Autor Wątek: Walka XX: Vivi VS Squall  (Przeczytany 904 razy)

Offline Ignatius Fireblade

  • Berserker
  • ***
  • Wiadomości: 214
  • Ten, który bywa
    • Zobacz profil
Walka XX: Vivi VS Squall
« dnia: Lutego 11, 2007, 02:29:39 pm »
Obaj znaleźli się w kulistym pomieszczeniu o ścianach oplecionych pajęczą nicią. Mężczyzna i coś, mogące być istotą dowolnej płci, dobrze ukrytej pod spiczastym kapeluszem o szerokim rondzie i grubymi warstwami ubrań. Nakrycie głowy skrywało twarz w głębokim cieniu, z którego przebijały się jedynie dwie, żółte latarnie oczu. Dłonie, wsunięte       w czerwone rękawice, były puste, a z postawy tego czegoś aż biła aura potężnej magii.
- Vivi, tak? – zapytał mężczyzna stojący naprzeciwko maga.
- Squall – usłyszał wypowiedzianą cienkim nieco piskliwym głosikiem, przypominającym bardziej dziecko niż czarnoksiężnika, odpowiedź. – To zaszczyt.
Mężczyzna nazwany Squallem był młodym, wysokim człowiekiem o brązowych, nieco zwichrzonych włosach i szramą, biegnącą przez czoło, nos i lewy policzek. Ubrany           w czarne spodnie, przepasane dwoma pasami, układające się w literę „X” oraz kurtkę tego samego koloru, wykończoną futrzanym kołnierzem, skrywającą pod sobą szarą koszulkę, stał w lekkim rozkroku. Jego dłonie zaciskały się na zadziwiającej broni. Czarny uchwyt, cyngiel, srebrny bębenek, pierwotnie przypisane do rewolweru nagle przechodziły w grube ostrze, zdolne przeciąć włos w powietrzu. Mityczny Gunblade, broń unikatowa i niebezpieczna.
- Co ty nie powiesz – odburknął Squall, omiatając wzrokiem miejsce, w którym się znaleźli.
Pajęczyna sprawiała wrażenie żywej, poruszając się w jednolitym rytmie, stanowiąc lepką parodię serca. Po jej powierzchni niezliczona ilość włochatych korpusów przesuwała się bezszelestnie. Choć w tym szaleństwie była metoda. Dziwna, głęboko skryta ale kierująca ruchami owadziej hordy, przypominająca zbiorową świadomość roju.
- Nie cierpię pająków – piszczał Vivi. – Napełniają mniej obrzydzeniem.
- Zamknij się – warknął Squall, wciąż obserwując otoczenie. – Jeśli cię usłyszą, to będziemy mieli problemy.
Jak na zawołanie, pająki zebrały się w gromadę, przesuwając hordę włochatych ciałek na sklepienie. Wyglądało to tak, jakby płynna pajęcza esencja gromadziła się w naczyniu, przecząc prawom grawitacji.
Squall odskoczył, ciągnąc Viviego za kołnierz. Wtedy masa opadła z sykiem na lejowatą podłogę, rozchlapując i rozlewając na wszystkie strony. Wdzierały się do oczu, uszu, nosa i ust, odbierając siły i wolę. Spowodowały, że obaj obcy zamarli… Dwie postaci osadzone w miejscu za pomocą mentalnej sieci. Dopiero później, spośród lepkiej pajęczyny, wyłoniły się sylwetki prawdziwych wrogów. Sześć olbrzymich kształtów o niezliczonej ilości oczu, odwłokach, mogących miażdżyć skały, a każde z sześciu odnóży obwodem dorównywało młodym drzewom.
Klekotały szczękami, zbliżając się do sparaliżowanych ofiar. Skapująca z kleszczy trucizna paliła lepkie nici. Squall śledził każdy ich ruch, a gdy zbytnio się zbliżyły poczuł, że dziwna moc ciągnie go za pasy, miotając o podłoże.
- Jesteśmy kwita – mruknął Vivi, po czym wykonał w powietrzu skomplikowany gest, tworząc przed sobą tuzin lodowych pocisków.
Squall patrzył, jak magia rozrywa dwa kształty, zmieniając je w parujące korpusy.
- Nie dam się prześcignąć jakiemuś kurduplowi – westchnął, po czym złapał za uchwyt Gunblade’a.
Mężczyzna skoczył na pająki, tnąc i blokując. Nagle kątem oka zobaczył jak kolejni wrogowie wypełzają za jego plecami i wybił się w powietrze. Wykonał salto i uderzył stopami o prawą ścianę kulistego pomieszczenia. Ku jego zdziwieniu, grawitacja podążyła za nim, jednocześnie nie opuszczając pozostałych, a lepka nić trzymała mocno, nawet nie spowalniając. Squall skupił magię w dłoni, materializując nad sobą pięć meteorów. Nie rzucił ich, czekał.
Vivi uwijał się jak w ukropie, niszcząc pajęczynę i jej mieszkańców w błyskawicznym tempie. Czuł jednak, że zaczyna mu brakować magii. Ominął strumień trucizny uchylając się w prawo, dzięki czemu szczęki innego z napastników zacisnęły się za wysoko, muskając jedynie kapelusz. Mag piorunem strzaskał głowę posiadacza kleszczy, posyłając w powietrze fontannę zielonej krwi.
Czarnoksiężnik wysupłał spod ubrania mały sześcian i zgniótł go w palcach. Ochronna skorupa w mgnieniu oka otuliła wątłe ciałko, odbijając ataki napastników. Druga ręka powędrowała w ślady pierwszej, lecz wyciągnęła stożek, który po zgnieceniu otoczył Viviego błękitną poświatą. Teraz był odporny zarówno na ataki fizyczne, jak i magiczne. Czarny ogień pojawił się miedzy jego palcami, gdy zaczął szykować ostateczne uderzenie, mające zmieść zarówno pająki, jak i Squalla.
Mężczyzna dostrzegł charakterystyczne ruchy i wypuścił meteory. Śmiercionośne pociski pomknęły przed siebie, przeplatając się między sobą, tworząc skomplikowany warkocz dymu oraz iskier.
Kokonem targnęło pięć eksplozji, wyrzucając w górę pająki. Vivi nadal stał w miejscu, pisząc palcami w powietrzu błyszczące wzory. Squall odbił się i lecąc w stronę maga przyszykował miecz do cięcia. Gdy zaczynał wyczuwać charakterystyczny opór ostrza, pociągnął za spust. Wybuch wyrwał podłużną dziurę w skorupie. Osłona zareagowała, przesuwając uszkodzony fragment do tyłu.
Wykorzystał to jeden, jedyny, najmniejszy pajączek w hordzie, wsuwając się do środka przez wyrwę. Może rozmiarami nie grzeszył ale krwisty krzyż na jego odwłoku zapewniał mu pozycję na najwyższych szczeblach pajęczej hierarchii.
Vivi już miał uderzyć zaklęciem, zawierającym w sobie sens i treść czarnej magii, gdy poczuł jak szczęki pająka, po przebiciu się przez skórę rękawic, tną jego dłoń i wstrzykują truciznę.
- Tyyy – wysyczał do Squalla. Lecz tym razem jego głos wcale nie brzmiał dziecinnie. – Zdradziłeś mnie – Vivi zatoczył się w tył. Trucizna zaczynała działać.
- Nieprawda – odpowiedział mężczyzna, patrzący jak osłony czarnoksiężnika migoczą.
Pajączek pospiesznie wycofał się przez szparę w słabnących powłokach, czując,                że za chwilę będzie to już niemożliwe.
- Wykorzystałem tylko sytuację, mój drogi nieboszczyku – powiedział Squall, gestem rozpraszając resztki osłon Viviego. – Tak, jak zrobię to teraz.
Pierwsze zaklęcie pozbawiło maga zdolności, drugie oszołomiło, trzecie uśpiło,              a czwarte sparaliżowało. Rzucanie ich wszystkich zajęło trochę czasu, więc pozostali mieszkańcy kokonu zdążyli już się zreorganizować. Teraz tysiące oczu śledziły każdy ruch niebezpiecznych intruzów.
- Żegnaj – Squall pomachał magowi ręką. – Nie byłeś żadnym wyzwaniem.
Kopnięciem posłał sparaliżowaną sylwetkę na zaokrągloną  ścianę, przylepiając ją do pajęczyny. Chwilę później Squall rozwiał się w powietrzu, a do Viviego zaczęły podchodzić pierwsze pajączki. Najpierw ostrożnie, chcąc sprawdzić reakcje osamotnionego wroga. Po chwili opadły go całą chmarą. Mag nie zdążył nawet krzyknąć, gdy setki szczęk wgryzły się w jego ciało, wysysając esencję razem z krwią.

Błąd w głosowaniu wynikający z zamknięcia głosowania po czasie. Prawidłowy wynik:
White_wizard - 6
Ignatius Fireblade - 4
« Ostatnia zmiana: Maja 28, 2007, 10:51:08 pm wysłana przez Tantalus »
Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Goya

Offline White_wizard

  • Keyblade Master
  • Weapon Master
  • *********
  • Wiadomości: 2242
  • A way to the Dawn
    • Zobacz profil
Odp: Walka XX: Vivi VS Squall
« Odpowiedź #1 dnia: Lutego 12, 2007, 09:50:36 pm »
Na bezchmurnym niebie jaśniała złocista tarcza słońca. Jego promienie omywały trawę leśnej polany, delikatnie muskanej podmuchami ciepłego wiatru. Jednak sielankowy nastrój psuły trochę marmurowe krzyże porozrzucane dookoła. Figury aniołów, spoglądające na połacie trawy z wyrastających z ziemi nagrobków wydawały się mocno nadgryzione przez ząb czasu. Pośrodku, między zastępami pokruszonych grobowców, znajdowało się niewielkie mauzoleum, utrzymane w gotyckiej tonacji. Na jego straży stały cztery gargulce, o twarzach wykrzywionych nienaturalnym grymasem. Spore, marmurowe wrota budynku były naznaczone czymś co do złudzenia przypominało zakrzepniętą krew.
   Ciszę zmąciła kula ognia, która z rozbiła skrzydło jednego z kamiennych aniołów, płosząc przy tym kilka wróbli z pobliskich drzew.
 - Tak łatwo ci ze mną nie pójdzie – stwierdził młody, odziany w czerń chłopak, unikając kolejnego pocisku
Jego przeciwnik, niski mag, o twarzy prawie w całości spowitej mrokiem przyglądał się bacznie młodzieńcowi swoimi oczyma, przywodzącymi na myśl zapalone latarki. Wykonał półkolisty ruch opatuloną w grubą rękawicę dłonią, a z niebieskawej mgiełki, która otoczyła postać maga wystrzelił rząd lodowych sopli. Squall wyskoczył w powietrze i zgrabnym saltem uniknął spotkania z zimnymi ostrzami. Miękko wylądował na nogach i rzucił się na maga, tnąc po ukosie z góry. Zaskoczony Vivi cofnął się kilka kroków i upadł, potykając się o nieduży kamień, wystający z ziemi. To uratowało mu życia. Ostrze Gunblade’u rozcięło tylko rondo jego spiczastego kapelusza. Squall uniósł broń ponad głowę, a kąciki jego ust wykrzywiły się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Zanim zdążył zaatakować, Vivi wyrzucił dłoń przed siebie i drżącymi palcami wykonał kilka gestów. Brunet poczuł jak fala energii uderza go w pierś i odrzuca do tyłu. Zanim jego umysł zdążył oswoić się z sytuacją, chłopak leżał rozciągnięty na ziemi parę metrów dalej.
   Vivi wykorzystał sytuację i sprawnie nakreślił w powietrzu palcami pentagram. Znak zajarzył się jaskrawym światłem, a wokół jego konturów błyskały niewielkie wyładowania elektryczne. Gwiazda zaczęła obracać się we wszystkie strony przyśpieszając, tylko po to, żeby ułamek sekundy później przekształcić się w wirującą kulę energii, spowitą snopami iskier. Mag wykonał nieznaczny gest ręką i pocisk wystrzelił w przeciwnika, zwęglając przy tym połacie trawy, nad którymi przeleciał. 
   Squall przymknął powieki i wymamrotał formułkę zaklęcia ochronnego. Wystawił otwartą dłoń przed siebie. Postać chłopaka zaczęły okrążać niebieskawe nitki, splatając się ze sobą w połyskującą siatkę. Kilka sekund później kula magii zetknęła się z barierą, siłą rozpędu miażdżąc błyszczące linie. Kiedy brutalna energia zaczęła przedzierać się przez barierę, Squall zacisnął dłoń w pięść. Jaśniejące włókna skupiły się jednym miejscu, tworząc coś na kształt karykatury pajęczej sieci. Młodzieniec odskoczył w bok, likwidując równocześnie barierę. Pocisk zmienił trajektoria lotu i omijając o kilka centymetrów ramię młodzieńca, uderzył w kamienne wrota mauzoleum. Budynek zatrząsł się, a siła eksplozji rozrzuciła odłamki roztrzaskanych drzwi na kilkanaście metrów.
   Stało się coś dziwnego. Nastała nienaturalna cisza, jakby wszystkie stworzenia żyjące w okolicy zamilkły. Czas stanął na chwilę w miejscu, a walczącym wydawało się, że widzą krótki błysk wewnątrz zniszczonego mauzoleum
 „Ci, którzy burzą spokój umarłych, muszą ponieść karę” – przeciągły głos odbił się echem w umysłach przeciwników.
Squall chciał wykorzystać skołowanie przeciwnika i rzucić się do ataku, ale poczuł że coś chwyta go za kostkę. Kiedy spojrzał w dół, jego oczy mimowolnie otworzyły się szerzej. Wokół jego kostki oplatały się kościste palce, przyprószone szczątkami zgniłej skóry. Z ziemi wystrzeliła druga ręka, tym razem boleśnie wbijając żółte paznokcie w kolano chłopaka.
   Młodzieniec zachował zimną krew i szybkim ruchem rozciął kończyny, wspinające się po jego ciele. Kątem oka dostrzegł światło piorunu, zwęglające kilka kościstych sylwetek.
   Marmurowe nagrobki zaczęły pękać. Ziemia rozstąpiła się, wypuszczając na światło dzienne istoty, które już dawno temu powinny były opuścić ten świat.... A właściwie to co z nich zostało... Kościste ręce wynurzały się z grobów jedna za drugą, ciągnąc za sobą owinięte szmatami korpusy, na których osadzone były makabryczne parodie ludzkich twarzy. Puste oczodoły nieumarłych błyszczały czerwienią krwi.
   Kropla potu spłynęła po skroni Squalla. Pchnął dłoń przed siebie i posłał kulę ognia w jednego z nieumarłych. Krótka eksplozja rozrzuciła nadpalone szczątki kości w promieniu kilku metrów. Chłopak rozejrzał się dookoła. Zombi otoczyły go kręgiem i podchodziły coraz bliżej... Walka z Vivim będzie musiała poczekać...
   Brunet wykręcił się w piruecie, unikając kontaktu z przegniłymi pazurami i wprawnym ruchem pozbawił głowy jednego z napastników. Kolejny nieumarły próbował zajść go od tyłu i wgryźć się szczątkami zębów w krtań chłopaka, ale został potraktowany rękojeścią Gunblade’u . Squall zaatakował z obrotu, rozcinając ukryty pod szmatami mostek trupa. Jeden z ghuli skoczył na chłopaka i gdyby nie brak dolne szczęki, pewnie wyszczerzyłby zęby w uśmiechu.
   Nagle stało się coś dziwnego. Trup zawisnął w powietrzu, a wszystko wokół zamarło. Zupełnie, jakby czas zatrzymał się, pozostawiając Squalla jedyną świadomą częścią martwego obrazu.
 - Wybacz mi, młody człowieku – w umyśle chłopaka po raz kolejny odezwał się dziwny głos – moi słudzy są trochę.... nieokrzesani.
 - Wszystko jedno – stwierdził brunet, rozglądając się nerwowo z nadzieją, że źródłem głosu nie jest jego wyobraźnia
 - Muszę podziękować tobie i twojemu towarzyszowi za to że mnie obudziliście – przed oczami Squalla przemknął obraz szyderczego uśmiechu – jako podziękowanie, wyślę was obu na drugą stronę.
Chłopak upadł na kolana. Chwycił się za głowę, a z jego gardła wydobył się krzyk bólu. Czuł, że paranoidalny śmiech nieznajomego zaraz rozsadzi mu głowę. Przed oczami zaczęły pojawiać się makabryczne obrazy ludzi mordujących się nawzajem... Gunblade upadł bezszelestnie na ziemię. Cisza.

Tarcza słońca niewzruszenie trwała na nieboskłonie. Jego promienie wciąż padały na mały cmentarzyk ukryty w zapomnianym przez wszystkim lesie. Jednak tym razem oprócz popękanych nagrobków i zniszczonych kamiennych figur, nastrój psuło jeszcze martwe ciało młodego chłopaka, bezwładnie  rozciągnięte na trawie.
Niski mag przyglądał się przez chwilę swemu niedoszłemu przeciwnikowi. Jego oczy błyszczały jakoś inaczej
 - Podoba mi się to ciało – głos, który wydobył się z krtani Viviego, zdecydowanie do niego nie należał – chyba zostanę w nim przez jakiś czas...
   Po raz kolejny coś spłoszyło wróble z pobliskich drzew. Jednak tym razem był to wybucha paranoidalnego śmiechu...
You were born from nothing, you will turn into nothing. What have you lost? Nothing!