Autor Wątek: Rocznik anarchisty  (Przeczytany 1052 razy)

Offline Doomsday

  • Adventurer
  • *
  • Wiadomości: 52
    • Zobacz profil
Rocznik anarchisty
« dnia: Maja 27, 2009, 10:55:52 pm »
Ciemność. Ciemność i cisza wypełniały ten pokój. Do pionowo usadowionego legowiska przypięty pasami znajdował się młodzieniec. Młodzieniec to było dobre określenie, bo nie był on ani za młody, to ani za stary.  Przez całą długość jego ciała miał poprzypinane druciki, które odchodziły od jakiegoś skomplikowanego urządzenia umiejscowionego przy przeciwległej ścianie. Pokój był oświetlany jedynie przez niewielkich rozmiarów świeczkę, która znajdowała się na stole. Drzwi do pomieszczenia otwierają się, a przez nie przechodzi starszy, zgarbiony mężczyzna o podłużnej twarzy. Zamknął za sobą drzwi i opierając się o lasce podszedł do chłopaka.
- Tak więc… - wycedził przez zęby staruszek – procedura taka sama, za złą odpowiedz zostaniesz ukarany napięciem elektrycznym… zrozumieliśmy się?
Chłopak sparaliżowany strachem nie wykonał żadnego gestu na znak zrozumienia.
- Nie zapominajmy że to dla twojego dobra, próbujemy wyplenić z waszych młodych umysłów wszelakie idiotyzmy, które zostało wam wpajane. Pogoń za bogactwem, popularnością i inne bzdety. – Staruszek mówił to z widocznym obrzydzeniem.
- Dobrze, czas na pytania, nie zwlekajmy z czasem. – Przygarbiony mężczyzna położył dłoń na jakimś przełączniku przy machinie. –  Pamiętasz może jak odnaleźliśmy cię na bruku, zmokniętego, pobitego, z połamanymi rękoma i nogami, poszarpanego, sponiewieranego, zmieszanego z błotem, na skraju wytrzymałości to psychicznej, jak i fizycznej. – Wymieniał to jakby zliczał wszelakie szkody jakie społeczeństwo sporządziło sobie nawzajem, tragizm oraz przejęcie wzrastało to z każdym słowem.
- Eee…  - skwitował krótko. Wypowiedź starca była mocno podkolorowana. Fakt, był dość brutalnie potraktowany przez straż, aczkolwiek nie aż tak mocno jak to przedstawia wersja oprawcy.
- Czyż nie tak straż cie potraktowała za, phi, byle błahostkę? Toż to kpina! Przypomnij no za co cie tak bezdusznie pobili.
- Ch-chleb… - mruknął cicho pod nosem.
- Głośniej, nie obawiaj się, tutaj nic ci nie zrobią – spokojnym, ojcowskim tonem rzekł do ofiary. Przejechał mu wierzchnią częścią dłoni po twarzy.
- Okradłem ich…
- Źle, źle, źle! Krew mnie zalewa gdy słyszę takie rzeczy – staruch pospiesznym krokiem podszedł do machiny i cisnął wajchę w górę wywołując przepłynięcie dużej dawki energii elektrycznej przez ciało chłopaka. – Jak dał się okraść to oznacza że był niewart tego przedmiotu! Czemu mają im pomagać organy ochronne, które i tak więcej szkód przynoszą niż pożytku! – Staruszkowi od tego zdenerwowania aż ręce zaczęły się trząść, mówił głośniej i bardziej agresywnie. – Robią wszystko abyśmy działali po ich myśli, a nuż zrobisz coś w inny sposób to każą cie bić i poniżać!
Chłopak wykonywał nadmierne i gwałtowne ruchy spowodowane napięciem przechodzącym przez jego ciało, ale był zbyt zmęczony aby zdołać wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Ech… - opuścił przełącznik tym samym wyłączając urządzenie. – Zrozum, jeżeli jakaś ręka ci coś ofiarowuje, ta sama ręka kiedyś się o to upomni, a kiedy pomoc jest narzucana, wtedy i należność będzie wymagana. Tak oni działają, nie pozywając nam na decydować czy chcemy ich pomoc, czy nie potrzebujemy jej. Toż to profanacja podstawowych potrzeb każdej osoby – potrzebę wolności i niezależności od innych.
Chłopak był na wpół przytomny. Ale o to właśnie chodziło – zniewolony, zmęczony umysł przyjmował jakiekolwiek informacje, które pozwoliłyby mu zaznać trochę odpoczynku, a wiedział ze jeżeli będzie z tym walczyć to zostanie ukarany. Jedyne co mu pozostało czynić to biernie słuchać przemówienia swojego kata. Jednak, a może w jego słowach była nutka prawdy…
- Społeczeństwo powinno być budowane na wzajemnej opiece i pomocy, z potrzeby jednoczenia się, a oni usilnie nas próbują łączyć. Osoby, które nie mogą się do tego zastosować powinny być deklasyfikowane ze społeczeństwa, wszak gałąź oliwną, która nie daje owoców, powinno się odcinać jak to powiedział kiedyś mój pewien znajomy. Nasz tok myślenia nie jest tolerowany, gdyż osoby nie związane bezpośrednio z rozwojem państwa miałyby większą swobodę ruchów, a tego nie chcą ci wyżej postawieni.
Młodzieniec przyjmował do siebie informacje niczym sucha gąbka płyny. Nie miał już nawet siły zastanowić się nad sensem słów dręczyciela, ślepo ufał w jego racje byle przeżyć pobyt w tym miejscu. Był na tyle zmęczony że nie zdołałby nawet kłamać jakby przyszło co do czego.
- Dobra, dość na teraz. Następna sesja za dwanaście godzin, za godzinę przyjdzie ktoś z jedzeniem. Odpoczywaj do tego czasu…

************************************************************

- A co sądzisz o tej znachorce, co ją ostatnim czasy pochwycono i wrzucono za kraty. – kontynuował mężczyzna w dosyć młodym wieku, ale niewątpliwie mógł się już poszczycić mianem „mężczyzny”.
- Weź pan o niej nie gadaj, morderczyni jedna. Będąc w pełni świadom ze jej leki mogą uśmiercić pana Smitha, podała je mówiąc tylko że mogą wystąpić lekkie komplikacje. – Bogato ubrany możnowładca pokiwał z dezaprobatą. Opuścił głowę, pochwycił kufel i wypił kilka łyków złocistego trunku.
- Znaczy, zaplanowane morderstwo?
- A jakże inaczej! Wiadomo przecie ze pan Smith był osobą, która utrudniała prace tej wiedźmie, bo ukrócił jej dostawy do jej zielsk.
- Czyli mości Smith poszedł prosto do paszczy lwa?
- Eee… no ta, ale co nie zmienia faktu że został zamordowany! – Bogacz niemalże wstał ze zdenerwowania.
- Rozumiem, rozumiem, czyli ta znachorka, czy jak wolisz wiedźma, uśmierciła dostawce ziel z których robiono leki, ale czemu to zrobiono? Czemu jej zabrano te rośliny?
- Razem z nimi przenoszono tutaj środki odurzające, nie bądźmy znowu drobnostkowi, nie będziemy przerzucać do naszego miasta trucizn tylko dlatego aby stara baba mogła swoje wywary robić, bądźmy poważni.
- Tak, rozumiem, a jak z tutejszymi medykami?
- A wie waść, raz im się uda wyleczyć, raz nie. No, ale lepiej ze są.
- Więc, jest pan zdania że zamkniecie w lochu kobietę, która leczyła naturalnymi lekami w dużo bardziej skuteczny sposób niźli ci lekarze miastowi, a do tego robiąc leki z roślin, a one nie szkodzą organizmowi, nie zapominając jeszcze że te narkotyki były w dużej części wysyłane do lekarzy tutaj aby mieć czym znieczulać…
- No, ale, "kurczaczek"ć, no, wie pan… - próbując zacząć jakieś zdanie, jednakże jest zagłuszany przez rozmówce
- …oskarżoną o zamordowanie mężczyzny, który przyczyniał się do większej ilość martwych osób, gdyż z jego woli pochodziły ustawy o zakazie wnoszenia składników do miasta. Nie wiem jak pan, ale z dwojga złego pan Smith był gorszym człowiekiem, ponieważ przyczynił się do śmierci wielu osób, które mogłyby być wyleczone.
- No… no… no i co! I tak nie wyjdzie zza krat, ha! – Bogacz wstał, łypnął w stronę dyskutanta i ruszył ku drzwiom wyjściowym – i żebym cie nigdy więcej nie zobaczył!

************************************************************

-… dobra, na sygnał wbiegasz przez tylnie drzwi magazynu i szybko unieszkodliwiasz strażników. SZYBKO, zrozumiano? – powiedział potężnej postury, mężczyzna z blizną przechodzącą przez oko, ubrany w skórzane odzienie.
- Się rozumie, mówisz mi to kolejny raz – rzekł młody mężczyzna z niewielkim, kilkudniowym zarostem.
- "kurczaczek"ć, ta akcja MUSI się udać. Teraz idź już na miejsce, nie możemy  całą grupą tam wyruszyć bo jeszcze się domyślą co się święci.
Młody mężczyzna wziął z wieszaka płaszcz i wyszedł z kanciapy. Dzień był pochmurny i deszczowy, idealna pora na tego typu akcje. Trzeba było zburzyć magazyn zbrojeniowy, a że ten znajdował się w bardzo mało rozsądnym miejscu – za bastionem, a tam nie uchodziły żadne okiennice, jedynie strażnicy tam pilnujący wiedzieli co się dzieje – akcja miała być prosta w wykonaniu. Mówiono że strażników będzie około dwudziestu, przed tylnim wejściem miało stać dwóch, za nim trzech, łatwo nie będzie, aczkolwiek mężczyzna który wyszkolony jest w posługiwaniu się orężem, jak i w operowaniu magią nie powinien mieć problemów. Tak przynajmniej miałoby się wydawać.
Na miejscu już widział znajomą twarz.
- Za piętnaście minut zaczynamy – powiedział już będący na miejscu osobnik.
- Wiem, wiem, wiem…
Minuty mijały, jedna za drugą. Nie rozmawiali ze sobą, rozglądali się jedynie czy nikt na nich nie patrzy. Młody mężczyzna z zarostem spojrzał na zegarek po czym odrzekł
- Zaczynamy
Ruszyli. Przeszli za pagórek gdzie dostrzegli mury magazynu, który miał zostać wysadzony. Od razu poszli na tyły magazynu, gdzie dostrzegli dwóch strażników. Gdy ci zauważyli zakapturzonych mężczyzn sięgnęli po bron i nim zdążyli cokolwiek wykrzyczeć, zostali uśmierceni przez bełty wystrzelone z kusz, które pochwycili spod płaszcza. Przystanęli przed wejściem oczekując na sygnał. Usłyszeli krakanie, to był ten sygnał – wbili pośpiesznie do środka. Brodaty mężczyzna wyinkantował słowa i za pomocą szybkiego ruchu dłonią posłał w stronę jednego z nich jasnofioletowy pocisk który uderzył między oczy, drugi mężczyzna pochwyciwszy kordelas zamordował z zaskoczenia dwóch pozostałych. Nim upadli na ziemie pochwycił ich za ramie aby łomot ich upadającego rynsztunku nie narobił hałasu. Nikt ich nie dostrzegł, z każdej strony byli zasłonięci półkami z orężem. Wiedzieli co mieli zrobić, rozdzielić się i poskromić resztę strażników. Na każdego z nich przypadało po dwóch, resztą mieli zająć się kompanii. Brodaty ruszył w lewą odnogę. Od razu dostrzegł swój przyszły cel, odwrócony do niego plecami strażnik rozglądał się dookoła. Zakapturzony sięgnął zza cholewki po sztylet i wbił stróżowi w krtań. Poszedł dalej. Działali cicho, mimo że w budynku było siedmiu z nich to jeszcze nie usłyszał aby strażnicy zauważyli któregokolwiek z nich. Po chwili mężczyzna poczuł zimno klingi na jego plecach
- Mam cię zafa…ygh! – odwrócił się i złapał za truchło strażnika aby nie upadł na ziemie, za nim zauważył towarzysza z którym wchodził do środka wraz z wymierzoną kuszą.
- Całkiem niezłe wyposażenie tu mają – uśmiechnął się klepiąc kusze. – Bierz pochodnie, beczki są niedaleko, a nikogo ze straży tutaj już nie ma.
Szybko zlokalizował pochodnie, wyciągnął ją z uchwytu i ruszył za kamratem. Reszta już była przy beczkach
- Zrobiliśmy już ścieżkę z prochu strzelniczego, podpal ją i wiejemy frontowymi. Stamtąd będzie łatwiej uniknąć uderzenia jakim odłamkiem. Od razu uciekamy w stronę lasu, zrozumiano?
Wszyscy tylko kiwnęli głową.
- Dobra, podpalaj
Mężczyzna z zarostem zniżył się aby podłożyć ogień. Wszyscy pobiegli w stronę wyjścia, jednakże kilkunastu strażników już stało przy wejściu
- Gówno – zaklął szpetnie jeden z rebeliantów. – Tylnie wejście!
Pobiegli tam czym prędzej, ogień już się zbliżał do beczek. Szybko przebiegali pomiędzy półkami starając się przewracać je tak, aby straż nie mogła ich dalej ścigać. Przy tylnim wejściu nie było strażników, aczkolwiek był widoczny nadciągający oddział ze strony bastionu. Aż tu wybuch, tylko połowa z nich zdołała wybiec i na tyle dostatecznie uciec aby być poza rażeniem wybuchu. Wszystko zostało przygniecione kamieniami, nikt z przebywających w środku nie miał szans na przeżycie. Mężczyzna z zarostem był wśród tych szczęśliwców, którym udało się ucieknąć. Nie spoglądając za siebie biegł dalej, jak najdalej – byle nikt go nie złapał. Wiedział że to koniec i teraz pozostała mu jedynie ucieczka…

************************************************************

Jakies oceny? Historia była pisana na potrzeby autoryzacji postaci na serwer NWNa www.inthecage.pl wiec jest trzymana w konwencji fantastyki faerunskiej (poniewaz postacie maja pochodzic z pierwszych planow, dopiero potem maja sie dostac do Sigil).

Offline Siergiej

  • Last Hero
  • **********
  • Wiadomości: 2544
  • Idol Tanta
    • Zobacz profil
Odp: Rocznik anarchisty
« Odpowiedź #1 dnia: Maja 30, 2009, 04:19:33 pm »
Co to jest pionowo usadowione legowisko?