównego holu. Nie miał jednak siły, by analizować jakiekolwiek z tych sygnałów. Zamknął oczy, nie ruszając się ani o milimetr, pozwalając by wszystkie dźwięki i zapamiętane obrazy przeszły spokojnie do podświadomości, opuściły go, odpłynęły. Ren też odpłynął... w sen bezsilności i wycięczenia...
CDN.
-
Nie zawiodłam się i tym razem. :) Nadal fajnie się czyta, a ten podział akcji na dwa jak dla mnie też nie jest zły.
-
W końcu. Na GG ciągle piszesz, że Isog piszesz, a na forum nic. Jednak w końcu coś dałeś i jest jak zwykle niezłe. Jesteś naszym Forumowym Squaresoftem. Obyś tak dalej pisał.
-
No świetnie Tant,ten podział akcji mi się podoba..numer z gniazdkiem też niezły^^.
-
No, jak zwykle bardzo dobry rozdział....Mam nadzieję, że nie stracisz zapału w pisaniu....
-
Hmm.... Co by tu powiedzieć, żeby się nie powtarzać.... Rozdział faktycznie składał się tylko i wyłącznie z akcji, co wychodzi na plus, bo fajnie piszesz tego typu scenki.
Hmm..... Tant jednak wysoko podnosi poprzeczkę jeśli chodzi o pisanie fików, a tak notabene to ja musiałbym wstawić nowy rozdział GT....
-
Tak panie i panowie... nie przewidziało się wam, ja naprawde napisałem tutaj posta. Po 3miesięcznej przerwie, Tant wraca do gry. Przyznaję się bez bicia, że rosnąca popularność Przeklętego mojego znamienitego konkurenta, oraz pojawienie się Ignitiusa Fireblade promującego kolejny konkurencyjny tytuł, przyczyniły się mocno do mojego powrotu do "In search of glory". Przeczytajcie lepiej rozdział XVI zanim się zabierzecie za ten, bo nie będzie żadnych wspominków tylko od razu wracamy do chwili, w której skończyliśmy poprzedni rozdział, a większość pewnie zapomniała, co to Ren i reszta paczki robili ostatnio. Fabuła zaczyna się robić odrobinkę wyraźniejsza, za kilka rozdziałów może się pojawić pare odpowiedzi, ale mam ambicje pozostawić wiele pytań bez odpowiedzi do samego końca (tak... kiedyś będzie koniec Isoga). Czytajcie, oceniajcie i powiedzcie jak wypadam przy konkurencji. Oczywiście wasze zdanie W_W i Ignitius, cenie sobie nawet bardziej, jako kolegów po fachu.
Nie przedłużam już więcej... oto kolejny rozdział mojego fanfika. Kolejnego spodziewajcie się jakoś w ferie.
Rozdział Siedemnasty
- CURAGA! - odezwał się głos, jakby z oddali, odbijający się we wszechogarniającej pustce, porządkujący utworzony w głowie mętlik. Chłopiec dojrzał światło przebijające się przez zamknięte oczy, rozgrzewające krew w żyłach, przepełniajace ciało energię. Powchwili otworzył oczy i nerwowo zerwał się na równe nogi, rozglądając się wokół. Dunkan, Nicole, Alice i Claire stali obok niego, nosząc na swoich ciałach i ubraniach ślady niedawnej walki.
- Nic ci nie jest Ren? - spytała Nicole, patrząc na posiniaczonego brata.
- Nic mi nie jest - odpowiedział pośpiesznie - Co z Hajim i Kilroyem?
- Kilroy pilnuje ten czerwonowłosej - odpowiedział blondyn - Udało mi się ją położyć, ale nie wiem na jak długo. Haji pobiegł po broń dla niego i dla siebie. Twoją mam tutaj.
Ren chwycił gunblade, który Dunkan zdjął z pleców. Dalej nie czuł się bardzo dobrze, ale mając broń czuł się o wiele pewniej. Zaklęcia nie były nigdy jego mocną stroną.
- Dobra, koniec gadania chłopaki - powiedziała Nicole - Naszym walczącym w dormitoriach przyda się pomoc.
Nicole i koleżanki zaczęły biec w kierunku zdewastowanego rozwidlenia między dwoma częściami mieszkalnej części Ogrodu Balamb. Ren i Dunkan bez słowa ruszyli za nimi, rozdzielając się w końcu i wbiegając do męskiej części. Gdy tylko wyszli z zakrętu, zobaczyli Kilroya, klęczącego obok nieprzytomnej dziewczyny. Gdy leżała tak spokojnie, z zamkniętymi oczami i przechyloną na bok głową, ciężko było uwierzyć, że mogła być niebezpieczna. Była młodsza niż im się wcześniej zdawało.. nie była starsza od nich.
- Zdjąłem jej GF'a i magię, żeby nie rozrabiała i dodatkowo uśpiłem ją zaklęciem - powiedział Kilroy wstając - Nie powinna być już groźna.
W tej chwili Haji wyłonił pojawił się na schodach w głębi korytarza. Biegł szybko, wyglądając jakby przed czymś uciekał, w rękach ściskając swój kij i młotek kolegi. Zwolnił, przeskakując popękaną podłogę.
- U..... ucie... o... - próbował mówić ciemnoskóry, pochylając się przed kolegami i próbując złapać oddech. Nagła eksplozja zatrzęsła fundamentami. Wisząca wysoko neonowa lampa spadła i rozbiła się po drugiej stronie korytarza, a czerwone światło zabarwiło na moment schody.
- Coś wybuchło na pierwszym piętrze! - krzyknął Dunkan. Kilroy chwycił swój młot i bez zastanowienie ruszył przed siebie, w kierunku schodów na pierwsze piętro budynku.
- Nie idź tam! - wrzasnął za nim Haji, odzyskując w końcu mowę. Kilroy wbiegał już jednak, przeskakując po dwa schodki naraz - Niech go szlag! - przeklnął pod nosem chłopak i ruszył nim, w towarzystwie Dunkana i Rena.
- Co się tam stało? - zapytał się w biegu Ren, gdy chłopcy skręcali na półpiętrze - Co tak wybuchło?
Przeskoczyli ostatnie schodki i stanęli przed długim korytarzem. Wszystkie okna, ciągnące się po lewej stronie zostały wybite, a znaczna część ściany w połowie korytarza została poprostu wyrwana siłą eksplozji. Podłoga i ściany były jeszcze bardziej zniszczone niż na niższych piętrach. Dwóch starszych kadetów SeeD stało kilka metrów przed nimi. Obaj nosili ślady niedawnych walk i oddychali ciężko. Kilkadziesiąt metrów dalej, wśród gruzu, tynku i fragmentów szyb, stało trzech, ubranych tak jak rudowłosa mężczyzn. Czwarty właśnie zwisał na linie w miejscu, w którym eksplozja wyrwała ścianę, powoli wspinając się do góry. Dokładnie w połowie drogi pomiędzy nimi, a przyjaciółmi, czerwona sfera o średnicy metra unosiła się w powietrzu, roztaczając wokół siebie jarzące się jasno płomienie, wśród których bystre oko mogło dostrzec oczy i karykaturalną paszczę. Obróciła się w powietrzu, unosząc się i opadając swobodnie, patrząc na zebraną grupkę i rozszerzając szczękę w czymś, co pesymista mógłby określić jako uśmiech. Stojący obok kadeci zaczęli uciekać na parter. W tym czasie kolejny z oponentów chwycił linę i zaczął się wspinać.
- To tak wybuchło - powiedział Haji, stając koło Rena, patrząc na ognistego potwora.
- Nie dajmy im uciec! - krzyknął Kilroy i uśmiechając się lekko, chwycił młot szerok i zaczął biec przed siebie, w kierunku Bomby. Dunkan i Ren bez słowa ruszyli za nimi, w rękach ściskając broń, ustawiając się za Kilroyem. Dwie ogniste kule wyleciały z jednocześnie z rąk dwóch mężczyzn w czarnych kombinezonach. Kilroy padł na ziemię, gdy te zderzyły się w miejscu, gdzie była jego głowa. Nim zdążył wstać, mężczyźni wystrzelili kolejne dwa pociski, tym razem kierując je w Rena i Dunkana. Ren uskoczył się sprawnie na prawo, nie zwalniając tempa biegu, zaś lecący na przyjaciela pocisk wydał dziwny dźwięk i odbił się od magicznej osłony, wyczarowanej przez Haji'ego. Kilroy przeturlał się do tyłu, gdy Bomba kłapnęła na niego swoją paszczą. Stanął na nogi i uderzył potwora z lekkiego wymachu z lewej strony. Istota obruciła się wokół własnej osi, przelatując kawałek w powietrzu i zawisł nad sufitem. Kolejny mężczyzna wspiął się po linie, a długowłosy brunet, który został, zaczął wypowiadać kolejne zaklęcie, trzymając dłonie przed sobą. Ognista bestia przeleciała po łuku nad sufitem i kręcąc się z dużą prędkością uderzyła Dunkana z boku, spychając go na ścianę i przewracając do tyłu. Blondyn przeturlał się do tyłu, łapiąc się za popatrzoną lewą rękę. Kilroy zdążył już przełożyć młot z lewej strony i gdy Bomba znowu zawisła w powietrzy, napiął mięśnie i uderzył potwory z szerokiego wymachu. Bestia wrzasnęła dziwnie, odbiła się od ściany i upadła pełną gruzu ziemię, w momencie, wktórym Ren ciął nisko, uderzając w sam środek jej kadłubu z całej siły. Kula zostałą podbita w górę i obracając się dziko zatrzymała się przy suficie, wyglądając na solidnie zdenerwowaną atakami chłopców. Płomienie na jej ciele zrobiły się jeszcze jaśniejsze, pozostawiaja jedynie ciemniejsze plamy w miejscach ran, wyglądające jak żarzące się drewno. Nie można było niezauważyć, że jej średnica przekroczyła w tym czasie 2 metry.
- AERO! - wrzasnął mężczyzna stojący za nimi, obejmując zaklęciem zały korytarz. Kilroy przewrócił się i przypadł do ziemi, Ren i Dunkan pochylili się do przodu, zasłaniając oczy rękoma, chroniąc się prze wywiewanym w ich strone kurzem i tynkiem. Ognista bestia starała sie wznieść, lecz zaczęła jedynie wachać się w lewo i w prawo, miotana turbulencjami. Wrzasnęła, zdenerwowana jeszcze bardziej, powoli zbliżając się do grupki przyjaciół, nie mogąc oprzeć się napierającemu wiatrowi. Mężczyzna wolnym krokiem zbliżył się do wiszącej liny, lewą ręką ciągle kontrolując zaklęcie.
- Nie jest dobrze!! - wrzasnął Ren i bez namysłu zaczął uciekać w stronę schodów. Kilroy i Dunkan zaczęli robić to samo, starając się uciec, ob zbliżającej się coraz bardziej i rosnącej w oczach bomby. Haji stał na końcu korytarza, szepcząc mantre zaklęcia, skupiając moc, na kręcącym się przed nim, jasnoniebieskim kwadracie. Cała trójka minęła go, szybko zbiegajac ze schodów i nie oglądając się na rozjuszonego potwora, który przestał walczyć z wiatrem i postanowił ruszyć za kadetami. Mając już ponad 3m średnicy i kolor płomieni bliski białości, zacząła się z wolna obracać, kierując się wprost na Haji'ego. Ten było gotowy.
- QUATRA AERO!! - krzyknął Haji uwalniając pierwsze z zaklęć, które z całą siłą uderzyło w bombę, nie zatrzymując jej jednak, a jedynie spowalniając. Wyglądając na coraz bardziej zdenerwowaną, ognista kula nie przestała się zbliżać. Haji poczuł bijące od niej ciepło. Wyprostował drugą rękę, uwalniając drugie zaklęcie. Bomba zaczęła powoli się odsuwać. Rysy jej karykaturalnej twarzy zaczęły się rozmazywać, a całe ciało zaczęły pokrywać ciemne pęknięcia. Uzębiony pysk rozwarł się w kolejny okrzyku. Kolejne dwa zaklęcia zaczęły przesuwać zebrany na korytarzy gruz, chłopcy stojący na Hajim zaczęli kaszleć. Wielka siła powielonego zaklęcia pochłonęła cały korytarz w wirującym wściekle kurzu. Wielkie monestrum walczyło przez chwilę z napierającym wiatrem, po chwili jednak padło z sił, a jego coraz bardziej popękane cielsko zaczęło nagle ciemnieć. Bomba została wypchnięta przez zrobioną w ścianie dziórę. Wielka eksplozja zbiła z nóg chłopców, zatrzęsła budynkiem i powiększyła jeszcze bardziej dziórę w ścianie dormitoriów, posyłając kolejną falę cegieł, resztek zaprawy na ściany zewnętrzne pokojów. Czerwone płomienie eksplozji wdarły się do środka, osmalając popękany sufit. Na szczęście, potwór ekslodował w bezpiecznej odległości.
- Wszyscy żyją? - zapytał Kilroy, podnosząc się ze schodów i patrząc na kaszlącego Haji'ego i wstających powoli Rena i Dunkana.
- Mi nic nie jest - powiedział Ren wstając i podchodząc do czarnoskórego i pomagając mu wstać - Dałeś czadu Haji. Szkoda, że ten gość dał rade uciec.
- Po jaką cholere nas atakowali, jeżeli teraz uciekają? - zapytał się Kilroy.
- Właśnie - Dunkan otrzepał się z kurzu. Jego lewe ramie było mocno poparzone - Przecież ze zdewastowania dormitoriów nic im z tego nie przyszło.
- I kim oni są do cholery? - zapytał Ren - Tamta dziewczyna miała GF'a, ten typ przyprowadził ze sobą Bomby i są świetnie wyszkoleni.
- Wracajmy lepiej na dół - powiedział Kilroy, schodząc po schodach - Pewnie oficerowie chcieliby przesłuchać tą czerwonowłosą, co ją Dunkan położył.
Cała czwórka z miejsca ruszyła na dół, wracając na parter. Ubrana w czarny kombinezon dziewczyna dalej leżała nieruchomo, ogłuszona zaklęciami. Wokół niej zebrała się już niewielka grupka kadetów. Coraz więcej ludzi zaczęło się wlewać do dormitoriów. Większość z nich to kadeci z młodszych klas, prowadzeni przez instruktorów. Wszyscy wyglądali na pobudzonych i mocno zaniepokojonych. Dunkan i Kilroy podbiegli do dziewczyny, upewniając się, że żyje i że zaklęcia dalej działają. Ren zbliżył się do rozmawiającej podniesionym głosem grupki starszych studentów, wychowanków instruktor Tilmett.
- Co się dzieje? - zapytał, przerywając rozmowę.
- Nikt nic nie wie - powiedział krótkowłosy brunet, stojący najbliżej Rena - Jakieś pół godziny temu Nida wrzasnął coś przez mikrofon i już się nie odzywa. Do tego ktoś zablokował windę. Kilku instruktorów próbuje ją odblokować, a McNash, Ragget, Colnick i Dincht poszli na górę przez poziom MD, sprawdzić co się stało.
- A co z wejściem głównym? - zapytał Haji, dochodząc do kolegi - Dalej tam walczą?
- Xu mówiła, że wszyscy się wycofali i już po wszystkim - powiedział wysoki kadet z bródką - Kilka minut po tym, jak Nida przestał nadawać wszyscy terroryści wycofali się i odlecieli poduszkowcami. Dlatego kazała się wycofać do dormitoriów i czekać na dalsze rozkazy
- Poduszkowcami? - powtórzył ze zdziwieniem Ren - Tylko ludzie z Ogrodu Galbadia wykorzystują poduszkowce. Ale oni nie posługują się tak magią, jak ci czarni.
- Dlatego nic nie wiadomo - powiedział brunet - Byliśmy w kafeterii, razem z dzieciakami z klas 1-3. Nida nadawał rozkazy dla ludzi przy bramie, gadał coś o tym, że wróg przejął dormitoria, i że potwierdzono wykorzystanie Guardian Force. Ale to przecież wszystkie GF są w posiadaniu SeeD.
- Ta dziewczyna miała Brothers - odrzekł Ren - Nie wiemy skąd, ale miała.
- Co tu się dzieje, do cholery - złapał się za głowę trzeci z kadetów - Po co ktokolwiek miałby atakować Ogród? I jak to możliwe, że tak nas załatwili?
- Byli świetnie przygotowani i wiedzieli czego mogą się po nas spodziewać - powiedział kadet z bródką - Byłem pewien, że czarownice działają samotnie.
- A gdzie była czarownica, gdy ci czarni walczyli? - zapytał się Haji - Ktoś ją widział?
Kadeci pokiwali głowami przecząco. Ren odszedł od nich i zobaczył Dunkana siedzącego na parapecie po drugiej stronie korytarza, jednym z niewielu, który całkowicie ocalał. Podszedł do niego. Ręka blondyna nie wyglądała dobrze, ale on nie wyglądał na przejętego z tego powodu. Spojrzał na Rena z niepokojem. Kolega postawił swój gunblade na kupce gruzu, koło jego toporu i oparł się o ścianę przy oknie. Stali tak bez słowa przez kilka chwil, wśród rosnącego wokół szumu rozmów i tłoczących się ludzi, w coraz większej liczbie napływających do dormitoriów.
- O czym myślisz? - zapytał się w końcu Ren.
- O tym, czy te nasze sny mają jakiś wpływ na to, co się dzieje dzisiaj - odpowiedział Dunkan, patrząc przez okno, podpierając twarz prawą ręką.
- Musimy się spytać instrutkor Tilmett - powiedział Ren, odwracając się do przyjaciela - I tego całego dyrektora Ogrodu Galbadia. Oni coś wiedzą.
Znowu zapadła cisza. Cisza, wśród gadających i przekrzykujących się osób. Oboje byli zmęczeni walką, zbyt dużą dawką adrenaliny. Obaj mieli mętlik w głowie, ciągle pamiętając obrazy ze snów i słysząc głos nieznajomej, ostrzegającej o niebezpieczeństwie.
- Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi, co nie? - zapytał retorycznie Ren.
Dunkan przytaknął.
-
czemu tak mało ?? ........
dobry rozdział, ale by znów królować musisz się bardziej postarac
-
Twój fic bardzo mi się spodobał. Ciągła, nie pozwalająca oderwać wzroku akcja, wiarygodni bohaterowie i świetnie odwzorowany system rzucania zaklęć... A myślałem, że jestem dobry w tym co robię;) Muszę przyznać, że Ty i W_W przewyższacie mnie conajmniej o głowę.
Co prawda znalazłem ortografa ("dziórę"), ale tylko to rzuciło mi się do oczu, reszta stanowi mistrzowską robotę. Masz tego więcej, prawda? :lol:
Dodatkowym, naprawdę sporm, plusem jest osadzenie Twojego dzieła w realiach Final Fantasy VIII, czyli mojej ulubionej części. Nazwy, organizacje, w końcu starzy znajomi, których dalszy los tak bardzo mnie ciekawił.
Koledzy po fachu? :) Zatem, jako taki, oceniam Twą pracę na 9/10, gdyż 10 jest zarezerwowane dla bogów tej dziedziny, czyli wybitnych fragmentów... (znaczy pisz tak dalej, bo bardzo chce Ci dać dziesiątkę)
Skoro mam okazję, to zapraszam Cię, Tant, do skomentowania mojego "dzieła", będę zaszczycony.
-
Co prawda znalazłem ortografa ("dziórę"), ale tylko to rzuciło mi się do oczu, reszta stanowi mistrzowską robotę. Masz tego więcej, prawda?
"Dzióry" mogłem nie wyłapać, a wszystko przez to, że nie mam autokorekty. A więcej tego nie mam, bo piszę na bierząco.
Skoro mam okazję, to zapraszam Cię, Tant, do skomentowania mojego "dzieła", będę zaszczycony
Przeczytam to co napisałeś, jak troche czasu znajdę, a nie jest z tym u mnie łatwo... no ale w środę się postaram, bo wtedy mam ostatnie koło i już raczej luz będzie.
-
Powiem jedno: Don't Stop, bo W_W i Ignatius w końcu cię pobiją. Pisz dalej.
-
Hmmm..... zafundowałeś nam taką przerwę między rozdizałami, że odzwyczaiłm się od twojego stylu pisania.... a jak się czyta dwa opowiadania naraz i trzecie się pisze, to różnice stylów raczej się wyczuwa.....
W każdym razie stwierdzam, że po raz kolejny odwaliłeś kawał dobrej roboty i napisałeś świetny rozdział. Mże trochę za bardzo skupiasz się na opisach, ale to chyba nawet lepiej, bo skoro ci dobze wychodzą, to czemu mialbyś się na nich nie skupiać?
Czekam na ciąg dalszy
-
Przeczytałam z przyjemnością. Nadal fabuła rozwija się ciekawie i nie mogę się doczekać kolejnej części.
-
Łah Tant długo kazałes czekać,ale warto było,czekam na dalszą część z niecierpliwością.
-
Hihi, opowiadanie Tantalusa zostawiłam sobie na deser^^ Nie przeczytałam jednak wszystkiego... jestem dopiero na ósmym rozdziale ale nie mogłam oprzeć się pokusie skomentowania Twojej pracy już teraz. :)
Cóż... moje słowa pewnie niewiele znaczą ale chciałam tylko powiedzieć, że podoba mi się sposób w jaki piszesz... taki... profesjonalny^^ Zapewne dlatego pierwsze rozdziały to bardziej pochłonęłam niż przeczytałam... Nie każdy obdarzony jest takim talentem i uważam, że powinieneś lepiej go wykorzystać, a nie publikować swoje prace jako FunFiki na podrzędnym vortalu o FF. :P Z resztą podobnie myślę o twórczości White_wizarda i Ignatiusa. Marnujecie się panowie... :)
W dobrym Funfiku wyobraźnia to nie wszystko, trzeba jeszcze umieć przelać ją na papier. Ty potrafisz to robić jak mało kto^^ Też bym tak chciała... Bo wyobraźnię to ja mam... ale umiejętności pisarskie... cóż... Teraz pozostaje mi tylko czekać cierpliwie na kolejne rozdziały Twojego opowiadania... =]
-
Nie każdy obdarzony jest takim talentem i uważam, że powinieneś lepiej go wykorzystać, a nie publikować swoje prace jako FunFiki na podrzędnym vortalu o FF
Heh.. podrzędny vortal.. to po nas pojechałaś Miyone...
W dobrym Funfiku wyobraźnia to nie wszystko, trzeba jeszcze umieć przelać ją na papier. Ty potrafisz to robić jak mało kto^^ Też bym tak chciała... Bo wyobraźnię to ja mam... ale umiejętności pisarskie... cóż... Teraz pozostaje mi tylko czekać cierpliwie na kolejne rozdziały Twojego opowiadania...
Aż się człowiekowi chce pisać, jak czyta potem takie komentarze. Poraz kolejny nie śpieszyłem się ze wstawieniem kolejnej pracy, ale powiedzmy, że miałem kilka spraw, które na liście priorytetów stały wyżej niż Isog. Obiecuję, że kolejny rozdział napiszę szybciej. Tymczasem macie nowy rozdział.. to już 18ty heh... jeszcze troche i będę się zbierał ku zakończeniu (planowany był na jakieś 30-35 rozdziałów i tak mam zamiar skończyć)... póki co podałem kilka odpowiedzi na pytania, które czytelnicy mogli sobie zadawać... w tym rozdziale nie ma żadnych walk i wogóle nudy są straszne, no ale nie samą walką człowiek żyje... miłego czytania i czekam na komentarze jak zawsze.
Rozdział Osiemnasty
'Cholera' przeklnął Ren, nie odrywając wzroku od sufitu. Leżał na łóżku w swoim ciemnym pokoju, wpatrując wzrok w zielone cyferki wyświetlające się na elektroniczny zegarku, przymocowanym do półki na książki nad łóżkiem. Była czwarta nad ranem. Ren odwrócił głowę w lewo, patrząc na walające się po pokoju śmieci, książki i ubrania, oświetlane przez pierwsze promienie słońca i poświate świetlnego pierścienia otaczającego Ogród. Wodził oczyma po wiszących na ścianach plakatach, po szafie i biórku, obok którego stał czarny futerał z jego Revolverem w środku. Przez chwilę kontemplował wiszącą u góry lampę i powieszony na klamce od drzwi mundur kadeta. Nie myślał jednak o tym co widzi. Z założonymi za głowę rękoma leżał i zastanawiał się nad tym wszystkim. W ciągu tak krótkiego czasu, w jego życiu stało się więcej niż kiedykolwiek dotąd. Dziwne "sny", misja w Deling, bal inauguracyjny, atak czarownicy... wydawało mu się, że to wszystko powinno mieć jakiś sens, że odpowiedź gdzieś jest, ale ciągle pozosaje nieuchwytna, jak księżyc w rzece. 'Dlaczego to właśnie ja, Dunkan i ta nowa - Alice, mamy te dziwne sny? Czemu nikt nam nie mówi o czym one są? Czy to jakaś cholerna tajemnica, czy zabije nas to? Coś się nam kurde należy za to, że ze 3 razy prawie nas zabili za to, że walczyliśmy w imie Ogrodu'. Ren obrócił się na bok i poprawił poduszkę. 'I co z tym cholernym Kemuri'm? Ludzie z grupy Jellis mówili dzisiaj, że był przy bramie wejściowej i miał przy sobie Ifrit'a... to pewnie on spowodował ten wybuch na początku... ale skąd oni wszyscy mieli Guardian Force, skoro wszystkie zidentyfikowane dotąd są w arsenale Balamb? I kim oni do cholery byli?'. Ren spowrotem obrócił się na plecy i spojrzał w wyświetlacz zegarka nad sobą. '4:04... muszę iść spać i wstać rano na ten apel. Może dowiem się czegoś...'. Ren obrócił się na drugi bok, twarzą do ściany i zamknął oczy. Leżał tak kilka minut, analizując białą farbę koło poduszki. Odwrócił się nagle na plecy i podniósł się do siedzenia, mocno zirytowany.
- Głupia bezsenność... - wyszeptał składając ręcę i koncentrując się chwilę - Sleep! - dodał po chwili najciszej jak mógł. Różowa mgiełka owiąnęła jego głowę, zlepiając powieki i wypełniając nozdrza słodkim zapachem. Nie poczuł nawet jak pada na poduszkę.
- Pobudką!! - wrzasnął Dunkan tuż przy ochu Rena. Chłopak zerwał się do pozycji półsiedzącej i rozejrzał się dookoła przymkniętymi oczyma. Pościel już dawno leżała na podłodze, zakrywając wysupujące się z pod łóżka komiksy. Dunkan stał nad nim cierpliwie, dopinając ostatnie guziki białej koszuli i patrząc jak kolega powoli siada na łóżku i przeciera oczy.
- Za niecałe pół godziny mamy być w audytorium koło Yard'u - powiedział wychodząc z pokoju i wracając do siebie - Dobrze, że go nie zniszczyli, bo byśmy się musieli na piętrze gnieździć. Słyszałem, że Yard też zaatakowali i mieli przy sobie Siren, ale szybko się wycofali. nasi w końcu też mieli Guardian Force.
- Jak myślisz, skąd oni mieli GF? - zapytał się po chwili Ren, wychodząc w bokserkach do przedpokoju, kierując się do łazienki.
- Mógł je mieć Kemuri - powiedział Dunkan - On by na specjalnej misji razem z instruktor Tilmett i kimśtam jeszcze. Pewnie drużyny były wyekwipowane w kilka Guardian Force, a Kemuri wpierw je wyciągnął, a potem załatwił posiadaczy. Przynajmniej na to wszystko wskazuje.
Ren nie odpowiedział, głównie dlatego, że mył zęby. 'Brzmi logicznie' pomyślał.
- To musiała być poważna misja, skoro wzięli GF i wysłali najlepszych ludzi - kontynuował Dunkan, dalej się ubierając - McNash to weteran tak jak ten Zebedin, Sayki to doświadczona instruktorka, a Selphie Tilmett to już wogóle pierwsza liga. W kilka lat temu razem z innymi pokonała czarownicę.
- Może byli tak wyekwipowani, bo znowu chcieli ją dorwać? - zapytał retorycznie Ren, wychodząc z łazienki.
- Bardzo możliwe - odrzekł, siadając przy stole w przedpokoju i czekając aż kolega się przebierze - Możemy tylko zgadywać, bo pewnie nikt nie będzie uprzejmy powiedzieć nam całej prawdy. Kończ się ubierać, bo zaraz będziemy spóźnieni.
Wielki tłum kadetów i oficerów zgromadził się w Audytorium Południowym, normalnie zajmowanym przez znacznie mniejszą liczbę ludzi. Usunięto wszystkie krzesła i ławki, aby zaoszczędzić na przestrzeni, lecz mimo to ludzie ledwo mieścili się w sali. Ren i Dunkan przecisnęli się przez powstający już przy wejściu zator i szybko skręcili w prawo, gdzie tłum był ewidentnie rzadszy. Przesunęli się pod stojące dalej okno i stanęli na szerokim, wewnętrznym parapecie, obok kilku studentów w swoim wieku. Na sali zgromadziło się ok. 1000 studentów. Oprócz osób stojących na drugim końcu sali, nie było w audytorium ani jednego oficera SeeD. Przy mikrofonie stała instruktor Trepe, rozglądając się bacznie po sali. Kilka metrów za nią na ustawiowionych tam krzesłach siedzieło kilku oficerów. Ren zauważył wśród nich McNash'a, Dincht'a i intruktor Tilmett, a także doktora Kadowaki.
- Myślałem, że przemawiać będzie Leonhart - powiedział do Dunkana.
- Też tak myślałem - odrzekł blondyn - ale pewnie wszystko nam zaraz powiedzą.
Po kilku minutach szumu rozmów i niepewności, instruktor Trepe uderzyła w mikrofon kilka razy palcem, aby sprawdzić, czy działa, po czym jej głos rozległ się po całym audytorium.
- Czy mogę prosić was o uwagę? - poczekała chwilę, aż zebrana publika uspokoiła się i przestała rozmawiać. Ludzie ucichli szybciej niż podczas normalnych apeli, każdy bowiem ciekaw był tego, co władze Ogrodu mają do powiedzenia, na temat wczorajszego ataku.
- Zwołałam dzisiejszy apel, aby poinformować was o kilku rzeczach, które macie prawo wiedzieć i które napewno was interesują - Quistis mówiła powoli i wyraźnie - Jak dobrze wiecie, wczoraj, podczas Balu Inauguracyjnego Ogród Balamb został zaatakowany przez niezidentyfikowaną grupę terrorystów. Pewnie słyszeliście już wiele plotek na temat tego kim mogli być agresorzy, skąd przybyli i jaki był cel tego ataku. Podczas ataku potwierdzono użycie Guardian Force Ifrit'a, Siren i Brothers przeciwko nam. Ofensorzy wykorzystali do ataku poduszkowce, jednak wykluczyliśmy jakikolwiek udział w tym ataku wojsk Ogrodu Galbadia, czy regularnego galbadiańskiego wojska.
Pomróki przeszły po audytorium. Jacyś dwaj starsi kadeci, stojący obok chłopców wymienili między sobą poglądy. Ren dosłyszał, że niezbyt przychylnie wypowiadają się o ludziach z zachodniego kontynentu, nie dając do końca wiary temu, co mówi Quistis.
- Agresorzy zaatakowali w czterech niewielkich grupach, próbując zająć Yard, dormitoria i bramę główną. Dzięki szybkiem i sprawenej interwencji naszych ludzi, udało się szybko odeprzeć atak, a w trakcie walk żaden z oficerów, ani kadetów nie stracił życia. Do tego udało nam się pojmać 4 terrorystów, którzy w tej chwili są przesłuchiwani przez naszych najlepszych oficerów. Z żalem jednak muszę stwierdzić, że agresor osiągnął swój cel.
Pomróki na sali zaczęły być głośniejsze. Ren zmarszczył czoło, Dunkan spróbował podnieść się wyżej, aby lepiej widzieć co się dzieje z przodu.
- Trzy grupy, które zaatakowały Yard, dormitoria i główną bramę, miały służyć odwróceniu naszej uwagi i spełniły swoją rolę. W tym czasie ostatnia grupa przedarła się na 3 piętro, do pokoju dyrektora Leonharta. Wśród przeciwników potwierdzono obecność czarownicy - tej samej, która porwała prezydenta Caraway'a kilka dni temu w Deling. Tym razem jej ofiarą padł sam dyrektor, który pomimo obecności naszych najlepszych ludzi w jego otoczeniu, został porwany.
Pomróki przerodziły się w burzliwą dyskusję, jakiś fotoreporter stojący z przodu strzelił zdjęcie, wszyscy zaczęli rozmawiać ze sobą nawzajem i krzyczeć coś do Quistis i zebranej obok niej grupki SeeD'ów. Ren ze zdziwieniem spojrzał na Dunkana.
- Po co porwała Leonharta? - zapytał retorycznie - To się nie trzyma kupy
- I co? Myślisz, że ci coś wyjaśnię? - odrzekł blondyn - Dla mnie to też dziwne
- Proszę o spokój! - podniosła głos Quistis, uciszając zebraną publikę. Tym razem musiała poczekać dłużej, zanim ludzie się w końcu uciszyli.
- Rozumiem wasze zachowanie, dla wszystkich jest to wielki cios - powiedziała w końcu, gdy poziom szeptów zmalał do rozsądnego poziomu - Podjęliśmy stosowne kroki i nasi najlepsi ludzie zostani wydelegowani w pościg za czarownicą...
- PO CO?! - przerwał jakiś student z przodu - PRZECIEŻ ONA JEST ZBYT POTĘŻNA! NIC NIE ZROB...
Jasnofioletowa chmura zakręciła się wdłoni oficera McNasha, który wstał i wycelował ją w kierunku studenta. Po chwili jego zaklęcie uciszające zogniskowało się wokół jego twarzy. SeeD usiadł na swoje miejsce, poważny i groźnie wyglądający.
- Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak potężna jest czarownica, panie Moore - kontynuowała po chwili Quistis, zwracając się do uciszonego kadeta - Mimo wszystko, panika nie przystoi komuś, kto w przyszłości ma się stać członkiem SeeD.
Jeszcze kilka pomruków przeszło po sali. Ren wiedział, że nawet McNash nie miał w zwyczaju od tak miotać zaklęciami w kadetów. Oficer był zdenerwowany, widział to nawet z tej odległości.
- Nasi najlepsi ludzie zostali już posłani w pościg za czarownicą. Znamy jej potęgę, jednak nie zapominajcie, że organizacja SeeD została powołana właśnie do tego, aby walczyć z czarownicami. Na czas nieobecności dyrektora Leonharta, ja przejmuję jego obowiązki, a oficerowie Lahrson i McNash przejmują role zastępców dyrektora. Z powodu absencji pewnej ilości instruktorów, wszystkie grupy będą miały zajęcia według nowego planu, które zostanie wam dzisiaj przysłany, do waszych pokojów w dormitoriach. Wszystkie uszkodzenia zaatakowanych części Ogrodu zostaną naprawione najszybciej jak to możliwe, a studenci, którzy odnieśli uszczerbek na zdrowiu lub stracili mienie osobiste podczas wczorajszego incydentu, otrzymają specjalne odszkodowanie. Osoby, których pokoje zostały znacząco uszkodzone, zostaną przeniesione do tymczasowych kwater zastępczych, na czas trwania napraw. Jesteśmy pewni, że wczorajszy incydent nie powtórzy się już nigdy, lecz na wszelki wypadek ochrona kompleksu będzie zwiększona.
Quistis odczekała kolejne minuty, w których studencie nerwowo wymieniali się poglądami, coraz bardziej zwiększając poziom hałasu.
- To wszystko, co chciałam powiedzieć - Quistis wyprostowała się i poprawiła okulary - Instruktorzy waszych klas odpowiedzą wam na wszelkie ewentualne pytania w czasie pierwszych zajęć dnia dzisiejszego, które zaczną się o 10:00. Możecie się rozejść.
Studencie, dalej norwowi, zaczęli wycofywać się do wyjścia. Ren i Dunkan również nie wiedzieli co myśleć. Zanim zdążyli jednak cokolwiek powiedzieć, zobaczyli, że Zell Dincht podchodzi do mikrofonu.
- Kadeci o numerach rejestracyjnych #217462, #218411 i #254778 mają się stawić w pokoju 113 za 30 minut - powiedział blondyn - Powtarzam, kadeci o numerach #217462, #218411 i #254778 za pół godziny mają być w pokoju 113 na drugim piętrze.
Obaj chłopcy stanęli w miejscu i spojrzeli na siebie. Dunkan uśmiechnął się paranoicznie. Dwa pierwsze numery należały do nich.
-
heh..krótkie..ale fajne...ja tam podejrzewam ,ze czarownica sie teraz zabawia z Squallem gdzieś w Eshtar ;] XD
-
Nie każdy obdarzony jest takim talentem i uważam, że powinieneś lepiej go wykorzystać, a nie publikować swoje prace jako FunFiki na podrzędnym vortalu o FF
Heh.. podrzędny vortal.. to po nas pojechałaś Miyone...
Nie no... niewinny żart to był... :) Gdybym naprawdę uważała SZ za podrzędny vortal, zapewne nie zawracałabym ani sobie, ani Wam głowy tekstami o Dark Chronicle... Eh... A ja naprawdę się staram...
Oki, to teraz komentarz drobny... :) Tant, Twoje opowiadanie, to jeden z lepszych funfików jakie miałam w życiu okazję przeczytać. Bardzo mi się podoba, wspaniale się czyta, bo potrafisz wspaniale pisać. Naprawdę tak uważam. Ciekawe postaci, bardzo obrazowe opisy walk, fajne dialogi... czy ja przypadkiem nie powielam wcześniejszych komentarzy? Hihi, dobrze, że przynajmniej nadrobiłam zaległości i teraz jestem już na bieżąco z Twoim opowiadaniem. Mam nadzieję, że nie będziesz kazał nam długo czekać na kolejne rodziały^^
-
hmm. Porwanoi Carawaya i Squalla, to oznacza, że wiedźma to ... niech się reszta domyśli. Anyhow kolejny dobry rozdział.
-
TO...była żona Carawaya XD
-
hmm... planujesz trzydzieści rozdziałów, tak? Hmm ... to ciekawe, bo jak zauważyłem masz dość specyficzny styl pisania polegający na przesuwaniu akcji do przodu w tępie szarżującego ślimaka. Nie wiem czy to skończysaz na tych tam trzydziestuparu rozdziałach.... No ale ty tu jesteś szefem.
Już nawet nie będę pisał, że rozdział jest zajebisty i takie tam, bo to jest na tyle oczywiste, że każdy to wie. Nawet wizard......
-
Świetna robota, Tant. Bardzo ciekawy kawałek jak zwykle.
-
<nie wie, co napisać... siedzi przed komputerem z głupawo przekrzywioną głową i śliną, zbierającą się w kąciku ust> emmm... Miodzio... Cóż tu więcej pisać. I like this game....ermm... story :] Nie, no koniec wygłupów. Sądziłem, że nie przebijesz siebie samego. Myliłem sie.
-
No dobra.. miałem napisać szybciej i obietnicy nie dotrzymałem, ale za to macie w zamian rozdział o długości ponad 2 razy większej niż mi się to normalnie zdarza. Powiem tylko, że właśnie szykuje się fabularny przełom. System prowadzenia fabuły na dwa fronty spodobał mi się, jako że przyspiesza jej postęp, a w końcu trzeba by kiedyś tego fanfika skończyć. Jeżeli chodzi o zaawansowanie, można powiedzieć, że jesteśmy na półmetku "In search of glory" i powiem wam szczerze, że będę z siebie szalenie dumny, jak uda mi się wszystko skończyć tak, jak początkowo planowałem. Nie pisałem teraz kolejnego rozdziału, bo przechodziłem przez pewien kryzys artystyczny i wogóle nie mogłem sklecić sensownego zdania. Dobra.. nie przedłużam już... życzę miłego czytania i jak zawsze zapraszam do komentowania
Rozdział Dziewiętnasty
- Wiesz Dunkan, to mi się przestaje podobać - powiedział Ren, do siedzącego obok kolegi. Blondyn obejrzał się za dwiema starszymi studentkami, idącymi w stronę dormitoriów.
- Mnie też, ale nic na to nie poradzimy - odrzekł, kończąc odprowadzanie dziewczyn wzrokiem i skupiając uwagę na Ren'ie - Ale może chcą teraz czegoś normalnego? Może chcą nas odznaczyć za odwagę podczas obrony dormitoriów albo coś w tym stylu.
- Taa... odwagę - uśmiechnął się chłopak - Wszyscy walczyli w całym Ogrodzie, nie sądzę, żeby mieli nas specjalnie gratyfikować za to, że udało nam się nie zginąć.
- No ale jest to jakiś sukces... lepiej zbierajmy się już i jedźmy na drugie piętro. Bezpieczniej będzie się nie spóźnić, a tak szybciej dowiemy się o co chodzi.
- Czuję, że to nie będzie nic dobrego, wiesz... - zmartwił się nieco Ren, wstając jednak i idąc wraz z kolegą w stronę windy - Nasza rola w tym całym burdelu nie jest przypadkowa, a oficerowie to wiedzą. Pomyśl chociażby o tych snach...
- Nawet jeżeli masz racje, w niczym nam to raczej nie pomaga - przyznał blondyn - Nie wiem jak ty, ale ja się specjalnie nie palę do tego, by być bohaterem.
Ren nie odpowiedział. Przy drzwiach do windy stała Alice, już nie w brązowej sukni, a w klasycznym, granatowym mundurku kadetki, ze spódniczką do kolan. Miała zabandażowane lewe przedramie, lecz poza tym wyglądała, jakby również wyszła z walki w dormitorium bez większych urazów. Widząc Rena i Dunkana, uśmiechnęła się tajemniczo.
- Czułam, że to będziecie wy - powiedziała, gdy obaj stanęli koło niej, czekając na windę - Tylko nasza trójka straciła wtedy na balu przytomność.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Nie zastanawiali się dotąd, kim może być trzecia wyczytana osoba. Teraz jednak zaczynało to być dla nich jasne.
- Więc ty też? - spytał Ren starajac się odwzajemnić uśmiech.
- Mam sny? - drzwi do windy otworzyły się i cała trójka weszła do środka. Alice nacisnęła guzik na pulpicie po lewej i po chwili, drzwi zaczęły się zamykać.
- Chyba nie sądzicie, że poprostu wtedy zasłabłam? - dokończyła Alice i zmrużyła oczy, patrząc na obu kolegów - Niech zgadnę... w tym drugim świecie, ty jesteś Laguna, a ty Kiros, tak?
- Dokładnie - potwierdził Dunkan - Zgaduję więc, że ty stajesz się wtedy Ellone, tak?
Drzwi windy otworzyły się i cała trójka wyszła na korytarz. Kilkunastu oficerów przemierzało go, w sobie tylko znanych sprawach. Szkolny nastrój kończył się w windzie, tutaj nie było już uczelni. Tutał znajdowała się cała administracyjna część Ogrodu Balamb, a część ta była większa, niż możnaby przypuszczać.
- Niestety nie - uśmiechnęła się Alice, kiwając głowę - Mi przypadł w udziale ten wielkolud Ward. Miły facet, ale samo postrzeganie świata z pozycji dwumetrowego drągala, to było conajmniej dziwne przeżycie.
- Hmm... nie pomyślałem, że ktoś może wcielać się w niego - powiedział Ren, drapiąc się po brodzie. Cała trójka weszła właśnie na schody, prowadzące dalej w górę - Czyli gdzieś jeszcze może być ktoś, kto wciela się w Ellone.
- No nie wiem - odrzekł Dunkan - Pamiętasz, co nam mówił ten cały Kinneas podczas przesłuchania? Mówił, że to właśnie przez nią tracimy przytomność i przenosimy się... tam.
- Czyli myślisz, że tylko nasza trójka ma te wizje? - spytała Alice.
- Tego nie wiem - odpowiedział Dunkan - Ale może tu znajdziemy odpowiedź.
Trójka kadetów stanęła w środku chudego korytarza. Tutaj mieściły się gabinety niektórych oficerów, wchodzących w skład zarządów i rad Ogrodu. Pokój 413 był biórem oficera Peter'a McNash'a, instruktora starszych roczników. Chłopcy znali go z przesłuchania, lecz poza tym nie mieli z nim zbyt wielu kontaktów. Zresztą wcale nie chcieli mieć. McNash słynął z burzliwej natury, a jego reakcja w audytorium na panikującego studenta, mogła być tego najlepszym dowodem. Ren nie miał ochoty go widzieć, ale było już za późno na odwrót. Alice zapukała w drzwi trzy razy.
- Wejść - usłyszeli głos, niezawodnie należący do instruktora.
Ren otworzył drzwi i cała trójka weszła do środka. McNash siedział przy biurku pod oknem i właśnie przeglądał jakieś papiery. Nie był jednak sam. Oprócz niego, w pokoju siedziały dwie osoby. Pierwszą z nich była instruktor Tilmitt, która, siedząc dotąd tyłem, odwróciła się do trójki i uśmiechnęła się lekko. Jej obecność dodała Ren'owi troche otuchy. Jednakże obecność drugiej osoby, napełniła go lekką niepewnością.
- Siadać - powiedział krótko McNash, odkładając papiery na bok biurka i podpierając podbródek na splecionych dłoniach.
- Znowu się spotykamy chłopaki - uśmiechnął się Seifer, odprowadzając całą trójkę wzrokiem.
Ren, Dunkan i Alice zajęli miejsca, po prawej stronie instruktor Tilmitt, przed siedzącym na wprost McNash'em. Widać, że nie był w najlepszym humorze.
- Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie zgadzam się z decyzją, która ma być tu ogłoszona. - powiedział długowłosy, przeszywając chłopców i Alice wzrokiem - Jednakże dyrektor Trepe wydaje się pokładać w was, kadetach, nadzieję, której, moim skromnym zdaniem, nie są godne ani wasze umiejętności, ani osiągnięcia. Nie mniej jednak...
- Do rzeczy - przerwał Seifer, zakładając nogę na nogę - Nie mam całego dnia, a dzieci pewnie chcą wiedzieć o co chodzi.
Oficer uśmiechnął się dziwnie i kątem oka spojrzał na blondyna. Widać było, że obceność Almasy'iego, nie jest dla niego powodem do wielkiego szczęścia.
- Dobrze więc - McNash wrócił wzrokiem do kadetów - Na wniosek zarządu Ogrodu Balamb, wasza trójka zostaje wydelegowana na specjalną misję.
- Misję? - Ren spytał, zdziwiony i zaniepokojony.
- Na ten czas zostajecie zwolnieni ze wszystkich zajęć ze swoimi instruktorami - kontynuował oficer - Instruktor Tilmitt, jako wasz bezpośredni opiekun, dopilnuje, żebyście nadrobili zaległości po wykonaniu misji.
- Ale sir - przerwała Alice - My nie jesteśmy jeszcze SeeD. Mamy dopiero 13 lat.
- Chociażby z tego względu byłem przeciwny decyzji dyrektor Trepe - McNash dalej mówił spokojnie, w jego głosie dało się nawet wyczuć lekkie znudzenie - Mimo to musi pani pamiętać, że Ogród Balamb to nie tylko szkoła. SeeD są najemnikami, a wy, chociaż jeszcze nie zdaliście testu kwalifikującego, w pewnych okolicznościach również możecie być traktowani jak najemnicy. Regulamin dopuszcza taką możliwość w stanach wyjątkowych.
- Zgadnijcie dzieciak, jaki to jest stan? - Seifer, siedzący dwa krzesła dalej uśmiechnął się szeroko
Ren milczał i czuł narastające napięcie gdzieś w okolicach żołądka. Dunkan znowu pobladł, a Alice oparła się na krześle, z lekki wyrazem zdziwienia na twarzy.
- W szczegóły misji wprowadzi was instruktor Tilmitt - powiedział McNash, uśmiechając się do Selphie, jednakże bez specjalnego entuzjazmu - Ona zdaje się wiedzieć o niej więcej niż ja, czy ktokolwiek inny.
- Chcemy, żebyście znaleźli Ellone - powiedziała Selphie, wstając.
- Ellone? - zmarszczył czoło Dunkan - Czyli to ona wywołuje te sny? Czego od nas chce?
- Chcemy, żebyście to ustalili - odrzekła instruktor - Z jakichś powodów, to właśnie wy jesteście nawiedzani przez wizje senne, które ona na was zsyła. Wiem o nich, ponieważ kiedyś, dawno temu, ja również ich doświadczyłam. Jedyne co wiem to to, że ona nie robi tego bez przyczyny. Musi mieć jakiś powód, a fakt, że mieliście już tyle wizji w tak krótkim czasie dowodzi, że to coś bardzo ważnego.
- Ale czemu pokazuj nam te wszystkie obrazy? - zapytała Alice - Po co nam one i co mogą nas obchodzić?
- Chciałabym to wiedzieć - Selphie odpowiedziała bez uśmiechu - Jutro rano pojedziecie pociągiem do Timber, a stamtąd udacie się do niewielkiej wioski na południu, zwanej Winhill. Tam powinniście ją znaleźć.
- Nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia? - zapytał Dunkan z lekki przestrachem - Przecież nie mamy odpowiednich kwalifikacji.
- Dyrektor Trepe wierzy, że nie odmówicie - odpowiedział McNash - Jednakże zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że w trakcie misji możecie napotkać pewne problemy, z którymi normalni kadeci mogą sobie nie poradzić. Dlatego też nie pojedziecie tam sami.
- Czyli będą nas eskortować SeeD? - uśmiechnął się dziwnie Dunkan - Super...
Seifer również się uśmiechnął i zdjął nogę z kolana. Spojrzał w stronę chłopców, a uśmiech prysnął od razu z ust Dunkana, kiedy dotarła do niego prawda.
- Nie jest to oficjalna akcja i ponadto będziecie podróżować in cognito - powiedziała Selphie - Ogród nie może sobie pozwolić na wydelegowanie jakichkolwiek oficerów SeeD z wami. Jednak Seifer Almasy i jego przyjaciele zgodzili się was przypilnować.
Ren i Dunkan zbledli lekko i spojrzeli po sobie. Alice spojrzała na nowego opiekuna i po czym zwróciła wzrok na Selphie.
- A dlaczego mamy podróżować in cognito? - spytała.
- Timber to drugie największe miasto Galbadii - wyjaśniła Selphie - Mieszkańcy tego państwa nie mają ostatnio powodów, żeby cieszyć się z wizyty SeeD. Konserwatyści i ci, którzy sympatyzują z ruchem antydemokratycznym nigdy nas nie lubili. Pozostali przestali nas lubić, kiedy czarownica porwała prezydenta Caraway'a, którego mieliśmy chronić. Niektórzy nawet sądzą, że to właśnie Ogród Balamb stoi za tym porwaniem. Noszenie mundurów mogłoby przysporzyć wam więcej problemów, niż myślicie.
Cała trójka kadetów zamilkła. Ren sam dokładnie nie wiedział co czuł. Był niepewien i miał wrażenie, że ostatnio zbyt wiele rzeczy dzieje się wokół niego. Jednakże rozmowa z Ellone mogłaby dostarczyć odpowiedzi na kilka pytań, które nie dawały mu spać po nocach.
- Jeszcze jedno - powiedział McNash - Misja jest tajna, więc nalegam, abyście absolutnie nikomu nie mówili gdzie jedziecie. Mamy powody podejrzewać, że wśród naszych własnych ludzi są osoby współpracujące z terrorystami, którzy uprowadzili dyrektora Leonhart'a. Czas i zgranie ataku świadczyłoby o tym. Nie jest dla mnie ważne komu ufacie, a komu nie. Jeżeli dane na temat misji wyjdą poza ten pokój, gwarantuję wam, że staniecie przed Komisją Dyscyplinarną. Zrozumieliśmy się?
- Tak jest, sir - powiedzieli chłopcy i Alice. Ani Ren, ani Dunkan nie chcieli znowu przechodzić przez stres, który towarzyszył im podczas przesłuchania.
- Nie martwcie się - powiedziała Selphie - Jak dobrze pójdzie, za tydzień będziecie spowrotem. Teraz proponuję, żebyście poszli się spakować. Nie zapomnijcie o swojej broni i paramagii. Pamiętajcie też, że podróżujecie w strojach dziennych, a nie w mundurach. Jutro o 7:00 macie być w Yard'zie. Teraz jesteście wolni.
Cała trójka wstała powoli i z mieszanymi uczuciami ruszyła do wyjścia. Ren jeszcze raz obrócił się przy drzwiach, patrząc na zimne spojrzenie McNash'a, na pogodną Selphie i lekko uśmiechniętego Seifer'a. "Tyle zachodu z powodu naszych snów..." pomyślał, poczym wraz z przyjaciółmi, wyszedł z sali.
- Ren! Alice! - Nicole krzyknęła do brata i koleżanki, którzy wraz z Dunkanem szli właśnie w stronę dormitoriów - Szukałam was... coś się stało Ren?
Nicole spojrzała na minę brata, poważniejszą niż normalnie. Cała trójka nie była w tej chwili specjalnie wesoła.
- Nie możemy o tym mówić - powiedział Dunkan.
- Nic, czym powinnaś się przejmować Nicole - dodał Ren.
- Chwila.. - bliźniaczka zmarszczyła czoło - To wasze numery wyczytano na końcu tego spotkania w Yard'zie? Więc to was wezwano? W co znowu się wplątaliście
- Musimy coś zrobić - powiedział Ren - Jutro rano wyjeżdżamy.
- Gdzie znowu wyjeżdżacie? - Nicole podniosła głos. Kilku studentów obróciło się za nimi, słysząc głośniejszą rozmowę.
- Ciszej, dobra - uciszył ją brat - Dunkan, Alice, może idźcie do dormitoriów, ja z nią pogadam.
Dunkan przytaknał i wraz z blondynką poszli łukowym korytarzem, mijając centrum treningowe. Ren i Nicole odeszli na bok.
- Instruktor... znaczy się dyrektor Trepe chce, żebyśmy coś sprawdzili - powiedział ciszej brunet - Z pewnych przeczyn to właśnie nasza trójka jest potrzebna i to my musimy pojechać. Nie mogę ci powiedzieć więcej, więc nie pytaj, proszę cię.
- Dobrze, nie będę - powiedziała Nicole - Ale czy nie mogliście odmówić? Przecież jesteście tylko kadetami, nie możecie jechać na oficjalne misje SeeD.
- To nie jest oficjalna misja SeeD - odrzekł. Przez chwilę zamilkł, kiedy jakiś starszy student przechodził w zasięgu jego głosu. - Będziemy podróżować in cognito. Ale nie martw się, będzie z nami jechał taki jeden typ, który był naszym bezpośrednim przełożonym w Deling.
- Seifer Almasy? - zgadła Nicole - Nie możesz mu ufać Ren, słyszałam o nim wiele złego.
- Co niby? - zdziwił się Ren - Seifer uratował mi życie w Deling.. troche jest nerwowy, ale poza tym..
- Słuchaj Ren - przerwała mu - Seifer był kadetem w Ogrodzie 8 lat temu, ale wywalono go po egzaminie, za narażanie zespołu. Później, kiedy Ogród walczył z Ultimecią, najpotężniejszą czarownicą w historii, zgadnij kto był jej rycerzem? Kto walczył przeciwko SeeD w jej obronie?
- Chyba żartujesz - zdziwił się Ren
- Seifer był zdrajcą Ogrodu! - podniosła głos - Był wierny czarownicy i nie wiadomo, czy teraz też nie jest.
- Proszę cię Nicole - uspokoił ją - Quistis zna Seifera, nie posyłałaby nas z nim, gdyby mu nie ufała. Ludzie się zmieniają, nie wierzę, żeby Seifer był złym człowiekiem.
- Ale nie możesz wykluczyć, że poprostu udaje, co nie? - zapytała retorycznie siostra - Seifer ma powody, żeby nienawidzić SeeD. Mógł znowu stać się sługą czarownicy, tak jak kiedyś.
- Nawet jeżeli, ja nie mam wyjścia - powiedział Ren - Jutro muszą z nim pojechać, to odgórny rozkaz. McNash powoływał się na jakieś paragrafy z regulaminu.
Nicole zamilkła. Była bardzo zmartwiona i bała się o brata. Ren to czuł i było mu z tym dziwnie. Nie zdażało się często, żeby jego starsza siostra traktowała go w ten sposób. Nagle podeszła bliżej i obięła go rękoma.
- Proszę cię Ren, uważaj na siebie - powiedziała mu, kiedy ten, nie mając wyjścia, odwzajemnił uścisk - Nie chcę, żeby ci się coś stało.
- Będę uważał Nicole, obiecuję - odrzekł chłopak - Nie zostawię cię przecież.
Ren czuł się głupio, widząc, że siostra martwi się o niego. On również bał się o to, co byłoby z nią, gdyby on nie wrócił. Oboje byli sierotami, nie rozstawali się nigdy. Nie wiele pamiętał z okresu wczesnego dzieciństwa, kiedy wychowywał się w sierocińcu, zanim wysłano go do Ogrodu Balamb. Jednak w każdym jego wspomnieniu, Nicole była gdzieś blisko. Pamiętał jak pomagali sobie w trudnych chwilach, jak razem ćwiczyli w centrum treningowym. Pomimo tego, że oboje mieli różnych przyjaciół i spędzali ze sobą mniej czasu niż wcześniej, dalej byli rodzeństwem i tak naprawdę, nie mieli nikogo oprócz siebie.
Nicole póściła w końcu i uśmiechnęła się.
- Załatwiaj swoje sprawy i wracaj szybko - powiedziała - Bo jak się gdzieś będziesz szwędał niepotrzebnie i zwlekał z powrotem, to cię skopie cztery litery.
- Taa - uśmiechnął się - Już się boję. Wrócę niedługo i nic mi nie będzie. Obiecuję.
Ren odwrócił się i ruszył w stronę dormitoriów. Po chwili zniknął z pola widzenia Nicole, która nie wiedziała do końca co ma myśleć.
- Huu... - odetchnął głęboko Kilroy i przetarł łysą głowę ręcznikiem - Ale się spociłem... wracam do dormów i biorę prysznic, nie wiem jak ty.
- No chyba zasłużyliśmy po tym wszystkim - odpowiedział Haji, kiedy oboję stanęli za wyjściem z centrum treningowego. Poczekali cierpliwie, aż drzwi się zamkną, po czym Kilroy wyjął swą karte identyfikacyjną z czytnika - Następnym razem może pójdziemy poza Ogród i spróbujemy się z czymś innym niż te głupie Grat'y?
Obaj kumple wyszli z centrum treningowego, powoli wchodząc do wielkiego holu głównego. Wśród wielu ławek, umieszczonych po obu stronach dużego ronda, zawsze przechadzały się duże grupy studentów, śpieszących do dormitoriów, kafejki, czy biblioteki. Wilgotne powietrze, zapewniane przez wodę w zbiorniku, na którym cały główny korytarz właściwie dryfował, miło odświeżyło obu chłopców, ochładzając ich twarze. Wielu ludzi zastanawiało się, dlaczego twórcy Ogrodu włożyli tyle trudnu, w konstrukcje filtrów, fontann i kanałów w tym właśnie miejscu. Tak naprawde zbiornik z wodą służyć miał do chłodzenia paramagicznych silników, które zapewniały Ogrodowi możliwość poruszania się nad ziemią. Dziś jednak, po zamknięciu poziomu MD, cała woda pełniła wyłącznie funkcję ozdobną. Nikt nie przeczył jednak, że dzięki niej, hol uznawany był za jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie Balamb. Chłopcy nie byli jednak zajęci podziwianiem jego walorów. Obaj zatrzymali się i patrzyli w lewo, na wyjście z Yard'u, przy którym stała dyrektor Trepe i rozmawiała z dwoma wysokimi mężczyznami, ubranymi w stroje nie często widywane w murach Ogrodu. Kilku innych kadetów również obracało wzrok mijając Yard, wymieniając szybko jakieś uwagi.
- Widzisz ich? - zapytał retorycznie Haji - Przecież to White SeeD. Co oni tu mogą robić?
Kilroy nie miał pojęcia. Patrzył jednak na dwóch gości z szarymi przepaskami na czołach, noszących biało-szare mundury, znacznie różniące się od ciemnozielonych strojów SeeD, czy niebieskich mundurków kadetów.
- Może chcą zbadać o co chodziło w tym ataku na Ogród - spróbował zgadnąć Kilroy.
- Nie jestem pewna - odpowiedział głos za nimi.
Nicole zbliżyła się, również patrząc na rozmawiającą Quistis i dwóch oficerów White SeeD. Dyrektor mówiła spokojnie i dużo gestykulowała. Nie wiedzieli jednak o czym mogą rozmawiać. Chłopcy odwrócili się i spojrzeli na siostrę Rena, nie kryjącej zmartwienia.
- Hej Nicole - Kilroy lekko zmarszczył czoło - Co się stało?
- Ren znowu gdzieś jedzie - powiedziała mu - Ma jakąś misję do wykonania.
- I sądzisz, że ci White SeeD mają z tym coś wspólnego? - zapytał Haji.
- Nie wiem... - pokręciła głową dziewczyna, podchodząc bliżej i zniżając głos - Wiem tylko, że to rozkaz od Quistis Trepe. Jego wyjazd i pojawienie się białych... to nie może być zbieg okoliczności.
- Ten Ren.... - zaśmiał się Haji - Zawsze się musi wpakować w jakieś kłopoty. Ale jeżeli biali z nim będą, to raczej nic mu nie będzie.
- Nie jestem pewna - Nicole zagryzła wargi - Czuję.... czuję, że coś złego mu się stanie.
- Heh... parapsychiczne zdolności bliźniaków, co? - spytał się łysy, z uśmiechem na ustach - Zawsze byłem ciekaw jak to działa
- To nie jest śmieszne Kilroy - ucięła dziewczyna patrząc na obu kolegów z klasy.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia, w której cała trójka patrzyła na Quistis i dwóch White SeeD, znikających w korytarzu prowadzącym do Yard'u.
- Słuchaj... - powiedział Haji - Jeżeli możemy ci jakoś pomóc, to mów. Nie chcemy, żebyś się martwiła przez tego debila.
- Dzięki - uśmiechnęła się Nicole i po czym odwróciła się plecami. Chyba nad czymś myślała. Kilroy i Haji wymienili spojrzenia, czekając aż dziewczyna coś powie. Po dłuższej chwili odwróciła się w końcu i spojrzała na nich.
- Myślę, że możecie mi w czymś pomóc - uśmiechnęła się lekko i zaczęła wyjaśniać chłopcom co postanowiła. Nie byli z tego powodu zadowoleni.
-
Nareszcie! :)
Muszę przyznać, że rozdział bardzo ciekawy, ale to chyba było do przewidzenia jak zwykle. :P
-
ej, weź tant się postaraj nie robić takich długich przerw między kolejnymi rozdziałami, bo to raczej mocno niefajne.... no a poza tym rozdział fajn y jak zwykle..... nic więcej chyba nie ma potzreby pisać ,nie?
-
ej, weź tant się postaraj nie robić takich długich przerw między kolejnymi rozdziałami, bo to raczej mocno niefajne....
...
Nie wiecie jakie ja męki przechodziłem, żeby się w końcu zabrać i napisać ten rozdział. Wiele razy poprostu siadałem, zaczynałem pisać, po czym kasowałem wszystko i wkurzony szedłem spać albo w coś pograć. Mógłbym wam tutaj napisać z 10 całkiem niezłych wymówek, które by wyjaśniły dlaczego nie napisałem rozdziału aż do dzisiaj. W każdym razie, dziś był jeden z tych dni, kiedy człowiek może usiąść i napisać cały rozdział od ręki.... i tak też zrobiłem. Praktycznie całość jest z dnia dzisiejszego, klawiatura jeszcze ciepła jest od stukania heh
Rozdział dwudziesty to początek nowego etapu mojej opowieści. Pomyślałem sobie, że można wprowadzić drugi wątek fabularny, ponieważ ułatwi mi to pisanie i sprawi, że fabuła będzie brnęła do przodu szybciej. Jeżeli mam się uwinąc do 35-40 rozdziału z zakończeniem, to trzeba już podjąć jakieś kroki heh. Pomimo tego, że nie jest on specjalnie porywający, rozdział uważam za całkiem udany. Jak zawsze czekam na komentarze, pochwały i takie tam... może jacyś nowi użytkownicy zaczną to czytać, co by mi się fanclub powiększył hehehe...
BTW. Rozdział jest jakieś 2.5 raza większy od normalnego. Powinno wam to w jakiś sposób osłodzić fakt, że nie było tu update'u od 2 miechów heh.
Rozdział Dwudziesty
Ren ziewnął i przetarł oczy. Znowu nie spał najlepiej w nocy, pomimo tego, że wczoraj wcześniej się położył. Po powrocie do dormitoriów nie rozmawiał prawię wogóle z Dunkan'em, który, tak samo jak on, wydawał się być zmęczony tą całą sprawą. Zbyt dużo niezrozumiałych rzeczy zdarzyło się ostatnio, żeby mieli je poprostu zignorować. Od ataku na Ogród, Ren bił się z myślami każdej nocy, nie dochodząc do żadnych wniosków. Wierzył, że ich nowa wyprawa może przynieść jakieś wyjaśnienia, ale bał się również, że poraz kolejny zostaną wplątani w coś, w co nie powinni. 'I tak siedzimy już w tym głęboko' myślał Ren 'W Ogrodzie nie dowiemy się niczego, więc może i lepiej, że wyjeżdżamy na kontynent'.
Dunkan, siedzący na przeciwko, ziewnął zaraz po ciemnowłosym koledze, drapiąc się po głowie. Podniósł się lekko na siedzeniu, aby wyjrzeć przez okno jadącej półciężarówki. Chociaż byli w drodze już dobrych kilka minut, żadne z trójki studentów, nie odezwało się jeszcze słowem. Chłopcy nie mieli specjalnej ochoty rozmawiać, znudzeni ciągłym zadawaniem pytań, bez poznania odpowiedzi. Tylko Alice wydawała się być wypoczęta, nie dawając po sobie poznać, aby cała ta historia miała na nią jakikolwiek wpływ.
- Wyglądacie na niewyspanych - powiedziała z uśmiechem, patrząc na chłopców.
- Nie tylko wyglądamy - odpowiedział Ren, jeszcze raz przecierająć oczy - Nie spałem dobrze od kilku dni.
- Hmm... - zamilkła na moment dziewczyna, wpatrując się przez chwilę w okno za plecami Ren'a, splatając dłonie między kolanami.
- Zaraz powinniśmy dojeżdżać - powiedział Dunkan, widząc za oknem pierwsze budynki przedmieść Balamb - Seifer i jego koledzy pewnie już czekają.
- Jaki jest ten cały Almasy? - zapytała blondynka - Mieliście okazje go poznać w Deling.
- Nie można powiedzieć, żeby był pobłażliwy - powiedział Ren po chwili namysłu - Wydaje się, że nie ma szacunku do nikogo i niczego, a w szczególności do SeeD.
- Jest bezwględny, ale nie wydaje się być złym człowiekiem - dodał Dunkan lekko się uśmiechając - Nie mieliśmy jednak okazji dłużej z nim pogadać. To raczej on mówił nam, co mamy robić.
- Słyszałam wczoraj, że uczył się w Ogrodzie Balamb, ale nie zdał egzaminu końcowego.
Ren zamyślił się na chwilę, kiedy Dunkan kontynuował rozmowę. Przypomniał sobie, co wczoraj usłyszał od siostry, przypomniał sobie jej niepokój. 'Seifer jest dziwny, ale uratował nas Deling, więc nie może być zły' pomyślał. Jednak słowa mówiące o tym, że Seifer walczył kiedyś u boku czarownicy, aby zniszczyć Ogród Balamb, ciągle nie dawały mu spokoju. Nicole czasami przesadzała, ale nie dawała zbyt łatwo wiary plotkom. 'Czyżby więc to była prawda? Ale Quistis i inni mu ufają...'. Nagłe zatrzymanie się samochodu wyrwało Rena z zamyślenia i przerwało rozmowe dwójce przyjaciół. Dunkan wstał i otworzył drzwi z tyłu samochodu, za którymi widniał plac parkingowy przed stacją kolejową. Na niedawno odrestaurowanym niebieskim dachu, pod którym znajdowały się perony, widniało biało- czarne godło Balamb. Kadeci wyszli z półciężarówki zamykając za sobą drzwi i ruszyli ku głównemu wejściu. Z racji na geograficzne położenie wyspy Balamb, przeprowadzony po dnie oceanu tunel kolejowy był błogosławieństwem dla spragnionych słońca turystów. To dzięki niemu, miasto znane jest jako wakacyjna stolica świata. W okresie letnim, ponad połowa wyruszających z Timber pociągów, pędzi właśnie do podmorskiego tunelu, prowadzącego do Balamb. Pomimo tego, że sezon dobiegał już końca, przed stacją zawsze spotkać można było duże ilości zwiedzających oraz sklepikarzy, oferujących pamiątki, napoje i zakąski wszystkim strudzonym podróżnikom, którzy mieli tak wielki wkład w gospodarkę wyspy. Kadeci minęli pare grupek turystów i wspieli się po kamiennych schodach, wchodząc przez główne wejście na pierwszy z czterech peronów. Ich "opiekunowie" czekali już tam na nich. Fujin wpatrywała się w nich swym zimnym wzrokiem, obrana tak jak wtedy, kiedy byli w Deling - w niebieską marynarkę i czarne długie spodnie, pomimo wysokiej jak na tak wczesną porę temperatury, nawet jak na standardy Balamb. Raijin stał obok w krótkich kolorowych spodenkach i słomkowym kapeluszu na głowie. Obok leżał jego bagaż dużych rozmiarów, najwyraźniej wspólny dla całej trójki.
- W końcu jesteście - powiedział Seifer, kiedy kadeci zbliżyli się do ławki, na której siedział. Zamiast swojego białego płaszcza, nosił niebieski bezrękawnik.
- Więc to jest ta wasza koleżanka, co nie? - powiedział Raijin, nie dając poznać, czy stwierdza fakt, czy zadaje pytanie - Będziemy razem podróżować, no nie? Ja jestem Raijin, a to jest Fujin. Seifera chyba już znasz, co nie?
Srebrnowłosa spojrzała na dziewczynę, lecz nie powiedziała żadnego słowa. Ciężko było uwierzyć, że pomimo życia na Balamb, Fujin była biała jak duch. "Musi być albinoską" pomyślał Ren, dziwiąc się, że wcześniej nie zwrócił na ten fakt uwagi.
- Miło mi, jestem Alice - przedstawiła się blondynka i położyła swój bagaż koło ławki. Pozostali zrobili to samo. Seifer wyciągnął coś z kieszeni i zwrócił się do Ren'a.
- Tu są wasze bilety - powiedział, podając bilety chłopcu - Nie zgubcie ich, bo są w obie strony, a nie mamy tyle gotówki, żeby dokupić wam bilety w Timber.
- Usiądźcie w cieniu - powiedział Raijin - Pociąg zaraz przyjedzie, no nie?
Kadeci usiedli na sąsiedniej ławce, kryjąc się w chłodnym cieniu i wyczekując pociągu. Ren kątem oka spoglądał na Seifer'a, dalej bijąc się z myślami.
Niecały kilometr od stacji kolejowej, trzy sylwetki minęły bramę główną Balamb. Trzy spocone i mocno zdyszane sylwetki. Kilkadziesiąt minut wcześniej, sylwetki te bacznie obserwowały, jak Ren, Dunkan i Alice wsiadają samochodu na parkingu w Ogrodzie, dobrze ukrywając się za stojącym nieopodal jeep'em. Niestety jedna z nich nie przewidziała faktu, że automobil trudno jest śledzić na piechotę. Kilkadziesiąt minut później udało im się w rekordowym tempie pokonać 9cio kilometrowy odcinek, łączący Ogród z miastem.
- Nie wiem, czy to dzisiaj mówiłem Nicole - powiedział Kilroy, ciągle oddychając ciężko i przecierając czoło i łysą głowę w swój niebieski T-shirt - Ale nie uważam, żeby to był dobry pomysł.
- Nie żebyśmy ci nie chcieli pomóc - dodał pośpiesznie Haji. Lepiej od kolegi znosił biegi przełajowe, ale i on był bardzo zmęczony - Poprostu uważamy, że nie podchodzisz do tej sprawy racjonalnie.
- Jesteśmy w mieście, więc już troche za późno na marudzenie - powiedziała dziewczyna z determinacją prowadząc pozostałą trójkę. Kosmyk jej kasztanowych włosów przykleił się do spoconego czoła. Idąc, wspierała się na swojej włóczni jak na lasce - Zresztą, jeżeli nie chcecie ze mną iść, to możecie wracać do Ogrodu.
Chłopcom przeszła ochota na dyskusje, czując, że niewiele mogą poradzić. Obaj wiedzieli, a raczej czuli, że Nicole przyszłaby tu nawet bez nich. Czuli również, że siostra Rena naprawde potrzebuje ich pomocy.... w końcu SeeD zawsze działają drużynowo. Do tego mieli przeczucie, że kiedy w końcu wygaśnie jej zapał, dziewczyna wróci do Ogrodu i ochłonie.
Kilka chwil później, trójka kadetów kluczyła już wąskimi uliczkami między domami, wychodząc w końcu do doków. Pomimo tego, że Balamb jest jednym z największych portów na świecie, nie często przypływają do niego statki kupieckie. Wyspiarze nie mieli za bardzo głowy do handlu - do życia od pokoleń wystarczyło im to, co udało im się wyrwać od morza i ziemi. Jednak, jak każdy port, także Balamb miało swoje doki - miejsce, w którym statki mogły zacumować i wyładować swoje dobra do jednego z kilkunastu magazynów. Nicole i chłopcy zeszli po stromych schodach prowadzących do tej części nabrzeża. Stanęli przy jednym z magazynów i rozejrzeli się czujnie. To, czego szukali, rzucało się w oczy na tle kilku rybackich kutrów tak bardzo, że wydawało się być z zupełnie innego świata.
O White SeeD krążyły w Ogrodzie Balamb różne plotki. Wszyscy wiedzieli, że zostali oni powołani przez Edea'ę Kramer, jako oddzielna organizacja, dopełniająca w działaniu SeeD'ów. Wiadomo było również, że do białych SeeD dołączali najlepsi studenci z Ogrodów Balamb i Trabia, jeżeli zdali oni końcowy egzamin i spełnili dodatkowe wymagania, niezbędne przyszłemu członkowi "białych". Mimo to, rzadko utrzymywano z nimi kontakt, a ich pojawienie się w Ogrodzie zawsze oznaczało, że coś się święci. Ludzie mówili, że chociaż White SeeD byli w stanie bronić się przed ewentualnym zagrożeniem, prawie nigdy nie posuwali się do walki. Nigdy też nie widziano, żeby którykolwiek z nich miał przy sobie jakąś broń, choćby nóż. Plotki głosiły, że wielu z nich posiada zdolności podobne do tych, którymi władają czarownice. Inny mówili, że są ekspertami paramagii. Jednakże bez względu na to, ile mówiło się o "białych", najwięcej emocji wzbudzało to, czym się poruszali po świecie.
S.S. Orchidea, statek White SeeD, został skonstruowany w Esthar wiele lat temu, podobno zanim jeszcze Ogród Balamb stał się uczelnią. Kadeci wiele razy widzieli zdjęcia tego statku na pulpitach w trakcie zajęć, jednak nie zdawali sobie wczesniej sprawy, że jest on taki wielki. Długi i smukły kadłub, wysoki na 10 metrów, skrywal w cieniu stojące w sąsiednich dokach łódki i kutry. Kilka lat temu, okręt został przebudowany w FH, gdzie zwiększono jego wyporność i dostosowano do większej ilości personelu. Sprawiło to, że dzisiaj służyć mógł niemalże, jako pływający Ogród. Chociaż cały statek prezentował się majestatycznie, to widok jego słynnych żagli robił największe wrażenie. Pokryte tysiącami małych słonecznych ogniw, trzy żagle umieszczone były prostopadle do osi statku. Przypominały bardziej skrzydła, a w pełnej rozpiętości, były wysokie na 30 metrów i szerokie na przeszło 60. Mieniły się błękitnie w promieniach rannego słońca, nawet teraz, kiedy żłożone czekały, aż kapitan postanowi odpłynąć. Orchidea potrafiła korzystać z energii słońca, wiatru, a także z dwóch wodnych turbin, umieszczonych po obu burtach, które napędzane były dzięki przepływającej przez nie wodzie. Całość sprawiała niesamowite wrażenie - jakby okręt chciał powiedzieć: "Patrzcie na mnie, jestem władcą oceanów". Nicole rozejrzała się dookoła i zobaczyła przerdzewiało drabinę, prowadzącą na na płaski dach magazynu. Czując, że stamtąd będzie miała dobry widok, zaczęła się wspinać. Kilroy i Haji uznali, że narazie nie powinni się spierać. Kiedy cała trójka znalazła się na dachu, wiatr zawiał im w oczy od zachodu, orzeźwiając przyjemnie. Trójka położyła się płasko na dachu i jeszcze raz spojrzałą na statek. Był jakieś 50 metrów od nich.
Na pokładzie widać było sporo osób, ubranych w białe uniformy, a także kilku oficerów SeeD stojących na pomoście przy trapie.
- Całe szczęście - powiedziała Nicole - Bałam się, że odpłyną zanim dobiegniemy.
- Dobrze... czyli widzimy statek White SeeD - powiedział powoli Kilroy, jakby starając poukładać wszystko jeszcze raz - A czy masz jakiś pomysł co zrobić dalej?
- Wpierw się rozejrzymy - skwitowała, po czym odwróciła się do leżącego po lewej ciemnoskórego - Podaj mi lornetke, Haji.
Chłopak odpiął boczną kieszeń swoich spodni i wyciągnął z niej przyrząd, po czym podał go Nicole. Dziewczyna przyłożyła lornetke do oczu.
- Przy trapie stoją Jellis i Trepe - powiedziała, nie odrywając oczu - Rozmawiają z jakimiś dwoma oficerami White SeeD i jednym starszym cywilem. Jacyś kolesie pakują na pokład jakieś skrzynki.
- Świetnie, czyli już się rozejrzeliśmy - powiedział Kilroy, lekko tylko zniecierpliwiony - Nie sądzę jednak, żeby nas tak poprostu wpuścili na okręt. Bo widze, że do tego chcesz doprowadzić.
- Poza tym nie mamy żadnej pewności, że Ren jest na pokładzie - zauważył Haji.
- Obok doku stoi kilka samochodów, takich jak ten, którym przyjechał Ren - powiedziała, odkładając w końcu lornetkę, ale dalej patrząc na statek i zebranych w jego pobliżu ludzi - On jest na pokładzie. Czuję to. - dodała z przekonaniem.
- Możemy przecież się zawsze upewnić - powiedział Kilroy - Tam jest Trepe, można się jej zapytać, czy Ren jest na pokładzie.
- Mówił, że to nie jest oficjalna misja SeeD, i że ma podróżowa in cognito - powiedziała - Więc napewno nam nic nie powiedzą.
- A czy naprawde sądzisz, że można podróżować in cognito na pokłądzie TAKIEGO statku? - zapytał się Haji.
- Ja mam zamiar dostać się na pokład zanim odpłynie - powiedziała kończąc dyskusję - Możecie wracać do Ogrodu jak wam się nie podoba.
- No dobrze - kontynuował Kilroy - A jak niby masz zamiar dostać się na statek? Wspiąć się po kotwicy?
Nicole rozejrzała się dookoła, przechodząc po dachu magazynu. Mówi się, że jeżeli człowiek jest dostatecznie zdeterminowany, szczęście będzie mu sprzyjało. Nicole nie była do końca pewna tego wszystkiego, miała też świadomość, że powinna pare spraw lepiej przemyśleć i przygotować. Jednak jedną z głównych cech jej charakteru było to, że kiedy coś sobie postanowiła, nie dopuszczała do siebie żadnych wątpliwości, skupiając się w pełni na celu. Ren wiele razy narzekał na to, że jest uparta ja osioł. On jednak nie różnił się od niej za bardzo pod tym względem i czuła, że teraz jej brat robiłby na jej miejscu to samo. Spojrzała w dół i położyła się płasko, widząc dwóch White SeeD'ów, wynoszących podłużną drewnianą skrzynię z magazynu na którym byli. Nicole nie miała nigdy głowy do bardzo skomplikowanych planów, jednak proste i oczywiste zawsze znajdowała z łatwością. Uśmiechnęła się w duchu i wróciła do leżących obok drabiny kolegów.
- Plus i Combo - powiedział Dunkan, przewracając do góry 3 karty przeciwnika - wygrałem 6:3.
- No nie! - powiedział Raijin, w sposób inny niż zwykle. Złapał się za głowę parząc, jak blondyn zabiera jedną z jego najlepszych kart i dodaje do swojej talii - Musisz w to często grać, no nie? Ale teraz się tak łatwo nie dam. Gramy rewanż, co nie?
Dunkan uśmiechnął się i przetasował talię, po czym wybrał z niej pięć kart. To samo zrobił przeciwnik. Alice siedziała na kanapie i patrzyła na partie Triple Triad'a. Fujin stała kawałek obok Raijin'a, rzucąjąc niechętne spojrzenie na jego grę. Od razu po wejściu do przedziału Ren położył się na kanapie, kontemplując sufit. Seifer został na korytarzu, przez okno patrząc na nieruchomy narazie dworzec Balamb. Pociąg miał ruszać w ciągu kilku minut.
- Coś nie tak Ren? - zapytała Alice przysuwając się do leżącego chłopaka.
- Nie nie.. - wstał pośpiesznie i siadając normalnie. Uśmiechnął się i podrapał po głowie - Tylko ciągle zastanawiam się nad tym wszystkim... no wiesz... nad atakiem na Ogród i tym wszystkim.
- Chyba za bardzo się przejmujesz - uśmiechnęła się dziewczyna - Przecież jedziemy po to, żeby wszystko wyjaśnić. Ja też nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale nie powinniśmy się przejmować tym, co od nas nie zależy.
'Trafiła w sedno' pomyślał Ren 'Wszystko się dzieje wokół nas, a nic nie zależy od nas'. Wydawało mu się, że to był jeden z powodów jego wewnętrznej irytacji.
- Może zagrasz z nimi w karty? - zaproponowała - Pewnie nieźle grasz.
- Nie mam ochoty - uśmiechnął się - Zresztą i tak nie mam kart przy sobie. Szkoda mi tylko Raijin'a, że zgodził się grać z Dunkanem.
- Dunkan jest taki dobry? - spytała unosząc brwi.
- NO NIE! - Raijin wstał, patrząc jak chłopak przewraca kolejne karty na stole - Skąd wiedziałeś, że mam tą kartę?!
- Używasz jej od pierwszej partii - powiedział spokojnie Dunkan, uśmiechając się szeroko. Widać było, że ma niezły ubaw - 8:1 dla mnie. Może chcesz rewanżu?
- Oszukujesz, no nie? - mulat założył ręce na biodra i zmarszczył czoło.
- ŻAŁOSNE - Fujin uśmiechnęła się lekko, kątem oka patrząc na Raijin'a.
- Taak? - odwrócił się do niej Raijin - Chciałbym zobaczyć jak ty z nim wygrywasz, skoro jesteś taka cwana.
Srebrnowłosa przestała opierać się o ścianę. Spojrzała na mulata i zanim ten zdążył coś dodać, wyprowadziła solidne kopnięcie, które trafiło w piszczel lewej nogi. Raijin jęknął i upadł na kolano, oboma dłońmi masujac bolącą nogę. Cios wyglądał i brzmiał bardzo boleśnie.
- Ona mogła mu złamać nogę - powiedziała Alice.
- Nie przejmuj się nimi - uśmiechnął się Ren - Raijin jest chyba przyzwyczajony.
Dopiero teraz chłopiec zwrócił uwagę na to, że poniżej kolana mulat ma przynajmniej kilka dosyć sporych siniaków. Nie było wątpliwości w jakich okolicznościach ich nabył. Przeciągający gwizdek nadał sygnał maszyniście i pociag ruszył z peronu.
Alice wróciła do Dunkan'a, który zaczął tłumaczyć dziewczynie zasady Triple Triad. Raijin też słuchał uważnie, mając najwyraźniej nadzieję, że czegoś się nauczy. Ren leżał na kanapie i dalej wpatrywał się w sufit. 'Nie mam na nic wpływu i przez to nikt się ze mną nie liczy' pomyślał 'Dlatego nikt mi nic nie mówi... bo to w końcu nie moja sprawa'. Wciąż gryzło go to, co Nicole powiedziała o Seifer'ze. 'Nie mówił wiele o sobie i faktycznie wydaje się bezwzględny. Ale czy mógł zdradzić własnych przyjaciół? Walczyć przeciwko Ogrodowi Balamb?'. Ren myślał jeszcze przez kilka chwil, po czym wstał i popatrzył chwilę na przyjaciół i opiekunów. Odwrócił się do drzwi, za którymi widział Seifer'a, wyglądającego przez okno pociągu. Wstał i ruszył do drzwi, wiedząc, że jest jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć napewno.
- Gdzie idziesz Ren? - rzucił Dunkan, kiedy chłopak łapał już za klamkę.
- Do toalety - skłamał, po czym wyszedł na korytarz.
Na korytarzu nie było nikogo, oprócz Seifer'a. Kiedy chłopak wyszedł, mężczyzna spojrzł na niego krótko, po czym wrócił do wpatrywania się w okno.
- Kibel jest na prawo - powiedział.
Ren już miał iść w tym kierunku, ale zatrzymał się, patrząc na Seifer'a.
- Chcesz czegoś? - zapytał się blondyn, odwracając się do chłopca bez uśmiechu. Ren zawachał się znowu.
- Ja... - powiedział w końcu - Chciałem się z tobą... znaczy z panem porozmawiać.
- Porozmawiać ze mną? - Seifer uniósł jedną brew, lekko zbity z tropu - O czym niby?
Ren nie do końca wiedział jak ująć to wszystko słowami. Nie wiedział też, jak zareaguje Almasy. Patrząc na niego pomyślał, że wybuch gniewu i grożenie mu śmiercią to opcja, której nie może z całą pewnością wykluczyć.
- Ja... wczoraj słyszałem... - powiedział w końcu - Ktoś mi mówił, że... dawno temu... był pan... znaczy się... nie lubił pan SeeD.
Ren zdawał sobie sprawę, że brzmiało to dziwnie. Nie wydawało mu się jednak, żeby spytanie wprost, czy Seifer chciał zniszczyć SeeD i bratał się z czarownicą, było dobrym pomysł. Seifer spojrzał na niego i zmrużył oczy. Przez chwilę nic nie mówił, po czym odwrócił się do okna.
- Do dziś za nimi specjalnie nie przepadam - powiedział w końcu - Ale przypuszczam, że chodzi ci o to, że byłem rycerzem czarownicy i chciałem zniszczyć Ogród Balamb, co?
- Eee... - Ren zawahał się po raz kolejny. Jego słowa zbiły go z tropu. Jednak nim zdążył powiedzieć coś konkretnego, Seifer kontynuował, nie odwracając wzroku od okna.
- Może wtedy dałem się troche porwać marzeniom - powiedział, po cześci sam do siebie - Życie składa się z wyborów. Dla tych, którzy chcą być silni i chcą realizować swoje marzenia, wybory są zawsze trudniejsze i częstsze. Ja wtedy wybrałem taką drogę i dzisiaj nie żałuję. Dało mi to wtedy do myślenia. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Nie do końca - powiedział szczerze. Nigdy nie był dobry w takich filozoficznych rozmowach. Seifer uśmiechnął się w duchu.
- Możliwe, że ty też byś tak postąpił na moim miejscu - powiedział po chwili.
Ren zmieszał się przez moment.
- Pociąg hamuje, czy tylko mi się zdaje? - spróbował zmienić temat.
- Nie wydaje mi się. Jeszcze nie dojeżdżamy do tunelu.
- Chyba słyszę gwizdek....
- Ja nic nie słyszę - powiedział Seifer, patrząc na chłopca - Dobrze się czujesz?
Ren złapał się za głowę i zachwiał się na nogach. Oparł się plecam o drzwi, które po chwili otworzył Raijin i złapał go za ramiona.
- Hej Seifer! - powiedział mulat - Dzieciakom chyba coś jest!
Ren poczuł, jak Raijin przenosi go do przedziału i kładzie na sofie. Kątem oka widział Alice i Dunkan'a, również leżących. Słyszał jakieś rozmowy, ale po chwili przestało to być istotne. Jednolity dźwięk wypełnił jego głowę, blokując zmysły i myśli, pozwalając mu odpłynąć do świata snów.
- No, to chyba ostatnia - powiedział jeden z White SeeD'ów, wraz z kolegą kładąc skrzynię w ładowni i otrzepując ręcę - Mamy jeszcze troche czasu do odpłynięcia. Idziemy na piwo?
- Idziemy idziemy! - zgodził się z entuzjazmem drugi kolega. Kiedy obaj wychodzili przez luk na pokład. Minęli kapitana rozmawiąjącego z oficerami SeeD, po czym ruszyli wzdłuż doku.
- Słyszałem, że niedaleko hotelu jest świetna knajpa z rybami - powiedział pierwszy z "białych".
- No to prowadź - odrzekł kolega, lecz zatrzymał się po chwili - Ej... a to skąd się wzięło?
Obaj mężczyźni podeszli do skrzynki, stojącej przy wyjściu z magazynu. Wyglądała tak samo jak wszystkie te, które załadowali.
- Wydawało mi się, że wzięliśmy wszystkie.... - powiedział jeden z żeglarzy.
- Może Jason i Warren zostawili jedną skrzynkę zamiast zanieść do ładowni?
- Głupie nieroby - odrzekł kumpel - A oczywiście to nam się dostanie potem...
- Lepiej to weźmy - powiedział - Z nimi rozprawimy się jak to zaniesiemy.
- I skoczymy na piwo.
- Tak.. - przyznał ochoczo - Jak to zaniesiemy i skoczymy na piwo. I zjemy tej twojej ryby. Wtedy się z nimi rozprawimy.
Nie licytując się dłużej, White SeeD unieśli skrzynkę z obu stron i ruszyli z nią w kierunku S.S. Orchidea.
-
Yes ! Yes ! Yes !
Nareszcie nowy rodział. Dobrze, że dłuższy. Dobra robota, w nagrodę masz wolne na 2 dni :P
-
Swietny fanfik. Szkoda, że zacząłem go czytać jak już było 18 rozdziałów. Od tego bolą oczy.
-
Warto było poczekać. Jak zwykle czyta się świetnie.
-
panu sie nudzi, co :) a kiedy ksiazke napiszesz wlasna? tak coby sie dobrze sprzedala i bysmy mieli kase na porzadny serw dla SZ :F ale oki, koniec zartow - dobra robota :F jak juz bede mial calosc to wydrukuje, zbinduje i poprosze o autograf ;))
-
W wojsku przegapiłem 2 rozdziały, ale mimo to wciąz piszesz doskonale, tylko dopada cię zespół niechęci do pisania.
-
komentarz z lekkim opóźnieniem, ale nic to. Ważne jest że napisałes kolejny dobry rozdział i już nawet nie chce mi się pisać jak dobry. Mógłyś w sumie faktycznie częśćiej pisywać rozdziały (tak, wiem jestem hipokrytą)
-
HO! Jak najbardziej, m8! Bardzo miły dla oka i ducha... By tak dalej!
-
Na początku chciałem tylko luknąć na to opowiadanko bo w realiach FFVIII które bardzo lubię. No i jeden rozdzialik, potem następny i jeszcze jeden... to po prostu wciąga. Jest świetne i to nie tylko moim zdaniem,co widać po komentarzach. Piszę dopiero teraz kiedy wszystkie rozdziały przeczytałem bo... chcę więcej, no nie? ;)
-
To jest świetny fic. Zaczęłam czytać gdy było z 15 rozdziałów. Tak mnie wciągnęło, że przeczytałam wszystkie naraz. Teraz czekam na następny rozdział, bo jest na co czekać ;)
-
Cieszę się, że się podoba, w szczególności nowym (Tamiko, Samael) i tym, którzy nie udzielają się często, jak Dark rONIn. Z wielu powodów, nie mam jak update'ować tego fika tak, jak powinienem, czyli przynajmniej raz w miesiącu. Mam wiele spraw na głowie, chociażby obowiązki redaktora, żeby daleko nie szukać. Mam nadzieję, że jak zaczną się studia, to dalej będę się mógł obijać, jak na drugim semestrze, to wtedy tempo może minimalnie wzrosnąć, ale mimo to, nie spodziewajcie się więcej niż 3 rozdziałów do końca tego roku (chyba, że mnie coś napadnie).
Tak, to już XXI rozdział mojej opowieści... zaczynamy więc trzecią dziesiątke. Dzięki wszystkim, którzy pochwalnymi postami zachęcali mnie do dalszego pisania. Co do samego rozdziału, to początkowo miał byś dłuższy. Nie przemyślałem jednak jeszcze kilku momentów, więc kiedy doszedłem do problematycznego miejsca w fabule, to okazało się, że rozdział jest wystarczająco długi, aby go tu wstawić. Po raz kolejny mamy sen z Laguną i kurcze, nie jestem pewien, czy już nie zaszły u mnie jakieś niezgodności, względem fabuły Final Fantasy VIII (kurcze, czy Ellone nie była czasem wtedy w Esthar? Zabijcie mnie, ale pojęcia nie mam.... dawno nie grałem w FFVIII). Swoją drogą, to nim dłużej myślę na temat fabuły gr (a z powodu fanfika, myślę dosyć dużo), tym mniej się ona trzyma kupy i tym więcej mam pytań, na które będę sobie jeszcze musiał odpowiedzieć. No ale dobra... nie przynudzam więcej narazie, może jak skończę fika, to napisze jakiś epilog, w którym swoje przemyślenia zawrę. Cztajcie zatem, co tam nowego u Rena i przyjaciół, a potem słusznym posunięciem byłoby napisanie posta, w którym wystawicie mi jakiś ładny komentarz, pozytywny, czy też negatywny (negatywne i tak są automatycznie kasowane hehe).
Rozdział Dwudziesty pierwszy
Laguna oparł ręcę na barierce i odetchnął głęboko morskim powietrzem. Dziesiątki chmur przesuwało się po nieboskłonie, wraz z latarnią, klifem i plażą tworząc pejzaż, niczym z obrazu. Kilkoro dzieci biegało po plaży, goniąc się i przewracając na piasku. Mężczyzna uśmiechnął się widząc to wszystko.
- Zastanów się, czy napewno chcesz to zrobić - powiedziała czarnowłosa kobieta, podchodząc do niego, również patrząc się na plaże - Wiem jak bardzo kochasz Ellone. To nie jest odpowienie miejsce dla niej.
- Nie mogę jej zabrać do Esthar - powiedział odwaracając się do niej - Adel już raz znalazła ją w Winhill, więc tam też nie będzie bezpieczna. Tylko tutaj mogę ją zostawić.
- Warto tak ryzykować? Nie masz żadnego powodu, żeby jechać do Esthar - pokiwała głową.
- Póki ta czarownica jest na świecie, Ellone nigdy nie będzie bezpieczna. Muszę coś zrobić - odrzekł Laguna - Jak tylko uda mi się pokonać Adel, od razu wrócę po nią... ale narazie musi zostać tutaj.
Laguna spojrzał na plaże, kilkanaście metrów dalej. Ellone właśnie budowała zamek z piasku, w towarzystwie małego chłopca o szaro-brązowych włosach. Dziewczynka pomachała ręką w stronę wujka.
- Wiesz, że możesz nie wrócić? - powiedziała w końcu Edea.
- Wiem - powiedział cicho, machając do małej.
Zapadła chwila milczenia. Laguna dalej wpatrywał się w plaże, jakby chciał dobrze zapamiętać to, co widzi. Uśmiechnął się lekko.
- Nie masz nawet pojęcia jak bardzo się boję - powiedział po chwili - Jak bardzo przeraża mnie myśl, że muszę zostawić Ellone. Kiedy myślę o tym, że w Esthar mogę zginąć, a ona tu zostanie...
Zawachał się. Ręce mocniej zacisnęły mu się na metalowej barierce.
- Jeżeli nie wrócę, obiecaj mi, że...
- Nie musisz o nic prosić - odrzekła Edea, uśmiechając się przyjaźnie - Zostanie tutaj dopóki po nią nie przyjedziesz, a ja będę się nią opiekować najlepiej, jak umiem.
- Dziękuje - odpowiedział po chwili, półszeptem. Spróbował się uśmiechnąć i odwrócił się po raz kolejny w stronę plaży. Ellone właśnie biegła do niego, skacząc po schodach, pełna wesołości.
- No co jest, mała? - powiedział Laguna, uśmiechając się i klękając przy niej.
- Chodź, wójku, zobacz jaki zamek zbudowaliśmy! - powiedziała szczęślwa.
- Widziałem go stąd Ellone - odrzekł mężczyzna - Pewnie jesteś jego księżniczką co?
- Mhm.. - pokiwała dziewczynka.
- Słuchaj Ellone - powiedział w końcu Laguna - Wujek musi pojechać gdzieś razem z wujkiem Kirosem i wujkiem Wardem.
- Gdzie pojechać? - zdziwiła się dziewczynka
- Bardzo daleko - odpowiedział - Zostaniesz tutaj z ciocią Edeą, Squall'em i innymi przyjaciółmi dopóki nie wrócimi, dobrze?
- Nie mogę jechać z tobą, wujku? - zapytała się.
- Niestety - pokiwał głową - Tam gdzie jedziemy żyją lwy i tygrysy, które czekają tylko by zjeść małą dziewczynkę na obiad.
- Obroniłbyś mnie wujku - powiedziała uśmiechając się.
- Nie możemy ryzykować, że jakiś tygrys dostałby cię w swoje łapy - odrzekł - A ja nie wiem, czy dałbym tym wszystkim bestiom rade. Jak wrócę, to przywiozę ci górę prezentów. Co ty na to?
Ellone posmutniała przez chwilę.
- A kiedy wrócisz? - zapytała.
- Jak najszybciej będę mógł - pokiwał głową - Zanim się obejrzysz, będę spowrotem. Obiecuję.
Dziewczynka wyglądała przez moment, jakby biła się z myślami. Po chwili jednak znowu się uśmiechnęła.
- Ale wróć szybko, wujku - poprosiła.
- Jasne, mała - pogłaskał ją i przytulił. Trwali tak przez chwile, po czym Laguna wstał i spojrzał na plaże - Leć do reszty Ellone. Musicie jeszcze zbudować fose wokół zamku.
- Dobrze.. - uśmiechnęła się dziewczynka - Papa wójku! Wracaj szybko!
- Papa Ellone - pomachał dziewczynce, patrząc jak zbiega ze schodów i leci na plaże do przyjaciół. Patrzył tak jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Przyjęła to lepiej niż się spodziewałam - uśmiechnęła się Edea - Myślałam, że będzie płakać.
- Obiecałem jej, że wrócę, a ona mi wierzy - odpowiedział Laguna - Zawsze dotrzymuję słowa. I teraz też dotrzymam.
- Ja też ci wierzę Laguna... - powiedziała czarnowłosa - Wierze, że wrócisz.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Ellone, machającą mu z plaży. Razem z nią zaczęło machać jeszcze pare dzieci. Odmachał im.
- No dobra - odetchnął - Zasiedziałem się, a Kiros i Ward na mnie czekają. Muszę ruszać.
- Uważaj na siebie - powiedziała, kiedy ten zaczął iść w kierunku korytarza, prowadzącego na zewnątrz sierocińca.
- Będę - uśmiechnął się - Opiekuj się nią Edea. Wiem, że przy tobie będzie bezpieczna.
Laguna nie obracał się już za siebie. Nim dłużej patrzył na plaże i bawiące się na niej dzieci, tym bardziej chciał zostać i nigdzie nie jechać. Wiedział jednak, że musi to zrobić, aby pomóc ludziom w Esthar i zniszczyć zło, które zagrażało Ellone. Miał już pewien plan.. wiedział jednak, że pomyłka może go kosztować życie. Zszedł po schodach i jeszcze raz obrócił się w stronę sierocińca. Szum fal w oddali i śmiech dzieci sprawił, że uśmiechnął się ponownie. Nagle źrenice zwężyły mu się, po przerażająco jasnym błysku.
- Co? Co się.... - powiedział brunet, łapiąc się za głowę. Zachwiał się i oparł o murek z tyłu. Śmiech dzieci rozległ sie echem w jego głowie, karykaturalnie zniekształcony. Jakiś obraz pojawił się przed jego oczami na ułamek sekundy. Głowa pękała, a zmysły szalały, bombardując go impulsami ze wszystkich stron. Dźwięki, obrazy, ludzie, których nigdy nie widział, migali mu przed oczami szybciej, niż mógł zauważyć. Głos jak z pod wody, jak stłumiony bulgot, jednak noszący w sobie ślady artykułowanej mowy.
- Sybciej wy głupcy! - powiedział jakiś paranoicznie zniekształcony głos, dziwnie znajomy, dochodzący ze wszystkich kierunków jednocześnie. Laguna padł na ziemie, resztkami sił wydał z siebie jęk.
- Odłącyć to! Natychmiast! - dziwaczny głos krzyknął ponownie. Laguna leżał na ziemi i nie mógł zobaczyć, jak sierociniec drga i wygina się, jak obraz w krzywym zwierciadle - Odłą....
- AAAAA! - krzyknął Ren, łapiąc się za głowe i podnosząc się do pozycji siedzącej. Dunkan i Alice również krzyczeli, zanim wszyscy uświadomili sobie, że potworny ból, jakiego doświadczali minął. Cichy, jednolity głos dalej odbijał się gdzieś w głowie Ren'a.
- Chyba nie powinni tak robić, no nie? - powiedział Raijin, pierwsza osoba, jaką Ren zobaczył po otwarciu oczu, siedzący obok jego nóg. Cała trójka kadetów leżała na długiej, zaokrąglonej sofie w przedziale pociągu, zajmująć całą jej powierzchnie. Fujin stała przy Alice po drugiej stronie. Seifer podszedł do niego.
- Czyżby mieli koszmar? - uniósł brew blondyn - Słyszałem, że te wasze sny nie kończą się zazwyczaj wspólnym krzykiem.
Ren nie miał siły opowiedzieć. Dyszał ciężko, a po bladym czole spłynęła kropla potu. Kręciło mu się w głowie, oczy bolały, a w uszach dalej słyszał ten jednolity dźwięk, chociaż powoli cichnący.
- Spójrz na nich - uśmiechnął się lekko Raijin - Cokolwiek widzieli, to musiało być coś strasznego, no nie?
Mulat zaczął grzebać w bocznej kieszeni czarnej torby, która stanowiła bagaż trójki opiekunów. Po chwili wyciągnął z niej plastikową butelke z wodą.
- Lepiej się napij mały - powiedział, podając ją Renowi - Nie wyglądasz najlepiej.
Ren sięgnął po nią. Ręka drżała mu konwulsyjnie, a on uświadomił sobie z przerażeniem, że nie może tego powstrzymać. Przesunął się na sofie, opierając się o jej oparcie i wypił łyk, wylewając troche na koszule. Dunkan właśnie zaczął się podnosić, dysząc ciężko. Był chyba jeszcze bledszy, niż kiedy odpowiadał przed komisją dyscyplinarną. Alice siedziała obok Fujin, trzymając się mocno za kolana. Starała się oddychać w unormowanym tempie, oczy jednak miała zaciśnięte kurczowo. Raijin odebrał butelke od Ren'a i podał ją Dunkanowi.
- Jesteś w stanie wstać? - zapytał się Seifer z poważną miną. Ren spojrzał na niego, powoli normując oddech. Oparł się prawą dłonią o sofe i spróbował podnieść się na nogi. Podłoga zafalowała, Ren czuł się, jakby był na pokładzie statku. Opierał ciężar ciała na sofie, widząc, że jego nogi drżą ciągle, podobnie jak i wolna ręka.
- Dobra, lepiej usiądź - Seifer położył mu ręke na ramieniu, zmuszając chłopca, żeby usiadł na sofie - Za 4 godziny dojeżdżamy do Timber, więc postarajcie się uspokoić i oddychać regularnie. Jak będziemy na miejscu, to znajdziemy jakiegoś lekarza.
- Ten sen..... - wysapał Dunkan, teraz już oparty o sofe - Coś się.... nie udało...
- Ale komu? - zapytał Ren - Wszystko było dobrze, dopóki...
Zacisnął zęby odruchowo, kiedy wróciły wspomnienia tego, co się stało. Czuł, jakby świat zaczął pękać... miliony głosów przedzierało się przez jego uszy, a obrazy przewijały się przed nim. Czuł, jakby był częścią każdej obejrzanej sceny, jakby każdy z tych dźwięków wychodził z jego gardła. W końcu, ból zaczął narastać w głowie, jakby ktoś wbijał mu w czaszkie rozgrzane do czerwoności igły. Ren nie miał dotąd pojęcia, że cierpienie może być tak intensywne. Odczuwane każdym nerwem i każdą cząstką świadomości, wprowadzające w obłęd, jakby sama jego dusza była rozrywana na kawałki.
- Ktoś przerwał ten sen - powiedziała Alice. Oczy miała otwarte, ale ręcę ciągle jej drżały - Ktoś krzyczał....
- Będę mu musiał podziękować - uśmiechnął się lekko Dunkan - Gdyby nie on, to eksplodowałaby mi głowa. Zresztą nie wiem, czy zaraz mi nie ekploduje.
Ren uśmiechnął się. Poczuł, że rzeczywistość powoli wraca do normy. Przypomniał sobie, że zawsze, kiedy budził się z sennego koszmaru, jeszcze przez parenaście minut bał się tego, co mu się śniło. Dopiero po kilku chwilach wszystko zaczyna się układać, a sen stawał się tylko snem, a nie realnym zagrożeniem. Ren nie mógł nawet powiedzieć, że coś go teraz przeraziło. To uczucie było kilka skali wielkości potężniejsze od jakiegokolwiek strachu.
- Nie wiem jak wy - powiedział Ren - Ale ja dzisiaj w nocy nie zasnę. Mam nadzieję, że już nigdy nie zasnę.
- Cokolwiek wam się śniło, to jedziemy na tą wycieczke, żeby poznać winowajce - odrzekł Seifer - Więc jak macie jakieś skargi to będziecie mogli dostarczyć je osobiście.
- Jeżeli to wszystko działo się naprawde - zaczął Dunkan, z rękoma za głową - To ciekawe co czuli oni... Kiros, Laguna i Ward...
- Ja nie jestem ciekawa - powiedziała Alice - Mi wystarczy to, co czułam przez te kilka sekund.
- Sekund? - zdziwił się Raijin - Wy się telepaliście na tej sofie dobrą godzinę, co nie Fujin?
Srerbnowłosa skinęła głową.
- Zaciskaliście zęby i pięści, ręcę wam drżały i rzucaliście się na wszystkie strony - mówił dalej Raijin - Musieliśmy was przytrzymywać, żebyście sobie krzywdy nie zrobili.
Kadeci milczeli przez chwile, patrząc po sobie.
- Czyli coś się poważnie nie udało - pokiwał głową Dunkan.
- Zawsze budziliśmy się po kilku lub kilkunastu minutach - powiedział Ren - A teraz spaliśmy ponad godzinę?
- To mamy kolejne pytanie, które zadamy, jak już będziemy na miejscu - uśmiechnęła się Alice - Teraz nawet cieszę się, że instruktor Trepe wysłała nas z tą misją. Zasłużyliśmy na to, nie dostając wcześniej żadnych wyjaśnień.
- Prawda... - przyznał Ren - Zasłużyliśmy...
- Teraz to wy musicie odpoczać - powiedział Raijin - Jak dojedziemy, to ma po nas wyjechać ktoś z Ogrodu Galbadia. Mają nam załatwić jakiś transport do tej wsi, no nie?
Ren oparł się ponownie na sofie i wstał. Przeszedł pare kroków na próbe, lekko zachwiał się przy ostatnim.
- Już chyba wszystko wraca do normy - powiedział - Troche mi jeszcze drżą nogi i ręcę, ale nie jest tragicznie.
- Dobrze - odrzekł Seifer, siedzący na fotelu po drugiej stronie przedziału - Ale lepiej jeszcze odpocznij.
Ren usiadł znowu i założył nogę na nogę. Alice przetarła oczy i wyciągnęła się na sofie, Dunkan natomiast poklepał się po swoich spodniach. Odpiął rzep z bocznej kieszeni i wyciągnął z niej prostokątne pudełko z drewna, które zawsze ze sobą nosił.
- Hej Raijin! - uśmiechnął się do mulata - Pewnie chciałbyś się odegrać.
- Nie myśl, że będę miał dla ciebie litość dlatego, że miałeś koszmarny sen - Raijin podszedł do torby i zaczął przeszukiwać boczne kieszenie w poszukiwaniu kart.
Ren wymienił z Dunkanem porozumiewawcze spojrzenia. Alice podsunęła się bliżej, żeby obserwować grę. Po kilku chwilach, cała szóstka pasażerów przestała myśleć o całym incydencie. A nawet, jeżeli dalej myślała, to nie dawali tego po sobie poznać.
-
Nareszcie kolejny rozdział, jedynie martwi mnie trochę to:
ale mimo to, nie spodziewajcie się więcej niż 3 rozdziałów do końca tego roku
Warto poczekać, jeśli kolejne rozdziały będą nadal trzymać poziom (ten trzyma). I jeśli się wreszcie coś zacznie wyjaśniać... właśnie, czy wszystko się wyjaśni dopiero na samym końcu?
-
rozdział znow trzyma poziom...Tant, rzuć studia i dokoncz ISOGa ;p
-
Ech... warto było poczekać. Kolejny świetny rozdział. Teraz znowu lata czekania na następny ;)
-
haha...wójek ? a nie wujek? XD
A no tak... uje się nie kreskuje
-
Powiem tak: kolejny doskonały rodział. Trzymaj tak dalej.
-
właściwie to faktycznie nie ma sensu pisać, ze ten rozdział byl świetny takie tam, bo to już Tan doskonale wiesz..... Więc właściwie nie wiem po co piszę tego posta.... no, mniejsza z tym
-
Dobra robota. Z niecierpliwością wyczekuję już kolejnego. :)
-
Ech,co by tu powiedzieć,może ;) nic dodać,nic ująć.Świetne rozdziały,trzymaj tak dalej :spoko:
-
Pisanie fanfika to jest zabawna sprawa. Raz człowiek nie może napisać jednego sensownego zdania w ciągu pół roku, a innym razem uwija się z całym rozdziałem w kilka godzin. Dzisiejszy rozdział zawdzięczacie temu, że nie działa mi pilot od TV i nie mam jak grać we Front Mission 5, przez co postanowiłem przysiąść i napisać rozdział mojej niekończącej się opowieści. Fabularnie, nie wydarzyło się w nim specjanie wiele, ale jestem z rozdziału bardzo zadowolony - te, które napisane są "na raz" zawsze wychodzą mi najfajniej. No ale to wy oceńcie. Przed wami...
Rozdział Dwudziesty drugi
Przez wiele lat, geolodzy i geografowie z całego świata, nie mogli znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego klimat na wyspie Balamb jest taki ciepły. Szerokość geograficzna, na której znajduje się to miejsce sprawia, że jej temperatura jest conajmnij zaskakująca. Niektórzy ludzie twierdzą, że to z powodu gorącego prądu oceanicznego, który płynąc na północ wzdłuż wchodniego brzegu Galbadii, okala i rozgrzewa wyspe, aby w końcu ochłodzić się i złączyć z zimnym prądem z Shumi. Wyspiarze żartują sobie, że to przez gorące dziewczyny mieszkające w ich krainie. Geolodzy wykazali jednak kilka lat temu, że przyczyna tropikalnego klimatu w Balamb jest zaskakująco prosta. Wyspa znajduję się bezpośrednio pod czynnym wulkanem, największym, jaki znaleziono na świecie. Samo Balamb, jak i setki małych wysepek na zachodzie i południu wyspy, powstały z magmy, która wypłynęła i wypiętrzyła z oceanu, tworząc ten tropikalny raj. Naukowcy ostrzegają, że czynny wulkan tych rozmiarów jest bardzo groźny, część mówi nawet, że wyspa dawno temu powinna być ewakuowana, zanim nastąpi nieunikniona tragedia. Mieszkańcy jednak nie mieli nigdy w zwyczaju martwić się takimi błachostkami, jak wulkan kilkaset metrów pod ich stopami. Galbadianie często żartują sobie z ich stylu życia, śmiejąc się, że gdyby cała wyspa nagle zatonęła, to balambczycy dalej siedzieliby w łodziach i łowili ryby.
Bez względu na to co mówią naukowcy, cudzoziemcy, czy sami wyspiarze, Balamb jest tropikalnym rajem, przyciągającym tysiące turystów każdego roku. Oprócz samego miasta Balamb, będącego największą metropolią na archipelagu, marzeniem wielu jest rejs wśród słynnych błękitnych lagun i tysięc zalesionych wysepek, jak żywcem wyjętych z książek o piratach.
Załoga S.S. Orchidea pierwszy raz od wielu dni była naprawde szczęśliwa, że służba zapewnia im to wszystko za darmo. Po 4 dniach w porcie Balamb, spędzonych na doprowadzaniu statku do ładu, rozładunku i załadunku różnych towarów i ciężkiej pracy w pełnym słońcu, White SeeD mogli cieszyć się w końcu przepięknymi widokami i słonym, zimnym wiatrem przyjemnie chłodzącym i odświeżającym. Nie mniej jednak, marynarz jest na służbie zawsze, kiedy stąpa po pokładzie statku.
- Szlag, ale głupia robota... - powiedział mężczyzna w białym mundurze, otwierając klape i schodząc po metalowej drabinie do luku towarowego, dwa poziomy pod pokładem. Drewniane skrzynie zgrupowane były w duże czworoboki, mocno związane linami i przytwierdzone do podłoża. Mająca kilkaset metrów kwadratowych powierzchni ładownia, a dokładniej jedna z ładowni, stanowiła teraz labirynt dla kogoś, kto nie należał do elitarnych sił White SeeD.
- Spójrz na to - dodał - Cholerny labirynt, nawet końca ładowni nie widać. Może weź przywiąż sznurek do wyjścia, żebyśmy się tu nie zgubili. Po co nam tyle tego całego towaru?
- Bo ja wiem? - zastanowił się ironicznie drugi mężczyzna, również odziany w biały mundur - Może po to, aby kilkaset osób załogi nie zdechło z głodu i z pragnienia?
- Ty nie bądź taki mądry, tylko podaj ten worek, Tran - odrzekł pierwszy marynarz. Miał krótkie włosy w kolorze jasnego blondu i, pomimo młodego wieku, nad czołem zaczynały mu się już robić zakola. Kiedy kolega postawił sporej wielkości worek na podłoge, wyjął on z jego klekoczacego wnętrza niewielkie kwadratowe pudełko, z dziórami z czterech stron. Obejrzał je i podrapał się po głowie.
- Za moich czasów, pułapki na myszy wyglądały inaczej - powiedział w końcu.
- To nie na myszy, tylko na szczury, Pitt - poprawił Tran. Był wyższy od kolegi i słuszniej zbudowany. Miał zielone oczy i krótkie, bardzo gęste czarne włosy.
- Co za różnica? I to i to gryzoń... - powiedział kolega, biorąc do rąk kilka pułapek - Wogóle nie czaję po jaką cholere mamy rozstawiać tutaj te pułapki. Przecież burty są metalowe, podłoga też, żaden gryzoń tu nie ma prawa się dostać.
- Ale mógł się dostać w skrzyni z jedzeniem, kretynie - zaśmiał się Tran, biorąc sześć pudełek - Dlatego mamy to rozstawić, żeby ewentualny problem rozwiązać.
- Głupie muszą być te szczury, żeby...
- Cicho - przerał mu Tran ruchem ręki, wzrokiem wodząc dookoła i nasłuchując. - Słyszałeś?
- Co niby? - zdziwił się kumpel, ale głos obniżył do półszeptu.
- Słyszałem coś.... - namyślił się chwilę i palcem wskazał dziobową część ładowni - Stamtąd...
Przez chwile oboje wtrwali w milczeniu i patrzyli we wskazanym kierunku.
- Pewnie szczur - podsumował Pitt - Chodź, rozłóżmy to gówno, to jeszcze się może zdążymy poopalać.. ej Tran.
Wyższy z marynarzy odłożył pułapki i zaczął iść już w strone, z której usłyszał podejrzane dźwięki, skradając się i powoli stawiając kroki. Pitt zaczął się skradać za nim.
- Świetnie, robimy podchody do jakiegoś susła - półszeptem zironizował, idąc dalej, wraz z kumpel zbliżając się powoli do dziobowej części luku - Myślisz, że Lafaye da ci jakiś medal za walke ze szkodnikami, jak go złapiesz? Czy może myślisz, że to jakaś seksowna wyspiarka o ciemnych włosach zgubiła się i potrzebuje twojej pomocy?
- Zamkniesz się w końcu? - przerwał mu Tran, zatrzymując się na chwile. Oboje zbliżyli się powoli do czworoboku ze skrzynek, wychylając się zza niego na lewo. Kilka otwartych, podłużnych skrzynek leżało na ziemi. Wydawało się, że spadły z kilku metrów, a ich wieka odpadły. Obaj chłopcy jeszcze pare chwil patrzyli ze zdumieniem na to, co leżało pomiędzy nimi. Opalona dziewczyna o kasztanowych włosach, odziana w koszule na ramiączkach i krótkie, dżinsowe spodenki, leżała na ziemi na wznak, z zamkniętymi oczyma, z głową przechyloną na bok.
- O w morde! - rzucił Pitt do świata jako całości, starając się szerzej otworzyć oczy - Niezły towar...
- Przypomnij mi, co mówiłeś o tych seksownych wyspiarkach - zadrwił Tran.
- Nie ma czasu, trzeba ją ratować - Pitt wybiegł zza skrzynek z niebywałym jak na niego entuzjazmem do szerzenia ludziom pomocy.
- Hola hola, już ja wiem, jak ty byś ją chciał ratować - Tran też się zbliżył - Trzeba to zgłosić do jakiegoś oficera, sami nie powinniśmy jej ruszać. Może to terrorystka jakaś? Na to nie wpadłeś, co?
- Świetny pomysł Tran! - zgodził się Pitt - To ty leć do Lafaye, a ja jej w tym czasie przypilnuję, żeby nie uciekła i niczego nie wysadziła w powietrze.
- Nie ma mowy trepie! - sprzeciwił się kolega - Albo razem idziemy albo razem tu zostajemy.
- No to ustalone - zamknął dyskusje Pitt, po czym pochylił się nad dziewczyną i złapał ją za dłoń, starając się ustalić puls - Hmm.... ona chyba nie żyje...
- Debilu, nie potrafisz nawet pulsu zmierzyć - Tran uklęknął z drugiej strony - Nie widzisz, że oddycha? Jest chyba nieprzytomna. Pewnie siedziała w tej skrzyni i spadła z paru metrów. Może mieć obrażenia wewnętrzne.
- Proponuję zastosować resuscytacje usta-usta - uśmiechnął się Pitt - To zawsze pomaga.
- No nie wiem, chyba lepiej będzie, jak ją zabierzemy do ambulatorium - sprzeciwił się Tran - Pozatym, ona oddycha, więc jak ty ją chcesz resuscytować.
- Normalnie - wzruszył ramionami kolega, uśmiechając się stopniowo w typowo męski sposób - Przykładając usta do jej ust i wdmuchując powietrze, po czym naciskając na klatke piersiową.
- Twoje powietrze, może jej tylko zaszkodzić - powiedział Tran - Złap ją za nogi i bierzemy ją na góre.
- Poczekaj, lepiej będzie jak...
Pitt nie zdążył do kończyć zdania. Zdążył tylko poczuć ogarniającą go fale przyjemnego, relaksującego ciepła. Przewrócił się za siebie na skrzynkę, po chwili kładąc się na boku i zapadającego w głęboki sen, z głupim uśmieszkiem na twarzy. Tran padł krótko po nim.
- Kretyni! - zdenerwowała się Nicole, wstając i otrzepując krótkie spodenki - Dłużej nie mogliście czekać, co?
Kilroy i Haji stali dwa metry dalej, jeszcze prostując dłonie po wykonanym zaklęciu. Łysy dryblas nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Chciałem zobaczy jak cię reanimują - powiedział w końcu, przecierając łzy w oczach. Haji też się zaśmiał, ale starał się to przynajmniej hamować.
- Naprawde, bardzo śmieszne - zadrwiła Nicole, a jej twarz przybrała złowrogi grymas - Zróbcie tak jeszcze raz, a to was będzie trzeba reanimować.
- Dobra, nie denerwuj się, tylko mów co dalej - powiedział Kilroy, kończać się śmiać - Obezwładniliśmy ich tak jak chciałaś, jest już troche za późno, żeby się wycofać. A skoro nas tu przyprowadziłaś, to pewnie masz jakiś plan.
- Jasne, że mam - powiedziała dziewczyna - Oni są do was podobni wzrostem, zauważyliście? Szczęście się do nas uśmiechnęło.
- No tak, mogłem się domyślić - Kilroy odetchnął ostentacyjnie i przetarł czoło - Mamy się przebrać w mundury, a ich związać i zamknąć w jakimś schowku. Kurcze, ale oryginalne...
- Masz lepszy pomysł? - zapytała Nicole z wyrzutem.
- Liczyłem na to, że ty masz jakiś dobry - odparł chłopak.
- Nawet jeżeli przebierzemy się za nich - powiedział Haji, starając się mówić spokojnie - To i tak ktoś pozna, że nie jesteśmy członkami załogi. Nikogo tu nie znamy, a jeszcze możemy się nadziać na Jellis, która chyba jest na pokładzie, a ta nas pewnie rozpozna. Nie mamy co zrobić z tymi palantami, obudzą się za pare minut i nawet jak ich zwiążemy i zakneblujemy, to w końcu ktoś ich znajdzie i będziemy ugotowani.
- Haji ma racje - pokiwał głową Kilroy - Poza tym, nie mamy munduru dla ciebie, a to ty tutaj nas wpakowałaś w to bagno.
- Dobra, przyznaje, że wszystko można było lepiej dopracować - powiedziała - Ale już nic innego nie zrobimy. Nie wejdziemy tam tak jak jesteśmy, jedyna droga na pokład to podszycie się pod załoge. Jak szczęście będzie nam dalej sprzyjało, to znajdziemy Rena i Dunkana zanim biali pokumają się co i jak.
Haji i Kilroy wymienili spojrzenia. Widać, że nie byli zadowoleni.
- No co? - spojrzała na nich - Zabierzcie ich gdzieś w kąt i wkładajcie ich mundury, potem ich zwiążemy i zamkniemy w skrzyniach.
- Mam złe przeczucia - powiedział Haji łapiąc nieprzytomnego marynarza za ramiona i ciągnąc go w stronę lewej burty.
- Nie ty jeden - dodał Kilroy łapiąc drugiego.
Nicole założyła ręce na biodra, patrząc, na kolegów. Nagle dreszcz przeszedł ją po plecach, a oddech zamarł.
- Macie bardzo słuszne przeczucie dzieci - kobiecy głos odezwał się zza skrzynek. Po chwili wolnym krokiem wyszła zza nich wysoka kobieta, o jasnych blond włosach spiętych w kok. Nie miała więcej niż 30 lat, ale w jej wyglądzie i sposobie bycia było coś, co nawet bez zauważalnych na ramionach szlifów dawało poznać, że kobieta jest oficerem. Lewą rękę wyprostowała w kierunku Nicole i stojącymi za nią Kilroy'em i Haji'm, którzy z przerażeniem unieśli głowy - Ręce za głowy i kłaść się na ziemię.
- W nogi! - krzyknęła Nicole, kiedy Haji i Kilroy chcieli już spełnić rozkaz. Szybko wyskoczyła w ich kierunku, biegnąc co sił. Zamarła w pół kroku, z otwartymi szeroko oczymi i ustami. Kilroy złapał ją, zanim upadła na ziemię. Wszystkie jej mięśnie były sztywne i nieruchome jak głaz.
- To jak? - zapytała kobieta, uśmiechając się. Chłopcom przez moment wydała się bardzo podobna do Quistis Trepe - Chcecie uciekać?
Obaj pamiętali, jak rok temu, na jednym z ich pierwszych zajęć z paramagii, na własnej skórze doznali paraliżu petryfikacyjnego. To było jedno z najgorszych doświadczeń w całym ich życiu. Wiedzieli, jak się czuję teraz Nicole i nie mieli ochoty czuć tego samego. Obaj unieśli dłonie do góry i zalożyli je za głowy. Kobieta uśmiechnęła się.
-
Well. Wciąż dobrze piszesz. Ja tak jak ty uważam za bardzo udany rozdział. Prawie całkowicie zapomniałem o tej trójce, a jednak potrafisz nie zapomnieć szczegułów. Czekam na więcej (idzie do telewizora Tanta i demoluje go całokwicie)
-
Kolejny interesujący rozdział. :)
-
Fanfik czytam jak sam zauważyłeś.
I powiem że jest super, tylko za mało jest rozdziałów w których dzieje się jakaś akcja. Po za tym nie mam nic do zarzucenia. Ale następnego rozdziału już się chyba nie doczekamy :'(
-
Ale następnego rozdziału już się chyba nie doczekamy
Żebyś się nie zdziwił chłopcze hehe...
Wiem wiem, miałem długi zastój, no ale tak to jest, jak się ma zbyt wiele obowiązków i jest się leniwym jak ja. Ale uwierzcie mi, ja się wcale nie obijałem (ciągle) przez ten czas. Z tym rozdziałem stoczyłem długą walkę, pisząc go na raty, podchodząc chyba z pięć razy, żeby skończyć go dopiero kilka minut temu. Nadszedł odrobinę trudny moment fabularny, ale to już ostatni zakręt i za 5-6 rozdziałów wyjdę na ostatnią prostą (coś koło 40tu rozdziałów planuję).
Dobra, teraz czytajcie i komentujcie nowy rozdział. Doceńcie męki, jakie przechodzić musiał pisząc go heh... swoją drogą, jest znowu większy niż zwykle (blisko 7 stron, a standardowy rozdział ma 3).
Rozdział Dwudziesty trzeci
Wielka hala, w której skryta była stacja kolejowa w Timber, była gwarna o każdej porze dnia i roku, prawdopodobnie od dnia, w którym powstała. Mająca 26 peronów, obsługująca ponad 1000 pociągów dziennie, stanowiła serce i duszę miasta, główną przyczynę jego szybkiego rozwoju i bogactwa. To największe miasto w Galbadii stało się centrum międzykontynentalnego handlu po tym, jak 4 lata temu na powrót otwarta została linia transoceaniczna do Salt Lake i Esthar. Chociaż kolej jest w całej Galbadii, każdy pociąg prędzej czy później trafia tutaj, do "światowej magistrali", jak mawiać zwykli mieszkańcy.
Z megafonów na peronie trzynastym dobyły się dwa tony, po których kobieta o przyjemnym głosie zawiadomiła oczekujących o zbliżającym się pociągu linii Balamb-Timber. Pomimo napiętych stosunków między Galbadią, a wyspiarzami, perony od dwunastego do szesnastego, obsługujące połączenia z Balamb zawsze były oblegane przez turystów i kupców. Po kilku minutach, pociąg wjechał do hali, hamując z wolna, aby w końcu stanąć, wypuścić i parę z tłoków. Ludzie zaczęli wychodzić z otwierających się wagonów.
- No nareszcie - Alice zeskoczyła na peron i wyciągnęła się leniwie. Ren i Dunkan wyszli za nią. Następna wyszła Fujin, potem Seifer, a na końcu Raijin, niosąc ze sobą wielką torbę, a także rzeczy dzieciaków. Stęknął głośno stawiając ostatni krok i pochylił się łapiąc oddech, odstawiając na moment wszystkie bagaże.
- Dunkan... - mulat spojrzał na blondyna, który odwrócił się i uśmiechnął.
- Zakład to zakład - odrzekł - Kto przegrywa, ten niesie torby wszystkich.
- Chodź Rai, nie mamy całego dnia - krzyknął do niego Seifer, idąc w stronę schodów prowadzących pod peron. Mulat przetarł czoło, zaparł się i zarzucił torbę na plecy, bagaże Rena, Dunkana i Alice ujmując w muskularne dłonie. Zachwiał się przez chwilę, po czym ruszył za towarzyszami.
- Dzięki Raijin - powiedziała Alice, kiedy kilka minut po pozostałych, Raijin wszedł do hotelu. Stawiając na ziemi bagaże i zrzucając z pleców torbę - To niesamowite, że udało ci się to wszystko udźwignąć - dodała z podziwem.
- No fakt, w Triple Triada jesteś gorszy od Rena, ale krzepę masz jak niedźwiedź - pokiwał głową Dunkan. Raijin usiadł na sofie pod przy drzwiach wejściowych, przecierając czoło i dysząc ciężko. Ren sięgnął do swojego plecaka i wyjął butelkę wody z bocznej kieszeni, podając ją mężczyźnie, który zaczął pic łapczywie. Seifer zdążył już stanąć przy recepcji, czekając aż kilku gości stojących przed nim zostanie obsłużonych przez recepcjonistkę. Fujin oparła się o ścianę przy drzwiach prowadzących do pokoi, rozglądając się po pomieszczeniu. Hotel Timber był urządzony w starym stylu, prawdopodobnie niewiele zmieniło się w nim od kilkunastu lat. Nie miał w sobie tyle uroku, co hotel w Balamb, będący chlubą miasta, zapewniający gościom najwyższe standardy pobytu. Ze wszystkich hoteli w mieście, ten był niewątpliwie najstarszy, a tym, co najbardziej rzucało się w oczy po wejściu do niego, była makieta pasma górskiego i miasteczka, po której jeździł w kółko mały, elektryczny pociąg. No ale, skoro kolej jest tak ważna w mieście, to jej akcentu zabraknąć nie mogło i tu, w pierwszym miejskim hotelu.
- Witamy w Hotel Timber - powiedziała młoda recepcjonistka, stojąca za drewnianą ladą, witająca gości miłym uśmiechem - Chcą państwo spędzić u nas noc?
Seifer podszedł do niej i odwrócił się w stronę stojącej kilka metrów dalej Fujin, dając jej znak ręką. Kobieta zbliżyła się i z bocznej kieszeni swojej marynarki wyjął kartkę papieru, którą blondyn wręczył dziewczynie za ladą.
- To list uwierzytelniający od dyrektora Kinneas'a z Ogrodu Galbadia - powiedział - Rezerwacja na nazwisko Almasy.
- Hmm... - kobieta spojrzała w dół, na jakąś niewidoczną dla gości listę - Tak, figuruję pan na liście. Dwa pokoje już dla państwa czekają, oto klucze.
Dziewczyna odwróciła się i zdjęła dwa klucze ze specjalnej półki, po czym wręczyła je blondynowi.
- Boy zaniesie wasze bagaże do pokoju. Życzę miłego pobytu. - rzuciła uprzejmie.
- Taa... - uśmiechnął się Seifer - Dzięki.
Odwrócił się do towarzyszy. Alice przechadzała się wzdłuż holu, śledząc trasę elektrycznej kolejki i przyglądając się miniaturowej stacji po drugiej stronie. Ren i Dunkan siedzieli na sofie obok swoich bagaży.
- Mamy dwa pokoje na parterze - powiedział, zbliżając się do chłopaków i Raijina - Zostaniemy tutaj na noc, jutro rano wypożyczymy samochód i pojedziemy do tej wioski. Jest jeszcze wcześnie, więc możecie przejść się po mieście. Bądźcie tu z powrotem najpóźniej o dwudziestej.
Dunkan i Ren uśmiechnęli się. Wzięli trochę oszczędności i planowali nabyć coś w mieście. Mawiało się w końcu, że jeżeli nie można czegoś kupić w Timber, to nie można tego kupić nigdzie.
- Rai pójdzie z wami - dodał Seifer - To niebezpieczne miasto, a my tu podobno jesteśmy po to, żeby nic wam się nie stało.
- A pan nie ma zamiaru wyskoczyć na miasto? - zagadała rezolutnie Alice. Seifer wymienił spojrzenia z Fujin, stojąca kilka metrów dalej, opierając się plecami o framugę drzwi.
- Mamy tu coś do załatwienia - powiedział.
- Ciekawe co mają do załatwienia - zastanowiła się głośno Alice, idąc obok chłopców przez wąską, kamienną uliczkę, prowadzącą pomiędzy wysokimi, starymi budynkami.
- Jak długo nie dotyczy to nas, mogą robić co chcą - powiedział Dunkan uśmiechając się - Hmm... ale wyobraźnia podpowiada mi wiele rzeczy.
- Myślisz, że oni..? - zapytał retorycznie Ren, unosząc jedną brew i uśmiechając się głupio - Cóż... są różne gusta.
- Ej przestańcie - Alice szturchnęła Rena, kiedy grupka wychodziła właśnie na jedną z szerszych, komercyjnych ulic. Skręcili w lewo, wtapiając się w turystów i mieszkańców, przechadzających się alejką i rozglądających się po straganach, w poszukiwaniu interesujących dóbr. Zaczęło być gwarno i coraz tłumniej, a prawdziwy bazar dopiero miał się pojawić na końcu ulicy.
- Wydaje się, że znają się długo - Ren kontynuował temat - To chyba naturalne, że oni... no chyba, że... ona woli Rai'a...
- Lubicie sobie pogadać o nie swoich sprawach, co nie? - odezwał się Raijin, idący ciągle krok za nimi - Jakby Fujin tu była, to, wierzcie mi, już byście nie żyli.
- Rozumiem, że wiesz, gdzie oni poszli, no nie? - zapytał Dunkan lekko się uśmiechając.
- Może i wiem - Raijin zatrzymał przez chwilę wzrok na jednym z przydrożnych stoisk z okularami przeciwsłonecznymi - Ale wydaje mi się, że nic wam do tego, no nie?
Największy rynek w Timber, zwane Wielkim Bazarem, znajdowało się kilkaset metrów od głównej stacji kolejowej. Nie był tak malowniczy, jak mniejsze targowiska, rozsiane po starszej, mniej industrialnej części miasta. Wielki Bazar składał się z setek stoisk, połączonych z sobą w niewielkie kwadraty, pozwalające kupującym lawirować między nimi we wszystkich kierunkach. Dalej znajdowały się magazyny - w większości stare budynki z rudej cegły, wynajmowane kupcom do przechowania dóbr, które przywieźli ze sobą do Timber z zamiarem sprzedaży. Ren i Dunkan znali dobrze targ w Balamb - znacznie mniejszy, ulokowany niedaleko doków, gdzie ryby i owoce morza były głównymi dobrami oferowanymi przez sprzedawców. Jednak nawet w najaktywniejszych godzinach, targowisko w Balamb nie było oblegane tak, jak to, które malowało się przed nimi. Setki tłoczących się klientów, przekrzykujący się wzajemnie kupcy, kakofonia dźwięków wszelkiej maści, robiąca potworne wrażenie na kimś, kto przywykł do spokojnego, wyspiarskiego życia.
- Fajne miejsce, co nie? - zapytał Raijin, uśmiechając się do podopiecznych.
- Mam wrażenie, że jak tam wejdę, to zostanę zdeptany - powiedział Ren.
- Spokojnie, w środku nie jest tak tłoczno - odrzekł mulat - A wszyscy pewnie chcielibyście coś kupić, no nie? Trzymajcie się tylko blisko mnie i lepiej uważajcie na swoje pieniądze - możecie nawet nie zauważyć, jak ktoś wam je podprowadzi.
Trójka kadetów ruszyła za Raijinem, który zaczął iść wzdłuż targowiska, szukając odpowiedniego miejsca, aby wejść na jego teren. Wielki Bazar wydawał się być rajem dla wszelkiej maści złodziei i kieszonkowców. Tuż przy końcu targu Raijin wszedł w alejkę pomiędzy boksami, przeciskając się pomiędzy ludźmi. Ren cieszył się, że Raijin idzie z nimi - dzięki swoim gabarytom skutecznie torował im drogę i chronił przed stratowaniem. Bez zatrzymywania się minęli kilka pierwszych boksów, zwalniając dopiero, w mniej obleganym fragmencie w środku targu.
- Mówiłem, że w środku jest luźniej, co nie? - powiedział Raijin do chłopców i Alice, przystając w końcu i odwracając się do nich - Stąd możemy zadecydować gdzie chcemy iść.
- Idźcie gdzie chcecie - powiedział Dunkan, patrząc budynek, bezpośrednio przylegający do bazaru kilka metrów dalej - Ja już znalazłem to, po co przyszedłem.
Na ścianie budynku widniał sporej wielkości afisz, z napisem zrobionym z lamp neonowych, w tej chwili jeszcze nie zapalonych. Grafika przedstawiała mężczyznę w czarnym kapeluszu, z tajemniczym wzrokiem i lekkim uśmieszkiem na twarzy, w ręce trzymającego pięć kart, których kształt i wygląd był chłopcom dobrze znany. Napis pod nim głosił "Triad Lord". Grupka zbliżyła się do przeszklonej wystawy sklepowej po prawej stronie drzwi, na której pokazanych było kilka kart oraz innych akcesoriów do gry w Triple Triad, takich jak profesjonalna plansza, czy kryształowe znaczki elementów, przeznaczone do gry na specjalnych zasadach.
- Mają karty z szóstej serii - powiedział Dunkan, unosząc brwi - Patrz Ren, to limitowana edycja kart dziesiątego poziomu.
Blondyn wskazał palcem na pięć kart, umieszczonych w niewielkich gablotkach, obracających się powoli wokół osi, na malutkich platformach. Cyfry na ich powierzchni wyglądały na pozłacane.
- No nie! - złapał się za głowę Raijin, podchodząc bliżej, patrząc wystawę.
- Jak Dunkan tam wejdzie, to go nie zobaczymy do wieczora - powiedział Ren - a ja chciałem iść coś kupić.
- Ja też chciałabym pójść gdzieś indziej - przyznała Alice.
- To idźcie, ja zostanę tutaj - odrzekł Dunkan - Wchodzisz ze mną Raijin?
- Lepiej będzie, jak będziemy się trzymać razem, no nie? - odpowiedział mulat - Na pewno nie chcecie wejść do środka?
- Nie specjalnie - odpowiedział Ren - Nie jestem takim fanatykiem Triple Triad'a, jak Dunkan.
- Niech idą, przecież nic im się nie stanie - powiedział Dunkan, patrząc na Raijina - Przed kieszonkowcami i tak byś ich nie obronił, a jakby ktoś ich napadł, to sobie poradzą. Mają przy sobie trochę paramagii.
- No nie wiem - Raijin podrapał się po głowie, przestępując z nogi na nogę.
- Poradzimy sobie - Alice uśmiechnęła się do niego i do Rena - Będziemy w hotelu przed dwudziestą, możesz się nie martwić.
Raijin zamyślił się przez dłuższą chwilę. Spojrzał na szyld sklepu i z wyrazem niepewności odwrócił się do dwójki kadetów.
- Dobra, ale będziecie na siebie uważać, no nie? - stwierdził - Jakby coś wam się stało, Seifer i Fujin by mnie zabili.
- Spokojna głowa Rai - uśmiechnął się Ren, powoli odchodząc w przeciwną stronę - Miłego grania.
- Taa... - twarz mulata ciągle wyrażała niezdecydowanie. Odprowadził ich wzrokiem, dopiero po chwili postanawiając wejść do środka.
Ren był bardzo zadowolony z tego, że Raijin puścił ich na miasto bez opieki. Był pewien siebie, wiedział, że będzie w stanie obronić się w razie problemów, z pomocą posiadanej paramagii. Po cichu liczył nawet, że pojawią się jakieś kłopoty, nawet kilka razy wcześniej wyobrażał sobie przed snem, jak powinny one wyglądać. Kilku zbirów wyskakujących zza rogu, przestraszona Alice kryjąca się za jego plecami i on, stojący pewnie, zimnym wzrokiem mierzący napastników. Potem słowa w stylu "trzymaj się blisko mnie", wypowiedziane do dziewczyny, po których następuje krótka, lecz widowiskowa walka. Zbiry leżą nieprzytomne, a dziewczyna dziękuje mu w jakiś słodki sposób. Ren uśmiechnął się do siebie.
Alice podobała mu się, tego nie mógł zakwestionować. Jednak coś w jej zachowaniu oddalało ją od jego wyidealizowanych wyobrażeń. Była bardzo opanowana i, choć nie znał jej jeszcze za dobrze, czuł, że nie byłaby podatna na chowanie się za jego plecami w strachu. Nie widział tego na własne oczy, ale wraz z jego siostrą i Claire, blondynka walczyła z Minotaurem w dormitoriach i, w przeciwieństwie do Ren'a, nie wyszła z pojedynku ciężko ranna i ledwo żywa. No ale, w końcu była kadetką SeeD, więc musiała umieć walczyć. Czasem Ren żałował, że dziewczyny z Ogrodu Balamb są takie... no właśnie, jakie? Zbyt silne, dobrze wyszkolone, potrafiące walczyć nie gorzej od mężczyzn? To przecież nie były wady, ale kolidowały nieco ze stereotypowym poglądem, jakiego jeszcze nie zdążył się pozbyć - że dziewczyny z definicji powinny pozwolić się bronić mężczyznom, a jeżeli już mają parać się paramagią, to wyłącznie ochronną lub leczniczą. 'Mam trzynaście lat' powtarzał sobie 'Jestem trochę za młody na takie myśli'. Ale mimo to...
- Hej Ren, słuchasz mnie w ogóle? - wyrwała go z zamyślenia Alice.
- Sorry - uśmiechnął się - zamyśliłem się na moment.
- Jest 19:30 - powiedziała patrząc na zegarek na prawym nadgarstku - Powinniśmy wracać do hotelu. Chyba dosyć już nakupowaliśmy.
Ren przytaknął - i tak nie miał już kasy na dalsze wydatki. Na bazarze kupił sobie nową grę konsolową, plakat i profesjonalnie wyglądający nóż z plastikową rączką. Pomyślał, że skoro lepiej nie podróżować po tym kontynencie z gunblade'm na plecach, to wypadałoby mieć przynajmniej nóż do obrony. Alice przez pół godziny kręciła się pomiędzy kilkoma stoiskami z koralikami, pierścionkami i inną biżuterią. Niezdecydowana, co chwilkę pytała się Ren'a, czy ten konkretny dodatek by jej pasował, a że ten w sprawach mody był całkowitym ignorantem, przytakiwał jej tylko i czekał cierpliwie. W końcu kupiła sobie parę kolczyków z jakimiś błękitnymi kamieniami w środku, które sprzedawca reklamował jako turkusy. Kiedy zaczęło się ściemniać, oboje kupili sobie po kebabie, powoli zmierzając do wyjścia z targowiska. Chociaż spędzili razem kilka godzin, nie rozmawiali przez ten czas na żaden konkretny temat, wymieniając tylko pojedyncze uwagi, na temat mijanych stoisk i atrakcji. Ren miał wrażenie, że powinien rozpocząć jakąś rozmowę, ale czuł się głupio - teraz, kiedy został z Alice sam na sam, nie potrafił swobodnie rozmawiać, tak jak wtedy, kiedy spotkał ją pierwszy raz, na balu inauguracyjnym.
Wyszli z bazaru na wschód, przechodząc ciasną alejką, idąc w stronę głównej stacji. Po chwili wyszli na niewielkim placu przy jakimś pubie.
- Jak pójdziemy na lewo, to powinniśmy znaleźć drogę do hotelu - powiedziała Alice, wskazując dłonią schody, prowadzące z placu na ulicę.
- W razie czego zapytamy się miejscowych o drogę - dodał, ruszając za dziewczyną. Zatrzymał się nagle i zmarszczył czoło. Alice też stanęła.
- Słyszałaś? - zapytał.
- Ktoś powiedział "Seifer" - potwierdziła. Oboje słyszeli męski głos dobiegający z alejki kilkanaście metrów dalej. W alejce za pubem ktoś rozmawiał i użył imienia "Seifer". Ren podszedł bliżej do zaułka, Alice ruszyła za nim, zachowując ciszę.
Zaczynało już być ciemno, ale oboje zobaczyli trzy osoby, stojące obok tylnego wejścia do pubu. Zaułek kończył się przy nim niewielką otwartą przestrzenią pomiędzy dwoma budynkami, gdzie znajdowały się śmietniki i schody pożarowe. Seifer, Fujin i niski mężczyzna o ciemnej karnacji wychodzili właśnie z wnętrza pubu, zatrzymując się przy czymś, co wyglądało jak składzik, wykonany z przerdzewiałej blachy. Alice przykucnęła i ruszyła szybko przed siebie, klękając za śmietnikiem kilka metrów dalej, zbliżając się do rozmówców.
- Idziesz? - szepnęła do niego. Ren zbliżył się szybko, klękając przy dziewczynie. Oboje umilkli, wsłuchując się w rozmowę.
- Kopę lat - powiedział nieznajomy pogodnym, lekko zachrypniętym głosem - Co was sprowadza do Timber?
- Mam do ciebie parę pytań Roy - powiedział Seifer spokojnie - Żyjesz ze zdobywania informacji, ciężko o lepiej rozeznanego człowieka w tym mieście.
- No faktycznie, niewiele rzeczy mi umyka - zaśmiał się cicho Roy - Ale może się okazać, że mnie przeceniasz.
- Powiedz co wiesz o czarownicy, która dwa tygodnie temu porwała Caraway'a - zapytał blondyn, przechodząc od razu do sedna.
- O czarownicy mówisz? - chociaż nie mógł tego widzieć, Renowi wydawało się, że mężczyzna się uśmiechnął - Może coś wiem, może nie... to zależy.
- Fujin - powiedział krótko Seifer. Krótki świst i Ren aż zacisnął zęby, gdy usłyszał metaliczny trzask pękającej blachy. Coś wbiło się w składzik i Ren miał wrażenie, że wie co.
- Nie mam czasu na żarty Roy - powiedział Seifer zimnym głosem - Nie chcę ci grozić, ale na twoim miejscu nie chciałbym, aby Fujin sięgnęła po drugi dysk.
- Heee... - mężczyzna wydał z siebie ciężki do zdefiniowania dźwięk, z pogranicza stęknięcia i westchnienia - W całej Galbadii to dosyć trudny temat. Do prasy trafia dosyć niewiele informacji, rząd stara się tuszować sprawę, a ludzie wybrali sobie Ogród Balamb jako wygodnego kozła ofiarnego. W końcu SeeD mieli go chronić, a gdyby nie interwencja Ogrodu Galbadia, moglibyście stracić więcej ludzi.
- Konkretnie - przerwał Seifer - Co wiesz o czarownicy.
Przez chwilę zapadło milczenie. Ren czuł, że blondyn i Roy siłują się teraz na spojrzenia.
- To nie ona, jeżeli chcesz wiedzieć - powiedział po chwili nieznajomy - Widziałem zdjęcia, ta dziewczyna nie ma więcej niż 16 lat.
- Wiem - odrzekł Seifer - Ale może wiesz kim jest i jaki ma interes w porywaniu Caraway'a.
- Krążą tylko plotki, sam nie jestem pewien. Jedni twierdzą, że jest po stronie skrajnych opozycjonistów, którym nie podoba się polityka Caraway'a i nie chcą go widzieć na stanowisku. Inni sądzą, że to wróg ludzkości i chcę osłabić kraj poprzez porwanie jego przywódcy. Pasowałoby to do porwania Leonhart'a od was.
- Myślałem, że wieści o tym nie opuściły wyspy - zdziwił się blondyn.
- Mam znajomych na wyspie - uśmiechnął się - Także w Ogrodzie.
- Więc pewnie wiesz też o ludziach w czerni, którzy towarzyszyli czarownicy i zaatakowali Ogród - stwierdził, po czym zadał pytanie - Wiesz coś o nich?
Roy mruknął pod nosem i zamilkł na chwilę.
- Ludzie w czerni mówisz - stwierdził ciszej - Nie wiedziałem, że ktoś pomagał czarownicy w Balamb... to dziwne.
- Co jest dziwne? - zapytał Seifer - To, że ktoś nie przekazał ci takiej informacji?
- To mnie akurat nie dziwi, informacje, które dostałem były dosyć powierzchowne - odrzekł Roy - Powiedz mi, czy ci w czarnych uniformach, byli w młodym wieku?
- Trepe powiedziała mi, że część nie miała osiemnastu lat... coś nie tak?
- Dzisiaj rano wydarzyło się coś podejrzanego - powiedział Roy - Jak wiesz, sprzedaję różne informacje ludziom z Lokomotiv Tribune, Timber Maniacs i innych lokalnych gazet. Wczoraj byłem w siedzibie TM i rozmawiałem z Higgs'em, ich redaktorem naczelnym. Kiedy z nim rozmawiałem, do redakcji wpadło dwóch gnojków, ledwo pełnoletnich. Obaj nosili się w czarnych uniformach i zagadali do jakiegoś redaktora. Usłyszałem, że chcieli dowiedzieć się gdzie mieszka jeden z emerytowanych reporterów Timber Maniacs. Znasz go na pewno, gość nazywa się Laguna Loire.
Ren spojrzał na Alice. Wiedział, że to nie przypadek - to musiałbyś ten sam Laguna.
- Na początku redaktor wstał i kazał im się wynosić - kontynuował mężczyzna - ale jeden z tych szczyli wystawił rękę i wysadził stojący obok komputer w powietrze jakimś zaklęciem. Gość powiedział im, że facet mieszka we wsi Winhill, kilkaset mil na południowy-zachód od Timber. Obaj wyszli chwilę po tym, zostawiając milczących redaktorów przerażonych i zdziwionych. Gość co z nimi rozmawiał miał pełne gacie, mówię ci.
- Pojechali do Winhill? - Seifer podniósł głos.
- Najprawdopodobniej - odrzekł Roy - Przypuszczam, że po to zapytali. Wszystko gra?
- Tak - odpowiedział po chwili - Musimy wracać do hotelu. Dzięki za pomoc Roy.
- Spoko - odpowiedział. Ren słyszał kroki, kierujące się w stronę tylnego wejścia pubu - Ale następnym razem chociaż postaw mi w zamian piwo. Ja żyję z tego, że...
Drzwi zaskrzypiały i zamknęły się, głos rozmawiających ucichł. Ren i Alice wstali po chwili.
- Chyba nie tylko mamy sprawy do załatwienia w Winhill - powiedział Ren - Jeżeli to faktycznie ci ludzie, co napadli na Ogród, to możemy mieć problem.
- Seifer, Fujin i Raijin będą z nami, poradzimy sobie - powiedziała spokojnie, po czym spojrzała na zegarek - Lepiej wracajmy do hotelu, jesteśmy już spóźnieni.
Oboje wyszli z zaułka. Czuli, że jutro czeka ich długi dzień.
-
Niby tego więcej, ale tak samo szybko mi zleciało przeczytanie tego... kolejny dobry rozdział, tylko nowy co pół roku? troszke nie fajne...
-
Długi i szybko sie czyta. To lubię. Czekam na kolejny rozdział, choc wątpię, by przyszedł szybko (wiadom, sesje, TotT)
-
Kolejny bardzo dobry rozdział, szkoda że trzeba było tak długo czekać. Teraz przynaimniej wiemy że Rinoa nie jest czarownicą.
-
Nie powiem nic oryginalniejszego od moich przedmówców :)
Czytało się bardzo przyjemnie i lekko. Żadnego przynudzania i wciąż pozostaję zainteresowana co dalej się jeszcze wydarzy.
-
Well.. guess who's back? Znowu zrobiłem mały zastój, ale tym razem nie tłumaczę się problemami z fabułą fika. Od jakiegoś czasu wiedziałem z grubsza o czym ma być ten rozdział, chociaż spodziewałem się, że będzie trochę więcej faktów i wyjdzie nieco krótszy. No ale tak macie 6 stron do czytania, to może mi wybaczycie spóźnialstwo. Jednym z powodów, dla których nie mogłem pisać był zapieprz na uczelni, innym prace nad solucją LoM'a, którą miesiąc temu skończyłem, jeszcze innego powodu doszukiwać by się można w braku inspiracji albo w tym, że jeszcze mam dodatkowo TotT na głowie. Nie obiecuję więc, że kolejny rozdział będzie szybciej niż ten, bo niczego nie jestem pewien. Nie mniej jednak, postaram się go napisać do końca czerwca.
Kolejny skok fabularny, jeszcze kilka takich nas czeka. Tym razem chciałem rzucić trochę światła na Nicole i pokazać jej słabą stronę. Ckliwy rozdział, no ale cóż... takie też są ważne. Zapraszam do czytania i komentowania.
Rozdział Dwudziesty czwarty
Nicole powoli ruszała szyją na boki, rozprostowująca palce. Siedziała na czymś, co przypominało szpitalne łóżko, a stanowić miało pryczę w pokładowym areszcie. Czuła się bardzo źle, nie tylko z powodu zdrętwiałych kończyn, powoli odzyskujących sprawność. Milczała, starając się nie patrzeć na kolegów.
- Teraz pewnie przyślą tu jakiegoś oficera, żeby nas przesłuchał - powiedział Kilroy, przechadzając się po niewielkim pokoju. Nie wyglądał na zmartwionego, pomimo faktu, że został zamknięty w celi jak kryminalista, a jedyna droga na zewnątrz prowadziła przez stalowe drzwi - Może powinniśmy opracować jakiś plan ucieczki? Można by spróbować wywalić szybę w oknie i wyskoczyć na zewnątrz.
- Raz, Wielki Brat patrzy i pewnie zareaguje - zaczął wyliczać Haji, siedząc na łóżko obok Nicole. Uśmiechnął się w kierunku kamery wiszącej w rogu celi. Patrząc na łysego przyjaciela, wyliczał swoje argumenty na palcach - Dwa, to pancerna szyba. Trzy, okno ma jakieś 30 centymetrów średnicy, nie ma siły, żebyśmy przez nie przeszli. Cztery, na zewnątrz jest ocean, przesuwający się z bardzo dużą prędkością.
- To była tylko propozycja - uśmiechnął się Kilroy, dalej chodząc w kółko po sali - A może udamy, że ktoś z nas się źle czuje? Jak przyjdzie strażnik, to mu skopiemy tyłek, zabierzemy klucz i uciekniemy.
- Raz, wątpię, żeby ktokolwiek zareagował - zaczął od początki mulat, odwzajemniając uśmiech - Dwa, strażnik będzie dorosłym mężczyzną, najpewniej uzbrojonym, a my nie mamy ani broni, ani paramagii. Trzy, nie mamy gdzie uciec. Jeżeli nie zauważyłeś, jesteśmy na statku.
- To się nazywa negatywne podejście... - Kilroy rzucił przyjacielowi wymowne spojrzenie - No ale w sumie zawsze chciałem zwiedzić trochę świata. Może, zanim nas deportują do Ogrodu, uda nam się zoba...
Nicole wstała gwałtownie, prawie tracąc równowagę. Przeszła niepewnie kilka kroków, nienaturalnie wysoko unosząc nogi, starając się rozciągnąć sparaliżowane ścięgna.
- Wszystko OK? - zapytał sie Kilroy, śledząc wzrokiem Nicole. Dziewczyna nie odpowiedziała.
Obaj chłopcy wiedzieli czemu. Kiedy blondwłosa oficer sparaliżowała Nicole, kazała im ją podnieść i iść razem z nią na wyższy poziom, w kierunku aresztu. Po drodze Kilroy tłumaczył się, że nie mają złych zamiarów, że są kadetami SeeD i przyszli tutaj martwiąc się o przyjaciela, który jest na pokładzie. Odpowiedziała im, że na statku jest tylko jeden oficer SeeD i nikogo więcej z Ogrodu Balamb. Kilroy wiedział, że nie miała powodu, żeby kłamać. Pomimo paraliżu mięśni, niesiona przez niego i Haji'ego Nicole musiała słyszeć te słowa. Rena nie było na pokładzie S.S. Orchidea.
- Słuchaj, naprawdę nie warto się teraz tym przejmować - powiedział spokojnym głosem - Każdy mógł się tak pomylić, to nie twoja wina.
Nicole spojrzała na niego. To wystarczyło za wszelką odpowiedź. Jej spojrzenie wyrażało smutek, wstyd, rezygnację i złość, dawały posmak goryczy, która siedziała w jej wnętrzu, ukryta za milczącymi ustami. Była zła na siebie, nie tylko dla tego, że zadziałała lekkomyślnie, ale też przez to, że wplątała w to przyjaciół. Zdawała sobie sprawę z tego, że to wyłącznie jej wina, że teraz są zamknięci na statku i mają spore problemy. Za mniejsze wykroczenia wyrzucano z Ogrodu.
- Co ja sobie myślałam? - powiedziała cicho, odwracając głowę w kierunku drzwi. Rozprostowała nerwowo rękę, która zaczęła jej drgać.
- Mogliśmy się ciebie nie słuchać albo cię powstrzymać - powiedział łysy - Mamy w tym taką samą winę, jak ty.
- Daj spokój Kilroy - powiedział Haji, trochę poważniej niż zwykle. Przyjaciel zamilkł i odwrócił wzrok od Nicole, która nie chciała w tej chwili ściągać na siebie ich spojrzeń. Trzask metalowej zasuwy przerwał kłopotliwą ciszę, a drzwi otworzyły się z długim piskiem. Wysoki brunet w białym mundurze spojrzał na nich, lekko się uśmiechając.
- Więc to wy jesteście tymi pasażerami na gapę? - zapytał retorycznie - Jedno z was pójdzie ze mną.
- Dlaczego tylko jedno? - zapytał Kilroy prawię natychmiast. W tej samej chwili Nicole podeszła do marynarza.
- Ja pójdę - powiedziała, nie czekając na odpowiedź.
- W takim razie proszę za mną - odrzekł mężczyzna, uchylając drzwi, pozwalając dziewczynie wyjść - Dostaliśmy rozkaz brania was do przesłuchania pojedynczo, więc poczekacie tu na swoją kolej.
Drzwi zamknęły się z piskiem, a zasuwa trzasnęła po ich drugiej stronie, zamykając chłopców samych.
Po wyjściu z archipelagu Balamb, statek zaczął rozwijać żagle do pełnej szerokości, przyspieszając, pozostawiając daleko w oddali tropikalną wyspę. Na zachód od kontynentu Trabia, zaczynał wpływać na zimny prąd oceaniczny z Shumi, któremu towarzyszył chłodny wiatr. Chociaż niebo nad statkiem wciąż było czyste, na horyzoncie widać był linię ciemnych chmur, świadczącą o tym, że pogoda niedługo się popsuję. Słońce zaczynało już zachodzić i prawie cała załoga zeszła z pokładu, zajmując się swoimi sprawami lub wypełniając rozkazy na niższych poziomach S.S. Orchidea. Większość mogła cieszyć się chwilowym spokojem - po odpłynięciu z Balamb, statek miał pełne ładownie, był czysty i oporządzony, a prawdziwa praca zacząć się miała dopiero po dopłynięciu do portu macierzystego. Mimo to, na statku zawsze znalazło się zajęcie, jeżeli komuś trzeba było jakieś znaleźć.
- Mówiłem ci, że powinniśmy iść po jakiegoś oficera - powiedział Tran, pracowicie trąc podłogę mydlącym się mopem - To było zbyt podejrzane.
- Mogłeś iść, ja cię nie powstrzymywałem... - odrzekł Pitt, nie patrząc na kumpla. Przetarł czoło, rzucając okiem na wyczyszczoną powierzchnię, stanowiącą niewielki ułamek podłogi w sektorze oficerskim - Nigdy nie skończymy tego myć.
- Myj, nie gadaj - odpowiedział Tran, mocząc mopa w wiadrze - Jak Gordon tu wróci, a poziom nie będzie się lśnił, to znowu zacznie wrzeszczeć.
- Nie kumam dlaczego dostaliśmy karę - odparł przyjaciel, od niechcenia przesuwając mopa w przód i w tył - Każdy zrobiłby to na naszym miejscu.
- Powinniśmy byli zgłosić to oficerowi dyżurnemu, a nie udzielać pierwszej pomocy - ciemnowłosy przerwał na chwilę, spoglądając na kumpla - Ja ci mówiłem, że nie trzeba było działać na własną rękę, ale ty jak zawsze słuchałeś tylko siebie. Właściwie nie powinienem...
- Ktoś idzie - przerwał mu nagle Pitt, łapiąc mopa oburącz i trąc drewnianą podłogę z nowymi siłami. Tran dołączył do niego w milczeniu, zanim kroki zaczęły był głośniejsze. Starszy marynarz przeszedł obok nich w towarzystwie opalonej dziewczyny o kasztanowych włosach. Oboje minęli ich w milczeniu, nie zatrzymując spojrzeń nawet na chwilę. Tran i Pitt odprowadzili ich wzrokiem, przerywając nagle pracę. Dziewczyna i SeeD zniknęli za zakrętem, przeszli kilkanaście metrów i stanęli przed drzwiami. Pitt wyjrzał za narożnik, patrząc jak nieznajoma wchodzi w towarzystwie marynarza do jednej z kajut oficerskich.
- Gdzie poszli? - zapytał Tran, obserwujący przyjaciela.
- Weszli do kajuty Lafaye - odrzekł z grymasem na twarzy. Podszedł powoli do swojego wiadra z wodą i podniósł je, kierując się za zakręt.
- Chcesz ich podsłuchiwać? - zapytał się Tran. Z mieszanymi uczuciami chwycił własne wiadro i ruszył za nim.
- Gdzie tam - uśmiechnął się Pitt - Mamy umyć cały poziom, więc możemy zająć się podłogą przed drzwiami do kajuty Lafaye.
- Jeżeli Gordon tu przyjdzie - powiedział ciemnowłosy, stawiając cicho wiadro i skupiając się na myciu jednej z desek w podłodze - To powiem, że ty mnie do tego namówiłeś.
Chociaż kajuta nie była specjalnie obszerna, zagospodarowano ją w pełni i urządzono w podobnym stylu, jak biura administracyjne w Ogrodzie Balamb. Przeszklona szafka z dokumentami, wiszące na ścianach dyplomy i zdjęcia, oraz szerokie, mahoniowe biurko, z rogu którego wystawał monitor komputera. Nicole weszła do środka, starając się przyjąć poważną i odpowiedzialną minę, jednak zdawała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Kobieta siedząca za biurkiem nosiła mundur jaśniejszy od innych White SeeD, najwyraźniej odróżniający ją od zwykłych członków załogi. Właśnie przeglądała jakieś papiery, obracając się z wolna w fotelu. Prawie całą przestrzeń za jej plecami stanowiło wielkie okno - nie taka okrągła dziura, jaką mieli w celi, lecz prawdziwe okiennice z białymi firankami, które trzepotały lekko, poruszane słonym wiatrem. Kiedy drzwi zamknęły się za Nicole, kobieta odłożyła papiery i bez uśmiechu spojrzała na stojącą przed nią dziewczynę. Siedząca obok niej brunetka również analizowała ją wzrokiem. Nicole dobrze ją znała.
- Usiądź - głos blondynki wyrażał bardziej uprzejmy rozkaz, niż prośbę. Nicole powoli zbliżyła się do fotela stojącego przed biurkiem i usiadła, składając ręce między kolanami. Czuła jak serce zaczyna bić szybciej, a żołądek uniósł się do samego przełyku. Przez kilkanaście długich sekund trwała kłopotliwa cisza. Po niej, oficer zwróciła się do siedzącej obok kobiety.
- Czy to ktoś z twoich uczniów? - zapytała grzecznie. Pozłacana tabliczka na jej biurku sugerowała, że nazywa się Laura Lafaye.
- Jest z klasy innej instruktorki, ale miała ze mną kilka zajęć - potwierdziła Jellis. Niska brunetka o przyjemnych rysach twarzy, najmłodsza z kadry pedagogicznej Balamb Garden. Chociaż ledwo skończyła 20 lat, uznawana była za jedną z najlepiej wyspecjalizowanych instruktorek, zdobywając wiele dyplomów i wyróżnień. Przez kilka lat ćwiczyła bezpośrednio pod okiem Instruktor Trepe i ludzie mówili, że pod wieloma względami przerosła swojego mistrza. Nicole pamiętała ją dobrze - była jednym z instruktorów nauczających Podstaw Paramagii. Sama Selphie Tilmitt, uznawana za eksperta w tej dziedzinie, przyznawała, że Jellis jest od niej znacznie lepsza.
- Jesteś Nicole, prawda? - brunetka zwróciła się do niej - Z klasy instruktor Tilmitt. Pamiętam, że mieliśmy zajęcia w zeszłym semestrze.
- Tak, madam - odpowiedziała cicho, spuszczając lekko głowę.
- Bezprawnie wtargnęłaś na pokład statku i, razem z przyjaciółmi, zaatakowałaś dwóch członków załogi - powiedziała spokojnym głosem Lafaye, opierając łokcie na stole i składając palce - Chyba zdawałaś sobie sprawę z tego, co grozi kadetom SeeD za takie zachowanie.
- Tak, madam - odrzekła, chyba jeszcze ciszej. Mogła jedynie przytakiwać.
- Czy masz do powiedzenia coś na swoją obronę? - zapytała, unosząc brwi. Cisza trwała przez dłuższą chwilę. Nicole czuła na sobie spojrzenia obu przesłuchujących. Z trudem przełknęła ślinę. Wiedziała co chce powiedzieć.
- Madam - zaczęła, drżącym głosem - Ja jestem... chciałam.... ja biorę pełną odpowiedzialność za to co się stało. Tamci dwaj.. oni nie mieli z tym nic wspólnego. To tylko i wyłącznie moja wina.
Znowu zapadła cisza. Czuła jak broda drga jej mimowolnie. Zacisnęła pięści pod biurkiem i odetchnęła głębiej. "Nie mogę się tu rozkleić" pomyślała "Nie mogę!".
- Dobrze, ale powiedz, po co to zrobiłaś? - zapytała Jellis, marszcząc czoło - Co chciałaś osiągnąć? Chciałaś gdzieś dopłynąć?
- Chciałam... - zaczęła Nicole - Myślałam, że na pokładzie jest mój brat. Chciałam się z nim spotkać.
- Twój brat? - Instruktor wymieniła spojrzenia z oficer Lafaye - Ma na imię Len, prawda? To jeden z tej trójki, która straciła przytomność na Balu Inauguracyjnym, tak?
- Nazywa się Ren... madam - dodała pośpiesznie - On został... znaczy... wyruszył na misję specjalną. Tego samego dnia, kiedy w Ogrodzie pojawili się White SeeD. Pomyślałam.... byłam pewna, że jest na pokładzie, madam.
- Włamałaś się na pokład statku tylko po to, żeby go spotkać? - odezwała się tym razem Lafaye - Nawet jeżeli on by tu był, to po co miałabyś się z nim widzieć. On też jest kadetem, prawda? Widzicie się codziennie.
Nicole zamilkła, opuszczając lekko głowę. Z bólem patrzyła wstecz, zastanawiając się dlaczego właściwie to zrobiła. Nie mogła uwierzyć, że stać ją było na coś tak głupiego i nierozsądnego. I to bez żadnego konkretnego powodu.
- Wyjaśnisz nam, dlaczego to zrobiłaś? - naciskała Lafaye. Nicole z trudem zaczęła składać sylaby w całość.
- Ja... martwiłam się o niego - odrzekła w końcu. Nie mogła podnieść głowy tak, aby spojrzeć oficer w oczy - My... znaczy.... on jest jedyną rodziną jaką mam i... kiedy ostatnim razem on...
- Mów głośniej, dziewczyno - Lafaye podniosła głos, przysuwając się bliżej na fotelu.
- Nie chciałam, żeby znowu mnie opuszczał - powiedziała jednym tchem, wyrzucając słowa, które ciążyły jej na sercu. Znowu poczuła, że drga jej broda - Kiedy... on był w Deling podczas tamtej misji... jak dostaliśmy potwierdzenie, że kilku kadetów straciło życie... ja...
Głos złamał się pod ciężarem słów. Zamilkła, opuszczając głowę. Ze wstydem poczuła, jak pierwsza łza ścieka jej po policzku. Jellis wstała ze swojego krzesła, podeszła do niej i uklękła przy jej fotelu.
- Uspokój się, Nicole - powiedziała delikatnym głosem, obejmując ją prawą ręką. Nicole zakryła twarz dłońmi.
"Jak mogłam być taką idiotką?!", krzyczała sama na siebie w myślach, "Co ja sobie myślałam?!". Nigdy nie było jej tak wstyd, nigdy nie czuła się tak upokorzona. Wiedziała, że prędzej, czy później będzie musiała się z tego tłumaczyć. Wszystko układało się po jej myśli, była pewna, że robi dobrze, że to jedyny sposób, aby być razem z Ren'em. Wplątała w to nawet Haji'go i Kilroy'a, którzy kilka razy mówili jej, że nie powinna była tego robić. Słuchała wyłącznie siebie, nie zwracała uwagi na konsekwencje. A teraz, kiedy miała o tym wszystkim opowiedzieć, Nicole potrafiła jedynie zakryć twarz rękoma i płakać.
- Przepraszam, czy mogłabym pomówić z nią sam, na sam - Jellis zwróciła się do oficer Lafaye, która z mieszanymi uczuciami obserwowała całą scenę.
- Weź ją do pokoju obok - powiedziała po dłuższym zastanowieniu - Przyprowadź ją, jak się uspokoi.
Jellis objęła Nicole i wstała razem z nią, prowadząc dziewczynę do drzwi po lewej stronie od wejścia. Nacisnęła złotą klamkę i puściła ją przodem.
Pitt zmarszczył czoło, starając się jeszcze bardziej przycisnąć ucho do drzwi.
- Słyszałeś co mówiła? - zapytał się szeptem kolegi.
- Nie zupełnie - Tran odrzekł całkiem szczerze. Odkleił się od drzwi i rozejrzał na boki, patrząc, czy nie zbliża się jakiś oficer - Mówiła strasznie cicho, chyba płakała...
- Cii... - Pitt uniósł palec lewej ręki w górę, uciszając kolegę. Inne drzwi zamknęły się po drugiej stronie, potem usłyszał kilka słów Lafaye i obecnego w środku marynarza. Kiedy drzwi do pokoju otworzyły się raptownie, Pitt prawie wpadł do środka głową na przód.
- A wy co tutaj robicie? - zapytał wychodzący, patrząc na dwóch kolegów.
- Ciężko pracujemy, nie widzisz? - odrzekł pytaniem na pytanie blondyn, ujmując mopa w dłonie i trąc pracowicie podłogę.
- Wydaję mi się, że oficer Gordon miałby inne zdanie na ten temat - odpowiedział, odchodząc powoli korytarzem, którym szedł wcześniej z Nicole - O ile się nie mylę, za 10 minut kończy swoją zmianę na mostku i pewnie będzie szedł do swojej kajuty. Radzę sie pośpieszyć.
Marynarz zniknął za zakrętem. Pitt i Tran odnaleźli w sobie nowe pokłady zapału do mycia podłogi, szybko oceniając priorytety.
Kajuta była większa niż wcześniejsza, wyglądała na prywatny pokój oficer Lafaye. Niewielkie biurko, wypełnione różnymi notesami i papierami stało pod ścianą przed nią, a w rogu, tuż pod szerokim oknem, stało łóżko z puchową pościelą. Na podłodze leżał piękny dywan, a znaczną część wytapetowanej na bordowo ściany, pokrywały oprawione zdjęcia, w większości czarno-białe. Nicole nie miała czasu, aby przyjrzeć się temu, co na nich jest. Niewiele widziała, przez zaczerwienione oczy. Jellis odprowadziła ją do fotela przy biurko i pozwoliła osiąść. Uklękła przy niej, kładąc jej dłonie na kolanach.
- Co się stało? - zapytała ciepłym głosem - Powiedz, po co to zrobiłaś?
- Nie wiem - głos jej drżał. Kilka razy nerwowo wciągnęła powietrze, czując napływające do oczu łzy. Nie mogła się opanować - Ja tylko chciałam być razem z nim.
- Jesteście bliźniakami, tak? - zapytała instruktorka - Nie macie innej rodziny?
- Rodzice zmarli w po... pożarze... - odrzekła po chwili. Wciąż nie odrywała rąk z twarzy - Jak mieliśmy d...dwa lata.
Nicole nie pamiętała swoich rodziców. Wiedziała o tym z opowieści jednej z opiekunek z sierocińca. Czasami zdarzały jej się sny, w których wracały strzępy wspomnień z pożaru, ale nic więcej. Od kiedy tylko pamiętała, u jej boku był jedynie Ren. W dzieciństwie praktycznie się nie rozstawali, robili wszystko razem, pomagali sobie w każdych okolicznościach. Zawsze stawali w swojej obronie, wiedzieli też, że zawsze mogą na sobie polegać. Kiedy we wieku 6 lat trafili do Ogrodu Balamb, mieli być w klasach prowadzonych przez różnych instruktorów. Ren płakał i histeryzował, dopóki ktoś nie przeniesiono go tam, gdzie Nicole. Kiedy dorastali, znaleźli sobie nowych przyjaciół, powoli uniezależniając się od siebie nawzajem. Mimo to, Nicole zawsze wiedziała, że nawet jeżeli wszyscy ją opuszczą, będzie miała brata. Niewielu rzeczy bała się w życiu, ale sama myśl o tym, że mogłoby go zabraknąć, przyprawiała ją o prawdziwą grozę. Na tym świecie, miała tylko jego.
- Twój brat był jednym z tych dwóch dzieciaków, które przez przypadek trafiły do Deling, tak? - zapytała się Jellis. Nicole pokiwała głową potwierdzająco - Kiedy podano informacje o pierwszy rannych, statki dopiero wracały do Balamb. Pewnie bardzo się martwiłaś.
Dziewczyna nie potrafiła nawet powiedzieć jak bardzo. Starała się jak mogła, żeby nie było po niej tego widać, ale w nocy, kiedy statki desantowe wracały do Balamb, Nicole nie mogła zmrużyć oka. Bała się, że to on mógł być jedną z ofiar. Kiedy Ren nieprzytomny wrócił do Balamb, siostra odwiedzała go kilka razy dziennie, z niecierpliwością czekając, aż się obudzi. Nie chciała, żeby wiedział o tym wszystkim. Wydawało jej się to trochę wstydliwe, takie przesadne martwienie się o brata. Kochała go najbardziej na świecie, chociaż nie przyznawała się do tego głośno. Wiedziała jednak, że Ren wie i czuje do niej to samo.
- Pewnie nie chciałaś znowu przeżywać tego samego - dalej mówiła Jellis - Nie chciałaś znowu czuć tej niepewności. Nie wiedziałaś co mu może grozić na tej misji, ale nie chciałaś, aby był tam bez ciebie. Tak było, prawda?
Nicole zdjęła powoli ręce, odsłaniając swoją czerwoną twarz i opuchnięte oczy pełne łez. Nie musiała nic mówić, Jellis czytała z niej jak z otwartej książki. Spojrzała na czarnowłosą, która uśmiechnęła się do niej.
- Ja też mam brata - powiedziała instruktorka - Młodszego o 8 lat, ma na imię Jordan. Jest teraz w Ogrodzie Trabia i ćwiczy, żeby kiedyś pójść w moje ślady. Każde ferie i wakacje spędzam razem z nim i przynajmniej raz w tygodniu wysyłamy sobie nawzajem maile. Tęsknię za nim i martwię się o niego, ale wiem, że jest pod okiem doświadczonych pedagogów. Dla ciebie to pewnie szczególnie trudne, bo spędziliście ze sobą większość życia.
- Boje się, że... że on.. - zaczęła, ale grdyka zacisnęła się mimowolnie. Kiedy kolejne łzy popłynęły z jej oczu, Instruktor Jellis podniosła się i przytuliła Nicole.
- On na pewno też się boi - powiedziała jej cicho do ucha - On też nie chce, żebyś tu została sama i na pewno będzie na siebie uważał. Poza tym, nie pojechał sam. Dyrektor Trepe nie posyłałaby go na misję, gdyby nie była w pełni przekonana, że jest bezpieczny. W końcu, nie jesteście jeszcze SeeD.
Nicole przytuliła się do instruktorki. Była zła na siebie, że to robi, czuła wstyd. Jellis nie była dla niej nikim bliskim, a teraz tuli ją i pozwala wypłakać się na ramieniu. Było jej głupio, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Emocje przejęły władzę, a łzy ciekły dalej po jej policzkach. "Nigdy więcej", powiedziała sobie w myślach, "Już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji".
-
Moim zdaniem rozdział dorównuje poziomem poprzednim. Przeczytałam go z niemniejszym zainteresowaniem.
-
No mi też czytało się całkiem ciekawie, chociaż te "opłakiwania" brata były dla mnie trochę zbyt przedłużone. . Jest jedna literówka w "Każdy ferie". Jak mówiłem czytało mi się całkiem fajnie i mam nadzieję że jeszcze napiszesz jakieś rozdziały.
-
Powiada się, że geniusz wymaga czasu. Kolejny dobry rozdział. Tylko tak dalej Tant.
-
Tantalus pracujesz nadal nad FanFikiem bo juz Długo Życia znaku nie dajesz :-\
-
Tantalus pracujesz nadal nad FanFikiem bo juz Długo Życia znaku nie dajesz :-\
pewno za jakiś czas znów napisze, bo z niego jest leń okrutny :P
-
Napisze mówi ( :o)
-
Tylko kiedy to napisze? Ładnie to tak trzymać fanów w niepewności? :)
-
Projekt oficjalnie można uznawać za porzucony, z powodu kłopotów literackich. Może kiedyś do niego wrócę (w sumie, jeżeli do czegoś miałbym wracać, to właśnie do tego), ale nie czekajcie na kolejny update, póki nie napiszę tutaj, że znowu do tego wracam.