Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Goha

Strony: [1]
1
Granie a gadanie / Poznań Game Arena 2006
« dnia: Listopada 27, 2006, 05:51:57 pm  »
Jakby coś było nie tak co do tematu, to niech go ktoś przeniesie gdzie być powinien. Or sth.

Niniejsza mało pro relacja jest dla osób zainteresowanych opisem PGA z oczu przeciętnego gracza. Baby w dodatku.

http://www.digitalarena.pl/   < info

PGA składalo się z 3 części:
Digital Arena - targi gier i sprzętu, turnieje, pokazy, pra-premiera Wii
Fantasy Arena - gry karciane/planszowe, Warhammer 4k, brydż, triki karciane, szachy, prezentacje
Extreme Arena - sporty extremalne, pokaz nurkowania, ASG, paintball, capoeira, karate

 
Większość stoisk Digital Arena poświęconych było rozgrywkom turniejowym. Jak na mój gust impreza była skierowana jedynie do wielbicieli pecetowych shooterów. Dystrybutorzy konsol sprawę olali. Microsoft nawet nie zaczął rozstawiać stoiska. Przywiezione Xboxy (z 4 sztuki) i PS2 (i telewizory) były własnością prywatną graczy.
Z racji "żałoby" okrojono sobotnie eventy widowiskowe typu pokazy tańca, sztuk walki, przeniesiono je na niedzielę i w bardzo skróconych wersjach.
Byliśmy świadkami kapitalnego pojedynku Creative Polish Invitational: av3k vs Socrates (Quake), gdzie nasz chłopak obił amerykańskiego dwudziestokilkulatka w kilkanaście sekund przed zakończeniem, frag za fragiem i zgarnął laury z przed nosa Sokratesa, który już chyba pod koniec dał sobie spokój... Cała hala kibicowała, wrzaski, śmiechy, toasty, niesamowite wrażenie.
W pojedynkach w ET/CS/cośtamjeszcze brały udział takie klany jak FF czy Pentagram (w tym roku oddzielono pro turnieje w innym pomieszczeniu), moja pierwsza reakcja to było coś w stylu: "to po co turniej, może od razu wręczyć nagrody?". Meh. Ale też i nie "pro" gracze ieli szanse się wykazać w turniejach Prey, Jedi Academy, NFS Carbon (błeeeee), Warcraft/Starcraft, UT, Quake, PES i innych.
Wszystkie turnieje komentowali i ogólnie całą imprezę ostro i profesjonalnie nakręcali kolesie z Headshot.pl. Przy ich stoisku ciągle coś się działo, leciały nagrody, ktoś wrzeszczał przez mikrofon i w ogóle przygotowali się naprawdę dobrze.

Wii
Wii jest łii. Nowa konsolka cieszyła się dużą popularnością wśród widowni różnego wieku i płci. Zawiodła nas tylko przerażająco mała ilość gier, jakie oddano do prezentacji - Wii Sports i Zelda... Moje wrażenia na temat tej konsolki są bardzo pozytywne - Wii jest idealne dla wszystkich. Wśród sprzętu, IMO Wii będzie najbardziej rodzinną platformą. Będzie sprawiać mnóstwo radochy ze względu na sposób sterowania - nierzadko angażujący ruch całego ciała (jak chociażby boks ;p) czyżby koniec tekstów typu "przestań sterczeć przed tym telewizorem"? Na pewno nie, ale to już jest pierwszy i w dodatku duży krok do "nie zwalania wszystkiego na gry". Nie sądzę, żeby Wii sprawiło komuś zawód. Problem tkwi jedynie w dystrybucji na Polskę. Będzie to samo co w przypadku X360... Albo gorzej.
Na boku, po naszej pierwszej próbie z Wii ("obiłam" Akodo gębę w wirtualnym boksie ;] ), udzieliliśmy ze Sławkiem krótkiego wywiadu dla Eski (i znów padło standardowe pytanie "ale ciebie to interesuje, przecież jesteś dziewczyną?").

Ogólnie - PGA było udane. Może z opisu nie brzmi to tak pozytywnie, ale trzeba było tam być i poczuć atmosferę, połapać kilka gadżetów, pograć, powydzierać się, pogapić, poczytać... bardzo przywiązałam się do firmowej koszulki imprezy, zwłaszcza, że jest to unikatowy gadżet (mają je organizatorzy, zwycięzcy turniejów, przedstawiciele MPT i około 50 szczęśliwców, w tym my dwoje)  - Sławek skompletował też smycz do kolekcji z ubiegłego roku, widzieliśmy tylko 3 osoby posiadające taką z PGA 2005, plus nasza.
No i na pewno wybieramy się za rok.

Minus - nie wszyscy konduktorzy PKP zostali poinformowani o darmowym powrocie i mieliśmy nieprzyjemne starcie z jednym panem...
Minus 2 - Brak platformy DDR :\
Pora na trochę zdjęć... (Mam też ładny, 45 megowy mov z pokazów Capoeiry, ale go na serwer nie wrzucę z takiego powodu, że net mi chodzi DEBILNIE POWOLI).
FOTKI
(sorry, obiektyw był tak brudny, że gdy tylko pojawiały się światła w tle, na zdjęciu robiły się "duchy").

2
FanFik / Ścieżki włóczęgi
« dnia: Czerwca 08, 2005, 12:49:09 am  »
Czemu? Bo wyszedł beznadziejnie. I niegłupio zarazem. O wyjaśnienia pytać. Mogą być błędy. Taa, wiem, długie i nie chce wam się czytać.
(snajper=obserwator)

Cytuj
Vagrant Story Fan Fiction


Callo miała tego dosyć. Minęło pół roku, a oni ciągle pytali o to samo. Gdzie była, kiedy Riot zapuścił się do miasta. Co planował Sydney. Co robił tam Joshua. Kim był Hardin. I najważniejsze, co wie o "kluczu".
Śmierci Ashleya nikt nie dowiódł. Byli tacy, którzy widzieli go w okolicznych miastach, a mówili o nim, jak o jakiejś zjawie.
Arogancki, samolubny, egoistyczny typ! Callo wierciła się na fotelu. Skoro żyje, dlaczego nie da znać o sobie? Miał ją za taką idiotkę? Callo miała intuicję, która potrzebna jej była w tym zawodzie. Już dawno poprosiła o przeniesienie i dodatkowe treningi. Chciała dostać licencję i rangę Riskbreakera. Co by nikt już nie nazwał jej żółtodziobem. A gdyby poszła za nim? Przynajmniej wszystko byłoby jasne.
Jeśli go spotka, wygarnie mu to wszystko. Pół roku składania zeznań i męczący trening. Dostanie tym wszystkim w twarz.
Z drzwi, pod którymi czekała, wyszedł lokaj. Ukłonił się swoim zwyczajem i wskazał wejście.
- Lady Heldricht czeka na panią, agentko Merlose.

- Polowanie na czarownice? - usłyszała Ive, kiedy wracała z zakupów na rynku. Była tuż przy domu, kiedy usłyszała rozmowę dwóch starszych kobiet z sąsiedztwa.
- Nie słyszałaś? Szeryf rozkazał spalić tamte dwie cyganki na stosie. Dziewczynę i jej córkę. W przyszłym tygodniu.
- Cholerny rasista...
Ive skręciła w aleję, przy której stał jej dom. Coś niecoś słyszała o karawanie, która przeszła przez miasto i rozporządzeniu szeryfa Minorsa. Ale w szczegóły się nie wdawała. Miała dosyć tego despoty.
Stanęła za zakrętem. Ktoś przyglądał się szyldowi "Runehand", warsztatu, który prowadził niedawno jej brat, zanim zaginął. Był to wysoki mężczyzna o krótko ściętych, jasnobrązowych włosach, ubrany w czarny, skórzany płaszcz, trochę nieodpowiedni, jak na taką ładną pogodę tej jesieni. Podeszła bliżej, stając przy drzwiach warsztatu. Przezeń wchodziło się do domu. Mężczyzna spojrzał na nią przelotnie, zwracając wzrok z powrotem na szyld workshopa.
- Pan sobie czegoś życzy? - zapytała.
- Mieszkał tu kiedyś Cedric Nash... Jest może w domu?
Ive przymrużyła oko na dźwięk imienia swojego brata.
- Pan Nash prawdopodobnie poległ podczas zamieszek na zachodzie tego lata. Mogę w czymś pomóc?
Nieznajomy zdawał się być zaskoczony wiadomością.
- Mogę wskazać panu jego grób, choć wprawdzie symboliczny, jeśli sobie pan tego życzy. Był pan jego przyjacielem?
- Eee... Tak. To mój kolega z... pracy. Teraz... pani tu mieszka?
Ive znowu nabrała podejrzeń. Z pracy? Wiedziała, czym zajmował się Cedric. Nie nazwałaby tego "pracą".
- Zajmuję się tym domem - odparła zgodnie z prawdą - A może zechce pan podać mi swoje nazwisko? Może coś panu zostawił?
Mężczyźnie pasowały chyba te słowa, bo widać było że się wyraźnie ożywił.
- Riot. Nazywam się Ashley Riot. A pani to pewnie Ive. Cedric opowiadał mi, że ma siostrę.
- Zgadł pan - mruknęła Ive, udając, że mocuje się z kluczem do drzwi - Jednak nic mi pańskie nazwisko nie mówi, panie Riot. Ale zapraszam - dodała z czystej przyzwoitości, otwierając wreszcie.

Ashley był kiedyś w tym domu. Ale Cedric mieszkał tu wtedy sam. Rzadko przebąkiwał coś o swojej rodzinie, ale o siostrze czasem mówił. Coś, że to szczwana lisica, albo że ścigali się po moście pobliskiej rzeki i został zrzucony do wody. Albo, że wyrasta z cielęcego wieku i robi się podobna do ich matki. Matki nigdy Ashley nie widział, nie mógł stwierdzić. A teraz właśnie prowadziła go na piętro, do części mieszkalnej, nad warsztatem. Nie wskazała pokoju Cedrica, który był na końcu korytarza, ale zaprosiła go do dziennego, z całkiem przeciwnej strony. Zabrała skórzany płaszcz i powiesiła go na dębowym wieszaku w korytarzu. Potem zaproponowała coś do picia, ale Ashley poprosił tylko o wodę. Szybko zeszła na parter. Nie mógł nie wykorzystać okazji.
Wewnątrz panował idealny porządek. Niektóre sprzęty i części odzienia poukładane na łóżku i krześle przy biblioteczce sprawiały wrażenie, jakby ktoś tu jeszcze przed chwilą przebywał. Widać, Ive nie chciała dać za wygraną.
Na biblioteczce leżała poczta. Tego Ashley szukał. Nic jednak interesującego nie znalazł.
- ...Z rozkazu szeryfa, panno Nash! Ten warsztat bardzo przyda się wojsku - usłyszał. Wyjrzał przez okno. Na podwórzu, przy wejściu stało trzech ludzi, zbrojnych, z miejscowej milicji.
- I dlatego chcecie pozbawić mnie domu? Nie ma mowy. Ten warsztat należy do mojego brata, a on...
- A on zaginął na wojnie, panienko. Zwykle tacy zaginieni okazują się martwi...
- Panowie sobie życzą? - odezwał się ktoś z domu. Ive zdębiała. To był głos jej brata. I to on właśnie odsunął ją z przejścia. Ale miał na sobie ciuchy tego... Riota.
Potrząsnęła głową.
- P... pan Nash?! - trzej żołnierze stali, jakby połknęli kołki.
- Ano, ja. A panowie od Minorsa chcą przejąć mój warsztat pod moją nieobecność, tak?
- To naprawdę pan? Z wojaczki?
"Cedric" podniósł kawałek koszuli. Miał obandażowany pas. Miejscami przesiąkała zaschnięta krew.
- Mam się jeszcze wylegitymować?
Dowódca grupy zasalutował. "Cedric" spojrzał na Ive i uśmiechnął się dziwnie. Klepnął ją po ramieniu. Jak zawsze.
Naginanie świadomości. To musiało być to, myślała. Cedric opowiadał jej o sztuczkach, którymi dysponowali Riskbreakerzy. Nawet ją uczył... Otarła nerwowo czoło, przy okazji gryząc się boleśnie w język. Teraz zobaczyła naprawdę. To był Riot. Właśnie narobił jej kłopotów. Ashley napotkał od niej spojrzenie prawie zawistne. Ale nie pojął, że ona rozumiała. Nie mógł tego odczuć.
- Zameldujemy o waszym powrocie natychmiast, panie Nash! - zadeklarował się pułkownik.
- Nie kłopocz się. Po prostu wracaj do pracy.
Znowu salut i w końcu sobie poszli.
- Coś pan najlepszego narobił?! Bratu wystawili już pomnik! Okrzyknęli bohaterem! To jasne jak słońce, że nie żyje! - warknęła Ive, wracając do obejścia. Ashley uniósł brew. Powinna być zaskoczona, ale była zła.
- Widzę, że nie trzeba panience tłumaczyć pewnych... - zaczął, ale mu przerwała.
- Zanim mój brat zajął się wojnami, był milicjantem w tym mieście. Wszyscy go tu znają! Nie ważne, kogo omamicie, panie Riot, pójdą plotki! A wie pan, co ma być jutro? Jutro do miasta mają zjechać wojowie i uchodźcy! Wszyscy kurierzy o tym klepią na lewo i prawo!
- A co to ma do rzeczy? - spytał Ashley, spokojny.
Przeszli z powrotem do pokoju, do którego wcześniej go zaprosiła.
- Wszystko! A jeśli przywiozą Cedrica na tarczy?! - jej ostatnie słowa były już prawie wykrzyczane.
- Nie wierzę, by dał się zabić na jakiejś wojence. Panienka wie, kim był jej brat?
- "Panienka", nawet jeśli nie wygląda, ma dwadzieścia lat i już nie przystoi nazywać jej "panienką" - zirytowana spokojem Ashleya dziewczyna nerwowo odgarnęła cieniowane włosy znad czoła - I była najlepszą przyjaciółką swego brata, agencie Riot. Wiem całkiem sporo o VKP i Riskbreakerach.
Ashley zrozumiał, że trafił na upartą sztukę. Ubawiło go to lekko. Coś zakłuło go w boku. Ive opanowała złość.
- Ale tych brudnych bandaży to pan nie wymyślił. Zagotuję wody - powiedziała i wyszła.
- Dziękuję - zawołał za nią. Rzeczywiście, opatrunek należało zmienić. Był zakurzony, zaplamiony i zapocony. Nie miał czasu na zabawę z przewijaniem. W końcu się ukrywał. Wystarczyło, że rany były czyste. Co z tego, że prawdopodobnie z "Krwawą Winą" jego ciało się, hm... Zmieniło? Rana zostawała raną, krwawiła i bolała.
- Mógłby pan tu zejść? - usłyszał po dwudziestu minutach. Miała tupet prosić rannego o łaskawe "przytoczenie się", pomyślał Ashley, wstając. Ale on w końcu nie był "poważnie" ranny.
Tu była podobna do brata. Bez pierdolencji mówiła, co myślała. Bo z wyglądu to nikt nigdy by nie wywnioskował, że są rodzeństwem. Cedric miał włosy i oczy czarne, jak węgiel, a Ive zaś włosy miała cieniowane, w barwach od kasztana po jasny blond, a oczy zielone. Była wysoka jak na kobietę w swoim wieku, ale i niższa o głowę od Ashleya. Natura nie poskąpiła jej kształtów, ale widać też było, że pracuje nad sobą - spod krótkich na potęgę rękawów jej wiązanej z przodu bluzki widać było lekko i ładnie umięśnione ramiona.
- Pan to zdejmie, przepiorę - wskazała na jego koszulę i bandaże - W tamtym cebrzyku za panem jest już ciepła woda. Proszę to... o cholera, nieźle ktoś to panu urządził. Proszę to oczyścić.
Posłusznie robił, co mówiła, wręczył jej ubranie i bandaże. Poczekał, aż zajmie się czymś, bo niezbyt mu się widziało pokazywać jej "klucz". Zabrał się do mycia ciętej rany na wysokości żołądka, kierowanej pod żebra. Dla zwykłego człowieka nierzadko śmiertelnej. Ashley "zauważył", że nie tylko nie skonał, ale też regeneracja postępowała w oczach (głupie zdanie, ale tak właśnie ma brzmieć). Rana miała dwa dni.
Ive namydliła koszulę, zabrała się do prania siadając na niskim skobelku nad miską. Wcześniej założyła fartuch, a zakrwawione opatrunki namoczyła w zimnej wodzie.
- Czego tak pan potrzebuje od Cedrica? - zapytała, nie odrywając się od pracy. Ashley właśnie skończył, i usiadł na ławie pod ciepłym piecem kuchennym, opierając się plecami o kafle.
- Nie mogę powiedzieć - odparł.
- A to czemu? Tajemnica zawodowa?
- Nie. Po prostu to może być powód, dla którego Cedric zaginął.
- To coś związanego z VKP?
- Na to pytanie też nie odpowiem.
Ive westchnęła. Jakby tam siedział Cedric, pomyślała.
- A na jakieś w ogóle odpowiecie?
- Proszę próbować.
- Był pan z bratem na zachodzie Valendii?
- Nie miałem pojęcia, że on tam jest, dopóki mnie pani nie uświadomiła.
- Nie mógł pan go po waszemu... podejrzeć? Wy, Riskbreakerzy macie takie ciekawe umiejętności porozumiewania się między sobą.
Ashley wstrzymał oddech na chwilę. Położył dłoń na obnażonej ranie.
- Za daleko - odparł bez namysłu.
- Bardzo mnie zmartwiło to, że przestały przychodzić od niego listy. W końcu przyszedł taki, który ostrzegł mnie, iż mogę się go nigdy nie doczekać. Wiedząc, czym się zajmował, byłam gotowa na coś takiego. Rozumie pan?
- Nie.
- Byłam gotowa na utratę jedynej rodziny. To niemal śmieszne.
- To kwestia silnej woli. Nic w tym śmiesznego.
Zwierzała się. Ashley nie lubił zwierzeń.
- Ale to nawet lepiej - mówiła dalej - Ból jest jakiś mniejszy.
- Pewnie tak - Riot zapatrzył się w bierzma na suficie.
- A teraz ten cholerny szeryf. Niech go szlag - woda w wanience zachlupała głośno. Ashley zerknął na Ive. Ta zagryzła wargi, była wyraźnie w konflikcie z miejscowym stróżem prawa.
- Cóż takiego z nim? - zapytał po chwili, kiedy dziewczyna przestała mówić. A zaciekawiło go to.
- Chce warsztat.
- Warsztat?
- Tak, warsztat. Mojego brata.
- Po co mu ten warsztat?
- By wyrabiać broń, a niby po co? A ja chciałam tam tylko naprawiać zbroje.
- Naprawiać zbroje? Ty?
- A czemu nie, skoro umiem? Przy bracie metalurgu można się sporo nauczyć, panie Riot. Plecenie kolczug, nitowanie pasków...
Ive skończyła z koszulą, wstała, poszperała w komodzie stojącej przy wejściu do kuchni. Po chwili podeszła do niego z nowym bandażem, tamponami i niewielką fiolką jakiegoś płynu, chyba spirytusu. Przygotowała kompres i patrzyła jak Ashley dezynfekuje ranę, bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Miała okazję mu się przyjrzeć. Był młody, wysoki, świetnie zbudowany. Jak jej brat. Do tego cholernie przystojny. Jego skóra była "zmęczona" licznymi większymi i mniejszymi bliznami, większość z nich prawie zanikała. Facet był okazem zdrowia, to się dało powiedzieć po samym wyglądzie. Nie jednej kobiecie na pewno na jego widok ciarki przebiegały po plecach. Ive także poczuła się przez chwilkę dziwnie. Przyjemnie. Opamiętała się i wstała.
- No nic, pozwolę panu korzystać z pokoju Cedrica. Może pan sobie tam poszperać i wziąć jakieś suche ubranie. Tylko proszę za bardzo nie nabałaganić.
Z jej pozwoleniem było łatwiej. Podziękował. Ive zabrała się za wygotowywanie brudnych opatrunków.

- Co mieliście mi takiego ważnego do powiedzenia, pułkowniku Nelström? - Minors właśnie skończył naradę dotyczącą publicznej egzekucji, którą organizował nie za tydzień, ale za dwa dni. Nikt właściwie nie wiedział, skąd wziął ten pomysł, ale już na samym początki Minors zasłaniał się nakazami z "góry". A poza tym, na terenie Vitium popełniono zbrodnię, w której on się dopatrzył praktyk czarnoksięskich i od razu znalazł winną. Należało ukarać zbrodniarkę na oczach tłumu, żeby nikomu nie przyszło do głowy zadzierać z troskliwym szeryfem.
- Przyszedłem poinformować. Cedric Nash wrócił.
- Agent króla? Z wojny? Kto go widział?
- Ja i moi podwładni, szeryfie.
- Coś wam się przywidziało, pułkowniku. Dostałem raport dotyczący pana Nasha. Mieliście wyeksmitować tę jego siostrę, zajęliście się?
- Kiedy Nash... odesłał nas stamtąd!
Minors spojrzał na podwładnego z ukosa.
- Sprawdzimy to jutro. Wracaj do obowiązków.

Ashley zabrał się dyskretnie do przeszukiwania rzeczy Cedrica. Zwracał uwagę na wszystko, co wyglądało jak plany lub notatki. Oprócz niewielkiego i niedbale wykonanego szkicu przedstawiającego jego "tatuaż", nic interesującego nie znalazł. Ale nie o to chodziło. Nadal nie o to. O Rood Inverse wiedział już aż za dużo. Ale chyba ktoś inny jeszcze się chciał dowiedzieć.
Ashley zwrócił się do Cedrica, gdy zorientował się, że szukają go inkwizytorzy. Ale po cholerę? Cedric był w czynnej służbie, więc mógł powęszyć tu i ówdzie, o co chodzi. Bo już na pewno nie o dezercję, czy potwierdzenie faktycznego zgonu.
Leá Monde, a właściwie to, co po tym mieście zostało, było pod obserwacją Rycerzy Krzyża. Ludzie kardynała zaś byli podpatrywani przez VKP bezustannie. Po co? Jeszcze chyba żadne śledztwo inkwizytorów nie trwało tak długo.
Dlatego też Ashley nie chciał pokazywać się tam "osobiście". Co niektórzy mogli spostrzec "moce" którymi dysponował. Ostrożność odradzała dalsze wizyty w głowach poszczególnych agentów. Więc włóczył się z jednego końca Valendii na drugi. Aż w końcu przypomniał sobie o co prosił Cedrica. A jego najwyraźniej odesłano na zachód. Być może nieostrożnie pytał i ktoś to wyczuł. Więc odsunęli go od głównych źródeł w sam środek zamieszek.
Ashley zerknął jeszcze raz na trzymany w dłoni szkic. Czuł na nim coś znajomego, energię ulotną niczym zapach.
Merlose. To Merlose nabazgrała tę notatkę. Trafił na nią raz, kiedy wracała z przesłuchania i pożyczył sobie jej oczy i uszy, nie żałował, że nie zrobił tego wcześniej. Miał szczęście, że go nie wyczuła. Dowiedział się, że wypytywali ją o setki różnych głupot. No, i że ma ochotę dać mu w twarz.
Callo przystąpiła do treningu. Zaśmiał się sam do siebie. Postanowiła zdobyć doświadczenie, którego brak jej wytknął. Ale ona była zbyt pasywna, kobieca. Nie pasowała do niej ta ranga. Dużo czasu jej to zajmie, nim nazwą ją Riskbreakerem. Człowiekiem-armią. A Heldricht zacierała ręce. Kobieta Riskbreaker? Co w tym było powodem do dumy?
Ashley usiadł z rysunkiem na brzegu łóżka Cedrica. Tym razem zaśmiał się w głos.
- I znalazł pan coś? - z zamyślenia wyrwał go głos Ive, stojącej w progu i wycierającej mokre dłonie w fartuch.
- Nie. Ale skoro wysłali Cedrica na zachód... To może znaczyć, że w czymś przeszkadzał.
- Przeszkadzał? Brat był dobrym agentem!
 -A może za dobrym?... Poprosiłem go o coś. O coś, co wykraczało poza jego kompetencje - Ashley oparł brodę na pięści. Niepotrzebnie zaczął gadać.
Ive zmarszczyła brwi. Usiadła obok Riota. Odchylił się lekko, żeby nie zobaczyła "Krwawej Winy".
- Jesteś z bandy Müllenkampskich hien? - usłyszał jej głos, jednak opryskliwy i z drugiego końca pomieszczenia. Obejrzał się, zobaczył tam, jak przypuszczał, drugą Ive. Jej dziwną, bezbarwną projekcję. Jej prawdzie "ja". Przeszłość.
Dziwne. Mógł "widzieć" poza Leá Monde? W końcu to on przejął moce tego miasta.
- No powiedz, jesteś? Masz jej tatuaż na plecach.
- To nie tatuaż. To spuścizna - odparł, gapiąc się na kartkę, żeby to dziwnie nie wyglądało. Ive nie mogła widzieć ani słyszeć swojego odbicia, ale słyszała Ashleya.
Odbicie przespacerowało się pod okno za plecami Riota.
- Za chwilę dostaniesz czarną koszulę brata, tę, w której lubił chodzić. Uważaj, żeby tego nie zobaczyła, kiedy będzie ci ją naciągać na barki. Cedric siedział nad tym rysunkiem po nocach. Wiesz, brak jej czegoś.
Ashley obejrzał się na okno. Odbicie świdrowało go wzrokiem. Oglądała go dokładnie, oceniała. Tak, jak zwykle kobiety oceniały mężczyzn. Bardzo wymownie. Zdumiewało go to. Zerknął na prawdziwą Ive. Szukała właśnie czegoś w komodzie nieopodal.
- Dziwne? Została sama, bez słowa wyjaśnienia, pełna żalu i złości. To naprawdę takie dziwne?
Ive mruczała coś o tym, że jeszcze się nie ubrał. Miała w rękach bluzę z ciemnego, gładkiego materiału. Rozłożyła ją i strzepnęła, po czym nachyliła się nad Ashleyem i narzuciła mu ją na ramiona.
- Więc to pan naraził mojego brata...?
- Najwyraźniej.
Założyła ręce na biodra. Za moment zaczęła rozwiązywać troczki fartucha. Poluzowała również rzemyki dekoltu.
- Jest pan agentem, sam pan nie mógł?
- Jestem nieoficjalnie uznany za zmarłego. Można rzec, że zbiegłem specjalnie po to. Od VKP, znaczy się.
Ive głośno odetchnęła. Cudownie. Zbieg.
- Dlaczego?
- Mógłbym udowodnić, że wszyscy ludzie kardynała z nim włącznie to banda przeklętych aferzystów i szfindlerzy - to był tylko jeden z powodów. Więcej nie musiała wiedzieć, już i tak gadał niepotrzebnie, może nawet za dużo, jak na tę jej cieniowaną główkę.
Ive odetchnęła po raz drugi. Też jej nowość.
- VKP byłoby to pewnie na rękę - dodała jeszcze.
- To nieco bardziej skomplikowane.
- Równie skomplikowane, jak śmierć Cedrica?
Czasami Ashley miał po dziurki w nosie tej umiejętności. Nie wiedział już, kiedy mówi Ive, a kiedy jej odbicie. A to było wyjątkowe. Najwyraźniej pałało do niego niechęcią. I czymś jeszcze, uczuciem z całkiem przeciwnego bieguna. Ashley nie mógł go wyseparować, ukrywała je. Zwłaszcza za tym znaczącym wiele i nic zarazem spojrzeniem. Te oczy rzeczywiście mogły być lisie. Może to Cedric miał na myśli. Może grzebał jej w głowie.
Ashley wstał.
- Powiedziałaś wcześniej, że Cedric został uznany za zmarłego wśród miejscowej milicji?
- Wystawili mu nawet pomnik, psiesyny - zaklęła po swojemu, bez skrępowania - żeby później go tam pogrzebać.
Poszli więc tam później. Po południu. Do wieczora już tak dużo nie rozmawiali. Ashley zastanawiał się, czy VKP przypomni sobie o zesłanym agencie.

Jak zwykle co rano, Ive udała się na rynek. Jej cokolwiek podejrzany gość spał jeszcze, widać już dawno korzystał z porządnego łóżka. Stanęła w progu, spoglądając na Ashleya, jednak coś jej mówiło, że nie powinna go zrywać o tej porze. Niech raz na jakiś czas się wyśpi. W końcu był to ranny człowiek. Przyjaciel jej brata. Nietaktem byłoby go nie ugościć, chociaż na jedną noc.

Zainteresował ją tłum na dziedzińcu. Już z daleka zobaczyła zbrojnych znoszących pnie, chrust i szczapy na stos. A więc jednak plotkujących staruszek nie poniosła wyobraźnia. Jak to dobrze, że jej dom stał z dala od centrum i od rynku, z dala od tych okropieństw, które działy się ostatnio.
Od zachodnich wrót miasta zawędrowała ponura karawana. Ive bała się spojrzeć w tamtą stronę.
Osierocone dzieci, samotne żony i matki, dziesiątki rannych i okaleczonych, prowadzonych przez innych, będących w stanie się poruszać, wiezieni na wozach w trumnach martwi. Niewielka eskorta na czele i tyłach. Kilku felczerów. Płacz i zgrzytanie zębów.
Wojna, pomyślała Ive, drżącymi nogami stawiając kroki w stronę bramy.

Ashley zwlekał się z łóżka bardzo powoli. Czasy służby i dyscypliny miał już dawno za sobą, szybko się więc odzwyczaił od zrywania o trzeciej w nocy. Ale totalnym leniem też się nie stał.
Ive wyszła, a to, że planowała wyjście, wiedział już w momencie, kiedy stanęła w progu pokoju. Powietrze za nią było jakieś naelektryzowane, nerwowe. Coś ją gryzło. Wczoraj mówiła coś o zjeżdżających do miasta niedobitkach.
Ashley przeszedł do pokoju dziewczyny. Zastał tam wzorowy porządek, ale szukał czegoś, co miała przy sobie w ostatnim czasie. Na oparciu krzesła stojącego przy futrynie drzwi zobaczył białą bluzkę ze sznurowanym dekoltem. Usiadł na owym krześle, na zaciśniętej na ubraniu pięści oparł czoło. Materiał pachniał skórą dziewczyny. I chyba jeszcze bzem. Będzie mu znacznie łatwiej.
Bzy o tej porze roku? To chyba jakieś perfumy.

W mieście zawrzało. Ludzie wychodzili pomagać rannym. Niektórzy byli tu, by szukać swoich zmarłych. Do podchodzącej Ive uczepiło się jakieś głośno zawodzące, może czteroletnie dziecko. Wzięła je więc na ręce. Przeraziła się tego, jakie było niezadbane i brudne, mimo to oddała dziewczynkę wyciągającej do niej ręce kobiecie. O pustym koszu na warzywa, który ze sobą zabrała, zapomniała zupełnie. Został gdzieś w tłumie ludzi za nią.
Przez jej głowę przewijało się mnóstwo niepotrzebnych myśli. Czyżby panika? Strach? Na bogów, a jeżeli Cedric...?
- Panno Nash! - usłyszała znajomy, ale nielubiany głos - panno Nash, czy tego człowieka pani szuka?
Prawa ręka Minorsa, kapitan Alexei Gersom, wysoki, przystojny blondyn po trzydziestce, stał z dwójką obstawy nad noszami, które przed chwilą położono na ziemi. Pierś Ive zafalowała gwałtownie, oczy na sekundę zaszły mgłą. Na noszach leżał Cedric. Poczuła coś, jak gdyby zawiedzenie. Niepochodzące od niej. Zignorowała to i podbiegła do brata. Jego odziane w sfatygowany mundur ciało było już jednak nieruchome od jakiegoś czasu. Popatrzyła na Gersoma pytająco.
- Ponoć zmarł tej nocy - odparł tamten - Wykrwawiał się od tej rany pod żebrami. Bardzo mi przykro, panno Nash. Może gdyby dotarli na czas... Ale to nieco dziwne, bo doniesiono mi, że wczoraj Cedric był już w domu.
- Coś wam się przyśniło, kapitanie... - Ive wysyczała przez łzy. Zamiast być smutną, była zła, nie wiedzieć czemu. Zła i w dodatku wpadła w tarapaty. Tak czuła. I nie tylko to. Do tego dochodził niespokojny puls i jakieś uciskanie w skroniach.
- Panno Nash, wszystko w porządku? Jest pani słabo, rozumiem? Tym lepiej. Skuć ją.
Zareagowała, cofnęła się, potrącając kogoś za sobą. Dwaj poplecznicy poczęli stawiać ku niej pewnie kroki. Cofała się dalej, gdzie będzie miała miejsce.
Do cholery, za wąska spódnica, pomyślała. Zaraz, to mi nigdy nie przeszkadzało.
Trudno uciekać w takich ciuchach.
A kto do cholery mówi o uciekaniu?! Zmusisz mnie do tego? Tak jak Cedrica, żeby wsadził sobie sztylet pod żebro?!
Zaatakowała pierwszego sama. Nie byli w zbrojach, mieli przy sobie tylko lekkie rapiery. Jedno z ostrzy wylądowało po chwili w jej rękach.

Ashley podskoczył na krześle. Jasna cholera. Jej rytm, jego rytm. Nie mógł się połapać. Umiała to? Dlaczego? Cedric, ty szczwany... Poduczałeś swoją siostrę, wiedziałeś, że kiedyś będzie musiała sobie radzić. Czegoś się takiego dowiedział? Co to było, że zerwałeś połączenie miedzy nami, popełniając samobójstwo?

Ostrze miecza w dłoni Ive ociekało z lekka krwią ranionego w ramię żołnierza. Dziewczyna zrzuciła z siebie szarą narzutkę, którą rozerwano jej na całej długości pleców. Alexei wyglądał na ubawionego oglądając dwóch swoich ludzi na łasce dwudziestoletniej, niewinnie wyglądającej kobietki w ciasnej uliczce.
- Czyżby miała pani na sumieniu coś, o czym nie chce nam pani powiedzieć? - zapytał z przekąsem, sięgając po swój rapier - Kąsa pani, niczym lisica.
Ashley też był zaskoczony. Jej oczy zauważały każdy najmniejszy niepokojący ją ruch. Sama miała gesty kotki. Oddychała szybko i nerwowo. Dziwił się, jak mogła poruszać się tak zwinnie w tak ciasnej spódnicy z rozporkami po bokach i tylko do kolan.
Uspokój się, to ci pomogę - przekazał jej łagodnie, kiedy domyślił się, że stojący przed nią blondyn może być dla niej wymagającym wyzwaniem. Ive zaś odepchnęła tę myśl gwałtownie. Nie umiała komunikować się na tyle, żeby odciąć go od siebie. Ashley widział, że wszelkie myśli i emocje próbowała chować przed nim, jak mogła, ale jego własne rozpychały się, sięgając do niej samoistnie.
- Zamknij się! - warknęła na głos. Gersomowi wydało się to dość dziwnie. Ive okazywała teraz wszelkie oznaki dezorientacji. Stwierdziła, że rozgardiasz panujący w jej głowie utrudnia jej całą sprawę. Czuła się na wpół naga.
Alexei ruszył. Zaatakował klasycznie, prosto. Bez problemu go zbiła i minęła. Raz i drugi. Domyślała się, że podłożył się, by ją sprawdzić. A że nie mogła się skupić, zdecydowała się na ucieczkę w brudny labirynt wąskich uliczek i podniszczonych kamienic. Alexei wysłał za nią jednego z ludzi.
- Rusz się i zwołaj jeszcze trzech! Miernoty... Do warsztatu, natychmiast!

Ive pędziła, jak szalona. Znała różne skróty. Było jej chłodno. Nic dziwnego, pod szarym płaszczykiem, którego już nie miała, nosiła lekką bluzkę-gorset bez pleców, zawiązywaną na szyi i trochę na dekolcie.
Myślała. O wszystkim i o niczym. Natłok tych myśli sam chciał wypełnić luki w połączeniu między nią, a Riotem. Nie kierowała nic do niego, za on zdawał sobie sprawę że chciała dużo uczuć przed nim zataić. Zwłaszcza to jedno. To, które rwało się do niego bez jej wiedzy. Wyszedł mu więc naprzeciw i od razu zrobiło mu się gorąco. Już nie wydało mu się dziwne, że tak kryło się z tym nawet jej odbicie.
Głośne trzaśnięcie drzwiami wyrwało go z tego "transu". Ive zastała Ashleya w korytarzu na piętrze. Wiedziała, że ma zaledwie kilka sekund.
Była zziajana i zmęczona. Rzemienie sandałów zdołały się jej rozsupłać, włosy zmierzwił wiatr, pierś falowała szybko pod bluzką, próbując w końcu złapać porządny, równy oddech. Podbiegła do Riota, chwytając go za przegub lewej dłoni.
- Chodź! - zawołała, jednocześnie ciągnąc go za sobą do pokoju Cedrica - Są tuż za mną!
- Myślałem, że twoja reakcja będzie nieco inna...
- O tym później! - warknęła. Dopadła komody przy ścianie na lewo od okna. Odsunęła rzeczy, które w niej były i zaczęła szukać czegoś w jej tylniej ściance. Okazało się, że ścianka ta była drzwiami, które mogła otworzyć tylko swoimi długimi paznokciami - Owszem, jestem zła. Jestem cholernie zła!
- Poradzę sobie z nimi - oznajmił Ashley.
- Nie ma nawet mowy. Nie chcę, żeby cię ze mną w jakikolwiek sposób powiązali. Nie chcę mieć nic do czynienia z twoją sprawą. Wchodź - wskazała wąskie przejście zakręcające wzdłuż kamiennej ściany.
- Panie przodem - odparł. Prychnęła i kazała mu iść. Odwróciła się w stronę zejścia na parter, skąd dobiegał jakiś łoskot. Pewnie wyłamywali skobel na dole. To Ashley tym razem pociągnął ją za sobą. Pozamykała wszelkie drzwiczki i popełzła za Riotem.
- Dokąd to prowadzi? - zapytał ściągając sobie pajęczyny z nosa.
- Na tyły, na podwórze. Wewnątrz muru i tunelem prawie do samej rzeki. Tylko musimy być cicho, bo ściany są... Nie tutaj! Tu jest...!
Ashley zaciągnął ją w jakąś wnękę, z której nie dało się nigdzie pójść.
- Mówiłaś "cicho" - upomniał - Posłuchamy sobie, co będą tu robić.
- Ale...
Przesunął dziewczynę plecami do siebie. Sam oparł się na ścianie. Policzki Ive zapłonęły w ciemności. Wnęka była za wąska, by mogły stanąć w niej dwie osoby, Musiała się do niego cisnąć. Co nie przychodziło jej trudno, bo sam trzymał ją za kibić. Był bardzo ciepły. I nadzwyczaj spokojny.
Z dołu przybiegli trzej żołnierze z rozkazami znalezienia domowników. Kiedy okazało się, że nikogo nie było, wydano inny rozkaz. Całkowitego przeszukania zarówno części mieszkalnej, jak i warsztatu. Co jakiś czas więc dało się usłyszeć łoskot zrzucanych na ziemię książek lub innych rzeczy, albo sprzętów.
Ashley słyszał jeszcze niespokojny oddech Ive i czuł na sobie szybkie bicie jej zmęczonego biegiem serca. Nachylił na moment głowę, trafiając nosem w jej włosy. Była trochę wyższa, niż mu się zdawało. Włosy pachniały ziołami. Chyba pokrzywą i szałwią. Ten zapach mieszał się z leciutkim zapachem bzu i skroplonego na plecach Ive potu.
Odróżnianie wrażeń przerwał mu dźwięk tłuczonego na dole szkła. Dziewczyna westchnęła.
- Mógłbyś... zabrać rękę spod mojej bluzki? - spytała.
Ashley popatrzył na nią zdziwiony, a potem poczuł, że rzeczywiście ma palce prawej dłoni wplątane w fałdę materiału gdzieś na boku, na wysokości pasa Ive. Wyczuł też pod opuszkami skórę. Przeniósł dłoń na jej ramię.
- Przepraszam... Myślałem, że to fartuch - bąknął od niechcenia, choć po chwili uznał to za głupie. Pod dotykiem jego dłoni jakoś oddech się jej uspokoił.
- Też mi... - żachnęła się - Jak w ogóle mogłeś?...
- Chciałem zobaczyć to, co ty zobaczyłaś w mieście. Też chciałem wiedzieć, czy przybędzie z nimi Cedric. Pożyczyłem sobie więc twoje zmysły.
- Grzebiąc mi przy okazji w głowie?
- Tego już nie chciałem.
- Jesteś dziwny. Cedric często zapuszczał się i korzystał z moich zmysłów, kiedy mnie uczył. Ale nigdy nie czytał moich myśli. Ja też nigdy nie byłam w stanie ani czytać, ani manipulować zmysłami.
- Tak, rzeczywiście, jestem pod tym względem dziwny - odparł.
Jestem naczyniem, które nosi całe zło Leá Monde. Wybranym przez Sydneya prorokiem, dziedzicem Kiltii. I to dlatego, że tego "nie chciałem". Jestem CHOLERNIE dziwny.
- I co... widziałeś?
- Dużo rzeczy. Ale nie obawiaj się. Wyobraź sobie, że stoisz w pokoju pełnym książek i widzisz ich tytuły. Ale nie znasz treści.
Zdawało mu się, że westchnęła.
- Jednak - mówił dalej - poruszasz się nieco niezgrabnie i zrzucasz z półki jeden z tomów, i otwiera się on akurat tak, żebyś mogła zahaczyć o to, co jest w nim napisane.
- Jaki ma tytuł?
Ashley zawahał się. Nie chciał być niedelikatny. Ale nazwanie tego po imieniu też nie załatwiłoby sprawy. Nazwał to więc tak, jak ona mogłaby, nie wiedząc do której przegródki to uczucie wstawić.
- To było... "Coś" - powiedział.
Nastała dłuższa chwila ciszy, mącona czasem jedynie łoskotem dochodzącym z pokoju. Ive próbowała zgadywać, co zniszczą w następnej kolejności.
- A może nie powinienem był nazywać tego "czymś"? - zapytał spokojnie Ashley.
- Nie. To odpowiednia nazwa. To było jedynie "coś". Jedna mała myśl, która jątrzyła się we mnie przez dosłownie chwilkę wczoraj. Miałam tylko problem z zapomnieniem o tej myśli. Tylko nie mów mi proszę, że cię ona zaafektowała.
- Co?
- Cedric mówił mi, że jeśli grzebie się zbyt głęboko... Zaczyna zacierać się pewna granica i myśli zaczynają się zlewać z myślami innej osoby. Przechodzą na siebie nawzajem i w końcu obie te osoby nie wiedzą, czy to lub tamto naprawdę im się kiedyś pomyślało, czy nie - wyjaśniła najprościej, jak mogła.
- Cedric nie mówił w takim razie o mnie. I wiesz, wcale nie wydaje mi się to uczucie dziwne, lub niestosowne.
- Nie? - Ive poruszyła się.
- Każdy na twoim miejscu miałby potrzebę… Nie wiem… Zemsty?- odpowiedział Riot cicho, bo zdawało mu się, że ktoś stoi za ścianką. Przy okazji przypomniał sobie, że sam po utracie rodziny pałał chęcią czyjejkolwiek śmierci. Dlatego odciął część wspomnień i pomieszało mu się wtedy w głowie. A może on po prostu źle wtedy zrobił? Może reakcja Ive była bardziej naturalna? To kwestia przypadku, że pomyślała akurat o nim. Tu miała totalnego pecha.
- Nie denerwuj się tak, nie czas na to - powiedział po chwili, lekko przyciskając jej ramię do siebie.
- Tyle zimnej krwi, co ty, to ja nie mam.
- W mieście miałaś jej wystarczająco.
Ive westchnęła, ułatwiło jej to poluzowanie spiętych mięśni. Ashley stwierdził, że oparła się całkowicie na nim, przy okazji zdzielając go głową w nos.
- Auć.
- Przepraszam.
Riot znowu owinął na niej ręce, tym razem nie spotkał się już z żadną gwałtowną reakcją.
- Znaleźliście coś? - usłyszeli zza ściany. Ktoś stał o krok od nich.
- Gersom... - szepnęła Ive. Ashley przytaknął. Poznał głos.
- Nic godnego uwagi, kapitanie. Nash nie pozostawił po sobie ani jednego dokumentu, nic, co by wskazywało...
- Dobra, wynoście się. Zorganizować grupę poszukiwawczą i rozesłać ludzi po okolicy. Ustawić snajperów przy obu wejściach a wejścia zaryglować. I pilnować porządnie.
- Tak, sir!
Po kilku minutach kroki ucichły, coś tłukło się na dole, ale i te dźwięki wkrótce zanikły. Ashley dla pewności odczekał minutę, po czym puścił Ive i wypełzł w stronę pokoju.
- A ty znowu dokąd? - zapytała dziewczyna.
- Nie chcesz zabrać ze sobą nic? Chociażby paru groszy, albo broni? Twój brat miał niewielką sumkę w skrytce pod parapetem. Dla ciebie.
- W sumie racja...
Poszła za nim. W pokoju zastali to, czego się spodziewali. Przewrócili nawet materac na łóżku. Ale wspomnianej przez Ashleya skrytki nikt na szczęście nie odnalazł - należało oderwać blat drewnianego parapetu od ramy okna. Wewnątrz znalazł skórzaną sakiewkę, damasceński Baselard w pochewce z paskiem, akty własności i coś jeszcze.
- Odznaka VKP, nie zabrał jej ze sobą, idiota - oznajmił, pokazując ją Ive. Zdziwiony nieco, zastał ją stojącą przy progu i patrzącą w stronę warsztatu - Co się stało?
- Cedric miał... Ranę, na tej samej wysokości, co ty. Mówią, że odszedł tej nocy...
- Nash ciął się, kiedy chciałem się z nim porozumieć. Nie chce mi się wierzyć, że zrobił to celowo. Raczej coś go do tego...
- Naprawdę chciałam prowadzić ten warsztat za niego - przerwała mu - Jeszcze tyle mogłam się nauczyć.
- Mogłaś. I chyba nadal możesz, prawda? Znam nawet kogoś, kto chętnie wziąłby cię na czeladnika - Ashley klepnął ją po ramieniu - Myśl teraz raczej o...
Nie skończył, bo opadła mu na pierś, jakby była bardzo zmęczona. Aż tak jej było ciężko samej. Na tyle, że nie chciała się sobie do tego przyznawać. Niezbyt był pewien, co ma robić. Starał się zachowywać, jak jej brat, kiedy miała jakiś problem. Ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wychodzi mu całkiem coś innego. Bo jak miał sobie wyjaśnić fakt, iż spodobało mu się gładzenie jej włosów i podziwianie tylu słomiano-miedzianych odcieni. Ciekawe, który z tych kolorów był prawdziwy.
- Jesteś ruda? - zapytał, chcąc zbiec nieco z tematu. Zamrugała oczami.
- Jak lis - odparła - Naprawdę, znasz kogoś takiego?
- Będzie trochę narzekał, ale przyda mu się ktoś taki... jak ty.
Przerwał, bo przycisnęła się do niego, jakby znała go od dłuższego czasu i drugie tyle wyczekiwała na jego powrót.
- Dziękuję - bąknęła cicho – Jeszcze wczoraj chciałam ciebie zabić, przeczuwałam coś, ale... Dziękuję.
Odeszła pod ścianę, kierując się ku wyjściu. Aż się zdziwił, że tak szczerze wyszła z takim wyznaniem. Nawet mu ulżyło.

- Pójdę do siebie po ubrania - stwierdziła.
- Idź, weź coś na podróż. Tylko nie kręć się pod oknami.
- Wiem.
Wykradła się z pokoju, a Ashley odprowadził ją wzrokiem. W końcu zaczął rozglądać się za swoimi rzeczami i powoli podniósł się z podłogi.
Ive wróciła do niego ubrana po męsku, w długie, rozszerzane spodnie, pod którymi schowała wysokie cholewki podbitych butów na centymetrowych obcasach. Do tego szara koszula z postawionym kołnierzem nakrywającym szyję, pod którym przewiązała spiętą srebrną klamerką chustę. Na to dochodziła czarna narzutka z kapturem, zapinana na męską stronę guzikami. Uczesała i związała włosy w kucyk. Na plecy zarzuciła niewielką torbę z kilkoma ważnymi rzeczami. I tyle.
Ashley już dawno był gotowy. Ponieważ drzwi warsztatu zostały zaryglowane od zewnątrz, mieli dwie drogi - przez obserwowane zapewne okno na parterze od strony podwórza, albo ukryty za ścianą tunel. Oczywiście wybrali to drugie, ale tym razem Ive poszła pierwsza z kagankiem.
Między nią a Riotem zatarła się jakaś granica. Przez cały czas pełzania ciemnym i nieludzko ciasnym korytarzem trzymali się za ręce. Zaczęli mówić sobie na "ty", nie wymieniając równocześnie swoich imion.
- Kto wpadł na pomysł na wybudowanie takiego przejścia? - zapytał Ashley.
- Ponoć dwadzieścia lat temu uciekali tędy z miasta więźniowie.
- Ta. Akurat to, że dwadzieścia lat temu, to widać - mruknął, zdejmując znowu jakieś pajęczyny z twarzy.
- Nie wiem dokładnie, wiem, że Cedricowi bardzo się to przejście podobało. Pokazywał mi je parę razy, ale nie przypuszczałam, że się do czegoś przyda.
- Gdzie dokładnie jest wyjście?
- Pod mostem przy brzegach miasta. Przy odpływie kanałowym.
Ashley westchnął.
- Jeśli nas znajdą, to tylko po zapachu.
- Nie bój się, to nieczynny odcinek. Już prawie jesteśmy na miejscu.
Rzeczywiście, tunel poszerzył się i powietrze dało się czuć bardziej chłodne. W końcu przejście dotarło do nieczynnego spływu kanałowego, wysokiego na dwa i szerokiego na cztery metry. W oddali jednej ze stron dało się zobaczyć dzienne światło przebijające się przez zardzewiałe kraty porośnięte wyschniętym już powojem.
- Hej. Tego prześlicznego Baselarda kto zrobił? Cedric? - Ashley stanął przed kratą, zastanawiając się, gdzie podziewa się skobel, który powinien ją zwalniać. Ive wyjęła z pochewki podany jej sztylet i obejrzała jego złotawą głownię.
- Skąd to masz? - zapytała po chwili, uśmiechając się.
- Ze skrytki. Zabrałem z niej dla ciebie pieniądze i to.
- Ja go wykułam. Cedric wręczył mi trzy lata temu bryłkę damaskusa i kazał coś z nią zrobić. Powiedział, że jeśli wyjdzie mi coś, czym da się chociażby chleb pokroić, to z innymi stopami nie będę miała wielkiego problemu.
- I sama go wyważyłaś?
- Tak... Strasznie niestarannie wyklepałam ostrze - schowała nóż i przypięła go sobie do paska przy spodniach.
- Nie niestarannie, po prostu nie chciało ci się go ozdabiać i polerować. Myślę, że Pablo będzie miał z ciebie pomoc - Ashley mocował się z kratą.
- Kto to jest?
- Costa? Był kiedyś członkiem Kingsguardu. Ale odszedł i osiadł z żoną w Sedem Belli. Prowadzi niezgorszy warsztat. Ma syna w twoim wieku.
- Jak tam dotrzemy?
- Myślę, że konno... No, nareszcie - Ashley podparł i uniósł kratę, by oboje mogli wyjść na stromy, sztuczny brzeg rzeki płynącej przez i poza miasto. Upewniając się, że przy wyjściowych bramach nie ustawiono dodatkowej straży, pospiesznie udali się polną drogą w stronę zajazdu w podmiejskim siole. Do Sedem Belli było siedem dni drogi dyliżansem. Mogli dołączyć się do kupieckiej karawany, ale jednak zdecydowali wydać trochę pieniędzy i wykupić konie. Przed samym odjazdem Ive spoglądała w stronę Vitium tęsknie. Riot rozumiał. Dziewczyna nie miała nawet okazji pogrzebać zwłok rodzonego brata. Ścisnął przegub jej dłoni opiekuńczo i ruszyli.

Czasami nocowali w zajazdach, dla oszczędności w jednym pokoju, a jak nie było żadnego po drodze, to marzli pod gołym niebem, bo noce nie były już najcieplejsze. Ale siadali wtedy blisko przy sobie, rozpalali ognisko, przykrywali się czarnym płaszczem Ashleya. Ive nie za bardzo wiedziała, co w takich chwilach ze sobą robić.
- Gdybym została, Minors gotów byłby spalić mnie na stosie razem z tamtą cyganką - powiedziała ostatniego z takich wieczorów, kiedy nie mogła zasnąć. Ashley nadstawił uszu.
- Na stosie? Cyganki? Że co?
- Chyba wiesz, że Vitium to miasto pełne zabobonów. Na dwa dni przed twoim przybyciem, przez miasto przejechała karawana. Kilka cygańskich rodzin. Pech chciał, że pod obozem, który rozbili przy mieście, ktoś zasztyletował celnika. Znalazła go jakaś dziewczyna i ją zatrzymano. Minors ogłosił wszędzie, że uprawiała magię nad zabitym przez siebie funkcjonariuszem i zapowiedział egzekucję. Kobiety z targu usłyszały plotkę, że będzie z nią jej pięcioletnia córka.
Ashley uśmiechnął się w mroku.
- To tak on utrzymuje porządek w mieście? Pali kobiety na stosie pod publikę?
- Na to wygląda.
- Wiesz, myślę, że ta biedaczka już dawno odjechała ze swoją kompanią w siną dal.
- Jak to?
- Nie masz pojęcia, co potrafią zrobić cyganie dla swojej rodziny. Przez posiadłość mości Minorsa przeszedł zapewne taki dym, że na długo go popamięta. O ile przeżył.
- Oby. A zresztą, co za różnica. Zejdzie on, a wtedy Gersom zajmie jego stołek. I na jedno wyjdzie.
- Ludzie króla mają w tym mieście w ogóle coś do powiedzenia?
- Jeśli kiedykolwiek się odezwali, to ja ich nie słyszałam.

- Sil! Będziemy mieli gości! - Pablo Costa zawołał do swojej żony, przerywając pracę, jaką było rąbanie drewna. Już z daleka zobaczył drodze wiodącej przez pole dwoje ludzi, idących w stronę jego domu. Dom Pabla, jak też i pracownia znajdowały się na niewielkim wzgórzu z dala od zgiełku miasta.
- Ktoś znajomy, ojcze? - Luca podniósł się od układanych pod daszkiem drewutni klocków. Pablo zmrużył oczy.
- A, no, jedno znam - odparł - A drugie to diabli wiedzą.

Było słoneczne południe, kiedy w końcu Ive ujrzała dom, o którym słyszała od Ashleya. Był to kamienny, duży dom postawiony na szczycie wzgórza, nieopodal boru rozciągającego się po całej, pólnocno-zachodniej stronie dużego miasta, jakim było Sedem Belli. Przy domu znajdowało się niewielkie gospodarstwo, oraz budynek opatrzony szyldem cechu kowali, co od razu spostrzegła, jeszcze z daleka. Spostrzegła również właściciela tego majątku i stwierdziła, że po nocy mogłaby się go przestraszyć. Pablo Costa był mężczyzną bardzo wysokim, barczystym, o sylwetce typowej dla człowieka wykonującego ciężką, fizyczną pracę. Miał czterdzieści siedem lat, ale wyglądał młodziej. Z innego punktu widzenia wydawał się całkiem przystojny.
Jego syn wiele po nim odziedziczył, był wierną kopią ojca z jego młodzieńczych lat, a jednocześnie bardzo kontrastował z dzisiejszym jego wyglądem. Miał włosy tak samo czarne, ale przydługie i roztrzepane. Był prawie tak samo wysoki, jednak o głowę niższy od ojca i szczuplejszy, choć nadal silny. Ciemnobrązowe oczy ojca patrzyły nieco ponuro, a niebieskie syna stale były roześmiane. Luca także znał Ashleya. Wprawdzie poznał go szmat czasu temu, ale przypomniał sobie, kim był ten człowiek, który witał teraz jego ojca.
- Jak się masz, Riot? - zapytał Pablo, ściskając prawicę Ashleya. Na Ive nawet nie popatrzył, co ją nieco zraziło.
- Jakoś się mam. Przetrzymasz mnie parę dni?
- Jeśli nie ciągniesz za sobą kłopotów, jak to zawsze ci się udawało... To czemu nie. Ale czemuż to mówisz tylko o sobie? To twoja...? - Pablo machnął dłonią zamiast mówić dalej. Znał sytuację i nie chciał być niemiły.
- O niej chciałem z tobą pogadać. To jest Ive Nash.
- Nash? O tego Nasha chodzi? - zdziwił się Costa szczerze - Coś mu, żonę uwiódł?
Ive uniosła brew, zaśmiała się w kułak.
- To jego młodsza siostra – Ashley wywrócił oczami.
- Siostra? - Pablo przyjrzał się dziewczynie - W którym miejscu? No dobra, chodźmy do domu, pogadamy przy obiedzie. Młody, poukładaj to co zrobione i też chodź.
- A co z resztą?
- Później się zrobi. Na deszcz się nie zanosi.

Silver również poznała Ashleya, już słysząc jego głos w obejściu. Wyszła do niego z wyciągniętymi ramionami i uścisnęła. Kiedyś przyjaźniła się z jego żoną. Była nadal ładna i pełna życia, tylko jej orzechowe włosy jakoś pociemniały i przybrały kolor dębowego drewna. Kiedy go dotknęła, Ashley poczuł coś jakby iskrę, małą, bardzo niewyraźną myśl, która raczej nie należała do niej. Zupełnie jakby witał go też ktoś inny. Uśmiechnął się lekko.
- Chodź, nie krępuj się i siadaj - zapraszała go Sil - A kogoś to ze sobą sprowadził?
- To młodsza siostra jednego z chłopaków ze składu, którego komandorem kiedyś był Ashley - wyjaśnił Pablo.
- Jestem Ive - przedstawiła się. O składach i komandorach pierwsza słyszała.
- Mam na imię Silver, ale mów mi Sil, kochana. Wejdź, wejdź, chcesz się odświeżyć? Luca zaprowadź panią do łaźni, co?
- Bardzo dziękuję...
- Robi się mamo.
Poszli.
- Sil, stuknij ty się w głowę. Ja wiem, że on jest bezpośredni, ale żeby... - zaczął Pablo.
- Cicho, za kogo ty go masz?
Ashley nie załapał sprawy, ale i tak nie zwrócił większej uwagi. Został posadzony za stołem i uraczony sporym obiadem. I kiedy już wszyscy, wraz z umytą w końcu i radą z tego faktu Ive, posilili się porządnie, Pablo zaczynał wypytywać o różne "mniej" ważne rzeczy.
- Leá Monde, powiadasz? A doszły nas słuchy. Podobno część wyspy osunęła się do morza, a katedra stoi w gruzach. I zdołałeś stamtąd ujść?
- No, chyba widzisz że siedzę tu żyw. W sumie mało brakowało.
- Kardynał stracił tam mnóstwo świetnych ludzi. Piekli się teraz gorzej, jak sam diabeł.
- Ta - przyznał Ashley na wspomnienie o Guildensternie.
- No dobra, siedzisz tu żyw. I co teraz porabiasz?
- Włóczę się.
- A konkretnie? - ponowił pytanie znacząco.
- Tak jak słyszysz.
Sil, widząc, że rozmowa się nie klei, wstała od stołu. Znała swojego męża i gdy słyszała taki ton, wiedziała, że powinna zostawić go samego. Najwyraźniej miał z Ashleyem swoje sprawy, choć nie do końca jej się to podobało. Zaczęła zbierać ze stołu.
- Luca, chodź, pomożesz w kuchni - powiedziała do syna, na co ten powstał i wyszli oboje. Ashley oparł wtedy łokcie na stole i podparł głowę dłonią, drapiąc się w potylicę. Pablo zaś na uprzątnięty stół postawił butelkę wina i dwa kubki. Jeszcze stojąc, popatrzył na Ive i po chwili namysłu dostawił też i trzeci, na co ochoczo przystała.
- No to mów - zaczął Pablo, kiedy pociągnął już zdrowo - W czym rzecz?
- Chcę, żebyś przyjął Ive.
Costa zachłysnął się. Popatrzył na wino i przez myśl przemknęło mu, że może nie powinien był go dawać Riotowi. Było mocne.
- TY chcesz? JĄ? Czy Nash ci tak powiedział?
- Cedric nie żyje. Ive nie może zostać sama, więc pomyślałem o was i o propozycji, którą kiedyś mi złożyłeś.
- Riot, ja szukam porządnego materiału na rzemieślnika. Chcesz, żebym przyjął na czeladnika tę dziewczynę? Popatrz no na jej ręce, rzadko która szlachcianka ma takie gładkie dłonie! Poza tym, mam swojego syna, który przynajmniej ma talent do tej roboty. Bardzo mi przykro z powodu Cedrica, ale nie.
Ive ponownie podważyła własne zdanie co do sympatii wobec tej osoby. Ashley zerknął na nią, o dłonie też zahaczając wzrokiem. On sporo wiedział o jej dłoniach.
- Pablo, nie będziesz musiał uczyć jej od zera. To w końcu siostra Nasha. Umie sporo i ma dryg do tego. Chciała przejąć nawet jego warsztat.
- A to mi rewelacja - Costa mruknął pod nosem. Ashley bez skrępowania sięgnął ręką do paska zaskoczonej Ive, odsunął przeszkadzającą koszulę, wyjął sztylet z pochewki i rzucił Pablowi pod nos. Kowal sięgnął po narzędzie i oglądał.
- Może przestańmy paplać między sobą, pozwólmy damie wyrazić swoje zdanie... Ty to zrobiłaś? - zapytał.
Ive skinęła głową.
- Trzy lata temu. Cedric mi kazał. Jest trochę nieporządne, ale...
- I ty chciałabyś wziąć tę robotę? - przerwał jej - Harować jak wół, w pocie czoła i zdzierać te swoje śliczne... rączki?
- Chciałabym. Nie, ja chcę.
Pablo nadal spoglądał na ostrze niezbyt porządnie wypolerowanej, złotawej stali. Stuknął weń nawet leżącym pod ręką korkociągiem do butelek. Palcem sprawdził ostrość. Baselard był wystarczająco ostry. To nie był jakiśtam scyzoryk. To była broń. No, ale w sumie zawartość takiej a takiej stali w stopie mogła jej się poszczęścić. Modelowanie może też nie było idealne, chociaż rękojeść trzymało się w dłoni idealnie i ręka się nie pociła.
- Pomyślę o tym, Ashley. Pomyślę - spojrzał na niego spod przymarszczonych brwi.
- Ive... Idź do kuchni pomóc Sil. Będziesz jej całkiem przydatna, jeśli tu zostaniesz.
Ive obejrzała się na niego, zdziwiona. Costa też.
- A co to miało być? - uniósł się w ciekawości. Ashley uśmiechnął się na to dziwnie.
- Pablo, stary ogierze, nie mów mi że nie wiesz. Twoja żona spodziewa się przecież dziecka.
- Upiłeś się, Riot, czy co? Pierwszym słyszę!
- Ive mi powiedziała. Jest mocno spostrzegawcza - Ashley ugryzł się w język i przeklął się w myślach, że był on taki długi. Ive zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Ale ja nie... - zaczęła i ucichła natychmiast, jak coś kopnęło ją w kostkę. Zrozumiała - No, dobra. Pójdę - wstała od stołu, dopijając swoje wino szybko, aż obaj mężczyźni popatrzyli na nią dziwnie. Niechętnie i powoli wyniosła się z pola widzenia.
- Nie żartuję, Pablo, sam ją spytaj - odezwał się Ashley wtedy.
- Tak zrobię. Ale dlaczego tak kurewsko ci zależy na tym, by ta dziewczyna pozostała pod moim dachem, hę?
- Bo jestem jej to winien. A poza tym ma talent i chyba tego nie zaprzeczysz. Pablo, Nash ciął się, kiedy chciałem... z nim pogadać. Poprosiłem go o coś i wpadł w tarapaty... Na tyle głębokie, że nie chciał mi o tym czegokolwiek powiedzieć.
- Ashley... Powiedziałem ci... Udzielę ci gościny, jeśli nie wleczesz za sobą kłopotów.
- Nikt mnie nie będzie tu szukał, Pablo. Ani jej, jeśli w ogóle o niej coś wiedzą. Bo ona wie o sprawie tyle co i ja, czyli nic. Pozwól jej zostać i się od ciebie uczyć, nic nie stracisz. Urodzi ci się dziecko, będzie nawet je miał kto niańczyć.
- Co żeś narobił w VKP, Ashley?
Riot westchnął.

- Proszę, przyszłaś do nas? Czyżby nasi mężczyźni omawiali coś nudnego między sobą? Czy cię wygonili? - zaciekawiła się Sil, krzątając się przy kredensie na naczynia. Jej syn stał pod piecem z założonymi rękami. Cokolwiek mieli zrobić, to już się z tym uwinęli. Ive odruchowo rzuciła okiem na podbrzusze Sil. Nic, co by wskazywało na odmienny stan. Skąd Riot wytrzasnął taką rewelację?
- "Nasi"...? - podchwyciła.
- To wy nie... - Sil klasnęła w ręce - Och! Wybacz mi nietakt. Myślałam, że skoro minęło już tyle czasu od śmierci Tii, to może opanował się w końcu...
- Tia? Kto to jest? - Ive usiadła na ławie.
- Nie mówił ci nic? No proszę, nadal zatwardziały typ. Nic przez te lata, nic nie pojął... Nieważne, sam niech ci powie…
Ive coś ukłuło.
- Spytam go…Może. Na pewno! - przyznała - Co do tego omawiania... Chcę zostać czeladnikiem u pani męża, pani Sil.
Luca zdawał się potknąć o własną nogę, kiedy podchodził do okna.
- Czeladnikiem? W warsztacie ojca?
- Właśnie. Jemu to też wydało się dziwne, ale ja trochę się na tym znam... Mój brat był świetny w tym fachu i mnie nim zaraził. Teraz nie mam gdzie mieszkać, więc Riot zabrał mnie tutaj. Jeśli będę w stanie czegoś się nauczyć, to będę mogła zarabiać na swoje utrzymanie. Nie mogłabym przecież nadużywać pani gościnności, kiedy...
- Już, już, rozumiem. Skoro przyszłaś tu do takiej pracy, to wierzę w twoją determinację. Nikt nie powiedział, że kobieta nie może zostać zbrojmistrzem, prawda Luca?
Chłopak wzruszył ramionami. Jemu nie chciało mu się jakoś wierzyć.
- Luca również uczy się u Pabla. Jakoś nie chce zostawiać domu. Wszyscy chłopcy marzą o wojsku, a on nam się udał i myśli, w przeciwieństwie do nich. Ile masz lat, Ive?
- Skończę dwadzieścia pod koniec tego roku.
- To jesteś pół roku młodsza od mego syna. Piękny wiek.
- Dla pani to chyba teraz też piękny wiek, prawda? - Ive uśmiechnęła się wymownie, chcąc sprawdzić jej reakcję. Sil popatrzyła na nią chwilkę i położyła palec na ustach.
- Ani słowa - poprosiła. A więc jednak. Skąd on mógł wiedzieć takie rzeczy? Musi go o to spytać.

- I co masz zamiar teraz z tym wszystkim robić? - Pablo dolewał sobie wina. To, co powiedział mu Ashley było nie do uwierzenia, a nie wiedział nawet połowy.
- Nic.
- Twoja sprawa. Ale skoro Nash zasztyletował się, próbując od czegoś cię uchronić...
- Mi się wydaje, że się wystraszył. Może nie wiedział, że to ja próbuję się z nim porozumieć?
- Aż taki głupi to on nie był.
- Dobra, skończmy ten temat. Co będzie z Ive?
- Jeśli mówisz, że się nadaje, to zobaczymy. Niech sobie zostaje, jak chce, to duży dom.

Dom był duży. Ale Ive zapamiętała, gdzie pościelono dla Riota. Kiedy już nocą ucichło, wykradła się tam na palcach. Nie miała czasu zaczepić Ashleya wcześniej. A czuła, że zechce nagle wyjechać. Więc przyszła, kiedy odpoczywał.
Leżał, nie spał. Słyszał ją już z daleka.
- Przeszkadzam? - spytała w wejściu, tak na wszelki wypadek.
- Wchodź.
Weszła, usiadła w nogach łóżka.
- Pablo się zgodził, zadowolona?
- Bardzo. Ale ja nie o to. Chciałam spytać, kiedy wyruszasz.
- Jutro, może pojutrze.
- Skąd wiedziałeś o stanie pani Sil?
Ashley podrapał się w głowę, usiadł w pościeli.
- Jestem dziwny.
- Tak, to też mówiła.
- Sil tak mówiła?
- Nie w tym znaczeniu... Ja... Przepraszam, Ashley.
Wydawało mu się, czy właśnie nazwała go po imieniu?
- A za cóż to tym razem?
- Przepraszam...!
- Za co znowu, do licha? - Ashley potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Za to, co się stało tydzień temu. Jakoś źle mi z tym w tej chwili.
- I niby dlaczego? Jaki to ma związek?
- Jakiś ma. Kim jest…? – Zaczęła, ale coś nakazało jej natychmiast przerwać.
- Kto?
- Nieważne.
Siedzieli tak potem, bez słowa, bez ruchu, gapiąc się na okno.

Tej samej nocy Ashley ponownie ujrzał odbicie Ive, patrzące na niego nadal z niezmienną niechęcią w oczach. Nie mówiło nic. Dziwne, bo zwykle mówiły wszystko, co leżało im na duszy.
Za to Ive mówiła.
- Chciałabym... - zaczęła cichutko, wpatrując się w chmury co raz przysłaniające sierp księżyca.
Ashley nakrył ją, leżącą mu na ramieniu, gładką i chłodną w dotyku pościelą.
- Co takiego?
- Nie, już nic - rzekła, odganiając kilka małych myśli, które Ashley mógłby nawet wyśmiać - Ale cieszę się, że mogę tu zostać.
- A ja się cieszę, że ty się cieszysz. Kiedy wrócę, może będziesz już na swoim.
- A kiedy wrócisz?
- Nie czekaj na mnie.
Wiedziała. Spytała celowo.
- Nie angażuj się, Ive. Wiem, że to głupie, mówić to w takiej chwili...
- Cicho bądź. Wiem.

- I chciałabyś tak od razu zacząć pracować? - Luca otwierał przed Ive drzwi pracowni Costy.
- A dlaczego nie?
- No, wiesz, ja nie mam nic przeciwko... Wiem, że moja reakcja była głupia wczoraj, ale nie na co dzień spotyka się kobietę z takimi zainteresowaniami.
Ive rozejrzała się po wnętrzu. Widok tylu sprzętów i narzędzi sprawiał przyjemność nawet komuś tak początkującemu, jak ona.
- Macie klientów? - zapytała.
- Bywają. Zarówno tacy, którzy zamawiają broń, na co ojciec niezbyt przystaje, albo są i tacy, którzy po prostu chcą podkuć szkapę.
- Nie chce wyrabiać broni?
- Nie uważa tego za konieczne, kiedy nie ma wojny. Jeśli coś robi, to na specjalne zamówienia, można by rzec okolicznościowe.
- Rozumiem. Ale zdawało mi się, że pan Costa nie jest taki zasadniczy.
- Mój ojciec był żołnierzem. Sporo z wojska mu zostało. Owszem, czasem nawet i żartuje... Ale nigdy nie widziałem, żeby śmiał się ze swoich żartów.
Ive spojrzała na Lucę, kiedy mówił. Okręcał kółko od kluczy na palcu, brzęcząc nimi nieznośnie. A wzrok miał utkwiony w ścianie.
- Riot wyrusza już dzisiaj? - zapytał, zmieniając temat.
- Już wyruszył - odparła, i teraz ona patrzyła nie wiadomo gdzie. Luca zwrócił na to uwagę - Z samego rana.
Ledwo po tym, jak zwlekli się z łóżek oznajmił, że zaraz udaje się w stronę miasta. Zjadł śniadanie, pozbierał się, uścisnął jej ramię trochę po bratersku i życzył powodzenia. Ale nie powiedział "żegnaj".
Tego dnia Ive zamknęła pewien rozdział swego życia, ale patrząc na warsztat Costy, w którym wkrótce miała zacząć pobierać nauki, wiedziała, że gdzieś głęboko w niej jest mała furtka. Niewielkie drzwi do nie tak odległej jeszcze przeszłości.

Ashley, docierając do Sedem Belli, rozglądał się już odruchowo po ludziach, którzy przechodzili przez bramę wjazdową. Miasto było niesamowicie gwarne. Leżało przy jednym z mniejszych szlaków handlowych, stąd ten ruch i przepych. Mimo to, stanął w tłumie, czując w powietrzu coś, jakby lekką bryzę, najonizowany powiew wiatru. Zaniepokoiło go to trochę. Do miasta poprzedniego wieczoru zawitała Callo Merlose.

***

Ścieżki włóczęgi nie zawsze prowadzą tylko nowymi szlakami. Często posługuje się on tymi już mocno przez siebie przetartymi, ale zawsze ciągnie go na nie jego serce. Przeznaczenie Ashleya i jego sumienie miały powrócić go po raz jeszcze na tę drogę po czterech latach. I miał tu spotkać swego przyjaciela z żoną, jego trzyletnią latorośl, oraz pewną młodą, zdolną płatnerkę, której akurat należała się niekrótka przerwa. Z powodu ślubu, jaki zawarła ze starszym synem swego mistrza.


Goha
16 listopada 2004

3
FanFik / Pieśń pijanego barda
« dnia: Kwietnia 24, 2005, 11:32:29 pm  »
ok. to jest próbka tekstu, który miał być zawarty w opowiadaniu na motywach Lineage. Jest to wprawdzie spory spoiler, ale wiecie jak bardzo bardowie lubią naciągać wydarzenia :D
To jak. Pisać to czy nie pisać?

Cytuj
Ruszyła w bój, choć zraniona mocno
W pełnym rynsztunku, w Zbroi Zagłady
Choć obolała, cięła wroga
Poważne zadając mu rany.
O, Mroczna Pani! Tyś prawą jej duszę
Odjęła nam w blasku jej chwały!
Wciąż parła naprzód
Znosząc dumnie każde zadane jej rany.
Gdy w końcu stanęła z Nim twarzą w twarz
I starły się oba ich ostrza
Zdradziecko posłana z ukrycia strzała
W pierś ją, wprost w serce ugodła.
Lecz nic to dla niej było, jej dłoń
Wciąż miecz dzierżyła krzepko
Lecz każdy, kto w pobliżu stał
Widział, jej kroki niepewne
Wzburzył się Sprawca srodze na swoich
Nie mogąc nawiązać walki
I zamiast jej cios zadać ostatni,
Broń odrzucił, przystając
Wtem druga strzała, a potem kolejna
I wszystkie trzy w pierś, w jedno miejsce...
I osunęła się Pani na ziemię
Brocząc krwią, lecz wciąż z mieczem w ręce.
Przypadł do niej jej uczeń i brat
I wiedział, że nie ma ratunku
W złote jej oczy patrząc gasnące
Sam łzę uronił po cichu
"Słuchaj Glathielu" szepnęła wreszcie
Broń swą wciskając mu w rękę.
"Tyś mym następcą, wstań i idź w bój,
Nie lękaj się o mnie więcej..."
Palce jej jeszcze ślady dwa krwawe
Na twarzy mu uczyniły
A potem opadła biała jej dłoń,
Nie miejąc więcej już siły.
Wstał tedy Glathiel, tłumiąc łzy,
Jej ciało biorąc na ręce
I wtedy każdy, wróg czy swój,
Oddał jej pokłon chwały...

Nie, to nie dlatego, że ja nie umiem rymować. To tak ma być.

4
FanFik / Extermination - Subquests
« dnia: Lutego 23, 2005, 10:52:30 pm  »
Jak Tamaya wzorowała się na Extermie Grisza, tak i mój qmpel, Soundwave, zaczął pisać własną wersję. Różnice polegają na tym, że Exterminacja Grisza ma charakter bardziej fabularny, a Sounda polega tylko na jednym - pordóżujemy po światach M&A i "zabieramy" co i kogo nam się żywnie podoba.
Zostałam nowym członkiem Extermy czyli "Miłego końca świata (początek)" całkiem niedawno. I prócz tego że biorę udział w zabójczych, okraszonych móstwem bluzg, łusek po nabojach i ulubionych shoujo Sounda i innych chłopaków akcjach, piszę własne "subquesty", w których opowiadam o tym, co sama sobie "zabieram".
Tekstu jest kilka części i nadal powstają. Jest to raczej lekkie, ale banalne i wypełnione mnóstwem dialogów. Na początku oczywiście prolog. Jeśli będziecie sobie tego życzyć, zacznę zamieszczać dalsze części. No i oczywście będę odpowiadać na pytania, o ile zechcecie takowe zadawać.

Cytuj
Extermination Subquests – Complex Episode

Prologue – Lost Shell

Shinhama, pół roku wcześniej od właściwej Exterminacji.

- I co? - Długowłosy facet w czarnym kostiumie bojowym zawisł nad ramieniem Gośki, nadal wpatrującej się w monitor laptopa, który przyłączyła do głównego terminala w jednym z opuszczonych o tej porze pomieszczeń kontrolnych w piwnicach pod budynkiem sekcji.
- Zabieraj te swoje hery z moich oczu, Vincent. Podaj mi kabel - poprosiła, wyciągając otwartą dłoń. Valentine pogrzebał chwilkę w czarnym neseserku, który służył do noszenia laptopa i wyjął zeń około dwumetrowy przewód o średnicy 6 mm i opatrzony dwoma "męskimi" jackami (cablejack). Wręczył kabel towarzyszce. Gośka jeden z końców umieściła w laptopie a drugi w wejściu z tyłu głowy.
- Zaraz zacznę gromadzić dane, mamy mało czasu. A ty czemu nie pilnujesz korytarza?
- Byłem ciekaw, czemu tak dużo czasu ci to zabiera.
- Nie masz pojęcia, ile sukinsyny mają barier. Właśnie kończę łamać zabezpieczenia na poziomie dziesiątym i kopiować pliki.
- Streszczaj się. Musieli się zorientować, że ktoś używał tej samej przepustki na dwóch poziomach.
Goha zamknęła oczy. Wejściu w jakąkolwiek sieć towarzyszyło chwilowe wyłączenie wszystkich zmysłów. Ale im częściej to robiła, tym bardziej się przyzwyczajała.
- Wracaj na korytarz, Vincent. Uruchom Codec. 100.66 - Poleciła, po czym czerwonooki facet cicho wymknął się na zewnątrz pomieszczenia, zostawiając tylko leciutko uchylone drzwi.
- Pilnuj się, turksie - Mruknęła, już przez nadajnik.

Goha zrobiła dziury, jak w sicie w ostatniej barierze zabezpieczeń. Program, w który się zaopatrzyła, dostała, a właściwie wycisnęła od Kroldena, nie miał prawa zawieść. Problem w tym, że za nią zaczęło pchać się przez sieć kilka botów.
- k***a - zaklęła, przy włączonym Codecu.
- Co jest?
- Goście na strumieniu. Przesył danych nieco się opóźni.
- Nieco? Czyli?
- Jakieś cztery, pięć minut.
- O cztery, pięć minut za długo, Gosieńko.
- Masz beznadziejny polski akcent.
- Wiem - Vincent odbezpieczył cacko zwane M203. Zdawało mu się, że słyszy coś nad sobą. A słuch miał dobry.

- Batou, ty pierdoło. Poruszaj się ciszej.
- Spoko, majorze... Co u ciebie?
- Podesłałam parę robali... Ciekawi cię, za co się zabierają?
- ?
- Wszystkie archiwa od zabezpieczeń po członków siatki zagranicznej. Od sekcji pierwszej, po dziewiątą. Mają nawet nas. Widzisz ich już?
Batou wyjrzał przez pręty siatki kanału wentylacyjnego.
- Jeden kolo z cienkim setem z ubiegłego stulecia - odezwał się będący już na miejscu Boma.
- A haker?
- Jakaś dziewuszka, nawet nieuzbrojona - uśmiechnął się Batou.

Vincent, oprócz dobrego słuchu, miał też diabelsko wyczulone inne zmysły, możliwościami wybiegające poza cyberwszczepy.
- Meg?
- Czego?
- Kończ natychmiast.
Goha usłyszała serię z eMki.
Zanim zdążyła zareagować, zobaczyła, że boty osaczyły jej linię. Wtedy zorientowała się, że to nie boty. Próbowała się wylogować, ale wszystko zawisło. Znalazła się w całkowicie nieruchomej sieci. Zabezpieczyła więc zachowane pliki.
- Nieładnie to tak, wymuszać posłuszeństwo na moich kolegach - usłyszała znajomy głos.
Krolden sypnął.
- Vincent!! - Wywoływała, ale nie mogła poruszyć ustami. Jakby była sparaliżowana. Wisiała, jak je***y Windows.
Zdawało jej się, że widzi przed sobą projekcję Kusanagi. A właściwie to jej pięść przed oczami.
I zrobiło się ciemno.

Batou wyskoczył z szybu, widząc bezwładnie opartą na krześle dziewczynę, może dwudziestkę. Koło niej leżał wywrócony laptop przyłączony do terminala i jej interface. Brązowe włosy, szturmowy czarny kombinezon z kevlarową koszulką, kabura z zawieszonym Socomem Mk23.
- Ech, plastik... - Zaśmiał się.
Zza drzwi usłyszał gruchot wypadającego z szybu Bomy, kilka strzałów, w końcu coś jakby ryk zwierzęcia.

Boma czegoś takiego w życiu nie widział. Przyszło mu walczyć z diabłem. Bo jak inaczej nazwać gościa, któremu nagle zaczynają się świecić na czerwono oczy, skóra ciemnieje mu do koloru popiołu, ciało nabiera nieludzkich proporcji, dodatkowo gościu rośnie w siłę i jest w stanie zburzyć ścianę pstryknięciem palców, już nie wspominając o nienaturalnym refleksie i wszystkim innym, co z połowiczną postacią Chaosu mogło się wiązać. Ale co tam Boma, żyjący w świecie agresywnej cyborgizacji, mógł wiedzieć. Przede wszystkim teraz musiał spierdalać. Vincent właśnie wyjmował pięść ze ściany. Kiedy to zrobił, ta majestatycznie zamieniła się w kupę gruzu. Boma wyrzucił karabin, bo po pierwsze, nie miał czasu na załadowanie magazynka a po drugie, nie miał czasu na cokolwiek. No, chyba że na rzucenie ręcznego granata. Vincent, widząc odbezpieczoną gruchę pod swoimi nogami cofnął się tylko o parę kroków i zasłonił twarz ramionami (łapami?).
Kupa dymu, zniszczone kilka pomieszczeń podpiwniczenia, tyle zobaczył po wybuchu.
- Gośka! - Wpadł z krzykiem do pokoju, któremu brakowało jednej ściany i wszystkich mebli, które przy niej stały. Śmierdziało roztopionym plastikiem. Jednak oprócz rozbitego gruzem laptopa i nieczynnego już terminalu nie znalazł nikogo i niczego.
- Do k***y nędzy, Gośka! - Przez Codec też doczekał się ciszy. Nie pozostało mu nic, jak powrócić do umówionego punktu odwrotu, zanim ktoś go tu nakryje.

Kiedy Goha otworzyła oczy i wzięła głęboki oddech, zaczęła się krztusić, jakby wciągnęła chmurę kurzu. Zdawało jej się, że jest owinięta w ochronną folię. No bo była. W panice zaczęła ją rozrywać, ale ręce miała rozdygotane i wystarczył jeden niezgrabny ruch, żeby zwaliła się ze skórzanego fotela na zimną podłogę. W pomieszczeniu było ciemno. Nikogo zdawało się tu oprócz niej nie być.
Spróbowała się podnieść, ale jej to nie wyszło. Zupełnie, jakby nie umiała chodzić. Zdołała się tylko oprzeć na ramieniu i zsunąć z siebie trochę folii. Zorientowała się też, że jest podłączona mnóstwem kabli do kilku monitorów i sprzętu kontrolującego funkcje życiowe organizmu. Problem w tym, że po przyjrzeniu się sobie była goła, nie zobaczyła żadnych znamion, które wiecznie ją wkurzały, skóra w dotyku była dziwnie chłodna, a włosy miała krótkie i czarne, zamiast długich i brązowych. I że kurewsko dobrze widzi w ciemnościach.
- Kur... - nie skończyła, bo usłyszałaby tylko niezrozumiały bełkot.
Była zła. Żeby nie powiedzieć rozwścieczona. Jednak skupiła się na szczęście i spróbowała wejść do sieci, jak to robiła przez swoje złącze. Ze zdumieniem odkryła, że poszło łatwo. Pierwszą rzeczą, jaką sprawdziła, to czy jest w stanie namierzyć fale radiowe na częstotliwości Codeców.

- Vince?... - Zaszumiało mu w uchu, kiedy zmieniał poszarpaną górę kombinezonu na tyłach furgonetki. Odebrał natychmiast.
- Goha?! Nawołuję cię od pół godziny, gdzie do cholery jesteś?!
- Dotarłeś do samochodu?
- Już dawno i miałem nadzieję cię tu zobaczyć!
- Vince, widzisz wieżowiec z lądowiskiem, jakieś kilkadziesiąt metrów od siebie? Gdyby wyjrzeć z niego na zachód, byłoby widać budynek Sekcji.
Valentine rozejrzał się.
- Widzę.
- Jestem w części mieszkalnej na dwudziestym piątym piętrze. Numer... Cholera, chyba pięćset... Musisz tu po mnie przyjść. Nikogo nie ma, więc nie siej paniki.
- Jeśli nikogo nie ma, to czemu nie przyjdziesz sama?
- Nie mogę. Nie gadaj, bo ja ci płacę. Masz tu być za dziesięć minut. I weź jakieś ciuchy.
- Zrozumiałem.

Valentine wwalił się na 25 piętro po schodach. Co to dla niego? Zabrał ze sobą DE, którego Goha nie nosiła, od kiedy upodobała sobie SOCOMa. Znalazł w ciemnych korytarzach mieszkanie opatrzone odpowiednim numerem.
- Pięćset... To tu?
- Tak, słyszę cię za drzwiami.
- Tu jest zamek elektroniczny.
- Zaczekaj...
Vincent usłyszał piknięcie i zamek zwolnił się sam.
- To ty? - Zapytał.
- Tak... Jak wejdziesz, to pokój na prawo. I Vince...
- Co? - Zatrzymał się, miejąc już rękę na klamce.
- Cokolwiek zobaczysz, powstrzymaj się od jakichkolwiek komentarzy.
- Hę?
Mieszkanie było duże i dawno nieodwiedzane, o czym świadczył zapach kurzu unoszącego się w powietrzu. Zapalił światło w pokoju i na jego środku zobaczył leżącą na podłodze nagą szatynkę, owiniętą do połowy przezroczystą folią i kilkoma kablami podłączonymi do terminali.
- Yo, Vince - usłyszał przez Codec, a szatynka popatrzyła na niego, unosząc brwi.
- Gośka?...
- Niespodzianka. Zdaje się, że udało mi się uciec.
- Jak to?...
- Pomóż mi wstać i się ubrać.
- Sama nie możesz?
- To nie moje ciało, Vince.
Próbowała się podnieść, ale ramiona odmawiały posłuszeństwa.
- Czemu ciągle słyszę cię przez Codec?
- Bo... - Usta nowego ciała Gośki rozchyliły się powoli - Nis... yś.. Nie...rosu...ał. - Wyduszała z siebie, jakby nie mogła złapać oddechu.
- Wystarczająco dużo zrozumiałem - Vincent zrzucił plecak, który ze sobą przyniósł. Wewnątrz miał drugi z zapasowych kombinezonów - Ale nie czaję, co stało się w momencie, kiedy wywąchałem tamtego grubego. Wróciłem po ciebie i zniknęłaś.
Valentine pomógł Gośce usiąść na podłodze i oprzeć się o stojącą obok sofę. Poodłączał wszystkie przewody i ściągnął z niej resztę ochronnej folii. Sięgnął po ciuchy.
- Nie wiem, Vince - nadawała dalej, odkrywając iż robi to bez podłączenia - Zorientowałam się, że ktoś mnie namierzył i chwilę potem straciłam przytomność. Obudziłam się już tutaj. Vincent, ty nigdy w życiu nie widziałeś Kusanagi, nie?
- Nigdy.
- Właśnie patrzysz na jej zapasowe ciało.
- Żartujesz? - Vincent przerwał naciąganie na Gohę czarnego t-shirta z bawełny.
- Nie. Musisz mnie stąd wywlec, Vince. Ja muszę znów nauczyć się chodzić i mówić, jak niemowlę. W tym stanie nie mogę nawet zacząć poszukiwań.
- Czaję.
Vincent kontynuował oblekanie Gośki w czarne ciuchy bez mrugnięcia okiem.
- k***a - zaklęła nagle - Nakryła mnie, wiedziała. k***a ją mać...
Tak, była zła.

Władzę nad strunami głosowymi udało się jej przejąć już po kilku dniach. To była tylko kwestia przyzwyczajenia się do sztucznego układu oddechowego. Głos, którym mówiła, też nie był do końca jej, nawet po przestrojeniu.
- Co myślisz, Cid? - Goha siedziała na krześle w kuchni domu Highwinda, wpatrując się w szklankę wody i zastanawiając się, jak uchwycić ją w palce, żeby jej nie zgnieść, albo nie upuścić.
- No co... Jak tylko sprowadzę lepszy sprzęt, obejrzymy sobie ciebie od "środka" i zbudujemy instrumenty potrzebne do serwisu.
- Cid, byłbyś w stanie skopiować kamuflaż z tego, co ja mam w głowie? Nie mam zamiaru rozbierać się do naga za każdym jego użyciem.
- A masz wszystko? Specyfikacje, system działania, budowę?
- Musiałbyś zobaczyć, prawda... Mniejsza z tym... Fuck!
Szklanka z wodą wylądowała z brzękiem na podłodze. W tym samym momencie do domu weszła Tifa.
- No, no, koleżanko, gdzie ci tak spieszno? Mówiłam, żebyś beze mnie nie fundowała sobie rehabilitacji. Sama sobie teraz nie poradzisz - dziewczyna złapała za ścierkę wiszącą na kuchence i zaczęła sprzątać.
- Będę miała pretekst do kupienia Cidowi kompletu z Arcoroc'a.
- Ty, lepiej jakiś kufel na piwo. Garami to się Shera zajmie - burknął Cid.
- Cloud czeka w samochodzie - Tifa skończyła wycieranie - Zabierzemy cię do Nibelheim i tam się zajmiemy wszystkim.
- A sierociniec, Tifa?
- Znalazłam zastępstwo.
- W osobie?...
- Reeve'a - Tifa uśmiechnęła się od ucha do ucha - Któż mógłby być sympatyczniejszy od kolesia, który udawał Cait Sitha?
- Sorry, Tif.
- Nie ma sprawy. Pomogę ci, spróbuj wstać. Cid, weź ją pod drugie ramię...
Highwind zrobił, jak prosiła.
- Kurrr... Ile te cyberciała ważą? - Zaklął.

5
jRPG / Co za bestia!
« dnia: Stycznia 08, 2005, 08:20:12 pm  »
Powiedzcie mi, czy kiedyś zastanawialiście się nad tym, który z bossów w jakim jRPG'u sprawił wam najwięcej kłopotów? Kto najbardziej was wkurzał? Która walka jest waszym zdaniem trudna?

Dla mnie samej był to niegdyś Guildenstern w swojej ostatniej fazie. Był denerwujący, bo wiecznie uciekał. Wprawdzie pokonanie go to dla mnie kwestia wpakowania mu PP z kilku broni, ale kiedy przechodziło się Vagranta po raz pierwszy i nie wiedziało się o co chodzi jakby, facet doprowadzał do szału.

Ciekawe było też moje pierwsze spotkanie z Emerald Weaponem - pływam sobie łodzią podwodną i zwiedzam, a tu mi coś zza pleców wyskakuje (zawał) i wpadamy w walkę całkowicie nieprzygotowani... Bah.

No i ostatnia potyczka z Sephirothem... Nie lubię jej za to, że to jedynie dopełnienie formalności...

Strony: [1]