Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - White_wizard

Strony: [1]
1
Manga & Anime / Death Note
« dnia: Lutego 12, 2007, 10:17:28 pm  »
hmm... przeglądałem ten dział wzdłóż, wszerz i na ukos i nie znalazłem tematu, traktującego o tym anime. na miłość boską, jak można było nie stworzyć tematu o czymś tak genialnym jak death note? bo z której strony nie patrzyłbym na to anime i tak jest boskie. raz, że kreska jest dokładna, dopracowana, ogólnie cacy i po prostu świetna. dwa, świetnej kresce towarzyszy również świetna fabuła. trzy, do świetnej fabuły i kreski dołączony jest również bardzo przyzwoity podkład dźwiękowy

Fabułę podejrzewam znają wszyscy, ale niemniej jednak i tak ją przytoczę:
Otóż, główny bohater, Yamagami Light, przykładny licealista - ba, jeden z najlepszych uczniów w całej japonii, pewnego dnia w drodze do domu znajduje zeszyt w czarnej obwolucie - tak zwany death note. Jak się później okazuje, death note to bardzo praktyczna książeczka, bo jeśli wpiszemy do niej imię osoby, majać w myślach jej twarz, ten ktoś umiera. dalszej fabuły oczywiście zdradzać nie będę, ale anime i tak polecam, nawet jeśli ktoś nie lubi kryminałów to i tak powinno go zainteresować

2
Faza grupowa / Walka VII: Crono VS Celes
« dnia: Stycznia 02, 2007, 10:57:26 pm  »
   Chłodny wiatr roznosił zapach krwi po pobojowisku. Rozległa równina, jeszcze kilka godzin temu wypełniona różnymi odcieniami zieleni, teraz przypominała ciało poorane krwawymi bliznami. Czerwone ostrza wystawały z ziemi, przywodząc na myśl kolce jakiegoś makabrycznego jeżozwierza, a stadka kruków pastwiły się nad trupami, wypełniając powietrze złowrogi wrzaskami i dźwiękiem rozrywanego mięsa. Ktoś posiadający umiejętność postrzegania poza sferą materialną, pewnie zobaczyłby czarnoskrzydłych posłańców śmierci, wbijających miecze w dusze wojowników, błąkające się bez celu po polu bitwy. Tej nocy nawet tarcza księżyca nosiła odcień szkarłatu.
   Piorun uderzył w ziemię, zwęglając ciało jednego z umarłych. Na osmolonym skrawku ziemi stanął czerwonwłosy chłopak. Rozejrzał się zdegustowany dookoła i położył dłoń na rękojeści katany, przypiętej do jego pasa. Zanim zdążył skupić myśli młoda kobieta zbliżyła się do niego, zgrabnymi ruchami omijając ludzkie kończyny walające się bezładnie na ziemi. Proste blond włosy spływały jej po ramionach, a palce zaciskały się na prostym, jednoręcznym mieczu.
 - A więc to z tobą mam walczyć? – zapytała, mierząc przeciwnika wzrokiem – Wybacz, to nic osobistego, ale po prostu muszę cię zabić
Jedyną odpowiedzią był metaliczny dźwięk katany wyciąganej z pochwy. Celes uśmiechnęła się nerwowo i rzuciła na przeciwnika. Crono bez wysiłku zablokował atak, jednak zlekceważył wroga. Dziewczyna odbiła się od gardy i cięła go w twarz. Chłopak kierowany instynktem odruchowo odchylił się do tyłu i to uratowało mu życie. Końcówka tylko musnęła jego czoło, rozcinając opaskę i pozostawiając lekkie zadraśnięcie na skórze. Czerwonowłosy poczuł adrenalinę pompowaną do krwi w zastraszającym tempie. Nie mógł sobie pozwolić na przegraną, a przynajmniej nie w tak absurdalny sposób.
   Chwycił swoją katanę oburącz ciął kobietę od dołu. Celes zbiła ostrze przeciwnika, wykręcając się w piruecie i wyprowadziła szybką kontrę. Crono odskoczył do tyłu, wykonał efektowny obrót w powietrzu i odbijając się jedną ręką o podłoże wylądował kilka metrów dalej. Wyrzucił ramiona w bok, a jego ciało otoczone dziwną poświatą uniosło się w powietrze. Czarne chmury, które nagle zaczęły zbierać się na niebie, zasłoniły księżyc i zaczęły wirować, ponad sylwetką chłopaka.
   Powietrze przeszyło wyładowanie elektryczne. Celes bez wahania skierowała miecz ostrzem ku górze. Błyskawica posłusznie uderzyła w ostrze i okręcając się snopami iskier wokół niego zanikła. Celes spojrzała na zdezorientowanego przeciwnika i uśmiechnęła się złowieszczo.
 - Nie wiem dlaczego ktoś taki potrafi posługiwać się magią, ale na mnie to nie działa.
Korzystając ze skołowania wroga, rzuciła się do ataku. Crono uniknął cięcia roziskrzonego ostrza i skontrował z obrotu. Ich miecze spotkały się w zwarciu. W tej sytuacji chłopak miał przewagę, ale bynajmniej nie strategiczną. Po prostu przewyższał swoją oponentkę masą i siłą.
   Celes wyczuła co się święci, kiedy broń przeciwnika zbliżyła się na niebezpieczną odległość od jej krtani. Wykorzystując ciężar chłopaka przeciw niemu, wyrwała się ze zwarcia i wykonując zgrabny obrót przystawiła dłoń do pleców Crono.
   Silny błysk błękitnego światła wystraszył kruki żerujące na szczątkach poległych wojowników. Niewielkie kryształki lodu zaczęły wirować wokół czerwonowłosej postaci, coraz szybciej przylegając do jego ciała. Crono czuł miliony zimnych igiełek, wbijających się w każdy mięsień. Jednak nawet świadomość bólu znikła za zasłoną lodowego więzienia.
   Wiatr zawiał ponownie, tym razem niosąc ze sobą zapach padliny. Kruki, które zaspokoiły już swój głód, z dziwną zawziętością zabrały się za rozłupywanie bryły lodu, w której tkwiła postać z nienaturalni wykrzywionym wyrazem twarzy

3
Faza grupowa / Walka IV: Squall VS Tidus
« dnia: Grudnia 17, 2006, 04:18:47 am  »
   Źdźbła trawy zafalowały, uderzone silnym podmuchem nocnego wiatru. Światło księżyca w pełni, przebijało się przez chmury i padało na polanę, otaczając ją dziwną łuną. Rzadko kto tu bywał. Ludzie byli zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby zwrócić uwagę na skrawek zieleni, w środku lasu. Oczywiście nikogo nie obchodził fakt, że polana miała kształt idealnie pięcioramiennej gwiazdy i otaczała ją linia czarnych, uschniętych drzew. Jednak dzisiaj nawet zwierzęta omijały to miejsce. Instynktownie przeczuwały że tej nocy ta nikogo nie obchodząca polanka stanie się miejscem demonstracji boskich mocy. Dwie dusze miały pojawić się w tym miejscu, jednak opuścić je mogła tylko jedna...
   Drzewa wokół polany zapłonęły, otaczając ją ścianą ognia. Trawa ugięła się pod ciężarem dwóch postaci, które pojawiły się znikąd. Nikogo nie obchodziło to skąd wzięli się przybysze. Ważny był tylko ich cel...
   Blondyn o ciemnej karnacji trzymał miecz, którego ostrze przywodziło na myśl taflę zamarzniętego jeziora. Zakręcił na palcu piłkę do Blitzballa i rozejrzał się. Naprzeciw niego stał brunet w ciemnej, skórzanej kurtce, trzymając kurczowo rękojeść miecza.
 - Poddaj się, a wyjdziesz stąd bez szwanku - rzucił Squall, mierząc przeciwnika wzrokiem
 - Jasne - skwitował blondyn z ironią - chyba sam w to nie wierzysz.
Brunet wzruszył ramionami.
 - Musiałem spróbować.
Chwycił pewnie swój Gunblade przy lewej nodze i natarł na rywala. Tidus uśmiechnął się, kiedy podrzucił piłkę i mocnym kopniakiem posłał ją prosto w twarz przeciwnika. Squall nie był przygotowany na taki obrót sytuacji. Na ułamek sekundy stracił równowagę, ale to wystarczyło Tidusowi. Doskoczył do bruneta i pewnym ruchem ciął go przez klatkę piersiową. Squall uchylił się instynktownie, na ślepo, ale zbyt wolno. Jego rozcięta koszula zaczęła nasiąkać lepką, czerwoną substancją, a twarz wykrzywił bolesny grymas.
 - 1:0 dla mnie ? Blondyn wyszczerzył zęby i rzucił się do ponownego natarcia.
Jego przeciwnik uchylił się przed atakiem i wyprowadził kontrę od dołu. Odbił się od gardy Tidusa ciął z obrotu. Blondyn rzucił się w bok, jednak czubek ostrza Gunblade?u musnął jego policzek, pozostawiając na nim lekkie rozcięcie.
Chłopak nawet nie zauważył draśnięcia. Jego serce pompowało zbyt dużo adrenaliny, żeby mógł przejmować się takimi drobiazgami. Wyskoczył w górę i ze złowrogim błyskiem w oku natarł na rywala. Squall zablokował atak, jedną ręką trzymając rękojeść miecz, a drugą podpierając końcówkę klingi. Brotherhood Tidusa ześlizgnął się z ostrza przeciwnika, krzesząc przy tym snopy iskier.
Metaliczny odgłos towarzyszył każdej następnej wymianie ciosów. Przeciwnicy nacierali na siebie bezlitośnie, szczerbiąc nawzajem swoje ostrza. Refleks każdego z walczących był napięty do granic możliwości, ale mimo to ataki nie zyskały na precyzji. Każdy unik prowadził do kontry, każda kontra była blokowana
Squall odskoczył do tyłu i rzucił się na rywala, który pewnie zasłonił się swoim mieczem
 - Dobry jesteś - stwierdził Tidus, kiedy ostrza ich broni spotkały się w zwarciu.   
 - Wszystko jedno.
Brunet nadusił spust. Donośny huk rozdarł nocną ciszę, a ciało Tidusa, odrzucone impetem pocisku, poleciało dwa metry do tyłu.
Squall odetchnął głęboko. To koniec, takiego strzału się nie przeżywa. Oparł Gunblade na ramieniu i powolnym krokiem zaczął kierować się na skraj polany. Dopiero teraz poczuł jak bardzo wykończyła go ta walka. Ciało powoli odmawiało posłuszeństwa, a rana na klatce piersiowe raczej nie miała zamiaru się zasklepić.
   Nagle przeszył go palący ból. Z kącików ust zaczęły wypływać strużki krwi. Kiedy spojrzał w dół, zobaczył splamione czerwienią ostrze, wystające z jego własnej klatki piersiowej. Zanim umysł Squalla pojął co się stało, jego ciało leżało już bezwładnie na ziemi, desperacko próbując zatrzymać uciekające zeń życie.
   Tidus, dysząc ciężko wytarł krew z twarzy i kopnięciem przybił przeciwnika do ziemi. W dłoni trzymał zdeformowany naszyjnik, w którym tkwiła kula rewolweru...   

4
FanFik / Sprzedawca dusz
« dnia: Sierpnia 30, 2006, 11:07:46 pm  »
taaa... wygląda na to, że wreszcie przeszedł mi kryzys pisarski i wreszcie się za coś zabrałem. Napisałem to dzisiaj...... właściwie cały dzień mi to zajęło, ale uważam, że opoiwiadanko jest dobre. Jak to zwykł mawiać Ignatius, zapraszam do czytania i komentowania ;]

Sprzedawca Dusz


Dzwonek kończący lekcje przeszył nieruchome powietrze. Licealiści stadami wylegli na korytarz, pozostawiając nauczycieli w klasach samych ze swoimi sprawami. Szum rozmów, okrzyki radości i syczące szepty pełne nienawiści, mieszały się ze sobą i niczym fala rozbijały o mury szkoły.  Budynek tętnił życiem i pulsował w rytm bicia ludzkich serc. Te równomierne uderzenia, siłą wpychające życie do ludzkich organów, były słyszalne z odległości wielu kilometrów. Oczywiście tylko dla kogoś kto umiał słuchać. Przyciągały Go. Szedł spokojnym krokiem, rozkoszując się aromatem życia. Nosił czarny płaszcz, zdobiony czerwonymi ornamentami i rękawiczkę z białej skóry, na prawej dłoni. Jego jasne oczy błyszczały jak kawałki lodu załamujące światło, a zmierzwione przez wiatr włosy przywodziły na myśl pióra kruka. Nazywał się Seth, ale to imię nie miało dla niego większego znaczenia. Nadał je sobie tylko dlatego, że było to konieczne, bo trudno rozmawiać z kimś kto nie ma imienia.
Mijał wielu ludzi, przypadkowych przechodniów, zbyt zajętych problemami swojego krótkiego życia, żeby zwrócić na niego uwagę. I dobrze. Jego praca wymagała anonimowości. Był w wielu miejscach. Pojawiał się i znikał, nie zostawiając żadnych śladów swojego pobytu. Jednak zawsze zabierał coś ze sobą, małą cząstkę społeczności, której brak na dłuższą metę nie robił nikomu różnicy.
Tacy już byli ludzie. Stworzenia mające na względzie tylko własny interes i dążące do celu nawet po trupach. Oczywiście są wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę. Ot, małe niedociągnięcie w Boskim Planie.
Z zamyślenia wyrwało go coraz głośniejsze bicie serc, które odbijało się echem w jego umyśle. Był na miejscu.
Otworzył masywne drzwi i wszedł do wnętrza szkoły. Młodzi ludzie, od których roiło się w każdym zakamarku korytarza nie zwracali na Niego uwagi. Traktowali Go jak kogoś znajomego, kto przychodzi tu codziennie. Istotę niewartą uwagi, bo przecież jest tyle ważniejszych spraw do załatwienia. Tacy już byli ludzie....
Seth przechadzał się korytarzem, przypatrując się uczniom. Czasami zatrzymywał się, żeby przez chwilę przysłuchać się ich rozmowom, przyjrzeć uśmiechom na ich twarzach. Po kilku minutach dostrzegł zakochaną parę, obściskującą się przy jednym z parapetów. Ich usta złączone były w pocałunku, a serca zdawały się bić tylko dla siebie nawzajem. Seth uśmiechnął się sam do siebie. Idealnie.
Dźwięk kolejnego dzwonka obwieścił koniec przerwy. Szum rozmów ucichł na chwilę i uczniowie skierowali swe kroki do sal lekcyjnych, przytłoczeni perspektywą kolejnych czterdziestu pięciu minut, spędzonych w anemicznym letargu.
Po jakimś czasie, korytarz wyludnił się, a drzwi do sal zostały zamknięte przez nauczycieli, nie zawsze chętnych do brutalnego wbijania wiedzy do głów młodzieży.
Seth stał spokojnie i czekał. Nie śpieszyło mu się, a czasu miał aż za dużo. W powietrzu rozległo się echo butów, szybko uderzających o podłoże. Jeden z uczniów nie zdążył wypalić papierosa na czas i nie zwracając na nic uwagi biegł, żeby tylko zdążyć na lekcje. Kolejne spóźnienie nie wchodziło w grę.
Kiedy młody człowiek przebiegał obok Niego, z tylnej kieszeni jego spodni, zupełnie przypadkowo wypadła zapalniczka, tylko i wyłącznie dziełem przypadku wykrzesując w powietrzu małą iskierkę. Światełko spłynęło w dół, muskając delikatnie rurę z gazem, na której również przez zupełny przypadek znalazło się małe rozcięcie.
Jednak wybuch nie nastąpił od razu. To nie dałoby takiego efektu, jakiego On oczekiwał. Płomienie, niczym ujarzmiona bestia, powoli rozchodziły się po całym budynku, by w  końcu dać upust swojej wściekłości ze zdwojoną siłą
Uwaga! W szkole wybuchł pożar – zabrzmiał komunikat przez radiowęzeł – „Nauczyciele są proszeni o jak najszybsze wyprowadzenie uczniów z klas!
Z początku nikt nie brał na poważnie ostrzeżenia, ale kiedy uczniowie zaczęli czuć swąd spalenizny i zobaczyli kłęby dymu, szczerzące do nich swoje czarne kły, wybuchła panika. Wszyscy poderwali się z miejsc, przewracając krzesła i ławki i zaczęli przeciskać się do drzwi klas. Niektórzy, mimo usilnych starań nauczycieli próbowali wydostać się oknami. Zaczęła się brutalna przepychanka, w której logiczne myślenia ustępowało miejsca instynktowi samozachowawczemu. Każdy chciał ratować swoje życie, nawet kosztem innych. No cóż, tacy już byli ludzie...
Zakochana para, trzymając się za ręce i nawzajem wspierając swoją obecnością jakoś wydostała się na korytarz. Jednak fala napierającego tłumu rozdzieliła ich. Chłopak został poniesiony do przodu i brutalnie zepchnięty z klatki schodowej. Dziewczyna potknęła się i zepchnięta na bok, przez spanikowany motłoch, uderzyła głową w ścianę. Pociemniało jej przed oczami, a plamki powidoku powoli zasłaniały pole widzenia. Jednak instynkt samozachowawczy wziął górę. Wiedziała, że musi się stąd wydostać. Jeśli nie dla siebie, to dla swojego ukochanego, z którym tak brutalnie została rozdzielona. Nie miała zbyt dużo czasu. Gęsty dym wdzierał się jej do płuc i zalepiał oczy, a temperatura w budynku powoli stawała się nie do zniesienia. Ściany wokół niej powoli zaczynały zajmować się ogniem, a płomienie zajmujące coraz większą powierzchnię, uśmiechały się złowieszczo. Dziewczyna chciała wstać i ostatkiem sił znaleźć drogę ucieczki, ale dziełem zupełnego przypadku kawałek nadpalonego stropu przygniótł ją. Tracąc przytomność, straciła również ostatnią nadzieję na to, że zobaczy jeszcze swojego ukochanego.
W tym samym czasie, poza murami szkoły, młody chłopak, który jakimś cudem zdołał wydostać się z płonącego budynku, rozpaczliwie rozglądał się za swoją ukochaną. Nagle stało się coś dziwnego. Zupełnie jakby czas zatrzymał się w miejscu. Wszyscy ludzie dookoła zastygli w bezruchu, z przerażonymi wyrazami twarzy. Jeden z uczniów, który wyskoczył przez okno z drugiego piętra, zatrzymał się w powietrzu, zaprzeczając wszelkim prawom fizyki.
 - Ona ciągle tam jest. Wiesz o tym, prawda?
Chłopak odwrócił się i zobaczył dziwnego mężczyznę w czarno–czerwonym płaszczu, który lodowatymi oczami wpatrywał się w trawiony przeze ogień budynek
 - Co byłbyś w stanie poświęcić, żeby ją uratować? – kontynuował mężczyzna
 - Wszystko! – odparł bez namysłu chłopak
Seth uśmiechnął się i ściągnął rękawiczkę z prawej dłoni
 - Więc co powiesz na małą umowę? – zapytał, wyciągając rękę przed siebie – Uratuję dziewczynę, w zamian za twoją duszę.
Młodzieniec zawahał się. Umysł podpowiadał mu, żeby nie godzić się na coś tak absurdalnego, ale w końcu miłość okazała się ważniejsza. Drżącą ręką, uścisnął Jego dłoń. Seth uśmiechnął się i ukłonił. Podszedł do potężnych, dębowych drzwi szkoły, które jeszcze nie zajęły się ogniem i roztrzaskał je, nawet ich nie dotykając. Po chwili już go nie było. Zniknął w objęciach płomieni.
Chłopak z niedowierzaniem spojrzał na drzazgi, które zawisły w powietrzu. Jego mózg i wrodzona skłonność do logicznego myślenia, nie dopuszczały do wiadomości tego co się przed chwilą stało. Zawarcie umowy, w której stawką jest własna dusza to absurd. To się nie mogło zdarzyć... Jednak, kiedy spojrzał na wewnętrzną stronę dłoni, waga tego co przed chwilą zrobił, zaczęła do niego docierać. Na jego dłoni pojawił się czarny symbol o dziwnych kształtach. Nie wiedział czemu, ale miał przeczucie, że jest to znak, pieczętujący umowę...

Od pożaru szkoły minęły dwa tygodnie. Para zakochanych przechadzała się w świetle księżyca po parku. Chłopak szedł pogrążony w myślach. Z niewiadomych względów, nie pamiętał wszystkiego co działo się tamtego dnia. W jego świadomości krążyły obrazy i dźwięki, a całość spowijała mgła. Jedyne co pamiętał dokładnie to dziwna „umowa”, którą zawarł z mężczyzną w czarno – czerwonym płaszczu. Chłopak spojrzał na swoją dłoń. Czarny znak ciągle tam był. Ale czy to możliwe? Czy można tak po prostu zabrać czyjąś duszę?
 - Ja wywiązałem się ze swojej części umowy. – z zamyślenia, młodzieńca wyrwał znajomy głos – Teraz czas, byś ty wywiązał się ze swojej.
Chłopak odwrócił się i z przerażeniem spojrzał w lodowate oczy Seth’a
 - Co to za jeden? – dziewczyna była równie zaskoczona, co jej ukochany – Nie mów mi, że znowu komuś wisisz kasę?
Mężczyzna roześmiał się i pokiwał głową. Tacy już są ludzie..... Myślą tylko o pieniądzach...
 - Przyszedłem tu po coś co należy do mnie. Wiesz o czym mówię, prawda chłopcze?
Nagle, rozległ się huk wystrzału i powietrze przeszył pocisk, który trafił wprost w serce mężczyzny w czarno-czerwonym płaszczu
Dziewczyna w wyprostowanej ręce, trzymała rewolwer Peacemaker, wyciągnięty najpewniej z torebki. Z gniewem  płonącym w oczach, wpakowała jeszcze dwa strzały w klatkę piersiową mężczyzny i jeden w głowę.
Ale Seth Nawet się nie zachwiał, tylko wybuchnął gromkim śmiechem, a rany, z których jeszcze ułamek sekundy temu wypływała krew, zasklepiły się w mgnieniu oka.  Kilka pocisków z ludzkiej broni to stanowczo za mało, żeby Go uśmiercić.
Para zakochanych zamarła z przerażenia, a On poprawił płaszcz i ściągnął rękawiczkę z prawej dłoni.  
 - Na czym to ja skończyłem? A tak, dusza..... Co powiesz chłopcze na renegocjację naszej umowy? – kąciki Jego ust wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu – Zostawię cię w spokoju, ale w zamian za to zabiorę duszę twojej ukochanej. Co ty na to?
Młodzieniec zamarł. Nie umiał wydusić z siebie słowa. Chciał żyć, ale nie kosztem wielkiej miłości. Dlaczego to musiało się tak skończyć? Dlaczego?!
Upadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Ludzka strona wzięła nad nim górę.
 - Weź... ją... – wymamrotał, po czym zalał się łzami
Seth wyprostował przed sobą rękę i uśmiechnął się do dziewczyny. Na jej czole pojawił się dziwny symbol, emanujący niebieskawym światłem. Taki sam, był na Jego dłoni.
 - To nie jest twój szczęśliwy dzień, moja droga – skomentował Seth, a powietrze wokół niego zaczęło dziwnie wibrować. Z połyskującego emblematu na czole dziewczyny zaczęły wydobywać się świetliste nitki, które płynęły do Jego dłoni. Linie wirowały w powietrzu i sklejały się ze sobą, aż w końcu stworzyły jeden strumień, który prze zetknięciu z symbolem na Jego dłoni błysnął oślepiającym światłem i po prostu zniknął, pozostawiając w powietrzu tylko niebieskawe iskierki, niesione przez wiatr.
Bezwładne ciało dziewczyny runęło na ziemię, a jej ukochany wciąż klęczał, zraszając glebę swymi łzami.
 - Jeszcze nie wszystko stracone, chłopcze – stwierdził Seth, nie kryjąc uśmiechu – Możesz odzyskać jej duszę. Jutro o tej samej porze przyprowadź w to miejsce swojego najlepszego przyjaciela i swego największego wroga. Wtedy pogadamy...
Mężczyzna w czarno-czerwonym płaszczu odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem ruszył do wyjścia z parku, zostawiając niedoszłego zakochanego sam na sam ze swoimi myślami i pozbawionym duszy ciałem swojej „ukochanej”.
Jednak przy bramie ktoś na niego czekał. Stara znajoma, boska wysłanniczka, w ciele młodej kobiety, ubranej w prostą, szarą sukienkę.
 - Uważaj na gwałcicieli, Ariel. Kręcą się w tej okolicy – powiedział, spoglądając jej w oczy i uśmiechając się niewinnie  
 - Bardzo śmieszne, Seth – skomentowała, patrząc na niego z politowaniem – Wiesz, że mojemu mocodawcy bardzo nie podoba się to co robisz?
 - Wiem – stwierdził, nie przejmując się specjalnie słowami kobiety – Ale jestem stworzeniem interesu. Moje duszę są na sprzedaż dla tego kto da więcej. A wiesz, kto z reguły daje więcej?
 - Mój Pan nie będzie zniżał się do poziomu twojego piekielnego poplecznika! – wrzasnęła Ariel sfrustrowana – Kupowanie dusz..... też coś. Tak się nie godzi.
 - Być może. Ale ja nie pracuję ani dla twojego Pana, ani dla Władcy Podziemia. Służę sam sobie – Seth wykrzywił usta w szyderczy uśmiech – co w gruncie rzeczy czyni mnie prawie tak ludzkim jak ludzie.
 - Co ty możesz wiedzieć o ludziach? – Ariel nie wytrzymała i wrzasnęła po raz kolejny – Kiedy mój Pan ich tworzył, ty nie byłeś nawet pojedynczym atomem!
 - Człowiek to zlepek wszystkich możliwych uczuć i pragnień, zmieszanych razem, tak, żeby stworzyć w miarę spójną istotę – stwierdził mężczyzna w czarno-czerwonym płaszczu – A jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego
Wysłanniczka Boga spojrzała na ciało dziewczyny, bezwładnie leżące na ziemi
 - Od początku chciałeś zabrać jej duszę, prawda?
 - Znasz mnie jak nikt inny, Ariel – na twarzy Setha po raz kolejny zagościł uśmiech
 - Czyli ten pożar i cała ta szopka były tylko dla...
 - Zabawy – dokończył za nią – Chociaż nie do końca. Wiesz dobrze, że dusze mogę zabierać tylko na podstawie dobrowolnie zawartej umowy.
Ariel po raz kolejny zaczynała tracić cierpliwość. Otworzyła usta, żeby zrównać Setha z ziemią, ale On przywarł do niej i zamknął jej usta pocałunkiem. Boska wysłanniczka odepchnęła Go... dopiero po chwili. To w niej właśnie uwielbiał. Była prawie tak nieprzewidywalna jak ludzie
 - A teraz wybacz, moja droga – powiedział kłaniając się dwornie – obowiązki wzywają.  
Nie zwracając już na nią uwagi, przeszedł przez bramę parku i zatrzymał się na chodniku, żeby się rozejrzeć. Dwóch zboczeńców, zupełnie przypadkiem chwyciło idącą ulicą dziewczynę i próbowało zaciągnąć ją w ciemną alejkę. Atakowana wyrywała się, ale mężczyźni mieli przewagę siłową.
Seth znów się uśmiechnął, jak to miał w zwyczaju. Ludzie nigdy nie przestaną go zadziwiać. Ruszył powolnym krokiem w stronę skąpanej w mroku uliczki. Nie śpieszyło mu się. Miał dużo czasu. Całą wieczność...

5
FanFik / Przeklęty
« dnia: Listopada 12, 2005, 10:44:54 pm  »
Nazwijcie to jak chcecie, ale zabieram się za pisanie drugiego fika. Tym razem będzie to opowiadanie w świecie fantasy, wykreowanym przeze mnie. Wiem, ze trzeba mieć nieźle zrytą psychikę, zeby pisac dwa fiki równolegle, ale zapewniam, że praca nad "Przeklętym" nie opóźni update'ów w GT (którego i tak nikt nie czyta heh....)
A więc drżyjcie śmiertelnicy. Oto przed wami kolejny twór mojego pokręconego umysłu:

Prolog

Strażnik w skórzanej, nabitej ćwiekami kurtce stał oparty i swoją halabardę i sennym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Niebieskawa poświata księżyca rzucała delikatne światło na jego pooraną zmarszczkami twarz. Ziewnął, szeroko otwierając usta i przeciągnąwszy się spojrzał na bramę zamku. Z utęsknieniem wyczekiwał zmiany warty, ale za nim to nastąpi chciał zrobić jeszcze jeden obchód wokół warowni. W końcu za to mu płacą....
Spojrzał jeszcze tylko od niechcenia na rozległe ogrody  otaczające posiadłość i ruszył. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że z cienia obserwuje go para przenikliwych szarych oczu.
Nieznajomy, odziany w czarną tunikę, z kapturem zasłaniającym twarz, wychylił się z ukrycia kiedy tylko mężczyzna z halabardą zniknął z pola widzenia. Szybko i bezszelestnie pokonał trawiasty odcinek i omijając kilka skąpanych w mroku krzewów przylgną do kamiennej ściany. Było ciemno, lecz nieznajomy nie był człowiekiem i w nocy widział prawie tak dobrze, jak w dzień. Poza tym, przez kilka ostatnich dni, podszywał się pod służącego w zamku i jego każdy ruch był starannie zaplanowany. W swoim fachu nie był może najlepszy, ale zawsze przygotowywał się do zleconego zadania.
Dla pewności rozejrzał się jeszcze dookoła i wczepił palce w przerwę między kamieniami muru. Zamkowi w Arah’mee zdecydowanie można przypisać określenie „dobrze ufortyfikowany”, ale na pewno nie „dobrze strzeżony”. Zaczął się wspinać. Wgłębienia w ścianie były na tyle głębokie, że bez większych trudności mógł dostać się na flankę.
Był już prawie na szczycie, kiedy poczuł na twarzy silny podmuch. Wiatr zerwał mu z głowy czarny kaptur i rozmierzwił brązowe włosy, odkrywając spiczaste uczy.
Nieznajomy oparł ręce na ostatniej szczelinie w murze i podciągnąłem się, żeby widzieć co dzieje się po wewnętrznej stornie. Sama ściana nie była może jakoś strasznie wysoka, ale miała około dwóch metrów grubości. Odziany w czerń mężczyzna wszedł na mur i uklęknął, naciągając kaptur spowrotem na głowę.
Spojrzał w dół. Pod nim znajdował się dziedziniec, oświetlony przez pochodnie, przytwierdzone do ścian zamku. W kącie dostrzegł mały, pokryty strzechą budynek, prawdopodobnie kwaterą strażników. Z okien wylewały się smugi jasnego światła świec i dźwięki ożywionej rozmowy. Mężczyzna pełniący wartę przed drzwiami z nudów rysował na ziemi trzonkiem halabardy kontury jakiegoś dziwnego stworzenia. Woda w studni, znajdującej się na środku dziedzińca ciekawie odbijała fragment nocnego nieba. Jednak dwóch barczystych jegomościów, stojących przy niej skupiała się na obserwacji otoczenia, a nie na podziwianiu piękna nocy.

Jephreim Tallow, człowiek w średnim wieku, pełniący funkcję strażnika ponad dziesięć lat, rozgrywał właśnie partię pokera ze swymi kolegami po fachu.
 - Oszukujecie, k***a – wrzasnął, rzucając karty na stół
 - Po prostu nie umiesz przegrywać – zripostował siedzący naprzeciwko niego strażnik
Tallow splunął na ziemię i wyjrzał przez okno, świdrując wzrokiem mężczyzn stojących przy studni.
 - Idę powiedzieć tym baranom, żeby tu przyszli – rzucił, wstając z miejsca – Tylko nie wypijcie całej gorzały, psie syny.
Mężczyzna wziął opartą o ścianę halabardę i wyszedł na zewnątrz. Wzdrygnął się, uderzony chłodnym podmuchem jesiennego wiatru i zapiął ciaśniej skórzaną kurtę. Omiótł spojrzeniem całą szerokość placu i podszedł do wartowników. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że ukryta w cieniu postać, przemknęła obok niego i bezszelestnie zbliżyła się do bocznej ściany zamku. Nieznajomy wiedział, że tu właśnie znajduje się tajemne przejście, prowadzące bezpośrednio do komnaty jednego z wielu bogatych kupców w Arah’mee – Lorda Carbona. Postać w czerni odszukała ręką przycisk, ukryty w zagłębieniu ściany i podążyła krętymi schodami otwartego przejścia. Paradoksalnie, ukrytą klatką schodową, która już wiele razy ratowała władcę zamku z opresji, podążał właśnie skrytobójca....
Morderca pokonał kilka ostatnich stopni i odsunął bezszelestnie odsunął zasłonę. Jego oczom ukazała się sypialnia Lorda Carbona. Smugi księżycowego światła wlewały się przez małe okienko w kamiennej ścianie, a dopalająca się już świeczka na nocnym stoliku, rzucała bladą poświatę na pogrążonego w głębokim śnie człowieka. Zabójca powoli zbliżył się do łoża, uważając na skrzypiące deski podłogi. Niespodziewanie, światło księżyca sczerniało, zamieniając się w obłok ciemnego dymu. Z chmury wyłoniły się skrzydła, w całości pokryte czarnymi jak smoła piórami, stopniowo odsłaniając odzianą w czerń i biel sylwetkę. Postać wpatrywała się pustymi oczyma w leżącego na łóżku Lorda.
Skrytobójca uśmiechnął się krzywo. Przed nim stał Anioł Śmierci, w całej okazałości. Morderca wiedział, że ten sam anioł towarzyszył mu podczas każdej misji. Wiedział także, że żaden śmiertelnik poza nim nie jest w stanie zobaczyć tych niematerialnych istot – to było jego przekleństwo.
Zabójca odpiął od pasa długi sztylet i bezceremonialnie zanurzył go między żebrami ofiary. Z ust nieświadomego niczego Cordona uciekło ostatnie tchnienie. Skrytobójca wytarł ostrze w pościel i cofnął się kilka kroków do tyłu. Czekał na dalszą część „spektaklu”....
Z miejsca, gdzie w ciele ofiary znajdowało się serce, zaczęła ulatniać się eteryczna materia – dusza..... W ręce czarnoskrzydłego anioła zmaterializował się długi, dwuręczny miecz, zdobiony misternymi, czarnymi runami. Mroczny Posłaniec zamachnął się i rozciął duszę Lorda. Powietrze przeszył niemy krzyk i duch Cordona został pochłonięty przez ostrze. Twarz anioła nie przedstawiała żadnych emocji. Skrytobójca popatrzył w puste oczy anioła. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, kiedy ich spojrzenia spotkały się.
Posłaniec Śmierci ukłonił się rozpłynął w mroku tak szybko, jak się pojawił, zabierając ze sobą kolejną ludzką duszę.
Jednak „spektakl” nie zrobił na zabójcy większego wrażenia.... widział już wiele podobnych... za każdym razem, kiedy zabijał.....
Zadanie wykonane , pomyślał, zostało jeszcze tylko spotkanie w Złotym Łabędziu....

Młoda elfka, w stroju podróżnym, przystanęła przed dużym prostokątnym budynkiem i zlustrowała przerdzewiały szyld, przyczepiony nad wejściem.
 Karczma pod Złotym Łabędziem, pomyślała opierając dłonie na biodrach, wreszcie jestem na miejscu
Ruchem głowy odgarnęła z oczu długie, spływające po ramionach blond włosy i przeszła przez drzwi zajazdu.
Już od progu poczuła na sobie nieprzyjemne spojrzenia bywalców karczmy. Nie zważając na pogwizdywanie i ręce, które wyciągały się, ku jej pośladkom, podeszła do ukrytego w kącie budynku stolika. Zasiadający przy nim chłopak nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat według ludzkiej rachuby czasu. Jednak spod jego długich do ramion włosów wystawały spiczaste uszy, a na przedramieniu miał wytatuowaną różę i sztylet – znak Gildii Skrytobójców.
 - Mogę się przysiąść? – zapytała, mierząc go wzrokiem
Chłopak potraktował ją przelotnym spojrzeniem i skinął na miejsce naprzeciw siebie.
 - Jestem... – powiedziała elfka, ale skrytobójca przerwał jej w pół zdania
 - Anathea Ashkevroon.... snajper w następnej misji....
 - Skąd wiesz? – dziewczyna spojrzała na niego pytająco – Przecież nigdy się nie spotkaliśmy.
 - Do szaty masz przypiętą broszę rodu Ashkevroonów, a na prawym policzku ślad po cięciwie – zrobił pauzę, żeby pociągnąć łyk z kufla ustawionego przed nim – Poza tym na lewym udzie masz wytatuowany znak Gildii Skrytobójców.... Dość osobliwe miejsce jak na mój gust, ale to już nie moja rzecz.....
Elfka zarumieniła się lekko i zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem. Zdała sobie sprawę, że nie rozmawia ze zwykłym zbirem. Zabójca, który przed nią siedział, choć fizjonomię miał ludzką, był półdemonem, a jego oczy dostrzegały dużo więcej, niż oczy zwykłego śmiertelnika.....
 - Jak cię zwą? - zapytała
 - Deamen.....
 - Deamen? – Anathea była wyraźnie zdziwiona – W języku demonów to przecież znaczy „Przeklęty”. Dlaczego akurat Przeklęty?
Zabójca spojrzał na nią swymi szarymi, demonicznymi oczyma, a po plecach przeszedł jej zimny dreszcz
 - Wierz mi – powiedział oschle – nie chcesz wiedzieć....  

c.d.n.

 

6
Inne gry Square Enix / Kingdom Hearts
« dnia: Października 03, 2005, 06:51:02 pm  »
Po głębokiej analiziw zawartości 4um doszliśmy z wizardem do wniosku, ze poza tematem o KH: CoM nie ma tu nic więcej o Kingdom Hearts. No wiec doszliśmy do wniosku, ze zasadniczo trzaba założytć nowy temat, bo tu już sporo osób miało okazję zapoznać się z wersją na ps2.
No więc czekam na opinie szanownych użytkowników, co myślą na temat części pierwszej i jakie wiążą nadzieje z częścią drugą.

PS
Jeden z powodów, dla których uwielbiam KH:

7
FanFik / Another side, another story.....
« dnia: Kwietnia 23, 2005, 11:26:55 pm  »
Po nieoczekiwanym sukcesie "Niekończącej się historii" i wpisaniu jej na listę bestselerów w azerbejdżanie przewidywalne było, ze zostanie napisana kontynuacja. Pod niejaką presją innych fanatycznych wręcz pisarzy, zdołałem okiełznać klawiaturę i stworzyć początek nowej historii...... Nie jest to moze tekst pierwszej jakości, ale jak na początek starczy..... Liczę, ze w drugiej edycji NSH będzie brało udział dużo wybitnie uzdolnionych osób a więc liczę także na wysoki poziom postów...... ALE "beware of the evil mod's power".....

Here we go:

   Gwieździsta noc rozpościerała swe skrzydła nad Dominium – wielkim miastem w centralnej części kontynentu. Księżyc roztaczał delikatną łunę wokół uliczek, a spadająca gwiazda właśnie przeszyła aparycję niebios..... Była to wymarzona noc na romantyczny spacer z bliską osobą, ale taka przechadzka nie była bynajmniej celem pewnego młodzieńca, który ostrożnie kroczył jedną z bocznych alejek. O tej porze w bogatej dzielnicy miasta kręcili się tylko strażnicy, wypatrujący złodziei ..... no i złodzieje, unikający strażników. Chłopak, który wyłonił się z alejki bez wątpienia nie należał do grupy obrońców sprawiedliwości..... Jego błękitne oczy uważnie wypatrywały potencjalnego zagrożenia. Poza tym chłopak starał się nie zwracać na siebie uwagi, co nie było łatwe, chociażby z powodu tego, ze niechlujnie ułożone czarne włosy były przyprószone pasmami błękitu. Lekko wydłużone kły, wystające z uśmiechniętych ust świadczyły o tym, ze płynie w nim demoniczna krew...... Do pasa przyczepione miał dwa sztylety – ot tak sobie na wszelki wypadek – a z pleców zwisał długi, elficki miecz.
Chłopak był z natury spokojny, ale nienawidził demonów - głównie dlatego, ze jego rodzice nimi byli...... Ojciec zginął w wielkim-czymś-tam, a matka odeszła, kiedy był jeszcze mały, zostawiając mu tylko amulet z bliżej nieokreślonym niebieskim kamieniem szlachetnym. Garet – bo tak miał na imię chłopak – spędził praktycznie całe życie w sierocińcu, gdzie nauczył się jak kraść, i zabijać, a także wielu innych przydatnych rzeczy.......
Przemierzając ulice i upewniwszy się, ze nikt go nie śledzi dotarł wreszcie do celu – posiadłości lorda, którego imię-jest-zbyt-skomplikowane-żeby-je-wymówić. Garet słyszał całkiem niedawno, ze ów lord ma najlepiej strzeżony skarbiec w całym mieście – i to był wystarczający powód, żeby spróbować go okraść.
Po przeprowadzeniu krótkiego rekonesansu chłopak podszedł do ogrodzenia. Poczekał aż strażnik, który robił obchód zniknie z pola widzenia i prześlizgnął się na drugą stronę. Ostrożnie utorował sobie drogę do okna na parterze i  rozejrzał się dookoła. Na razie szło mu dobrze.... aż za dobrze. Wyjął z kieszeni komplet wytrychów i używając odpowiedniego podważył zasuwę okna. Otworzył je i upewniając się, ze w pokoju nie zastanie nikogo, wślizgnął się do środka. Ważąc każdy krok skierował się do drzwi pomieszczenia. Musiał być strasznie ostrożny, bo w końcu najmniejsze skrzypnięcie mogło mu sprowadzić na kark masę strażników – a tego wolał uniknąć. Wyszedł na korytarz i kiedy dochodził do następnego pokoju usłyszał jakieś głosy. Przeklął w myślach i podszedł do najbliższych drzwi. ..... Były zamknięte... Nie miał czasu, żeby bawić się wytrychem, bo za kilka sekund zostanie przyłapany..... Musiał coś wymyślić.... i to szybko. Nagle stało się coś dziwnego. Amulet, który nosił na szyi zabłysnął jaskrawym światłem, a otoczenie, jakby zafalowało. Zanim się zorientował, stał zdezorientowany w uliczce nieopodal posiadłości lorda. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co się stało..... w końcu takie rzeczy nie zdarzają się codziennie..... Chłopak spojrzał na swój amulet, który jarzył się jeszcze nikłym światłem i schował go do kieszeni. Na twarz spłynął mu mimowolny uśmiech – kto by pomyślał, ze prezent od matki może się przydać w robocie......
Chłopak odwrócił się i  zbierał się do domu, kiedy jakaś biegnąca osoba na niego wpadła. Postać podniosła się z ziemi i szybkim krokiem skierowała się w ciemność miejskich uliczek. Garet, zdziwiony zachowaniem przechodnia, pomacał się odruchowo po kieszeniach, żeby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu..... ale nie było. Zniknął jego amulet.
„Do czego to doszło..... ” – pomyślał, rzucając się w pogoń za znikającą w ciemności postacią – „żeby już nawet złodziei okradali....”  
Chłopak znał tą część miasta na wylot i wiedział, ze tutaj nawet mysz się przed nim nie ukryję. Po krótkim pościgu dogonił zakapturzoną postać i całym ciężarem ciała powalił na ziemię. Zsunął jej z twarzy kaptur i ku swojemu zdziwieniu zobaczył, zielone kobiece oczy, obdarzające go wściekłym spojrzeniem. Mimowolnie poluzował uścisk, a dziewczyna wykorzystała to i zrzuciła go z siebie. Szybko pozbierała się z ziemi i zniknęła w wąskiej uliczce.
„To już jest lekka przesada” – pomyślał Garet – „co jak co, ale żeby elfy kradły?” Wstał z ziemi i bez wahania wbiegł w uliczkę. Nie zastał tam jednak tylko elfki. Drogę zagradzała mu para potężnie zbudowanych mężczyzn, którzy mieli tak inteligentny wyraz twarzy jak kosz na śmieci..... Garet chciał się ostrożnie wycofać, ale drogę zastąpiło mu dwu innych facetów o podobnej, barczystej budowie...... „Zły dzień....” – pomyślał jeszcze tylko Garet, zanim wprowadził w życie swój plan awaryjny.....    



 

8
FanFik / The Gunman's Tale.....
« dnia: Marca 17, 2005, 10:04:57 pm  »
Pomyślałem sobie, ze skoro inni piszą fiki opowiadania, czy jak Tantalus ... powieści, to moze ja teżś powinienem spróbować swoich sił i napisać coś od siebie. A więc jak wynika z tytułu, fik jest osadzony w świecie FFVII...... Proszę was, zebyście napisali po przeczytaniu co o nim myślicie i jeśli się wam coś niepodobało, to powiedzcie, a ja postaram się to zmienić......

Rozdział I

Ciężkie sklepowe drzwi otworzyły się powoli, wydając przy tym dźwięk, który świadczył, że nie były oliwione przez ostatnie kilka lat. Starszy pan stojący za ladą uniósł od niechcenia głowę i spojrzał na postać stojącą na progu. Ową postacią był młodzieniec odziany w długi, czarny płaszcz, opatrzony białymi ozdobnikami z tyłu. Przeczesał palcami swoje brązowe włosy i spoglądając na sprzedawcę przenikliwymi, czerwonymi oczyma zapytał:
 - Czy przyszło już moje zamówienie?
 - Dane personalne i dowód tożsamości.... – odpowiedział sprzedawca leniwym głosem
Młodzieniec westchnął i sięgnął do kieszeni płaszcza. Po chwili szukania wyjął z niej białą legitymację, którą podał starszemu panu za ladą. Sprzedawca przeglądał przez chwilę zapisane na kartoniku informacje, po czym skierował wzrok na młodzieńca stojącego przed nim:
 -  Dave Heartbreak, lat osiemnaście.... – przeczytał na głos sprzedawca, nie ukrywając zdziwienia nazwiskiem klienta.
 - Dokładnie tak.... chociaż przyjaciele wołają na mnie czerwony upiór – potwierdził chłopak, pokazując w uśmiechu białe zęby.
Sprzedawca nie zagłębiał się w pochodzenie tego przezwiska, gdyż miał dziwne przeczucie, że tych którzy go używali są już częścią Lifestreamu.... Zamiast tego starszy pan odgrzebał ze sterty dokumentów właściwą kartkę i udał się do sklepowego magazynu. Spacerował chwilę między metalowymi półkami, spoglądając raz po raz na kartkę trzymaną w ręku. W końcu odnalazł odpowiednią paczkę. Jeszcze raz sprawdził, czy numer ewidencyjny się zgadza i zdjął z półki dość dużą, niechlujnie zawiniętą paczkę, po której kształcie można było wywnioskować, iż jest to jakaś broń strzelecka.
 - Karabin snajperski z celownikiem optycznym, plus po dwa pudełka amunicji do handguna i peacemakera – powiedział sprzedawca, zacierając ręce na myśl o tym jakie pieniądze może wyłudzić od tego niepozornie wyglądającego młodzieńca – To będzie razem jakieś..... 10000 gil...
 - Co?! – oburzył się Dave – Za 10000 mogę sobie kupić czołg i jeszcze mi zostanie. Za snajperkę i amunicję mogę dać maksymalnie 3000.
 - W slumsach każdy musi sobie jakoś radzić, a 10000 to i tak nie jest wygórowana cena za tak dobry sprzę..... – sprzedawca nie dokończył zdania, gdyż zorientował się, ze ma przystawiony pistolet do czoła.
 - Słuchaj, ujmę to bardzo prosto – powiedział chłopak, trzymając palec na spuście – Mam dzisiaj zły humor i dlatego mogę zupełnie za darmo zrobić ci taki stylowy otwór w czaszce. Jestem pewien, że twój mózg spływający po ścianie w bardzo gustowny sposób wzbogaci estetykę wnętrza tego lokalu.
Sprzedawca chciał się jeszcze targować z młodzieńcem, ale kiedy dostrzegł wściekle czerwony błysk w oczach swego klienta zrozumiał dlaczego mówią na niego czerwony upiór.
 - D....do.. dobrze..... 3000 w....wy... starczy – wyjąkał przez zaciśnięte zęby starszy pan
 - Widzisz? Wiedziałem, że się dogadamy – rzucił chłopak, po czym położył na stole sakiewkę z pieniędzmi, wziął swoją przesyłkę i opuścił lokal.
Wychodząc na ulicę usłyszał jeszcze wiązankę przekleństw rzuconą przez sprzedawcę, ale tylko go to rozbawiło. Młodzieniec schował nowo nabytą broń wewnątrz swego płaszcza. Nosił ten płaszcz z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze nie rzucał się w oczy na ulicach Midgar, gdzie zawsze panował mrok, po drugie na czarnych ubraniach nie było widać brudu, a po trzecie i najważniejsze łatwo było ukryć w nim broń palną. Jednak mimo wszystko czarny płaszcz miał także jedną irytującą wadę: Można go prać tylko w trzydziestu stopniach, a przy tej temperaturze trudno było wywabić plamy krwi, które często się na nim pojawiały.... i bynajmniej nie była to krew właścicielka płaszcza.

Kilka metrów od drzwi sklepu na Dave’a czekał inny chłopak. Miał on krótko przycięte, platynowe włosy a jego bladobłękitne oczy były wbite w ziemię. Ów chłopak wyróżniał się spośród przechodniów swoim strojem, który przywodził na myśl uniform SOLDIER. Na prawym ramieniu miał wytatuowaną jakąś cyfrę.... prawdopodobnie 0, choć trudno było powiedzieć na pewno, gdyż górną część ramienia pokrywało kilka blizn.
 - Czołem, Sleet – rzucił Dave, przystając obok swojego znajomego
 - Załatwiłeś? – zapytał krótko Sleet, podnosząc głowę
 - Oczywiście – odpowiedział czerwonooki, dumnie pokazując nowo nabyty karabin snajperski – Wyobraź sobie, że stary chciał za niego 10000. Ale na szczęście mam talent do negocjacji i udało mi się stargować do 3000 gil.
 - Nie masz żadnego talentu do negocjacji, tylko dwie spluwy przy pasie. Z resztą pewnie znowu zacząłeś wciskać ten kit o czerwonym duchu....
 - Czerwonym upiorze!
 - Właśnie..... zresztą co za różnica. Jak dla mnie mogłeś nawet przedstawić się jako czerwony wypierdek mamuta......
 - Ja cię chyba kiedyś zastrzelę – powiedział Dave ironicznym tonem
Sleet nic nie odpowiedział, tylko gestem głowy wskazał na drzwi od pobliskiego baru. Ten wymowny gest znaczył: „Chodź się napić, ja stawiam”.
Dave rzucił jeszcze tylko okiem na święcący jasnym światłem neon, zawieszony nad sklepem z bronią: „Machine Gun”, po czym poszedł za swoim towarzyszem, wkładając ręce do kieszeni. Chłopak zamyślił się i kiedy miał otworzyć drzwi do baru jakiś dźwięk wyrwał go z zamyślenia. Dave otrząsnął się i zorientował, że dźwięk dochodzi z zaułka przy barze i jest on jednoznacznie wołaniem o pomoc. Młodzieniec niewiele myśląc rzucił się w zaułek mając nadzieję uratować „piękną nieznajomą”....
Po chwili chłopak znalazł się na końcu szarej alejki
 - Zostaw ją w spoko...... co?!
Ku swojemu zdziwieniu nie zobaczył tam żadnej „pięknej nieznajomej”, tylko grupkę skinów, którzy najwyraźniej spodziewali, że ktoś ich „odwiedzi”
 - No panowie  -powiedział jeden z nich, najwyraźniej przywódca – w końcu jakiś idiota złapał się na naszą przynętę
Jego wypowiedzi towarzyszył krótki wybuch śmiechu pośród grupy. Dave nie czekał na reakcję skinów, tylko obrócił się na pięcie i skierował się szybkim krokiem do wyjścia. Nie zdążył wyjść na otwarty teren, bo drogę zastąpiła mu druga część grupy. Był otoczony i na domiar złego spoglądało na niego około dziesięciu, wykrzywionych, łysych głów, z których każda nosiła wyraz twarzy szympansa.
Chłopak przeanalizował sytuację i ocenił swoje szanse. W jego stronę skierowane były trzy zardzewiałe lufy pistoletów, cztery długie miecze i trzy kije baseballowe. Sytuacja przedstawiała się katastrofalnie, ale... „Już z większych opresji wychodziłem cało” – pomyślał Dave
 - Dobra – powiedział jeden z napastników – oddawaj wszystko co masz, a może puścimy cię wolno.
Bohater nie odpowiedział, tylko szybkim ruchem ręki sięgnął do pasa i zanim ktokolwiek się zorientował dwóch napastników leżało na ziemi. Jeden zginął od razu, gdyż kula przebiła mu czaszkę na wylot, a drugi wił się jeszcze w agonii, trzymając się za brzuch. Dave trzymał w wyprostowanych rękach dwa pistolety.
 - Właśnie popełniłeś największy błąd w swoim życiu, pop***dolcu – krzyknął przywódca bandy, dając tym samym rozkaz do ataku.
Dave uchylił się, unikając wysokiego cięcia wielkim mieczem, po czym szybkim ruchem ręki trafił właściciela pięścią w podbrzusze. Kiedy ten był zdezorientowany, Dave chwycił go za kark, posługując się nim jako żywą tarczą. Skini z handgunami władowali w „żywą tarczę” dwa magazynki, ale w połowie pierwszego „tarcza” stracił przymiotnik „żywa”. Dave odrzucił zwłoki i odskoczył w bok, oddając kilka strzałów na ślepo. Kolejna dwójka napastników leżała martwa na ziemi. Widząc co się dzieje przywódca gangu wpadł w furię i ruszył na naszego bohatera wściekle wymachując mieczem. Dave wykorzystał przewagę odległości i zanim ten do niego dobiegł miał już w klatce piersiowej kilka kilogramów ołowiu. Straciwszy przywódcę członkowie grupy popatrzyli po sobie, a Dave wciąż trzymał wyciągnięte przed sobą dwa pistolety. Nie lubił takich sytuacji.....
Na jego szczęście skinowie, skoro ich przywódca stał się częścią Lifestreamu, postanowili wycofać się. Schowali broń i w popłochu wynieśli się z alejki. Dave odczekał chwilę, po czym dysząc ciężko także skierował się na otwartą przestrzeń. Schował swoje pistolety, z których wciąż unosiła się smużka dymu i otarł dłonią pot z czoła. Kiedy wyłonił się z alejki dostrzegł Sleeta, opierającego się o ścianę obok.
 - I co? – zapytał ironicznie Sleet – Jak tam powiodła się misja ratunkowa?
 - Ty cholerny poj***się!!! – krzyknął poirytowany Dave, przystawiając mu pistolet do czoła – Zaraz cię zastrzelę! Dlaczego mi nie pomogłeś?
 - Nie zastrzelisz mnie – odpowiedział spokojnie chłopak – liczyłem wystrzały... Nie masz już kul w magazynku
Dave pociągnął za spust i..... okazało się, ze Sleet ma rację. Zamiast wystrzału dało się słyszeć tylko głuche pstryknięcie
 - Cholera....... ale dlaczego mi nie pomogłeś skoro widziałeś co się dzieje?!
 - Bo sam się w to wpakowałeś, bohaterze – rzucił Sleet, po czym pociągnął duży łyk z trzymanej przez siebie puszki piwa – Dorośnij, chłopcze..... W Midgar nie uratujesz żadnej  „pięknej nieznajomej”..... jedyne kobiety jakie się o tej porze kręcą po ulicach to dziwki.... a one nie potrzebują twojej pomocy.... chyba ze finansowej.
 - Za to, że mi nie pomogłeś masz u mnie duuuuuuuuży minus – powiedział już spokojniej Dave, przeczesując palcami włosy
 - Świetnie.... – odpowiedział jego towarzysz nie przejmując się tym zbytnio – Chcesz piwa?
Chłopak pokiwał tylko głową, a Sleet wyciągnął z kieszeni puszkę i rzucił ją niedbale swemu koledze. Dave otworzył puszkę i również pociągnął z niej duży łyk napoju którego smak był zadziwiająco podobny do smaku styropiany, czy gumy..... ale na pewno nie piwa.....
 - Skoro chłopczyk kupił już sobie zabawkę i pobawił się ze skinami, możemy już iść do domu? – powiedział szyderczo Sleet, udając dziecinny głosik.
 Dave pokiwał głową, wypił resztę zawartości swojej puszki, po czym cisnął ją gdzieś na ulicę. Razem ze Sleetem zaczęli iść szybkim krokiem w stronę sektora 7, mijając po drodze rozświetlone „Honeybee Inn”. Kiedy opuścili Wall Market, Dave zamyślił się. Cofnął się o 9 miesięcy wstecz, kiedy cały sektor 7 był jednym wielkim rumowiskiem i kupą śmieci, a nad Midgar wisiała groźba uderzenia Moteoru. Wszyscy myśleli, ze to już koniec, kiedy miasto otoczyła dziwna aura, wręcz emanująca dobrem. Już samo spojrzenie na nią napawało wielką nadzieją..... nadzieją na lepsze jutro. Nikt nie wiedział jak to się stało, ale owa aura powstrzymała meteor od uderzenia.... Ale dzień powstrzymania Meteoru był również dniem ostatecznego upadku przedsiębiorstwa Shin-ra, a kiedy firma upadła cała złożona struktura społeczna Midgar’u rozpadła się jak domek z kart. Zapanował powszechny chaos, który pewnie trwałby do dziś, gdyby nie interwencja The Turks. Dave wiele razy zastanawiał się dlaczego „psy Shin-ra’y” nagle zaczęły pomagać mieszkańcom, ale fakt faktem, ze to miasto wiele im zawdzięcza. Turks’owie pomogli odbudować ład społeczny i otworzyli na nowo korporację Shin-ra, tym razem pod nazwą „Neo-Shin-ra”. Dzięki ich apelom pół świata przyszło z pomocą Midgar i w ten sposów w niespełna pół roku odbudowano cały sektor 7 i naprawiono zniszczenia wywołane przez Meteor. „Wszystko wydaje się proste..... zbyt proste” – pomyślał Dave – „Teraz nie wiadomo nawet kto tak naprawdę rządzi tym wielkim śmietnikiem....”
Ale Dave’owi było generalnie wszystko jedno.... Nie ważne, czy rządzi Shin-ra, Turks, czy bóg wie kto jeszcze.... ważne, żeby ludziom nie wiodło się gorzej niż teraz.  
 - Nad czym tak myślisz, filozofie? – zapytał Sleet akcentując ironicznie każdy wyraz
 - Nad... niczym – odpowiedział Dave, otrząsając się z zamyślenia
 - Tak myślałem – zaśmiał się niebieskooki – Ale przyjmij do informacji, że doszliśmy właśnie do sektora 7
 - Ty.... faktycznie – odpowiedział zdziwiony Dave – kto by pomyślał......
 - Zwłaszcza, że praktycznie „przespałeś” całą drogę, filozofie........
 - ...... Wiesz co? – rzucił czerwonooki – chodźmy jeszcze odwiedzić Tifę w „7-th Heaven”
Sleet kiwnął tylko głową i przyjaciele skierowali się w stronę całkiem nowo odbudowanego baru. Trzeba było przyznać, że fachowcy z Neo-Shin-ra bardzo się postarali, bo cały sektor 7 wyglądał prawie identycznie jak przed jego zniszczeniem. Jedynym minusem jest fakt, że był on trochę opustoszały, bo w końcu większość mieszkańców zginęła, kiedy kolumna się zawaliła. Bohaterowie dochodzili już do drzwi baru, kiedy Dave przystanął:
 - Słyszysz?
 - Co znowu? – rzucił poirytowany Sleet
 - Ktoś chyba woła pomocy – odpowiedział chłopak, wskazując palcem na ślepą uliczkę nieopodal – idę tam
 - Stój idioto! – krzyknął Sleet, ale było już za późno. Dave zniknął w mrocznych czeluściach bocznej uliczki sektora 7. Niebieskooki pobiegł za przyjacielem – Ale jeśli to znowu będzie banda skinów, to poderżnę ci gardło, deb**u.

C.d.n.

9
jRPG / Golden Sun - Trivia
« dnia: Lutego 27, 2004, 08:56:21 pm  »
A co byście panowie i panie powiedzieli na quiz o golden sun? Więc mając nadzieje na waszą aprobatę, nie owijając w bawełne zadaję pierwsze pytanie..........Jak nazywa się najsilniejsza broń (miecz) w Golden sun 2 i  gdzie można ją znaleźć ??                            

Strony: [1]