Autor Wątek: Niekończąca się historia...  (Przeczytany 22724 razy)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #160 dnia: Marca 12, 2005, 07:44:30 pm »
...
Słońce leniwie wyłaniało się zza horyzontu, kiedy Kain i Lev wracali do gospody. Spacer umilała im rozmowa o zwykłych codziennych sprawach, jednak po chwili Leviathan zamilkł, zatrzymał się i zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy.
 - Coś się stało, Leviathanie? - zapytała Kain
 - Ktoś..... coś tu się czai - odpowiedział lodowy demon, "świdrując" wzrokiem potencjalne kryjówki - Pokaż się, kimkolwiek jesteś!
Po chwili z zacienionego miejsca wyłoniła się postać. W miarę jak wychylała się z cienie, naszych bohaterów przeszywało coraz większe zaskoczenie. Oto stał przed nimi Argon w całej swej okazałości...... No może poza tym, że jego twarz gdzieniegdzie nosiła ślady rozkładu, oczy były pozbawione źrenic, a na czole widniał płomienisty znak.
 - Witam ponownie, przyjacielu - powiedział Argon, uśmiechając się szyderczo.
 - Wygląda na to, że ty nawet samemu diabłu potrafisz uciec - powiedział Lev, spoglądając na dziwny znak na czole przybysza - Ale ze znakiem Shergot na czole daleko nie zajdziesz.....
 - Nie uciekłem - powiedział Argon - Najwyższy sam mnie wypuścił. Ale na razie mój cel jest bardzo oczywisty...... Chcę twojej śmierci, Leviathanie!
 - Jeśli mnie pamięć nie myli, to ostatnim razem ty zginąłeś z mojej ręki - powiedział Lev - a historia lubi się powtarzać......
Argon tylko zaśmiał się szyderczo, po czym pstryknął palcami. Z cienia zaczęły wyłaniać się inne postacie, także noszące płomienisty znak na czole.
 - Wierz mi, ze tym razem historia się nie powtórzy - powiedział Argon po raz kolejny uśmiechając się szyderczo.
Lodowy demon rozejrzał się, jakby analizując swoje szanse, po czym szepnął do Kain:
 - Idź i sprowadź tu resztę
 - Ale..... ale przecież sam nie masz z nimi szans!
 - Nie martw się, wytrzymam tak długo jak będzie trzeba - powiedział Lev, po czym pocałował swoją ukochaną - Idź już.....
Kain skinęła głową i szybko udała się w kierunku gospody
Leviathan rozejrzał się po postaciach, które się pojawiły. Rozpoznał w nich Galiona, Lyndis, Eryka i jeszcze kilka niemiłych stworzeń, które on i jego towarzysze kiedyś zniszczyli.
 - I naprawdę myślisz, ze wyjdziesz cało z tej walki? - syknął Galion
Lev nic nie odpowiedział, tylko położył rękę na śniegu i powiedział coś pod nosem. Nagle wielki sopel lodu przebił Galiona na wylot. Galion spojrzał rozwścieczony na leviathana, po czym wyjął sobie sopel z klatki piersiowej.
 - Twój ruch - powiedział Lev, szykując się do walki

****

Ray i Alojzy siedzieli razem przy stole, tocząc zaciekłą partię szachów:
 - Nie masz ze mną szans, młody człowieku - powiedział Alojzy - Jestem doskonałym strategiem
 - .... Zobaczymy... - odpowiedział Ray, zastanawiając się nad kolejnym ruchem.
 - Ha ha - zaśmiał się po wykonaniu kilku kolejnych ruchów mister Alojzy -  Tu cie mam, szach!
 - Niezupełnie - odrzekł Ray, zręcznie przesuwając swoją królową na pole C5 - Szach mat.
Na twarzy Alojzego zarysowała się bardzo zaskoczona mina, ale nie zdążył skomentować swojej porażki, bo drzwi karczmy otworzyły się z łoskotem, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza. Na progu stała zdyszana Kain:
 - Leviathan...... ma kłopoty..... na polanie - powiedziała między szybkimi wdechami - musimy mu pomóc
 - Ale co się stało? - zapytał zdezorientowany Grievie, który właśnie zszedł po schodach
 - Ci których zabiliśmy - odpowiedziała Kain - powrócili z Shergot
 - Fenomenalnie..... - rzucił Ray, narzucając na siebie swój czarny płaszcz i biorąc "Rękę Ciemności" opartą o ścianę.
Kain wtajemniczyła innych w sytuację i po chwili wszyscy wybiegli, kierując się za nią.

*****

Z ośnieżonej polany wciąż dobiegał dźwięk metalu uderzającego o metal. Leviathan walczył sam już od jakiegoś czasu i doszedł do wniosku, ze posłańcy z Shergot mają jedną nad wymiar irytującą cechę...... Nie można ich zabić. Po kilku następnych minutach
powietrze przeszył dźwięk pazurów rozdzierających ludzkie mięso...... i głowa Lyndis stoczyła jej się po ramionach. Leviathan jednak kontynuował walkę i zaczął zastanawiać się, po co jej w ogóle potrzebna głowa, skoro sam korpus walczył równie zabójczo......
Walka zaczynała już powoli męczyć naszego bohatera. Dało się zauważyć, ze jego reakcje i riposty są trochę wolniejsze. Ale to "trochę" wystarczyło, żeby miecz Galiona go dosięgnął. Na szczęście Lev zdążył chociaż częściowo uniknąć ciosu, ale cięcie pozostawiło mu długa ranę na policzku...... która zapewne będzie później pernamentną blizną..... Oczywiście, jeżeli Lev przeżyje tą walkę.
Jednak szczęście uśmiechnęło się do lodowego demona, gdyż jego przyjaciele właśnie dotarli na polanę. Widząc to Galion i jego "koledzy" znikneli z pola walki tak nieoczekiwanie jak się pojawili. Jedynym śladem jaki po nich pozostał były liczne ślady krwi, kontrastujące z białym śniegiem i....... kartka papieru przybita do drzewa. Było na nie napisane wyraźnym , czarnym atramentem: "Wypatruj na niebie czerwonego księżyca, bo będzie on znakiem twego końca"

 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!

Offline Yuzuriha

  • Dead Shadow
  • SemiRedaktor
  • *********
  • Wiadomości: 1742
  • Let's go together ... in to the darkness
    • Zobacz profil
    • http://www.deadshadow666.deviantart.com/
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #161 dnia: Kwietnia 05, 2005, 01:03:41 pm »
Heh długo nic nie pisaliśmy więc postanowiłam wziąść sprawę w swoje ręce ;) .Mam nadzieję,że wszystko jest ok.

Nasi bohaterowie wrócili do karczmy zastanawiając się co mógła oznaczać wiadomość na kardce.Ale żadne z nich nawet nie domyślało się co oznaczały te słowa.
- To jakiś absurd!-wykszyknoł zdenerwowany Grevie- Najpierw lisica,teraz nasi "nieżywi" wrogowie i jeszcze ta kartka...co to ma wszystko znaczyć?-usiadł bezwładnie na krześle,podpierając ręką głowę
- To znaczy,że zbliża się nieuchronnie nasz koniec -powiedział sarkastycznie Harin
- Nie z takimi problemami dawaliśmy sobie radę,a obecnych przeciwników znamy na wylot -powiedział pocieszająco Alojzy
- Tylko tym razem mamy ich wszystkich za jednym zamachem na karku...-powiedział na swuj sposób Grevie,co kosztowało go kopniakiem od niedaleko stojącej Riki prosto w piszczel
-Wydaje mi się -przerwał zbliżającą się kłutnię Ray-że ktoś inny pociąga za sznurki...może i nawet sam władca zaświatów.
- Mówisz o tych dziwnych znakach na czole,które mieli nasi "nieżywi przyjaciele"-zapytała Riki wskazując na czoło
- Dokładnie-odpowiedział jej-one pochodziły z Shergot...

Leviathan siedział teraz na łózku w swojim pokoju i podpierał się łokciami o kolana.Wzrok miał wbity w podłoge i myślał o tym co zaszło na polanie.Po policzku płyneła mu stróżka krwi z rany.Kain podeszła i uklękła przy nim.Chciała dotknąć jego twarzy,ale w tym momęcie Leviathan wstał i podszedł do okna opierając o szybę rękę,odwracając się tym samym do niej plecami.
- Leviathanie..czy coś cię gryzie?-zapytała niespodziewanie
Lodowy demon nie odpowiedział.Kain wstała i powoli podeszła do niego,po czym położyła mu rękę na ramieniu.Lev odwrócił się do niej.Spojżał jej w oczy po czym powiedział:
- Kain...ja....-niedokończył,gdyż Kain zasłoniła mu usta dłonią
Spojrzała mu głęboko w oczy po czym położyła mu ręke na policzek.Na jej dłoni pojawiła się dziwna jasna poświata.Lev zamknoł oczy i poczuł przyjemne ciepło bijące od niej.Rana na jego twarzy zabliźniła się bez śladu.Demon otworzył oczy i spojżał na nią ze zdziwieniem.Kain uśmiechneła się do niego:
- Dziwne prawda...sama nie wiem jak to robię...ale od czasu gdy otrzymałam Nigth Sun'a,czuję ogromną energię...-czarnowłosa spóściła wzrok-...Leviathanie...jeśli coś cię niepokoji..to powiedz mi o tym...dobrze?
Lev spojrzał na nią smutno.Kain odwruciła się i chciała opuścić pokuj,ale demon zatrzymał ją przed drzwiami.
-...Po raz pierwszy w życiu mam obawy,że tym razem...może się nam nie udać...-Kain słysząc to zatrzymała się gwałtownie-boję się,że to będzie nasza ostatnia walka...-Lev oparł się rękami o parapet spuszczając głowę,przerwał na chwilę po czym znów się odezwał-..większość z nas może zginąc w tej walce...
- Myślę...że nawet jeśli zginiemy...-Kain objeła rękoma swoje ramiona- to nie będzie to śmierć,która pójdzie na marne -powiedziała spokojnym i łagodnym głosem- bo dzięki naszej śmierci,inni będą mogli nadal żyć...

Szedł przez las.Po drodze mijał drzewa,które opatulone były grubą warstwą śniegu,jak również pod nogami skrzypiał mu świerzy śnieg sięgający prawie do kolan,gdyż raczej nikt tędy o tej porze roku nie chodził.Właśnie takiego miejsca szukał.Miał już dość tego miejskiego hałasu.Przystanoł na chwilę i wsadził ręce do kieszeni ciemnego płaszcza.Spojrzał na słońce kryjące się za koronami drzew i odetchnoł.Z ust wyleciała mu mała chmurka pary.Słońce było już wysoko na niebie i grzało delikatnie jego twarz.Po chwili poczuł,że dostał czymś w tył głowy,czemu świadczył charakterystyczny odgłos rozpryskującego się śniegu.Obejrzał się za siebie z wymalowaną irytacją na twarzy.Jakieś trzy metry przed nim stała Natalia trzymając się pod boki.Miała na sobie brązowy płaszcz ze skórki sięgający do kolan,z akcętami z futerka przy kapturze,który miała założony na głowę,rękawach i spodzie płaszcza,oraz wysokie buty z frendzelkami po bokach.Uśmiechneła się do niego po czym zapytała:
- A ty do kąd się wybierasz?
- Szukałem spokoju...-odpowiedział jej rudowłosy elf po czym odwrócił się do niej plecami i zaczoł iść przed siebie
- A wiesz,że nie powinniśmy oddalać się od reszty grupy -powiedziała zakładając ręce na kszyż
- I kto to mówi...-mówiąc to założył ręce za głowę
Natalia ze złością podeszła do Sajrusa i staneła przed nim zagradzając mu tym samym dalszą drogę.
- Głupi,a jak nas tu coś albo ktoś zaatakuje?
Sajrus stanoł odpowiadając jej na pytanie:
- Ja zawsze jestem przygotowany na wszelkie ewentualności.-mówiąc to nachylił się do niej i pokazał miecz schowany pod płaszczem
- Czyżby?-uśmiechneła się do niego,po czym rzuciła mu się na szyję
Sajrus otworzył szerzej oczy i stanoł jak wryty.Nie wiedział co zrobić w tej sytuacji.Nawet nie zdążył zauwarzyć kiedy Natalia go pocałowała.Poczuł tylko przyjemne ciepło rozchodzące się po jego całym ciele.Po dłuższej chwili Natali powoli odsuneła się od niego.
- A jednak wyglądasz na zaskoczonego...-mówiąc to uśmiechneła się do niego zalotnie
Sajrus nic jednak nie odpowiedział.Przyciągnoł ją powoli do siebie,dotykając twarzy i przeczesując jej jasne włosy,po czym również ją pocałował.W tym czasie zaczoł delikatnie prószyć biały śnieg z nieba.

Arien spoglądała przez okno na opadający powoli śnieg.Nie martwiła się już o życie Nicolasa,ale wciąż czekała na dzień w którym się obudzi.Od czasu kiedy przyprowadzili go ich przyjaciele nie odzyskał świadomości.Bała się,że już nigdy się nie obudzi.Ta myśl przerażała ją.Po chwili otrząsneła się z zamyślenia i podeszła do przeciwległej ściany,przy której stało łużeczko z ich małym synkiem.Leżał spokojnie wpatrując się w wiszące nad jego łużeczkiem dzwoneczki.Teraz było już widać po kim odziedziczył rysy.Po Nicolasie miał rude włosy,które jeszcze nie były zbyt gęste i elfie uszy,natomiast po niej miał kolor oczu.Zastanawiało ją po kim odziedziczy moc...był jeszcze zbyt mały by dokładnie to stwierdzić.Arien westchneła i przykryła go bardziej koczykiem.Podeszła teraz do Nicolasa i usiadła przy nim na krześle.Spojrzała na niego smutno...każdego dnia miała nadzieję,że się obudzi,ale i z każdym dniem nadzieja ta malała coraz bardziej.Dziewczyna nakryła jego dłoń swoją,ściskając ją delikatnie.Do oczu napłyneły jej łzy.Położyła głowę na brzegu łużka przytulając się do dłoni Nicolasa.Po chwili poczuła delikatny uścisk na dłoni,spojrzała na nią.Zaraz po tym usłyszała cich szept,wołający ją po imieniu.Odruchowo spojżała na Nicolasa i zdziwiła się ogromnie.Elf patrzał na nią z przymrużonymi powiekami i uśmiechał się blado.Arien nie mogła uwierzyć w to co właśnie zobaczyła.
- Nareszcie...-uśmiechneła się mówiąc przez łzy,które teraz nie były już łzami smutku,ale raczej radości


No i jak przystało na mnie kolejny długi post.Mam nadzieję,że na następny nie będziemy musieli długo czekać ^_^  

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #162 dnia: Kwietnia 11, 2005, 04:53:26 pm »
kur...cze.....noze dosc juz watkow milosnych? :/ -_-''
jak tak dalej pojdzie to powstanie watek milosny Harina i Raghama oraz Ray'a i Alojzego :P
-Gdzie...re....szta? - powiedział łamanym i ochrypłym głosem miedzanowłosy elf i spróbował się podnieść ale nie dał rady.
-Odpoczywaj, wszyscy są w swoich pokojach lub chodzą po mieście - odpowiedziała mu jego ukochana.
-A...jakie to....mia...s...to? - spytał bardzo osłabiony wciąż Nicolas.
-Dominium - odparła Arien uśmiechając się delikatnie.
Póżniej wzięła miskę z goprącą zupą i nakarmiła ją Nico, a następnie dała mu lekarstwa. Pierwszy raz od jego wypadku była na prawdę szczęśliwa i zadowolona z życia.

Natalia i Sayrus stali tak zapatrzeni w siebie jak posągi. Były to jedne z najcudowniejszych chwil jakie dane im było przeżyć w swoim życiu, które byćmoże miało niedługo się skończyć. Natalia zupełnie zauroczona tą chwilą nie zwracała uwagi na zupełnie nic, lecz Sayrus, zawsze cujny usłyszał dziwny dźwięk dobiegający spośród drzew, jednak nie dostrzegł co to. Odsunął od siebie Natalię i z wycięgniętym mieczem ruszył w strone miejsca, z którego doszedł go ów dziwny dżwięk. Brzmiało to jak dźwięk materializacji, lecz elf nie mógł być tego pewnien ponieważ ów dźwięk jest zależny od osoby materializującej się. Gdy doszedł do miejsca, z którego dobiegł go dźwięk, zauważył tam wyrażny ślad "lądowania" jakiejś postaci. Nie było żadnego innego śladu poza tym jedynym. Sayrus był już pewien, że ktoś ich śledzi, lub śledził. Wtem po jego plechach przeszedł dreszcz, a za sobą usłyszał krzyk Natalii. Obrócił się i ujżał jak jakaś czarna, bezkształtna plama wsysa Natlię a potem znika pod ziemią. Podbiegł tam, ale nic nie mógł dotrzec. Nerwowo biegał i krzyczał, ale na nic to sie zdało. Zatrzymał się zrezygnowany i nagle coś podcięło jego nogi. Upadł w śnieg i szybko spojrzał do góry. Nad nim stał czerwony ze złości Ray, a obok zszokowana Natalia. Ray powiedział:
-Nigdy więcej nie oddalać się od miasta na własną rękę - wyraźnie było słychać jak akcentuje każdy wyraz ponieważ wypowiadał te słowa bardzo powoli.
-Ale...
-A teraz natychmiast do karczmy!
Sayrus i Natalia po raz pierwszy od kiedy spotkali Ray'a tak zdenerwowanego. Cień zawsze zdawał się być spokojny, a teraz aż kipiał ze złości. Drogę do karczmy pokonali w milczeniu ponieważ uznali, że nie ma nawet sensu ciągnąć jakiejkolwiek konwersacji.

Przez następne dwa miesiące do Dominium i całego kontynentu zawitała wiosna. Nicolas zaczynał powoli wtracać do zdrowia. Pierwszy miesiąc był bardzo trudny, ale w drugim zaczął już samodzielnie chodzić. Nie był jeszce zdolny do walki, ale poruszanie się nie stanowiło wiekszego problemu. Czekali na następny ruch Lisicy w łudnej nadziei, że on nigdy nie nastąpi. Jednak nadzieja okazała się po raz kolejny matką głupich. W połowie drugiego miesiąca do Dominium napłynęły informacje o gigantycznych wojsakch z Shergot, które niszcząc wszystko po drodze zbliżały się z dużą szybkością do drugiego stolicy drugiego kontynentu. Leviathan, Ray, Alojzy oraz Harin postanowili rrozesłać wiadomości po wsyztskich znanych sobie miastach i miasteczkach, by zgromadziły jak największe armie i wysłali je do Nord. Miasta położonego w centrum kontynentu. Bohaterowie również ruszyli do do owego miasta by dowodzić nową armią. Wiedzieli, że Dixtra będzie miała przewagę liczebną, ale mieli świadomość, że ponownie jeśli im się nie uda, to nie uda się nikomu. Po pozbieraniu armii mieli około miliona żołnierzy plus około sto pięćdziesiąt tysięcy chłopskkiej ludności, która również chciała walczyć w obronie świata. Tydzień po tym jak do Nord napłynęła tragiczna wiadomość o zrównaniu Dominiu z ziemią, niebo spowiła czerwień i pjawił się bordowy księżyc, który miał oznaczać koniec, który być może był bliski bo z baszty Nord widać już było na horyzoncie gigantyczną armię.....


hehe...a moze tak bad end? ;)

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Niekończąca się historia...
« Odpowiedź #163 dnia: Kwietnia 21, 2005, 12:55:49 am »
No... obiecałem, ze napiszę ostatni rozdział dotrzymuję słowa..... Zakończenie nie należy chyba do najbardziej szczęśliwych, ale jakoś tak nic lepszego nie mogłem wymyślić... i proszę nie bijcie mnie z minimalną ilośc opisówe i prostotę stylu, ale gdybym miał to rozbudowac, to w życiu bym nie skończył.... A i tak wyszedł mi najdłużczy post jaki w życiu napisałem......

NSH – The Final Chapter.

 Leviathan stał oparty rękoma o ścianę baszty i przez małe okienko wpatrywał się w niebo – spływające kolorem nienawiści. W górze jaśniał krwistoczerwony księżyc, którego łagodne promienie padały wprost na zastępy ciemności, jakby sygnalizując że zbliża się koniec.... Lodowy demon skupił wzrok na wrogiej armii. „Na oko” nie było ich więcej niż półtorej miliona. Przewaga liczebna przeciwników nie była może zbyt imponująca, ale trzeba było wziąć pod uwagę fakt, ze w skład „Czarnych Szeregów” wchodziły głównie demony żywcem – albo, żeby wyrazić się precyzyjniej nieżywcem – wyciągnięte z Shergot. Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała różowo. Na czele zwartych szeregów, jak można się było spodziewać, szła Dixtra, ubrana w załamującą światło czarną zbroję, przyozdobioną – zgodnie zresztą z okazją – motywami trupich czaszek.
 - Sir, czy .. czy wygramy tą bitwę? – Lev usłyszał za sobą niepewny głos. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę, którego biało – czerwony strój wskazywał na to, ze jest strażnikiem Nord.
 - ..... Nie mogę nic zagwarantować.... – odrzekł Lev po chwili wahania.
Nie powiedział już nic więcej. Wiedział, że ma ważniejsze sprawy na głowie, niż rozpatrywanie szansy na zwycięstwo. Przeszedł na drugą stronę baszty i zgrabnym ruchem wyskoczył przez okno, wychodzące na główną ulicę miasta. Wylądował, na ugiętych nogach, lekko podpierając się rękoma.
 - Sir, rozkaz wykonany – powiedział inny strażnik Nord, salutując do Leviathana – wszystkie strzały i ostrza zostały poświęcone i pobłogosławione
 - Dobrze – odpowiedział niebieskooki, otrzepując ubranie z kurzu – Możesz odejść
 - Ale po jaką cholerę święcić broń? – zdziwił się Ragham, który właśnie przechodził obok
 - Bo tylko taką bronią można ponownie zabić umarłych – odpowiedział spokojnie lodowy demon
 - Że co? – po raz kolejny zdziwił się Ragham – Przecież zabijaliśmy już tony umarlaków bez żadnych święceń, no nie?
 - ..... Nie mam czasu ci tego teraz wyjaśniać... – Lev przewrócił oczyma – Jest coś ważniejszego do zrobienie, zwołaj wszystkich do ratusza.
Ragham poczuł, ze dalsza rozmowa mija się z celem i po chwili zniknął w wąskiej uliczce, szukając swoich przyjaciół.
 Lev odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem zaczął przedzierać się przez tłum zabieganych przechodniów. Główna ulica Nord praktycznie rzecz ujmując pękała w szwach. Cywile byli całkowicie pochłonięci zabijaniem deskami okien i drzwi swoich domostw, co Leviathanowi wydawało się niedorzeczne – jeśli zastępy ciemności tu wejdą to z miasta nie zostanie kamień na kamieniu. Żołnierze biegali nerwowo we wszystkie strony niosąc jakieś pakunki – prawdopodobnie rozkazy od dowódców. Niektórzy nieśli na ramionach ostrza i strzały wszelakiego typu, które dopiero co opuściły kuźnię.  Po pewnym czasie Lev z niejakim trudem przebił się przez główną ulicę. Jego oczom ukazał główny plac miasta, przyozdobiony różnorodnymi fontannami i żywopłotami. Całkiem dobre miejsce, żeby odpocząć i się zrelaksować – oczywiście w innych okolicznościach. W porównaniu z główną ulicą, plac był praktycznie pusty, więc Lev nie miał zbytnich problemów z dotarciem do ratusza. Wielki budynek w całości wykonany z białego marmuru jaśniał złowieszczo w promieniach czerwonego księżyca. Po obu stronach ornamentalnych drzwi stali strażnicy, uzbrojeni w halabardy. Niedaleko wejścia stał czarny koń, z połyskującymi rubinowymi oczyma i falującą grzywą: „Pewnie nowa zabawka Cienia....” – pomyślał Lev. Kiedy zbliżył się do bramy jeden ze strażników zasalutował i powiedział:
 - Sir, wszyscy na Pana czekają, sir.
Niebieskooki skinął tylko głową, a drugi ze strażników otworzył potężne drzwi. Demon wszedł do środka i skierował swe kroki w kierunku sali obrad, nie zwracając uwagi na misternie wykonane dzieła sztuki, którymi usłany był budynek. Na końcu korytarza czekały na niego mahoniowe drzwi. Otworzył je powolnym ruchem ręki.
 -  Nareszcie – powiedział oparty o ścianę Sayrus – długo kazałeś na siebie czekać.....
Leviathan nic nie odpowiedział. Podszedł do długiego stołu, po którego obu stronach zasiadali pozostali bohaterowie.
 - A wiec po co nas tu wezwałeś? – zapytała Natalia, przecierając szmatką ostrze swojej włóczni.
 - To chyba oczywiste..... – wtrącił Ray, zakładając rękę na rękę – trzeba ustalić taktykę walki, prawda Leviathanie?
Lodowy demon skinął głową i usiadł na jednym z wolnych krzeseł.
- Postaram się przedstawić sprawę jasno – zaczął Lev – Nie ważne jaką taktykę wymyślimy, wygranie tej bitwy graniczy z cudem. Nie zakładam, że więcej niż 10% naszej armii dotrwa do końca i nie gwarantuje, ze którekolwiek z nas w ogóle przeżyje.......
Po tym „pokrzepiającym” wstępie Lev wyciągnął się na krześle i założył ręce za głowę
 - Mam nadzieje, ze dacie z siebie wszystko......
 - Rozumiem, że masz jakiś plan? – zapytał  po chwili ciszy Grievie
Lev wyjął zwinięty kawał papieru i rozłożył go na stole. Była to dość duża mapa okolicy z naniesionymi na czerwono punktami i zaznaczeniami.
 - Razem z Ray’em opracowaliśmy taktykę działania – powiedział Lev, spoglądając porozumiewawczo na Cienia
 - Podzielimy armię na kilka części części – kontynuował Ray, przejeżdżając palcem po mapie – Atak zaczną rozstawieni w tylnej części pola łucznicy, zasypując przeciwnika gradem strzał. Spodziewamy się, że wrogowie także zaczną od tego i dlatego dwie grupy naszych magów, rozstawionych po bokach, utworzą barierę zasłaniającą inne oddziały. W późniejszym etapie bitwy, zadaniem magów będzie wspomaganie jazdy i piechoty czarami ofensywnymi i leczącymi. Mamy nad wrogiem o tyle przewagę, ze każdy kto trafia do Shergot traci jakąkolwiek moc magiczną...... – Ray nabrał oddechu i kontynuował – Właściwy etap zaczną główne oddziały piechoty, wspomagane przez jazdę, której zadaniem będzie oskrzydlić przeciwnika. Dwa pozostałe oddziały piechoty obejdą pole walki i zamkną pierścień wokół przeciwnika. Nie zakładam, ze wszystko pójdzie po naszej myśli, ale jeśli damy z siebie wszystko, mamy szansę na zwycięstwo...... – ostatnie słowa wypowiedział trochę bez przekonania....  
 - Łuczników poprowadzi Arien, a oddziały magów kolejno Harin, Alojzy i Riki. – Mówił dalej Lev – Za jazdę odpowiedzialny będzie Ray i Sayrus. Natomiast główne natarcie piechoty poprowadzą Ragham, Natalia, Reeve, Karmen, no i oczywiście ja...... Wspomagające oddziały piechoty będą dowodzone przez Grievie’a i Nicolasa......
 - Jak to?! – wydusiła z siebie  poirytowana Arien – Nicolas nie może przecież brać udziału w bitwie!
Lev potraktował ją chłodnym spojrzeniem
 - W walce biorą udział wszyscy.......
 - Ale, ale.... – nie dawała za wygraną Arien
 - Spokojnie, kochanie – wtrącił Nico, który najwyraźniej chciał złagodzić atmosferę. – Sam chciałem walczyć. Jeśli mam zginąć, to przynajmniej ramię w ramię z przyjaciółmi.....
 - A tak w sumie to gdzie jest Kain? – dodał szybko Alojzy, próbując zmienić temat
 - Wypełnia zadanie specjalne.... Dołączy do nas później – odpowiedział Lev, tonem, który jednoznacznie sugerował koniec rozmowy.

Ciemne chmury  kłębiły się na purpurowym niebie. Leviathan już kiedyś widział takie zjawisko – niebo nienawiści..... „Niebo Demonów”..... Księżyc, jaśniejący w wyrwie między wielkimi cumulusami, dawał taką ilość światła, że było prawie tak jasno jak w dzień. „Mroczne Szeregi” wkroczyły na równinę, rozciągającej się aż po mury Nord. Dźwięk równomiernego marszu ustał – najwyraźniej legiony ciemności oczekiwały na pierwszy ruch obrońców miasta. Żołnierze (aka: wybawiciele świata) stali w niedalekiej odległości od bramy, podzieleni na odpowiednie jednostki. Po niejednolitych mundurach można było bez trudu stwierdzić, że pochodzą praktycznie z całego świata. Kiedy wojsko uformowało się w jednolity szereg Leviathan wystąpił naprzód i donośnym głosem zawołał do piechoty:
 - Żołnierze! Los świata leży w naszych rękach! Jeśli przegramy tą bitwę, wszystko się skończy.....Pamiętajcie, ze nie walczycie dla mnie, czy dla Nord! Walczycie dla tych których kochacie i którzy wierzą, ze wam się uda! Wielu z nas zginie, ale zanim polegniemy.... zrównajmy wrogów z ziemią!!!!!
Ostatnim słowom bohatera wtórował bojowy okrzyk żołnierzy, unoszących do góry swoją broń. Lev kątem oka spojrzał w bok i zobaczył, ze reszta legionów pokazuje podobną reakcję – widocznie inni dowódcy również zagrzewają swoich do walki. Chłopak odwrócił się na pięcie i wydając z siebie wściekły ryk rzucił się w stronę wrogiej armii, prowadząc swoje oddziały ku nieuchronnemu spotkaniu z przeznaczeniem....
Z drugiego końca równiny, wypełnionego przez czarną plamę „Mrocznych Szeregów” dobiegł stłumiony przez odległość odgłos..... Jakby niemy krzyk z milionów cierpiących gardeł..... dźwięk, który nawet głuchego mógł przyprawić o gęsią skórkę.... ( ... eee... ja już to chyba gdzieś pisałem O_o...) Lev dostrzegł lecącą w ich kierunku chmarę czegoś, co mogłoby się wydawać strzałami. Poczuł, ze powietrze wokół gęstnieje, staje się cięższe, przesycone energią magiczną.... Kiedy strzały zamiast spaść na oddziały piechoty odbiły się od niewidzialnej bariery, zdał sobie sprawę, ze magowie właśnie uratowali życie jego towarzyszom. Mimowolny uśmiech spłynął na twarz bohatera, kiedy salwa srebrzystych kształtów, niczym grad zalała przeciwnika, wywołując przerzedzenie kilku pierwszych szeregów. Łucznicy także wywiązali się ze swojego zadania...... Teraz wszystko spoczywało w ich rękach. Demoniczny krzyk coraz bardziej się zbliżał, aż w końcu obydwie armie zderzyły się, przeszywając powietrze metalicznym odgłosem. Lev, wykonując zgrabną akrobację, przeskoczył wbitą w ziemię pikę i szczęśliwym trafem przeciął tętnicę szyjną jej właściciela. Ragham biegnący obok nie miał takich problemów. Odchylił topór do tyłu i szerokim poprzecznym cięciem rozciął trzy demoniczne ciała.
Widać było, że „Obrońcy Świata” dają z siebie wszystko. Żołnierze próbowali niszczyć demony w najróżniejszy sposób. Co bardziej zwinni potrafili przebić wroga włócznią nie odnosząc poważniejszych obrażeń. Mimo wszystko często w powietrze unosiła się ludzka głowa, rozmyta wyrazem agonii. Leviathan zwinnym ruchem chwycił właśnie jednego z demonów i zręcznie posługiwał się nim jako tarczą. Wyskoczył w górę i kątem oka dojrzał szeroki słup czarnego światła unoszący z ziemi martwe ciała wrogów. „....Ray daje sobie radę....”, pomyślał i lotem „koszącym” zleciał w dół, pozbawiając życia kilka demonów.
Jazda z obu stron spychała przeciwników do defensywy. Sayrus wymachiwał wściekle swoim długim mieczem – walka na koniu całkiem dobrze mu szła. Wyjmował swój miecz z ciała kolejnej ofiary, kiedy zobaczył że czarne pazury jednego z napastników wbijają się w szyje jego konia. Nie pozwalając, żeby zepchnął go inny z demonów, zeskoczył z siodła i serią płynnych cięć utworzył bezpieczny dystans między sobą a przeciwnikami.
Kolejni umundurowani ludzie padali pod ciężarem napierającej siły. Armia „Obrońców” traciła powoli na sile. Ponosili duże straty, a ci, którzy jeszcze utrzymali się przy życiu byli coraz bardziej zmęczeni nieustanną rąbaniną. Reeve uchylił się i niskim cięciem podciął dwu przeciwników. Wstał i poczuł, że coś mokrego i lepkiego uderza w jego twarz. Kątem oka dostrzegł, ze jeden z demonów brutalnie znęcał się nad ciałem nieżywej ofiary, rozpryskując wokół mnóstwo czerwonej substancji. „Ech...” – pomyślał Reeve – „Tyle krwi się marnuje...”. Cyniczny uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy dostrzegł niedaleko siebie Leviathana, który właśnie zmasakrował twarz jakiemuś umarlakowi.
 - Dobrze się bawisz? – zapytał sarkastycznie Reeve i unikając ataku z tyły wyprowadził pionowe cięcie w górę.
 - Świetnie.... – skomentował Lev, po czym uśmiechnął się równie cynicznie jak wampir – 112 zabitych. Pobij mnie......
Czarny rumak Ray’a, szarżował przez Zastępy Ciemności, wypuszczając z nozdrzy kłęby pary. Wierzgając kopytami odrzucał od siebie napływających ze wszystkich stron przeciwników i prawie strącił Ray’a z grzbietu. Chłopak zręcznie posługiwał się Ręką Ciemności, wypuszczając z niej iskrzące się kule energii w różnych odcieniach czerni. Kątem oka dostrzegł, ze większość jazdy poległa, a samotne konie wyrywały się w ostatnich konwulsjach bólu. Nagle chłopak poczuł, ze coś przeszywa jego lewe ramię. Krzyknął z bólu i odruchowo prawą ręką chwycił ranę. W rękę wbity był bełt, wystrzelony z jakiejś kuszy. Nagle czarny rumak stanął dęba, a Ray, który nie mógł uporać się z nasilającym się bólem ręki, upadł na ziemię. Klinga jednego z demonów opadała na jego tors, ale w ostatniej chwili odturlał się w bok. Z trudem podniósł się z ziemi i zataczając laską szeroki krąg w powietrzu rozłupał czaszkę jednemu z napastników. Wiedział, ze jest na przegranej pozycji... walka z jedną sprawną ręką nie mogła przynieść mu nic poza rychłą śmiercią....
Iskrzące się ostrze włóczni zanurzyło się w demonicznej klatce piersiowej w okolicach serca. Towarzyszący temu krzyk bólu, został jednak zagłuszony, przez tysiące innych, podobnych odgłosów wokoło. Natalia szybkim ruchem wyjęła ostrze z martwego ciała i niemal z doskonałą precyzją pozostawiła podłużną szramę jednym z wrogów. Robiło się gorąco – wrogowie napierali na nią, a ona z trudem odpierała kolejne ataki. Wykonała dla zmyłki kolejną akrobację, ale zanim się zorientowała, coś ciężkiego z impetem powaliło ją na ziemię. Próbowała wstać, ale kolejny potężny cios odrzucił ją o kilka metrów w bok. Czuła przeszywający na wskroś ból i prawdopodobnie miała połamane żebra. „Czy... czy to już koniec?” – pomyślała, oczekując ostatecznego ciosu.... Ale uderzenie nie nadeszło i zamiast tego wielki młot, razem z odciętymi szponami upadł na przesiąknięta krwią ziemię. Natalia poczuła, że ktoś ją obejmuje
 - Wszystko w porządku? Możesz wstać? – zapytał Sayrus pochylając się nad nią
 - .... Zostaw mnie..... ratuj siebie – wydusiła z siebie, prawie przez łzy.
 - Nie – odrzekł stanowczo elf – Nie pozwolę ci zginąć... obronię cię.....
Wstał i wytężając każdy mięsień do granic wytrzymałości zabijał każdego kto nasunął mu się pod miecz. Natalia spróbowała się podnieść – bez skutku. Przezwyciężając ból udało jej się wstać, ale palące uczucie nie dawało za wygraną. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczyma i upadła bezwładnie na ziemię..... kilka łez spłynęło jej spod zamkniętych powiek.  
Bezwładnie porozrzucane głowy i kończyny tworzyły nierównomierny krąg wokół Raghama, a jego topór, niczym kosa śmierci dosięgał każdego na tyle głupiego, żeby się zbliżyć. Mężczyzna z niejaką gracją kręcił swoją bronią we wszystkie strony. Kilku z przyległych mu żołnierzy osłaniała go od tyłu, więc mógł skupić się na wrogach przed nim. Ruchem w bok uniknął jednego z atakujących, a uchwytem topora zablokował następny atak. Jednym potężnym, ruchem odrzucił kilku napastników w bok. Poziomym cięciem skrócił o głowę następnego demona. Chciał wykonać następny zamach, ale barczyste stworzenie wpadło na niego, wytrącając mu topór z ręki. Zaczął siłować się ze stworzeniem.... Prawy prosty, lewy prosty, prawy sierpowy i...... nagle coś przeszyło jego plecy. Spojrzał w dół i ze strachem pojął, że nierówny kawał stali wystaje mu z brzucha. Odwrócił się i chciał coś zrobić, ale dwa następne miecze przeszyły mu podbrzusze. Ryknął z bólu.... „Nie... nie poddam się... nie tera” – pomyślał. Z szaleńczym okrzykiem na ustach, przezwyciężając piekące uczucie, wykorzystał każde pozostałe w nim ziarenko siły na zabicie jeszcze kilkunastu przeciwników...... Nie poddał się aż do końca.......  
Leviathan poruszał się niczym w makabrycznym tańcu. Praktycznie rzecz ujmując musiał mieć „oczy z tyłu głowy”, bo wrogowie napierali z każdej strony. Podłużna rana przechodząca przez całą długość brzucha obficie broczyła krwią. Lev był wyraźnie osłabiony ciągłą walką i czuł, ze długo już nie wytrzyma tak wyczerpującego tempa. „Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy tutaj zginiemy...” – pomyślał – „... musi być jakiś sposób.....” Nagle pewna myśl przeszyła mu umysł. „Zaraz.... Przecież to Dixtra wywołała cały ten bajzel” – pomyślał, z trudem blokując kolejny atak – „Jeśli ona zginie, wszystkie  demony wrócą razem z nią do Shergot.....”. Wykorzystując odpowiednią chwilę Lev rozprostował skrzydła i wzbił się kilka metrów nad ziemię. Musiał znaleźć Dixtrę, zanim stracą szanse na zwycięstwo....
W tylnej części pola bitwy Nicolas i Grievie walczyli ramię w ramię, osłaniając się nawzajem. Ich pierwotnym zadaniem było oskrzydlić przeciwnika, ale Dixtra okazała się lepszym taktykiem i teraz musieli razem z magami walczyć na ostatniej linii obrony. Grievie zrobił kolejny unik i szybką kontrą przeciął przeciwnikowi nadgarstek. Celował co prawda w szyję, ale przecięcie tętnicy w okolicach nadgarstka było równie efektowne. Nicolas nie radził sobie tak dobrze.... Widać było że po długim pobycie w łóżku nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności bojowej...... Miał spore problemy z robieniem uników, bo w lewym udzie tkwił bełt.....
Niewiadomo skąd i bez uprzedzenia chmara czarnych kruków spadła na wroga. Ptaki przebiły się przez skupisko demonów i wzniosły się w górę, skupiając się w jednym miejscu. Ułamek sekundy później, zlały się, tworząc unoszącą się nad ziemią postać Veritasa. Czarna kosa poszybowała wprost na legiony wroga, a razem z nią zakapturzona postać
Grievie uśmiechnął się mimowolnie. „Rychło w czas....” – pomyślał.  
Wielka eksplozja przesyciła powietrze zapachem spalonego mięsa. Pioruny co chwila uderzały w ziemię, a zimny powiew lodowych zaklęć hulał po polu bitwy. Magowie dawali z siebie wszystko..... Riki przywołała pas płomieni, odgradzając się od atakujących ją demonów. Harin obydwiema rękoma miotał magiczne strzały, co skutecznie trzymało dystans od przeciwników. Jednak sytuacja wcale nie przedstawiała się dobrze. Magów było zbyt mało, żeby skutecznie odeprzeć natarcie i w każdej chwili ostatnia linia obrony mogła zostać przełamana. Alojzy jak liczni inni uczeni leżał nieprzytomny na ziemi, zbyt wyczerpany, żeby nawet się poruszyć. Nagle potężny wstrząs strącił Riki z nóg. Obejrzała się i z przerażeniem w oczach, przyglądała się, jak głowa Harina stacza u się z ramion. Ciało bezwładnie upadło na glebę, a za nim rysowała się sylwetka Dixtry. Szaleńczy uśmiech wykrzywił oblicze lisicy. Riki próbowała się podnieść i uciec jak najdalej stąd, ale poczuła że jakaś niewidzialna siła chwyta ją za gardło i  unosi w górę. Nie mogła złapać oddechu, a jej ciało było całkowicie sparaliżowane. Poczuła, ze słabnie, a przed oczami zrobiło się ciemno....... Po chwili Dixtra zwolniła uścisk, a ciało Riki bezwładnie uderzyło o ziemię.
Dixtra kontynuowała eksterminację ludzkich żołnierzy. Niespodziewanie poczuła, ze powietrze wokoło wysycha, a zimny powiew staje się coraz bardziej uciążliwy.  Rozejrzała się dookoła i chyba tylko przez szalone szczęście uniknęła spadającego z nieba błękitnego kształtu.
 - Musimy to zakończyć – powiedział Leviathan, wstając z ziemi
 - A więc to ty jesteś strażnikiem który miał mnie wyzwać – Dixtra uśmiechnęła się szaleńczo – Znam przyszłość! Twoim przeznaczeniem jest zginąć z mojej ręki!
Lisica wyciągnęła w gorę lewą dłoń i pstryknęła palcami. Leviathanowi zdawało się, ze wszystko oprócz nich stanęło w miejscu.... jakby czas się zatrzymał....
 - Teraz już nikt nie będzie nam przeszkadzał – rzuciła Dixtra, przygotowując do walki, przyczepione do dłoni pazury.
Lisica zaczęła natarcie szybkim cięciem z lewej. Lev zablokował atak i wyprowadził kontrę w podbrzusze. Lisica była szybsza i unikając ataku, chwyciła lodowego demona za ramię i wykonując interesującą akrobacje odrzuciła go kilka metrów do tyłu. Lev odturlał się w bok i spróbował cięcia z wyskoku. Obydwie bronie zetknęły się w krótkim zwarciu. Szybka wymiana krótkich pchnięć również nie przyniosła rozstrzygnięcia. Dixtra kontynuowała atak szerokim cięciem w twarz, ale Lev złapał jej rękę i wykręcając ją do tyłu poprowadził cięcie przez brzuch Lisicy. Dixtra wyrwała się z uchwytu i mimo przeszywającego jej ciało bólu walczyła dalej. Cięła pionowo w dół, a Lev odpowiedział ciosem z półobrotu. Jednak tym razem jego pazury napotkały tylko powietrze. Lisica zaatakowała po raz kolejny, ale tym razem wymyślnym zwodem przeszła poniżej linii bloku lodowego demona i zanurzyła swoje pazury głęboko w jego brzuchu, przeszywając go na wylot. Krzyk spazmatycznego bólu przeszył powietrze..... Dixtra uśmiechnęła się i niemal z satysfakcją zanurzała swoje pazury coraz głębiej:
 - Tak jak mówiłam. Twoim przeznaczeniem było przegrać
 - Ja..... nie.... przegrywam..... – wydusił z siebie, wypluwając trochę krwi.
Dixtra wbiła mu w brzuch pazury drugiej ręki, a on ostatkiem sił chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Przezwyciężając wszechogarniające uczucie agonii zanurzył swoje pazury w miejscu, gdzie lisica powinna mieć serce.... Nagły błysk, spowity liniami czarnego światła przeszył atmosferę.....
Leviathan leżał na ziemi, a obok niego martwe ciało Dixtry rozpływało się w nicość. Mimo, ze jego życie zbliżało się ku końcowi, czuł się szczęśliwy, ze mógł pomóc swym przyjaciołom. Uśmiech satysfakcji zawitał na jego twarzy..... ostatni uśmiech.....

*****

Ray obudził się w małym pokoju jednej z karczm w Nord. Od Wielkiej Bitwy – bo tak teraz nazywała się decydująca potyczka z siłami ciemności – minął już dobry miesiąc. Wszyscy którzy przeżyli zatrzymali się wmieście, żeby dojść do zdrowia, a później wyruszyć swoją ścieżką. Ray pamiętał jakby to było wczoraj.... Dowodził oddziałami jazdy.... Po tym jak trafił go bełt, a jeden z przeciwników odrąbał mu prawą rękę, był pewien, ze zginie..... Ale stało się coś dziwnego – niewiadomo skąd wziął się dziwny błysk i hordy demonów zaczęły rozpływać się niczym zjawy z nocnego koszmaru. On sam stracił przytomność, a kiedy się obudził leżał zabandażowany w szpitalu.... Najdziwniejsze było to, ze jego broń – Ręka Ciemności – w niewyjaśnionych okolicznościach... zrosła się z ciałem i zastąpiła ucięta wcześniej rękę. Ray wyciągnął przed siebie dłoń i jeszcze raz przyjrzał się jej dokładnie. Kształt miała w miarę normalny, ale pokrywało ją coś na kształt łuski, a jej kontur zachowywał się, jakby czarny płomień rozwiewany przez wiatr.....
Chłopak wyszedł z karczmy i szeroką ulicą skierował się w stronę Świętego Cmentarza – miejsca, gdzie spoczywały ciała poległych w Wielkiej Bitwie. Wrócił myślą do uroczystości pogrzebowych.... Zdecydowanie nie było to dla niego miłym wspomnieniem..... Widok jego przyjaciół, z którymi walczył ramię w ramię, szczelnie zamkniętych w drewnianych trumnach..... A zginęli prawie wszyscy...... Alojzy przeżył bitwę, ale po tygodniu zmarł w szpitalu...... Grievie z dnia nadzień stoczył się na dno... Odkąd Riki została pochowana ciągle przesiadywał w karczmach i zapijał się aż do nieprzytomności.... Dwa tygodnie po pogrzebie znaleziono jego martwe ciało w jednej z bocznych uliczek – przebił się własnym mieczem..... Został pochowany obok swojej ukochanej – niech ich dusze znajdą pokój w lepszym świecie.
Ray szedł dalej pogrążony w myślach. Wiedział, że bitwa została wygrana dzięki Leviathanowi, ale jak na ironię jego ciała nigdy nie odnaleziono..... Jedyne co po nim pozostało to błękitny amulet, który zawsze nosił na szyi. Oko Smoka – bo tak nazywał się ów klejnot – został przekazany Kain.... Kilka dni później ślad po niej zaginął.... Być może wciąż szuka swego ukochanego w miejscach nie dostępnych dla zwykłego śmiertelnika.......
Nicolas i Arien opuścili miasto całkiem niedawno.... Nico miał poważne problemy z nogą, ale lekarze powiedzieli, ze będzie mógł chodzić o kulach i nigdy nie odzyska pełnej sprawności.... Mimo wszystko razem z Arien mieszkają teraz w Elfim Lesie i wbrew wszelkim przeciwnością losu wiodą spokojne życie, wychowując syna.....
W końcu Ray przekroczył bramę cmentarza. Chciał po raz ostatni pożegnać się ze swymi kompanami, zanim opuści Nord i zacznie samotną tułaczkę po świecie..... Mijał kolejne nagrobki, zatrzymując się przy niektórych, żeby odmówić modlitwę. Kiedy doszedł do grobu Sayrusa, zobaczył klęczącą przy nim Natalię.... najwyraźniej płakała. Podszedł i odruchowo wyciągną prawą rękę.... ale po chwili cofnął dłoń..... Zamiast tego klęknął obok niej:
 - On już nie wróci... Wiesz  o tym, prawda? – powiedział – Nie możesz przesiadywać tu całymi dniami... Życie musi toczyć się dalej.....
 - Łatwo ci mówić... – wykrztusiła dziewczyna, dławiąc się łzami. – Nie straciłeś nikogo bliskiego... Zresztą i tak nie mam się gdzie podziać..... zostałam sama......
Ray miał nieodparta ochotę wzięcia jej w ramiona i wyszeptania do ucha kilku czułych słów..... ale doszedł do wniosku, że to byłoby trochę niestosowne..... Wstał i chciał skierować się do wyjścia, kiedy usłyszał za sobą głos Natalii:
 - A ty..... dokąd pójdziesz?
 - Nie mam domu, ani nikogo bliskiego..... Zacznę pewnie kolejną samotną podróż – Ray westchnął  
 - A może... czy... ja... – Natalia wahała się przez chwilę się – Czy mógłbyś wziąć mnie ze sobą?
 Ray podszedł do niej i otarł jej łzy spod oczu. Uśmiechnął się:
 - Oczywiście.

*****

Czerwonooki wampir szedł w stronę znanego sobie sanktuarium. Na jego plecach połyskiwał Hellfire. Reeve bez zbędnych pożegnań opuścił Nord i przeniósł się tutaj – w miejsce, gdzie w sanktuarium spoczywała jego ukochana. Poprzednim razem był naznaczony piętnem zdrajcy i nie pozwolono mu posmakować szczęścia... ale teraz to co innego. W końcu uratował świat......
Silnym pchnięciem ręki otworzył marmurowe drzwi. W środku, w miejscu, gdzie powinien być grobowiec czekała na niego Angeline. Reeve nie wierzył własnym oczom. Wreszcie nastąpiła chwila na którą tak długo czekał.
 - Ukochana – powiedział, biorąc Angeline w objęcia – Już nigdy cię nie opuszczę.... na zawsze będziemy razem
Dziewczyna nie odwzajemniła jednak uścisku, tylko odsunęła się od Reeve’a
 - Muszę ci coś powiedzieć... – zaczęła – Dziękuję ci, że zdjąłeś ze mnie klątwę... ale ja nigdy cię nie kochałam.....
Reeve’owi odjęło mowę... nie mógł wydusić ani słowa
 - Wiem, że to dla ciebie bolesne.... ale zrozum... Nigdy nie byłabym szczęśliwa z kimś takim jak ty..... Jesteś wampirem ....
 - Ale.. ale dlaczego?! Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem? – Reeve tracił nad sobą panowanie.
 - Jeśli naprawdę mnie kochasz.... pozwól mi odjeść..... Mój ukochany już na mnie czeka....
Reeve mimowolnie zacisnął dłoń na rękojeści Hellfire’a. Jego wampirza część umysłu podpowiadała mu: „Jak ona mogła ci to zrobić? Zabij ją!”. Nagle przeszyło go dziwne uczucie, a obraz przed oczyma zrobił się krwistoczerwony...... Dalej nie pamiętał nic...
Wampir obudził się i zorientował się, ze leży na chłodnej posadce grobowca. Spojrzał w bok i dostrzegł coś strasznego. Jego twarz zbielała ze strachu. Na posadce tuż obok spoczywało martwe ciało jego ukochanej, przybite do podłogi ostrzem Hellfire’a. Reeve podbiegł do niej i podniósł zakrwawioną głowę
 - Nie.... nie..... To niemożliwe.... Nie..... To nie może się tak skończyć!!! – po policzkach pociekły mu łzy, kiedy krzyczał te słowa. Coś w umyśle podpowiadało mu „Morderca!. Tak, to ty ją zabiłeś!”
Wampir ucałował chłodne wargi ukochanej i założył sobie miecz na plecy...... Jego dusza była potępiona i miała nigdy nie zaznać spokoju. Reeve, naznaczony swoim uczynkiem, wyruszył na wieczną tułaczkę.... Na jego twarzy nigdy już nie zagościł uśmiech......


THE END.....


 
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!