Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Kitano

Strony: [1]
1
FanFik / Magus VS Kuja - Teoria spisku
« dnia: Września 01, 2007, 08:09:00 pm  »
Jak wcześniej wspominałem, oto umieszczam fic na podstawie Tournament of the Titans, który za zadanie ma ujawnić wszelkie kulisy afery Magusowskiej xD Jako że to walka poza-turniejowa, nie musiałem ograniczać się żadnymi ograniczeniami, i sam dobrałem sobie finałową dwójkę, ha.
Zważywszy, że fic jest bardzo długi (najdłuższy w mojej karierze), i że nie mam pewności czy wzbudzi jakiekolwiek zainteresowanie, postanowiłem podzielić go na części. Oto pierwsza
-------------

- ...i wtedy zaczął się szamotać jak oszalały. Jakaś niewiarygodna energia objęła jego ciało, zmieniła kolor jego skóry, wzmocniła wewnętrznie. Aż mnie dreszcze przeszły jak stanął potem na równe nogi i ruszył na mnie z nowym zapałem. Jakby kompletnie odebrało mu zmęczenie, i widocznie rozsądek także.
- No co ty? I co dalej? - zapytał Kuja.
- Jak to co? - odpowiedział pełen przejęcia starszy, upiorny mężczyzna, w długich, siwych włosach, szykując się do zdradzenia wszelkich możliwych detali. - Rzucił się na mnie, walił na oślep, ale mówiąc szczerze na nic mu się to zdało.
- No gdzieżby.
- Niepotrzebnie się nakręciłem. Wiesz, nastawiłem się na silny atak, a tu taka lipa, Buehe - przerwał wrażenia drobnym, uporczywym śmiechem. Jego towarzysz także się uśmiechnął. Spojrzał w dół doliny i zawiesił na moment wzrok we stadzie odlatujących ptaków. Gdy humor opadł, dopytał jeszcze o finał potyczki:
- Zabiłeś go?
Magus pochwycił na moment swój podbródek, spojrzał na młodszego maga w dziwnym grymasie, i rzucił w końcu:
- No zabiłem, zabiłem! A co?! Niedługo potem Zidane wrócił do normalnej kondycji. Wiesz, ledwo na nogach się trzymał, to ciach mu z Thundary! Buehe.
- Thundary? - zdziwił się Kuja. - Ja bym użył Firagi. Bardziej efektowna i niszczycielska. Większa szansa, że zginął by na miejscu.
- Fakt! Bo nie zginął. Ale byłem człowiek i ulżyłem biedakowi.
- Osz! - zniesmaczył się młodszy mag, kiwając głową z przejęciem. W tym samym czasie kolejna chmara ptaków wzniosła się w powietrze, zawirowała wysoko ponad ziemią, obserwując dwojga postaci siedzących pod drzewem, na samym szczycie rozległej doliny. Po dwóch slalomach czarna, niejednolita, ruchoma masa oddaliła się zupełnie, znikając z horyzontu.
- To teraz uważaj! - podjął w końcu Kuja - Stare ruiny miasta. Dym, kurz, mgła. Na ulicach pustki, zero ludzi. Cisza dosłownie była wstanie zamrozić krew w żyłach. I nagle JEB!
- Co to było?
- Zza horyzontu wyłaniają się dwie ogromne... olbrzymie maszyny!
- Aaaa... - Magus kiwnął głową z niedowierzaniem.
- Nie zmyślam! Były tak pie*dolne jak... O, jak ta góra, tam daleko...
- Która? Ta z lewej?
- Aa, nie z lewej! Takie to mieli same torsy. Mówię o tej na wprost - mag aż wstał z przejęcia i wskazał palcem na oddalony o dobre kilka kilometrów, ogromny szczyt.
- No co ty?
- Mówię ci! - przytaknął wiarygodnie, na powrót siadając na wystającym z ziemi, grubym korzeniu - Stałem na jednym z dachów... Maszyny zaczęły walczyć ze sobą i tyle hałasu narobiły... Zresztą hałas to jedno, a ile szkód. Pozostałe w całości budynki, już na sam ich widok waliły się jak domki z kart. Przez chwilę byłem cały w strachu, że ten na którym stoję spotka się z podobnym losem, Mwahah.
- Nieźle. I co dalej?
- Acha, no i zerkam na sąsiedni budynek, a tam jakiś kurdupel także przygląda się walczącym konserwą.
- Konserwą? Buehe.
- No wiesz, wielkim, stalowym bestią, czy nazwij je sobie jak chcesz.
- No dobra, dobra. I w końcu kto to był?
Kuja zamilkł na moment.
- ...Crono - wydukał w końcu, widząc olbrzymie zaciekawienie na twarzy kolegi.
- Crono?! Buehehe. Znam...
- Znasz?
- No pewnie, że znam... Nie z takimi się walczyło.
- Aaa... To jak znasz, to reszta nie jest już tak ciekawa. Ale nie zabiłem go, o!
- Bo ty taki subtelny jesteś...
- Subtelny, nie subtelny. Przynajmniej sprawiam wrażenie kogoś z sercem.
- Z sercem? Buehe - parsknął śmiechem Magus, ześlizgując się z korzenia.
- Pfff... - odburknął młodszy mag, milknąc i skupiając się na zakrytym właśnie, przez wielki, gęsty, kłębek białych chmur, słońcu. Gdy obłok pospiesznie odsłonił oślepiające promienie, Magus usadowił się już na swoim miejscu.
- To teraz uważaj. Moja najlepsza walka - podjął z podnieceniem. - Noc, wicher, mrok. Siedzę w swojej komnacie i nagle wpada Riku. Wiesz, ten białowłosy młodzian. Nie wiem nawet z jakiej bajki się urwał.
- Mwaha.
- No więc prostuje przede mną swój mały mieczyk, a ja mu odpowiadam: "Czekałem na ciebie Riku"!
- No co ty?! Mwah, co on?
- Cały zdębiał. Zaczął się trząść i w ogóle. No komedia. Ale to jeszcze nic. Mówię mu... - tutaj Magus spoważniał, i próbował oddać poważny ton tamtej sytuacji - "Nie chcę z tobą walczyć, nie miałbyś szans. Po prostu zrób coś dla mnie, a poddam się i przejdziesz do kolejnej rundy".
- Mwahaha, to było najlepsze. Serio powiedziałeś "nie miałbyś szans"?!? Aaale... A co on? Pewnie zdębiał jeszcze bardziej. Posłuchał cie?
- Z początku nie bardzo. Pokazałem mu kilka sztuczek, a potem żeby uwiarygodnić swój image litościwego, wszechpotężnego maga, zrobiłem ten trik z iluzją. Wiesz... Ten, że wydało mu się, że znalazł się na swojej wyspie czy gdzieś tam. Myślał, że do reszty przejmę nad nim kontrolę i wtedy dopiero zdębiał. Buehe, jakbyś go widział... - opowiadający nie powstrzymywał się od śmiechu, ponownie osuwając z korzenia. Towarzyszący mu młodszy mag także nie mógł zachować powagi, a gdy emocje opadły, zapytał:
- I co? Poddał się?
Magus spoważniał, jak na komendę.
- Niestety, spanikował i próbował mnie zabić. Wpuściłem mu Firagę prosto do gardła, dosłownie WYBUCHNĄŁ! Buehe, ale masakra. I do teraz mam dziurę w ścianie.
- Osz! No nie mów - Kuja także w jednej chwili schował głupkowaty uśmiech - Wszystkich zresztą zabijasz, wstydź się.
- Pfff... To świadczy tylko o tym jak świetnym wojownikiem jestem.
- Świetny wojownik to taki, który potrafi wygrać bez pozbawienia swojej ofiary życia - nie pozostał dłużny Kuja - Zabicie to oznaka desperacji, a mordercą zostaje się zazwyczaj po tym, gdy sama wygrana przysparza nam niesamowitych problemów. To świadczy tylko o tym, że jesteś cieniasem, Mwah.
Po usłyszeniu tego krótkiego monologu Magus strzelił focha, odwracając się do młodszego kolegi plecami. Po kilku krótkich chwilach ciszy odwrócił się jednak z gotową nową teorią:
- Nie którzy po prostu zabijają dla przyjemności, ot cała filozofia - rozłożył ręce w geście oczywistości - U kogo jak u kogo, ale u ciebie cecha naciąganej dobroci prezentuje się żałośnie. Myślisz, że jesteś wtedy cool, a i tak jesteś zwykłą, mało subtelną ciotunią, Buehe.
- No wiesz?! - oburzył się Kuja. Podniósł się z korzenia i przeszedł kilka kroków w prawo policzyć przelatujące właśnie po tamtej stronie ptactwo. W rzeczywistości coś bardziej budziło jego ciekawość w tej chwili niż ilość par skrzydeł zapętlająca sobie podniebną wędrówkę.
- Nie kapuje! - usłyszał po chwili Magus, nadal siedząc leniwie, spoglądając na swoje buty. Podniósł głowę i ujrzał stojącego już przy nim Kuję.
- Czego taki przystojniak jak ty nie kapuje?
- Co Riku miał dla ciebie zrobić? Musiało to być coś niezwykle cennego, skoro byłeś wstanie poświęcić swój udział w turnieju. I jeszcze... Skąd znałeś jego imię?
- Ho ho - sapnął Magus z ekscytacją - Bardzo pan wnikliwy, panie subtelny. Zwracający uwagę na wszelkie detale, jestem pod wrażeniem. Ale czy to istotne? To zupełnie inna historia, raczej nie powinienem o tym mówić... Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Patrząc na twoje zachowanie coraz mniej jestem tego pewien - zgryźliwie uśmiechnął się Kuja. - Ale brzmi intrygująco. Wal.
Stary czarodziej powstał, uniósł w górę swoją wielką kose, i rzekł w kierunku słońca:
- Jeden z Bogów oszukiwał! To fakt.
- Jak to? - dogłębnie zdziwił się Kuja.
Magus oparł swą broń o drzewo, z powrotem usiadł na korzeniu i zaczął mniej oficjalnym tonem:
- To było zaraz na początku turnieju... Jak tylko dowiedziałem się, że w czymś takim będę musiał wziąć udział, nie spałem cztery noce z rzędu. Właśnie czwartej nocy, zjawił się u mnie jeden z Bogów...
- Eee? - Kuja podekscytowany usiadł obok kolegi - Tak normalnie do ciebie przyszedł? W swojej prawdziwej postaci? Jak wyglądał?
- Hmmm... Raczej nie była to jego prawdziwa postać. Chyba, że wszyscy Bogowie to wstrętne, małe, czarne koty...

cdn...

2
Faza pucharowa / Walka XII: Crono VS Nightmare
« dnia: Lipca 09, 2007, 11:59:08 pm  »
- Panie i Panowie! - wrzasnął Dio do dość sporej, jak na ten dzień tygodnia, publiczności, wygodnie ulokowanej w wygodnych siedzeniach, czekającej na eksklusiw wieczoru. - Tylko u nas! Specjalnie dla gości Gold Saucer, przygotowaliśmy na dzisiaj walkę specjalną. Tego jeszcze nie było. Zapewniam, że za moment, tutaj, na Battle Arenie, przeżyjecie niesamowite chwile. Emocje proszę państwa, emocje!
Publiczność, cały czas witając nowe osoby dołączające do jej grona, wybuchła euforycznym wiwatem. Dio ucieszył się widząc tyle gości, których od razu, oczywiście, przeliczał na ilość zarobionych pieniędzy. Każdego z osobna widział jako wielki stu gilowy banknot, jakiego każdy musiał się pozbyć, wchodząc na sektor dla gości. Istniał też specjalny rząd dla vipów, ale tam zapraszane były osoby z wyższych sfer. Często, zupełnie jak dzisiaj, przychodziła też Ester, córka Dio, mając akurat przerwę między kolejnymi wyścigami na Chocobo Square, zasiadając na swoim stałym miejscu. Dio uśmiechnął się do niej i dalej zaczął karmić zgłodniałą publikę, przekoloryzowanymi newsami wieczoru.
- Odwołane dziś zostały wszelkie walki, na rzecz tej jednej. Niesamowitego pojedynku, równie niesamowitych osób. Proszę państwa, zawodnikiem numer jeden, jest znany już co nie którym, wojownik Crono - z prawej strony wyłoniła się, powolnym krokiem, niska postać w  rudych włosach, a publiczność żywo go wygwizdała, nadal mając przed oczyma mroczny obraz tego, co wydarzyło się przed miesiącem na Wonder Square. Wszyscy szczerze go nienawidzili, łącznie z Dio, który formalnie tylko oddawał mu szacunek godny uczestnikowi tej wielkiej Areny.
- Za to jego przeciwnikiem będzie... - zaciągnął napięcie - ...gość specjalny, proszę państwa. Nightmare!
Imię to nic nikomu nie mówiło, ale gdy z prawej strony wyszedł na środek bojowej Areny, olbrzymi osobnik ubrany w wielki mechaniczny kombinezon, stając na przeciwko Rudego nieszczęśnika i puszczając mu wrogie spojrzenie, publiczność zawyła z rozkoszy. Wybuchnęła gromkimi brawami, w jednej sekundzie gotowa oddać mu najwyższy hołd niczym bohaterowi wieczoru.
Crono, z porażką wypisaną na twarzy, spoglądał na swego oponenta. Nie wiedział czego się złapać. Czym do cholery próbować z nim walczyć, tym nędznym mieczykiem? - pomyślał z przerażeniem. Nim zdążył uspokoić się wewnętrznie, skomplikowana gra świateł oślepiła go dwukrotnie, i walka zdąrzyła się już zacząć. Niespełna dwu i pół metrowy mechaniczny kolos, z pozycji biernej, przeszedł do ofensywy. Ruszył na Crona z równie wielkim, grubym mieczem, przy którym broń rudowłosego była tylko malutkim scyzorykiem do obierania kartofli. Skąpo odzianego gospodarza Areny dopadło to samo porównanie, na co uśmiechnął się podle.
Doszło do pierwszego starcia. Konserwa posyłała swoim ostrzem niesamowicie dynamiczne cięcia, a Cronp odskakiwał jak dziki kot, unikając ostrza, równocześnie walcząc o życie, wzbudzając wśród widowni tylko onomatopeiczne "Buuuu".
Wydźwięk zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy rudzielec nie uniknął w końcu jednego z kolejny silnych ciosów. Oberwał w ramię, zamiatając zaraz potem, fryzurą, parkiet areny, od środka aż po sam brzeg. W końcu na południowej ścianie zakończył rolę niesfornej sprzątaczki, leżąc już płasko na ziemi. Nim Nightmare rozpoczął kolejny atak, jedyne co mógł zrobić jego przeciwnik, to próbować uleczyć się magią. W takich warunkach, ból potraktowany wymuszonym Cure, ustąpił zaledwie połowicznie. Wykorzystując to do szybkiego wstania na równe nogi, rudowłosy ruszył pędem dokoła arena, okrążając także wielką, agresywną konserwę, dając sobie więcej czasu na rozplanowanie ataku, który był na chwilę obecną jego jedyną drogą wyboru. Nightamre zaśmiał się okrutnie, gdy po krótkiej chwili, kilka nędznych czarów, pomuskało go łagodnie po stali. Bezpośrednie starcie nie miało dla Crona żadnego sensu, gdyż wzrost obydwu, tak samo jak wielkość obydwu oręży, była nieproporcjonalna zupełnie. Co innego można powiedzieć o Nightmarze, dla którego bezpośrednie starcie było okrutnie sprzyjającym, potencjalnym morderstwem. Rudzielec znów uskakiwał przed kolejnymi ciosami, nie tak zwinnie już jak z początku. Potknął się w końcu, a gdy widział już, pochylone nad sobą, wielkie, pionowe i ostre, narzędzie zbrodni, jedyne na co zwrócił uwagę to reakcja publiczności. Nim zorientował się, że na entuzjastyczne okrzyki przeobrażone w pomruki oburzenia, wcale nie miała wpływu litość nad jego losem, stanęła nad nim nieznajoma postać, odpierając atak Nightmare'a, podnieconego przed chwilą, możliwością odebrania małemu skurwielowi życia.
- Seifer? - wydukał z siebie Crono, obserwując z podziwem białego rycerza, niesamowicie wywijającego olbrzymim Gunbladem, wielkością niemal dorównującą orężowi Nightmare'a. Podziw był tym większy, gdyż do tej pory, pan z paskudną szramą na czole, znany był mu tylko jako sprzedawca biletów. Tymczasem odpierał energicznie każde kolejne ciosy, od razu wyprowadzając swoje, jeden po drugim. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, aż wielce zaskoczony transformer oberwał w nogę i wyraźnie odpuścił atak cofając się w tył. Seifer także się cofnął, wracając do Crona.
- Co ty tu robisz? - zapytał rudowłosy podnosząc się z ziemi.
- Jak to co? Ratuje ci dupsko!
- A poza tym?
- A poza tym ratuje także swój tyłek. Wiem, że jesteś tu więziony, i że walka miała z góry pozbawić cię życia, czego nikt w całym Gold Saucer nie pragnie bardziej.
- Dzięki za pocieszenie, heh.
- Do cholery, zabiłeś ich ulubieńca! Vivi był wizytówką Gold Saucer, a ty zabiłeś sukinsyna na oczach wszystkich! Swoją droga to było genialne, naprawdę mocne. Zaimponowałeś mi, zrobiłeś coś, na co sam się nie zdobyłem, choć także miałem okazję. Gdybyś był seksowną czarownicą służył bym ci po wieki, a tak to przynajmniej pomogę ci wygrać.
- Nie pomyślałeś, że nawet jak go pokonamy, publika nas zgniecie? Wszyscy nas nienawidzą.
- Moment, nienawidzą to ciebie! Ja tylko zrobiłem kilka szkód materialnych, dlatego robiłem potem tylko za biletera. A publika? Mnie uznała za bohatera jak darowałem temu dupkowi życie. I dostałem takie brawa, jakie dostanie twój przeciwnik, jeśli zaraz nas zabije.
- Dobra, więc jak wygląda sytuacja?
- Zabijemy go, a wtedy Dio nas puści, nie ma wyboru. Ofcoz nie będziemy już mile widziani w Gold Saucer, ale who cares?!
- Uważaj! - przerwał Crono widząc Nightamre'a, biegnącego prosto na nich.
Seifer obrócił się na czas, po raz kolejny dając pokaz swych ogromnych umiejętności. Tym razem nie poszło tak samo, łatwo. Ponad dwumetrowy kolos przygotował się na kolejne starcie. Ciosy blond rycerza odbijał prawie z łatwością, wiedząc już jak się bronić, i jak atakować. Crono wspomógł Seifera, uderzając jak tylko się dało, ale nie wiele to pomogło. Nightmare był potężnym wojownikiem i dopiero teraz tak naprawdę, wszyscy obserwujący walkę, widzący zwątpienie na twarzy tak wielkiego mistrza miecza jak Seifer, dobitnie sobie to uzmysłowili. Mimo dwóch na jednego, ten jeden im dłużej walczył tym rozkręcał się bardziej i silniej. Mocniej i zwinniej. Po chwili ciął tak potężnie, że nawet obydwoje na raz, nie mieli by szans gdyby nie przeszli przed chwilą na desperacką defensywę. Nightmare po raz kolejny uśmiechnął się okrutnie i rozpoczął nowy, przeraźliwie zabójczy atak. Nim publiczność zdążyła zobaczyć jak wygląda w jego wykonaniu podwójne fatality, stało się coś niesamowitego. Czas jakby stanął w miejscu, zupełnie jak wyprostowana prawa ręka Seifera, na której końcu zabłysła jasna poświata. Parę sekund później, z zabójczą prędkością wzniosła się wysoko w powietrze, przebijając sufit, odsłaniając przy tym niebo pełne gwiazd, kilkadziesiąt metrów ponad tym wszystkim, materializując się w wielkie, wręcz ogromne, upiorne, skrzydlate stworzenie, wydobywające z siebie tak przeraźliwy dźwięk, iż wszyscy zamarli ze strachu. Nie którzy nie wiedzili czy śledzić walkę dalej, czy może wymknęła się spod kontroli i lepiej uciekać aby samemu nie stać się jej uczestnikiem.
- Poddaj się, albo zginiemy wszyscy! - wrzasnął zaciekle Seifer.
- Nic z tego, nie dam się zastraszyć. Myślisz, że się go boję? U mnie w domu takie ptaki trzymam w klatkach i choduje jak papugi. Wiem jak się z nimi obchodzić. Nie wiem po co się wtrącałeś, to nie ciebie miałem zabić. Zresztą to już bez różnicy.
- Nie pozwolę się zabić, a tym bardziej jego.
- Zobaczymy - mruknął tylko Nightmare, mrużąc przy tym oczy. Zaraz potem zdecydowanym szybkim cięciem rzucił się na Crona, który bez stojącego nad nim Seifera był bez szans. Olbrzymi miecz przebił go na wylot. Gorąca krew momentalnie obsmarowała ostrze, gdy Nightmare wyciągał je z powrotem, podtrzymując nogami martwe już ciało żałosnego, rudowłosego młodzieńca.
- Nieee! - wydobył z siebie Seifer, na daremno licząc na pomoc Bahamuta, gdy wielki blaszany wojownik leciał w powietrzu z wyprostowanym w górę mieczem, będąc już wysoko ponad dachem Areny, na spotkanie z bestią. Nim potężny Guardian Force zdążył wykonać atak, Nightmare biegnąc po jego grzbiecie, rozpruł bestię na pół.

Seifer trzymał w objęciach malutką teraz postać, rozpaczając sam do siebie. Krew tryskała jak oszalała. Przeciwnik spadł już z powrotem na Arenę, uspokajając, na powrót entuzjastyczną, publiczność. Teraz stać się mogło już tylko jedno. Kolejna śmierć i olbrzymi hołd nowemu legendarnemu bohateropwi Gold Saucer - Nightmare'owi.
Najpierw uderzył Seifera pięścią twarz zmuszając do odejścia od zwłok chłopca. Gdy blondyn, wykończony, ledwo zbierając siły, próbował się podnieść, ostrze wślizgnęło się zachłannie w jego lewę ramię, przyciskając całą postać do ściany. Zawył z bólu, na co psychicznie chora publiczność znów oblała się radością.
- Spójrz na mnie - podjął rzeźnik - Spójrz na narodziny nowego mistrza. Ten mały czort, za śmierć na oczach publiczności sam został skazany na śmierć, tymczasem ja obwieszczony chwałą. Mwahahaha.
- Stop! - rozległ się cichy dźwięk. - Stop! Stop! Stop! - powtórzył, na co wszyscy ucichli posłusznie.
Młoda dziewczyna z kokardami we włosach, wstając ze swojego stałego miejsca przemówiła teraz do Dio.
- Ojcze, przerwij to. Żadnej ofiary więcej.
Nastąpiło poruszenie, zarówno w pozostałej części widowni, we właścicielu Gold Saucer, a także pozostałych na Arenie wojownikach.
Ester wstała z miejsca, przedostała się na Arenę i podeszła do zwłok Crona. Objęła je czule i powtórzyła
- Żadnej ofiary więcej.
Wszyscy obserwowali ją w milczeniu. Nightmare wyciągnął szybkim ruchem ostrze z ramienia Seifera. Spojrzał potem na, stojącego teraz ze spuszczoną głową, Dio, i powiedział do siebie:
- Jak chcesz.
Ester czym prędzej rzuciła się opatrzyć Seifera i ponownie powtórzyła, tym razem tylko do Nightmare'a:
- Żadnej ofiary więcej. Wynoś się stąd.
- Tak... Niczego już od was nie chcę.
W całkowitym milczeniu wzbił się w powietrze i przez znajomą dziurę w suficie opuścił Battle Arenę. opuścił Gold Saucer z myślą o kolejnym świecie i kolejnym przeciwniku. Z myślą o śmierci. Z myślą o niespełnionych marzeniach przeciął światło księżyca spoglądając na wszystko z góry.

3
FanFik / Walka VI: Vivi VS Crono ~akt II~
« dnia: Czerwca 22, 2007, 08:49:41 pm  »
Po pierwsze, nie zabijajcie mnie za to! xDD Po drugie, nie miałem zamiaru nikogo urazić, ani robić jakichkolwiek aluzji do uczestników TotT. Jest to "sceniczny" ciąg dalszy mojej ostatniej turniejowej walki i głównie z tego powodu zachowałem pierwotne imiona bohaterów (zbieżność całkowicie przypadkowa ofcoz). Pomysł z parodią przedstawienia z FFVII tak mi się spodobał, że musiałem jakoś to rozwinąć po swojemu >.>;
ps. Wiem że tekst jest nienormalny
pss. Chyba boje sie waszych komentarzy XD
=======


[lokacja: wioska, tfu! królestwo Ser Zone]
[bohaterzy: książę Usioł; księżniczka Yuzia; król Rover; nieprzytomny Zły Król Smoków, Wandalus; czarodziej Ignacy; szewc Dariusz But; cukiernik GejSer]

(...)
[bieżąca akcja: na scenę wkracza wojownik Seeno i zabija czarodzieja Ignacego]
[reakcja publiczności: Oooch~!]

Narrator: A cóż to? A któż to? Oh, i co stanie się dalej?
Usioł: Co się dzieje?
Rover: Oh nie, Seeno! Czy to ty? Na Boga, dlaczego zabiłeś Ignacego?
Seeno: ...
Rover: Jak to?
Seeno: ...
GejSer: Toż to nie Seeno! Królu, nie pamiętasz tego wielkiego, dzielnego wojownika? Pogódźmy się, że został zgładzony przez Złego Króla Smoków, Wandalusa. Ten barbarzyńca tylko się pod niego... PODSZYWA!

[reakcja publiczności: Hyyyyy~!?!]

Dariusz: Podszywa się?
Yuzia: Usiłujesz powiedzieć, że jest fałszywy?
GejSer: ...i zabił Ignacego. Oh panie, zrób coś, proszę.
Rover: Straże...

[następuje cisza]

Rover: Straże!
Dariusz: Oh panie, my... nie posiadamy straży!
Rover: Hmm... Legendarny bohaterze Usiole, zgładź proszę tego przebierańca, a ofiaruję ci...
Usioł: Zaraz zaraz, tego nie było w umowie. Jaki Seeno? O co w ogóle cho...
GejSer: Jakiej umowie?
Rover: Zamknij się! Khmm... Legendarny bohaterze Usiole, ofiaruję ci rękę mojej córki...
Usioł: Przecież jest już moja.
Yuzia: Jak to?
Usioł: Zgładziłem smoka? Zgładziłem.
Rover: Oh, dobra... Dorzucę w pakiecie połowę mojego królestwa, hę?
Usioł: Połowę?!

[reakcja publiczności: śmiech]

Rover: Skąpiec!
Usioł: Osioł!
Rover: Dobra, dostaniesz córkę mojej ręki i... 60% ziemi.
Yuzia: Czy ktoś w ogóle mnie słucha?
Usioł: 90%
Rover: Pogieło cię, 65%
Usioł: Nic z tego.
Rover: 70%
Usioł: Zapomnij.
Dariusz: O czym wy pieprzycie? helloł?!
Rover: 75% ?
Usioł: Niech stracę, 80%
Rover: Interesy z tobą są prawie tak przyjemne jak rządzenie tą wioską.
Usioł: Tfu! Chyba królestwem?
Rover: Zamknij się!
Yuzia: Ojcze, o co chodzi?
Rover: Nie teraz kochanie. Usioł... Znaczy się... Khm, zacznijmy jeszcze raz. Oh legendarny bohaterze Usiole, wszyscy jesteśmy pod wrażeniem twej wielkiej odwagi. Zgładź proszę tego oto przebierańca, hańbiącego opinię naszego wielkiego, martwego już niestety, wojownika.
Usioł: Co tylko każesz panie.

[Usioł mruga porozumiewawczo okiem, poczym kłania się głęboko i prezentuje swój wielki miecz]

Rover: No już!
Dariusz: Panie, podszywaniec Seeno pragnie coś powiedzieć.
Podszywaniec: ...
GejSer: Huh, cóż za bezczelność!
Usioł: Mi się pomysł podoba.
Rover: Ty przekupna gnido, zabij go w końcu! Jestem królem do cholery!
Usioł: Zamknij się!
Podszywaniec: ...!
Rover: Kur...! Co za ludzie!

[poirytowany król Rover schodzi na drugi plan oprzeć się ścianie]

GejSer: Oh panie, nie opuszczaj nas w takiej chwili. Cóż mamy począć z mordercą Ignacego i przekupnym legendar...
Usioł: Zamknij się! Podszywańcu, zawrzyjmy układ. Powiedz czego chcesz, a być może się dogadamy... W przeciwnym razie będę musiał cię zabić lol.
Podszywaniec: ...
Usioł: Atam... Nie przejmuj się tą zgrają idiotów.
Dariusz: Kogo nazywasz zgrają idiotów? Królu, królu...
GejSer: Zamknij się szewcu!
Dariusz: Sam się zamknij!
Usioł: Zamknijcie się!
Podszywaniec: ...!
Usioł: Ty też się zamknij! Albo nie... ty mów czego chcesz, tylko szybko.
Podszywaniec: ...
Usioł: Hę? Nic z tego!
Podszywaniec: ...
Usioł: Zapomnij.
Podszywaniec: ...
Usioł: Ciągle nic.
Yuzia: Hej hej! zamierzacie się tak targować?
GejSer: Zamknij się!
Dariusz: Sam się zamknij!
Narrator: Och, a cóż to...?

[Zły Król Smoków, Wandalus, odzyskuje przytomność]

ZKS, Wandalus: Gaaaaaaah! Jestem Wandalus, Zły Król Smoków, hehe. Co tu się wyprawia do ciężkiej cholery?!
Usioł: Zamknij się!!
ZKS: Gaaaaaaaah!
Dariusz: Och, ratuj nas smoku!

[wszyscy odwracają się w stronę Dariusza]

Usioł: ...
GejSer: ...
Yuzia: ...
Podszywaniec: ...

[Wandalus drapie się po głowie]

ZKS: Hę?
Dariusz: Panie smoku, błagam! Wiemy, że jesteś podły i w ogóle, ale cóż może być bardziej podłego, od tego podszywańca manipulującego zgrają idiotów!
Usioł: Hej, nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
ZKS: Gaaaaah! Nikt nie będzie bardziej zły od Złego Króla Smoków, Wandalusa! Gdzie jest ta parszywa kreatura?

[Dariusz wskazuje palcem na podszywanego Seeno]

ZKS: Seeno?
Podszywaniec: ...
ZKS: Przecież on wcale nie jest podszywańcem. Gaaaah! Po prostu przestał wam, palantom z wioski, służyć, i teraz pracuje dla mnie, hehe. Nie powiedział wam.
GejSer: Niby jak, do cholery, skoro mówi tylko "..."
Seeno: ...

[król Rover wraca na plan główny]

Rover: Więc jednak... Oh, wielki wojowniku, naprawdę przeszedłeś na stronę tego tępego krokodyla. Jak mogłeś?!

[Wandalus unosi się gniewem]
[reakcja publiczności: śmiech]

ZKS: Gaaaaaaah!
Yuzia: Mam tego dość! Zły Królu Smoków, porwij mnie prosze raz jeszcze, i wracajmy do twej kryjówki na samym szczycie straszliwej góry. Nie wytrzymam dłużej z tą zgrają...
ZKS: A niby po co zabrałem cię z powrotem?! Zapomnij...
Yuzia: Ty podła bestio!
ZKS: Gaaah! A niby kto kur...?!
Rover: Khm! Ani się waż Zły Królu Smoków, Wandalusie! Nikt nikogo nie będzie porywał. Tak samo nikt nie będzi...
Yuzia: Zamknij się już!
GejSer: Mówisz do króla! Sama się zamknij!
Dariusz: To ty się zamknij!
GejSer: Zamknij się!
Usioł: Niech oni się zamkną!
ZKS: Zamknijcie się... Znaczy się: Gaaaaaaaaaaah!
Rover: Aa, to ty się zamknij!
Usioł: Właśnie, spierdal*j!

[reakcja publiczności: Hiuuuuu~~!]

ZKS: Aaa, sami spierdal*jcie!

[Wandalus, wypinając się do wszystkich zadem, opuszcza scenę]

Narrator: I tak oto zło zost...
Wszyscy: Zamknij się!!!

[następuje chwila ciszy; wszyscy patrzą na siebie nawzajem]

Usioł: Yyy... Na czym to stanęło?
Rover: Proszę wszystkich o spokój. Ja tu jestem królem i musicie liczyć się z moim zdaniem.
Usioł: Taa...
Rover: Khm, khm. Tak więc... Zgodnie z rozporządzeniem królewskim, czyli moim, z rozdartym sercem, skazuję zdrajcę Seeno na...
GejSer: Ciężkie prace społeczne!
Dariusz: Sto lat lochów!
Usioł: Na stos z nim!
Yuzia: No co wy?! Chyba go nie zabijemy?
Usioł: Przecież nie głupie.
Seeno: ...!
Usioł: Co? Tylko spróbuj!

[zdrajca Seeno zabija księcia Usioła]
[reakcja publiczności: Awwwwwww~~]

Yuzia: Nieee!
GejSer: Ależ strata!
Dariusz: Oh nie! Legendarny bohater Usioł został zgładzony. Cóż za barbarzyństw.. cóż za mord.. cóż za... Aaa, brak mi słów. Ratuj się kto może!
Narrator: I tak oto wielk...

[na scenę wbiega reżyser]

Reżyser: Stop stop stop! Do cholery! Odbiło wam? Wszystko popieprzyliście. Jeszcze raz... Yuzia mówi "Chyba go nie zabijemy?", potem Usioł "Mam pomysł blablabla" wtedy Seeno odpowiada "..." i dopiero wtedy go zabija. Jasne?

[Usioł podnosi się z ziemi]

Usioł: To ginę w końcu czy nie?
Reżyser: Tak. Nie. To znaczy.... Aa, co ty w ogóle kur... z choinki się urwałeś? czytałeś scenariusz!
GejSer: Dobra, kapujemy.
Reżyser: OK, uwaga, powtarzamy.

[reżyser schodzi ze sceny]

Rover: (...) skazuję zdrajcę Seeno na...
Dariusz: Sto lat prochów!
GejSer: Prace społeczne u boku Seifera lol.
Usioł: Do komory z nim!
Yuzia: No co wy?! Chyba go nie zabijemy?
Usioł: Dobra, mam pomysł. Najpierw zapytamy o ostatnie życzenie...
Rover: Pfff, co za koleś!
Seeno: ...
Usioł: No co? Tak się robi! No, a potem je spełnimy, lub nie... i dopiero potem go zabijemy, ha!

[Seeno ponownie zabija Usioła]
[reakcja publiczności: Awwwwwww~~]

Yuzia: Nieee!
GejSer: Ależ strata tata...
Dariusz: Oh nie! Legendarny bohater Usioł został zgładzony. Ratuj się kto może!
Narrator: I tak oto wielki, legendarny bohater Usioł poległ w imię obrony tego co najważniejsze. I co stanie...

[nagle na scenie pojawia się cygan Chipsey]

Seeno: <3
Dariusz: O, chipsy przyszły.
Chipsey: smieszne kur*a ;/

[reakcja publiczności: śmiech]

Chipsey: Czy to salon gier? mam kupon na snowboard...
Rover: Kim on jest? Co to ma znaczyć?!
Chipsey: eee to lypka akies same macieje w dziwnyh ostiumach zle trafielm czyli że ;]

[na scenę znów wbiega reżyser]

Reżyser: Stop stop stop! Kto go tu wpuścił?! No nieee... Z kim ja pracuje?! Ehhhh.... Dość, robimy przerwę. Proszę kurtyna w dół. Kurtyna w dół proszę!
Chipsey: ahahahhah! niezły kwas ;]

[zapada kurtyna]
[reakcja publiczności: Łuuuuu~]

[mija pięć minut; kurtyna idzie w górę]

[lokacja: wioska... whatever]
[bohaterzy: martwy książę Usioł; księżniczka Yuzia; król Rover; szewc Dariusz; cukiernik GejSer; niechlubny wojownik Seeno]

Narrator: I tak oto wielki... Zaraz, a gdzie zwłoki Ignacego?

[ponownie zapada kurtyna]

Głos zza kurtyny: Przejście, zwłoki idą, hehe.
Drugi głos zza kurtyny: Nie do mikrofonu palancie!

[kurtyna idzie w górę]

Narrator: Ech! Więc... I tak oto wielki, legendarny bohater Usioł, poległ w imię obrony tego co najważniejsze. I co stanie się dalej?

[nagle wstaje Usioł i zabija Seeno]
[reakcja publiczności: Oooooch!]

Dariusz: Ejże, on oszukuje! Królu! Ja się tak nie bawię.

[Dariusz zabija Usioła]

GejSer: Przestańcie!!

[Dariusz zabija GejSera]

Dariusz: I tak go nie lubiłem. Taki był z niego cukiernik jak...

[król Rover zabija Dariusza]

Rover: Spokój mi tu!

[na scenę wlatuje reżyser]

Reżyser: Czemu mi to robicie?! Wszystko psujecie... Nie możecie, ot tak, kogo chcecie mordować, do ciężkiej...

[król Rover zabija reżysera]
[reakcja publiczności: ???]
[reakcja narratora: lol]

[król Rover zabija narratora]
[reakcja publiczności: gleba]

Rover: Proszę o spokój. Proszę o spokój! Dajcie mi dojść do głosu...
Yuzia: Ależ ojcze, wszyscy nie żyją!
Rover: Oj tam, nie rozdrabniajmy się.
Yuzia: Ojcze, jesteś zwykłym tyranem! Ja... ja... odchodzę.
Rover: Nie zrobisz tego!
Yuzia: Przykro mi...

[król Rover zabija córkę]

Rover: I widzisz do czego mnie zmusiłaś? Dlaczego?! DLACZEGO??!?

[nagle wstaje czarodziej Ignacy]

Rover: Ignaś? A myśmy kur... myśleli że nie żyjesz!
Ignacy: Aa, takie tam zadrapanie.
Rover: Daj pyska chłopie.
Ignacy: To co? Idziemy tam gdzie zawsze?
Rover: Idziemy! W ogóle, nawet nie wiesz jak nudno było bez ciebie.
Ignacy: Coś tam słyszałem...

[czarodziej Ignacy i król Rover opuszczają scenę]

Usioł: Pssst! To chyba koniec przedstawienia... Wstajemy już, czy czekamy na narratora?
Seeno: Czekamy...

4
Faza pucharowa / Walka VI: Vivi VS Crono
« dnia: Czerwca 18, 2007, 02:08:48 pm  »
Młodzieniec w gęstych, rudych włosach, ułożonych w górę, spiętych czerwoną opaską w okolicach czoła, podszedł do kasy.
- Witamy w Gold Saucer - przywitał go wysoki mężczyzna, w krótkich blond włosach i paskudną szramą na czole, ubrany w śmieszny, kolorowy strój. Zaczął oferować sprzedaż dwóch rodzajów wejściówek:
- Za bilet jednorazowy zapłaci pan 3000 gil, mamy też... A zresztą... - odsapnął - Przecież wiem kim jesteś, więc po co te brednie.
- ...? - zapytał Crono.
- Co tu robię? - podjął się tłumaczenia Seifer - Daj spokój! Wszystko przez tego nygusa, Dio. Ostatnio jak przybyłem się trochę rozerwać, narobiłem małych szkód, heh. No ale mówi się trudno. Wolałem nie mieszać się w żadne kłopoty i oto jestem, odpracowując społecznie w tym durnym stroju, powtarzając głupim ludziom głupie regułki. Co za kur... hańba!
- ... - wybuchnął śmiechem rudowłosy.
- A zaczęło się od tego kurdupla, po którego właśnie idziesz - ciągnął blondyn, uśmiechając się nagle kwaśno - Jeśli zamierzasz wyjść cało, może to ty dziś wieczorem mnie zastąpisz, buhaha.
- ...
- Dobra, płać 3000 gil i zmiataj na Event Square. Nie zawiedź mnie. Od całodniowych sprzedaży biletów nie tylko nogi mnie już bolą.

Wielka arena niemal do ostatniego miejsca była już zapełniona ludźmi. Crono wcisnął się gdzieś, w jedno z ostatnich wolnych siedzeń, przepychając wcześniej przez tłum podnieconej wiary, jakby czekającej przynajmniej na performans Hadesa. Gdy kurtyna zaczęła unosić się w górę, rozległ się obłędny, niemal synchroniczny wrzask. Chwilę później, gdy zgasły światła a na parkiecie pojawił się pierwszy bohater - zapewne książę Alfred - publiczność zamilkła jak na komendę, śledząc od teraz losy błędnego rycerza w absolutnej ciszy i skupieniu. Crono także się rozluźnił, koncentrując na przedstawieniu.

- Dawno, dawno temu... - rozpoczął narrator - nad spokojnym do tej pory królestwem, zwanym Ser Zonem, zawisły czarne chmury. Księżniczka Yuzia została porwana przez Złego Króla Smoków, Wandalusa. Mieszkańcy byli przerażeni. Co stanie się dalej? - zaległ się dramatyczny ton - Ale oto, znikąd skądinąd, pojawił się legendarny bohater, pogromca smoków, książę Usioł - hucznie przywitana wcześniej postać, ukłoniła się w końcu i zaprezentowała swój olbrzymi miecz, którego z pewnością użyje do walki z potworem.
- Oh, to pewnie ty jesteś tym legendarnym bohaterem Usiołem - podjęła swą kwestię kolejna, wkraczająca właśnie na scenę postać, także przebrana za rycerza - Na moją duszę, w imieniu całej wioski, tfu! królestwa. Proszę, ocal księżniczkę Yuzię - ukłonił się z szacunkiem - A teraz, porozmawiaj proszę z królem Roverem.
- Oh, legendarny bohaterze Usiole - na scenę znów przedostała się nowa postać. Tym razem przebrana za starszego, otyłego mężczyznę z iście królewską koroną na głowie - Przybyłeś by ocalić moją ukochaną córkę Yuzię. Zły Król Smoków, Wandalus, przez którego została porwana, ukrywa się na samym szczycie straszliwej góry. Wiem, że nie jesteś jeszcze gotów by zmierzyć się z okrutnym Wandalusem, dlatego przyjmij moją pomoc. Oto moi słudzy... - zapadła krótka cisza - khm! Oto moi słudzy! - powtórzył bardziej złowrogim tonem, a na scenę posłusznie wkroczyli: GejSer - wielki cukiernik, ze sławą niesioną echem daleko poza granice Ser Zone. Dariusz But - miejscowy szewc. Oraz Ignacy - malutki czarodziej o ogromnym sercu.
Ich nagła obecność przyprawiła publikę o dreszcz niezrównanych emocji. Wszyscy trzej, zarówno jak inni bohaterzy, stanowili w Gold Saucer bardzo elitarną śmietankę. Dzięki właścicielowi, Dio, który sponsorował kółko teatralne, w krótkim czasie zdążyli zyskać wielką sławę i renomę. Szczególnie warto wspomnieć o ostatnim z nich, Ignacym, w którego rolę wcielił się Vivi Orniter. Choć na scenie występuje od niedawna, dzięki swojej niewinnej osobowości i uroczej naiwności, bardzo szybko stał się ulubieńcem wszystkich. Mało tego! Mówi się, że jego podobizna miała stać się nową maskotką Gold Saucer, zastępując Chocobosa. A głównej roli w "Księciu Alfredzie" ponoć nie zagrał tylko dlatego, że był za niski. Ale wracając do przedstawienia...
- Książe Usiole - kontynuował król - Przyjmij proszę pomoc tych trzech, niepozornych bo niepozornych, fachowców. Od teraz służyć ci będą dobrą radą i, daj Bóg, nie tylko.
Postaci maga, cukiernika i szewca stanęły obok siebie przerażone, jak gdyby znalazły się tu cokolwiek przez pomyłkę. Książe Usioł poprosił o pomoc najniższego z nich.
- J-jestem tylko... prostym c-czarodziejem, ale zrobię wszystko, o c-co pan poprosi - podjął Ignacy, wyraźnie zakłopotany.
Nagle, ni stąd ni zowąd, rozległ się przeraźliwy głos króla:
- Oh, legendarny bohaterze Usiole, spójrz! To Wandalus, Zły Król Smoków we własnej osobie!
Postać w kostiumie wielkiego krokodyla, efektownie zawirowała nad głowami wszystkich, zręcznie poruszana mocnymi linami. Na grzbiecie smoka spoczywała przerażona księżniczka Yuzia. Publiczność była zachwycona; zaczęła się ich ulubiona część przedstawienia. Nim oboje wylądowali, narrator podsycił jeszcze atmosferę:
- Oh, i co stanie się dalej?
- Gaaaaaaaah! - zaryczała bestia - Jestem Wandalus, Zły Król Smoków! Oczekiwałem cię, hehe.
- Proszę, uratuj mnie, legendarny bohaterze - wydobyła z siebie księżniczka.
- Widać nie spieszyło ci się, więc to ja postanowiłem przyjść do ciebie. I oto jestem! Usiole, legendarny bohaterze - mówił dalej Wandalus - Co? Zdziwiony, że znam twoje imię? Pamiętam wszystkie imiona tych żałosnych głupców, którzy palą się do walki ze mną.
- To prawda - powiedział król - Przed tobą, legendarny bohaterze, było wielu innych legendarnych bohaterów. Ale niestety, polegli. Jednym z nich był nasz miejscowy ogrodnik Kivi. Innym razem, zupełnie bez echa przepadł zacny czarodziej Wi_wi. A zupełnie nie dawno, nasz wielki wojownik Seeno także zniknął bez śladu... Choć to nie potwierdzone, pewien jestem, że maczał w tym łapy Wandalus.
- Gaaah! - zachichotał smok.
Książe strasznie przejął się losami poprzedników:
- Panie Darku, teraz, do ataku! - wydał szybko polecenie bojowe jednemu z podopiecznych, a biedny szewc, jak na rozkaz, ruszył na smoka z butami.
- Oddaj nam księżniczkę Yuzię, potworze! Uuuuuurrrrrgh! - zaakcentował zdesperowany, choć na nic zdała się jego odwaga. Smok zawył tylko ze śmiechu i poturbował nieszczęsnego szewca.
- Gaaaaaaaaaaah! I co teraz, legendarny bohaterze?! - Wandalus ponownie uniósł się chichotem, wprawiając w irytacje wszystkich zebranych, łącznie z bezsilnym królem. Publiczność przejawiała inne odczucia, jakby spodziewała się w tym momencie wielkiego, kulminacyjnego zwrotu. W rzeczywistości doskonale wszyscy wiedzieli co wydarzy się dalej, bo, fakt faktem, "Książe Alfred" to od wielu lat jedyna wystawiana sztuka na Event Square. Ale wróćmy do naszych bohaterów...
Książe Usioł zupełnie niespodziewanie odrzucił miecz na bok, i zupełnie nie przejmując się obecnością smoka, skupił swą uwagę na księżniczce. Wszyscy obserwowali go w pozytywnym osłupieniu gdy podszedł, uklęknął przed więzioną wybranką i pocałował ją w rękę.
- Oh, książę Usiole... - zaczerwieniła się Yuzia.
- Arrggaahhh!! - zawył Wandalus - Tylko nie to! Tylko nie... moc miłości! - zaczął trzepotać się na wszystkie możliwe strony, po czym wzbił w powietrze swe wielkie, pluszowe, zielone cielsko i opadł zaraz na ziemię pokonany.
- Oh, po raz kolejny miłość zatriumfowała! - podsumował hucznie król Rover, a publiczność zaczęła bić oklaski - Wracajmy wszyscy do wioski, tfu! królestwa... - zapowiedział gdy ustały brawa - ...i bawmy się do białego rana.
- Tak, tak, imprezka do białego rana! Zapraszam do siebie na wspaniały sernik - oznajmił GejSer.
- Tak, bawmy się i świętujmy - tym razem Ignacy.
Wszyscy bohaterowie, z wyjątkiem nadal leżącego płasko smoka, zebrali się w jednej linii, czekając jeszcze na mowę końcową narratora:
- Oh, jak niesamowita jest moc miłości! W ten oto sposób legendarny bohater Usioł i jego nowi przyjaciele, żyli długo i szczęśliwie.
Po wspaniałej puencie, wstał już nawet smok ażeby dołączyć do reszty. Ukłonili się, zgarniając okrzyki i oklaski. Publiczność, jak zawsze, była usatysfakcjonowana; wszyscy stali i oddawali niezwykły hołd temu, co przed chwilą wydarzyło się na scenie. Crono także bił brawa, autentycznie dobrze się bawiąc. Zastanawiał się nawet, jak ogromnym wydarzeniem dla całego Gold Saucer jest każde pojedyncze przedstawienie, tego samego przecież spektaklu. Z tak świetnymi jednak aktorami.
- ... - oznajmił nawet, poczym zerwał się z miejsca, wparował bojowo na scenę i zatłukł Viviego na śmierć.

cdn.

5
Faza grupowa / Walka XXXIII: Dante VS Lynx
« dnia: Kwietnia 02, 2007, 04:44:19 pm  »
Otworzył oczy. Przez moment czuł się jak po długim śnie. Stając na nogi od razu poznał miejsce w jakim się znalazł; Termina nie była mu obca. Świadom swojej misji ruszył w kierunku placu głównego. Mijani po drodze mieszkańcy miasteczka, z nieukrywanym respektem odsuwali się z drogi, dobrze im znanemu mężczyźnie o twarzy kota. Jak zwykle odziany był na czarno, rozsiewając mroczną aurę gdzie tylko się pojawił.
- To znowu Lynx - usłyszał mimowolnie czyiś pomruk za plecami.
Wyraźnie był czymś zaniepokojony. Szybkim krokiem zbliżał się do pomnika.

- Lynx? Kotek? hyh... - usłyszał za sobą lekceważący głos. Gdy obrócił się, stała tuż za nim potężna sylwetka mężczyzny w białych włosach, z rozpiętą skórzaną kurtką i olbrzymim mieczem spoczywającym w jego lewej dłoni. Ów postać, szczerze rozbawiona, podjęła dalej:
- Haniebna opinia krąży o tobie, kotku...
- Zamilcz głupcze - odparł złowrogo Lynx
- Podobno Seymour nawet się nie spocił - znów zabłysnął humorem białowłosy - Nawet zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle brać ze sobą miecz - w tym momencie roześmiał się, równocześnie gubiąc kota z pola widzenia. Rozejrzał się szybko dokoła czy aby oponent nie czai się tuż za nim, ale nawet tego typu myśl nie budziła w nim strachu.
- Wiesz... - po raz kolejny podjął Dante, tym razem głucho do powietrza - ...nawet nie masz pojęcia jak się śmialiśmy z Seymourem, jak opowiadał mi o waszym spotkaniu. Dokładnie tutaj to było, w barze nieopodal, i tyle ludzi...
- Zamilcz. Przynajmniej mam swój honor głąbie - rozległ się mrocznym echem głos Lynxa, a w chwilę później ciemna kocia istota pojawiła się tuż przed nim, ze świecącymi oczami, pełnymi determinacji i nienawiści. Dante wziął szybki zamach i próbował przeciąć kota na pół, ten bez trudu jednak z zawrotną prędkością uskoczył kilka metrów w bok, zamieniając się na ten krótki moment w granatową mgłę. Nim Dante zdążył ostrożnie się odwrócić w pozycji bojowej, niebo w ułamek sekundy przybrało kolor zupełnej czerni. I w tej chwili znalezienia się jakby w innym wymiarze, wprost na niego rzuciło się nagle stado zwierząt... Jakby kotów? Białowłosy nie był wstanie odeprzeć ataków ich wszystkich, przez moment poczuł się zagrożony i bezsilny; w osłupieniu przyjmował na siebie potężne ataki, czekając na finał. Po chwili powietrze ustało. Niebo znów się rozchmurzyło, a Dante upadł na kolano pełen podziwu fantastycznej mocy. Łapał chwile oddech, zastanawiając się czym kot jeszcze go zaatakuje, jeśli sam nie zdąży zrobić pierwszego kroku. Granatowa mgła zmaterializowała się w jego przeciwnika, nieco uspokojonego, choć z tym samym zaciętym wzrokiem.
- Czy Seymour naprawdę powiedział ci wszystko? - zapytał kot.
Może Seymour kłamał - pomyślał nagle Dante - w końcu to Lynx, wielki i legendarny. Jak mogłem wątpić w jego siłę, słuchając słów jakiegoś dupka, mającego o sobie większe mniemanie niż ja sam - nie wiedział, czy to, co rozważa ma sens, czy może nadal jest w szoku tego co przeżył chwile temu, ale nie był wstanie myśleć.
- To wszystko na co cię stać? - odparł Dante z uśmiechem, chowając za nim ogólne zmartwienia, starając się nie zgubić swojego poczucia pewności i humoru - Co do Seymoura, powiedział mi coś dziwnego...
Lynx stał spokojnie oczekując odpowiedzi. Nie spodziewał się w zamian ataku. Nawet był przez moment pod wrażeniem szybkości, i tego z jaką łatwością w jednej króciutkiej chwili potężny mężczyzna zdążył tak sprawnie przygotować zabójcze ostrze do precyzyjnego cięcia, będąc w powietrzu tuż przed nim. Ale pod wrażeniem był tylko ten jeden malutki moment, gdyż wiedział, że to i tak za wolno... Lynx zdążył ponownie uskoczyć, zostawiając oponentowi tylko swój granatowy półcień rozpływający się pod niesamowicie silnym ciosem ogromnego oręża. Dante przeraził się w sekundę jeszcze bardziej, nie wiedząc co tym razem dopadnie go za plecami. Kot stał jednak spokojnie. A nim odmówił pod nosem zaklęcie, stojąc na wyraźnie bezpiecznej pozycji, odbył jeszcze krótki monolog:
- Nie obchodzi mnie co powiedział ci Seymour, bo Seymour nie wie wszystkiego... Myślisz, że dałbym się pokonać takiej karykaturze, jak on? Myślisz, że dam się pokonać tobie? Oboje jesteście siebie warci... Ale teraz tylko ty przekonasz się, czy walczę naprawdę, czy mam gdzieś walkę, czy jestem na usługach Magusa, czy wiem może coś, o czym nie wiedzą inni - zaraz gdy skończył mówić, Dante poczuł niemal śmierć wewnątrz siebie. Nie wiedział czy to magia mrocznego, obrzydliwego kota, czy pierwszy raz w życiu boi się tak bardzo, że dopiero dowiaduje się jak strach potrafi działać na organizm. W głowie miał mętlik za sprawą tego co usłyszał. Wielki Lynx, nie mam z nim żadnych szans - pomyślał nawet. Poczuł się także oszukany, czuł jakby Bogowie nie byli do końca uczciwi, jakby Seymour nie był do końca uczciwy, jakby jedyny Lynx miał być tym sprawiedliwym, który zaraz pozbawi go życia. Widział już tylko ciemność, i kolejne stado kotów, nie dające mu żadnych szans.

Nim doszedł do siebie, kot stał nad nim, nieco rozbawiony, uśmiechnięty, co szczerze zupełnie do niego nie pasowało.
- Jakim cudem zwątpiłeś w siebie, potężny wojowniku?
Dante leżał półprzytomny, sparaliżowany, czując poniżenie.
- Seymour nie kłamał... Pokonał mnie, tak... Uległem słabości. Ale jednak ja okazałem się lepszy. Potrafię wyciągać wnioski i obracać je na swoją korzyść...
- Co ty wygadujesz? Skąd wiesz o Magusie? - przerwał białowłosy, ledwo dobierając słowa.
- Najpierw naucz się wygrywać, a może potem będziesz miał szansę poznać wiele innych ciekawych faktów związanych z turniejem. Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Droga do zwycięstwa turnieju nie jest tą prostą i oczywistą drogą, za którą większość poszła.
Lynx zamilkł na moment, popatrzył przez chwile na pomnik, a następnie rzekł do poległego przeciwnika:
- Wstawaj. Przecież nic ci nie jest!
W sekundę dotarło do Dantego, że wcale nie jest śmiertelnie ranny. W mig otrzeźwiał, paraliż ustał, a zmęczenie uleciało gdzieś tak samo szybko i niezauważalnie jak kot. Psychicznie czuł się potwornie, wiedział już, że przegrał w psychologicznej grze. Poddał się manipulacji. Równocześnie odbył lekcję, z której zamierzał wyciągnąć wnioski. Poczuł zdolność spełnienia misji.

6
Faza grupowa / Walka XXX: Zidane VS Magus
« dnia: Marca 18, 2007, 05:59:47 am  »
Wszystko wokół wirowało. Czuł jakby jego ciało unosiło się lekko, bezwładnie, niepodlegając żadnym siłom grawitacji. Wszechobecna ciemność stała się jasnością, mocno oślepiając jego oczy, a stan nieważkości przemienił się w uczucie nagłego spadania w dół.
Ocknął się. W uszach nadal słyszał szum. Po chwili nie czuł już mdłości, a głośny szum przeobraził się w ciche, naturalne szepty palonych świec. Rozmieszczone były po całym pomieszczeniu, skutecznie rozświetlając ogromną komnatę, wypchaną wielkimi regałami książek, przy ścianie północnej i wschodniej. Upiorny starszy mężczyzna wstał. Miał długie, siwe włosy, a od głowy w dół okrywała go wielka, fioletowa peleryna. Wiedział dobrze gdzie się znajduje, gdyż była to jego własna komnata, w jego własnej rezydencji.
- Znów to samo - burknął do siebie znudzony, następnie podszedł do półki i sięgnął po jedną z książek.
Przekartkował strony aż do drugiego rozdziału, gdzie widniało nazwisko: Zidane Tribal. Przyjrzał się zdjęciu zamieszczonemu poniżej. Stronę dalej widniała opisana w skrócie cała biografia Zidane'a, zaś jeszcze na następnej, wiele przydatnych informacji na temat jego samego. Na temat charakteru, sposobu walki, nawet wzmianka o rodzaju magii, która zagraża mu najbardziej. Istna charakterystyka postaci w pigułce. Był to kolejny przeciwnik Magusa, o czym starzec dobrze wiedział, czytając wnikliwie treść drugiego rozdziału. Wiedział też, że ów radosny blondyn ze zdjęcia, za kilka chwil stanie w jego drzwiach gotowy do walki na śmierć i życie. Myśl ta wcale go jednak nie przerażała. Wyglądał na opanowanego, dokładnie wiedzącego co robić.
Kilka minut później drzwi trzasnęły z hukiem, a do środka wparował sprorokowany uśmiechnięty młodzieniec z wyciągniętym mieczem, przygotowany do ataku. Mag odwrócił się w jego stronę.
- Schowaj miecz Zidane - odłożył spokojnym ruchem książkę z powrotem na półkę i podszedł do chłopaka.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?
- Nazywam się Magus. Jestem właścicielem tej posiadłości. Jesteś moim kolejnym przeciwnikiem w turnieju, o którym wiesz chyba wystarczająco dużo - W tej chwili nastąpiła krótka krępująca cisza, po czym mag ciągnął dalej - Nie jesteś żadnym wyzwaniem, nie ma sensu walczyć. Tym bardziej, że mam inne plany.
- Niby jakie? - zapytał chłopiec, wyraźnie rozluźniony słowami Magusa, nie opuszczając jednak gotowej do użytku broni.
Starzec ponownie sięgnął po książkę, szybko otwierając na wybranej stronie, i przeczytał:
- Riku. To twój przeciwnik w trzeciej rundzie. Lat piętnaście, walczy mieczem.
- Skąd o tym wiesz? Co to za księga?
Ignorując pytanie, mag podjął dalej:
- Poradzisz sobie. To naiwny gówniarz. Popatrz, mam jego miecz - mówiąc to wyciągnął z małej gablotki autentyczny oręż jego przeciwnika poprzedniej rundy.
- Nie ma on nic, czego bym potrzebował, ale wygrana z pewnością ułatwi ci przejście dalej. A potem... Kto wie na kogo trafisz potem, i czego nie będę potrzebował...
- Niby mam zostać twoją marionetką? To jakiś absurd - odparł wyraźnie rozbawiony Zidane - Co za brednie wygadujesz? Zamiast gadać może lepiej załatwmy to szybko.
- Odłóż miecz głupcze! Nic nie rozumiesz...
- Nie chce tego słuchać, walczmy zgodnie z ich wolą! - wraz z tymi słowami, stanowczo ruszył z wyciągniętym ostrzem w kierunku maga. Nim zdążył zrobić zamach, miecz mimowolnie wyrwał się z jego dłoni i zaczął lewitować bezcelowo, wysoko w górze. Mag, niewzruszony, nie poruszył się ani o krok, za to Zidane cofnął się szybko w tył, przerażony tak władczą magią.
- Nie zabije cię. Chcę tylko byś nie lekceważył tego co mówię i zrobił to, o co cię poproszę.
- Ty naprawdę wierzysz w to co wygadujesz... Oszalałeś...
- Chcesz dowodu? - zapytał Magus złowrogo.
Zidane w tym czasie, cały czas skupiał się na swojej broni, lewitującej tuż pod sufitem, niż magu, stojącemu w tym momencie przy olbrzymim oknie, na pierwszy rzut oka wstawionym w miejsce olbrzymiej dziury w ścianie. Może mag za mocno eksperymentuje z czarami? - pomyślał Zidane gdy pierwszy raz na nie spojrzał. Magus spokojnie mówił coś o Bogach i jakichś własnych planach, znów spoglądając przez kamienne okno. Gdy stał przez moment odwrócony zupełnie tyłem, Zidane wykorzystał szansę. Odbijając się od ściany wyskoczył wysoko w górę, złapał miecz, i z ogromnym impetem spadał w kierunku Magusa. W ostatniej chwili miecz przeciął puste powietrze, gdy mag dosłownie rozpłynął się w miejscu. Pojawił się tuż za nim, krzycząc
- Ty durniu! Zachowujesz się zupełnie jak Riku, któremu chciałem dać szansę w poprzedniej rundzie. Czy nie widzisz, że nie masz wyjścia?! Nie pokonasz mnie i tak.
Młodzieniec zwątpił w jednej chwili, patrząc na śmiertelnie poważnego maga.
- Wiesz dlaczego znaleźliśmy się w mojej posiadłości? Bo ja tak chciałem. Gdybym chciał cię spotkać w twoim świecie... - mówiąc to rozstawił szeroko ręce. Z wolna zaczęło wszystko wirować dokoła, a noc za oknem stała się jaśniejsza niż najpogodniejszy dzień - ...to właśnie tam bym sie z tobą spotkał. - Dodał, a wraz z ostatnim słowem, cała otaczająca ich obu rzeczywistość przeobraziła się w ogromne królestwo, z tysiącami wąskich alejek łączącymi się z tymi większymi, z przewijającymi się dziesiątkami zajętych swoimi sprawami ludźmi, zaś na horyzoncie rozbrzmiewał w słońcu niewiarygodnie potężny zamek.
- Lindblum? To niemożliwe... - Zidane był zmieszany i roztrzęsiony. Z niedowierzaniem spoglądał na liczne znajome domostwa, sklepiki i hotele, obok targi i pomniki, a wszystko z królestwa, które było jego królestwem. Był oszołomiony. W międzyczasie zgubił maga z pola widzenia.
- Rozumiesz już? - usłyszał nagle za sobą - Nie chce cię zabić. Chcę ci pomóc, jeśli ty pomożesz mnie.
Zidane obrócił się z wolna, spojrzał na rywala z ogromnym szacunkiem i respektem. Czuł się kretyńsko że od razu nie uwierzył w jego słowa. Gdyby chciał, to starzec już dawno by go przecież zabił... A w samej walce kto mógłby się równać z tak wielkim i doświadczonym magiem? Na pewno nie ja - pomyślał Zidane.
- Pokonam Riku, a potem zrobię dla ciebie co zechcesz - wydobył z siebie pełen pokory.
- Zatem wygrałeś... Przechodzisz do trzeciej rundy - odparł bez większych emocji, choć w głębi mocno z siebie zadowolony, Magus.
- Jak cię potem odnajdę?
- To ja znajdę ciebie... - dodał na koniec rozmowy, triumfując w myślach - ...naiwny głupcze.
Zaraz potem mag zniknął w efektownej spirali kolorów. Zidane dochodził chwilę do siebie, po czym udał się do zamku. Przez najbliższy czas, wykorzystując pozyskaną wiedzę o znajomości przyszłego rywala, zamierza odpowiednio przygotować się do walki. Z Riku, lat piętnaście.

7
Faza grupowa / Walka XIV: Riku VS Magus
« dnia: Stycznia 21, 2007, 05:16:01 am  »
Wszystko wokół wirowało. Czuł jakby jego ciało unosiło się lekko, bezwładnie, niepodlegając żadnym siłom grawitacji. Wszechobecna ciemność w chwilę stała się jasnością, mocno oślepiając jego oczy, a stan nieważkości przemienił się w uczucie nagłego spadania w dół.
Ocknął się. W uszach nadal słyszał szum. Po chwili nie czuł już mdłości, a głośny szum przeobraził się w naturalny świst lekkiego, cichego wiatru. Była noc. Mrok rozjaśniał jedynie blask pełni księżyca, który wcale nie łagodził atmosfery tego okropnego miejsca. Gdy odwrócił się w tył, przeszyła go nagła seria dreszczy, na widok ogromnej, upiornej rezydencji. Na czym pierwsze utkwił mu wzrok to wyrzeźbiona ze skały bestia z szeroko rozstawionymi skrzydłami, spoczywająca na samym czubku zamczyska, złowrogo szerząca kły w kierunku bramy wejściowej.
- Co to za miejsce? - zapytał głośno sam siebie, niski młodzieniec, w białych, średnio długich włosach, ruszając niepewnie w stronę posiadłości. Wiedział po co się tu znalazł, nie wiedział jednak czego może się spodziewać.
Po chwili wszedł do głównego pomieszczenia, zamykając za sobą upiornie skrzypiące drzwi. Dokoła panował półmrok, ledwo było widać schody wiodące do góry. Po ich pokonaniu i przejściu korytarzem w głąb, chłopiec dostrzegł drobny, niestały blask światła, dochodzący z drzwi położonych na samym końcu. Powolnym korkiem zbliżał się do ów pomieszczenia, a im mniejsza odległość dzieliła go od niego, tym większe odczuwał przerażenie, wyczuwając czyjąś obecność. W końcu zacisnął w dłoni swój mały mieczyk i wtargnął zdecydowanym krokiem do środka.
Pomieszczenie było dość duże. Wyglądało jak istna biblioteka - dwie ściany stanowiły olbrzymie regały z książkami. Przy jednej z nich stała upiorna postać, odwrócona tyłem, w blasku rozłożonych po całym pokoju świec wertując, w zamyśleniu, jedną z książek. W końcu obrócił się. Wyglądał na starszego mężczyznę. Miał długie, siwe włosy, a od głowy w doł okrywała go wielka, fioletowa peleryna. Nie okazał jakiegokolwiek zdziwienia na widok chłopca z wyciągniętym w jego kierunku mieczem. Wręcz wyglądał jakby oczekiwał go od dłuższego czasu.
- Witaj Riku, już jesteś... - odłożył spokojnym ruchem książkę z powrotem na półkę i podszedł do młodzieńca.
Chłopaka zupełnie zdziwiło zachowanie maga.
- Odłóż miecz, porozmawiajmy - kontynuował - Po to się tu przecież znaleźliśmy.
- Kim jesteś? - odparł z przerażeniem Riku.
- Nazywam się Magus. Jestem właścicielem tej posiadłości. Tak się złożyło, że jestem twoim przeciwnikiem... - na te słowa chłopiec aż zadrżał z przerażenia - Ale dla mnie nie jesteś żadnym wyzwaniem, nie ma sensu walczyć. Tym bardziej, że mam inne plany.
- Nie bądź śmieszny - Riku podniósł jeszcze wyżej swoje małe ostrze.
- Odłóż miecz głupcze. Nie masz szans. Najmniejszych! Gdybym chciał cie zabić, zrobił bym to od razu. Do tego tak szybko, że nawet nie zdawałbyś sobie sprawy, że jesteś już martwy.
Riku, pod wpływem impulsu, rzucił się z wyciągniętym ostrzem na Magusa. Nim zdążył zrobić zamach, miecz mimowolnie wyrwał się z jego dłoni i zaczął lewitować bezcelowo, wysoko w górze. Mag, niewzruszony, nie poruszył się ani o krok, za to Riku cofnął się szybko w tył, w osłupieniu.
- Ale przecież.. mamy ze sobą walczyć. Znasz dobrze ich plany...
- Ich? Dziesięciu Bogów? Oczywiście - odparł surowo Magus - Ale nie zabijam słabszych, dla tak płytkich celów. Głupcy, mordują się dla marzeń, poświęcając własne, cuchnące życia dla woli dziesięciu znudzonych tyranów. - Mag podszedł do okna, po czym kontynuował - Dużo wiem o Bogach. Wolałem się nimi zainteresować, podczas gdy inni się zabijali.
- Poczekaj - Przerwał Riku - Po co mi o tym mówisz? Co chcesz zrobić? Nic z tego nie rozumiem.
Mag spojrzał na niego pogardliwie, jakby sam sobie tłumaczył te wszystkie, ważne dla niego, rzeczy.
- Zgodnie z ich regulaminem, poddam się. Odejdę w spokoju, a ty przejdziesz do następnej rundy... - Riku spojrzał na maga ze zdziwieniem, próbując coś odpowiedzieć, ale Magus ciągnął dalej - Nie mam żadnych marzeń. Jestem potężny, mogę mieć bardzo wiele. Poza tym, nie będę robił tego, czego ode mnie oczekują. Rozumiesz?
- Chyba tak - odparł zaaferowany, zburzony pod wpływem zbyt wielu napływających myśli. Wszystkie jego słowa brzmiały hipnotyzująco. Riku czuł jakby Magus manipulował jego własną wolą. "A może to podstęp?" - zapytał sam siebie.
- Acha, oczywiście ja wymagam czegoś od ciebie w zamian. - Zaczął kolejny wywód Magus - Następny po mnie będzie Link. Nie będziesz miał łatwej walki, ale wygrasz. A gdy to zrobisz, przyniesiesz mi jego miecz.
- Po co ci on? - zapytał od niechcenia, wcale nie będąc zainteresowany odpowiedzią. Bardziej zaczął się w tej chwili skupiać na swojej broni, nadal lewitującej tuż pod sufitem. "Mag i tak mnie zabije. Muszę jak najszybciej zaatakować" - zaczął ślepe rozważania, nie zdając sobie nawet sprawy o nerwach, które przejmowały kontrole nad jego racjonalnością.
Magus spokojnie mówił coś o broni Linka i jakichś własnych planach, znów spoglądając w kamienne okno. Gdy stał przez moment odwrócony zupełnie tyłem, Riku wykorzystał szansę. Odbijając się od ściany wyskoczył wysoko w górę, złapał miecz, i z ogromnym impetem spadał w kierunku Magusa. W ostatniej chwili miecz przeciął puste powietrze, gdy mag dosłownie rozpłynął się w miejscu. Pojawił się tuż za nim, krzycząc
- Ty durniu!
- Sam jesteś durniem! Myślisz że uda ci się mnie przechytrzyć?! - Riku obrócił się szybko, nie tracąc czasu na ocenę sytuacji, po raz kolejny atakując. Gdy naskoczył na rywala z wyciągniętym ostrzem, Magus znów zniknął w podobnych okolicznościach.
- Wiesz dlaczego znaleźliśmy się w mojej posiadłości? - i tym razem chłopak usłyszał głos z tyłu, szybko się odwracając, patrząc zrezygnowanie na ponownie stojącego przy oknie maga. Na jego widok dyszał z przerażeniem, a Magus mówił dalej - Bo ja tak chciałem. Gdybym chciał cię spotkać w twoim świecie... - mówiąc to rozstawił szeroko ręce. Z wolna zaczęło wszystko wirować dokoła, a noc za oknem stała się jaśniejsza niż najpogodniejszy dzień - ...to właśnie tam bym się z tobą spotkał! - Dodał, a wraz z ostatnim słowem, cała otaczająca ich obu rzeczywistość przeobraziła się w rajską plażę, piękne połacie zieleni i wysokie jaskinie dalej na horyzoncie.
Riku był zmieszany i roztrzęsiony. Z niedowierzaniem spoglądał na wspaniałe palmy z jego rodzimej wyspy, w międzyczasie gubiąc maga z pola widzenia.
- Rozumiesz już? - znów usłyszał za sobą - Nie chce cię zabić. Chcę ci pomóc, jeśli ty pomożesz mnie.
Białowłosy młodzieniec, zupełnie impulsywnie, odwrócił się nagle, tak samo szybko chwytając miecz i wbijając go w brzuch stojącemu tuż za nim magowi. Magus dalej stał, niewzruszony, oznajmiając cichym głosem - Nie rozumiesz...
Chłopak próbował się cofnąć, gdy wszystko znów zaczynało wirować. Gdy nastąpiła ciemność, poczuł się jak na samym początku, tak samo czując bezwładnym, poruszającym w nieokreślonej przestrzeni. Dobiegła go nagle silna eksplozja. Wydawało mu się, że odczuł ją bardzo mocno, choć w rzeczywistości nie czuł nic. Nie wiedział jeszcze, że właśnie pożegnał się z życiem.
Magus stał w swojej komnacie, obserwując noc przez olbrzymią dziurę w ścianie, w miejscu której, kilka chwil wcześniej było jeszcze okno. Zamyślony wyraz twarzy chował za swoim płaszczem, opędzając się od wiatru. U jego nóg leżał zakrwawiony miecz młodzieńca.

8
Faza grupowa / Walka III: Seifer VS Vivi
« dnia: Grudnia 17, 2006, 12:50:45 pm  »
Wysoki mężczyzna, w krótkich blond włosach, paskudną szramą na czole, ubrany w długi jasny płaszcz, podszedł do kasy.
- Witamy serdecznie - powitała go olbrzymim uśmiechem hostessa, oferując sprzedaż dwóch rodzajów wejściówek - Za bilet jednorazowy zapłaci pan 3000 gil, mamy też w ofercie...
- Dziękuję - przerwał osobnik - Posiadam dożywotni wstęp - odparł, równocześnie okazując swój złoty bilet, podpisany przez samego Dio.
- W takim razie... Witamy w Gold Saucer - odrzekła śliczna hostessa, z niepokojem spoglądając na wystający spod płaszcza ogromny miecz - Życzymy miłej zabawy - rzuciła na koniec z równie serdecznym uśmiechem, za który płacą jej aby witała nim klientów.

Seifer wiedział, że nie znalazł się tu aby miło spędzić czas. Idąc ciemnym korytarzem nie potrafił odrzucić od siebie obaw, że wróg, z jakim wkrótce stoczy pojedynek na śmierć i życie, będzie kimś dużo potężniejszym niż on.
Z kim mam się zmierzyć? - pomyślał zdenerwowany, a dobiegające coraz głośniejszym echem okrzyki wspaniale bawiących się ludzi tylko potęgowały gorzką atmosferę. Wzbudzały w nim dreszcze. Nawet zaczął żałować, że nie znalazł się tu w innych okolicznościach, najlepiej w takich jakie sugeruje pobyt w tym olbrzymim centrum rozrywki. Doszedł do końca. Znalazł się w małym, okrągłym holu, na środku którego, czekał już On... - przerażony niziutki mag, spoglądający spod dużego słomianego kapelusza swoimi wielkimi okrągłymi oczyma. Na widok rywala stały się jeszcze większe, zaś on sam jeszcze bardziej przerażony. Blondyn spojrzał na niego ze zdziwieniem i wybuchnął okrutnym śmiechem, pozbywając się tym samym wszelkich niepewności i obaw, jakie do tej pory mocno zaprzątały mu głowę.
- Z tobą mam walczyć, knypku?! Hahahahah! - zaśmiał się ponownie, co jeszcze bardziej przeraziło jego oponenta, o ile "jeszcze bardziej" w ogóle było możliwe.
- P-pan.. Seifer..er... - zaczęła wydobywać z siebie mała przestraszona istota - N-nie.. sądziłem że akurat z panem będę musiał się z-zmierzyć..
- Pan Seifer?! Skąd wiesz kim jestem? - zapytał z pogardą, choć zaskoczony.
- Jestem Vivi, m-miło mi poznać - dodał mag, ignorując pytanie, szybko miotając Firagą przed siebie, wykorzystując pozyskany moment na ucieczkę do jednego z tuneli, jakie znajdowały się obok.
- Szlag! - wyjąkał z siebie blondyn, zdenerwowany zafundowanym mu przymusowym pościgiem, po czym zrobił dokładnie to samo - wskakując do przejścia Wonder Square.

Znalazł się w olbrzymiej hali rozrywki, wypełnionej licznymi automatami do gier, a przede wszystkim ludźmi oddającymi się wirtualnym zabawą. Przebiegnął salę wzdłuż rozglądając się uważnie, poszukując swojego małego wielbiciela. Pomyślał, że wkrótce będzie musiał go zabić. Nie czuł żalu na myśl o śmierci - świadomość takiego rywala budziła w nim odwrotne uczucia.
- Tutaj jesteś kurduplu - mruknął do siebie, dostrzegając wystający zza automatu do jazdy na snowboardzie, kawałek słomianego kapelusza. Wyciągając szybkim ruchem olbrzymi, podłużny miecz, wzbudził przerażenie osób znajdujących się w pobliżu. Gdy pokierował kilka płynnych zamachów w małego, z pozoru bezbronnego maga, rozległa się panika. Ludzie zaczęli krzyczeć i się odsuwać. Zaskoczony Vivi ledwo uchylił się przed dwoma szybkimi cięciami, jeden lewy, potem prawy. Seifer wyglądał teraz jak prawdziwy wojownik... Prawdziwy tyran, bezlitośnie atakujący kogoś, kto zdecydowanie nie wzbudzał wrażenia godnego przeciwnika.
Przed kolejnym ciosem Vivi potknął się, niezdarnie upadając, unikając ostrza, które z potwornym świstem przeleciało mu nad głową, wbijając się głęboko w ścianę obok.
- Cholera! - warknął "tyran", zaczynając mocować się z utkniętym mieczem. Jego rywal w tym czasie pozbierany już zaczął uciekać dalej.
- Oszalałeś? Kim ty jesteś?! - ktoś szarpnął nagle Seifera - Czemu nie postawisz się na kogoś...
- Spieprzaj koleś - wyrwał się, po czym solidnie przywalił gapiowi pięścią w twarz.
Wyciągnąwszy zaraz potem miecz ze ściany, pobiegł za magiem do Battle Square.

Już na wejściu przywitała go olbrzymia lodowa bryła lecącą wprost na niego. W ostatnim momencie uskoczył w bok, by zobaczyć Viviego, rzucającego na siebie Haste. Blondyn wściekł się gubiąc go z oczu. Nim zdążył ruszyć z miejsca został otoczony przez patrol ochrony.
- Proszę rzucić broń i nie stawiać oporu!
- Nie teraz głupki... - usłyszeli w odpowiedzi, nim jednym płynnym cięciem rozprawił się z trzema naraz, robiąc sobie miejsce na zamach w ostatniego. Atak został jednak przerwany olbrzymim płomieniem lecącym w ich stronę -  Seifer zasłonił się przed podmuchem pozostającym ostatnim na nogach ochroniarzem. Mag stał już przed nimi, ponownie zaczynając czarować.
- Nie musimy wcale walczyć ze sobą - zaczął zupełnie przyjaźnie, nadal wyraźnie bojąc się swojego wroga.
- Jasne! - odpowiedział blondyn z okrutnym uśmiechem, biegnąc już z przygotowanym wielkim, srebrzystym orężem. Wykonując zamach, wokół jego małego przyjaciela rozległa się gęsta czarna mgła, po rozproszeniu której pozostał tylko stan irytacji Seifera.
- Będziesz tak cały czas uciekał?! Walcz ze mną! - wrzasnął wkurzony, demolując dla odreagowania stojący obok automat z biletami.
- Ten kogo szukasz udał się do Round Square - odezwał się ktoś z tyłu. Gdy blondyn odwrócił się za siebie, dostrzegł małego, czarno białego kota z koroną na głowie, siedzącego na grzbiecie wielkiego moga.
- Skąd to wiesz, widziałeś? - zapytał niepewnie.
- Mogę powiedzieć co cię czeka przyjacielu, daj mi trzy szanse... - zaczął kot, od razu zostając odepchniętym przez rozmówcę, który zniknął już w przejściu do Round Square - ...Cham!

Nim Seifer dobiegł do gondoli, ta ruszała właśnie z magiem na pokładzie.
- Co ty wyprawiasz kurduplu?! - krzyknął zadziornie, zawieszając miecz na plecach i rzucając się za odjeżdżającą kolejką. Złapał się dolnej części, wisząc, obserwując pod sobą coraz odleglejszy krajobraz bez wątpienia pięknego miejsca, jakim jest Gold Saucer nocą. Przeraził się przez moment, iż mógłby upaść.
- Warto tak ryzykować przez małego bęcwała?! - pomyślał wkurzony sam na siebie. Podciągnął się trochę w górę, łapiąc framugi okna.
- Tu głupi dupku! Czemu nie stanąłeś do walki, nie znasz zasad? - zwrócił się do Viviego, starając utrzymać równowagę, nadal wisząc, spoglądając na rozgrywany właśnie kilkanaście metrów niżej wyścig chocobosów.
- Nie miej pretensji, nie jestem wstanie zrobić ci krzywdy - odparł mag, wyglądając na przerażonego faktem, że Seifer mógłby się puścić, a równocześnie bojąc się okazać mu pomocy.
- To się jeszcze okaże... - odparł spokojniejszym tonem blondyn, łapiąc się jeszcze wyżej i stabilniej, stwarzając sobie możliwość na wyciągnięcie miecza - Jeśli ja spadnę, ty także - dodał, zawisając na jednej ręce, drugiej używając do wbicia miecza w drzwiczki gondoli. Zaraz potem stanął na nim, i kumulując przed sobą Firagę, ku przerażeniu skulonego w środku maga, uderzył nią powyżej w trakcję, uszkadzając kolejkę. Wagon momentalnie przechylił się niemal pionowo zawisając w miejscu. Vivi wypadł przez okno, nie zdążywszy się niczego złapać, mijając w locie Seifera mocno trzymającego rękojeści, wbitego w drzwi gondoli, oręża.

Spadając kilkanaście metrów w dół, Vivi odbił się miękko od kurtyny, lądując następnie na przebranym za rycerza aktorze, do rozgrywanego w tej chwili przedstawienia na Event Square. Publika zawrzała widząc na scenie maga, który wpadł widocznie w kulminacyjnym momencie.
- Ała! moje plecy - wyjąkał z siebie przebieraniec, spoglądając błagalnie na siedzącego na nim Viviego.
- Przepraszam bardzo - powiedział troskliwie, wstając, wywołując jeszcze większe zamieszanie. W momencie gdy spojrzał ze strachem w górę, Seifer spadał już w dół, tak samo odbijając się od kurtyny, lądując bezpiecznie na scenie, z mieczem gotowym do ataku. Publika znów zawrzała.
- To książę Alfred! - ktoś krzyknął podekscytowany. Aktorzy natomiast nie bardzo wiedzieli jak się zachować, obserwując groźnego mężczyznę z olbrzymim długim mieczem, przygotowanego do ataku.
- Panie Seifer, proszę mnie nie zabijać - powiedział Vivi litościwym głosem, spuszczając głowę w dół - W ogóle nie chciałem brać udziału w turnieju, nie chcę walczyć...
Blondyn zatrzymał się na moment, z mieczem wysuniętym w górę, gotowym na jedno precyzyjne cięcie. Postanowił wysłuchać oponenta do końca, bynajmniej nie odpuszczając od siebie zamiaru zabicia go, tutaj na scenie, przy wszystkich. Publika zamilkła teraz podniecona.
- Marzenia marzeniami, ale poddaje się - znów podjął Vivi - Mój żywot i tak jest przesądzony, a z moim nastawieniem do ludzi, nie jestem wstanie nikogo nawet zranić.
Seifer nadal stał w bezruchu...
- Jeśli chcesz, proszę, zrób mi krzywdę, nie będę stawiał oporu - zakończył monolog, pozostając w tej samej pozycji ze skuloną w dół głową. Publiczność przeniosła teraz uwagę na "księcia", na co ten nie pozostał obojętny, spoglądając na nią, potem na aktorów stojących za nim w osłupieniu.
- Cholera - warknął do siebie, po czym powoli opuścił miecz, gotując się w środku, znienawidzając sytuację w jakiej się znalazł.
- Moc miłości znów zatriumfowała! - wydał z siebie narrator improwizując, na co zaczęto bić brawa. Rozległy się okrzyki i oklaski. Gdy harmider zagłuszał już bohaterów, Seifer zwrócił się do maga:
- Nie wzbudziłeś we mnie litości, wiedz o tym, jesteś żałosny.
Gdy wszyscy aktorzy, łącznie z Vivim stanęli w jednej lini aby ukłonić się na zakończenie, Seifer zszedł ze sceny wkurzony, mrucząc:
- Idioci.

Opuszczając Gold Saucer, skorzystał jeszcze z komputera w głównym holu. Wszedł na forum Square Zone sprawdzić z kim jeszcze jest w grupie.
- Squall? - przeczytał - Squall, kolego... - powtórzył, uśmiechając się szyderczo, żegnając przy wejściu przerażoną hostessę, której uśmiech nie był już tak ciepły i serdeczny jak ten, za który co miesiąc dostaje pensję.

9
FanFik / Niebieski potion o zapachu mięty
« dnia: Czerwca 06, 2006, 09:12:47 pm  »
Wrzucam fanfic ktory jakis czas temu zamiescilem na IW. Komedyjka o lekkim zabarwieniu erotycznym (yuri :-P).
Świat: FF7 (znajomosc gry mocno wskazana) ;-]
Milego czytania.
=====

Niebieski potion o zapachu mięty

Blondyna w długiej fioletowej sukience, z śmiesznym warkoczem i mocnym makijażem, pojawiła się w drzwiach małego sklepiku z artykułami chemicznymi.
- Witamy, witamy.. młodą damę, w czym można pomóc? - sprzedawczyni zaczęła panoszyć się po pomieszczeniu podekscytowana.
- Ee.. ja tylko.. khmm!.. Chciałam tylko kilka potionów kupić.
- Oczywiście, nie mogłaś trafić lepiej - właścicielka sklepu, ubrana w dziwaczny szary kostium z nakryciem głowy zasłaniającym krótkie ciemne włosy, jeszcze bardziej rozpromieniona zachęcła klientkę dalej, chwytając ją za ramiona posuwając w stronę lady.
Zawstydzona nieco dziewczyna starając się uwolnić od jej uchwytu podeszła bliżej.
- Prosze tylko dwa potiony i już wychodzę... śpieszę się bardzo.
- Tak, oczywiście... Już obsługuję - sprzedawczyni niezdarnie sięgnęła po dziwaczne buteleczki z nieokreślonym napojem - mamy kilka rodzajów potionów... biały, niebieski, czerwony.. nawet żółty - spojrzała ciut wyzywająco na onieśmieloną osóbkę z zupełnie niewinną fizjonomią - jaki sobie życzysz? - nie dając ani sekundy na odpowiedź - A może... mam też specjalne potiony, normalnie ich nie sprzedaję ale tobie... - znów zaczęła przyglądać się kobiecie powolnym wzrokiem, od stóp do głów, aż ta mocno się zaczerwieniła - chodź ze mną, wszystko mam na zapleczu.
- Nie, nie, ja naprawdę nie mam czasu... muszę zaraz.. tylko dwa potiony chciałam kupić, nie muszą być żadne specjalne.
- Daj spokój, to zajmie tylko chwilkę - wzięła wystraszoną blond dziewczynę za rękę i wciągnęła na zaplecze. - Stań tutaj, zaraz wszystko pokaże.
Krzątając się po całym pomieszczeniu przypominającym kuchnie otwierała jedną szafkę po drugiej, przeglądając różne specyfiki, szukając właściwego.
- A może kupiłabyś Ifryt, niesamowity perfum - podeszła z malutką buteleczką do kobiety stojącej teraz pod ścianą, naprzeciw wyjścia z zaplecza do sklepu - mmmm.. wspaniały gorący zapach dla gorących dziewcząt, zupełnie jak ty... - mrucząc do siebie ostatnie słowo - Fantastyczny, na pewno ci się spodoba.
- Aahh.. nie trzeba... - ociągnęła się nieco w tył gdy sprzedawczyni psikła miksturą w jej kierunku. Nim znów stanęła prosto, żywiołowa ekspedientka dalej przeglądała szafki w poszukiwaniu specyfiku.
Wyraźnie skrępowana i zniecierpliwiona blondyna powolnym krokiem zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Może kupię dwa niebieskie, naprawdę nie potrzeba mi nic więcej.
- Aj, co ty mówisz - zatrzymała ją sprzedawczyni - poczekaj jeszcze sekundkę, nie pożałujesz.
Powracając do szukania znów zaczęła zagadywać.
- Mam też inne perfumy, uwierz znam się na tym, potrafię stworzyć każdy specyfik, afrodyzjak, tylko mi powiedz... Może Venus, łagodny intensywny zapach, w sam raz dla takich niewinnych kobiecinek, sama zobacz - podchodząc psiknęła blondynie w oczy, nieuważnie bądź mniej.
- Auuu! moje oczy, cco.. to ma...
- Tchiii... spokojnie, nic ci nie będzie, moje perfumy są łagodne dla oczu.
- Ale...
- Stój, przecież nic ci nie jest... zaraz znajdę dla ciebie obiecany potion - mówiła coraz bardziej podekscytowanym tonem. Chwile później chwyciwszy za ramiona podsunęła ją pod ścianę. Ta nie protestując pocierała jeszcze dłońmi podrażnione oczy. Gdy znów je otworzyła, sprzedawczyni nie miała już na sobie dziwacznego kostiumu okrywającego do tej pory pełną wdzięku sylwetkę w obcisłej jasnej sukience. Nadal biegała dziko po pomieszczeniu, zagadując o perfumach i innych specyfikach, w których produkcji była ponoć mistrzynią.
- Już w porządku? A sprawdź to - podbiegła z kolejną butelką o nietypowych kształtach z płynem o podejrzanej barwie w środku.
- Nie nie, ja napraw... pójdę już lepiej.
- Oj słońce, rozluźnij się. Zaraz się odprężysz, niech no znajdę te kadzidła...
- Oszalała... co tu się dzieje? - zaczęła buntować się blondyna na tyle ile mogła - jaa.. mm..musze wyjść, dziękuję za miłą obsługę... - spojrzała na stojącą właśnie przed nią, w wyzywającej pozie, o zupełnie niewinnym spojrzeniu, sprzedawczynie z grubsza teraz odmienioną, przygotowaną do odpalenia dziwnych świeczek, w mig porozkładanych sekundę wcześniej po całym pomieszczeniu - ...ale jestem już spóźniona.
Idąc szybkim krokiem w stronę wyjścia zdezorientowana sytuacją dostała patelnią w łeb!
- Ehh.. kochaniutka, nic nie rozumiesz... - odłożyła patelnię i chwyciła oszołomioną blondynę, która upadła właśnie na ziemię - ...już przygotowałam dla ciebie potiony, pozwól sobie pomóc - mówiąc to patrzyłą jej w oczy z małym acz radosnym uśmiechem, po czym dała jej niewinnego buziaka w usta.
- A to mój zapach specjalny - w jednej chwili w jej ręce pojawiła się buteleczka perfum, którą ponownie siknęła próbującej uwolnić się z uchwytu blond kobiecie w twarz, tym razem uspokoiła się i zupełnie rozłożyła na podłodze pół mdlejąc.
Brunetka wstała zadowolona z siebie, zapaliła kadzidła stawiając je wokół swej ofiary tworząc coś na wzór ołtarzu. Po chwili całe pomieszczenie oplatał gęsty siwy dym o dziwacznym, choć nie drażniącym zapachu.
- O, tak już lepiej - stwierdziła z aprobatą rozpalona sprzedawczyni małego sklepiku, dalej szukając czegoś po szafkach - a może... lubisz zapach mięty? Coś zupełnie nowego, perfumy jeszcze sie nie sprzedają ale to kwestia czasu, są zabójcze...
- Mmm..mm..mm.... - mruczała tylko leżąca bezwładnie blondyna w fioletowej sukience
- O, tutaj jesteś - mówi do siebie mocno zadowolona ciemnowłosa kobieta, sięgając po jeszcze dziwaczniejszą ampułkę z gęstą substancją.
- Oczyść nas, obejmij radością... przywołuję cię, nie każ czekać... - zaczęła głośno wypowiadać dziwne słowa, machając przy tym dłońmi w sposób komiczny. Wyglądało to jak odprawianie jakiegoś rytuału.
Gdy skończyła, przysiadła przy blondynie. Wpierw rozlała jej ciut specyfiku przy ustach po czym zlizała - mmmm... mięta, mięta mmmm... - zaczęła szeptać na ucho swej ofiarze ponownie nieco wylewając, kierując się niżej.
- Cóż za umięśnione ciało, ciekawe czym zajmujesz się na codzień, powiesz mi? Teraz chyba nie. - nadal szepcząc, zlizując substancję z jej szyi, jeszcze mocniej odpięła dekolt dość grubej niebieskiej sukienki. W końcu resztę płynu wlała blondynie do gardła.
- Mmm.. mmmm...
Za sprawą niewiadomego pochodzenia kadzideł temperatura powietrza w międzyczasie wzrosła o dobre kilka stopni. Gdy po chwili omdlała kobieta doszła do siebie, zupełnie ignorując już to co widzi, nie protestowała a wręcz mruczała z przyjemności gdy sprzedawczyni, nie mająca już na sobie nawet obcisłej jasnej sukienki okrywającej do tej pory zupełnie dziwaczną, infantylną różową bieliznę, leżała przy niej podniecona próbując ją rozebrać zaczynając od butów.
- Co to ma być?! - pomyślała blondyna, nie potrafiąc pohamować coraz większego przyjemnego uśmiechu, zatracając kontrole tego co dzieje się wokół, a także tego co dzieje się w ogóle.
Cały ten zmysłowy spektakl przerwało nagle wołanie. Wyraźnie było słychać, że ktoś wszedł do sklepu.
- Cholera! Cholera, choll.. Znów zapomniałam zamknąć drzwi, niech to! Cholerny klient - zaczęła powtarzać zła na siebie właścicielka sklepu, szybko narzucając na niemal nagie spocone ciało leżący obok szary kostium.

- Tak, o co chodzi? - z zaplecza wybiegła niezdarnie ubrana w dziwaczny szary kostium, mocno rozpromieniona sprzedawczyni, lekko dysząc.
- Eee.. jaa.. jeden megalixir.. chciałem... - klient, młodzieniec w średnio długich czerwonych włosach ułożonych w górę, nieco się zawstydził na jej widok.
- Zamknięte!
- Ee..?
- Znaczy się, 20 gil - szybko postawiła butelkę na ladzie śpiesząc się niemiłosiernie.
- Już płace... Chwila, gdzie ja to...
- Czy wyglądam na kogoś kto ma teraz dużo czasu na bzdety?
- Przepraszam, już mam, już mam. Proszę... - rzucił monetami wystraszony, szybkim ruchem sięgnął po butelkę i wybiegł ze sklepu.
- Do widzenia - zawołała od niechcenia za wychodzącym klientem, zamykając za nim drzwi na klucz. - Tfu. Nienawidzę mężczyzn!

Wróciwszy w pośpiechu na zaplecze.
- Teraz już nikt nam nie przeszkodzi. Słońce? Jesteś tutaj? Słońce? Gdzie...
Solidnie odurzona chemikaliami blondyna leżała właśnie kilka metrów dalej pod ścianą, popijając różne substancje jakie tylko miała pod ręką.
- Oj, słońce, dlaczego pijesz rozcieńczoną energie mako? To ci tylko zaszkodzi, chodź no tu - podeszła powoli, ciesząc się tym widokiem - zaraz cię wyleczymy.
- Gdzie ja jestem? - zapytała niedoszła ofiara szurniętej oprawczyni, śmiejąc się, nie za bardzo świadoma gdzie i czemu się znajduje.
- W bezpiecznych rękach słońce.
- Gorąco...
- Oj tak, cała płonę. Mam nadzieję że ty też.
- Hi hi hii - nie mogąc opędzić się od głupawego śmiechu, zupełnie teraz wesoła blondyna tarzała się po ziemi.
Rozpalona sprzedawczyni nie ukrywała radości obserwując stan swojej klientki.
- A teraz pokaże ci obiecany specjał.
Blond dziewczyna niemal płakała w wyniku euforycznego śmiechu, gdy brunetka kładąc się na jej biodrach zaczęła zmysłowo zlizywać pot z jej twarzy.
- Ach, jesteś taka ładna... - stwierdziła rozpromieniona do granic możliwości sprzedawczyni, zaczynając rozpinać odzież ze swej ofiary.
Sytuacja posuwała się dalej, do pewnego kulminacyjnego momentu.

Z zaplecza dobiegł krzyk! To krzyk właścicielki sklepu, która szybko wybiegła do głównego pomieszczenia ochłonąć.
- O cholercia! o cholera! Choll...
Jakby tego było mało w tej samej chwili zza drzwi wejściowych dobiegło wołanie, następujące po krótkim zapukaniu.
- Cloud? Cloud! Jesteś tutaj? Jest tu kto?

Po dłuższej chwili drzwi do sklepu otworzyły się, a za nimi stała ubrana w dziwaczny szary kostium sprzedawczyni z zupełnie poirytowanym wyrazem twarzy, nie mogąca go ukryć mimo silnych chęci.
- Witamy witamy, w czym mogę pomóc? - zapytała osłabionym głosem.
- Clou..dd..ia... Claudia! Moja koleżanka.. weszła tu jakiś czas temu, znudziło mi się czekanie - stwierdziła spokojnie i przyjaźnie dziewczyna w długich brązowych włosach, ubrana w długą różową sukienkę.
- Achh.. Claudia.. emm.. - próbowała coś wydobyć z siebie druga brunetka, gdy wtem, jak na złość, z zaplecza wyszła blondyna.
- Aerith? No jesteś nareszcie! Czekałem aż przyjdziesz.. i pomożesz mi wybrać który potion kupić - zaczęła iść powoli, ledwo przytomna, opierając się o ściany, poprawiając krzywo ubraną sukienkę, spoglądając na stojącą w zdenerwowaniu sprzedawczynię - możemy kupić żółty, niebieski czy... jakiś tam.. - w tym momencie zaczerwieniła się jeszcze bardziej - a na zapleczu są specjalne potiony, akkhmm.. - wybuchnęła nagle radosnym śmiechem następującym po krótkim kaszlu - Ale co ja ci będę...
- Oj Claudia. Przepraszam za nieg.. tfu! ..za nią, strasznie dziwnie się dziś zachowuje - dziewczyna w różowej sukience zabrała ją za rękę i zaczęła wyprowadzać w stronę drzwi szepcząc jej na ucho - Co ty wyprawiasz? Zwiedzasz sobie Wall Market podczas gdy nie mamy czasu, Tifa jest w posiadłości tego zbereźnika, zapomniałeś? Szybko, musimy jeszcze wybrać suknie dla mnie.
Przed wyjściem obróciła się do właścicielki sklepu.
- Jeszcze raz przepraszamy za kłopot.
- Ach, nic się nie stało - sprzedawczyni spojrzała na uśmiechniętą choć jeszcze oszołomioną blondynę ledwo stojącą w objęciu brunetki - zapraszam ponownie - wyrzuciła z siebie mechanicznie, spuszczając głowę w dół zawiedziona - może następnym razem bez "Claudii" - myśląc, spojrzała na śliczną Aerith. - Nienawidzę mężczyzn!
Para znikła za drzwiami.

- Cloud, dziwny dziś jesteś, czy to ten strój tak cię krępuje? Przestań, wyglądasz jak rasowa dziewucha, nikt nie pozna, zwłaszcza Don, zachowuj się naturalnie.
- Ekhm.. no tak..
- Ej, Cloud, co ty w ogóle robiłeś z tą kobietą na zapleczu? Dziwnie wyglądasz, popraw cycki, makijaż ci się rozmazał! ehh.. czekaj, poprawię.
- Dzięki - odpowiedziała blondyna z śmiesznym warkoczem, pozostawiając na sobie niezrozumiały dla jej towarzyszki wyraz twarzy z niebywałym uśmiechem.
- Oj, Cloud, Cloud...

10
Kultura Japońska / Anime+
« dnia: Marca 16, 2005, 04:26:53 pm  »
Dosłownie kilka dni temu ukazał się na rynku zapowiadany dużo wcześniej magazyn Anime+ poświęcony przede wszystkim M&A, a także pokrewnymi kategoriami jak Hentai Corner, jMusic, Japan etc. Mamy też to, co nie które tygrysy lubią najbardziej - Asian Cinema. Tutaj - http://manga.gildia.pl/rozne/animeplus/animeplus - mamy cząstkową informację a także spis treści. Pierwszy numer kosztuje niespełna 9 zeta.. hm.. nie którzy narzekają, że drogą. Imo warto się przekonać. Zaraz pewnie polece do empika po ów egzemplarz i Wam radziłbym to samo ^_____^

"78 ASIAN CINEMA
R-Point, Oldboy, Lalki, Kurosawa"
u-U-U :w00t:

Strony: [1]