1
Faza pucharowa / Walka Półfinałowa II: Nightmare VS Serge
« dnia: Lipca 22, 2007, 08:32:40 pm »
Gdy poranny wietrzyk zawirował leniwie snującą się mgłą, dwie armie stanęły naprzeciwko siebie. Niezmierzone fale ludzi trwały w bezruchu, oczekując na pojedynczą komendę, która rozpocznie ich taniec ze śmiercią.
Miecze zgrzytały o tarcze, topory krzesały iskry o kamienie, cięciwy łuków skrzypiały, napinane do granic ich możliwości. Pomimo wczesnej godziny, słońce prażyło jak w najgorętsze południe. Zbroje i hełmy działały jak piec w piekarni, piekąc ciała wewnątrz siebie. Pot spływał z żołnierzy całymi litrami, zalewając oczy i nozdrza.
Jednak żaden z nich się nie poruszył. Nie wolno im było zrobić niczego bez rozkazu dowódcy. A ci stali razem z nimi w szyku, cierpiąc takie same niewygody.
Serge, młodzieniec, przyodziany w pełną zbroję płytową i hełm, dzierżył wąskie ostrze, hartowane z jednej strony. Miecz ten, zwany kataną, został wykonany poprzez nałożenie na siebie trzech warstw metali, związanych w piekielnej temperaturze. Nic nie mogło przerwać takiego związku. Żadna siła, ani stal. Co prawda nie była to jego ulubiona broń, ale tym razem wybrał właśnie ją.
Jego przeciwnikiem był strach, zło, przyobleczone w ciało. Sam Nightmare. Istota nie nosiła zbroi, ubrana była tylko w przepaskę biodrową, podtrzymywaną przez skórzany pas. Długie włosy kolory słońca rozwiewały się na wietrze, reagując na najmniejsze ruchy powietrza. Jego jasne oczy przeczyły naturze, tak samo, jak zewnętrzne piękno. Każdy, kto bliżej poznał Nightmare’a, wiedział, że wnętrze zgniło już wieki temu. Jedynie zdeformowana ręka świadczyła o prawdziwej naturze. Przed nim, wbity głęboko w ziemię, tkwił ogromny, dwuręczny miecz, z okiem zaraz przy rękojeści.
Gdzieś w oddali zaskrzeczał kruk. Żołnierze zareagowali, jak na sygnał, ruszając do boju. Całe setki mijały dowódców, rzucając się w otwarte ramiona śmierci. Stal zgrzytała o stal, strzały cięły powietrze niczym upiorne stada ptaków. Krzyk furii, jęki ranionych i charkot umierających wypełniały okolicę. Wszystko, co mogło poddawało się instynktowi i uciekało, chcąc przeżyć.
Nagle Nightmare zaczął przemieniać się w mgłę. Niesiony wiatrem, przemieszczał się w stronę Serge’a. Gdy już był blisko, wyskoczył z obłoku, prowadząc ostrze znad głowy. Serge zablokował atak, ustawiając miecz prostopadle do uderzenia. Zetknięcie stali skrzesało fontannę iskier i spowodowało, że ziemia zadrżała.
Powierzchnia zaczynała pękać, szczeliny zmieniały się w uskoki. Odrywające się skały spadały w przepaść, niosąc ze sobą żołnierzy obu armii. Ci, w większości zajęci walką, nie zwracali uwagi na nowe, śmiertelne zagrożenie. Ludzie spadali, wciąż spleceni z sobą w bitwie. Krew brukała ziemię, jej krople leciały ku zgubie, razem z ich posiadaczami niczym czerwona mgiełka.
Nightmare spojrzał na to z obojętnością. Jego cel znajdował się tu i teraz. Żołnierze nic nie znaczyli. Za to Serge wyraźnie się podłamał. Miecz nieco opadł, jakby ramionom zabrakło sił. Usta mężczyzny otwarły się ze zdziwienia. Chwilowo się rozproszył i ten moment wykorzystał blondyn. Ciął od prawej, prowadząc ostrze na wysokości pasa. Stal przecięła pancerz przeciwnika i raniąc miękkie ciało. Niestety, zbyt powierzchownie, by zabić. Za to dostatecznie, by wybudzić z oszołomienia.
Serge okręcił się w miejscu, przysiadając. Dzięki temu mógł zaatakować ze zdwojoną siłą. Katana natrafiła na miecz Nightmare’a, zakleszczając się z nim. Potężny mężczyzna zamierzył się zdeformowaną pięścią. Jednak Serge błyskawicznie zmienił chwyt i skręcając dłonie, wyrwał miecz z rąk przeciwnika.
Blondyn zmrużył groźnie oczy, nawet nie patrząc za bronią. Zrobił krok do przodu i złapał wroga za przegub. Zaskoczony Serge nie zdążył zareagować. Nightmare pociągnął go, wyrzucając w powietrze. Wojownik zdążył tylko zamachać rękami i spadł w przepaść. Blondyn skoczył za nim, kładąc ręce przy bokach. Niczym pocisk, pomknął za wrogiem.
Wtedy To dostrzegł. Na samym dole wyzierało ogromne oko, wgapiając się w nich. Zrozumiał, że to przejście, droga do ostatecznego przeciwnika i zwycięstwa. I to Serge był bliżej. Mężczyzna leciał, mijając niemal idealnie pionowe ściany, zwężające się tym mocniej, im dalej doleciał. Jego wzrok rejestrował każdy, nawet najmniejszy odłamek skalny, wzlatujący do góry, wyrzucany siłą uwalniającego się ciśnienia. Rozżarzone do czerwoności pociski mijały ich, jakby dwie postaci nie były dość interesującym celem. Innym zagrożeniem były odłamki podłoża, spadające wraz z mężczyznami w głąb ziemi. Jednak i te nie odważyły się uderzyć w któregokolwiek z nich.
Nightmare zbliżał się do lecącego przed nim mężczyzny. Byli zbyt blisko Oka, by móc cokolwiek zmienić. Nagle blondyn dostrzegł własny miecz, wbitą w skalną ścianę. Wyciągnął rękę przed siebie i uwolniona siła nieco wyhamowała jego upadek, zmieniając kierunek ruchu. Zmierzał teraz prosto na ścianę. Wojownik złapał za rękojeść miecza, wyrywając go z uwięzi.
Serge spojrzał w górę i zobaczył przeciwnika, zbliżającego się do niego ze sporą prędkością, składając się do uderzenia. Wciąż lecąc, skręcił się, uderzając stopami o spadającą skałę. Przyjął pozycję do pchnięcia w górę. Odszukał dla stóp pewne, nie grożące utratą równowagi, oparcie i skupił się, koncentrując na jednym punkcie ciała blondyna. Gdy ten się odpowiednio zbliżył, Serge pchnął. Czas zdawał się zwalniać. Nightmare spiął się cały, wykorzystując wszystkie siły, by zmienić kierunek puszczonego w ruch ostrza. Cudem, udało się. Głownia katany przeciwnika uderzyła o płaz miecza blondyna, ześlizgując się po nim. Nightmare jednak nie przerwał uderzenia. Broń, jakby była posłuszna mu całym istnieniem, ponownie zmieniła kierunek, zmierzając prosto ku głowie Serge’a.
Nightmare uśmiechnął się, niemal widząc rozpryskującą się jak arbuz, czaszkę przeciwnika. Nie trafił. Wojownik odskoczył, lądując na innej skale, podczas, gdy ta, na której stał przed chwilą, została rozłupana na pół przez broń wielkiego mężczyzny. Nightmare stanął na jednej z połówek, bez problemu łapiąc równowagę. Serge poczuł na sobie palący wzrok niebieskich oczu, wgryzających się w niego zza zasłony włosów koloru słońca.
Poczuł, że za chwilę umrze. Jednak nie chciał poddać się bez walki. Nie pozostało wiele do Oka Bóstw. Wystarczy odbić się i polecieć w dół, zdążyć przed nim.
Nightmare, wyczuwając o czym myśli Serge, rzucił się na niego, stawiając wszystko na jedną kartę. Stal błysnęła czystą energią. Jeden cios wystarczy, by zakończyć walkę. Jednak, miast atakować, blondyn rozwiał się po raz kolejny. Zaskoczony Serge rozejrzał się, szukając celu. Jego przeciwnik znalazł się, ale za plecami mężczyzny. Silne dłonie założyły mu chwyt, niemal całkowicie unieruchamiając.
Blondyn skupił całą energię na skale pod nogami, siłą umysłu rozbijając ją na kawałki. Złożył się, znów przypominając strzałę, wypuszczoną ręką wprawnego łucznika. Ciągnął za sobą rozpaczliwie starającego się uwolnić Serge’a. Jeszcze jeden impuls energii pozwolił Nightmare’owi zbliżyć się do ściany. Blondyn poluźnił chwyt, wypuszczając już prawie zrezygnowanego przeciwnika. Przemieścił nogi na plecy przeciwnika i pchnął go z całej siły.
Serge uderzył o skalną ścianę, odbijając się od niej. Z jego ust bluznęła krew, katana wyślizgnęła z dłoni.
Nightmare odbił się od skalnego odłamka i poleciał prosto na przeciwnika, uderzając kolanami w jego plecy i dociskając do skały. Kręgosłup trzasnął, jak zapałka, hełm został zerwany z głowy, a skóra twarzy darła się o nierówności. Serge umarł, nim dane mu było wydać z siebie jęk. Skała dosłownie wyrwała mu połowę twarzy, łącznie z twarzoczaszką. Spomiędzy postrzępionych krawędzi rany wyzierała szara masa mózgu.
Blondyn zaryczał tryumfalnie, odbijając się od trupa, zmierzając prosto na spotkanie bramy do zwycięstwa. Tylko jedna postać stała na drodze do jego zwycięstwa. Jedna walka i jeden trup. Oburęczny miecz zabłysnął czystą energią. Gdy tylko Serge umarł, został pozbawiony duszy.
Nightmare był znów w pełni sił i gotów na ostateczne wyzwanie.
Miecze zgrzytały o tarcze, topory krzesały iskry o kamienie, cięciwy łuków skrzypiały, napinane do granic ich możliwości. Pomimo wczesnej godziny, słońce prażyło jak w najgorętsze południe. Zbroje i hełmy działały jak piec w piekarni, piekąc ciała wewnątrz siebie. Pot spływał z żołnierzy całymi litrami, zalewając oczy i nozdrza.
Jednak żaden z nich się nie poruszył. Nie wolno im było zrobić niczego bez rozkazu dowódcy. A ci stali razem z nimi w szyku, cierpiąc takie same niewygody.
Serge, młodzieniec, przyodziany w pełną zbroję płytową i hełm, dzierżył wąskie ostrze, hartowane z jednej strony. Miecz ten, zwany kataną, został wykonany poprzez nałożenie na siebie trzech warstw metali, związanych w piekielnej temperaturze. Nic nie mogło przerwać takiego związku. Żadna siła, ani stal. Co prawda nie była to jego ulubiona broń, ale tym razem wybrał właśnie ją.
Jego przeciwnikiem był strach, zło, przyobleczone w ciało. Sam Nightmare. Istota nie nosiła zbroi, ubrana była tylko w przepaskę biodrową, podtrzymywaną przez skórzany pas. Długie włosy kolory słońca rozwiewały się na wietrze, reagując na najmniejsze ruchy powietrza. Jego jasne oczy przeczyły naturze, tak samo, jak zewnętrzne piękno. Każdy, kto bliżej poznał Nightmare’a, wiedział, że wnętrze zgniło już wieki temu. Jedynie zdeformowana ręka świadczyła o prawdziwej naturze. Przed nim, wbity głęboko w ziemię, tkwił ogromny, dwuręczny miecz, z okiem zaraz przy rękojeści.
Gdzieś w oddali zaskrzeczał kruk. Żołnierze zareagowali, jak na sygnał, ruszając do boju. Całe setki mijały dowódców, rzucając się w otwarte ramiona śmierci. Stal zgrzytała o stal, strzały cięły powietrze niczym upiorne stada ptaków. Krzyk furii, jęki ranionych i charkot umierających wypełniały okolicę. Wszystko, co mogło poddawało się instynktowi i uciekało, chcąc przeżyć.
Nagle Nightmare zaczął przemieniać się w mgłę. Niesiony wiatrem, przemieszczał się w stronę Serge’a. Gdy już był blisko, wyskoczył z obłoku, prowadząc ostrze znad głowy. Serge zablokował atak, ustawiając miecz prostopadle do uderzenia. Zetknięcie stali skrzesało fontannę iskier i spowodowało, że ziemia zadrżała.
Powierzchnia zaczynała pękać, szczeliny zmieniały się w uskoki. Odrywające się skały spadały w przepaść, niosąc ze sobą żołnierzy obu armii. Ci, w większości zajęci walką, nie zwracali uwagi na nowe, śmiertelne zagrożenie. Ludzie spadali, wciąż spleceni z sobą w bitwie. Krew brukała ziemię, jej krople leciały ku zgubie, razem z ich posiadaczami niczym czerwona mgiełka.
Nightmare spojrzał na to z obojętnością. Jego cel znajdował się tu i teraz. Żołnierze nic nie znaczyli. Za to Serge wyraźnie się podłamał. Miecz nieco opadł, jakby ramionom zabrakło sił. Usta mężczyzny otwarły się ze zdziwienia. Chwilowo się rozproszył i ten moment wykorzystał blondyn. Ciął od prawej, prowadząc ostrze na wysokości pasa. Stal przecięła pancerz przeciwnika i raniąc miękkie ciało. Niestety, zbyt powierzchownie, by zabić. Za to dostatecznie, by wybudzić z oszołomienia.
Serge okręcił się w miejscu, przysiadając. Dzięki temu mógł zaatakować ze zdwojoną siłą. Katana natrafiła na miecz Nightmare’a, zakleszczając się z nim. Potężny mężczyzna zamierzył się zdeformowaną pięścią. Jednak Serge błyskawicznie zmienił chwyt i skręcając dłonie, wyrwał miecz z rąk przeciwnika.
Blondyn zmrużył groźnie oczy, nawet nie patrząc za bronią. Zrobił krok do przodu i złapał wroga za przegub. Zaskoczony Serge nie zdążył zareagować. Nightmare pociągnął go, wyrzucając w powietrze. Wojownik zdążył tylko zamachać rękami i spadł w przepaść. Blondyn skoczył za nim, kładąc ręce przy bokach. Niczym pocisk, pomknął za wrogiem.
Wtedy To dostrzegł. Na samym dole wyzierało ogromne oko, wgapiając się w nich. Zrozumiał, że to przejście, droga do ostatecznego przeciwnika i zwycięstwa. I to Serge był bliżej. Mężczyzna leciał, mijając niemal idealnie pionowe ściany, zwężające się tym mocniej, im dalej doleciał. Jego wzrok rejestrował każdy, nawet najmniejszy odłamek skalny, wzlatujący do góry, wyrzucany siłą uwalniającego się ciśnienia. Rozżarzone do czerwoności pociski mijały ich, jakby dwie postaci nie były dość interesującym celem. Innym zagrożeniem były odłamki podłoża, spadające wraz z mężczyznami w głąb ziemi. Jednak i te nie odważyły się uderzyć w któregokolwiek z nich.
Nightmare zbliżał się do lecącego przed nim mężczyzny. Byli zbyt blisko Oka, by móc cokolwiek zmienić. Nagle blondyn dostrzegł własny miecz, wbitą w skalną ścianę. Wyciągnął rękę przed siebie i uwolniona siła nieco wyhamowała jego upadek, zmieniając kierunek ruchu. Zmierzał teraz prosto na ścianę. Wojownik złapał za rękojeść miecza, wyrywając go z uwięzi.
Serge spojrzał w górę i zobaczył przeciwnika, zbliżającego się do niego ze sporą prędkością, składając się do uderzenia. Wciąż lecąc, skręcił się, uderzając stopami o spadającą skałę. Przyjął pozycję do pchnięcia w górę. Odszukał dla stóp pewne, nie grożące utratą równowagi, oparcie i skupił się, koncentrując na jednym punkcie ciała blondyna. Gdy ten się odpowiednio zbliżył, Serge pchnął. Czas zdawał się zwalniać. Nightmare spiął się cały, wykorzystując wszystkie siły, by zmienić kierunek puszczonego w ruch ostrza. Cudem, udało się. Głownia katany przeciwnika uderzyła o płaz miecza blondyna, ześlizgując się po nim. Nightmare jednak nie przerwał uderzenia. Broń, jakby była posłuszna mu całym istnieniem, ponownie zmieniła kierunek, zmierzając prosto ku głowie Serge’a.
Nightmare uśmiechnął się, niemal widząc rozpryskującą się jak arbuz, czaszkę przeciwnika. Nie trafił. Wojownik odskoczył, lądując na innej skale, podczas, gdy ta, na której stał przed chwilą, została rozłupana na pół przez broń wielkiego mężczyzny. Nightmare stanął na jednej z połówek, bez problemu łapiąc równowagę. Serge poczuł na sobie palący wzrok niebieskich oczu, wgryzających się w niego zza zasłony włosów koloru słońca.
Poczuł, że za chwilę umrze. Jednak nie chciał poddać się bez walki. Nie pozostało wiele do Oka Bóstw. Wystarczy odbić się i polecieć w dół, zdążyć przed nim.
Nightmare, wyczuwając o czym myśli Serge, rzucił się na niego, stawiając wszystko na jedną kartę. Stal błysnęła czystą energią. Jeden cios wystarczy, by zakończyć walkę. Jednak, miast atakować, blondyn rozwiał się po raz kolejny. Zaskoczony Serge rozejrzał się, szukając celu. Jego przeciwnik znalazł się, ale za plecami mężczyzny. Silne dłonie założyły mu chwyt, niemal całkowicie unieruchamiając.
Blondyn skupił całą energię na skale pod nogami, siłą umysłu rozbijając ją na kawałki. Złożył się, znów przypominając strzałę, wypuszczoną ręką wprawnego łucznika. Ciągnął za sobą rozpaczliwie starającego się uwolnić Serge’a. Jeszcze jeden impuls energii pozwolił Nightmare’owi zbliżyć się do ściany. Blondyn poluźnił chwyt, wypuszczając już prawie zrezygnowanego przeciwnika. Przemieścił nogi na plecy przeciwnika i pchnął go z całej siły.
Serge uderzył o skalną ścianę, odbijając się od niej. Z jego ust bluznęła krew, katana wyślizgnęła z dłoni.
Nightmare odbił się od skalnego odłamka i poleciał prosto na przeciwnika, uderzając kolanami w jego plecy i dociskając do skały. Kręgosłup trzasnął, jak zapałka, hełm został zerwany z głowy, a skóra twarzy darła się o nierówności. Serge umarł, nim dane mu było wydać z siebie jęk. Skała dosłownie wyrwała mu połowę twarzy, łącznie z twarzoczaszką. Spomiędzy postrzępionych krawędzi rany wyzierała szara masa mózgu.
Blondyn zaryczał tryumfalnie, odbijając się od trupa, zmierzając prosto na spotkanie bramy do zwycięstwa. Tylko jedna postać stała na drodze do jego zwycięstwa. Jedna walka i jeden trup. Oburęczny miecz zabłysnął czystą energią. Gdy tylko Serge umarł, został pozbawiony duszy.
Nightmare był znów w pełni sił i gotów na ostateczne wyzwanie.